Béla Tarr „Mężczyzna z Londynu”( The Man from London)

Ubiegłoroczny film Béli Tarra nie zbobył wprawdzie Złotej Palmy w Cannes, ale reżysera zaliczono do nielicznej czołówki wybitnych twórców dzisiejszego kina, a film okrzyknięto arcydziełem.

Ci, którzy narzekają na dłużyzny filmowe wytracając przecież życie w o wiele mniej subtelny sposób, nie powinni grymasić akurat na ograbienie ich z tego.
Film przede wszystkim jest przepiękny plastycznie, kadry niczym wyjęte z filmów Jeana Renoira, zaskakują świadomością, że się da, że niczego nie utraciliśmy, nic nam nie ubyło, nie umknęło z wielkiej, majestatycznej sztuki filmowej, że wszystko jest nietknięte, nie popsute, nie zdegradowane nieodwracalne. Jest, jest egzystencja planu filmowego: w gęstej mgle, w sylwetkach ludzi, planach kosmicznych, boskich, w pooranych zmarszczkami twarzach, niespiesznym wodzeniu kamery po wąskich zaułkach portowego miasta (podobno Korsyki). Jest też, możliwa teraz technicznie, wielka synteza oglądu sceny filmowej, smak pojemnej, wieloznacznej tajemnicy.

Nie wiem, jak László Krasznahorkai przekształcił powieść Georges’a Simenona, gdyż w kilkudziesięciu spolszczonych kryminałach nie natrafiłam na taki tytuł.
Zdobił to z pewnością dobrze, końcowa scena uchylenia się inspektora Mollison’a od służbowych obowiązków na rzecz ludzkiej postawy wobec drugiego człowieka napełnia film dodatkowym przesłaniem w jego pesymistycznym nastroju. Tocząca głównego bohatera depresja spowodowana odczłowieczoną pracą nie pozbawia go jednak ostrego, agresywnego, a więc jeszcze żywego reagowania w obronie swoich bliskich.

Nadmorska knajpa, gdzie toczy się większość kluczowych scen i wyjaśnień wątłej fabuły, pełna aluzji w przedmiotach (martwe szachy, węgierski posiłek i sposób spożywania „maczać – rzucać”, ludyczny akordeon), to jakby rekompensata informacyjna dla widza, pozostawionego niejednokrotnie sam na sam z pustym, czarnym ekranem.
Wielkie kino przechodzi na elementy medytacji, na oddech, na kontemplację. Ten religijny wymiar Boga pojawia się w momentach cywilizacyjnego przesilenia, kiedy histeryczność filmowego przekazu innych produkcji filmowych osiągnęło apogeum.

Renoir

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *