Egon Bondy „Szaman”(1976 samizdat)

Tytułowy Szaman jest postacią negatywną, mimo, że to alter ego autora. Bondy nie zamierza jednak tłumaczyć swojego bohatera, usprawiedliwiać, ani wybielać. Szaman jest totalnym szwarccharakterem dlatego, że musi takim być.
Nie wiadomo jednak, czy bycie Szamanem, co, jak dowiadujemy się z treści, stanowi lukratywną posadę we wspólnocie, jest pierwotnym wolnym wyborem, czy determinacją losu. Pozyskana na mocy przekazania arkanów sztuki szamańskiej po zmarłym Wielkim Szamanie poprzedniku zdaje się być upiorną schedą, jednak i tak wygraną w stosunku do losu pozostałych mieszkańców wioski.
Szaman niejednokrotnie marzy o odejściu z tego świata, mimo, że w inny nie wierzy i wie, że pozostanie po nim jedynie popiół marny. Jednak w filozoficznym wykładzie udzielonym umierającemu Kukułce, swojemu przybocznemu, pomagierowi we wszystkim, utwierdza się w przekonaniu, że prawdziwa duchowość ludzka pozostanie na zawsze. Po fizycznej śmierci ciała wesprze i wzbogaci duchowe krainy równoległe do krain istot żyjących.
Religijność Szamana na co dzień, w mobilizacji oporu wobec bezwzględnej arktycznej przyrody, zmieniających się pór roku i leczeniu chorób wierzącej w jego moc ludności jest świadomie cyniczna i świadczona jedynie z obowiązku zawodowego. Szaman się nie przemęcza, widowiskowy rytuał opanował perfekcyjnie i animuje go niemal automatycznie, jest jedną nogą w świecie Duchów, czy tego chce, czy nie. Zwierzenia czynione Wielkiej Agentce odnośnie pustelniczych medytacji są autentyczne i szczere. Szaman jest wbrew wszystkiemu cały czas wypełniony niepoznawalną duchowością, dzięki której skutecznie walczy o przetrwanie. Dręczy ona go i nadwyręża, jednak taka koegzystencja nadaje mu właśnie rysy człowieczeństwa wyższego, niż takie, jakie osiągnęło jego otoczenie.
Szaman jest w sile wieku, jednak starzeje się błyskawicznie, wydelikacony hedonistycznym trybem życia, na które już nie starcza we wsi środków. Skoki przez ogień, chodzenie na czworakach, obowiązkowe obsikiwanie akcesoriów magicznych czy nieustanne spożywanie muchomorów w celu zdobycia materii do spektakularnych wizji nadwyrężają jego zdrowie. Podobno na dodatek rzecz się dzieje na Syberii wśród bezwzględnej przyrody, wszelkie zwierzęta epoki przedlodowcowej jak mamuty są realne, jednak prześmiewczość realiów przed cywilizacyjnych polega na nieustanym puszczaniu oka do czytelnika, by trop zakwestionować. I tak Szaman wkłada mokasyny, w namiocie stoją posągi sportretowanych aktualnie rządzących komunistycznych władców, a wszelkie narzędzia pierwotnego człowieka jak oszczepy z drewna, czy noże z kości mamuta są koniecznością nędzy, a nie braku wynalazczości. Wszystko się ekologicznie i kulturowo degraduje, wioska nędzuje skutkiem niskiego poziomu życia, las nie zapewnia podstawowych potrzeb mieszkańców mimo intensywnych polowań uprawianych przez mężczyzn i zbieractwa roślin przez kobiety.
I na tę prymitywną egzystencję nakłada się zewnętrzna zwierzchność w postaci bliżej niezidentyfikowanego Wielkiego Naczelnika nosząca jednoznaczne znamiona członka komunistycznej Partii.
I jeśli Szaman uległ naturalnej deprawacji skutkiem wieloletniej egzystencji we wspólnocie górując nad nią inteligencją i ulęgając pokusie jej wykorzystania na rzecz łatwiejszego życia, to zewnętrzność władzy poraża deprawacją o wiele większą. Wielka Agentka – skrzydło wykonawcze Wielkiego Naczelnika nachodzi Szamana pod pretekstem kontroli wyłącznie w celu wyłudzenia perwersyjnych usług seksualnych, co Szamana, mającego dostęp seksualny do wszystkich kobiet we wsi, jedynie męczy i nuży. Nienasycenie władzy zwierzchniej pragnącej zbierać haracz w postaci kontyngentów skór i przedmiotów z kości mamuta jest tak duże, że ludność tubylcza wyniszcza się skutkiem braku środków do życia. Żebranina Szamana, polegająca na pozyskiwaniu alkoholu i jedzenia u Naczelnika starcza jedynie ledwo na zaopatrzenie jego i po nim resztek dla Kukułki.
Ten becketowski obraz nagiej, schematycznej egzystencji pierwotnej wzbogacony jest jednak barwnym monologiem wewnętrznym Szamana tłumaczącym pułapkę życiową w jaką wpędzeni zostali mieszkańcy wioski i sam Szaman przez Władzę zwierzchnią – pułapki bez wyjścia.
Zrozpaczony Szaman w końcowej partii powieści ucieka na lodowiec, gdzie doznając wizji wskutek zimna i głodu utwierdza się w postawie proroka, wizjonera i poety. Wraca przeżywszy metamorfozę zamieniony w Diabła, ale i z tym wyższym Duchem Urząd Bezpieczeństwa doskonale sobie poradzi. Kontrolując życie codzienne osady wprowadza drastyczne porządki złachmaniając nawet wcielonego w Szamana Diabła wymuszając na nim nie tylko wydanie buntowników, co już wcześniej niejednokrotnie robił, ale i wzmożenie rytualnych mordów w celach ofiarnych magicznego rytu.
Tak więc ówczesna władza Czechosłowacji, ukryta w tej drastycznej satyrze politycznej, jawi się jako coś o wiele gorszego niż okrucieństwo metafizycznych złych mocy.

„Szaman” to podobno jeden z najlepszych utworów Egona Bondego, szczęśliwie przywróconego polskiej kulturze dopiero po czterdziestu latach za sprawą wspaniałego spolszczenia Arkadiusza Wierzby.
Egon Bondy, paskudnik, jak piszą czeskie fora, zarówno dla władzy jak i dla opozycji, jeden z informatorów Ochrony Państwa (donosił w Státní bezpečnost (StB) już w akademiku w 1961 na swoich kolegów i brał za to pieniądze), przeszedł całą cierniową drogę permanentnego buntownika od stalinizmu w Czechosłowacji aż po bunt przeciwko kapitalizmowi i globalizacji naszych czasów. Był jednak cały czas przenikliwym filozofem.
W „Szamanie” Bondy zawarł krytykę kondycji ludzkiej zdominowanej stadnością łatwo ulegającą wszelkim zewnętrznym manipulacjom, oszustwom, które ją odczłowieczają. Obrzeża, na jakich egzystuje tytułowy Szaman to obrona wolności, a przede wszystkim indywidualności. Ale co ma zrobić wobec totalitaryzmu XX wieku?
Bondy gorzko odpowiada, że nie ma na niego mocnych.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

41 odpowiedzi na Egon Bondy „Szaman”(1976 samizdat)

  1. Janek pisze:

    “Trzy sezony w piekle”(2009) Tomáša Mašína jest luźną opowieścią o Bondym na podstawie jego pamiętników:
    https://www.youtube.com/watch?v=hDSzrfjcFxo

  2. Ewa pisze:

    dziękuję. Widziałam ten film, jest bardzo długi. Zmieniono imię i nazwisko, także pseudonim Bondego, ale ciekawe, że fotografia matki Bondego w szufladzie jest autentyczna. Nakręcono hollywoodzką komedię romantyczną i ona z Egonem Bondym nic wspólnego nie ma. I ta Jana, ta Honza. Piękna Karolina Gruszka, a podobno córka Mileny Jesenskiej ładna nie była.
    Szkoda, że to nie o Bondym. Oglądałam sobie pisząc tę notkę czarno biały film, ale napisów nie ma:

  3. Małgorzata Köhler pisze:

    “Paskudnik”, nazwałaś go, trochę jak o niegrzecznym chłopczyku. Tymczasem Bondy, jak twierdzi wikipedia, współpracował z SB i denuncjował konsekwentnie i z przekonaniem: “W 2004 wyszło na jaw, że w latach 1952-1955, 1961-1968 (jako „Klíma“), 1973-1977 („Mao“) a 1985-1989 („Oskar“) współpracował z czechosłowacką służbą bezpieczeństwa.”

    A więc od wczesnej młodości do kilku lat przed śmiercią. “Cierniowa droga”, naprawdę? Czy tylko gra na dwie strony? I któremu graczowi wierzyć?
    Przy czym dla samej literatury nie ma to znaczenia oczywiście, ale dla legendy, tego, co porusza zapatrzonych w postać – już tak.

    • Ewa pisze:

      nie no, gnębiony był strasznie, w Czechosłowacji i NRD to wszystko było jeszcze straszniejsze niż u nas.
      I myślę, że sf „Szaman” pisane współczesnym językiem, nie żadnymi archaizmami, mówi dokładnie o tej beznadziei i sytuacji bez wyjścia. Tam Szaman na dzień dobry morduje, wydaje służbom Kulawego, taka normalna kolej rzeczy.
      Filmik w moim poprzednim komentarzu jest z 1985 roku, kiedy zaczęły się akcje Totartu i kiedy nastąpiło rozluźnienie, kiedy można było być wiecznym studentem, na uczelnie przyjmowano chętnie studentów z demoludów. Za moich czasów było to nie do pomyślenia, przyjęto dwóch studiowało po wyrzuceniu skutkiem wypadków marcowych, ale to była tajemnica i nie wolno było o tym mówić. Oni zresztą też nie mówili. A wylatywało się za byle co i szło do wojska.
      W filmiku Bondy odwiedza psychiatryk, gdzie chronił się zimą jak nie miał gdzie się podziać. To też hołd oddany czeskim lekarzom psychiatrom, którzy dla opozycji zrobili bardzo dużo. I potem Bondy odziany w dwa koce jak poncho pisze swoje prace filozoficzne. Ma tam 55 lat, a jest jak staruszek.

      Czesi podobno niedawno dowiedzieli się, że był zwyczajnym kablem TW, czyli zwykłą świnią, podobnie, jak bard Nochawica. Ale cóż było robić, skoro kochał go Havel, skoro kochała go cała welwetowa rewolucja. I skoro każdy naród chce mieć bohaterów, a „Szaman” jest naprawdę świetny.

    • Robert Mrówczyński pisze:

      Ani dla literatury, ani dla legendy znaczenia nie ma czy bohater skurwysyn czy święty. Paradoksalnie, lud (w najgorszym wypadku połowa ludu) woli skurwysyna na swojego bohatera, bo bliższy moralnie ludowi niż święty. Oczywiście, rozumie się, nie wystarczy być jedynie skurwysynem. Pani sama kiedyś tu pomysłowo broniła legendy Włodka (też niezłego skurwysyna, a żadnego artysty) jako patrona Ważnej nagrody.

      • Małgorzata Köhler pisze:

        Panie Robercie, nie “broniłam legendy Włodka” a jedynie prawa Szymborskiej do pozostawienia testamentu w postaci również i tej nagrody, co Pan z Ewą uznali jako faux pas, zemstę zza grobu, celową złośliwość noblistki wobec narodu! Broniłam prawa widzenia przez Szymborską postaci Włodka w światłocieniach, tak, jak ona go widziała, w relacji człowiek – człowiek, a nie teczka – teczka; wreszcie prawa do dysponowania swoim majątkiem przez umierającą. Całość dyskusji tutaj na blogu, można zajrzeć, sprawdzić, interpretować właściwie sens tego, co napisałam.

        Do postaci dwoistych, jak Włodek czy Bondy podchodzę beznamiętnie, ot – ludzie, wyłazi raz piękne, raz paskudne. Bardziej obawiam się samosądów, ochoczego palenia stosów.

        Coś w tym jest, że lud ma takich bohaterów, na jakich sobie zasłużył. Pamieta Pan opowiastkę “O człowieku, który się kulom nie kłaniał”? Ano nie kłaniał się, gdyż gen. Świerczewski był na okrągło tak pijany, że nie zdawał sobie dokładnie sprawy z tego, gdzie jest i co robi. Jego idiotyczne posunięcia w operacji Nysa wprowadziły w kocioł dziesiątki tysięcy żołnierzy polskich, wytracał armię bez mrugnięcia okiem, ubzdurał sobie, że samodzielnie zdobędzie Drezno. Operacja ta zwana jest nieoficjalnie dzisiaj Rzezią na Łużycach. Parę razy w tygodniu przechodzę obok niezliczonych szeregów grobów tych przeważnie prawie chłopców, którzy tam zginęli. W innym kraju poszedłby pod sąd polowy, ale w Polsce ceni się szarżę i otacza legendą nawet porażki.

        Mam wrażenie, że legendy powstają często nie z powodu prawdziwych zasług postaci, ale że nimb spływa w luki, w bolesne miejsca, gdzie czegoś brakuje. Widocznie się Bondy w taką lukę buntownika z powołania doskonale wpisał, mimo niewątpliwego cynizmu.
        Czesi, których literackim bohaterem narodowym jest dzielny wojak Szwejk, przyjęłi najwyraźniej Bondego z całym dobrodziejstwem inwentarza. Może to jest cd. tej samej historii? Przeżyć za wszelką cenę? Żyć mimo systemu, każdego?
        Wystrychnąć wszystkich na dudka. Nie wiem. Zresztą najpierw muszę przeczytać książkę, bo z moje strony to rozmowa w ślepo.

        Zresztą bardzo celnie Ewa pisze, cóż robić, “skoro kochał go Havel, skoro kochała go cała welwetowa rewolucja”?

        • Ewa pisze:

          Porównując Włodka z Bondym jednak trzeba przyznać, że o pierwszym nikt nic nie wie, a o Bondym cały świat. Łączy ich jednak marksizm. W każdym razie Bondy był marksistą do końca życia i jak w filmie fabularnym „5 sezonów w piekle” gdzie się go kreuje na czeskiego Arthura Rimbaud, był nim już w liceum. Podobno donosił ze względów ideowych na kapitalistów, jakimi byli potajemnie jego koledzy.
          W sumie, marksizm w demoludach dla intelektualistów był tak samo atrakcyjny, jak u ich kolegów na Zachodzie (Sartre), oznaczał nowoczesność i awangardę, przynależność do świata nowoczesnego, oświeconego. Bondemu to najprawdopodobniej ułatwiło permanentną kontestację, jak Czesi znaleźli się nagle w kapitalizmie.
          Mariusz Szczygieł z entuzjazmem pisze o Bondym (jest w Sieci). A „Szaman” jest naprawdę fajny, śmieszny i może i z Haška. Zastanawia ta lekkość i prostota pisania, być może przenika rabelaisowska witalność Bondego, czego u Polaków brak.

        • Robert Mrówczyński pisze:

          Nadrzędnym, nad prawem do własnego widzimisię jest poczucie przyzwoitości, sprawiedliwości – prawo moralne. Zwłaszcza jak się jest wieszczem, artystą, jak się poucza maluczkich. Cóż, czasami jednak interes osobisty, namiętność wygrywa z przyzwoitością, nawet u “sumienia narodu”. Ale dlaczego Pani tak sprzyja, tak broni w dalszym ciągu tej brzydkiej fanaberii nazywając ją prawem? Jaki Pani ma w tym interes? Muszę też przypomnieć, jak Pani tam brzydko puściła wodze fantazji i w obronie Włodka suponowała, iż ten doniósł z obawy przed spodziewanym donosem Słomczyńskiego, a więc donos w obronie, usprawiedliwiony.
          Polecam filmy: Jestem synem ludobójcy – Niklas Frank i Dzieci Hitlera. Tam przykłady, że można i trzeba (jak się chce pozostać Człowiekiem) być przyzwoitym w o wiele trudniejszej sytuacji niż była Szymborska.

  4. Małgorzata Köhler pisze:

    Panie Robercie, pyta Pan: “Ale dlaczego Pani tak sprzyja, tak broni w dalszym ciągu tej brzydkiej fanaberii nazywając ją prawem?” – Cóż, odpowiem, chociaż skoro nie zrozumielismy się wtedy, to i pewnie teraz nic z tego, ale zaryzykuję.
    To, co dla Pana jest brzydką fanaberią, to utrwalony zwyczajowo od tysiącleci sens testamentu, gwarantujący odchodzącemu człowiekowi zadysponowanie zgromadzonym majątkiem w taki sposób, jaki on – a nie opinia publiczna – uzna za najlepszy. Czy mam to dalej wyjasniać? Nie wierzę. 🙂

    Widzę w wypowiedzi Pana wiele sformułowań, z którymi się nie zgadzam. Szymborska była skromną poetką, żadna tam wielka napuszona postać z misja, jako taką ją poznałam na spotkaniu autorskim, najdalsza była od “wieszczenia i pouczania maluczkich”. Jej wiersze nie aspirowały do rozwiązywania wielkich kwestii etycznych czy filozoficznych, przez swoich wrogów nazywana byla poetką dla kucharek. Zaznaczając, że poezja Szymborskiej to nie ten rodzaj, który rzuca mną o ścianę, oddaję jej jednak sprawiedliwość: pisała dla ludzi o zwykłych ludzkich sprawach i była czytana, rozumiana i kochana. Była dobrze przetlumaczalna na obce języki, i dobrze przetłumaczalna w ogóle.

    Jej ostatnia decyzja była zwykłą ludzką reakcją, gestem w stronę człowieka potępianego, w którym widziała – mimo wszystko – wartości. Jeżeli coś można wywnioskować z tego gestu, to raczej na pewno nie zagranie komukolwiek na nosie, co za pomysł! Przeznaczyła na to częśc pieniędzy z nagrody za poezję, z całego dorobku jej zycia. W tym życiu, jak i być może w jej poezji, Włodek miał swój udział. Jeżeli wspierał młodych, co wielu twierdzi, może wsparł ją jakims trafnym slowem w cięższych momentach czy zwątpieniu.

    Nie “sprzyjam”. Nie popieram, ale i nie kwestionuję tej decyzji czlowieka, decyzji na “po śmierci”. Jakże bym mogła, to nie moja sprawa.
    Kwestia, że Szymborska przez napisanie kilkuset, może kilku tysięcy wierszy stała się osobą publiczną, nie ma tu nic do rzeczy. Są jakieś granice omawiania życia osób publicznych, najdalszą taką granicą powinno być umieranie. Testament należy do tego bardzo prywatnego procesu.
    To nie tylko kwestia prawa, to też kwestia smaku.

    Nie usprawiedliwiałam też donosu Włodka. Stawiałam pytania, nie odpowiedzi, bo tych nie znam. Jeżeli czyta Pan moje wypowiedzi, proszę serdecznie o niepomijanie słówka “może” oraz znaków zapytania.

    Filmów Niklasa Franka nie widziałam (czy nie chodzi raczej o filmy – wywiady z nim?) czytałam natomiast mnóstwo artykułów oraz znam fragmenty jego książki, pisałam zresztą o tym, podobnie jak o książce Katrin Himmler, która, zacytuję się, bo może warto “w istocie okazała się bardzo niewygodna dla poprzedniego kanonu w powojennych Niemczech, wg którego (za niektórymi dziećmi hitlerowskich aparatczyków, próbujących się w swoich książkach i wywiadach uporać z niesławnym dziedzictwem) przez długi czas obowiązywała teoria rozdwojenia jaźni: oto potwory Hitlera były ludźmi, jak każdy z nas, dobrzy ojcowie i wujkowie, albo ludzie, którzy uwierzyli i dotrzymali wiary [“przecież przysięgałem”, odpowiedział Baldur von Schirach synowi na pytanie, dlaczego on i podobnie wierzący nie zrobili niczego, aby przerwać ludobójstwo; czy wspomniana Marga Himmler, (Siegroth z domu Boden) trwająca w zaciętym uporze ofiary, a nie katowej] a tylko czas i propaganda (która przyszła znikąd?) postawiły ich w roli katów.
    Do swego rodzaju mody należało twierdzenie, że każdy z nas ma w sobie taką bestię i nalezy się z tym liczyć.
    Katrin Himmler rozprawia się z tym mitem, obnaża ‘dobrych wujków’.

    Ona i Niklas Frank, syn Hansa Franka, psują wygodną dla potomków nazistów wersję przeproszenia, wybaczenia i pogodzenia: “Nie ma pogodzenia”, “Keine Versöhnung, niemals”, pisze Frank, nie idąc w tej sprawie na żaden kompromis. (…)
    Dla mnie, jako dla długoletniej obserwatorki tej ‘kwestii niemieckiej’ – najpierw wstydliwego milczenia i odżegnywania się, włącznie z zakłamywaniem rodzinnych historii, później prób racjonalizacji problemu, jest pocieszające to nieprzejednanie, niechęć do uznania za swoistą normę wynikającą z czasu takich cech ludzkich jak pogarda i ekspansja aż do rezultującego z nich ludobójstwa.
    To nie byli mili wujkowie, mówi Katrin Himmler, to była ta część ludzi, która nosi w sobie bestię i nie waha się jej wypuścić w sprzyjających okolicznościach.”

    Niklas Frank i Katrin Himmler pisali o tych bolesnych, wstydliwych sprawach aby je zrozumieć, bo było to straszne dziedzictwo, które dostali na start. Wiedzą dobrze, o czym piszą.
    Opinia publiczna w Polsce, władna ostatnio siłą wydania natychmiastowego wyroku na piśmie o wszystkim i przez każdego, i jej wyroki w sprawie małżeństwa Włodków, jest jednak, wybaczy Pan, nieporównywalna w kompetencjach z dziećmi faszystów, piszącymi o ojcach. Moim skromnym zdaniem, oczywiście.
    Z debat nad problemem interesują mnie zdecydowanie bardziej pytania i wątpliwości, niż na prędce klecone oskarżenia i wyroki. Może teraz się zrozumiemy?

  5. Ewa pisze:

    Przepraszam Małgosiu że nie na temat, ale może wiesz, czy Rajski to ten antysemita Kobryń? Bo mi się oni z erekcjato mylą, nie chciałabym niesłusznie pomyśleć o gościach na moim blogu.. A tu widzę, że są dwa nazwiska w jednym wątku:
    http://www.rynsztok.pl/index.php/forum/action/list/frmTThreadID/1174/

  6. Małgorzata Köhler pisze:

    Tak, Rajski to zdecydowanie Kobryń, czasem się podpisuje pod działaniami Kobrynia, chociaż czasem Kobryń nazywa Rajskiego swoim Mistrzem 🙂
    Ba, krążą też po świecie teorie, że Rajski to Trojanowski, ale mają tyleż samo zwolenników, co przeciwników.

    • Małgorzata Köhler pisze:

      A antysemickich wpisów Rajskiego jest też niestety dość dużo na Rynsztoku.

    • Ewa pisze:

      Dziękuję, Małgosiu, bo to bardzo ważne w badaniach Sieci literackiej, która ma ponad dziesięć lat i chciałabym za kilka lat o tym pisać.
      Myślę, że plotki, o których piszesz są prawdopodobne, gdyż Totalny Troll działa na zasadzie, że gdyby nie było Boga, to trzeba by go było wymyśleć. I tak w Sieci wymyślił Diabła dla netu jako krainy nowej, właśnie zdobywanej, którą należy dopiero umeblować. I tak stwarza antysemitę (Kobryń), homofoba (on sam), jurodiwego (Głupka strupka, nie mylić z Wiśniewskim), molestowaną nastolatkę w związku kazirodczym z ojcem (Naćpana), nawiedzonego artystę metafizycznego (Feliks Lokator), Ubeka (Borowski), poety naiwnego (Stankiewicz) i wiele innych postaci, których nie chce mi się wymieniać.
      Projekt artystyczny podobny do projektu Agi Hofik na nieszufladzie, z tą różnicą, że pani Agnieszka Hofmann (nie pamiętam, czy przez dwa n) nikomu nie wadzi, wręcz przeciwnie, wspiera tych, z którymi nikt nie rozmawia. Natomiast obelgi pod moim adresem i pomówienia czytają koleżanki z Naszej Klasy, sąsiedzi z osiedla, polonia w USA , koledzy ze studiów, moje dzieci, a ja jestem cały czas pod własnym imieniem i nazwiskiem.
      Bawmy się więc, staczajmy boje, ale nie mieszajmy Światów, bo nie dla wszystkich to cudowne narzędzie komunikacji jakim jest Internet służy jedynie do zabawy. Dla mnie jest jedynie narzędziem do pracy twórczej i jedynym, jakie posiadam.

      Więc apage, Satanas ! który naszedłeś mój blog w Halloween, Dziady, Zaduszki, bo nie starcza mi już słów do banowania, a blog zatrzymuje komentarze, jeśli się one w komentarzach znajdą.

      • Małgorzata Köhler pisze:

        Wg. tego, jak to uprzejmie nazwałaś, “projektu artystycznego” sfrustrowanego doktorka ja jestem przedstawiana jako tirówka z idiotycznę kokardą na głowie, Ty jako współpracująsa z SB, a Bogu ducha winne dziecko jednego z autorów (trzylatek, czy jakoś podobnie) posłużyło z imienia i nazwiska do koprofilno – pornograficznych utworków. Zabawa? Poczucie humoru trolla, o którym zauważyłyśmy już, że jest bardziej klaunem niż błaznem, rozwija się w krzywą dla mnie nie do przyjęcia. W tych piwnicach jest już trupi zapach.
        Banuj, Ewo, banuj bez litości, chociaż drgnie Ci serce, bo gdzież teraz nieborak znajdzie publikę, gdy pozbyła się go nawet Nieszuflada. Ale okazywać litość w tym wypadku to jak dawać narkonanowi na działkę, nie bierz tego na swoje sumienie. A może się w końcu wyleczy?

        • Ewa pisze:

          Takie tutaj były zabawy w one lata, kiedy reszta świata się szampańsko bawiła w Internecie.
          Zastanawia Małgosiu, dlaczego ktoś uzurpuje sobie zabawę kosztem braku zabawy innych, upublicznia to i wmawia, że to śmieszne. Tak, jakby inaczej się nie dawało, a przecież jesteśmy w XXI wieku i wiemy, że nie stoi nic na przeszkodzie, ani rasa, ani wyznanie, ani wiek, ani płeć, ani pozycja społeczna, by żyć i dać żyć innym.
          Totalny Troll swój doktorski honor ma i już mnie nie nagabuje, a wiesz, ja jestem spod Znaku Koziorożca i we mnie ludzie umierają na zawsze, odchodzą w niebyt i w obojętność Saturna.

  7. Robert Mrówczyński pisze:

    Nie rozumie Pani i zrozumieć nie chce. Nie odmawiam nikomu prawa do kontrowersyjnych testamentów i wybaczania kanaliom. Odmawiam przyjęcia takiego gestu przez ogół jako dobro, zaaprobowania go i uznania za normę moralną. Są rzeczy do wybaczenia, ale kaliber świństw jakich dopuszczają się donosiciele przekracza grubo granice gdzie jeszcze istnieje dobrodziejstwo wybaczenia. W totalitaryzmach donos mógł skutkować nawet śmiercią, więc donosiciel musi liczyć się z wiecznym potępieniem. Mogła mu prywatnie wybaczyć, kochać go, czcić w kapliczce swojej pamięci, ale jako poetka narodowa – osoba opiniotwórcza, publicznie nie miała tego prawa robić, mimo iż była – jak Pani chce – od drobnych spraw, małych ludzkich, zwykłych ludzi. Ten podział to czysta demagogia, bo nie ma innych ludzi, nie ma innej poezji. A jeśli, to niby dlaczego poeta piszący dla “zwykłych” może poprzeczki zawieszać w piwnicy? – być bardziej świniowaty, mogą go nieco mniej obowiązywać standardy moralne? Widzę, że kwestie odpowiedzialności za swoich rodziców w wydaniu Niklasa i Katriny nie są Pani obce, a jednak nie widzi Pani żadnych podobieństw. Ci szlachetni ludzie odcięli się od swoich rodziców, potępiają ich, nazywając rzeczy po imieniu. Narażają się tym całemu światu, który lubi zbrodniarzy relatywizować, „cieniować” podobnie jak Pani uważa, że nie kala się własnego gniazda i nie ma zbrodni, których nie można by wybaczyć. I robią to z wielkim bólem, to jest tragedia ich życia, mieć takie dziedzictwo, ale wielkie poczucie moralne nie pozwala im robić inaczej, bo byłoby z nimi jeszcze gorzej. Może jestem niesprawiedliwy wobec Pani, może Pani tak nie myśli, ale tak to niestety wygląda.

    • Ewa pisze:

      też bym nie mieszała twórczości i osobowości z czynami osób sławnych i znaczących. Pamięta się im czyny dobre i złe jako ludzi i należy je nazwać i wartościować. Np. Markiz de Sade uratował teściową od śmierci mając wspaniałą okazję, by się jej wreszcie pozbyć. I to jest jego dobry czyn. I ten czyn się pamięta. I pamięta się czyn Szymborskiej jako zły niestety w postaci Nagrody, która zdaje się, już funkcjonuje pełna parą!

  8. Małgorzata Köhler pisze:

    No na pewno Pan konfabuluje na mój temat, pisząc: “(…)podobnie jak Pani uważa, że nie kala się własnego gniazda”. Imuputuje mi Pan pogląd, którego nigdy nie wypowiedziałam i nie podzielam, a raczej wręcz przeciwnie. Nie jestem za ukrywaniem wstydliwej prawdy.

    Albo, lepiej jeszcze: “kwestie odpowiedzialności za swoich rodziców w wydaniu Niklasa i Katriny nie są Pani obce”.
    Kwestia odpowiedzialności za m o i c h rodziców na szczęście mnie nie dotknęła. Moi (oboje polscy) rodzice przeżyli swoje życie wystarczająco przeciętnie, nawet ojcu, który miał 15 lat gdy uciekl do lasu do AK, udało się nie zabić człowieka.

    Albo, wcześniej, też ładne: “Jaki Pani ma w tym interes?”
    To ostatnie jest najlepsze. Zignorowałam to za pierwszym razem, bo uznałam, że padło tylko w ferworze dyskusji, ale widzę, że zrobiłam błąd, bo wskazują na to te następne, personalne wtręty. Zresztą znam dobrze ten sposób argumentacji – ile razy w dyskusjach publicznych próbowałam zwrócić uwagę na coś, co nie było obiegowym, obowiązującym poglądem, spotykałam się z tego typu sugestiami, łącznie z zarzutami polakożerstwa czy kierowania się innymi niskimi pobudkami.

    Jest Pan zatem zdania, że aby bronić prawa do ostatniej woli Szymborskiej muszę mieć w tym jakis interes. Zastanówmy się przez chwilę, jaki mógłby on być. Ubiegać się o nagrodę im. Włodka nie będę, nie tylko z racji bariery wiekowej. Zapewniam też, że nie mam w rodzinie donosicieli, nie mam też majątku, który mogłabym im zostawić. Myślę i myślę, ale nie wiem, co Pan tam sobie wykoncypował.

    Czy nie byłoby lepiej przyjąć po prostu, że moje zdanie jest jednak bezinteresowne, bo przecież nawet nie mieszkam w Polsce i widzę to z jeszcze innej perspektywy, inaczej niż Pan, który pisze, co mogę zrozumieć (cyt.): “Nie odmawiam nikomu prawa do kontrowersyjnych testamentów i wybaczania kanaliom. Odmawiam przyjęcia takiego gestu przez ogół jako dobro, zaaprobowania go i uznania za normę moralną.” – ale że nie interesuje mnie ujednolicenie opinii ‘ogółu’, szczególnie wtedy nie, gdy prowadziłoby ono do podważania w tysiącletnich doświadczeniach ludzkości wypracowanego prawa, które to prawo jest oczywiście niedoskonałe i często przestarzale, jednak jest jedyną bronią przeciwko chaosowi i zagrożeniom, jakie mogłyby wyniknąć z rozbuchania siły opinii publicznej jako siły sprawczej (czyt.: samosąd).

    Po ogłoszeniu testamentu Szymorskiej rozpętał się ogólnonarodowy sąd nad zmarłą, Pan wybaczy mocne określenia, ale dla mnie to nie tylko groteskowe, ale i niesmaczne.
    Z dużą przykrością obserwuję z pozycji, którą Marek Hłasko nazwał “zbliżeniem z dystansu”, jak Polacy wylewają z siebie morza nienawiści na wszystko i wszystkich. Button hejtu zrobiłby na fejsbuku furrorę, nie rozumiem, że portal nie rozpoznał tej regionalnej możliwości 🙂 Oczywiście można mieć dla hejtu wyrozumienie, gdyż wypływa on z poczucia bezznaczenia i jakiegoś takiego ogólnego nieszczęścia. Niemniej jednak rozumiejąc motywy nie należy przeoczyć zagrożeń, jakie on niesie. Hejt jest jałowy, prowadzi do nieuniknionego niszczenia, nie do wzmacniania wartości.

    Moja reakcja na sąd nad Szymborską była więc może (tu rzetelnie się zastanawiam) wynikiem niezgody na to, że teraz każdy ‘głupek’ ma prawo przypisać osobie publicznej najgorsze cechy i interpretować jej zachowania wg swoich projekcji, lub mogła być efektem działania wykształconego we mnie od dziecka odruchu przyznania oskarżonemu prawa do obrony, a jeśli sam tej zdolności nie posiada, interpretacji niewinności, czyli że każda wątpliwość mówi na korzyść oskarżonego, co jest fair i wg. mnie jest jednym z najwiekszych osiągnięć prawa ludzkiego.
    Jakkolwiek możliwe jest, że była ta moja reakcja jedynie spojrzeniem ‘z lotu ptaka’ na historię, której sito po jakimś czasie zostawia tylko duże i istotne, a małe bezlitośnie wymiata, i to chyba jest dobrze, bo inaczej ludzkośc dreptałaby do dzisiaj w ciemnych wiekach.

    Napiszę jeszcze coś, co sądzę, ściągnie mi znowu gromy na głowę, gdyż nie myślę, aby Pan zrozumiał i ten mój punkt widzenia. Zastanawiałam się ostatnio, mijając wiele miejsc po zburzonych pomnikach i obserwując te dzisiaj pielęgnowane, (w tym Jan Paweł 2 w niezliczonych i momentami groteskowych edycjach), że ludzkość nie szanuje nawet własnych pomysłów uwieczniania. Ewa chyba wspomniała, że rozebrano w Katowicach około 150 letnią wieżę Bismarcka, “bo była brzydka” i zrobiono zamiast niej wieżę spadochronową. Te wieże stawiane Bismarckowi, (których bylo 240 a pozostało 173) są oczywiście reliktem niemieckiego panowania, nie były jednak wymuszane, jak np. pomniki Lenina, ale spontanicznie stawiane przez miejscową ludność.
    Jeżdżąc prawie codzienne z psem, który potrzebuje wybiegu, po polach i lasach na obu pograniczach (Górna Saksonia i Przedgórze Izerskie), napotykamy wszędzie po obu stronach zdewastowane, nieraz wypalone do fundamentów pałace, które miejscowe chłopstwo niszczyło i rabowało z zapałem w ramach umacniania “demokracji”.
    Więc tak sobie czasem myślę, jakie to szczęście, że coś jeszcze na świecie przetrwało, resztki Akropolu, niezamazane rysunki naskalne w Altamirze, tu i ówdzie ostał się jakiś cesarz na cokole.
    Przetrwały cudem dzieła, przecież jeszcze ulotniejsze. Ocalało Ars Amandi, mimo, że autor banita i popadł w niełaskę u miłościwie panującego; wiele dzieł “pogańskich” oparło się średnowieczu, nie odebrano nagrody Nobla za całkokształt twórczości Grassowi, gdy przyznał się do przynależności do Waffen SS, i nie spalono jego ksiąźek itd., itd.
    Wydaje mi się, że Ewa to zrozumiała, zajmując się teraz książką Bondego, chociaż jeszcze niedawno pisała na blogu, właśnie z okazji Szymborskiej chyba, że niegodne zachowania twórców podważają ich dorobek artystyczny.

    A wracając do testamentu Szymborskiej – dla mnie jest on oczywistą kontynuacją jej przesłania artystycznego, które być może dla większości będzie dopiero czytelne po kilku kolejnych wiekach, a żeby ładnie zakończyć, ten fragmencik wkomponowuje się nieżle w sprawę Włodka ( z wiersza “Tortury”):
    “Nic się nie zmieniło.
    Przybyło tylko ludzi,
    obok starych przewinień zjawiły się nowe,
    rzeczywiste, wmówione, chwilowe i żadne,
    ale krzyk, jakim ciało za nie odpowiada,
    był, jest i będzie krzykiem niewinności,
    podług odwiecznej skali i rejestru. ”

    Zaraz Pan powie, że usprawiedliwiam każde świństwo. Nie, nie usprawiedliwiam. Widzę jedynie przesłanie wielkiej humanistki, jaką stała się w swojej dojrzałej twórczości Szymborska.

    Co do mnie, uważam po prostu podsycanie nienawiści w każdej, niechby najniewinniejszej formie, za godzące w rozwój człowieka i w związku z tym jako działanie przynoszące szkodę. Nawet, jeżeli się ładnie nazywa rozliczaniem, nie powinno wymknąć się spod kontroli rozumu, a ten musi być zorientowany przede wszystkim na przyszłość.

    • Ewa pisze:

      poprawię dla porządku, bo po Sieci krążę mylne informacje potem: Wieżę Bismarcka na Wzgórzu Beaty Parku Kościuszki rozebrano, jak umacniano polskość po plebiscycie w Katowicach (bo Gliwice, Byom i Zabrze dostały się Niemcom w międzywojniu). Rozebrana, zasiliła blokami kamienia budowaną właśnie Archikatecezję Chrystusa Króla w Katowicach, a nie Wieżę spadochronową, zbudowaną w podobnych latach ze stali. Przywieziono w to miejsce drewniany kościółek mający być zaczątkiem nigdy niezrealizowanemu skansenowi wsi śląskiej, typowo polskiej. Trzeba zrozumieć te czasy, wysiłki architektów i ojców miasta rywalizujących z miastami niemieckimi, wprowadzającymi na budynki ozdoby typowo niemieckie, państwa o wiele bogatszego od budzącej się do samostanowienia Polski.
      To, co opisujesz dzisiaj, zniszczenia na Ziemiach Odzyskanych to już tylko głupota ówczesnych władz, jak i u nas Ziętka, który zdewastował np. Świerklaniec, pozwolił na wysadzenie go w powierzę przez górników z Piekar Śląskich, przepiękny pałac zwany Śląskim Wersalem, majątek niemieckich magnatów węglowych i ukradł bramę wjazdową, która po dziś dzień otwiera Katowickie ZOO.

      Natomiast w kwestii Szymborskiej nie zgadzam się z Tobą i wspieram głos Roberta. Bo mają być spisane (niezapomniane) czyny i rozmowy, jak pisał Miłosz. I czyn Szymborskiej w postaci Nagrody Włodka jest takim kompromitującym ją czynem. Bondego świństw też nikt nie zapomni, jak i dzieł, które są świetne.

  9. Małgorzata Köhler pisze:

    Ewo, ależ ja wiem, że tak myślisz i nie ja wracałam do postaci Włodka. W zasadzie ciągnięcie tego tematu nie ma sensu, jakkolwiek w międzyczasie sobie to i owo poczytałam i zacytuję jeszcze tylko znalezioną ostatnio wypowiedź Szymborskiej, której może nie znasz, a która wydaje mi się jest kluczowa dla pytania, dlaczego wlaśnie Włodek jako patron nagrody dla młodych pisarzy.
    “Adam nie mówił mi wprost, że moje wierszyki są straszne, ale przez umiejętnie podsuwane książki pozwalał mi to zrozumieć – Szymborska będzie wspominać mistrza starszego zaledwie o rok. – Nie wytykał mielizn w mojej pisaninie, ale starał się podkreślać te nieliczne wersy czy choćby urywki wersów, które uznał za lepsze od całej, przeważnie długiej reszty. I taka była jego metoda wobec wszystkich początkujących poetów – nie zniechęcać z miejsca, nie wyśmiewać, raczej chwalić to, co od biedy chwalić można było”.

    Ty uważasz, że obowiązek obywatelski, rola przywódcy duchowego (chocby i poetce narzucona) przede wszystkim, przed prywatnym życiem i śmiercią. Ona samowolnie i bez oglądania się na niczyje głosy odwdzięczyła się w swojej ostatniej woli człowiekowi, który pomógł jej stać się poetką, i bez którego bardzo możliwe, że by nią nie została, nie byłoby Nobla, nie byłoby nagrody im. Włodka.
    Mimo logiki, prawa i tego czegoś bardzo ludzkiego nie akceptujesz tej decyzji – ja tak.

    A swoją drogą testamenty budzą jeszcze więcej emocji niż kontrakty małżeńskie prominentów.
    Złośliwie więc parafrazując Twoją niedawną wypowiedź:
    “Tylko, jak nam się wreszcie przydarzy taki Nobel, to musi się dostać w niegodne ręce, które go splamią kompromitującym czynem. I dlatego Polska to wieczne zadupie.” pozwolę sobie zgodzić się z puentą tej wypowiedzi.

    • Ewa pisze:

      Cała Historia Świata składa się głównie z świństw, to jedno więcej, czy mniej, cóż to za różnica.
      Tak jak napisałaś, nie podoba mi się prywata Szymborskiej, nie podoba mi się jej sentyment, powody, jakie podałaś działają w moim pojęciu jeszcze bardziej na minus. A jeszcze nakłada się na to moje przekonanie, że nikt nikogo poezji nie nauczy, więc po co komu Włodek?

  10. Małgorzata Köhler pisze:

    Cóż, wiadomo, że większośc poetów jest w trudnej sytuacji materialnej. Takie stypednium może uratować czyjąś książkę od nienapisania, a w ekstremalnych sytuacjach, w jakie życie artystów dziwnie obfituje, nawet czyjeś życie.
    Zła slawa nagrody powstrzyma pewnie niejednego od ubiegania się. Nie jestem wcale pewna, czy to dobrze.

    Zapaliłabym świeczkę nad tematem, w końcu, za Duszki 🙂

  11. Robert Mrówczyński pisze:

    W obliczu takiego zmasowania słów, jakie stosuje p. Małgorzata, rozcieńczenia, rozmazania problemu, jakiegoś rozpanoszenia się bezkarnego w wynajdowaniu usprawiedliwień każdemu może opaść entuzjazm polemiczny. A jeszcze to posądzenie o hejterstwo, że tacy jak ja, to zwykłe kundle, które ośmielają się napluć publicznie na świętość. Ale służba nie drużba, słabość trzeba przełamać, gwoli prawdy dać odpór resentymentowi p. Kohlerowej, zdecydowanie przeciwstawić się jej przekonaniu iż jest BEZINTERESOWNA broniąc testamentu poetki, w co może uwierzą jej wnuki, ale nie ci którzy, jak Ona, przeżyli bolszewię w tak dużym wymiarze czasowym.
    W realnym socjalizmie nikt nie mógł pozostać niewinny, uczciwy, czysty, system niczym w mafii dopilnował, by każdemu odebrać niewinność i zmuszał do mniejszych czy większych świństw. Choć często przywołuje się tezę, że nie każdy dał się złamać, że byli także uczciwi, a nawet były wyjątki wśród partyjnych, ale to zwykłe mydlenie oczu, co pokazuje choćby rzeczona historia poetki – nawet tak wybitni humaniści zostali zgnojeni, każdemu uszyto ubranko bandyty, kłamcy lub donosiciela, każdy miał więc więcej lub mniej za uszami (każdy według potrzeb i możliwości) i tak się ludzie przyzwyczaili do tego, tak się to wżarło w dusze ludzkie, że stało się to normą i dziś nikt kto „tylko” kradł żarówki z klozetu, kto donosił, korumpował, nepotyzował, kolesiował nie ma sobie nic do zarzucenia.
    Ergo – na BEZINTERESOWNOŚĆ miejsca tu nie było, bo nikt w bezinteresowność nie wierzył, podejrzana była i nikomu do niczego potrzebna, nie opłacała się po prostu, bo tu wysoko notowane cechy negatywne były. Bezinteresowność to domena wolności, wolnych demokratycznych społeczeństw, w których stawia się na jednostkę i jej kreatywność. Tu nawet sztuka, czy może zwłaszcza sztuka nie mogła (i nie była) być bezinteresowna. Ale bynajmniej niczego Pani nie imputuję, nie oczekuję od Pani, aby dokonywała tu rozliczeń ze swojego życia i swoich rodziców, bo już tu dała Pani próbkę i widać, że jest Pani w swoim przekonaniu niewinna, chodzi mi o zasadę jakiej byli tu poddani wszyscy, a która zniszczyła dwa pokolenia. A to właśnie Pani kwestionuje: cieniuje i relatywizuje. W rzeczywistości wszyscy zostali tu zeszmaceni. I nic na to nie można poradzić. A najgorsze, że tej historii nie przerabiamy, że wypieramy i wybielamy. I tylko o to mi chodziło.

    • Małgorzata Köhler pisze:

      W obliczu takiej konfabulacji, jaka zaprezentowal Pan wyżej, faktycznie opadają ręce. Skąd wziął Pan “posądzenie o hejterstwo”? Nie, takie chwyty polemiczne, jakie Panu wytknęłam, są dzisiaj w Polsce wszechobecne w każdej publicznej dyskusji, osoby ich używające nie muszą nawet odczuwać niechęci, dyskutują w ten sposób odruchowo. Hejter to jeszcze inny typ osobowości.

      Nie zauważyłam jednak, żeby cokolwiek mi Pan udowodnił, poza bezsensownym imputowaniem resentymentów. Jeżeli Pan nie wie, to informuję, że zaraz po stanie wojennym, gdy rozlużniono przepisy wizowe, wyemigrowałam, bo nie mogłam już znieść tego, co się dzieje, miałam mdłości słuchając rzecznika prasowego rządu i nie tylko jego. Wyjechałam więc z obrzydzenia. Do czegóż mogłabym mieć resentymenty? Co za bzdura!

      Rozumiem Pana punkt widzenia, wiem, co chce Pan udowodnić. Też uważam, że nie ma co owijać w bawełnę i że naród, który został zgwałcony w 45-tym dawał chętnie dupy przez kolejne 45 lat.
      Nie znoszę jednak uproszczeń i generalizowania. Znałam wielu wspaniałych ludzi, wielu z nich bylo internowanych, niektórzy zostali wypędzeni z kraju.
      Owszem, komuna był to czas demoralizujący cały naród, ale jednak wyjątki bywały. W czasie, gdy moja znajoma lekarka orydnator wynosiła ze szpitala podpaski i pieluchy jednorazowe, nie dla siebie, ale świetnie nadawały się na prezenty, moja siostra, również pracująca w szpitalu, stała w kolejkach w aptece aby upolować watę i inne środki opatrunkowe, i kupując za własne pieniądze zanosiła je do szpitala, (psychiatrycznego) bo brakowało w nim wszystkiego dla pacjentów. Bezinteresownie. Trudno Panu uwierzyć? To współczuję.
      Ludzie dzielili się na tych, co donosili i na tych, co na nich donoszono. Oraz na mnóstwo obojętnych, znieczulonych. Ci, co kradli, okradali samych siebie, tylko tego nie rozumieli. Żeby tylko kradli – dewastowali, niszczyli z zapamiętaniem, ogałacali, w imię walki z systemem. Nie wierzyli w nic, co było zrozumiałe, bo było ciemno i końca ciemności nie było widać, ale też, co było błędem, w żadną siłę sprawczą ludzką, przede wszystkim w samych siebie nie. Niektórym zostało do dzisiaj.

      Więc co ja tutaj Panu będę udowadniać, że bywało też inaczej. Widocznie żyliśmy na antypodach.

      • Ewa pisze:

        Małgosiu, wybacz, że się wtrącam i jestem stronnicza, ale Robert pisze o Włodku, który donosił, pisał złą poezję i na mocy testamentu noblistki ma być wzorem postawy obywatelskiej i artystycznej dla wstępujących artystów. To wtedy on nie jest postacią prywatną kradnącą lub przynoszącą do szpitala watę.
        Wisława Szymborska zapisała w testamencie swoje mieszkanie Wandzie Klominkowej i nikt się tego nie czepia, zrobiła, co chciała, nikogo nie obchodzi moralność Pani Wandy.

        • Małgorzata Köhler pisze:

          Ewo, nie mam wrażenia, że Włodek w myśli patronatu stypendium “ma być wzorem postawy obywatelskiej i artystycznej dla wstępujących artystów”.

          Moje stanowisko, wynikające z niezgody na podważanie testamentu, czego byliście rzecznikami kilka miesięcy temu, wyjaśniłam chyba dostatecznie, nie mam zamiaru dalej ciągnąć, ale Pan Robert atakuje teraz dla odmiany mnie ad personam, więc zmuszona jestem odpowiadać. Przyznam, że temat mi dość obrzydł.

          To, czego broniłam, to prawa noblistki do zrobienia ze swoimi pieniędzmi, co jej się żywnie podobało. Włodka nie mam zamiaru bronić, faktycznie niezbyt udany patron, ale może lepsze takie stypendium niż żadne? W świetle tej bidy z nędzą, na jaką mogą liczyć w Polsce twórcy? Jak myślisz? Bo to już nie moja sprawa o tym sądzić, skoro ‘ja już tu nie mieszkam’.

          • Ewa pisze:

            A mnie tym bardziej już się nic nie należy, bo jestem przeterminowana.
            Chciałabym jednak za każdym razem wyrazić swój sprzeciw Włodkowi korzystając z tego, że mam blog i jest mi to psychicznie potrzebne. Przepraszam Cię, jeśli godzi to w Twoje poczucie sprawiedliwości. Wolę być niesprawiedliwa. I wolałabym by młodzi ludzie, jak piszesz, potrzebujący, nie mieli takich dylematów, a tym bardziej ich się wyzbywali.

          • Małgorzata Köhler pisze:

            Masz prawo pisać, co Ci się żywnie podoba na własnym blogu i tego prawa też będę bronić 🙂
            (Co nie znaczy, że powstrzyma mnie to w razie czego od ewentualnej opozycji :))

  12. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    ja Robercie wyraziłam już tutaj żal, że to, czego się w Polsce nie przerobiło, nie zanegowało w porę, jest wielkim błędem, a na dodatek zmusza się nas jeszcze do celebracji tego, co było ewidentnie złe. I będzie to do nas wracać jak w „Królu Edypie” Sofoklesa nierozliczony grzech wracał gniewem bogów w postaci nieurodzaju i rodzących się kalekich zwierząt.
    Pisałam dzisiaj notkę o „Przekroju”(następna) i tam jest wiersz Adama Włodka. Zacytuję go tutaj na dowód, że chyba nie ma czego żałować:

    (…)Nie rozumiem, jak to się stało, że nigdy w „Przekroju” nie drukowaliśmy Wisławy Szymborskiej (z wyjątkiem jednego wiersza Eluarda w jej tłumaczeniu). To szkoda niepowetowana i do dziś nie mogę tego odżałować. Natomiast wiersze Adama Włodka drukowaliśmy parę razy. Jeden wiersz, noszący tytuł Rozwichrzony dyskurs księżycowy, ukazał się w gwiazdkowym numerze w 1955 roku i nawiązywał do ślicznej okładki Jana Kamyczka. — Możemy już zapalać choinkę, zabłysnął pierwszy sztuczny księżyc — oznajmiała narysowana w typowym stylu Janki para obserwująca przez okno sztucznego satelitę. Było to na dwa lata przed startem pierwszego sputnika, ale już się sporo mówiło o bliskim początku ery kosmicznej — a także o UFO. Satelita Janki przypominał latający spodek.

    Księżyc księżyc księżyc księżyq księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc księżyc

    płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie płynie

    po niebie Czytaj
    po niebie tak
    po niebie długo
    po niebie aż
    po niebie zobaczysz
    po niebie w swojej wyobraźni
    po niebie KSIĘŻYC PŁYNĄCY PO NIEBIE
    po niebie wtedy
    po niebie zrobi oi się miło
    po niebie zamyślisz się
    po niebie albo rozczulisz
    po niebie albo uśmiechniesz
    po niebie i
    po niebie w ten sposób
    po niebie PRZEŻYJESZ
    po niebie na miarę Twojej wrażliwości
    po niebie mądrości
    po niebie i wyobraźni
    po niebie POEZJE
    po niebie zawartą w tym że księżyc płynie po niebie
    po niebie Przeżyjesz
    po niebie to
    po niebie tak
    po niebie jakbyś sam był poetą
    po niebie I
    po niebie NAPEATOE w tym momencie będziesz POETA
    po niebie a
    po niebie ja ,
    OSIĄGNIE SWÓJ CEL który
    chciałem osiągnąć
    posługując się tą metodą powtarzania
    powtarzania powtarzania powtarzania powtarzania

    [Andrzej Klominek „Życie w „Przekroju” (1995)]

  13. Robert Mrówczyński pisze:

    Jak to się stało, że przebudził i zniesmaczył Panią dopiero głos Urbana? Dopiero od lat 80 zaczęła Pani świadome życie? Szlachetna siostra zaopatrującą ze swoich pieniędzy w watę szpital jako przykład, że jednak istnieli wspaniali ludzie o szlachetnych sercach zupełnie rozbraja jakąś skrajną propagandową durnowatością (nawet do czegoś podobnego bolszewik się nie posuwał). Ale nie neguję, człowiek jako taki ma potencjał i może pokazać klasę i zrealizować tzw wartości. Ale wszystko, cały jego potencjał zostanie zmarnowany jeśli nieustannie zostaje stawiany wobec wyborów wobec jakich nigdy nie powinien być stawiany, bo zatraca z dnia na dzień to co ma do ofiarowania najlepszego. A tak właśnie musieliśmy żyć i czeznąć. I nie da się tego wymazać, nawet jeśli komuny już nie ma, i pocieszać się opowieściami o wspaniałych internowanych i że bywało inaczej. Bo nawet Pani święta siostra nie dała rady na dłuższą metę migać się od prawdziwego życia i nieznośnych wyborów noszeniem waty.
    Nawet internowanie było tu (jak się potem okazało) przywilejem, towarem poszukiwanym i perspektywicznym, ale nie dla każdego. Pokazał i powiedział to bardzo trafnie Smarzowski w “Domu złym”. Nawet tę opozycyjność, walkę o wolność potrafili splugawić.

    • Ewa pisze:

      Ależ Robercie, niepotrzebnie szydzisz i jątrzysz. Małgosi chodziło o niewinność ofiar i ja się z tym zgadzam. Nie możemy nosić jeszcze winy za to, że żyliśmy w takim systemie, że przypadła nasza młodość na te właśnie czasy. „Szaman” Bondego pokazuje z całą przenikliwością, że wyjścia nie było i rację masz, że byliśmy wszyscy w tym sensie splugawieni.

    • Małgorzata Köhler pisze:

      Przecież Pan nic o mnie nie wie, dlaczego twierdzi Pan, że “dopiero przebudził mnie głos Urbana”? Chwilę przedtem pisze Pan, że tu zawładnęłam dyskusją i żebym nie udowadniała mojej niewinności, bo niewinnych i bezinteresownych nie było – no cóż, odpowiada Pan za mnie, Pan wie przecież swoje, wie lepiej, a ja co – mam się jednak tłumaczyć, chwalić, licytować? Zapewniać, że peerelu nie cierpiałam od dziecka, jeszcze zanim zrozumialam dlaczego? Przywoływać akty odwagi, świadków? Przecież i tak zgłosi Pan za chwilę kolejne podejrzenia, to taki Pana sposób rozliczenia się z tamtym czasem, Pan jest przekonany, że wszyscy – no to wszyscy, musi się Panu zgadzać. A ci “nie wszyscy” to nienormalni jacyś , z cytatu.: “skrajnie propagandowo durni”, ba! – “nawet do czegoś podobnego bolszewik się nie posuwał”.
      Nic nie poradzę na Pana tendencyjną podejrzliwość, to przypadłość, wobec której jestem zwykle bezsilna.
      Nie potrafi Pan dyskutować ad rem, musi Pan mieszać wszędzie personalne wtręty i dociekania. Na to mogę tylko odpowiedzieć: proszę Pana, ja nie mam na to czasu.

  14. Robert Mrówczyński pisze:

    Mnie nie chodzi o akty odwagi u innych, ale o brak jej u siebie o własne spsienie. I to nie w sensie personalnym, bo ja nie sąd. Nie domagam się od Pani spowiedzi, to Pani nieustannie bierze wszystko do siebie, powołuje swój, swojej siostry i także ojca przykład, że można było być w porządku, a jednocześnie potwierdza moją diagnozę, że wszyscy jesteśmy umoczeni. Nie można w dyskusji, próbując zrozumieć niszczący mechanizm bolszewii, powoływać się na możliwe wypadki szlachetnych i anonimowych postaw stawiających trwały i jawny opór. Ja twierdzę, że zbrodniczość systemu, polegała właśnie na tym, że przerabiał bohatera dnia codziennego tak, że się niepostrzeżenie z roku na rok wyrzekał swoich ideałów, uczciwości – stawał się antybohaterem. Wspaniali ludzie poddawani obróbce systemu przestawali być wspaniali, odważni stawali się tchórzliwi, mądrzy głupieli itd. Nie może być inaczej w tym życiu.
    A z tą wolnością dysponowania “swoimi” pieniędzmi sprawa nie jest taka jasna jak się Pani zdaje. Jest nawet dyskusyjne czy można w ogóle mówić o “swoich” pieniądzach. Ktoś powiedział, że czegoś takiego nie ma jak prywatne pieniądze, że w wyższym sensie wszystkie pieniądza są publiczne i jest w tym sporo racji. Ale nie ma co wałkować, bo Pani “nie ma na to czasu”. No, powiało peerelem…

  15. Robert Mrówczyński pisze:

    Cóż to za łamańce? Jaki Marvin? To jest charakterystyczna melodia peerelu, to niejako lejtmotiv tamtego czasu, tak mówiła moja kadrowa (przysłana przez KM PZPR), która była “na zakładzie” ważniejsza niż dyrektor, którego traktowała nie lepiej niż mnie, tak mówili do mnie nauczyciele wszystkich szczebli. Pani się b. pilnuje, pomstuje na bolszewika, ale czasami się wysypie. Dlatego mi wieje. Ale nie jestem przeczulony. Tu po prostu bardzo dużo tego wiatru.

    • Ewa pisze:

      Ach Robercie, zwyczajnie się czepiasz.
      Egon Bondy w Szamanie” nikogo się nie czepia, pisze, jak jest i nie ma pretensji do nikogo, że musi o tym pisać. Twoje wściekanie się na blogu jest właśnie taką pretensją, której prawdziwy pisarz nie śmie mieć. I dlatego portale literackie i blogi sieciowe schodzą na psy, bo swoją cenną energię kierują na użytkowników, a nie na problem, w dalszym ciągu nie rozwiązany.

  16. Robert Mrówczyński pisze:

    Ja Pani Małgorzacie b. dobrze życzę, ja po prostu mam traumę poobozową i pewne dźwięki stawiają mnie na baczność. I wtedy jest ta marnacja energii. Ale też nie jestem pisarzem, więc może mała strata, jednak jeśli przeze mnie Twój blog miałby zejść na psy, to ja odwołuję…

  17. Małgorzata Köhler pisze:

    Dobrze, w takim razie spróbuje raz jeszcze, może sie trochę zrozumiemy.
    Pewnie dlatego jest nam trudno, że ja nie mam żadnej traumy, poza jak pisałam wspomnieniem mdlości z tamtych lat, szczególnie z końcowej dekady. Mogłabym wprawdzie stworzyć zaraz dłuższe opowiadanie o tym, jaką traumę peerel zostawił w nas, których dotknął, wywlec co tylko znalazłabym najgorszego w zakamarkach pamięci. Ale równie dobrze mogłabym napisać też wiele pięknych historii z tych czasów, które znam doskonale, o ludziach, jak im ‘rosły skrzydła’ gałczyńskie, gdy – i pomimo że – wiał ten w/w wiatr. A życie bylo, jak to życie: czasem piękne a czasem paskudne, bo każde życie i każdy czas ma swoje piękno i swoje paskudztwa. Nie cierpię takich uproszczeń, a wie Pan dlaczego? Bo każde uproszczenie w opisie czasu jest zakłamaniem, cenzurą dokonywaną na przeszłości, w imię swojego aktualnego interesu, celu. I bardzo często ci, co siedzieli cicho jak myszki pod peerelowską miotłą teraz krzyczą najgłośniej, mam takich znajomych.

    Poza tym: od peerelu ekspertką tu jest Ewa :)), bo pisze wspomnienia i szuka celowo, co zrozumiałe. Ale mnie proszę nie zaczepiać w tym kierunku, bo na pewno Panu nie przytaknę w tych wysokich tonach, np. takich w jakich krzyczeliście Oboje z Ewą na Szymborską. A teraz znowu wyciągnął Pan ten temat.
    Mnie bardziej interesuje literackie, obyczajowe, ludzkie niż polityczne. Tylu jest teraz tych rozliczeniowych buchalterów w Polsce, że nieraz trudno się połapać w ich wzajemnych porachunkach; ważniejsze zresztą wydają mi się obecne świństwa, mordy polityczne i zagrożenia. Taki np. upadek kultury, jaką znamy – a skąd znamy? No z peerelu właśnie: czytelnictwo, popieranie teatrów i innych niedochodowych inwestycji np. Bo znikądinąd znać nie możemy przecież. A że mecenas był wybiórczy i preferował grzecznych? Ale proszę Pana, grzecznych była obezwładniająca większość, bo niegrzecznych sprzątało UB, więc ludzie siedzieli cicho na wskazanych miejscach w tej naszej klasie przez prawie 40 lat mając sobie za akt bohaterstwa, już gdy tylko słuchali WE albo śpiewali po pijaku leśne piosenki.

    Oczywiście należy mówić o tym, co było złe, ale po to, żeby uchronić następne pokolenia. Śmieszy mnie aż takie rozdzieranie szat nad nieszczęsnym patronatem Włodka. Nie, żeby mi się to podobało. Ale skoro klamka zapadła i decyzja jest nieodwołalna, bo i jakże, to niechże się chociaż ta nagroda komu przyda, jak Pani Eli Galoch nagroda Szewczyka.
    Co Pan opowiada z tymi ‘wspólnymi pieniędzmi’ też mnie rozbawiło, no bo w końcu jednak wychodzi na to, że broni Pan zagorzale pieniędzy szwedzkich, (zarobionych m.in. na wojnie przez Nobla, co już sobie raz wyjaśnilismy) przed polskimi młodymi twórcami. Przy czym gdyby szanowna noblistka zapisała je schronisku dla psów, pewnie by Pan chwilę popsioczył i tyle.

    W takich sprawach się nie zgodzimy, bo ja żyję tu i mocno teraz, a Pan chyba właśnie bardzo przeszłością, traumą. Mogę to zozumieć, ale nie podzielam. Widocznie jestem odporna na traumatyzację, zresztą zwykle szkoda mi czasu na grzebanie w przeszłości, o ile rzecz nie dotyczy fascynujących artefaktów o kapitalnym znaczeniu dla świata 🙂
    Gdybym ja miała czepić się Szymborkiej i tej nagrody, to że nie zapisała jej jakiejś sensownej fundacji, na walkę z ebolą albo ufundowanie statku, wyłapującego tonących Afrykanów, usiłujących dostać się do Europy ze skutkiem śmiertelnym do 30 %, co zrobiła pewna para, i o czym ostatnio głośno – to są moi bohaterowie, a nie jakaś tam fundatorka nagrody literackiej, bo od tego powinno być państwo, we własnym, bez wątpienia, interesie. I o tym powinno się pisać i o to zdzierać sobie klawiaturę, zanim wszystko pochłonie kolejna fala barbarzyństwa.

    • Ewa pisze:

      Przepraszam, że się wtrącę, ale myślę, że nie trzeba rozlewać tego tematu tak boleśnie, ani go relatywizować.
      Nikt nikomu nie ma zamiaru odbierać młodości i przeżywania pięknych czasów.
      TVP KULTURA nadała w przeddzień naszego Narodowego Święta 11 listopada film o Krzysztofie Baczyńskim zapoczątkowany relacją świadka śmierci poety. Z całą powagą i odpowiedzialnością powiedział ten niemal stuletni człowiek, że to był piękny czas.
      Przecież nikt mu nie ośmieli się zaprzeczyć, ani zarzucać nieprawdy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *