Zbigniew Sajnóg “List otwarty do Bartosza Paducha i Dariusza Dikti autorów filmu dokumentalnego pod tytułem „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu”. Gdańsk, październik 2014”

Totart był ruchem literackim, artystycznym i w jakiejś mierze także politycznym.
Okoliczności.
Aby w ogóle rozpocząć rozmowę o Totarcie, trzeba przypomnieć okoliczności, w jakich zaistniał, a w szczególności kilkanaście kwestii o decydującym znaczeniu. Wymienię 10 z nich.
Kwestia życia w PRL –w tępym, brutalnym, nienormalnym systemie. Kwestia życia w niewoli (ideologicznej i narodowej) –jako synowie/córki narodu zgwałconego, uznanego za odpad genetyczny, poniżonego, zdradzonego, wyszydzanego. Kwestia masowej zagłady właściwej systemom totalitarnym XX wieku, a w związku z tym dramatycznych pytań o Boga, o człowieka, o cel i sens życia. Kwestia swoistej polskiej „tradycji” przelewania przez kolejne pokolenia krwi za ojczyznę. Kwestia stawania z kamieniami przeciwko czołgom. Kwestia morderstwa dokonanego na księdzu Jerzym Popiełuszko –czyli jawnego, otwartego postawienia sprawy: kto będzie się sprzeciwiał zostanie zamordowany. Kwestia głębokiej depresji i beznadziei –wynik stanu wojennego i wygaśnięcia „Solidarności” w połowie lat osiemdziesiątych. Kwestia dogłębnego poczucia marnowania, przetracania życia, „tracenia najlepszych lat”, poczucia, iż życie skończyło się, nim się zaczęło, więc kwestia bycia straconą generacją (stąd niezwykle mocno przyjął się w Polsce punk rock). Kwestia emigracji – i wszystko, co się z nią wiąże. Specyficzne przeżywanie perspektywy emigracji przez poetów, przez ludzi tworzących w słowie. Także dość szczególna kwestia emigracji do Niemiec –w kontekście zaszłości II wojny światowej –przystąpienia do Spannerów. Wreszcie kwestia katastrofy czarnobylskiej.
Poprzestaję na tym wyliczeniu, choć pominąłem w nim jeszcze kilka kwestii i to pierwszorzędnej wagi, o których uznałem, iż nie miejsce i nie pora jeszcze mówić –w tym filmie.
Aby przybliżyć, sprecyzować, co mam na myśli mówiąc
o stawaniu z kamieniami przeciwko czołgom.

Otóż po takim doświadczeniu przychodziła refleksja, że to szaleństwo, że to jest działanie na poziomie człowieka jaskiniowego. Bezsensowne wystawianie się –abstrakcyjne i bezowocne. Na ściśniętym, zdrewniałym gardle śpiewanie „Jeszcze Polska nie zginęła…”
Ale z tradycji przelewania krwi za ojczyznę jasno wynikał obowiązek –teraz my byliśmy tym pokoleniem. Nie stanięcie oznaczało zdradę i tchórzostwo.
Kamienie –brzdęk, brzdęk o pancerz polewaczki. Pędem rzucam się w tunel ale patrzę, czy chociaż farba się zarysowała…
Innym razem ktoś z butelką z benzyną zaczajony za rogiem. Dołączam się – ale oni wyszkoleni, mijając budynek patrzą, co się dzieje za węgłem –ostro hamują, płomień idzie po masce i pod spód. Obrotowe sikawy natychmiast go gaszą… Uciekamy jak chyba nigdy w życiu, szał –przez płot, przez boisko. Przecież mają broń.
I myślę, myślę potem –mamy ich palić żywcem?
Pewnego razu, gdy przegrodziliśmy naszą ulicę barykadą i z drugiej strony jakimś wyrwanym ogrodzeniem z łańcuchami, byle czym – jaka euforia, jaka zdumiewająca radość –wolność, kawałek wolności, nasz kawałek ulicy…
Myśleliśmy, owszem, a może należy walczyć z bronią w ręku? Z pistoletem-wykopkiem na miliony sowieckiej tłuszczy. Albo może –dobrą kuszę można zrobić z resora od małego fiata… Z kuszą na bomby atomowe.
Później myślałem –w tych czołgach przecież nasi rówieśnicy, tyle że z innych miast i z wiosek. Zapewne poszli służyć w armii z przekonaniem, że spełnią szlachetny obowiązek obrony ojczyzny, w razie gdyby znów ktoś chciał robić z nas mydło.
Rocznikowi, który czas „Solidarności” spędził w wojsku, a więc trzymany z dala od wydarzeń, przedłużono służbę, by użyć ich jako narzędzie stanu wojennego. Za niewykonanie rozkazu –sąd wojenny.
Załatwiano brudne sprawy szczując nas jednych na drugich.
Pozytywizm.
Napisałem niezły wiersz. Jak na utwór zaangażowany – całkiem fajny, w stylu norwidowski. Wiersz z zapytaniem, czy soczewka milicyjnej tarczy rzeczywiście aż tak odwraca obraz rzeczywistości? Podałem wiersz do podziemia, do druku. Nie wydrukowali.
Wprowadzając stan wojenny komuniści nawiązali do pozytywizmu. Zagonienie niewolników na miejsce –ubrali w idee pracy organicznej i pracy u podstaw. W gruncie rzeczy schemat, proste powtórzenie: robotnicy do łopat, studenci do nauki, pisarze do pióra. No.
Że akurat byłem po egzaminie z pozytywizmu –w lot wychwyciłem ich błąd! Bowiem pozytywiści uważali, że socjalizm będzie zgubą dla Polski. Napisałem piękny, prosty artykuł, w nim odpowiednie cytaty. Podałem do podziemia.
Odpowiedź zabrzmiała: „nie wydrukujemy –robotnik tego nie zrozumie.”
Miałem takie chwile –myślałem, że „polish jokes” wcale nie są boleśnie krzywdzące. Stwierdzają fakty.
I tak studiowałem.
W drodze na zajęcia uniwersyteckie przejeżdżałem obok miejsca, gdzie profesor Spanner robił mydło z ludzi. Jadąc na zajęcia i wracając z powrotem. Dwa razy dziennie. Wstęp i posłowie do zajęć z literatury.
Miasto –Masa –Masarnia.
Miasto –Masa –Masarnia, trawestacja manifestu Awangardy Krakowskiej –było hasłem pierwszej akcji Totartu. Zderzało optymistyczne pochwały racjonalności, ładu, konstrukcji, idei społeczeństwa jako dobrze zorganizowanego mechanizmu –z porażeniem jatką XX-wiecznych totalitaryzmów. Za anons tej akcji służyły gipsowe odlewy przedstawiające urwaną ludzką głowę, pomalowane na różowo, z błękitną barwą wypisanym zaproszeniem.
Istotne znaczenie dla „Masarni” miało nałożenie nieznośnego, niepojętego zredukowania człowieka do poziomu surowca przemysłowego –z bieżącym doświadczeniem stawania z kamieniami przeciwko czołgom i z wiszącym nad głowami zagrożeniem sowiecką interwencją. Człowiek poddany tym presjom miotał się między buntem, strachem i nieznośną niemożnością życia w takim stanie.
Szczególnie mocno przeżywałem kwestie Zagłady, metodycznego, rzeczowego, zracjonalizowanego mordu. To nie dawało mi spokoju, było czymś nie do pojęcia, często bywało tematem rozmów.
Nie można było w żaden sposób ułożyć w spójną całość tego, co mówiono nam o Bogu –że jest miłością i jest dobry –z tą niebywałą jatką, z tak ekstremalnym złem. Z tym, że coś takiego było w ogóle możliwe.
Te kwestie były dla „Masarni” kluczowe. Czytałem fragmenty z obozowej prozy Tadeusza Borowskiego i swoje wiersze związane z tematem Zagłady z tomu „12 sonetów równowagi”.
Tam też czytałem manifest o zaprzestaniu rozmnażania –objaw szaleństwa, desperacji i rozpaczy, skoro miłość wytwarza surowiec przemysłowy.
Nie wyobrażałem sobie życia w tym osaczeniu, w jakim byliśmy –i bez uzyskania odpowiedzi na pytanie: dlaczego?
Te Totartowe akcje były wyrastającymi z rozpaczy aktami desperacji przeradzającej się w bezsilne szyderstwo.
Bez odpowiedzi niejako wszystko się rozpadało, nie dało utrzymać –zasady, prawa, przykazania… Przemysłowy surowcu –nie desperuj! Żyj poczciwie!
„Masarnia” była zatem wyrazem życia w dygocie oczekiwania na swoją kolej, na niechybne zmielenie.
Pamiętam, pewnej Wielkanocy byłem na spacerze w oliwskim zoo. W jednym z terrariów spokojnie spał zwinięty wielki pyton. Pracownicy, jako że mieli wolne, zostawili mu na zaś kilka białych myszy. Pyton lubi zapolować, i lubi świeże… Jedna z myszek, mokra od potu, dygotała skulona za kamykiem. Doznałem bezgłośnego szału – chciałem porwać jakiś sprzęt, rozbić to terrarium, zatłuc tego gada. Chciałem dorwać i bić po mordach ludzi, którzy stworzyli tę sytuację.
Później pomyślałem – co ten gad winien?
Jak wtedy myślałem.
Rozlały się totarty. Ludzie przychodzili i rzucali na stos swój ból, próbowali zapełnić żrącą pustkę, ugasić pragnienie, wyratować swoje kruche wnętrza. Gdy dziś spróbowałem się wczuć, przedstawić jakie to było –napisałem tak:
Całą tę kulturę, która przecież nie uchroniła ludzkości, całą tę zatem z założenia wątpliwą wartość, te wszystkie przez ludzkość ustalone wzniosłości, wypracowane konstrukcje, te bezsilne formy –przejrzymy, przenicujemy. Bez kompleksów i bez krygowania się. Jeśli bowiem jest odpowiedź –to trzeba ją znaleźć, nie będziemy ryzykować jej utraty dla zachowania bon tonu. I to nie jest z ideologii –ale bo nie można wytrzymać. A jeśli –być może –rozum tego nie ogarnia, albo nie jest w stanie ogarnąć, rzućmy się mimo niego, na oślep, może gdzieś tę odpowiedź przychwycimy, może rzeczywistość odegnie się, odchyli i może –ukaże się. Na skraj zguby –z niezgody na zgubę.
Albo tak:
Sprowadzeni do poziomu zerowego – niewolników z wydzielanymi racjami pokarmu, sprowadzeni do dna –z tego, co na dnie uklecimy swoją wielkość (często artyści miewają problemy z ego). Uklecimy ze szmat i patyków, z papieru i z tego, co znajdziemy po drodze…
Albo tak:
Z nienawiści do tych nauk pobieranych w sowieckich szkołach, do tego ich tembru, do tego pouczania przez tępaków i gnidy – silnych siłą stojących za nimi morderców. Nigdzie żywej myśli.
Czuję się w bardzo niezręcznej sytuacji – jakbym stawał w obronie tej przeszłości. Ale nie chcę tego. Odciąłem się i przez 20 lat o tym milczałem.
Więc zastrzegam, że opisuję tamto myślenie, tamte wrażenia, uczucia –w doświadczeniu osaczenia, uwięzienia w sytuacji bez wyjścia. I bez odpowiedzi. Objaśnianie tamtej sytuacji i tamtych w niej myśli, działań –nie jest ich pochwałą, ani obroną. Zawsze trzeba ufać Bogu, zawsze trzeba szukać ratunku u Boga.
Od tysięcy lat uczy nas król Salomon:
„W dniu dobrym korzystaj z dobra
lecz w dniu złym zważ:
również ten uczynił Bóg tak samo
Jak tamten (…)”
(7, 14)
1989.
Żyliśmy aktywnie, zjeździliśmy Polskę wzdłuż i wszerz. Spotykaliśmy wielu ludzi. Mieszkając w Gdańsku wiele wydarzeń widzieliśmy z bliska. Po roku 1989 stopniowo, acz szybko przekonywaliśmy się o prawdziwym charakterze następujących zmian.
Oto dwa epigramy z tomu pod tytułem „Parnas zimowy”.
* * *
Mazowiecki w średniowieczu sprowadził krzyżaków
dziś sprowadza niemiecki kapitał.
Pomódl się Polaku.
Rapallo.
To już po Rapallo
bawcie się chłopczęta,
po berku najważniejsza gra jest
w prezydenta.
(w roku 1990)
W rozmowie w redakcji „Tygodnika Literackiego”, wiosną 1991 roku, wypowiedziałem się tak:
“Robert Tekieli: – Niby jest OK – kto ma pieniądze, ma informację, jest najsprawniejszy. Ale u nas to nie jest efekt wolnej gry o te pieniądze, tylko zaszłości historycznej: swego czasu to komuniści ukradli pieniądze społeczeństwu. Ponadto brak “tkanki społecznej”, nie ma silnych stowarzyszeń, ba, tradycji stowarzyszeń. Ludzie nie wiedzą w jaki sposób można oddziaływać na państwo. Będzie niewesoło, jeżeli nie powstanie w tym kraju ruch, który będzie za pomocą metod “okołosystemowych” takich jak referenda, przeciwdziałać najdrastyczniejszym ograniczeniom wolności. (…)
Janusz P. Waluszko: –Jest jeden jedyny przypadek referendum, którego w dodatku nikt poważnie nie potraktował, mimo zdecydowanej woli społeczeństwa –myślę tu o Żarnowcu. I jak tu mówić o demokracji. Jeżeli forma referendum nie jest traktowana poważnie, to ludzie mają już tylko jedno wyjście –bomby. Czy o to chodzi? To jest przecież nonsens. Czy oni mają się zorganizować w armię zbrojną, która pokona armię zbrojną tego państwa…
Zbigniew Sajnóg: – Ale Jany, nie mów tak, bo zaraz powiedzą, że to my chcemy wieszać. Kiedy uprzedzamy o zagrożeniach nikt nam nie wierzy.(…)

Efektem tego wszystkiego, o czym mówiliśmy dotąd jest to, że ludzie w wieku aktywnym przebywają w “stanie wyjeżdżam”. (…) Ci ludzie, którzy decydują dziś o tych wszystkich sprawach w tym kraju, doprowadzają do tego, że w pewnym momencie przyjdzie taki dzień, kiedy już po prostu reszta powie: “do widzenia, mamy was gdzieś”.
Janusz P. Waluszko: – Przecież oni już to mówią.
Zbigniew Sajnóg: – Tak, ale powiedzą to aktywnie, być może zdarzy się tak, jak się zdarzyło w Rzymie starożytnym, kiedy plebs rzymski sobie po prostu wyszedł z miasta. Słuchajcie, to jest paranoja! Spełniło się największe marzenie, ten orzeł w koronie, absolutna wolność… a człowieka już to nie obchodzi.
Społeczeństwo się rozwarstwiło. Jedni wyjechali, wśród pozostałych są trzy podgrupy: ci, którzy kręcą tym układem, ci którzy są kręceni czyli tak czy inaczej w nim uczestniczą i ci, którzy zalegli. I nimi nawet już się nie da kręcić. Do tej pory istniała tylko opozycja tych, którzy wyjechali i tych, którzy pozostali. Teraz pojawił się trzeci stan, to są ludzie z grupy “wyjeżdżam”, ludzie którzy zrezygnowali ze wszystkiego tutaj i bardziej lub mniej konkretnie, przeważnie jednak mniej, projektują swój wyjazd. I mówią: ja za dwa lata wyjeżdżam do Australii.
To nie jest nawet emigracja wewnętrzna. To jest stan permanentnego wyjazdu. Niemożność pozostania, niemożność wyjazdu. Ja osobiście też przebywam w “stanie wyjeżdżam”. Taka jest prawda.
Ci ludzie żyją tutaj i jednocześnie ich tutaj nie ma. Oni mówią tak –”robicie wybory, a co z waszymi wyborami. Jak tam wam reforma idzie?” Był taki eksperyment psychologiczny: dwie małpki zamykano w klatce i rażono prądem. Jedna małpka miała do dyspozycji przycisk, który pozwalał odłączyć prąd. Druga nie miała tego przycisku. Po trzech miesiącach ta, która miała przycisk zmarła, a tamta żyła dalej. Tak to się kończy, jak się komuś stworzy pozory wpływu na sytuację.”
[Ariergarda narodowej kultury. Waldemar Gasper, Robert Tekieli, Janusz P. Waluszko, Paweł Konnak, Zbigniew Sajnóg. Tygodnik literacki. 5 –12 maja 1991.]

W tamtym czasie mawiałem –„to nie jest wolność, to jest rozwolnienie”. I aczkolwiek forma tego stwierdzenia była gruba, stał za nią wstrząs uświadomienia, że oto jest strasznie, że żadnej szlachetności nie będzie.
Autorami pojęcia stan wyjeżdżam byli Andrzej Awsiej, Joanna Kabala i Maciej Ruciński. Andrzej Awsiej polityczne wojny tamtego czasu nazywał walkami potworów(należy to odnieść do filmów o Godzillach, Hedorach i innych tego rodzaju).
Sekta.
Wyjaśniałem Ci, Bartoszu, że nie czuję się jeszcze gotowy, by mówić o tych wydarzeniach. Rozumiałem, że film ma być o Totarcie i umówiliśmy się przecież, że wezmę w nim udział, aby opowiedzieć o sprawach wymagających naprostowania i wyjaśnienia.
Mój wyjazd do Majdanu Kozłowieckiego, przyłączenie się do tamtejszej wspólnoty, miały przede wszystkim przyczyny duchowe. Nie uczyniłbym tego z powodu diagnozy sytuacji politycznej. Ale w tamtym czasie, w latach 1990-1993 ewidentnie widziałem perspektywę długiej samotności –póki ludzie nie zorientują się o prawdziwym charakterze zmian 1989 roku.
Napisałem tu o wspólnocie w Majdanie Kozłowieckim, bowiem wtedy w moich oczach miała taki charakter, jej „drugie dno” ukazywało się powoli, stopniowo i znacznie później. Wcześniej wyglądało to wielce szlachetnie.
Tłumaczyłem, że nie chcę rozmawiać o sprawach sekty, że nie jestem jeszcze do tego gotowy, że to ogromny i trudny temat. Ale autorzy filmu uznali, że opowiedzą o tym na podstawie jakiegoś „ekspresu reporterów”… To skrajna nieodpowiedzialność.
Nie rozpoznali manipulacji Bogdana Kacmajora. Zacytowali moją wypowiedź przedstawiając ją w filmie jako pozytywny przykład wyboru –jako przeciwieństwo drogi moich przyjaciół, którzy zanurzyli się w szołbiznes. Ale dla ludzi znających Pismo będzie czytelne, że mijam się z Prawdą, że jestem w uwiedzeniu. To Bóg leczy, nie człowiek. Więc, niestety, jak można było łatwo przewidzieć –tu konstrukcja filmu się załamuje. Obrazem wyboru przeciwstawnego do drogi szołbiznesu, byłaby moja współczesna wypowiedź w filmie –ale tej możliwości mnie pozbawiono.
Jedyne, co w tej sekwencji filmu jest ciekawe, to wypowiedź lubartowskiego policjanta –patrzącego z zewnątrz świadka wydarzeń. Jeśli już –na tym, należało poprzestać, a sceny z Bogdanem Kacmajorem i ze mną należałoby usunąć, albo opatrzyć należytym komentarzem. Ale aby był rzeczywiście wyjaśnieniem –trzeba długiego filmu… To nie są kwestie do załatwienia za pomocą trzech ujęć.
W filmie formułowana jest teza o linii „rozwojowej” od działań Totartu do sekty – jako ich konsekwencji. Ale ja poznałem Bogdana Kacmajora dużo wcześniej, w roku 1985. Prosiłem – nie podejmujmy w tym filmie kwestii sekty. Należało posłuchać.
W filmie…
W filmie opis okoliczności prowadzących do zaistnienia Totartu sprowadzony został do pokazania generała ogłaszającego wprowadzenie stanu wojennego, migawek z demonstracji i bieda-sklepów. Oraz do słów Ryszarda Tymańskiego o wyrzygiwaniu peerelu. To są obrazy znane, zgrane. Stwierdzenie Ryszarda Tymańskiego prawdziwe, ale wszystko to bardzo ogólnikowe, nie docierające do istoty sprawy, nie ukazujące tego wieloaspektowego osaczenia. Niestety, tu decyzja o odebraniu mi głosu i, mimo mojego przypominania –pominięcie w ogóle kwestii profesora Spannera (jako nie pasującej do kompozycji!) oraz w ogóle decyzja o
oparciu się na archiwalnych obrazach – zamiast na porządkujących i nazywających wypowiedziach bohaterów –uczyniły z filmu rodzaj fantazji reżyserskiej.
Archiwalnymi obrazami nie opowie się tej historii. Raz – dlatego, że nie są reprezentatywne, bowiem filmy, zdjęcia powstawały, gdy akurat trafiał się sprzęt. To były zupełnie inne czasy i inne okoliczności! A dwa, że dla historii tej kluczowe są przeżycia i myślenie bohaterów. Zanegowania człowieczeństwa nie opowie się inaczej niż przez rozmowę –na ten temat nie ma zdjęć.
Podkreślam, nie chodzi tu o filozoficzną kwestię obiektywizmu w filmie dokumentalnym, ale o pomijanie tego, co dla przedstawianego zjawiska jest kluczowe – z uwagi na wyobrażenie reżysera o kompozycji, czy na, powiedzmy oględnie, pewne pozafilmowe okoliczności.
Godło.
Na obraz Totartu nałożone są pewne klisze, pewne mity – niektóre współcześnie, z upodobaniem podtrzymywane przez dawnych uczestników. Taką jest kwestia mazania się ekskrementami (nie miało to miejsca).
W filmie zaakcentowana jest sprawa godła. Wymaga to wyjaśnienia, bowiem ten problem stworzył współcześnie Ryszard Tymański. Napisał piosenkę pod wiadomym tytułem i wystąpił z nią na barykadzie Krytyki Politycznej –niejako przeciwko demonstrującym patriotom. Wytworzył zatem problem, który anachronicznie i niezgodnie z prawdą nakłada na działania sprzed blisko 30 lat.
W działaniach Totartu miało miejsce wiele różnych incydentów, ale jak starałem się to wyjaśnić w niniejszym liście –nie miały one ideologicznego charakteru. Były zmaganiem się ze swoim bólem, były szarpaniem się z usidleniem, osaczeniem.
Jak zrozumieć tamten dawny incydent, na przykład nie mając w pamięci sytuacji stawania z kamieniem w ręku przeciw czołgom z orłami na burtach. Gdy oto mieliśmy śpiewając „Jeszcze Polska nie zginęła…” rzucać się na czołgi –a ich załogi ze śpiewem „Jeszcze Polska nie zginęła…” miały nas przejeżdżać.
To bohaterstwo czy psychiatryk?
Ale nie musiało być nawet tak, to bowiem jest już pewna opowieść. Mógł być ów dawny incydent jakimś porywem, czymś, co w tamtych okolicznościach miało zupełnie inny charakter i wymiar.
(Cały czas podkreślam, że nie bronię, nie pochwalam i nie usprawiedliwiam tamtych wydarzeń! Podkreślam, że jak ponad 20 lat temu odżegnałem się od tamtej działalności, tak w tej decyzji trwam.)
Wylewanie bólu, miotanie się w tamtej sytuacji łatwo utożsamić z dzisiejszym lewactwem i z toczoną dzisiaj ideologiczną wojną. Ale takie utożsamienie jest nieprawdą i anachronizmem.
Natomiast aranżowanie takiej sytuacji dzisiaj, rozwodzenie się nad tym, ożywianie tego, demonstrowanie – jest jątrzeniem i zadawaniem bólu. Jest wulgarne i brudne. To jest właśnie, zamiast dojrzałej rozmowy – zadawanie bólu, prowokowanie, pobudzanie do wściekłości, do zaślepienia, skrajnie niebezpieczne antagonizowanie. To jest nieodpowiedzialne. A zapytam też –gdzie jest współczucie? Gdzie jest mądrość? Gdzie – uleczenie? No właśnie.
Tak około pięćdziesiątki ta zdolność do dojrzałej rozmowy powinna się już pojawić, bo jeśli nie teraz, to kiedy?
Sprawa godła w tym filmie jest anachronizmem przypinanym do uczestników Totartu. Autorzy filmu lokują nas wszystkich dokładnie tam, skąd miałem nadzieję, swoim wystąpieniem w tym filmie nas wyciągnąć.
Tych scen z godłem, tych narracji o fekaliach – w ogóle w tym filmie nie powinno być, jeśli miałby to być film właśnie prawdziwy i wyjaśniający. Bo nieraz się zdarzy, że ktoś ma szpetny pryszcz na twarzy, ale robienie zdjęcia ukazującego wyłącznie ten pryszcz – nie jest przedstawieniem tego człowieka.
Skupianie się na tych kwestiach, rozdymanie ich w celu wytworzenia „komercyjnej, skandalicznej aury” na sposób właściwy mediom niszczącym człowieka (tabloidyzacja, manipulacja polityczna, wojna ideologiczna) – jest skłamaniem tego filmu. Przeinacza dramat człowieczeństwa, dramat osaczonych ludzi dobijających się prawdy – w ideologiczne jątrzenie, w rozdzieranie i niecenie wojny! To przeakcentowanie filmu jest tworzeniem nieprawdziwego obrazu, ale i aktem zdrady.
Film w tym kształcie wpisuje się w dzisiejszy spór ideologiczny i – co podkreślam – dawnych uczestników Totartu lokuje en bloc w tym sporze i to po stronie, która jest w całkowitej sprzeczności z poglądami wielu spośród z nich. Czyni się tak wbrew ich woli i budzi to ich jakże słuszny sprzeciw. Wielu ludziom sprawia to ból.
W programie festiwalu „All about freedom”, publikowanym na internetowej stronie Europejskiego Centrum Solidarności, informacja o filmie zilustrowana jest właśnie zdjęciem przedstawiającym symulowanie przez Ryszarda Tymańskiego kopulacji z godłem.
Pytam –panie Bartoszu – jak to się ma do pańskich zapewnień, że moje warunki przystąpienia do udziału w tym filmie zostaną spełnione? Że będę miał możliwość wyjaśnienia tych kwestii i zdjęcia z Totartu odium grupy lewackiej i grupy „ludzi normalnych inaczej” – jak to przeczytałem w jednym z komentarzy? Mało tego, dzieje się zupełnie odwrotnie, bowiem moja współczesna obecność w filmie, z jednoczesnym odebraniem mi możliwości wypowiedzenia się w tych kwestiach – ten przedstawiony obraz zatwierdza. To jest jakobym potwierdzał, że tak właśnie było, że takie to było.
Chcę jeszcze podkreślić, że zbliżenie niektórych z uczestników Totartu do anarchizmu wiązało się raczej z niezgodą na ten świat. Zresztą dlatego, gdy Sieć Wymiany Pozytywnej przekształcała się w Federację Anarchistyczną, a więc sformalizowany byt ideologiczny – wycofaliśmy swój akces.
Postawy, wybory.
„Totart, czyli odzyskiwanie rozumu” miał być w założeniu autorów filmem o wyborach. O postawach.
Człowiek rozpoznaje rzeczywistość – podejmuje decyzje i rusza w tę, czy inną stronę. Zamierzając mówić o postawach i wyborach w naszym środowisku należałoby przypatrzeć się latom 1989 -1993. Wtedy pojawiły się symptomy rozejścia.
Była grupa utalentowanych, wrażliwych ludzi, którzy w warunkach dotkliwie przeżywanej niewoli i osaczenia próbowali żyć, tworzyć, znaleźć swoje miejsce, swoją drogę. Znaleźć odpowiedź.
I gdy przychodzi czas zmian – ci marginalizowani obszarpańcy szybko formułują diagnozy, które –niczym rozpisane w grafiku – stają się w ciągu następującego ćwierćwiecza!
Filmowiec dokumentalista taką okazję powinien chwycić w lot, prawda? Znakomity zwornik konstrukcyjny, dynamizm, ładunek uczuć i – wyjście do uniwersalnej refleksji! To dopiero byłby film o postawach, to dopiero możliwość wyrazistego, głębokiego pokazania problemu wyborów – śledzone na
żywej historii, na tle wydarzeń o światowym, historycznym wymiarze!
Pokazanie Pawła Konnaka odbierającego Krzyż Solidarności bez uprzedniego zacytowania choćby kilku zdań z redakcyjnej rozmowy w „Tygodniku literackim”, w roku 1991, bez uprzedniego zacytowania epigramów –właśnie odbiera filmowi temat postaw, a w każdym razie odbiera możliwość sensownej refleksji na ten temat. Ale też przyczynek do głębokiej refleksji o Polsce.
Wątek owych diagnoz, owego rozpoznawania sytuacji po 1989 roku, został z tego filmu skrupulatnie wyrugowany. Powoduje to też zubożenie wątków osobistych, w tym mojego. Dokonywane wybory tracą swoją wyrazistość, dramatyzm i głębię. To jest psucie sobie filmu. To jest tunelowanie materiału – jak można się domyślać, dokonywane z jakichś powodów, bo przecież nie z braku umiejętności.
Kilkakrotnie zwracałem uwagę na kwestię tych diagnoz, sugerowałem sposób ich wprowadzenia do filmu.
Także kwestia „z kamieniem na czołgi”, kwestia Spannera, czy niezależna działalność wydawnicza –powinny się znaleźć w dokumencie podejmującym kwestie postaw i wyborów.
Słysząc, iż „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu” ma być filmem o wyborach, zachęcałem do przedstawienia w nim działalności Roberta Jurkowskiego, dawnego uczestnika Totartu, który od roku 2005 ratuje dzieci z Dolnego Miasta w Gdańsku. Prowadzi dla nich zajęcia plastyczne, edukacyjne, a gdy zauważył, że przychodzą głodne – dożywiał je za własne pieniądze i z pomocą pozyskanych sponsorów.
Słowo ratuje może brzmieć tu komuś za mocno, ale ratowaniem jest nie tylko wyłowienie tonącego z wody, także pokazywanie młodym ludziom wzrastającym w podświecie –światów innych, budzenie wyobraźni, nadziei, wyciąganie z kolein.
Bardzo ciekawa w tym kontekście była również berlińska działalność Wojciecha Stamma (Lopez Mausere) i Leszka Oświęcimskiego, którzy ogrywając koszmarny, stereotypowy wizerunek Polaków w Niemczech, założyli Klub Polskich Nieudaczników, w ten inteligentny i dowcipny sposób właśnie zdobywając sympatię i przyczyniając się do zmiany owego stereotypu. Klub zdobył znaczną popularność, prezentowana była w nim polska sztuka.
Dobrze byłoby także pokazać postawę Antoniego Kozłowskiego, naszego wielkiego przyjaciela. W czasie stanu wojennego, obligowany rodzinną tradycją, mimo iż był inwalidą, brał czynny udział w demonstracjach. Został bardzo dotkliwie pobity, stracił widzenie w jednym oku. Zatrzymanemu razem z nim przyjacielowi przykładano do głowy pistolet grożąc śmiercią. Jawnie, na ulicy w centrum Gdańska! I dziś Antoni, choć mógłby jakoś umościć się w rzeczywistości, nie robi tego. Za swoją postawę płaci zesłaniem do socjalnego mieszkania w peryferyjnej dzielnicy z ograniczonym dostępem do komunikacji. Na drugim piętrze, w bloku bez windy. Niech tam siedzi, prawda? Po co ma się szwendać taki po mieście?
Rozumiem, że są te kwestie mało filmowe. Zajmowanie się przez lata biednymi dziećmi nie jest filmowo atrakcyjne. W porównaniu do spółkowania z godłem – to nuda.
W filmie zaznaczony jest fakt zorganizowania Kongresu Wydawnictw Pojedynczych. Widzimy ładny zabawny obraz ludzi trzymających się za ręce…
Wydawnictwa pojedyncze, bibliofilskie, unikatowe wydania, art booki – to osobna dziedzina edytorstwa, całą dziedzina sztuki. Ale w warunkach peerelu podążanie w tę stronę miało też inny sens –w świecie szarym (budynki administracji państwowej, mosty etc., malowano na szaro, żeby wraży najeźdźca miał trudność w trafieniu w nie rakietą), w świecie masowym i cenzurowanym –robienie wydawnictw pięknych, ślicznych, unikatowych, było także: postawą. Wydajemy nie samizdaty tłuste od farby robionej z pasty do butów, ale książki – zjawiska.
Wobec wydarzeń roku 1989 i lat następnych, owa pojedynczość nabrała innej barwy. To idea i obraz wyosobienia (nie mylić z wyobcowaniem) – poza łajdactwo. Mówi o wrażliwości, o zajmowaniu swojego miejsca. To też wybór i postawa, choć może trochę pod przymusem.
Współcześnie ten wątek powraca – wątek pojedynczości. Marcin Świetlicki wydał tom poezji zatytułowany „Jeden”. Tom nominowany do nagrody Nike, a autor odcina się od tego, jest demonstracyjnie nieobecny na owej gali.
W jednym z wierszy opisuje samotne trwanie w ciemnym mieszkaniu. „Kto pierwszy wchodzi –zapala światło”.
Ale – mówię tu o wspomnianych sytuacjach wyboru, o postawach w środowisku Totartu –czy w ogóle którykolwiek z tych wyborów był dobry? Bo –co jest sensem i życiem człowieka? A czyż nie w tę drogę wybrała się ta grupa młodych ludzi, w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku? Czy nie w poszukiwanie owego celu i sensu? Czyż nie rzucili się wpław, by osiągnąć tę ziemię? Ten ląd? Rozdzieliły ich fale, pociągnęły prądy. Czy film ten nie powinien podążyć w tę stronę? Obejrzeć nas wszystkich delikatnie, uważnie –bez cięć, bez szybkich werdyktów? Może mógłby to być ważny film.
Gdyby.
Gdybym miał wskazać wewnątrz samego filmu kierunek w jakim powinna zmierzać jego naprawa, wskazałbym na wypowiedzi Joanny, Andrzeja, Wojtka, Tymona (gdy mówi do rzeczy). Zaznaczam, że nie jest to wartościowanie, chociaż rzeczywiście wypowiedzi Joanny, Andrzeja są nazywające, klarowne, wyraziste. Uważam, że film zbudowany na takich obszernych wypowiedziach, do których zilustrowania używane byłyby materiały archiwalne, byłby filmem o, wiele, ale to o wiele lepszym. Powinien nazywać, krytycznie porządkować, wyjaśniać. Nie powinien epatować, ranić i odstręczać –bluzgami, dołem fizjologicznym, różdżkarstwem etc. – to jest poziom mediów nastawionych na niszczenie człowieka.
Przywołane przeze mnie diagnozy z lat 1989 –1993 pokazałbym tak: epigram zaczynający się od słów „Mazowiecki w średniowieczu…”– data powstania (1990) i obraz z tamtego czasu – przebitka –współczesność, rządy „opcji niemieckiej”; epigram pod tytułem „Rapallo”– data powstania (1990) i obraz z ówczesnej kampanii przed wyborami prezydenckimi –przebitka –Jarosław Kaczyński mówiący o kondominium (2011); cytat z wypowiedzi w rozmowie w redakcji „Tygodnika literackiego” (1991) –przebitka –współczesność, miliony Polaków wyemigrowały, emigracja wewnętrzna (na przykład w ostatnich wyborach do Parlamenty Europejskiego nie wzięło udziału ponad 70% uprawnionych do głosowania), ponad 6 tysięcy ludzi rocznie popełnia w Polsce samobójstwa.
Takie pokazanie tej kwestii otworzyłoby też możliwość wyrazistego pokazania manipulacji mediów, ale i nędznego poziomu na jakim się poruszają. Gdy bowiem „informowały o mojej śmierci” – pisały o skandaliście, który popełnił samobójstwo. Definiowały mnie psychiatrycznie. Ha, no właśnie – te gazety nie mogły napisać na przykład tak: samobójstwo popełnił autor trafnych prognoz dotyczących Polski –prawda?
Definiowanie psychiatryczne, czy sprowadzanie do kategorii skandalu – zwalniają z obowiązku analizy i rozumienia, a przecież taka powinna być rola mediów. Twierdzi się, iż taką właśnie rolę spełniają. Byłaby zatem sposobność, by o tych kwestiach powiedzieć na wyrazistym przykładzie.
Pisząc o „samobójstwie skandalisty” mieli ulubioną sensacyjną karmę – paliwo dla swoich mediów, a jednocześnie rozbrajali możliwe niewygodne rozważania.
I zauważmy –ten film podejmuje to działanie! Wpisuje się w nie. Autorzy filmu o owych diagnozach milczą. Pozostaje obraz, iż w latach 1989 –1993 niezrozumiale leżałem. Towarzyszą temu psychoanalityczne interpretacje moich przyjaciół.
Przedstawienie owych diagnoz, spowodowałoby też uwyraźnienie kwestii postaw i wyborów –bo przyjaciele moi współpracowali z mediami, które pisały o „śmierci skandalisty”. Pracowali w nich.
Zaznaczam, że nie mam do nikogo z nich żalu, czy urazy.
Napiszę tak: jeśli nie mówicie panowie o tych sprawach w filmie, mimo iż ściąga to wasze dzieło o ileś poziomów w dół –to co jest przyczyną takiej decyzji? Gdy już sobie odpowiecie –pytanie następne: czyż zatem nie powinniście właśnie tamtym sytuacjom, sprzed 25 lat, przyjrzeć się w tym filmie? Panie Dariuszu, pouczał mnie pan o obowiązkach wobec ojczyzny…
Teaser.
Niedawno obejrzałem teaser tego filmu i to, co zobaczyłem wstrząsnęło mną. I, przyznam, poruszyło mnie ku napisaniu tego listu. Teaser jest prymitywny, wulgarny, nastawiony na oddziałanie komercyjne w najgorszej tabloidalnej wersji.
Gruby bon mot, którym dwadzieścia kilka lat temu spuentowałem przemiany roku 1989, doświadczając na sobie ich prawdziwego oblicza –tu, w tym teaserze został przeinaczony i przylepiony do nas, jako łatka, jako deprecjonująca etykieta –„Totart, czyli odzyskiwanie rozumu –wolność, czy rozwolnienie”?
Komentarze.
Pod tym teaserem znalazłem takie, między innymi, komentarze:
„Ten cały totart to ja bym porównał do uszkodzonego rynsztoka, z którego wszystko wylewa się ma ludzi.”
„To ECS takie głupoty sponsoruje? Miał się zajmować „Solidarnością”, a teraz nawet takich tam (…) normalnych inaczej promuje?”
„Franek dawaj no tu kaftany bezpieczeństwa”.
„Karać, karać i jeszcze raz karać”.

„Totart (…) pseudoartystyczny bełkot podciągnięty do rangi sztuki. Jakie idee czy wartości formalne z tego szajsu są podnoszone dzisiaj w działaniach artystycznych? Oprócz tego, że „były jaja”. Żenada.”
„Towarzystwo płycizna wzajemnej adoracji.”
Jaką odpowiedź otrzymają autorzy tych komentarzy, czego dowiedzą się z tego filmu?

Zakończenie.
Podjąłem decyzję o wystąpieniu w filmie „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu”, mając świadomość, że bez względu na moją postawę film ten i tak powstanie. Uznałem, że lepiej będzie zatem wziąć w nim udział, wyjaśnić, naprostować kwestie, które tego wymagają. Szczególniej w obliczu współczesnych głośnych wyborów i działalności niektórych spośród dawnych uczestników Totartu, które to wybory rzutują na postrzeganie totartowej przeszłości, a zwrotnie także na losy innych spośród jego dawnych uczestników. Niestety, nie uwzględniono moich rad i wyjaśnień. Zaproszono mnie do udziału w filmie – i pozbawiono głosu. A moja obecność zatwierdza i uprawomocnia wytworzony obraz.

Pragnę jeszcze raz podkreślić, że ćwierć wieku temu mówiliśmy o zagrożeniach, które teraz stały się faktami naszego życia, dziś mówi się o nich jako o dramatycznych problemach, o zagrożeniu bytu narodu. A tymczasem film „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu” zrobiony jesttak, że lokuje nas en bloc na barykadzie Krytyki Politycznej.
Szanowni panowie autorzy, jeśli uważacie, że film będzie medialny, gdy ocieka brudem, i że aby przyciągnąć publikę trzeba nęcić skandalem –to świadczy, iż nie rozpoznajecie czasu. Wystarczy rozejrzeć się w internecie, by dostrzec jak wiele jest tam pytań o przyczyny i sens tego, co się tutaj dzieje. Pytań stawianych dramatycznie –z wołaniem do Boga! Ludzie łakną prawdy. I wielu z nich po prostu ma dość tych metod medialnego zgłupiania, tych kłamstw, bredni i ciemności.
Aby uprzedzić jakieś kolejne etykietowanie, oświadczam, że nie jestem zaangażowany politycznie –wypowiadam się o życiu!
Jeśli chodzi o „Totart”, czyli odzyskiwanie rozumu” –drogi widzę dwie. Pierwsza –przeformułować ten film. Jeśli nie – od filmu w jego obecnym kształcie odcinam się. I uprzejmie proszę o usunięcie z niego wszystkich scen współcześnie ze mną nakręconych. Nie chcę uwiarygadniać nieprawdy. To jest droga druga.

W tym roku, 2014, w czasie jednej z warszawskich rocznic, pan Szewach Weiss w rozmowie z dziennikarką mówił: Czy Bóg wtedy pojechał na urlop? Czy miał wtedy wakacje?
Jakie to jest wielkie, ciągle zawieszone w powietrzu pytanie – dlaczego?!
Pytanie także o Polskę, przez ostatnie 200 lat nieustannie deptaną, rozrywaną, anihilowaną, spływającą potokami krwi.
Pytanie o Polaków, którzy podług umowy podpisanej w lutym 1940, w czasie III Metodycznej Konferencji Gestapo i NKWD w Zakopanem (w willach „Pan Tadeusz” i „Telimena”), przez pułkownika Grigorija Litwinowa i Adolfa Eichmanna, mieli zostać wymordowani i deportowani –ostatecznie zlikwidowani jako naród –do roku 1975.
Dlaczego?

Mogliście panowie zrobić wielki film, o żarliwej, szalonej walce o prawdę. O odpowiedź.
Mieliście w rękach skarb –mogliście wyłuskać perłę, ale zajęliście się szlamem.
Mogliście zrobić film wielki, zrobiliście mały – z uwagi na puszczalność.
Mogliście zrobić film piękny – o żarliwości i przyjaźni. O miłości.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

253 odpowiedzi na Zbigniew Sajnóg “List otwarty do Bartosza Paducha i Dariusza Dikti autorów filmu dokumentalnego pod tytułem „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu”. Gdańsk, październik 2014”

  1. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Odsłuchałem zapis audycji radiowej. Znowu jestem stawiany w sytuacji, w której muszę udowadniać, że nie jestem chory psychicznie. Paweł Konnak atakuje mnie i oczywiście jest to przykre i bardzo bolesne, ale zmilczałbym, tylko że zamierzam publikować książki i mogłoby to wpłynąć na ich odbiór. Niestety człowiek ten zachowuje się niegodziwie – mimo moich próśb, mimo próśb innych osób.
    Nieprawdą było, co powiedział, że spotkałem się z Tymonem. Wymieniliśmy maile i przeprosiliśmy się. W tej naszej elektro-rozmowie nie było mowy w ogóle o filmie czy liście. Listu nie odwołałem.
    Myślę, że Paweł obrał ten kierunek – niszczenia mnie – bo jestem mu przeszkodą w kreowaniu legendy totartu i w tym jego własnego mitu. Mimo próśb – zawłaszcza i zawiaduje moją własnością intelektualną. Dysponuje moimi tekstami – jakim prawem na przykład przekazał komuś moje sonety totalne, których prosiłem aby nie publikować? A które przez to są teraz publikowane i komentowane. Paweł Konnak zaiste chciałby mnie ubezwłasnowolnić aby realizować swoje strategie. Nie jest w moim zwyczaju i nie jest w mojej wrażliwości, by pozywać kogokolwiek do sądu. Ten człowiek gra na tym.
    Ja widzę kraj w którym rocznie popełnia samobójstwa ponad 6 tysięcy ludzi, z którego miliony wyemigrowały, w którym kolejki do lekarzy są długie na kilkanaście lat. Paweł mówi, że jest w porządku? Mówi o wolności? Pisałem powyżej o problemach z wydawaniem książek. O uwsobnionej cenzurze.
    Bardzo słusznie jeden z rozmówców powracał do tych kwestii – systemowych, ale jakby zabrakło rzeczowej argumentacji.
    Paweł nie kontaktuje się ze mną (ostatnio rozmawialiśmy ok. siedem lat temu) a wypowiada się autorytatywnie o mnie, o tym co robię. Od dziewięciu lat pracuję nad cyklem książek, z których trzy finalizuję, jedna jest w wydawnictwie, co do drugiej mam wstępną umowę. Na napisanie jednej z nich otrzymałem stypendium Marszałka Województwa Pomorskiego. Paweł nie chce o tym wiedzieć.
    Dlaczego? Musiałby zanegować to, co robi.
    Którzy myślą inaczej niż Paweł – są przez niego dezawuowani. W tej rozmowie radiowej mogliśmy zaobserwować takie działanie względem Antoniego Kozłowskiego.
    A właśnie Antoni napisał niedawno esej o różnicy między błaznem a klaunem. O roli błazna – któremu mądry król pozwala mówić, bo w ten sposób otrzymuje bezcenną wiedzę o sobie i o stanie dusz swoich poddanych. Może usłyszeć rzeczy, o których nie usłyszałby. I słusznie adwersarz Pawła w tej rozmowie kładł na to akcent: – co Pawle powiedziałeś?
    Czy nikogo nie zastanawia, jak to jest, że Paweł otrzymał odznaczenie za tamtą działalność, a ja – nie? Zabawne, prawda?
    Nie mam przyjaciela, cóż. Ale czemu mam tak zajadłego wroga?

    • Ewa > Gazeta Świętojańska pisze:

      Niepojęte jest, że autorzy audycji radiowej dwukrotnie mówią, że „List” został odwołany, mimo tego publikują „List” na swojej stronie, obszernie go cytują, podają, że się Pan się spotkał z Tymonem Tymańskim i że nastąpiło pojednanie.
      Dla mnie – przecież nie będącą stroną w sporze, nie znającą kulisów tych sporów, jedynie poślednim odbiorcą komunikatów – zadziwiają w dobie tak wielu narzędzi do komunikacji te różnice. I to podejrzewam wcale nie chęć przekłamania, tylko zwykle informacyjne niechlujstwo.

      Z ogólnego bełkotu można jednak wydobyć dwie postawy ze sobą sprzeczne, które są nieuniknionym spadkiem po działaniach Totartu i dwie według mnie prawidłowe. Postawa Pawła Konnaka, zaprzestania permanentnego buntu wobec świata, który w każdej rzeczywistości jest przecież niedoskonały, na rzecz witalności, prześmiewczego komentarza, cieszenia się życiem i takiej swobody, o jakiej się w reżimie komunistycznym nie śniło i nawet nie przypuszczało, że jest możliwy.
      Sprzeczna z nią jest Pańska, Panie Zbigniewie, na którym ciąży odpowiedzialność za świat w którym Pan żyje w dalszym ciągu. To Pan zarzuca Konnakowi komercjalizację mitu, legendy, a nie odwrotnie. Konnak zarzuca Panu jedynie nieobecność i broni swojej postawy, którą Pan na całej linii krytykuje. Nawet pofatygowanie się na te wszystkie spotkania po filmie wymaga przecież odwagi i oddanie siebie w sporach twarzą w twarz. Rozumiem Pana, ja też bym nie poszła, jestem introwertyczką i nie lubię publicznych występów. Ale jeśli się jest rewolucjonistą permanentnym, a takim Pan w dalszym ciągu chce być – być może jest Pan wewnętrznie zdeterminowany i inaczej Pan nie może – to widocznie trzeba bywać.

      Archiwum po Totarcie trzeba ocalić, podobno, jak wynika z dyskusji, jest w rękach Pawła Konnaka. Ocalić, bo inne konteksty działań artystycznych są niezrozumiałe i nieczytelne, jeśli się zabierze swoje rzeczy.

      Przepraszam, jeśli jestem niesprawiedliwa, ale tak jako osoba z zewnątrz to widzę.

      • Zbigniew Sajnóg pisze:

        Miła Pani, od dobrych siedmiu lat Paweł Konnak publicznie ogłasza na oficjalnych spotkaniach i w mediach – jak ma Pani okazję słyszeć – że jestem chory psychicznie. Odwoływał się nawet do opinii jakiegoś lekarza, którą ów wydał po wysłuchaniu opowieści Pawła o mnie. Proszę niech sobie Pani wyobrazi – jak czułaby się w takiej sytuacji i to przez lata. Paweł był wielokrotnie proszony i upominany. I jak widzi Pani, nie zaniechał tego, a rzekłbym sytuacja się nasila. Nie chodzi tu o spuściznę po Totarcie. Jeżeli już o tym rozmawiamy – ja nie wnikam co on robi ze swoją spuścizną, ale mojej nie ma prawa publikować bez mojej wiedzy i zgody – by the way, bez honorarium także, zdaje się? Powtarzam, jestem człowiekiem spokojnym i cierpliwym, ale wyznam szczerze zaczyna mnie to denerwować. Od lat wytwarza obraz mnie nienormalnego – by zyskać prawo do zarządzania spuścizną. Po rozmowie przed siedmiu laty, gdy zrozumiał, że jestem przeciwny publikacjom wszczął tę swoją kampanię. Pani rozumie? Ile lat już to trwa? Ani jedna z tych publikacji nie była konsultowana ze mną, Są nieprawdziwe – co łacno może Pani zbadać konfrontując choćby z moim listem. A gdybym nie był dla Pani wiarygodny – proszę skontaktować się z Andrzejem Awsiejem, Joanną Kabalą, Dariuszem Brzoskiewiczem, Wojciechem Satmmem, Antonim Kozłowskim. Paweł dokonał pewnych wyborów i to jego sprawa, ale gdy pod te swoje wybory chce podciągać innych – wara. Nie szanuje innych, jest zaślepiony, depcze sumienia, wolę i uczucia innych. Ma prawo do swojej historii – ale nie do zawłaszczania historii innych. Zachowuje się nie na poziomie – z nikim spośró dawnych przyjaciół i znajomych z tego kręgu nie mam takich relacji jak z nim – tak skrajnie złych. Inni mieli również trudności związane z moim udziałem w sekcie – ale niektórzy zachowali się wprost znakomicie, czym mogli mnie tylko zawstydzić. Wyciągnęli do mnie ręce. Mam zaszczyt mieć takich przyjaciół! Paweł jest zaślepiony pieniędzmi i… dalej nie będę pisał, nie chcę się zniżać do takiego poziomu rozmowy. Jeśli proszę, by czegoś nie publikować – z moich tekstów – ludzie: m o i c h! – to tak ma być, bo to są moje teksty i ja o nich decyduję, obojętnie czy ktoś ma takie czy inne wyobrażenie na ten temat! Tu w ogóle nie ma dyskusji. Teksty pisane w rozpaczy. w ciemności – po co coś takiego rozsiewać? Co to ma być za przykład i wartość? Dla kogo? W imię czego? Dziś te teksty sprawiają mi ból, wstydzę się ich, nie chcę by były publikowane. Czy tak zatem postępuje przyjaciel? Wbrew szczerym, żarliwym prośbom? Nie! A jeszcze poczytuje to sobie za zasługę! Nie interesuje mnie żaden Totart, nie będę bronił żadnego Toartu – ale sprzeciwiam się kłamstwu. Człowiek chce sobie żyć w swojej mitologii – jego sprawa. Ale jego dzisiejsze wybory mnie mierżą, a gdy podpisuje pod tym Totart, więc moje ileś lat życia – wara. Ma swoje zabawki – jego sprawa. Czy ja występuję publicznie, coś mówię na jego temat? Nie! Cierpliwie przez lata znoszę jego skrajną nikczemność – cierpliwie milczę, choć robi ze mnie wariata żeby wydawać swoje książki, żeby nikt się nie zapytał o mnie, chociażby o moje zdanie czy prawa autorskie. Mówi – to wariat, nie ma co rozmawiać. Ten człowiek metodycznie, od lat postępuje nikczemnie. Przychodzi do radia i mówi nieprawdę, wysadza w powietrze rozmowę, wybija z rąk argumenty – i triumfuje waląc argumentami policyjnymi etc. Ten człowiek miał 10 lat, żeby porozmawiać ze mną, dowiedzieć się prawdy. Nie mieli z tym problemu Antoni Kozłowski czy Robert Jurkowski! On, gdy poczuł, że moje stanowisko jest mu nie w smak – rozpoczął swoją nikczemną kampanię. I prowadzi ją przez lata aż do dziś – korzystając z mojej cierpliwości i łagodności. Dość rozmawiania o sztuce, nie o jakąkolwiek sztukę tu chodzi.
        Pani Ewo! Nie jestem introwertykiem – po prostu nie biorę udziału w rozmowach, które tak mają wyglądać! Piszę o niezwykle delikatnych, ważnych wymagających uważności sprawach. Nie widzę celu i sensu udzielać się w tego rodzaju awanturach. Nie mam na to czasu! Szkoda na to sił – przekrzykiwać się z kimś, kto mi podprowadza teksty, de facto deformuje moją spuściznę – jeżeli już tak mówimy – i wymachuje raportami policyjnymi z mojego życia. Interesują mnie sprawy poważne – nie przekrzykiwania z człowiekiem który szydzi z poważnych spraw, z dramatów. I który opowiada się – jak się opowiada.

        • Ewa > Gazeta Świętojańska pisze:

          Paweł Konnak zadeklarował w dyskusji radiowej, że szanuje prawdo ludzi do odmiennych niż jego poglądów w tym naszym wolnym kraju i myślę, że zastosuje to względem Pana, jak emocje po filmie osłabną.
          W dobie Internetu trudno utrzymać teksty, zawsze jest możliwość, że pójdą w świat bez kontroli gdzie. W papierze zdaje się musi być zgoda autora na druk, jak zostało to ominięte?
          Ale może cieszyć się wypada, że one jednak są, bo większość została zniszczona. Skoro Pan nie uważa ich za dobre, to co Panu zależy?
          Niestety, tak się przydarza w zbiorowym tworzeniu. I tak dla historii sztuki pozostanie jedynie to, że był sobie Totart, taki bardzo wartościowy ruch artystyczny końca XX wieku w Polsce i tam Wasze nazwiska. Mało? Dla mnie to bardzo dużo.

          • Joanna Kabala pisze:

            Dzień dobry, punkt 4 z pierwszego rozdziału prawa autorskiego: “Ochrona przysługuje twórcy niezależnie od spełnienia jakichkolwiek formalności.”
            Prace twórcze publikowane w internecie chronione są różnego typu licencjami, (więcej przy okazji).

          • Ewa pisze:

            nie wiem jak było dokładnie w wypadku utworów Pana Sajnóga, ale blokowanie dzieł przez autora, czy pośmiertnie przez rodziny, uniemożliwia w antologiach zilustrowanie zjawisk artystycznych. Trwa to często tak długo, że staje się nieaktualne. I dzięki złamaniu prawa autorskiego niejednokrotnie ocalono ważne pozycje literatury światowej (Franz Kafka). Najgorsze jest przywłaszczanie, co w wypadku Totartu podobno też zachodziło, gdyż nie wiadomo, kto co do tygla wniósł.

          • Zbigniew Sajnóg pisze:

            Miła Pani Ewo! Jeżeli proszę, żeby pewnych rzeczy nie publikować – w tym przypadku sonetów totalnych Reisepsychose – to, proszę mi wierzyć mam swoje powody. Nie wyłuszczę ich w komentarzu tu u pani. Sprawa nie jest li tylko literacka. Pisane były w rozpaczy i zatraceńczym szyderstwie. To są brudne, złe rzeczy. Gdy piszę, że się ich wstydzę, to nie pisze tego w znaczeniu literackim/artystycznym, tylko w sensie duchowym. Wstydzę się ich jako człowiek, bolą mnie jako człowieka wierzącego. Nie wolno, gdy ktoś prosi – robić mu wbrew, a już szczególnie gdy mówimy o takiej sytuacji. Rozumiem, że można mnie nie szanować. Ale w takim razie odwołuję się do należnego mi prawa – i tyle. Paweł powinien mi podziękować za mój list otwarty – może kiedyś to zrozumie. Mówię o tym w tym sensie, że ratuję go od pogardy i opinii psychola i debila. A może i od czegoś więcej. Przydaję tamtym rzeczom głębi, którą on wygumkował, której nie chce, która może dzisiaj jest mu ciężarem. Gdyby w książkach zacytował moje diagnozy – i swoje zresztą też, jego książki nie ukazałyby się, a i odznaczenia by nie dostał. Nie chce o tym wiedzieć? Do tego stopnia się zaplątał, że nie widzi? Gdy napisałem o podprowadzaniu teksu – miałem na myśli to, że dysponuje moimi sonetami totalnymi jak swoimi. Jest w posiadaniu maszynopisu i dysponuje nim jak własnym – wbrew mojej jasno wyrażonej woli.

          • Ewa pisze:

            skoro zadysponował i wydrukował, puścił w Świat, to nic się już nie poradzi, nawet jak zostanie ukarany sprawca, bo już poszło.
            Wątpię, by czytał ten blog. Dobrze mimo wszystko, że Pan napisał.
            Ale przypominam przypadki z literatury pięknej, kiedy autor chciał spalić, a przyjaciele uratowali dla dobra potomności. Wątpię, by Paweł Konnak zrobił to z potrzeby Pańskiej kompromitacji. Po prostu uznał za wartościowe. Tak myślę.
            Wiem, że jest Prawo, że jest własność intelektualna nienaruszalna. Ale też wiem, że dzieła są nasze, ludzkości, że jest jedna Księga którą piszą wszyscy pisarze i poeci dla potomnych i ona musi ocaleć. Najczęściej wchodzą do niej rzeczy, o których współcześni piszącym nie mieli dobrego o nich zdania.

  2. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Oczywiście redaktor w radio n i e c z y t a słowa puszczalność. Jawi mu się odpowiedniejsze: oglądalność. Jest to spójne, skoro jak mówi czuje się wolny. Otóż, miły panie, gdy reżyser rozmawia z producentem, co puścić w filmie, aby film puściły telewizje – to to jest właśnie puszczalność – w całym dwuznaczeniu tego terminu. To jest zarazem ta rzecz, której nie widzenie pozwala panu uważać że jest wolność. I ogłaszać to publicznie w radio.
    Aż mnie, muszę przyznać dziwi, można być redaktorem w państwowym radio i takiej prostej rzeczy jak tu owa puszczalność – nie czytać? Jest gorzej niż myślałem Pisząc list – uważałem, że w wygłosie zrymowanie: puszczalność – miłość, jest oczywiste. Dawniej robotnik miał nie rozumieć, dziś redaktor. Postęp jest.

  3. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Gdyby w swoim czasie nie wygasły prawa autorskie do określenia “dupa”, to obecnie nasza kultura byłaby znacznie uboższa.

    • Ewa pisze:

      Zbigniewowi Sajnógowi, czy On tego dzisiaj chce, czy nie, nikt i nic nie odbierze pozycji guru i proroka polskiego undergroundu końca ubiegłego wieku i żadne prawo autorskie nie jest do tego potrzebne.

  4. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Wygląda, że nie chcą mu odbierać, tylko on nie chce dać i jeszcze próbuje pozabierać stare zabawki będące już skarbem narodowym całej ludzkiej kupy w tym zamieszanej.

    Niech żyje Prorok, niech Prorok prowadzi! – chcemy spijać słowa z Twych Ust!

  5. Małgorzata Köhler pisze:

    Zaraz, żarty żartami, ale jestem naprawdę zdumiona tym, co piszecie, Ewo i Antoni.
    Przecież te sprawy znakomicie reguluje prawo. Autor wyjaśnia dostatecznie wyraźnie:

    “Dysponuje moimi tekstami – jakim prawem na przykład przekazał komuś moje sonety totalne, których prosiłem aby nie publikować? A które przez to są teraz publikowane i komentowane.”

    Dziwi mnie, Ewo, że nie bijesz pierwsza na alarm, bo przecież nie można sobie ot po prostu zawładnąć czyimiś tekstami za jego życia, a nawet aż 70 lat po jego śmierci też nie, i nie może tego uczynić żadna skarbnica narodowa, zwiazek fanów czy biograf, i obowiązuje nawet, a może szczególnie w przypadku ” starych zabawek będące już skarbem narodowym całej ludzkiej kupy w tym zamieszanej. ”
    Gdyby komuś wpadło do głowy wydać bez Twojej zgody Twoje wiersze sprzed 30 lat, czy nie uznałabyś tego za naruszenie Twojej wolności? Bo że jest to pogwałcenie prawa autorskiego, to chyba jasne?

    • Ewa > Małgorzata Köhler pisze:

      Rozumiem, że artefakty, o które chodzi Zbigniewowi Sajnógowi pochodzą z okresu wspólnych działań Totatartu.
      Wątpię, by ktoś z tych przecież przyjaciół chciał działać na szkodę jednego z nich, zawłaszczyć z chytrości, wzbogacić się. Rozumiem, że dzisiaj Zbigniew Sajnóg chce się wycofać z flupów i innych popełnionych według Niego grzechów młodości, co jest przecież już niemożliwe i chwała Bogu. Bóg też wie, co robi.
      Rzygać mi się chce, jak się dzisiaj pisze o Prawie względem państwa bezprawia, jakim było PRL.
      Odnośnie pytania do mnie, to odpowiadam: tak, byłabym zachwycona, gdyby ktoś pod moim nazwiskiem wydał moje wiesze sprzed trzydziestu lat bez mojej zgody. Wołałabym tylko, by mi zapłacono, ale nie można w życiu mieć wszystkiego.

      • Małgorzata Köhler pisze:

        “Rzygać mi się chce, jak się dzisiaj pisze o Prawie względem państwa bezprawia, jakim było PRL.” – wyjaśnij może, do czego pijesz, bo się tu gubię w tej rozmowie: pisałam o prawie autorskim, DZISIAJ obowiązujęcym, w odniesieniu do tekstów Z. Sajnóga, które jak wspomniał, przez fakt niepowołanego dysponowania nimi (cyt.) “są teraz publikowane i komentowane.”

        Mdłości wywolujesz sobie już własnymi skojarzeniami, niepotrzebnie, bo fakt, że wiersze powstały za PRL-u, nie ma tu nic ale to nic do rzeczy. Prawo autorskie chroni prawa AUTORA, a nie jakiegoś ponad wszelkim stojącego prawa do dokumentacji e p o k i właśnie, którą tak gorąco chciałabyś razem z innymi (tu Antonim czy tam Konnakiem) udokumentować, że zapominanacie w ferworze niesienia kaganka oświaty o człowieku, który tworząc coś, w tym wypadku, przypominam, chodziło o wiersze, ma prawo i tylko on ma to prawo, oddać je do publikacji lub nie.

        Może on uznać, że tekst opublikowany będzie na wyrost epoki, niebezpieczny lub niezrozumiały albo odwrotnie – że wobec istotnych zmian epoki jest dzisiaj zły i szkodliwy. Może zwyczajnie wstydzić się złych tekstów. Może mieć wreszcie prawo wyboru glosu, jakim dzisiaj chce mówić. Zamach na prawo autorskie jest nie tylko zamachem na prywatność, ale na całość kreacji autora, bo to on i tylko on ma prawo dokonywać wyboru tego, co przedstawia światu.

        A tak, była to epoka, w której decydowano, co jest dobre dla autora i dla kultury narodowej, ale robili to nie twórcy tej kultury, a aparatczyki, cwaniaki u władzy, stąd wyglądała ta kultura jak wyglądała.

        Paczemuż kontynuować ten niechlubny wzorzec decydowania za artystów, bo głupi jak dzieci?

        Btw. – mnie np. przy debiucie pod koniec lat 70-tych dano do podpisania umowę, w której prawa autorskie na wiersze w tomiku miałam w całości przekazać wydawnictwu, podpisałam zupełnie bezmyślnie. Zdaje się, że był to wtedy zwyczaj wobec młodych autorów bo przy następnej książce było już inaczej. Gdyby dzisiaj postanowiono te wiersze wznowić, byłabym bardzo nieszczęsliwa, ale miałabym związane ręce.

        Dzisiaj to i owo zmieniło się na lepsze, ale nie wszystko. O katastrofalnej sytuacji w kulturze pisze się tomy. Nadal ze sztuki żyją dobrze organizatorzy i różnego autoramentu cwaniaczkowie; twórcy w większości swojej biedują gorzej, niż kiedykolwiek. Sama o tym pisałaś. Tym ważniejsze wydaje mi się właśnie wobec powyższego opowiadanie się po stronie twórców i przeciwstawianie się najdrobniejszym nawet przejawom łamania ich praw.
        Bo twórca nie ma nic, oprócz swojego dzieła, jeżeli utraci do niego prawo, staje się tylko wykonawcą bez wpływu na całość dzieła i jego wydźwiek, a więc traci swój status twórcy, co za tym idzie sens tworzenia i napęd.

        • Ewa pisze:

          ach Małgosiu, żal mi po prostu tej energii dzisiaj co kto komu, kiedy już niedługo wszyscy idziemy do piachu i po prostu można tę energię zamienić na napisanie nowych sonetów.

          Nie mam pojęcia o jakie sonety chodzi, na Wikipedii nawet nie napisano, kiedy Sajnóg się urodził, ile ma lat, o sonetach tam ani słowa. Podobnie wchodzę na naszą Bibliotekę Śląską, tam przy profilu Zbigniew Sajnóg są tylko „Chłopi”, natomiast Twoich utworów jest cztery.
          Ile lat trzeba czekać, by się czegoś dowiedzieć o artyście, oprócz ciągłych pretensji.

          Pisałam w sensie, że działania Totartu były nielegalne, były ponad prawem, były sprzeciwem wobec prawa jakie wtedy obowiązywało. To było podziemie. I teraz okazuje się, że ten spontaniczny ruch ma przejść do białych kołnierzyków, do prawników. Ja bym się wstydziła takiego zachowania po latach, takiej zdrady młodości.

          Zaprzeczenie utworom tych lat, to przecież zrobienie wyłomu w Totarcie, był jaki był i co mu teraz jakiś lifting, retusze? Ktoś się wstydzi czegoś? A tamtych czasów w których żył, tej schizofrenicznej, podludzkiej rzeczywistości nikt się nie wstydzi?
          A poza tym, ja mam osobistą teorię, że tak naprawdę to prawdziwy artysta nigdy się nie zmienia i nie rozwija, prędzej następuje degradacja. Jak w młodości nie potrafi, to nigdy nie będzie potrafił. I zaprzeczanie jakiemuś etapowi swojej twórczości sensu nie ma.

          I Małgosiu, tu chodzi nie o utwory Twoje, czy moje, ale o Totart, o pracę zbiorową, inspirację wzajemną. I jeśli Konnak ma te materiały, te archiwa, to przecież ich nie ukradł. Przecież jakby z zazdrości zniszczył, to można go winić. Ale ocalił dla jedności, dla świadectwa czasu w którym powstały.

          • Małgorzata Köhler pisze:

            Ewao, Zbigniew Sajnóg wspominal o sonetach, sonetów nie pisze się zwykle wspólnie. Te wiersze ocenia teraz jako zle, szkodliwe. Jego prawo. I jego prawo zabronić ich publikacji.

            W tym kontekscie pisałam o prawie autorskim, nie w sensie brania zaraz prawnika, czego autor Sajnóg też nie sugerował, nie straszył, podkreśla jedynie, że jest smutny z tego powodu, rozczarowany. To były, jak rozumiem, teksty skandalizujące i niedojrzałe, jakich autor dzisiaj nie chce firmować, nie chce brać odpowiedzialnosci za ich kontakt z czytelnikiem. Zła, nieprzemyślana literatura może narobić zła, to jasne.

            Pisze, Ewo, “prawdziwy artysta nigdy się nie zmienia i nie rozwija, prędzej następuje degradacja. Jak w młodości nie potrafi, to nigdy nie będzie potrafił. I zaprzeczanie jakiemuś etapowi swojej twórczości sensu nie ma.” – tu nie chodzi o zaprzeczanie, chodzi o to, aby te teksty nie żyły swoim drugim, fałszywym już teraz życiem. Wobec brutalizacji życia publicznego, jaka nie pełni już dzisiaj żadnej rewolucyjnej czy wolnościowej roli, a jedynie destrukcyjną – rozumiem doskonale obawy autora.

            Pisząc “prawdziwy artysta nigdy się nie zmienia i nie rozwija” urągasz Ewo nie tylko biografiom wiekszości wielkich, ale i zdrowemu rozsądkowi, ponieważ twórca, który by się nie zmieniał razem ze światem, straciłby dynamikę i stał się elementem skansenu. Ale nie to byłoby najgorsze – niezmieniający się artysta, nieuczący się niczego, byłby człowiekiem niewrażliwym, niewspółgrającym, obojętnym.
            Mam kompletnie różne zdanie: owszem, przychodzi się na świat z talentem, ale talent, jak i człowiek, dojrzewa. Twórca kończy się, degraduje, kiedy przestaje zauważać zmiany i na nie czule reagować.

          • Ewa pisze:

            owszem, Małgosiu są to jakieś obiegowe prawdy, ale mówimy o Totarcie powstałym w stanie nienormalnym, w stanie stanu wojennego, w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, najbardziej ponurym okresie dla kultury polskiej. Ci chłopcy nagabywani przez Sb, przez milicję, z zawsze na karku wcieleniem do wojska i usunięciem z uczelni, z grożącym więzieniem w jednej celi z mordercami i psychopatami tworzyli właśnie zbiorowo, chaotycznie, na gorąco. Dzięki błogosławionym okolicznościom spotkania się równoczesnego wyjątkowo inteligentnej, utalentowanej młodzieży mamy dzisiaj czym się chwalić, tym, że byli, że zaistnieli, że tworzyli.
            Może słownik polny pisze sam sonety w bamboszach, ale Sajnóg pisał na haju tego okresu, tego boomu, tej atmosfery, kiedy trzeba było cały czas wymyślać nowe bulwersujące akcje, budzić sumienia, budzić ludzi w zastygłych w ponurym marazmie. Trzeba pamiętać, że był PRON, że Fama była też prorządowa, że nastąpiło przejęcie całych redakcji przy pozostawieniu tytułu czasopism ekipami projaruzelskimi. I że to była wielka odwaga temu wszystkiemu dać odpór.
            Nie wiem dlaczego Egon Bondy, którego Czesi za to kochają, którego wiersze składają się wyłącznie ze słów niecenzuralnych się tego nigdy nie wstydził będąc pod koniec życia uniwersyteckim wykładowcą i autorem wielotomowych dzieł filozoficznych. Tylko, jak nam się wreszcie przydarzy taki Sajnóg, to zachowuje się jak wstydliwa panienka, która straciła cnotę jak była piękna i młoda. I dlatego Polska to wieczne zadupie.

          • Małgorzata Köhler pisze:

            Ewo, to ja już tylko nieśmialo sprostuję, że stan wojenny skonczyl się w 1983 r. 🙂

          • Ewa pisze:

            no tak, masz rację, ale Szczepkowska ogłosiła koniec komuny w 1989 cała w strachu. Więc formalny koniec stanu wojennego jeszcze przez kilka lat wiele nie zmienił.
            I właściwie koniec komuny to upadek Muru Berlińskiego. Ale dzięki, że mnie poprawiłaś.

  6. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Nie widzę tutaj sensu rozważania wariantów prawa autorskiego. Był czas wraz ze zdarzeniami owocujący liczną egzaltacją w opowieściach. Rośnie mit dobry dla gawiedzi, ale nie dla badacza czy historyka.

    Należy poszukać definicji wspartych na prawdzie, a jak tego dokonać jeśli nie poprzez rzetelną dokumentację?
    Proszę nie rozmywać podstaw, bo zagubimy faktyczną prawdę. Nie ma powodu czegokolwiek ukrywać.

  7. Małgorzata Köhler pisze:

    Tu kontynuuję, bo komentarze zwężają się i wydłużają niebezpiecznie 😮

    Trochę mi się chce śmiać, a trochę się boję: “Tylko, jak nam się wreszcie przydarzy taki Sajnóg, to zachowuje się jak wstydliwa panienka, która straciła cnotę jak była piękna i młoda. I dlatego Polska to wieczne zadupie.”

    A mnie się wydaje Ewo, że do wyboru, do powiedzenia: to było dobre, a to nie, też trzeba dorosnąć. Tymczasem reakcje na zjawiska w życiu publicznym przypominają mi te Horeszków, manipulowanych przez Gerwazego, od hurralnej nienawiści do hurralnej miłości, ale w gruncie rzeczy jakby karmienie drobiu. Byle było co dziobać.

    Mamy pewien fenomen, legendę i różne reakcje na nią. Tutaj najwyraźniej Zbigniew Sajnóg jest daleko w awangardzie, jako jedyny ocenia zjawisko na chłodno, zna zresztą jego korzenie, jego prawdziwą tamtą wymowę oraz widzi zagrożenie z dyletanckiego podsycania legendy – bo żył a nie trwał w czymś, przestało nieść ożywcze idee. Badając Twoją metaforę, Ewo, to raczej Sajnóg nie chce w kółko opowiadać o tym pierwszym razie, podczas gdy reszta Horeszków zachęca i judzi: no opowiedz, opowiedz nam, jaki byl ten Twój pierwszy raz. I koniecznie opowiedz całą prawdę o tych flupach z pizdy 🙂

    Ewa, bo do miłości też trzeba dojrzeć.

    • Ewa pisze:

      czyli, że nadszedł czas na rewizjonizm gdańskiego undergroundu? Ja akurat jestem zupełnie do tego nieprzydatna, mnie tam nie było. Ale jeśli ma to polegać na niszczeniu i zacieraniu śladów, to cóż to za wartościowa analiza zjawisk. Cóż to za porządki, polegające na wynoszeniu na śmietnik. Cóż to na miłość, kwestionująca jakość obiektu uczyć. Nie każdy bunt jest romantyczny i ten nie był. Nie był też oświeceniowy. Był rozpaczliwym aktem odwagi śmiania się z Historii. I na dodatek bunt wygrany.
      Mam nadzieję, że jeszcze przed śmiercią przeczytam książki Zbigniewa Sajnóga o tym. Bardzo bym chciała.

  8. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Tak, są magisterskie. Studiowałem zagadnienie pod tym kątem też. Ponadto mamy echo z tekstów do współczesności, swoisty fenomen uniesienia “live”. Wystarczy pośledzić w necie co pod modulowanym hasłem wyskoczy. Odzew w zależności od łatwej penetracji tekstów. Reakcje w fazie pierwszej płaszczyzny, analitycznie.
    Ponad wszystko przebiły się pierwotne “flupy”, co pozwala realizować obserwacje w wątku społecznym. Co ludzie wyprawiają z tymi “flupami” w kilkadziesiąt lat od inauguracji wiersza na łamach, jest metafizyczne społecznie i społecznie metafizyczne. Fakt.

    Proszę zerknąć dla przykładu:

    http://newkumpel.liternet.pl/tekst/flupy-z-pizdy-facebook-feat-zbigniew-sajnog – liternet

    http://nieszuflada.pl/klasa.asp?idklasy=155363&rodzaj=2 o flupach z forum nieszuflada.pl

    http://forum.gazeta.pl/forum/w,210,130504,,_FLUPY_Z_PIZDY_.html?v=2&wv.x=1 – długa dyskusja o flupach

  9. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Pani Köhler, nadchodzą kolejne pokolenia i dotykają. Przecież nie od końca czytać wypada, a też i wyrazistsze kąski na wstępie idą pod nóż.
    No więc zwykle chlup najpierw flup – zawsze młodzież , czasem obleśne staruchy łapią za “krzew gorejący”, bo dym.
    Brać należy poziom społeczeństwa z wyrobieniem kulturowym, edukacja oraz świadomość plus instynkty, popędy. Dajmy na to płciowe.

    • Ewa pisze:

      masz rację, to dla jaśniejszych.

    • Małgorzata Köhler pisze:

      Panie Głupekstrupek, nie mam wątpliwości, że rozmawiam – teraz -z człowiekiem ‘wyrobionym kulturowo’. Nie miałam ich też czytając podobne do “flupów” utwory niejakiego autora Benderta. Miałam natomiast wątpliwości, czy i co wnoszą one do literatury. I czy autor Bendert troszczył się w najmniejszym stopniu o literaturę, szalejąc sobie po niej obscenicznie.
      Zbigniew Sajnóg ma, o ile rozumiem, wątpliwości, czy “flupy” wnoszą w tej chwili coś pozytywnego do życia społecznego, czy wręcz przeciwnie.
      Ale niewątpliwie coś w tym jest, co Pan zauważa, choćby “instynkty, popędy. Dajmy na to płciowe”. Przekładając to na leitmotiv wyrosłej na flupach gałęzi polskiej poezji czyli “mam wyjebane”, obawiam się, że Zbigniew Sajnóg ma rację.

      • Antoni Głupekstrupek pisze:

        Małgorzata Köhler – poszukałem Benderta, miał być Tomasz Bendert?

        Nie wiem dlaczego Pani tak obscenicznie się wzdryga, u niego jest kawał druzgocącej poezji współczesnej z prozą, już nie wspomnę o komentarzach. Ale nie dla dziewic i dlatego Panią chyba rozumiem, takie przeżycie i wstrząs jak u doktora może powalić.
        No dla mnie to pasi.

  10. Antoni Głupekstrupek pisze:

    “obawiam się, że Zbigniew Sajnóg ma rację.” – bez obaw ma, ale “wyjebane” miewa różne źródła na świecie.
    Pani Małgorzata Köhler jeśli możliwe poproszę o link do utworów, jak Pani określiła nijakiego Benderta. W miarę możliwości po zapoznaniu się z twórczością będę mógł odnieść się. Tyle, że my w ten sposób odchodzimy od pierwotnego tematu i materiałów zawartych w liście Pana Sajnóga. Podobnie jak zahaczając o konsystencję “flupów”.
    Bądźmy oryginalni gwoli ścisłości historycznej bez parafrazy.
    Podobnie na wstępie tutejszych dialogów wystąpiła postać Feliksa Lokatora i zamilkła. Szkoda z tych powodów, że jakieś ponad trzy lata temu trafiłem na wątek poezji w ogóle, a w tym również sporo było o “Flupach z pizdy” Pana Sajnóga. Pamiętam: na forum w nieszuflada.pl. Byłem zaskoczony głęboką motywacją w podłożu znaczeń historycznych wywiedzionych przez Pana Feliksa Lokatora. Momentalnie uświadomiłem sobie jego szeroką znajomość spraw związanych z Totartem wręcz od podszewki. Pomimo moich starań o kontakt, okazał się niedostępny poza wymianą w przypadkowych komentarzach na rozmaitych portalach.

    Pani Ewo, masz rację, że warto doczekać publikacji książek Pana Sajnóga. Też jestem ciekaw zawartości i stylu w przemianie, w niewątpliwej oczekuję. Bowiem z oglądu obecnych zdarzeń wynoszę wrażenie klasycznej wybiórczości zorientowanej jednoznacznie w wykonaniu Pana Sajnóga, aby nie powiedzieć orania pod swoje na wierzch. Ale takie to przecież z gruntu gminne, pospolite i nie przystoi, więc jak?

    Badam zjawisko, gdyż stało się zajściem odnotowanym z rozmachem publicznie w żywym odniesieniu i współcześnie. Czy podtrzymywanie krążenia jest zasługą pozostających w aktywności innych postaci Totartu?. W czym może tkwić fenomen godny utrwalenia lub upadek z mitycznego piedestału?
    Niewątpliwie wymagana jest skwapliwość historyczna w udokumentowaniu bez manipulacji. Inaczej znowu będzie coctail, zaś w młodszych pokoleniach macanie z głupawym śmiechem aż po inny nowy totart z totartu. (proszę: to tart up – podpicować)
    Nie zabieram głosu w sprawie obecnego poczucia polskiej wolności, na razie. Sprawa zagmatwana w bagiennych bulgotach bez światełka w tunelu.

  11. Antoni Głupekstrupek pisze:

    “Panie Głupekstrupek, nie mam wątpliwości, że rozmawiam – teraz -z człowiekiem ‚wyrobionym kulturowo’.” – Dziękuję Pani uprzejmie za ton z “wyższej półki” pani Małgorzato Köhler. Po co rozmawiać z głupkami?

    • Chris Lipowski pisze:

      Drogi Zbigniewie
      Wciąż jeszcze jestem w posiadaniu Twojego zbioru pt. Dwanaście sonetów równowagi, który onegdaj chyba jesienią 1991 otrzymałem od Ciebie, by fragmenty opublikować w Przedprożach. Fragmenty się ukazały w przedostatnim numerze Przedproży, a ja nie mogłem Ci oddać teczki, bo na Leningradzkiej ktoś inny już podnosił słuchawkę telefonu.
      Więc jeśli chciałbyś, to pisz a ja podrzucę teczkę do Gdańska

      Adres
      klipowski@wp.pl

      Rzecz zaczyna się słynną Europą, którą jeszcze pamiętam z bytności u Ciebie w lutym i marcu 1987 wraz z niejakim Maciejem z grupy Henryk Brodaty
      Pozdrawiam
      Krzysztof Lipowski

  12. Antoni Głupekstrupek pisze:

    ojej, ojejejejej

    “obawiam się, że Zbigniew Sajnóg ma rację.” – bez obaw ma, ale “wyjebane” miewa różne źródła na świecie. Pani Małgorzato Köhler jeśli możliwe poproszę o link do utworów, jak Pani określiła nijakiego Benderta. W miarę możliwości po zapoznaniu się z twórczością będę mógł odnieść się. Tyle, że my w ten sposób odchodzimy od pierwotnego tematu i materiałów zawartych w liście Pana Sajnóga. Podobnie jak zahaczając o konsystencję “flupów”.
    Bądźmy oryginalni gwoli ścisłości historycznej bez parafrazy.
    Podobnie na wstępie tutejszych dialogów wystąpiła postać Feliksa Lokatora i zamilkła. Szkoda z tych powodów, że jakieś ponad trzy lata temu trafiłem na wątek poezji w ogóle, a w tym również sporo było o “Flupach z pizdy” Pana Sajnóga. Pamiętam: na forum w nieszuflada.pl. Byłem zaskoczony głęboką motywacją w podłożu znaczeń historycznych wywiedzionych przez Pana Feliksa Lokatora. Momentalnie uświadomiłem sobie jego szeroką znajomość spraw związanych z Totartem wręcz od podszewki. Pomimo moich starań o kontakt, okazał się niedostępny poza wymianą w przypadkowych komentarzach na rozmaitych portalach.

    Pani Ewo, masz rację, że warto doczekać publikacji książek Pana Sajnóga. Też jestem ciekaw zawartości i stylu w przemianie, w niewątpliwej oczekuję. Bowiem z oglądu obecnych zdarzeń wynoszę wrażenie klasycznej wybiórczości zorientowanej jednoznacznie w wykonaniu Pana Sajnóga, aby nie powiedzieć orania pod swoje na wierzch. Ale takie to przecież z gruntu gminne, pospolite i nie przystoi, więc jak?

    Badam zjawisko, gdyż stało się zajściem odnotowanym z rozmachem publicznie w żywym odniesieniu i współcześnie. Czy podtrzymywanie krążenia jest zasługą pozostających w aktywności innych postaci Totartu?. W czym może tkwić fenomen godny utrwalenia lub upadek z mitycznego piedestału?
    Niewątpliwie wymagana jest skwapliwość historyczna w udokumentowaniu bez manipulacji. Inaczej znowu będzie coctail, zaś w młodszych pokoleniach macanie z głupawym śmiechem aż po inny nowy totart z totartu. (proszę: to tart up – podpicować)
    Nie zabieram głosu w sprawie obecnego poczucia polskiej wolności, na razie. Sprawa zagmatwana w bagiennych bulgotach bez światełka w tunelu.

    • Małgorzata Köhler pisze:

      Słuszznie Pan zauważył, że omawiając tu twórczość niejakiego (bo występującego wielonickowo) duchowego spadkobiercy Totartu Tomasza Benderta, którego Pan zresztą bez trudu odszukał w przepaściach liter-netu: “że my w ten sposób odchodzimy od pierwotnego tematu i materiałów zawartych w liście Pana Sajnóga. “. Pozwoli Pan więc, że nie będę rozwijać już i linkować.

  13. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Pani Ewo dałem jeden dłuższy komentarz dwukrotnie i nie wiem czemu nie wszedł do słupa, a już późno.
    Proszę uprzejmie sprawdzić w interfejsie. Druga wersja jest uzupełniona.

    • Ewa pisze:

      tak, zasnęłam, a blog zatrzymuje linki w poczekalni do uaktywnienia w celach bezpieczeństwa.
      Ksywa “Feliks lokator” jest zbanowana. Proszę próbować innych nicków w celu (nie wiem czy mam pisać na ty, czy na pan, chętnie się dostosuję) zilustrowania zjawiska.

      • Ewa pisze:

        Też z początku myślałam, że dzisiejsze trollerskie działania na portalach literackich to post totartowskie akcje mające na celu to samo, co artyści sprzed trzydziestu lat. Ale nie mają. Ma się to tak jak malowanie picassów z metra bez przejścia całej drogi twórczej Pabla Pisassa.
        To, że forma jest podobna, to nie znaczy, że wnętrze nie jest puste.

        Totart był inteligentnym, a nie barbarzyńskim ruchem prymitywów i kiboli, jaki reprezentują użytkownicy portali mimo, że używał środków neobarbarzyńców, tak jak w malarstwie dzicy.
        Nawiązywał – co twórcy filmu podkreślają – do Akcjonistów wiedeńskich, do Franka Zappy, do fluxusu, do wszystkich gorących kierunków sztuki przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, które były bezpośrednim spadkiem po dadaistach. Posługiwał się ich wynalazkami jak happening, performance, zabawą dziecięcą, misteriami, rytuałami, a tam łamaniem tabu w postaci zakazów cywilizacyjnych jak załatwianie potrzeb naturalnych, masturbacja, wymiociny, samookaleczenia się.
        Kiedy bogaty Zachód występował przeciwko mieszczaństwu, pozerstwu, obłudzie, wyzwolenia sztuki z napierających z coraz większą siłą reklam i komercjalizacji, w Polsce walczono o zupełnie podstawowe potrzeby twórców środkami bardzo prymitywnymi, jak namoczone kule gazetowe, spontanicznymi plakatami, pieczątkami, użeraniem się z nic nie rozumiejącą milicją i rządowymi kaowcami.

        I być może trollerski ruch walczy teraz o to, o co walczył wtedy zgniły Zachód. Ale sprowadza się to jak widzieliśmy do dręczenia upatrzonej sobie, zazwyczaj bogu ducha winnej osoby na portalu, niszczenie jednostkowego życia w imię Sztuki? Obrzydliwe.

      • Robert Mrówczyński pisze:

        Zwracać się per “Pani”, a zaraz po przecinku bezceremonialnie “tykać” to połączenie wymogów etykiety z protekcjonalizmem, to dwa w jednym: grzeczność i chamstwo, szacunek wymuszony konwenansem i folga swojemu prawdziwemu stosunkowi do rozmówcy – lekceważeniu, oraz kompulsywnej potrzebie okazania go. Nie dostosowuj się, odradzam!

        • Ewa pisze:

          Wiem Robercie, ale z nikim nie chcę iść na udry w tak błahej sprawie, boję się ludzi, zawsze się bałam i bardzo chętnie się dostosuję. Już naćpana w zatrzymanym komentarzu zagroziła, że tak mi zaspamuje blog, że się nie pozbieram, a ja faktycznie czasu mam mało i jeszcze ten nikomu nic, oprócz straty obustronnie energii, spam.
          Na dodatek dała wskazówkę, że Troll Tadeusz Borowski to Przemek Łośko, Trolle nawet wsobnie są nielojalni, rzucając ezbecką metodą podejrzenia na innych i podszywania się. To spadkobiercy społeczni komuny, stalinowskiego terroru, a nie duchowości anarchii artystycznej geniuszy XX wieku. Dlatego wara im od Totartu.

          Mogę Ci przysłać „Szamana” Egona Bondego, którego omawiane byłoby uzupełnieniem tego wątku, bo on też pisał sonety totalne i totalność tam wielokrotnie u Czechów się pojawia. A zdaje się nikt oprócz Arkadiusza Wierzby go nie czytał, mimo, że na liternecie swego czasu stanowił nagrodę w konkursie.

          • Robert Mrówczyński pisze:

            To bardzo się cieszę na “Szamana”. U mnie nie ma w bibliotece, w całej Polsce nie ma, z wyjątkiem dwóch bibliotek w dolnośląskim. Ale to jednak mocno spóźniona książka. Te “rewelacje” zdaje się dzisiaj nikogo nie obchodzą. Na dodatek dość to wszystko w wersji Bondy’ego dwuznaczne. Ale chętnie się przekonam.

  14. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Pani Ewo żyjemy obecnie w okolicznościach netu i grzmocenia doczaszkowego mediami z każdej strony. Osobiscie nie wiem czym jest trolling i nie czuję się na siłach definiować. Zresztą co mi ztego skoro całość zjawisk odbieram emocjonalnie z kierunkiem na to co się rusza tudzież wzrusza. Najbliżej trolling identyfikuję w bombardowaniach łysymi reklamami lub klepactwem w nudnych wywodach niedowartościowania czy chorych ambicji różnych zboków.
    Sfera netu powoli staje się zwierciadłem ukrywanego dna w ludzkim stadzie. Jak świat długi i szeroki po portalach tłuką się niewybrednie, wybrednie i w dowolnej formie, czego ze świecą szukać w rzeczywistych kontaktach szarej magmy stosunków w realu. Nowa forma poznania z jedną podstawową zaletą, że przy totalnym smrodzie nie zalatuje ponad monitorem. Czuć może najbardziej własne skarpety po spożyciu.

    Cały ten szajs potwornieje do entej niż niegdysiejszy cały ten zgiełk. Piekło Dusz czy Duszów. Nigdy skrywane wyziewy wewnętrznych ludzkich komplikacji nie miały takiej sceny na pokazy w publikę i trwania schizoidalne, oczekiwania na przybyszy penetrujących różne niespodziewane jamy. Perły łupanych mózgownic na wizji do odreagowania. Coś wyraziście kluje się dla pokoleń, a wojny światowe i inne skwary przy tym to mały Kaziu. Piekło rozkłada macki na tacę, tylko brać i wplatać lub lepiej nie tykać zdychając niczem cichy buc. Skrajne kontrasty z narkotyczną wręcz chemią. Moderatorem, cenzorem, prorokiem, manipulatorem i tak dalej plus technika w chłodnych robotach uwalających jakiekolwiek zasady czy ustalenia uczestników. Nieprzewidywalne w przewidywalnym.
    Pozostaje wmiętalać się lub nie wmiętalać się, ale tak czy owak nieuchronnie ulec pomiętoleniu. Tak mnię coś zaleciało metafizyką miętola na kanwie metafizyki społecznej w czeluść z wyrzutem na tacy po derwiszowskim tańcu.

    Gdzieżeś teraz Koniu?

    (o.k. W ramach nazewnictwa nicków będę używać “uchuum”, ale ludzie mogą nie załapać o kogo chodzi. No cóż, może to jakiś nowy sens wytworzy w komunikacji. Jadę do uchuum z uchuum i uchuum, nie ma sprawy. Zawsze coś niezwykłego, ostatecznie jestem głupkiem to co mi tam szkodzi.)

    • Ewa pisze:

      Konnak jest tutaj:
      http://www.konjo.pl/Artysci-Waruiaci-Anarchisci.pdf

      Proszę zauważyć, że Witkacy, Gombrowicz, Sajnóg, Konnio, potrafili sformułować swoje myśli w wypowiedziach publicznych i powiedzieć, o co im chodzi niezależnie od języka swoich utworów.
      Pan, Panie Antonii poddał tutaj totalnej krytyce net, ale przecież to, co on zawiera nie jest wcale przypadłością naszych czasów, czy Internetu, ale ludzkości toczonej rakiem niedoskonałości. Pański bełkot polega na zakwestionowaniu wszystkiego i wszystkich, a to „uchu”, kilkakrotnie pojawiające się w skasowanych tutaj niedawno komentarzach Tadeusza Borowskiego w kontekście para seksualnych czynności, to co ma oznaczać oprócz obrazy?
      Net da sobie radę bez Pańskich klonów i akcji kontestujących, być może zeszmacone wiekami polskie społeczeństwo nie potrafi go jeszcze wykorzystać. Ale już wchodzą nowe pokolenia artystów (oprócz naćpanej, która jest stara jak świat) doceniające wagę komunikacji między artystami polegającą na symbiozie, a nie walce.

  15. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Pani Ewo,
    Pani rządzi w tym blogu, a ja miałem nadzieje sprzyjać. Inne bieguny najpewniej.
    Przepraszam za wtargnięcie, już mnie nie ma.

    Bełkot znika. Proszę.

  16. Ewa pisze:

    już Pan dostatecznie nasprzyjał. Wystarczy.

  17. Robert Mrówczyński pisze:

    Może jednak ta podwójna forma zwracania się do Ciebie przez Strupka jest zawoalowaną informacją, że już byliście kiedyś na “ty”? Mam od początku jego pojawienia się tu nieodparte wrażenie, że Strupek to Trojanowski, to jego styl, styl trudny do podrobienia. Ale w końcu wczoraj Haloween, a dzisiaj Święto Zmarłych, więc czemu nie? Musisz chyba mu dać cukierka…

  18. Marcin Rajski pisze:

    jest dla mnie bardzo miłą niespodzianką, że znany mi z Liternetu Tomasz Bendert jest kultową postacią w tak zwanym realu. a już szczególnie ze względu na to, że związany jest z Trójmiastem. wczoraj byłem w Spatiffie, w miejscu, które jest w dużej mierze źródłem hedonistycznych uniesień inspirujących mnie do wygłupów na portalach internetowych. niektóre postacie, które przewijają się w związku z pańską działalnością, są mniej lub bardziej luźno związane z tym klubem. koło się zamyka lub też ścieżka znajduje swe ujście (jak u Murakamiego, albo w ubikacji na dolnopłuku ).
    jedyne na co pozwolę sobie zwrócić uwagę w związku z listem otwartym, to fakt, że to miejsce nie jest odpowiednie do jego zamieszczenia. ten blog nie zasługuje na to, wręcz mu szkodzi.

    • Robert Mrówczyński>Zbigniew Sajnóg pisze:

      Nie wiem w jaki sposób, ale przeoczyłem ten chamski komentarz Rajskiego, który szarmancko sobie „pozwala jedynie zwrócić uwagę”, że Twój blog nie jest odpowiednim miejscem dla tego Listu, a wręcz mu szkodzi. Tak jakbyś list zdobyła w wyniku brudnych machinacji, wbrew woli autora i go samowolnie zamieściła.
      Cała bolszewia była pełna takich Rajskich, którzy decydowali, kto i co jest na właściwym miejscu, kto może sprzedawać obrazy, drukować książki, śpiewać na estradach, kto i gdzie (i czy w ogóle) może pracować, studiować. Gdyby rzecz się działa wtedy, pewnie Rajski zmusiłby Sajnóga od usunięcia tego listu z Twojego bloga. Bolszewia jak widać nie minęła, ciągle to piszę, a woluntaryzm bolszewii ciągle odzywa się czkawką co i rusz w kolejnych pokoleniach.
      Ale jeszcze smutniejsze, że nie obronił Cię autor Listu, Pan Sajnóg, który przecież przez całą swoją młodość kontestował epokę takich Rajskich i to co sobą reprezentowali, narażając życie, zdrowie, wolność. A dzisiaj, kiedy nic już nie grozi za sprzeciw, nie potrafi jednego słowa w obronie Twojej powiedzieć?
      A ja myślę, że to nie przypadek, iż List p. Sajnóga znalazł się u Ciebie, bo właśnie Ty jesteś przedłużeniem, Totartu, takim totartem współczesnym kontestującym życie kulturalne w Polsce, jednoosobowym, bez fajerwerków i happeningów, ale równie nonkonformistycznym i może dlatego tu się znalazł p. Sajnóg ze swoim listem, odczuwając z Tobą jakieś powinowactwo.
      Bardzo liczyłem, że p. Sajnóg sam wyjaśni dlaczego znalazł się tu, a nie gdzie indziej, bardzo byłem tego ciekaw (i nie tylko ja, Rajskiego to gnębi o wiele bardziej), nawet wypada żeby tak zrobił, należy Ci się to, należy się to także czytelnikom Twojego bloga.

      • Ewa pisze:

        wyjaśniłam Robercie chyba nawet tutaj, że Zbigniew Sajnog rok temu przysłał mi swoją książkę, a niedawno ten “List” i spytałam, czy opublikować. Opublikowałam, uważałam, że każde miejsce w Sieci jest dobre, by rzecz zaistniała w przestrzeni publicznej, ale nie wiedziałam, że jestem jedynym miejscem i że mnie podlinkuje Wikipedia. I tak dyskusja toczy się właśnie tutaj, ale nie tylko pan Rajski jest z tego niezadowolony. Profil filmu „Totart” na Facebooku o moim blogu nie wspomina ani słowem. Tyle, że się nie posuwa do takiej niegrzeczności, by na moim blogu czegoś zakazywać.

  19. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Cisza upadła zapadła w słupsku.
    A może śmy byśmy co tak pobełkotali?, ckni sie

  20. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Jaki “Marsz”?, bardziej wyglądało na farsz z kiszonej.

    Mi się tak zawsze marzą piękne, inteligentne dialogi przepełnione ludzką miłością z wzajemnym zrozumieniem, a do tego zwięzłe, błyskotliwe i bez zbędnego bełkotania.
    Gdzie szukać wręcz utopijnego partnerstwa?
    Teraz poza zdawkowością, bąknięciami, emocjami poza tematem i nadziewaniem się na głąby tylko czasem da się bez wertepów ponawijać o miłości, przyjaźni, o sprawach wielkich. A tak to wychodzi jakieś małe, wnerwiające.
    I chciałem napiętnować, jednocześnie dając odpór szyderczym postawom pozbawionym umiejętności wgryzania się, napiętnować brak odpowiedzialności za cały nasz wielki naród i ukochaną naszą najjaśniejszą matkę Polskę.
    Przestańmy wreszcie wszyscy bełkotać i robić niepotrzebny smród.

    Proszę spojrzeć, nawet Pan Paduch zwiał jak jaki porażony prądem.
    A przecież mogliśmy zrobić tutaj o miłości i przyjaźni, a jak tak, to jest tak jak jest.

  21. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Otóż właśnie – o przyjaźni, miłości.

  22. Ewa pisze:

    celebra jest zawsze kosztowna. Berlińczycy na swoje święto listopadowe w tym roku zafundowali sobie 8 tys. podświetlanych balonów. Warszawiacy dwustu zatrzymanych, kilku rannych, wyrwane płyty chodnikowe, dewastacje uliczne. Każdy naród świętuje jak potrafi i na co go stać.
    A miłość i przyjaźń to są najkosztowniejsze przedsięwzięcia i mało kogo na nie stać.
    Zwróciłam uwagę w youtubowej dyskusji o filmie, że Tymon Tymański kocha Zbigniewa Sajnóga, że tam ją deklaruje. Przecież nie rzucałby publicznie słów na wiatr.

  23. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Sugeruje Pani, że z miłości to nie można zaraz płyt chodnikowych powyrywać?

  24. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Muszę z Panią zgodzić się, że rzucanie płytami chodnikowymi w ukochanego trudno zaliczyć do objawów miłości. Kobiety potrafią być perfidne po zerwaniu i mściwe.

  25. Antoni Głupekstrupek pisze:

    Czym jest miłość?

  26. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Jak można to zobaczyć na jednym z filmów zatrzymywano, między innymi, ludzi wybieranych spośród wracających z marszu. Deja vu. A i jest ładnie ujęty marsz w jednym ujęciu około 40 minut, warto zobaczyć. Złajdaczenie mediów jest skrajne. No i – że nawrócę do filmu o “T” – przycinać wypowiedzi, by film mógł być puszczany i omawiany w takich mediach? No właśnie – wypraszam sobie.
    Pytanie o miłość – arcyważne. Pani minięcie, Pani Ewo – niezwykle zgrabne, ale trzeba i o tym wprost. Materialiści mówią, że miłość to koktajl hormonów, feromonów etc. Tęsknota zatem to zespół odstawienia. Ale miłość jest duchowa. Bóg jest miłością i jest duchem.

    • Ewa pisze:

      Prawdę mówiąc nie wiem o co chodziło w marszach i antymaszach 11 listopada 2014 roku. Mnie się nie podoba idea marszu, zaraz mi się kojarzy militarnie, ale jeśli patrioci pragną tak manifestować miłość do ojczyzny, to nie można im zabronić, ale i nie potępiać tych, którzy się taką liturgią nie interesują.
      Natomiast zainteresowanie nadmierne w celu zamanifestowania kumulującej się w młodych organizmach agresji – podobno jeden z bandytów przyznał, że jedynie leżący kamień skusił go czynnej agresji, a nie żadna ideologia czy etyka skina – jest dla mnie tylko niepotrzebną stratą tych płyt chodnikowych, nie mówiąc o innych kosztownych skutkach demolki.
      Nie mam telewizora i nie wiem, na ile zmanipulowano. Nawet manipulacja, to też niepotrzebna strata energii twórczej.
      A Miłość Panie Zbyszku, to nie jest temat na dyskusję. Kiedyś tu na blogu z oburzeniem cytowałam słowa Sławomira Sierakowskiego mówiącego, że to jest jedynie reakcja chemiczna. Ale już mi przeszło. Sprzeciw jest niepotrzebny, jeśli ktoś nie odbiera duchowego wymiaru Miłości, to po co mu perswadować, że jest inaczej. Przecież nigdy tego nie zrozumie.

      • Pani Ewo,
        spróbuję Pani wytłumaczyć, po co są te marsze.

        Trzy sceny medialne – telewizja
        Demonstracja dzieci witających Św. Mikołaja
        Gra społeczna w Czarnego Piotrusia (Zwarte Piet) w mieście Gouda w Holandii, 15 listopada 2014

        Co roku 15 listopada do dzieci w Niderlandach z Hiszpanii parowcem na białym koniu Amerigo, przypływa Św. Mikołaj w otoczeniu pomagających mu Czarnych Piotrusiów, aby rozdać dzieciom prezenty. W tym roku czarni emigranci, żyjący często na niderlandzkich zasiłkach socjalnych zaprotestowali. Wyszli demonstrować przeciwko tej tradycji. Czarny Piotruś jest bowiem dla nich przejawem dyskryminacji. Wznosili takie plakaty, jak np. „Miałem sen” czy „Piotruś jest biały”. Zdjęcia z tych protestów trafiły do mediów i wywołały zażartą dyskusję w całej Holandii. Doszło nawet do procesu sądowego między rodzicami a szkołą. Zaczęto wszędzie tropić Czarnego Piotrusia. Sklepy pełne były Czarnych Piotrusiów z czekolady, marcepanu lub w formie maskotek. Padły propozycje, aby w tym roku pojawił się Niebieski Piotruś, Żółty czy Biały Piotruś klaun. I pojawiły się.
        Do miasta Gouda przypływa Św. Mikołaj. W tłumie oczekujących na to widowisko mieszkańców, rodziców z dziećmi, które są zafascynowane opowieścią oraz inscenizacją. I wtedy pojawili się prowokatorzy w tłumie, biali aktywiści z transparentami, że Czarny Piotruś to rasizm. Tak patrzę w telewizji na tych młodych ludzi i widzę, że medialne urabianie dało swój rezultat. Teraz oni krzyczą, że to święto ma natychmiast zniknąć z tradycji Holendrów. Byli podobni do aktywistów z Berlina czy Warszawy. Wszystko to samo, czarne kaptury, plecaczki wiadomo po co, spodnie wojskowe, buty glany. Ale trochę różnica, bo raczej bez przemocy, nastawieni na przekaz do mediów społecznościowych. Chcą dzieciom zniszczyć ich święto. Burmistrz miasta Gouda widząc na co się zapowiada, nieodpowiedzialnych transparentowców odseparował od mieszkańców bardzo sprawnie, za pomocą paru agentów i agentek policji w mundurach. Bez czapek, nie mówiąc już o kajdankach, pałkach czy gazie.
        Dziewięćdziesięciu aktywistów szybko przesłuchano, spisano i wypuszczono. Do zapłacenia mają po 220 euro kary za stworzenie zagrożenia na imprezie masowej z udziałem dzieci. Jak nie zapłacą, pójdą na krótki czas do więzienia.
        Możecie powiedzieć, że tam w Goudzie wychowuje się dzieci na rasistów. Holendrzy to znani podróżnicy, odkrywcy, kolonialiści, koloniści, chociaż w XX wieku zaczęli wycofywać się z tego i przepraszać. I w związku z tą historią pomagają uciekinierom, obywatelom byłych kolonii. Tak jak mogą i potrafią, chcąc w ten sposób zmienić swój wizerunek – współczesnego Holendra.

        Trzy sceny medialne –prasa, uczestnik festiwalu
        Festiwal Światła GLOW (route)
        Miasto w ruchu, w mieście Eindhoven w Holandii, 8-15 listopada 2014

        Wróciłem wieczorem z Festiwalu Światła GLOW. W festiwalu uczestniczyło rok temu 520 tys. a w tym roku ponad 650 tys. osób. W marszu wyznaczoną trasą w mieście oświetlonym projekcjami, instalacjami, rzeźbami, rok temu szliśmy w tym tłumie razem z córką ponad trzy godziny oglądając dzieła sztuki przygotowane specjalnie na ten festiwal. W tym roku jedną z tras przeszedłem w ponad godzinę wraz z uczestnikami, wśród których byli emeryci, naukowcy, robotnicy, artyści, turyści z całego świata, wszyscy których zainteresowało światło i dźwięk w dużym mieście po zmroku. Studenci, młodzież potraktowała to jako okazję do spotkania się w grupie, w tak interesującej sytuacji.
        Wcześniej popołudniu, w Eindhoven odbyło się przywitanie Św. Mikołaja. Brało w nim udział bardzo dużo dzieci w różnym wieku, były przebrane jeszcze od popołudnia.
        Szliśmy, wszyscy wyposażeni w komórki, smartfony, słuchawki, kamery, aparaty fotograficzne na statywach.
        Na tych dwóch marszach GLOW nie zauważyłem ani jednego przejawu agresji, nienawiści, rasizmu.
        Wzdłuż trasy otwarte były i pełne klientów wszelkiego rodzaju restauracje, knajpy, kofiszopy, bary na wolnym powietrzu, ogniska, grzane wino, ludzie pili i posilali się dobrze się bawiąc.
        Instalacje świetlne takie jak tylko można sobie było wymarzyć. Oświetlone kościoły z zewnątrz i wewnątrz, każdego roku inaczej. Bogate wille, rodziny Philipsa, eksplodujące na czas GLOW kolorem diod, laserów, projekcjami animacji i elektronicznym dźwiękiem.
        Tu nikomu nie przyjdzie raczej do głowy rozbijać kruche rzeźby świetlne. Przecież kibicom holenderskim nie będzie się chciało wyjść ze swoich knajp. Po co? Sztuka ta jest neutralna ideologicznie, opowiada o świetle, jest zintegrowanym elementem urbanistycznym.
        Ale tam już, w mieście Gouda aktywiści z transparentami przyjdą rozbijać święto dzieci.
        To już nie jest dziecinada, to jest ideologia wojująca.
        Następnego dnia, po ośmiu dniach trwania festiwalu GLOW poszedłem na dzielnicę Strijp-S, gdzie odbywała się druga trasa festiwalu GLOW. Cisza, spokój, oświetlenie, projektory wyłączone, instalacje świetlne zdemontowane, jeszcze rozkładają na parkingu ławy i zadaszenia płócienne. Przyczepa z pustymi beczkami po piwie czeka na wywiezienie. Dwóch artystów demontuje instalację z wielkim płaskim ekranem telewizora obok stoi ich półciężarówka, zaraz go wywiozą. Na ogromnych terenach postindustrialnych po fabrykach Philipsa adaptowanych na pracownie, mieszkania, biura, po ośmiu dniach festiwalu GLOW życie tej nowej w Eindhoven dzielnicy wróciło do swojego rytmu, żadnych zniszczeń. W przyszłym roku powstaną nowe instalacje świetlne, projekcje, rzeźby przeznaczone specjalnie na festiwal GLOW. Szok. Niedowierzanie.

        Trzy sceny medialne – internet
        Marsz Niepodległości
        Marsz a zadymy w mieście Warszawa, 11 listopada 2014

        Święto Niepodległości łączy nas Polaków i dzieli ideologicznie. Tak było zawsze od wieków. Obojętnie, rozbiory, zabory, powstania my Polacy bardzo często mamy wyrobione zdanie czym powinna być Polska a czym nie powinna być niepodległość i podległość wobec sąsiadów i mocarstw. Niemcy, Rosja, Czechy, Ukraina, Szwecja, Ameryka, Francja, Anglia że tak tylko wymienię.
        Tworzyły się partie które wchodziły w spór o swoje przekonania i interesy.
        Z naturą nie walczyć, jest od nas silniejsza. Musimy jej się uważnie przyglądać, bo każdy nasz błąd może kosztować nas życie. Dalej układać się z nią i delikatnie kształtować, cokolwiek by to nie znaczyło. Z zaborcą walczyć, ale też z głową.
        I tutaj wina polskich polityków, że walczą z poglądami Polaków. Walczą z Narodem. Walczą a nie prowadzą dialogu i delikatne kształtują używając argumentów, które nas by przekonały, bo są dla nas dobre, przyniosą nam korzyści duchowe i materialne. Polsce.
        Oświadczam, że polityk to nie jest zawód. Jest to misja społeczna, a politykiem zostaje obywatel, który ma realną siłę, pomysł na szczęście i rozwiązanie problemów polskich (taki jak miał Piłsudski, Dmowski, Korfanty, Paderewski). Jeżeli naród mu zaufa, może sprawować władzę w Rzeczpospolitej. Przez określony w Konstytucji czas. Zamiast tego, polityk po minionej kadencji szuka dziury w całym, tematów, którymi mógłby się zająć jako polityk i robi z Polski patchworka.
        Mówię, miałeś cztery lata i nie potrafiłeś, nie sprostałeś, oszukałeś, wracaj skąd przyszedłeś. Twoja nieudana, szkodliwa misja się nie powiodła ze szkodą dla nas wszystkich. Może gdzieś indziej, w swoim zawodzie będziesz społecznie użyteczny i za to wynagrodzą Ciebie, były polityku.
        Politycy chcąc przedłużyć swoje władztwo używają mediów raczej do indoktrynacji, niż do komunikacji ze społeczeństwem.
        Tutaj przykład zmanipulowanej informacji w związku z Marszem Niepodległości 11.11.2014 w Warszawie. Wyprodukowali taki scenariusz. Mówią telewizory, radia, internet aż huczy po oficjalnych obchodach w Dniu Święta Niepodległości, w którym „My politycy i nasze rodziny braliśmy godnie udział w obchodach. A tutaj zebrał się groźny dla naszego spokoju Marsz Niepodległości, zbieranina patriotów, narodowców, katolików, pogan, kibiców, jednym słowem zadymiarzy. Zaraz wam to pokażemy w naszych rządowych (kiedyś mówiliśmy reżimowych) mediach, po co tak naprawdę przyjechali do naszej stolicy.” Oglądałem różne relacje z marszu w internecie. Marsz nie mógł się zacząć, bo oczywiście wyskoczyli zadymiarze. Petardy, race, kostka brukowa w kierunku biernej policji. Nie udrożniają trasy marszu, bo boją się, aby zadymiarze nie pospadali ze skarpy do Wisły i byłaby tragedia. Policjanci ranni, a chuligani zaraz wtopią się w Marsz Niepodległości. Są tacy do siebie podobni, te kurtki z kapturem, maski, dżinsy, albo spodnie wojskowe, plecaczki, w których tam wszystko mają potrzebne do zadymy oczywiście.
        I w tym właśnie momencie mówi jakiś stary mędrzec w Telewizja Kłamie: „Należało rozwiązać ten Marsz Niepodległości”.
        Ogłosić go nielegalnym. Skąd my to znamy.
        Mieszkałem w Gdańsku od 1975 roku. My w Gdańsku kolejne rocznice 11 Listopada, 3 Maja, świętowaliśmy pod pomnikiem Sobieskiego. Demonstracje patriotyczne, nielegalne zbiegowiska i zgromadzenia z 1979, 1980 (przed Sierpniem) w których brałem udział. Przemawiał Lech Wałęsa, mówił wtedy o wolnych związkach zawodowych i o tym jak zbudujemy z kamieni, które sami przyniesiemy, pomnik pomordowanych stoczniowców w 1970 roku. Przestrzegano nas wtedy otwartym kodem przez megafon, że weszli w demonstrację prowokatorzy tłumu, że będą zachowywać się jak pijani i prowokować nas do przepychanek. Ostrzegano nas, abyśmy rozchodzili się po nielegalnej demonstracji patriotycznej w grupach, bo pojedynczych uczestników będą wyłapywać SB-cy w cywilnych ubraniach. Milicja bierna.
        Po 13 grudnia 1981 roku powiedziałem sobie wyemigruję z Polski za chlebem dopiero po odzyskaniu niepodległości. 3 maja 1982 roku robiłem zdjęcia patriotycznej manifestacji, która próbowała dostać się pod pomnik Sobieskiego, pod którym manifestowaliśmy jeszcze rok temu. Wtedy byli prowokatorzy SB w tłumie, ale staliśmy pod pomnikiem. Teraz nie dopuszczono nas pod pomnik, na drodze stała falanga ZOMO z pełną logistyką. Parę godzin robiłem zdjęcia z manifestacji, dostałem za to postrzał w głowę pociskiem gazowym. Celowniczy SKOTa nie strzelał do tłumu, wybrał mnie do odstrzału. Po manifestacji ludzie rozejdą się, a zdjęcia pozostaną. Wiadomo, niezależne wolne media likwiduje się w pierwszym rzędzie.
        Ilu potrzeba prowokatorów tłumu, aby rozbić imprezę TOTARTu w Rudym Kocie w Gdańsku w latach osiemdziesiątych? Uczestniczyło w niej przecież kilkadziesiąt osób, ze Skibą i Jacobem włącznie.
        Jeden. Jeden zwalisty, nawalony, dlatego nic go rusza, wpada na scenę i zaczyna wszystko rozwalać. Nie do ruszenie. Milicja bierna. Rozwala, rozwala, rozwala i po pewnym czasie ludzie zaczynają wychodzić, impreza skończona.
        Dotrwaliśmy do 1989 roku. Nikt z nas w Gdańsku nie miał żadnych złudzeń co to za układ z postkomunistami, ten okrągły stół. Ale brnijmy w to dalej. Dla Wolnej Ojczyzny. Teraz cel wyprowadzić armię sowiecką z kraju i zatrzymać budowę elektrowni atomowej w Żarnowcu. Jedno i drugie udaje się, idziemy do przodu. A tutaj w 1995 roku wygrywa wybory na prezydenta Kwaśniewski, aparatczyk, redaktor ITD, minister sportu PRL. Ja mówię do swojej dziewczyny, Joanna teraz, emigrujemy. Nie możemy przez następne dziesięć lat patrzeć na tę hucpę i marnować najlepsze lata naszego życia. Musimy odbudować naszą rodzinę, wykorzystać swoje talenty.
        Po kolejnych studiach informatycznych, dyplom w Anglii, w 1996 roku Joanna dostała pracę w Philips Design w Eindhoven. Pierwsza okazja, dwie walizki, samolot i jesteśmy w innej rzeczywistości społecznej. My Polacy. Emigranci zarobkowi.
        Minęło dwadzieścia lat, wychowało się nowe pokolenie, które w kontakcie z polską rzeczywistością i jej historią ma taki obowiązek uczestniczenia w Marszu Niepodległości 11 listopada w Warszawie. Przyszli politycy w oparciu o realną siłę społeczną, opartą na młodych kadrach wyszkolonych patriotów, narodowców, katolików, pogan, kibiców. Tego boją się nasze skorumpowane partie i politycy. Dlatego wysyłają na Marsz Niepodległości prowokatorów w tłumie oraz rządzące media, aby to pokazały całej Polsce w dwóch sekwencjach – przed, zadyma, po, zadyma – środek, sam marsz jest nieistotny ideolo, wręcz szkodliwy. Minimum informacji, tylko karcące w telewizorach. ”Czego nie lubimy, jakich poglądów nie lubimy i jak należy te zajścia nazwać”.
        Prowokatorzy w tłumie.
        Nauczestniczyłem się w demonstracjach, napatrzyłem się i przelałem krew dla sprawy. Prowokatorzy w tłumie. Wydaje mi się, że w Polsce 2014, nie trzeba już szkolić prowokatorów w tłumie. Bezrobotnych najemników jest pod dostatkiem. Wystarczy zapłacić im za zorganizowanie zadymy w określonym miejscu i czasie. O cele polityczne nie pytają. Mogą to samo zrobić dla konkurencji. A przy okazji mają okazję do odreagowania swoich frustracji atakując policję. Takie rekonstrukcje historyczne. Policja bierna.
        A nam chodzi o niepodległość.
        Często pytam się Holendrów dlaczego Polska jest taka duża w porównaniu z Holandią. Nie wiedzą. Odpowiadam: bo Polacy biją się o Polskę. Podkreślam. Biją.
        Gdzie a nie indziej.

        Komentarze do tego, co przeczytałem na blogu Pani Ewy:
        Już wyobrażam sobie jak chłopaki mówią – to jest poważna i niebezpieczna sprawa. Kobiety i dzieci zostają w domu i pilnują porządku. Dlatego na tym marszu jest ich tak mało, sporadycznie.
        Idziemy na ten marsz w naszych najlepszych strojach codziennych, dlatego że nas nie stać na odświętne stroje , nie mamy ani czasu ani pieniędzy na nie.
        Nieliczne maski są elementem naszej, kultury, jak podczas karnawału w Wenecji, Rio de Janeiro, czy w Brabancji. Jest to nasze święto, to cieszymy się po swojemu w swoim wolnym kraju.

        • Ewa pisze:

          Powtórzę tu jeszcze Wasz link, bo jest o działalności artystycznej działaczy Totartu:
          http://www.vangdansk.com/

          Oczywiście, że zadymiarzy powinno się wyłapywać, na dodatek płatnych, jak Pan pisze. Po to jest Policja, Holendrzy to wiedzą. Strach brać dzieci na rodzinne imprezy, mające przecież na celu świętowanie, a więc wspólną radość.
          A to: „Nieliczne maski są elementem naszej, kultury, jak podczas karnawału w Wenecji, Rio de Janeiro, czy w Brabancji. Jest to nasze święto, to cieszymy się po swojemu w swoim wolnym kraju.”
          Iść w ponurym pochodzie w dniu wolnym od pracy w „maskach polskiej kultury” (ale ta kultura przyrównywana do karnawału w Rio, ha, ha, ha!) I na końcu przy Stadionie wysłuchać faszystowskiej gadki Naczelnego Wszechpolaka.
          Mam nadzieję, że to przynajmniej Marsz organizatorów, a nie tych, jak Pan pisze, którzy przyłączyli się z różnych psychicznych powodów (samotność, nuda). Wolność polega na pozwoleniu innym na wyrażaniu swoich poglądów, niech więc wyrażają, przynajmniej wiadomo, co tutaj się naprawdę dzieje i z jaką monstrualną głupotą narodową mamy do czynienia.
          Bo przecież nie każdy chce wskrzeszenia ducha antysemity Dmowskiego. Ja na pewno nie.

          • Pani Ewo,
            Niezbyt szczęśliwie skojarzyłem maski uczestników marszu z maskami karnawałowymi. Święto Niepodległości 11 listopada nie porównuję do karnawału. Karnawału Wolności. Nie będziemy przecież tańczyć na grobach naszych przodków, którzy podarowali nam wolną Polskę. Powinienem te maski uczestników Marszu Niepodległości porównać do gadżetów garderoby polityków. Czyli do krawatów, muszek, apaszek i szali.
            Pragnę zwrócić uwagę na to, że zasłonięci uczestnicy są rozpoznawalni po stroju. Szli tam młodzi ludzie wychowani na komiksach, filmach Marvela, w których bohaterowie noszą kompletny ubiór, charakterystyczny kombinezon. Przez to wyodrębniają się z tłumu, indywidualizują. Batman, Spider Man, Watchmen, Avengers.

          • Ewa pisze:

            Jakie tam groby naszych przodków. Zwyczajna decyzja polityczna i to podobno, o ironio, Lenin ustanowił wolność narodom zniewolonym, bo to było wtedy ich hasłem humanitarnym. I państwa decydujące uległy.
            Oczywiście chwała Polakom pielęgnującym kulturę polską, ale przecież to się nie odbywało wyłącznie we łzach. Powstało mnóstwo radosnych arcydzieł polskich pod zaborami.
            Podobno wybuchu drugiej wojny światowej nikt nie chciał. Natomiast wybuch pierwszej powitano entuzjastycznie z całą nieświadomością, co ona może przynieść i zresztą przyniosła – przerażające, niebotyczne cierpienie.
            Jednak paradoksalnie, pierwsza wojna światowa była dla Polaków wybawieniem. Dała nam niepodległość. I jak rozumiem, świętujemy odzyskanie państwowości, a nie zwycięstwo militarne.
            Nic nie stoi na przeszkodzie, by w dwudziestym pierwszym wieku, blisko sto lat po traktacie wersalskim, świętować to święto w cywilizowany sposób. Po prostu świętować, a nie organizować marsze nienawiści.

            A co tu przywoływać martyrologię PIS-u. PiS jest cały czas i jaka tam niepoprawność polityczna. Nie mam pojęcia, o czym tutaj się rozmawia.

          • Lenin miał nadzieję krupską
            ALS JETZT

          • Ewa pisze:

            Tak, hasła „każdemu narodowi zapewni wolność rozwoju gospodarczego i kulturalnego”. „Pokój ludów”, to pierwotnie tezy bolszewików traktatu wersalskiego przed Wilsonem będących jednocześnie przyjacielem, jak i wrogiem.
            Zresztą, ZSRR robiło to samo w czasie Zimnej Wojny wyzwalając kraje postkolonialne ze szponów imperializmu jednocześnie je politycznie anektując. Kuba, Che w Afryce i Ameryce Południowej.
            Ważne, by rozumieć te lisie zakusy teraz, a nie jechać na populizmie.

        • Jeroen der Kinderen pisze:

          W tym roku czarni emigranci, żyjący często na niderlandzkich zasiłkach socjalnych zaprotestowali.

          Oj oj oj skąd te wnioski ?

          • Joanna Kabala pisze:

            Hoi, hoi Jeroen!
            Z informacji medialnych.
            To prawda, że świat stoi na głowie i w dodatku kiepsko trzyma równowagę.

          • Holenderski kolego, zamieniliśmy się krajami zamieszkania, wiele lat temu. Teraz Ty żyjesz z rodziną i pracujesz w Polsce, a ja z rodziną żyję i pracuję w Niderlandach. Przez te lata nasze kraje zmieniły się bardzo. Jeroen, jeżeli to określenie “czarni emigranci, żyjący często na niderlandzkich zasiłkach socjalnych” uważasz za daleko posunięte w moich domysłach, to zamieniam na czarni obywatele albo mieszkańcy (zwarte burgers). “metro” 29 august 2014, NIEWS “Opnieuw protest in Amsterdam tegen Zwarte Piet”.
            “Ponownie protest w Amsterdamie przeciwko Czarnym Piotrusiom.”
            Od początku, od 1996 roku czytam regionalną i ogólnie niderlandzką prasę, oglądam wiadomości TV oraz korzystam z internetu. Gdy przyjechaliśmy, obowiązywała polityka multikulti, rdzennych mieszkańców nazywano autochtonami, a przyjezdnych alochtonami. System ten się nie sprawdził i został skrytykowany. Współcześnie nawet nie należy używać tych słów i dokonywać takich podziałów.
            Teraz nacisk położony jest na integrację i nie dyskryminowanie.
            Wniosek wynika z różnorakich statystyk publikowanych w mediach. Problem polega na tym, że przybysze z Afryki, Antyli mają małe szanse na znalezienie pracy, nie mówiąc o dobrej pracy.
            Pracowałem z nimi, uczyłem ich pracy na różnych wydziałach w metalu i technice i wiele godzin rozmawiałem po niderlandzku z tymi młodymi chłopakami, którzy mieli szczęście dostać pracę na parę miesięcy taką techniczno – fizyczną jak ja. Ale chyba nikt nie dałby im tej pracy, gdyby państwo nie dopłacało do pracownika pracodawcy za zatrudnienie młodego. A po jej skończeniu idą na bezrobocie.
            Sprawa Czarnych Piotrusiów trwa prawie rok i patrząc na to, widzę głos sfrustrowanych ludzi, którym jacyś aktywiści podpowiedzieli, że Czarny Piotruś jest przejawem dyskryminacji. A dyskryminuje Św. Mikołaj.
            A oto jaki jest wizerunek Czarnego Piotrusia w telewizji i szkołach podstawowych: jest to nierozgarnięty, żeby nie powiedzieć przygłupi, zachowujący się chaotycznie, biegający by rozpaczliwie wykonać polecenia Św. Mikołaja. Czarny chłopiec przebrany w zabawny strój z epoki, w koronkach, w berecie z piórkiem, wielkimi złotymi kolczykami. To doświadczenie, lata oglądania z dziećmi
            Sinterklaasjournaal, uczestnictwo w paradach, spotkania i rozmowy z Czarnymi Piotrusiami na ulicach, aby nasypali trochę pepernotów do kaptura kurtki. Za Czarnego Piotrusia przebrani, pomalowani na czarno-brązowo są podstarzali: chłopaki i dziewczyny. Woluntariat ale też możliwość dorobku. Telewizyjny przemysł co roku jak Orkiestra Świątecznej Pomocy. Market, przez te protesty uzyskały 3% zysku na sprzedaży produktów związanymi z Czarnym Piotrusiem.
            Bo, gdy ktoś tu już pracuje będzie zbyt zmęczony i nie będzie miał czasu na takie protesty i będzie uważał, żeby go szef nie zobaczył w takiej sytuacji. Wręcz przeciwnie, podobnie do naszych sąsiadów (w nowej dzielnicy w Eindhoven) z Antyli i Afryki założą dzieciom berety i zaprowadzą na paradę. Nasza córka, chodząca do rzymsko – katolickiej białej szkoły (bo przecież są też czarne szkoły i czarne dzielnice które nie chcą się integrować ze społeczeństwem i państwem), w Veldhoven z takiej parady wracała w żółtym berecie z pomalowanymi czarną pastą plamami na policzkach. Taka holenderska tradycja.

            Czytając prasę codzienną (Eindhovens Dagblad) możesz w tabelach i wykresach zobaczyć kto z Europy Wschodniej pracuje w Niderlandach, a kto przyjeżdża po zasiłki. Polacy stoją najwyżej wśród grup posiadających pracę i rachunek ekonomiczny wykazuje, że więcej wypracowują w podatkach i wydają na konsumpcję niż pobierają zasiłków. Spośród Bułgarów i Rumunów część pracuje ciężko na polach, ale statystycznie wyróżnialna grupa żyje z przestępstw podatkowych wyłudzając dopłaty.

  27. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Zgoda, ale prostować trzeba, może w kimś pragnienie się obudzi? (To o miłości.) Nie zachęcam i nie popieram (to o marszu), ale gdyby zechciała Pani spojrzeć na to długie ujęcie idących (ok 40 minut) ze stojącej kamery – zapewniam, ciekawe wrażenia. Zupełnie inne od krzewionego wyobrażenia skinolszczyzny. Ukłony, zdrowia.

    • Ewa pisze:

      O to Panu chodzi?
      https://www.youtube.com/watch?v=5n3BksY4AbU

      Moje wrażenia: młodzi mężczyźni idący na mecz piłkarski lub z niego wracający. Strasznie ponurzy, ubrani najczęściej na czarno, czasami z zakwefionymi twarzami. Trudno to kojarzyć z świętem odzyskania niepodległości. Raczej ze zniewoleniem tymi absurdalnymi hasłami, które niosą na transparentach.
      Trudno zgodzić się, patrząc na te niepokojące youtubowe obrazy mówiące o tym, na co młodzież wszechpolska oddaje swoje młode życie z Pchłą Szachrajką z wiersza Brzechwy:
      „(…)Pchła odrzekła: “Lubię marsze,
      Byle tylko nie najstarsze,(…)”

      Ja wiem, czy to kwestia smaku? Myślę, że edukacji.

      • Zbigniew Sajnóg pisze:

        Pani Ewo, czy Pani nie za czarno widzi? Twarze zakwefione pojedyncze na 40 minut pochodu. Nie przesadzajmy. Ja nie twierdzę, że idą w dobra stronę, ale zaczynają myśleć.

      • Zbigniew Sajnóg pisze:

        Pani Ewo, czy Pani nie za czarno widzi? Twarze zakwefione pojedyncze na 40 minut pochodu. Nie przesadzajmy. Ja nie twierdzę, że idą w dobrą stronę, ale zaczynają myśleć, zaczynają szukać – po tych 20 latach glątwy.

        • Ewa pisze:

          Po czym Pan poznaje, że oni myślą? Bo Paweł Kukiz zamyśla zlikwidować Tęczę, Ziemkiewicz Palmę, najpiękniejsze ironiczne akcenty Warszawskiej ulicy. Robert Winnicki zamyśla rzeczy straszne.
          https://www.youtube.com/watch?v=wSG6gOkgT18
          A tłum? Według Pana tłum myśli?

          • Zbigniew Sajnóg pisze:

            Droga Pani Ewo – o czym Pani pisze, jakie palmy? W tym kraju 16 osób dziennie popełnia samobójstwo, 247 podejmuje próbę samobójczą. Miliony opuściły swój dom – za chlebem. Ludzie jedzą ze śmietników. Trwa niewyobrażalna grabież. O czym Pani mówi Pani Ewo?

          • Ewa pisze:

            Panie Zbyszku, upominam się o dwie instalacje wykonane przez artystki współczesne, które stały się powodem ataków politycznych.
            Nie mam pojęcia, czy ten marsz 11 listopada 2014 był marszem głodnych, nic na to nie wskazywało i na żadnym transparencie idący nie upominali się o chleb.

            Mój blog nie jest blogiem, ani politycznym, ani religijnym i chciałbym tutaj rozmawiać o sztuce. Film o Totarcie też nie miał, tak mi się wydaje, bo filmu nie oglądałam – zakusów politycznych, czy religijnych.

            Nie żyję ponad stan i nie jestem też władna z racji mojego skromnego życia nakarmić głodnych. Wiem tylko, że jak mówię mojemu synowi o bolączkach mojego kraju, ten mnie odsyła do Afryki, by zobaczyć, jak naprawdę kraj potrzebujący może wyglądać, bo on tam był.

          • Zbigniew Sajnóg pisze:

            Chodzi mi tylko i wyłącznie o gradację spraw. Ktoś chce abyśmy w opisanych warunkach rozmawiali o palmach z plastyku. Nie przerabiam Pani bloga na polityczny. Jeśli w zakresie sztuki nie mieści się rozmowa o niewyobrażalnej skali samobójstw tutaj – to nie rozmawiamy o sztuce a o produkcji bibelotów. Odwoływanie się do Afryki jest również nie na temat, bo rozmawiamy o zbrodniczym kłamstwie jako efekcie modlitwy o zstąpienie Ducha Świętego. To są kwestie najwyższej miary – odpowiedź na nie dotyczy także Afryki. Zamykam ten temat.

          • Joanna Kabala pisze:

            Przepraszam, że tak wpadam po zamknięciu.
            Dzięki temu Zbyszku, co piszesz udało mi się zrozumieć coś w gruncie rzeczy prostego.
            Sztuka, gdy przestała się zajmować sprawami ducha przestała być sztuką.
            Stała się krytyką polityczną.
            Jej produkty okazały się świetnym materiałem do medialnych scenariuszy. Wykorzystywane są one według mechanizmów, które Andrzej dobrze przedstawił powyżej, analizując po co są marsze. W tłumie artystów też działają prowokatorzy. Robią to chętnie, zwłaszcza ci dobrze za swój aktywizm wynagradzani. I są skuteczni.
            Ale zdaje się, że niektórzy po latach jakby zaczynają żałować, że dali się zamienić w zombi.

  28. Antoni Kozłowski pisze:

    Kij w mrowisko, czyli nie ma złego,
    co by bokiem nie wyszło „poprawnym politycznie”…

    Wprowadzenie
    Po przeczytaniu Listu Otwartego Zbyszka i uczestnictwie w festiwalowej dyskusji po projekcji filmu, poczyniłem wiele osobistych zapisków, które rozdęły się do rozmiarów wielkiego elaboratu, ale nie o „me widzenie rzeczy” tu chodzi, ale o sprawy zasadnicze, pytania o naszą aktualną kondycję kultury, człowieczą uczciwość i dramatyczną kwestię „niczeańską”, a mianowicie: „kto włada historią, ten tworzy teraźniejszość”. Film był z założenia historią TOTARTu i także jego Protagonistów współczesnością. Był z założenia, ale de facto stał się jedynie „tubą propagandową” mitologii już wylansowanej, jednostronną prezentacją dokonań na polu „zbiorowej klaunady”, demonstracją skandalizującej formy, za którą ukrywał się postulat ideowy postawiony przez Zbyszka Sajnóga, a mianowicie: „pytanie o kondycję człowieka w osaczeniu totalitarnym, po wojennym koszmarze, który nie miał moralnego katharsis, więc skutkował stanem permanentnej, narodowej traumy”. Pytanie dramatyczne i dociekliwe, do którego artystycznego dociekania używano w działaniach wspólnych TOTARTu narzędzi równie dramatycznych, co groteskowych, walczono z powszechną głupotą i uśpieniem „cepem absurdu” i „elektrowstrząsem” przekraczania tabu kulturowego. To była, że tak zdefiniuję, „społeczna homeopatia”, leczenie posępnego, politycznego absurdu przy pomocy absurdu prześmiewczego, sztubackiej „gęby”, klaunady formalnej dla uzyskania refleksji i „przebudzenia” odbiorców dla stawiania czoła komunistycznemu osaczeniu…
    I tu mój pierwszy zarzut, choć nie adresowany personalnie, ale zawsze kiedy opisujemy zjawisko, zasadniczo interesuje mnie odbiorca. W filmie nie było głosów odbiorców, historycznych świadków działań TOTARTu. Nie było przeciwwagi dla „pasji mitologicznej” kilku Protagonistów filmu, a także wypowiedzi „demitologizujące” Zbyszka nie zostały w całym spektrum przedstawione. Powstałą „hybryda filmowa”, zaśpiew zadowolonych, ulokowanych w strukturach maskultury „Klaunów” i „votum separatum” Zbyszka, nie tak czytelne, aby odbiorca dowiedział się, że dokonania TOTARTu nie były tylko „sztubacką klaunadą”, ale „dramatyczną szamotaniną, walką o prawdę czasu w formie „nadwiślańskiej donkiszoterii”. Zatem, kto rozumie prawdziwe przesłanie dzieła Servantesa, ma klucz do zrozumienia TOTARTu. Don Kichote, to poważny, solenny rycerz, ale walczący o swoje w groteskowej formie, bo taki jest jego wybór. TOTART także wybrał pomiędzy „sztubacką hecą”, a klasyczną, polityczną batalią, wybrał język swego sprzeciwu. Ale po obejrzeniu filmu „Totart. Odzyskiwanie rozumu” odbiorcy nie będzie łatwiej pojąc ten mechanizm, bowiem film utrwalił stereotypy, a nie dotknął Prawdy. Nie odcedził złotych samorodków od szlamu. Epatował szlamem. Tak…
    Co z tego wyszło…
    Film o TOTARTcie, to przysłowiowy „kij w mrowisko”, być może nie zaplanowany w tym wymiarze przez Protagonistów i Reżysera, ale tak wielki potencjał „duchowego dynamitu” rozpętany przez młodych artystów nie zmieścił się w formule komercyjnego filmu, jaką ostatecznie przyjął Reżyser, ale musiał znaleźć swe ujścia poboczne, także w formie rejestrowanych medialnie komentarzy i Listu Otwartego Zbyszka, który wyjaśnił skrupulatnie, jak film rozminął się z jego oczekiwaniami. I tak z dyskusji o samym filmie stał się dyskusją o prawdziwym obliczu kultury. Kultura jest zjawiskiem żywym, trochę nieobliczalnym, ale postrzegana w optyce „poprawności politycznej” jest tylko „właściwą interpretacją. Wiadomym jest, że to „historyk pisze historię”, a nad nim wisi „bat ideologiczny”. Po recepcji filmu o TOTARTcie możemy uświadomić sobie także, że to Reżyser lansuje „poprawną wersję kultury”, bowiem TOTART jest zjawiskiem kulturowym, nie gastronomicznym czy skatologicznym. Można zapytać, dlaczego tak postępuje, ale pytanie jest retoryczne. W tym pytaniu nie ma złośliwego oskarżenia, jest analiza zakamuflowanego, negatywnego zjawiska. Za państwowe pieniądze nie powstanie nic „niesłusznego”, dlatego też „dobry reżyser”, mając doświadczenia, wie jak „sprawę naświetlić”. Wie zatem, że jest we władzy demonów, które sprawią, że odniesie sukces, lub zamknie sobie do niego drogę. Wie to intuicyjnie, nie koniecznie cynicznie. Te demony, to „poprawność polityczna” i „oglądalność”. Proszę o wskazanie polskich, współczesnych reżyserów, co kpią sobie z tej demonicznej uzurpacji. I dlatego Bartek Paduch nie czuje „nacisku cenzuralnego”, bowiem stosuje powszechnie praktykowaną w Kraju Nad Wisłą „racjonalną” postawą reżysera…
    Jako uczestnik filmu, Przyjaciel „Aktywistów” TOTARTu, ze szczególnym wskazaniem Zbyszka, nie mogę się uchylić od publicznego zabrania głosu w tej wielce symptomatycznej kwestii. Bo to nie tylko niezrozumienie odwiecznego, sztubackiego dylematu: ”co poeta chciał przez to powiedzieć”, co TOTART wykrzyczał konwulsyjnie i groteskowo na forum społecznym, ale sprawa wielce złożona, bowiem poetów, muzyków i malarzy było wielu, nie stanowili kolektywu, ani ideowego monolitu, ale wieloaspektową „Konfraternię Twórców”. Dlatego też każda wypowiedź wymagała rzetelnej, szukającej „obiektywnej prawdy”, zrozumienia przesłania (nie tylko jednostkowej eksplikacji, ale także krytycznego komentarza), przedstawienia filmowej odpowiedzi. Zresztą w mniemaniu Zbyszka, na podstawie zarejestrowanego z nim materiału, z Jego strony taka odpowiedź padła, wystarczyło ją jedynie filmowo ujawnić. O tym decydował Reżyser, bowiem było to „języczkiem u wagi” dla dalszych losów filmu. Zbyszek dotknął sedna, nazwał rzeczy po imieniu, nie zastosował „retoryki zastępczej”, a więc zbliżył się do „prawdy czasu”. Odcedził od „klaunerskiej formy” wielce dramatyczną, mającą cechy pytania o ludzkie pryncypia, „rzeczywistą treść” działań TOTARTu. Jednak zwyciężyła „prawda ekranu”. Jak w dawnej piosence „video zabiło gwiazdę radiową”, tak teraz idea „oglądalności i poprawności politycznej” zdeformowała, spłyciła przesłanie filmu, ale dała mu przepustkę na ekrany. Ten fakt może być dla wielu współczesnych „konsumentów kultury masowej” zrozumiały, ale dla Zbyszka nie, a także nie dla mnie. Dlatego kreślę te słowa…
    Refleksje i dygresje
    Aby nie starać się zawrzeć w swej wypowiedzi za wiele, za dużo chcieć „upiec pieczeni przy ogniu TOTARTu”, przedstawię teraz, zamykając swą opinię o wymiarze filmu i przyczynach tego stanu rzeczy, kilka swych, prywatnych refleksji. Niech będą one dowodem na to, że dyskusja wokół filmu jest „kijem w mrowisk”, a nie tylko błahym, egocentrycznym i li tylko technicznym przyczynkarstwem. To moja osobista „lekcja”, którą z Państwem odrobię…
    Pierwsza kwestia, to znowu „niczeańskie” przewartościowanie wszystkich wartości”. Tak, więc wszelkie wypowiedzi Konika, notorycznie przypisującego Zbyszkowi „niepoczytalność”, „chorobę umysłową”, czy redukcję aktywności do „obserwacji ptactwa”, a dotyczące filmu i osoby Zbyszka, traktuję, niestety, jako irracjonalne konfabulacje, prymitywne argumenty ad personam, zasłanianie własnej filozofii artystycznej, wedle mnie poronionej, „służenia dwóm panom”, a mianowicie: „estradzie jarmarcznej” i kulturze wysokiej, napaścią personalną, bez racjonalnych argumentów na Zbyszka i niesprawiedliwe, nieetyczne umniejszanie jego intelektualnej sprawności, podkopującej jego dobry, zasłużony, publiczny wizerunek. W trakcie wywiadu w Radio Gdańsk nastąpiła „powtórka z rozrywki”, Zbyszek otrzymał „deputat” znanych już inwektyw, ale także i mnie się dostało. Konik dokonał bowiem publicznej demaskacji mej „niepoczytalności”, bowiem ogłosił, że jestem „PiSowcem” i wierzę, że „Tusk zestrzelił samolot w Smoleńsku”. Nie mogę pozostawić tego bez komentarza. Współczuję Konikowi, bowiem dostrzegam, że aby poczuć się dobrze, musi skierować ludzi o wyższych szlifach intelektualnych do „czubków”, aby nie czuć się zagrożonym w swej „radosnej, bezkrytycznej klaunadzie i nienagannej postawie słuszności politycznej”, co daje mu przepustkę na salony celebryckie i fundusze na jego „higieniczną czyli słuszną politycznie” działalność pisarską. I choć ma przeświadczenie, że czyni dobrze, bo nikogo nie zabija, to jednak z czasów TOTARTu pozostała mu tylko „klaunerska forma”, zaś nienaganną „słusznością treści” zapewnia sobie wsparcie establishmentu i „istnienie medialne” (cenniejsze niż realne). Co zaś się tyczy mego „PiSownictwa”, to przy swej konsekwentnej apolityczności, wyrażam także opinie dotyczące zjawisk społecznych i politycznych, a w mej poetyce PO, to muchomor sromotnikowy, a PiS borowik szatański, a więc rozróżniam większe i mniejsze zło na scenie politycznej III RP, bowiem człowiek powinien korzystać z rozumu, a nie „paść” się faktami medialnym. Natomiast uważam że Tusk zestrzelił „Tutka” przy pomocy procy na wentyl rowerowy, którą dostał od entomologa Niesiołowskiego, z której on wcześniej strzelał do meszek. Logiczna odpowiedź Koniku, prawda, w Twoim stylu! Premier Tusk bojaźliwie i służalczo oddał badanie katastrofy wojskowego samolotu, na skutek nacisku Putina, w gestię Konwencji Chicagowskiej, badającej cywilne katastrofy lotnicze. Dlatego „śledztwo w toku”, wrak „Tutka” niszczeje, traci cechy „dowodu w sprawie”, ciągle w Rosji, a Polacy zapewne nigdy nie poznają prawdziwych okoliczności Smoleńskiej Tragedii, zaś durnie uwierzą gen. Anodinie, niecierpliwi zaś prof. Biniendzie. Zapewne Tragedie Gibraltarska i Smoleńska nie mają (mieć nie będą) sprzyjającej „woli politycznej”, aby odkryć swe posępne kulisy. Tyle wyjaśnień niezbędnych i jeszcze życzenia: Koniku, odzyskaj rozum, stać Cię na to!
    Kolejna sprawa, to dywagacja w stylu: „Koń, a sprawa polska”. Otóż powstanie, reżyserskie wybory, zrobienie technicznie dobrego filmu, lecz nie wnoszącego nic nowego do sprawy, powielającego mity i zamykającego drogę (a może nie, może będzie część druga filmu, przynosząca jednostkowe odpowiedzi, życiem pisane przez Protagonistów na fundamentalne pytania postawione przez TOTART, które zakryła kurtyna klaunady), nie są przypadkowe, są prawidłowością. Wspomniałem już demonach rządzących rynkiem filmowym i kształtujących nagminne postawy reżyserskie. Wskazać to jedno, a dać sygnał, jak przełamać ten impas, to realne zagrożenie dla tworzenia prawdziwej, od podstaw społecznego impulsu i inwencji, kulturę w Polsce, czy oddanie ministerstwom i mediom tworzenie „kulturowej atrapy”. Odpowiedź prosta: im więcej obywatelskiej aktywności, społecznej, pozarządowej działalności sponsorskiej, pieniędzy dawanych na cele „godne i sprawiedliwe”, odkłamujące historię, budujące spontanicznie kulturę, a nie kreujące jej „słuszną formę” na rządowy prikaz, tym więcej będzie rozumu i mądrej dydaktyki na forum publicznym, prawdziwej historii i wysokiej sztuki. A wtedy świadomość obywateli, zwłaszcza młodego pokolenia, rokować będzie, że nie pozostaniemy gospodarczym Bantustanem rządzonym przez „zatwierdzone do wykonywania zadań polytyczne elyty”, przybranych w ancugi i krawaty „bękartów okrągłego stołu (assholu)” etyczne i intelektualne miernoty, ale wreszcie, bo lepiej „późno, niż w kale”, wybijemy się na społeczną i państwową, rzeczywistą niepodległość, wolność od unijnej urawniłowki i bycia „równym” wobec „równiejszych” z Berlina i Paryża. Zatem – to nie państwo tworzy „słuszny kształt kultury”, jak ongiś dwory i św. Eclesia sponsorowała preferowany przez nich kształt sztuk wszelkich, zaś obywatele biorą to we własne ręce. A jak? Tak: przez instrumenty działań pozarządowych, konkursy grantów i granty unijne (póki są jeszcze), przez mądre pozyskiwanie sponsorów niezależnych, konstruktywnych sił samorządowych i stypendiów, które jeszcze są dostępne. Naszym powszechnie rozumianym i realizowanym hasłem powinno być: „Zabierzmy państwu monopol na „słuszną kulturę”, dołóżmy starań i skutecznie twórzmy prawdziwą kulturę, narodowy kapitał duchowy i artystyczny!”. A wtedy żaden twórca, reżyser, pisarz, malarz, muzyk nie powie, że rządzą jego aktywnością kreatorską „demony oglądalności, poprawności, komercyjności czy mody. Nie dajmy się wrobić w poetykę dowcipu z lat RRL: „robotnicy do fabryk, studenci do książek, kulturyści doi kultury, a pasta d zębów”, bo wyjdziemy na tym, jak „Zabłocki na mydle”! I oto dyskusja wokół filmu „Totart. Odzyskiwanie rozumu”, votum separatum Zbyszka wyrażone listownie, stały się owym „kijem w mrowisko”, przynajmniej dla mnie, prawem do uogólnień na poziomie troski o narodową kulturę, jej jakość, prawdziwość i naszą za nią odpowiedzialność. Nikt nam nie będzie „pluł w twarz i dzieci nam tumanił”, jeśli zdobędziemy się na trudny postulat niezależnego myślenia, godności ludzkiej, niezgody na wegetację w stadzie „dwunożnych termitów”. Dlaczego, jako naród, śpimy na jawie, biernie konsumujemy „bryndzę medialną”, jesteśmy masturbowani mentalnie „tańcami z gwiazdami”, dlaczego tak się dzieje? Co musi się zdarzyć, abyśmy poczuli się „u siebie w domu”, zaczęli pisać pamiętniki i opowieści o czasach PRL, aby powstawały filmy o bohaterach, a nie „komiksy historyczne”, trafili do świadomości społecznej bohaterowie spod Orszy (1515), Obertyna (1531), Ochmatowa (1544), Kłuszyna (1610), Powstańcy Styczniowi (1863), Orlęta Lwowskie (1918), kawalerzyści spod Komarowa pod gen. Hallerem rozbijający KonArmię Budionnego (1920), lotnicy Dywizjonu 303, emisariusz Karski, gen. Wilk Krzyżanowski wyzwalający Wilno, zamordowany przez sowietów (1944), pancerniakach gen. Maczka bijących hitlerowców pod Falles (1944), żołnierzach podziemnych Łupaszko, Ogniu, Zaporze i innych walczący z „czerwoną zarazą” po 1945 roku, publicznie zaczęło się mówić o zdradzie Aliantów i niedocenionemu wkładowi Polski w pokonaniu Hitlera, domagać się prawdziwej historii w szkołach, nie godzić się na „łajno informacyjno-rozrywkowe w telewizji publicznej, na życie w zastępczej atrapie rzeczywistości państwowej, a nie w Ojczyźnie. Niezgoda Zbyszka na mijający się z prawdą film o naszej najnowszej historii (bo TOTART, to historia), niech będzie detonatorem postawy obywatelskiej, niezgody na powszechne kłamstwo i „etykietę zastępczą” instalowaną nad naszymi głowami, nam na pohybel…
    Ostatnie sprawa, to nasze życie w sferze dylematów i spraw zastępczych, w popularnym „Matrixie” lub „nierzeczywistości”, stałe igrzyska „POPiSu”, pozory różnych „programów dla Polski”, nadmuchiwanie afer różnego rodzaju, kondomów, pedałów, tęczy, in vitro, eutanazji, komisji sejmowych, małżeństw jedno i obupłciowych i pedofilii w kościele, muchy na nosie i włosów w sosie, tak właśnie odbywa się w mediach „mnożenie bytów zbędnych”, na które nie znaleźliśmy jeszcze obywatelskiej „brzytwy Okhema”. I jeszcze kolejny fakt, irytujący i wielokrotnie psujący skuteczność poczynań różnych racjonalnych i etycznych opcji działań obywatelskich i pro publiko bono. Wspomniałem już o tym, jak Konik umniejsza format intelektualny Zbyszka Sajnóga, jak stara się przedstawić go jako „niepoczytalnego”, a ze mnie, rozkosznie naiwnie, zrobić „PiSiaka” (czy zatem, 31,5% populacji Polaków wybierających PiS w wyborach samorządowych AD 2014, to także ludzie „niepoczytalni”, Koniku?), aby ośmieszyć, z zamysłu, wspomniałem i rozwijam temat. W naszej rzeczywistości medialno-społecznej początku XIX, jako „cepa intelektualnego”, zawsze atrakcyjnego dla intelektualnych miernot chwytu argumentum ad personam używa się klasyfikacji politycznej, złej i dobrej, passe i trendy, żenującej i słusznej, ciemnogrodzkiej i michnikowskiej, zatem wyznawanie pewnych poglądów politycznych dowartościowuje, a innych dyskwalifikuje. Media, niby społeczne, ale pod rzeczywistą kontrolą przydzieloną w Magdalence aparatczykom, także SBkom i wywiadowcom WSI czy ich „resortowym dzieciom”, ale de facto z natury swej aspołeczne, niszczące perfidnie racjonalności i krytycyzm „szerokim masom społecznym”, zrobiły swoje. Postulat „poprawności politycznej obowiązuje jako regułą, zatem nikt publicznie występujący nie chce usłyszeć, że jest kołtunem, kartoflem, dyplomatołkiem, głupcem, zaściankowcem, ksenofobem, katolem, ciemnogrodzianinem, zacietrzewieńcem, co dyskwalifikuje medialnie. A zatem reżyserowie, pisarze, malarze, aktorzy, poeci czy śpiewacy, wszyscy, którym miła „kariera i medialna obecność”, czyli celebryckość, skazani są, często pomimo kaca moralnego, na „polityczną poprawność”, plucie na „PiS”, dostrzeganie skonfabulowanych zasług PO, potępianie Marszu Niepodległości, jako robienia „zadym” (prawdziwi zadymiarze, to cywilni policjanci dowożeni sukami na „miejsca zajść”) etytkietowanie patriotów mianem faszystów i ksenofobów, a ludzi krytycznych i samodzielnych umysłowo określanie pogardliwym mianem „oszołomów”. I o dziwo, bowiem bardziej byliśmy odporni na propagandę w okresie „nagiej prawdy” PRL: MY i ONI, lansowane przez media kryteria oceny akceptuje bezmyślnie znaczna większość „mas ludowych”. Nikt nie pamięta już, że wszechobecny epitet propagandy PRL: „element antysocjalistyczny” noszony był na piersiach jawnych opozycjonistów, odciśnięty sitodrukowo na koszulkach. A tu minęło kilkadziesiąt lat, kij (pała) zamieniona została na marchewkę (komórka, iPod, laptop) i ludzie, często niebanalni, boją się nie być poprawni politycznie, popularni medialnie, istnieć wirtualnie, bowiem nie wierzą w „życie pozamedialne”, tak…
    Cóż pozostaje, jedynie (czy)naiwna wiara w Człowieka, w jego zmęczenie kłamstwem, wstręt do życia na kolanach, głód prawdziwej wolności. Zatem: „Bartku Reżyserze, bądź wielki, bądź niepoprawny, Koniku, odzyskaj rozum, dostrzeż niepoczytalność w sobie, Tymonie, nie dymaj „orła białego” pod dyktando lewaków, bądź duchem mocarny, wszyscy TOTARTowcy – bądźcie Rodziną, bo człowiek rodziną mocny… Zbyszku – bądź sobą! Tyle. AntoniK

  29. Małgorzata Köhler pisze:

    Z dużym zainteresowaniem śledzę dyskusję i bardzo się cieszę, że mogłam być jej świadkiem, i że w ten sposób się rozwinęła; mam na myśli szczególnie ostatni, dłuższy komentarz P. Antoniego Kozłowskiego – apel. Ponieważ jestem tylko bezsilnym ‘obserwatorem z loży zagranicznej’, wypada mi trzymać się z daleka od marszu i nastrojów społecznych, ale temat gorąco mnie interesuje. Czasami tylko wstyd i zgrzytanie zębów.
    Bez powstania, buntu artystów, trudno będzie się wydźwignąć z tego dołka, bo teraz tylko wpadka za wpadką.

    http://www.tvp.info/17684032/zabraklo-miejsca-w-urnach-zastapiono-je-smietnikiem
    Mocne jak dymanie orła. Tylko że, proszę Państwa, to się dzieje naprawdę.

    • Ewa pisze:

      Małgosiu, trzeba wiedzieć, że w tym roku papieru było mnóstwo. By dać tylko jeden, jedyny krzyżyk, trzeba było pobrać do głosowania kilkanaście, a może i dziesiąt kartek formatu A4 i robił się z tego gruby zeszyt. Przeczytałam wszystkie kartki, bo odnalazłam nazwiska legendarne (np. Kazimierz Świtoń wśród kandydatów, ale oczywiście krzyżyka mu nie dałam, bo już miał swego czasu krzyży co niemiara).
      Ale to wszystko wrzucone do urny, to gigantyczna objętość. I nie ma co się tak oburzać, nie bądźmy tacy delikatni. Plastik jak każdy inny, brawo za pomysłowość, a nie nagana.

  30. Małgorzata Köhler pisze:

    A więc Ewo, Twoja reakcja to: “Polak potrafi”? A ja wlaśnie teraz już wiem, dlaczego tak nie cierpię tego powiedzenia.
    Od dawna bylo wiadomo, na ile papieru należy się nastawić. Za zaniedbanie, wynikające z głupoty lub tumiwisizmu, które doprowadzilo do obiegającej świat fotki flagi polskiej na śmietniku, dajesz “brawo za pomysłowość”. Jednak, Ewo, problem jest nie tylko w tym, że się sami z siebie śmiejemy, ale że świat się z nas śmieje.

    Temat ładnie kontrastuje z niedawnym Marszem, tak a propos godności narodowej, która, w przeciwieństwoie do nacjonalizmu, nie jest szkodliwa, a nawet byłaby częściej pożądana.

  31. Ewa pisze:

    U nas chyba pierwszy dzień. Napiszę po powrocie, tylko nie wiem, czy tutaj, czy dać osobny post.
    Ta rezerwacja obejmuje następujące wydarzenia:
    Totart
    2014-11-21 16:30
    Kino Kosmos
    Sala : SOLARIS
    Liczba biletów: 2
    Rząd 2 Miejsce 7
    Rząd 2 Miejsce 6

  32. Rafał KOCHAN pisze:

    Z nieskrywaną ciekawością przeczytałem ten list oraz powyższą dyskusję z udziałem kilku znaczących aktywistów TOTARTOWSKICH. W obliczu tego, co napisaliście (moje pytanie kieruję szczególnie do Zbigniewa Sajnoga i Antoniego Kozłowskiego) oraz zaistniałej obecnie sytuacji polityczno-społecznej w Polsce, to czy dorobek artystyczny TOTARTU oraz jego wpływ na ludzi okazał się ZWYCIĘSTWEM czy może PORAŻKĄ?
    Z tego, co zrozumiałem, zaistniałe zmiany w Polsce po 1989 roku niczego nie zmieniły. W Polsce nadal trwa degrengolada… Kilkanaście osób dziennie odbiera sobie życie, politycy nie są mężami stanu, a masy młodych ludzi emigrują za chlebem… Gdzież ta miłość? Gdzie bóg?
    Gdzie jest w tym wszystkim TOTART?

    • Ewa pisze:

      Z filmu wynika – który jest rewelacyjny, jutro napiszę w osobnym poście dlaczego – że tylko Zbigniew Sajnóg, bezsprzeczny bohater filmu, który jednak na końcu się pojawia i wypowiada swoje sakramentalne memento mori, uważa, że nic się nie zmieniło i jest nawet gorzej!
      Myślałam, że uczestniczący w tej blogowej dyskusji są przez twórców pominięci, ale Joanna Kubala i Andrzej Awsiej zajmują lwią część filmowego czasu i niczego się w odróżnieniu od Zbigniewa Sajnóga nie wstydzą, i są w filmie po stronie zasadności ruchu, jak i wszyscy (oprócz Sajnóga, przypominam, który ten czas i jego potencjał uważa za zmarnowany).
      Trzeba pamiętać, że film nie został stworzony dla członków Totartu, by mieli pamiątkę, ale dla widzów, którzy pierwszy raz może o tej formacji się dowiedzą. I uważam, że jest bardzo wartościowym dokumentem tych czasów, z genialnie wyważonymi akcentami na narrację dzisiejszą, jak i wgląd w przeszłość z bezcennymi kadrami gdańskiego mieszkania Sajnóga, jak i fragmentami gorących happeningów.
      Jestem zachwycona! Wszyscy tacy młodzi i tacy urodziwi… I nie tylko w tamtych czasach, ale w obecnych też!
      Niestety, na sali były tylko trzy osoby… Ale to pierwszy dzień, może się dowiedzą..!

      • Rafał Kochan pisze:

        Czyli co, TOTART powstał, by zmienić ludzi, świat? Zawsze myślałem, że TOTART miał przede wszystkim zasygnalizować odbiorcom absurdalność ich życia. Zbigniew SAJNÓG i jego kompanioni targnęli się na moralizatorstwo i pedagogikę? Jeśli tak, to jestem zawiedziony…
        Mimo to jestem przekonany, że prawdziwa sztuka, a taką postrzegam w kontekście ujawnień Totartowskich, mimo wszystko funkcjonuje i generuje kolejne byty poza świadomością oraz oczekiwanymi efektami kulturowymi jej twórców.
        Być może w tym tkwi ten problem, że Panu Zbigniewowi ten swoisty potwór rodem z powieści Mary Shelley – czyli TOTART wymknął się spod kontroli a nawet przerósł? To jest piękne – sztuka przerasta jej twórców!!!
        Reasumując, Panie Zbigniewie oraz wszyscy jego towarzysze- więcej luzu!!! Choćby nie wiem, jak będzie się starali – TOTART, pomimo, że zainicjowaliście – nie jest już waszą własnością, a wasze przyświecające wówczas idee stanowiły tylko fragment PRAWDY z osobna. Byliście jedynie narzędziami, a nie demiurgami… Pozwólcie z godnością i spokojem obserwować efekty ewolucji TOTARTU, bez skakania sobie do gardeł i przekonywania, kto ma większe prawo do tego, co było bardziej lub mniej istotne w waszych nadziejach!

        • Ewa pisze:

          Brawo Panie Rafale, ale to, że byli narzędziami, to się zupełnie nie zgadzam. Byli właśnie demiurgami. Dopiero dobrze to było widać w filmie. Stwarzali coś w absolutnej pustce, wśród aparatczyków „Radaru” czy innych młodzieżowych pism reżimowych. I na dodatek to nie były popłuczyny nurtów artystycznych świata Zachodniego, jak robili to konceptualiści, to była anarchia zagnieżdżona w świecie komunistycznym, odrębna i oni, a najprawdopodobniej Zbigniew Sajnóg głównie, wynaleźli język dla całego zjawiska, dla całego ruchu. I to jest właśnie, jak Pan pisze, Sztuka. Przez duże S, bo tam energia, jak mówi jeden z dyskutantów, była ogromna. I jeśli wierzyć (chyba Lopezowi Mausere, już nie pamiętam co kto mówił, niestety dźwięk jak w każdym polskim filmie okropny i trzeba się wsłuchiwać tracąc uwagę na inne rzeczy) że tam skakały w powietrzu filiżanki tuż przed zapaścią psychiczną Sajnóga, to dowód nie na działalność Szatana, ale właśnie na wielką, metafizyczną energię, którą wtedy władali. Ale to oni, dzięki swojemu talentowi, dzięki, jak tu pisałam, spotkaniu się tak wrażliwej i utalentowanej młodzieży, wzajemnemu rozpoznaniu się, też i pewnie sympatii i miłości – mogli uruchomić w sobie twórcze moce i stwarzać całkiem nowy, alternatywny do rzeczywistości w której żyli, świat. A sztuka, to stwarzanie.

  33. Rafał Kochan pisze:

    Pani Ewo, nie o taki kontekst “bycia narzędziem” mi chodziło. Demiurgami zdarzeń artystycznych byli, owszem, ale to właśnie jakaś tajemnicza, ponadludzka idea, zapał i odwaga okazały się realnym kołem zamachowym ich aktywności. Mało tego, debata między czołowymi reprezentantami TOTARTU wokół omawianego filmu dowodzi, że już ponad 28 lat temu każdy z nich był, mówiąc eufemistycznie, z innej parafii. Myślę, że 28 lat temu tak naprawdę inne nieco idee przyświecały Panu Sajnógowi, gdy zdecydował o rozpoczęciu działań artystycznych pod nazwą TOTART. Czy dla niego były wówczas aż tak ważne indywidualne preferencje światopoglądowe KONIKA czy PAULUSA ? Wątpię… Ale nie jest to istotne… Ważne, że cały ten ruch artystyczny, nieco na złość (i słusznie) jego twórcom, zaczął funkcjonować własnym życiem , a szczególnie, jak się okazuje, Panu Zbigniewowi.

    • Ewa pisze:

      Tak, racja „z innej parafii”, czyli zbiór silnych indywidualności złączonych wspólnym celem. Dowodem są różne drogi artystów w późniejszych latach, odrębne, którzy jednak podkreślają niesamowitą wartość tej młodzieńczej inkubacji.
      Zastanawiają przepraszające, rzucone w filmie słowa Sajnóga o tym, że zawiódł swojego przyjaciela Konnaka. Po emisji filmu, Zbigniew Sajnóg już Pawła Konnaka nie lubi. Przecież Paweł Konnak skrytykował jedynie dalszą drogę życiową Sajnóga, o której negatywnie wypowiada się sam w tym tutaj publikowanym „Liście”.
      Przy takim potencjale twórczym Zbigniewa Sajnoga, jaki oglądamy w filmie żal by było, by do twórczości w pełnym tego słowa znaczeniu, czyli, jak Pan tutaj napisał, nie „pedagogicznej”, nie „moralizatorskiej” dzisiaj nie powrócił. Ale jak Pan pisze, to już inny rozdział. Totart był, zaistniał i to jest piękne.

  34. Zbigniew Sajnóg pisze:

    Z całym szacunkiem – nadal Państwo nie rozumiecie. Nie chcę się powtarzać, (ale muszem:)) więc ujmę to w skrót – istotą była odpowiedź na pytanie – dlaczego? – więc nie zbaczam, ale nawracam do tego, i do tej wysokości tonu. Do pytania o człowieka – ale też o nasz dom – aktualnie znów na krawędzi. Nie jest to ważna kwestia?
    Dalej dopraszam się zrozumienia – nie: nie lubię Pawła Konnaka, tylko tak się nie godzi – publicznie, medialnie przez lata sekować kogoś jako chorego psychicznie. I zapewne nie protestowałbym – gdyby nie zamiar publikowania i to w tych właśnie najważniejszych sprawach! W tym sensie to on niejako występuje przeciwko T. (jeżeli już w tych kategoriach upieracie się Państwo rozmawiać – sztuki i Totartu). I, z przeproszeniem, nikt tu sobie nie skacze do gardeł, upraszam o wypowiadanie się na odpowiednim poziomie, bo odechciewa się w ogóle rozmawiać. Ahoj.

  35. Rafał Kochan pisze:

    To prawda, przesadziłem z tym “skakaniem sobie do gardeł”. Oczywiście tak to nie wygląda. Jest na poziomie – poza oskarżaniem kogoś o chorobę psychiczną…
    Rozumiem Panie Zbigniewie Pana intencje, ale nawet jeśli napisałbym Pan 1000 (tysiąc) różnych manifestów, przed i po aktywności Totartowskiej, w których łopatologicznie wyłożyłby wszystkie przesłanki, inspiracje, obawy i nadzieje związane z poszczególnymi występami i ogólnym celem TOTARTU, to i tak nie ma to większego znaczenia w obliczu tego, jakie faktyczne ślady pozostawiły w uczestnikach tych performance’ów, jak i w kulturze. Panie Zbigniewie, jest Pan polonistą i doskonale Pan wie, jaki jest los dzieła literackiego, które zostaje oddane do druku a następnie w krwiobieg kulturowy danej społeczności. Co z tego, ze autor takiego dzieła mógł kierować się setką, różnych inspiracji i pragnął pozostawić pewien mniej lub bardziej wyraźny komunikat, skoro kod kulturowy może dokonać hiperbolizacji jego znaczeń?
    Innymi słowy, zdziwiłbym się przeogromnie, gdyby reżyser tego filmu zadowolił twórców TOTARTU. Swiadczyłoby to o tym, że ruch ten był płaski i jednowymiarowy, łatwy i przewidywalny do zrozumienia, a przecież tak nie było! Nawet jeśli ułatwialiście odbiorcom jego zrozumienie za pomocą pisanych manifestów.
    Rozumiem Pana niezadowolenie i zgadzam się z Panem, iż film ten (choć jeszcze go nie widziałem i bazuje jedynie na tym, co sam, Pan o nim napisał) może zdradzać efekciarską formułę; że mógłby być lepszy i bardziej złożony w konfrontowaniu tego, co było wówczas i to, co jest obecnie.
    Musi Pan jednak pamiętać, że poruszamy się jednak w trybach popkulturowej kloaki. Być może efekciarstwo tego filmu przewrotnie zainspiruje w efekcie kolejne pokolenia do takich refleksji, do których Pan tu namawia? Może dzięki temu, że ten film jest tak niedoskonały i zbyt jednoznaczny, omijając łopatologiczną formułę edukacyjną, stworzy młodszym pokoleniom solidną bazę do kontynuowania Totartowych celów artystycznych i kulturowych?
    Panie Zbigniewie, proszę jedynie o większy dystans do siebie i swojej przeszłości artystycznej. Dzięki niej przecież już Pan się zapisał do historii sztuki, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Proszę pokorniejszym okiem popatrzeć, jak TOTART nie został ujarzmiony przez kolejnych analityków historii sztuki, dokumentalistów i kto wie, może kolejnych twórców performatywnych? Czyż nie jest to piękne i tajemnicze?

    • Zbigniew Sajnóg pisze:

      Ok, dziękuję za zrozumienie (odnośnie “skakania”), nie ma sprawy.

      O tyle odczuwam to dramatycznie, że ujęto w filmie tego, co kluczowe. To jakby “zrobić” człowieka i uznać, że – no ale serca to on nie potrzebuje. Potrzebuje, potrzebuje. O to, o ten rodzaj uczuć chodzi. Stąd tak trudno mi powstrzymać się od zareagowania. Około ośmiu godzin moich wypowiedzi zarejestrował reżyser i sam twierdził, że są wyraziste, silne – po czym wykroił z tego 3 minuty i to omijając to, co najważniejsze – kwestię wieloaspektowego osaczenia etc. – co opisałem w liście otwartym. I o to mi chodzi. Oczywiście też boli mnie, że pominął rzeczy “drażliwe politycznie” – odczuwam to jako nieznośny skandal. Mieszkałem w przyczepach kempingowych, jako stróż na budowach – ślęcząc nad księgami i dociekając prawdy – a przychodzi człowiek i przycina mnie, żeby mu puścili w telewizji. Przepraszam – gdzieś mam te telewizje, to ja z tych telewizji się wycofałem ze względu na prawdę! Ciężko to zdzierżyć. Teraz miałby Bartosz “półkownika” – ale za dwa lata byłby gość. A tak to co? Ech! Ja zamiast się zająć ważnymi sprawami muszę jakieś protesta zakładać, wyjaśniać to, co już przed kamerą wyjaśniłem, co wystarczyło puścić. Szarpanina. Pozdrawiam.

  36. Rafał Kochan pisze:

    Rzeczywiście, z tego co Pan pisze, nie jest to chwalebne, co zrobił reżyser z pana wypowiedziami. Rozumiem tę złość i też byłbym głęboko zawiedziony taką postawą. Jest to o tyle dziwne, że w rozmowach o tym filmie padało często oskarżenie, że film posiada skazę polegającą na tym, że osaczony jest on w niefortunnym dualizmie znaczeniowym. Z jednej strony miał być opowieścią o całym ruchu TOTARTU, a z drugiej – poszukiwaniem Pana i Pańskiego “modus operandi”…
    Nie wiem, im więcej poznaję meandrów realizacji tego filmu, tym bardziej zniechęcam sie do jego obejrzenia. Wolałbym chyba pozostać w błogiej nieświadomości i nie wiedzieć o “tej kuchni”… Pozostać z własnym wyobrażeniem o tym ruchu, Pana osoby, i całej tej ikonografii, która przez tych ponad 20 lat zdążyła się pięknie rozwinąć.
    Najważniejsze, że dzięki temu filmowi dowiedzieliśmy się, że jest Pan wśród nas i całkiem nieźle funkcjonuje. Trzymam kciuki i pozdrawiam!

  37. Ewa pisze:

    nie chciałabym zadrażniać, być może, powstanie jeszcze film o Totarcie według tezy Pana Sajnóga. Właśnie według tezy, bo jako widz, faktycznie odczułam solidnie skonstruowany scenariusz i ten dualizm według mnie był wyśmienity.
    Być może końcowa, trzygodzinna wypowiedź Mesjago, czyli negacja początkowej narracji filmu, zmieniłaby wymowę filmu, jego przesłanie sprzyjające przecież historii o wspaniałym fermencie artystycznym przy zewnętrznych politycznych zakazach lat końca komuny i jej usunięcie nie było podyktowane żadnymi cenzuralnymi wskazaniami. Zdumiona jestem, że są jeszcze półkowniki! Ale powtarzam, ja tu już jestem stroną widza, odbiorcy. I mnie też trzeba zrozumieć, nie tylko autorów filmu i aktorów.

  38. Bernard Tirho pisze:

    W moim wyczuciu rzeczy i z faktów zarysowuje się obraz całości, który można skrótowo zawrzeć do definicji zdarzeń. Niedługo po inauguracji uniwersyteckiej “m.m. masarnia”, następuje niefortunne przeorientowanie pierwotnych założeń koncepcji.
    Popłynie to z okolicznościami: wtapiać się w możliwości ekspresyjne nabytej masy młodszej świadomości. Tworzyć na bieżąco w aktywnym ludzkim materiale, w klimacie miazgi, ale o specyficznym posmaku z dowartościowaniem od podziwu. Szum.

    Cierpiąc lub nie, objawiają się osobowości. Taki nieprzeciętny wręcz talent motoryczny Pawła Konnaka. Istotnie menadżer rozpędu działań grupy i szaleńczy budowlaniec mitu aż po dzisiaj. On jest dominujący w teatrach realizacji, to czym i co faktycznie pojadano płynie w jego klimie. Toczy się okres najbardziej soczysty, aż do przełomu około 90.

    Regres sytuacyjny personalnie. Przeorientowanie dwa, ale z kontynuacją tendencji okresu od pierwszego przeorientowania.

    Jałowienie ostrej ekspresji w stronę stabilnego wtopu do obrazu, gniazdowanie.
    Bez usypiania na fali patosu naszych czasów w nowym, stał się film – czyżby dziadki zdzierały kalesony z “twarz”?.
    Z twarz wielu w przedsionku przy garach, tak jakby zaleciało.

    A nie miało być tym?. Tak widzą. Błąd w kompozycji, jakaż zagadka?

    • Zbigniew Sajnóg pisze:

      Fajnie odgatkować, o jena! Aliści bolak ten był – że: co? Że: czemu? Spychają mnie, udeptują i dodają – pójdziesz do piekła! Ale co? – pytam. Jakie tam pytam, po prostu wariuję od tego. Bo jeśli wymagasz – to daj mi chociaż jedną szansę! Chociaż jedną, lub – to już skrajne zupełnie – chociaż coś, co tę szansę w miarę prawdopodobnie udawać będzie. Nie rozumiem, nie rozumiem, nie układa się w głowinie, nie!
      Tak dzisiaj bym to obrazował – choć oczywiście nie oddaje to tamtego wtedy szału i strachu i wściekłości. Jak by ktoś mówił: choć utnę ci łeb. Ja na to: Nie! A on: Ależ utnę. A nie łeb, to nogę urwę albo zmielę. To pewne. Ja na to: Ale nie! On (takie ogólne – on, bo kto? Esbeki, gnoje, czy… z kim ta rozmowa? Bo kto to stworzył? Bo to cały czas było wokół pytania, przeczucia, niepojęcia czy strachu — Bóg? Jest, skoro takie zrobił? Bóg kocha – mówiono. No, nie do pojęcia to wszystko, nie do pojęcia i nie do wyszarpnięcia się z tego – i niechybnie przyjdzie ten moment, że chwyci za łachmany – ta wirująca machina – i zemle. Jak ten mokry chrobot i chlaśnięcie mięsem w “Ziemi obiecanej” Wajdy. Ale w końcu przychodzi moment, że wystawiasz głowę i idziesz i już. Nie ma to związku z odwagą, to despera. Przypomina mi się przy tym taka sytuacja, wspomnienie z powstania warszawskiego, atak na Dworzec Gdański. Niemcy przycisnęli atakujących powstańców zaporowym ogniem na nasypie kolejowym. Nie do przejścia. I jeden z powstańców po prostu wstaje i idzie na nich. Zginął. Więc jakieś takie pójście mam na myśli, tylko akurat inaczej to, inne okoliczności. ) Więc on na to…

      Cicho, cicho… wystarczy. Jest odpowiedź, jest bądź pewny/pewna. Szukaj.

  39. Bernard Tirho pisze:

    Nie ma – spoko. Pogięte szukanie bez czas przez czapki na glątwiaku ze szneką glancować.
    Fason mus machen pod smaka na srebernym widlcu, a szlają dycha. Jama ciecze dziabaniem z wywłoki, sapati ukke mara yaih.

    DUGREA HYMBREGHTY UHTN FAHAREHR
    Tako rzecze ten kto rzecze.

  40. Piotr Szarywic pisze:

    Dwa dni temu obejrzałem film w kinie Charlie w Łodzi. Godzina 17.15. Mała salka w “kultowym” kinie z ambitnym repertuarem. I w tej salce ja sam na sam z legendą Totartu.
    Wstyd przyznać, ale pomimo 60 lat nic nie wiedziałem dotychczas o tej grupie a jedyną osobą, którą rozpoznawałem na ekranie, był oczywiście “Tymon”, którego witalność artystyczną i osobistą podziwiam. No może jeszcze jak przez mgłę pamietam jakieś Lalamido wygłupy telewizyjne z początku lat ’90. Ale ja nie o tym.
    Moja krótka ocena filmu. Na pewno chaotyczny i już chociażby z tego powodu słabo nadający się na miano biograficznego. Trudno więc było mi w pierwszej chwili zrozumieć, po co właściwie powstał skoro nie po to, by nieznającym lub słabo znającym temat ludziom poukładać trochę w głowach. Ale.
    Jako osoba nieznająca głównych osób dramatu a ich relacje poznawszy tylko z tego filmu nie znalazłem tam niczego, co można by nazwać szczuciem, prześladowaniem, obrażaniem, flekowaniem itede itepe. Uważam wręcz ukazanie tej relacji pomiędzy grupą a panem Sajnógiem za największą wartość filmu (nie mnie oceniać czy prawdziwe). Po obejrzeniu filmu miałem taki obraz, że w pewnym momencie protagonista grupy odsuwa się, nie chce maszerować dalej razem bo jest mu nie po drodze, bo ma już nowy pomysł na życie. Ponieważ dzieje się to w dość dramatycznych okolicznościach (sekta), przyjaciele się niepokoją, działa pewnie też syndrom zdrady, odrzucenia. Osobę taką jak ja, która w momencie oglądania filmu nie zna ani przeszłych ani przyszłych zdarzeń, sposób opowiedzenia dramatycznych wydarzeń
    z Majdanu Kozłowieckiego stawia w sytuacji gdy nie wie, żyje ten Sajnóg czy nie.
    I potem ta wspaniała według mnie końcowa sekwencja, czyli monolog pana Sajnóga który nagle wszystko wyjaśnia, wszystko porządkuje, uspokaja, pozwala mieć osobistą ocenę całości, pewnie uproszczoną ale własną.
    I dlatego dla mnie nie jest to film o Totarcie. To film o rozstaniu, o rozchodzeniu się dróg, o dojrzewaniu i o różnieniu się ludzi w tych wszystkich procesach.
    A grupa Totart wciąż czeka na film, na książkę, na poemat o swej historii. Czy którykolwiek z uczestników powyższej dyskusji ma tyle pracowitości i talentu, by ją opowiedzieć?

    • Ewa pisze:

      dwie książki zostały wydane, Pawła Konnaka i Tymona Tymańskiego. Obiecał też Zbigniew Sajnóg.
      Podobno cały czas powstają prace magisterskie. Ale ma Pan rację, trzeba ocalić, co się da, bo czas zaciera niebłagalnie ślady.

    • Bernard Tirho pisze:

      Panie Piotrze Szarywic, z pełnym szacunkiem. Takich komentarzy mi potrzeba. Z zewnątrz, Osoba niewtajemniczona, a szczera

      do szpiku w autentycznej ocenie odbioru obrazu. Najcenniejsza rzecz kiedy widz dzieli się wrażeniami bez zanieczyszczeń.

      Dla mnie Panie Piotrze pańska wypowiedź jest wartościową wskazówką do tego w jaki sposób należy pracować z materiałem filmowym poprzez kreowanie scenariusza. Gdyby zebrać więcej takich opinii, można ustalać prawdę o faktycznym skutku obrazu.

      Oto droga budowania wsparta o człowieka, a nie jedynie zakleszczenie w wizji, która może okazać się hermetyczna.

  41. Współpraca z dzisiejszym, Szarym Systemem, który nie tyle jest dziedzicem peerelowskiego kłamstwa, co tym samym, nieco tylko przepoczwarzonym kłamstwem, nie jest możliwa dla istoty estetycznej, istota estetyczna musi ją odrzucić.
    Dyskontowanie przeciwsystemowej przeszłości dziś, w niezmienionym, jedynie podmalowanym na nowo Systemie musi budzić i budzi lęk. Jest nas coraz mniej.

    Założenie tego systemu jest proste: nie ma żadnej estetyki, estetyka to iluzja, to bzdet taki sam jak metafizyka. Największą antysystemową zbrodnią dzisiejszego intelektualisty jest zanegowanie tego fundamentu zniewolenia, domaganie się “chwili prawdy”.

    System przywołuje milion podziałów miedzyludzkich po to, aby niemożliwe było dotarcie do “chwili prawdy”, do stwierdzenia, że nie można żyć twórczo i szczęśliwie w świecie, w którym to pierwsze estetyczne poruszenie, duchowe, nie dyktuje także praw etycznych. Nie jest możliwe równoważne zastąpienie tego świata sumą etyk szczegółowych, zawodowych i zbudowanie z tej małej sumy – Summy.

    Jawne fałszerstwo wyborcze, jawne okradanie obywateli z owoców ich pracy poprzez bezczelne i niesprawiedliwe podatki, tak VAT jak i dochodowy (które trafiają do “swoich” kieszeni), jawne niszczenie Polski, niejawne wspieranie obrzydliwych ruchów podszywających się pod “wolnosciowe”, “narodowościowe” (jakieś chamskie i obrzydliwe, niewyszukane, korwinowskie ruchy prosowieckie, pełne homofobicznych wsytąpień, jak gdyby orientacja seksualna miała wpływ na to, czy obywatel utożsamia się, czy nie z ziemią, na której żyje), jawne wysługiwanie się zagranicznym lobby (rok temu sowieckiemu, po agresji Rosji na Ukrainę – amerykańskiemu oficjalnie, nieoficjalnie nadal sowieckiemu) – to wszystko jest nową maską starej, bezpieczniackiej twarzy. To ta twarz dzieli Polaków na katolików, niekatolików, hetero i homo podszczuwając jednych przeciw drugim. Tymczasem mamy przecież w sobie pokłady miłości, niekłamanej – więc dlaczego ulegamy temu podszczuwaniu?
    Tę twarz łatwo zdemaskować – wystarczy wprost zaatakować Okrągły Stół (czyli stół, przy którym zdradzono wszystkich maluczkich), zakwestionować uczciwość wyborów, zapytać kim był i jest TW Litwin. Wtedy “Stokrotki” wpadają w popłoch, wychodzą ze studia, ujadając.

    Zło, nazywane często brakiem Dobra, jest namacalne i istnieje. Trzeba je pokazywać i nazywać. Zawsze. Co więcej, wbrew temu co mówi stu francuskich, powojennych filozofów, w 9 na 10 przypadków wiemy z własnego wnętrza, co jest bezpodmiotowo dobre, a co złe. Zło zawsze wyróżnia się podmiotowością i przedmiotowością. I zaawansowaną argumentacją.

    “To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
    mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
    lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
    Tak smaku
    który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo
    choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała
    głowa”

    Każdy z nas wie, z jakiego to wiersza.

    Na marginesie: nie jest to bardzo ważne, ale nie jestem Tadeuszem Borowskim.

    • Ewa pisze:

      Pięknie to wszystko Pan wyjaśnił, Panie Przemku, tylko trudno zwykłemu zjadaczowi chleba w dzisiejszej Polsce najeść się okruchami z Okrągłego Stołu. Mnie np. skrzywdziła o wiele bardziej Zofia Serafińska/Izabela z Jeleńskich Kowalska, niż TW Litwin, a nawet Stokrotka.
      Sprzątajmy te okruchy, jeśli jesteśmy władni, co spadają z naszych sieciowych stołów danych nam pod opiekę przez nowe technologie i dzisiejszą Polskę, bo są kraje, gdzie Internet jest zakazany.
      Nie jest Pan Tadeuszem Borowskim, bo Tadeusz Borowski nie istnieje i Pan dobrze o tym wie.
      Istnieje Herbert, ale źle używany.

  42. Bardzo dziękuję Antoniemu Kozłowskiemu za waźny głos w dyskusji.

  43. Zygmunt Rozdecki pisze:

    Panie Zbigniewie Sajnóg

    Napisał Pan, że Totart był ruchem literackim. Poszukuję materiałów o wartości literackiej z okresu trwania działalności Totartu. Każdy tekst zarówno artystyczny jak i ideologiczny przedstawia dla mnie wartość chronologicznie poznawczą.

    Z licznych relacji wynika, że jest to objętościowo olbrzymi materiał o ponadczasowej wartości intelektualnej. Przeczytałem, że Totart był najważniejszym ruchem zeszłego stulecia w polskiej kulturze narodowej, a Pan stworzył całą jego ideologiczną wartość w kreacjach i autorskich tekstach. Gdzie tylko docieram w poszukiwaniu tych materiałów, istnieje szum, zdawkowe urywki, a najwięcej okrzyków o bliżej nieokreślonych nadzwyczajnościach i geniuszu. Dla mnie nie stanowi to podstawy do oceny wartości literackiej Totartu, dlatego poszukuję kompletnych zapisów oryginalnych treści pozwalających ustalić jaki jest faktyczny wyraz sensu w całkowitym dorobku twórczym Totartu.

    Korzystając z okazji, że dotarłem do samego Twórcy ruchu, proszę Pana o zestaw adresów źródeł do tekstów wytworzonych w okresie działań Totartu i reprezentatywnych bibliograficznie lub też innych materiałów pozwalających dokonać syntezy historycznej.

    Bardzo proszę o zwięzłą wnikliwość, za co z góry dziękuję.

  44. Jarema Korkociąg pisze:

    Zastanawia mnie o co chodzi Gwincińskiemu? i dlaczego Zbigniew Sajnóg literalnie umyka?

  45. Ewa pisze:

    Opublikowano artykuł Zbigniewa Sajnóga na temat Wikipedii (w kontekście odrzucenia biogramu Joanny Kabali) :
    http://www.SieMysli.info.ke

  46. Przemysław Pyzel pisze:

    Właśnie obejrzałem film w TVP 2. Milczenie Zbigniewa w filmie skłoniło mnie do poszukiwań i tak tutaj trafiłem. Lektura tego wątku przydałaby się każdemu kto ten film zobaczy/ł.

    • Ewa pisze:

      Dziękuję, że Pan wpadł i się wpisał. Jest to mój najwyżej indeksujący się wątek, dlatego podwójne dzięki za ślad w komentarzu.

    • Pinno pisze:

      Dla mnie już dawno nasunęła się myśl,że życie,to pewien rodzaj zapętlenia a chęć wyjścia poza to zapętlenie przestawia “trybiki”a wówczas różności zachodzą w głowę i okazuje się,że czasem jedyną ucieczką jest Śmierć,gdyż nie godzi się na robienie żadnego kroku na przód,by zmieniać się dla Świata?Kto wie,może rodzą się wtedy obsesje?Może lekarz psychiatra przy pierwszej rozmowie mógł by rzeczywiście stwierdzić jakiś rodzaj schizofrenii,depresji?Może wpływ grupy a może brak zrozumienia,nieumiejętność odnalezienia się,niegodzenie się od zależności od tego wszystkiego?Wewnętrzne poczucie wyobcowania?Może jakiś rodzaj sterowania bez wymuszania?A może zrozumienie wszechrzeczy ma swoją cenę,zwaną szaleństwo?Odnalezienie ciała p.Zbigniewa,przypomniało mi osobę Perr Yngve Ochlin,znanego jako Dead,z tym że Dead zdążył jeszcze po przecięciu arterii strzelić sobie w głowę.Nawet jak na jedną osobę,to dość obszerny temat z dużą ilością pytań a z dokumentem także zapoznałem się wczoraj.

  47. ewa pisze:

    Obejrzałam wczoraj film na TVP 2. Nie bardzo wiedziałam, co w praktyce oznaczał TOTART, samą nazwę słyszałam często w wywiadach Skiby, Konnaka, Tymona. Dla mnie ten film, choć pojawiają się różne postaci ma jednego bohatera, Pana Zbigniewa. Niby oglądamy dokument o ruchu artystycznym, ale ważniejsza jest osobowość charyzmatyczna lidera. Zastanawiałam się do końca filmu, jak to się stało, że nic nie wiem o tym niesamowitym “nieszczęśniku”, który był kołem zamachowym a potem, nawet już przebywając z Kacmajorem, był niewątpliwie inspiracją dla tych, co zostali. Jest nieobecny w szołbiznesie, jak inni, ale dawni przyjaciele nadal wypowiadają się o nim z szacunkiem. Choć może podszytym zazdrością, bo kto z nich jest bardziej wolny teraz? Ja nie mam wątpliwości. Myślę Panie Zbigniewie, że jeśli chce Pan totalnej prawdy ( a list tutaj opublikowany świadczy chyba o takiej potrzebie) powinien Pan napisać swoją historię TOTARTU. A kwestia sekty…nieuchronnie wpisuje się w tę opowieść, ale ona jest tylko Pana i (lub) tylko dla Pana. Cieszę się, że jest Pan wśród żywych, po-wolnych ludzi. Dziękuję za słowa “o trocinach”, które są klamrą filmu. A komentarzami oburzonych niech się Pan nie przejmuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *