KRASZNAHORKAI III

László Krasznahorkai wybiera Schmidtową –  kobietę najponętniejszą w osadzie skazanej na dekonstrukcję (w każdym sensie tego słowa) –  na syntetyczny zamiennik kafkowskich postaci kobiecych w bardzo wiernym powieści scenariuszu filmowym „Szatańskiego tanga”.
Mimo, że słowa Franza Kafki są mottem powieści, a kolor zarówno dzieła literackiego, jak i filmu Béli Tarra z jego ducha, wymiar kafkowski jest zupełnie inny.
Schmitowa – sutki jej potężnych piersi przypominały cudowne róże – jest nie tyle ofiarą Irimiása, fałszywego Mojżesza wyprowadzającego mieszkańców z osady do ziemi obiecanej, ile materią do milicyjnego donosu.

Schmitowa odbywszy fizjologiczne zbliżenie damsko męskie pokazane na filmie w odrażającej scenerii, gdzie kochankowie nie mówią do siebie ani słowa i nie dotykają się, a niezbędne spełnieniu minimum kontaktu widzowi dane jest jedynie w domyśle, lirycznie tęskni do powtórzenia:

Pomyślała o wczorajszej nocy, kiedy w kącie magazynu oddała się Irimiásowi, i jeszcze teraz, w tych strasznych chwilach, przyznawała, że nie doznała rozczarowania: tamte cudowne chwile, minuty nieziemskiego spełnienia wynagradzały jej wszystko; nie mogła tylko wybaczyć „fałszywej miłości”, tego, że tak podeptał jej „czyste, płomienne uczucia”! A przecież o cóż innego mogło teraz chodzić, jak nie o to, że słowa, które wyszeptał jej na pożegnanie („jeszcze przed świtem, na pewno!…”), Okazały się po prostu „obrzydliwym kłamstwem”!… Straciła już wszelką nadzieję, ciągle jednak tęsknie wpatrywała się w deszcz falujący za potężnym otworem głównego wejścia, zgarbiona, ze ściśniętym sercem i zmierzwionymi włosami opadającymi na zmaltretowaną twarz. Ale choć ze wszystkich sił próbowała zamiast bezsilności i dręczącego smutku wzbudzić w sobie chęć zemsty, ciągle słyszała jego aksamitny głos, widziała w myślach jego smukłą, silną, wysoką, wzbudzającą szacunek sylwetkę, tchnący pewnością siebie, zdecydowany łuk nosa, wąskie, miękkie wargi, nieodparty błysk oczu, bezustannie czuła, jak zagłębia w jej włosach swoje delikatne palce, czuła gorący dotyk jego dłoni na piersiach i udach, w każdym rzeczywistym czy wyimaginowanym szmerze słyszała jego kroki, ale kiedy wszyscy wrócili i zobaczyła w ich twarzach tę samą żałosną gorycz, która przysparzała jej cierpienia – zwątpienie podmyło w niej ostatnią kruchą zaporę dumnego oporu. „Co ja bez niego pocznę?!… Na miłość boską, co… niech mnie zostawi, ale… nie teraz! Jeszcze nie teraz!… Przynajmniej jeszcze raz!… Jeszcze godzina!… Minuta!… Co mnie obchodzi, co z nimi zrobił, tylko… żeby nie ze mną! Nie… ze mną! Jeśli już nic więcej, to przynajmniej niech mi pozwoli zostać jego kochanką! Nałożnicą!… Służącą! Co za różnica! Niech mnie kopie, bije jak psa, tylko… niech teraz wróci!…”

Scena związana z donosami Irimiása, które zadeklarował się składać w zamian za wolność od więzienia, scena kafkowskiego urzędu pełnego akt, papierów i teczek, służy jedynie do zobrazowania trudności literackich z jakimi borykają się przemęczeni urzędnicy milicyjni, zamieniając je na urzędowy raport:

Kiedy jednak dotarli do fragmentu oznaczonego jako Schmidtowa, natychmiast się natknęli na ogromną trudność, cóż bowiem mieli począć z takimi rubasznymi określeniami, jak na przykład durna czy cycata samica, jak mieli oblec we właściwą dla ich profesji formę tak niestosowne sformułowania, by jednocześnie niczego nie utracić z ich znaczenia?! Po długiej naradzie uznali jednak, że najbardziej odpowiednie będzie „osoba umysłowo niedojrzała, stawiająca na pierwszym planie swoją kobiecość”, ale ledwie zdążyli odetchnąć, kiedy stanęli oko w oko z kolejnym ordynarnym kawałkiem, ze starą kurwą. „Kobieta o dwuznacznej reputacji”, „kobieta z półświatka”, „kobieta zdemoralizowana” i tym podobne, wydające się w pierwszej chwili pozornie trafnym rozwiązaniem, okazały się jednak wyrażeniami niezbyt dokładnymi; nerwowo bębnili palcami po ustawionych naprzeciw siebie biurkach, strapieni unikali swego wzroku, wreszcie wybrali wyjście najmniej ryzykowne i zgodzili się na „kobietę bez wahania sprzedającą własne ciało”. Kolejne trudności pojawiły się przy pierwszej części następnego zdania, ale nagle doznali łaski oświecenia i w miejsce niesłychanie banalnego: kładła się, z kim popadło albo kto się najzupełniej przypadkowo pojawił, wstawili rzeczowe „stanowiła przykład małżeńskiej niewierności”. Szczerze się zdziwili, kiedy znaleźli w raporcie trzy kolejne zdania, które bez żadnych zmian można było przepisać do oficjalnej wersji, ale zaraz potem ponownie natknęli się na trudności. Daremnie łamali sobie głowy, ale zamiast wyrażenia: „upiorny smród powstały z mieszaniny potu i taniej wody kolońskiej”, nie potrafili niczego lepszego wymyślić;

cytaty tekstowe w tłumaczeniu Elżbiety Sobolewskiej

w cytacie filmowym Schmidtowa (brunetka) tańczy w parze na pierwszym planie.

Szatańskie tango

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na KRASZNAHORKAI III

  1. Jacek pisze:

    Bardzo mi bliskie te klimaty na You Tube, nie, jak piszesz, kafkowskie, ale moje własne.
    A jednak niewielu potrafiło rozpadający się komunizm podnieść do rangi sztuki. Zawsze pozostawał na etapie zaledwie interwencji. Słynny film dokumentalny „ Arizona” Ewy Borzęckiej, najlepszy w tej kategorii, zaledwie sugerował coś jeszcze, oprócz totalnej degrengolady ludzkiej. A przecież powstało masę takich filmów.
    Nie mówiąc o literaturze – choćby „Tartak” Daniela Odiji.

  2. Ewa pisze:

    Mam bardzo mało czasu na komentarze, noszę się z zamiarem zawieszenia bloga na miesiąc (z bólem, bo kocham go jak siebie samą), a chciałabym dokończyć cykl węgierski, by się wszystko, czym się wreszcie tak bardzo zachwyciłam, we mnie nie zmarnowało.

    Widzisz, doświadczenie bloga to dla nas nowość egzystencjalna, jak się okazuje, bardzo potrzebna. Można nie być twórcą na taką skalę, ale odczuwać identycznie jak Béla Tarr, który w wywiadzie powiedział:
    „Na przykład, czarno-biały film Werckmeister borykał się z problemami finansowymi przez 3 lata. Ale odtworzenie go było wielką motywacją. To nie tylko kwestia satysfakcji. Po prostu odrobiny spokoju”.

  3. Przechodzień pisze:

    Takie to już teraz czasy… za czarno-białe zdjęcia płacimy kilkakrotnie więcej niż za kolor. Rynek na b/w siadł zupełnie, to co jeszcze kilka lat temu było smutną koniecznością, teraz jest kosztowną ekstrawagancją. A Satantago rzecz jasna musiało być czarno-białe, a nawet szare, bo to o świecie szarym i beznadziejnym. Mam setki swoich zdjęć, a wszystkie jakby kadry z Satantango.

    W związku z tymi inwersyjnymi właściwościami życia pewnie wkrótce doczekamy się czegoś na kształt “szkół przetrwania” w ośrodkach spreparowanych z elementów realnego socjalizmu, z kolejkami, kartkami, ubecją. W Polsce ponad połowa tęskni za tamtymi dobrymi czasami, a druga śmiertelnie się już znudziła konsmpcją, więc chętnych by nie zabrakło. Poddaję ten pomysł Kaczce, który jako zajadły przeciwnik komuny, ale i jej znawca, mógłby się tym zająć. Powodzenie i kasa murowane.

  4. Ania pisze:

    Komuna podobno wśród młodzieży bardzo modna, czytałam w sieciowym „Ojciec odchodzi” Piotra Czerskiego.
    Ale to kilka lat temu, nie wiadomo, czy boom na knajpy w tym stylu się utrzymuje nadal.
    Nie bywam.

Skomentuj Ewa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *