Obserwowanie wieloletniej aktywności poetyckiej na portalu literackim jest tak samo pouczające, jak oglądanie transmisji meczów sportowych. Jednak w obu wypadkach doping czy dezaprobata obserwatora nie uczyni gracza lepszym, a widza bogatszym o wartościowe doświadczenie. Ale i tak stracony czas i energia odbiorcy nie są tak niebezpieczne jak czyhające zagrożenia na samych twórców portalowej poezji.
Ktoś, jeśli poetą nie jest, nie był i nie będzie, a jedynie uzurpatorem korzystającym ze wspaniałych narzędzi XXI wieku umożliwiających wirtualnie publikacje swojej twórczości może uwierzyć w swoje możliwości twórcze, a informacje zwrotne uzyskane w trakcie konfrontacji portalowych wziąć za dobrą monetę.
Tak stało się z Przemysławem Mańką, rozsmakowanym już w wydawaniu papierowych tomików płodząc je szybciej, niż dzieciorób, który musi z powodów biologicznych odczekać dziewięć miesięcy. W wypadku fałszywego poety czekać nikt nie musi, mało, grupa lokalnych poetów – tym razem kieleckich – jest zobligowana, by kuć żelazo póki gorące i swojego faworyta ku wzroście wartości małych ojczyzn dopingować i faworyzować.
To, że Witkacy nie miał dobrego zdania o Kielcach i o sportowcach wyczynowych nie dotyczy oczywiście osoby Przemysława Mańki, ale było swego czasu pewną metaforą ilustrującą ducha narodu podaną przez artystę ku przestrodze. Niestety lata mijają, a Witkacy jest ku naszemu narodowemu nieszczęściu w dalszym ciągu aktualny. Bo pal licho ten, jak się dowiadujemy “debiut młodego” poety (w PRL-u młodość obejmowała nawet i pięćdziesiątkę). Ale Artur Jarosz we wstępie nie tylko zachwyca się tak młodym wiekiem poety, który już tyle potrafi w rzemiośle poetyckim, ale jakoś tak sprytnie go pomniejsza wywyższając, jakby powtarzał “po nas choćby potop”. Bo jak zrozumieć taką uwagę, że już Bursy nikt nie czyta, ani Bukowskiego, ani Kerouaca, jedynie pisma kolorowe i ogląda Wojewódzkiego w telewizji? Nie mam pojęcia, na jakiej podstawie ten kielczanin stawia takie diagnozy, mam nadzieję, że nie na dzisiejszej obserwacji Kielc, dawno nie byłam w Kielcach. Wystarczy jednak wpisać te nazwiska w Google, a odezwie się tysiące blogów literackich z wspaniałymi analizami twórczości tych popularnych bardzo autorów. A że gloryfikujący wstęp Artura Jarosza do debiutanckich dwudziestu siedmiu wierszy nie konkuruje jakościowo z produkcją Przemysława Mańki swoją bezbrzeżną głupotą, to jest to być może najwartościowsze w całym tym wydawniczym przedsięwzięciu: jedność miernoty (niestety, ilustracje też).
A wiersze? Przemysław Mańka nie wie, co to jest poezja i dzięki temu udało się mu zapisać stany psychiczne, jakie wymyślony przez niego pacjent doświadcza w wymyślonym szpitalu psychiatrycznym. Gdyby wiedział, gdyby był poetą, nigdy nie odważyłby się na stworzenie tak prostackiego, tak spłyconego pacjenta, którego największym i jedynym problemem egzystencjalnym jest głód nikotynowy. Mimo bajań o gwiazdach, Marsie i lepszym świecie, bohater tych – jak nazwano na portalu Liternet „szpitalnych wierszy” – najlepiej czuje się w absolutnym lenistwie wśród sobie podobnych szpitalników, co zapisane zostało w wierszu „Najlepszy okręt świata”. Gdyby nie to, że „szczury lądowe atakują strzykawkami”, fajnie by się tak siedziało w psychiatryku i jarało. Ta konstatacja niestety na czytelniku nie robi tak piorunującego wrażenia jak autor sobie wyobraża, że mogłaby. W końcu każdy na tym padole łez chciałby gdzieś uciec i odpocząć i nawet miejsce opisane przez Mańkę stałoby się interesujące, jako propozycja ucieczki przed Życiem. Ale próbując rozwikłać kolejny wiersz i kolejny, niczego się o tej atrakcji wypoczynkowej nie dowiadujemy. Na dodatek uciążliwości banalne, łatwe do przezwyciężenia w normalnym życiu, tutaj wskutek braku jakichkolwiek innych, stają się jedyne. Problemy papierosowe – bo o nich nieustannie mowa – narastają, w wierszu zatytułowanym „Trochę zdrowia” pensjonariusze wyrywają sobie wzajemnie papierosy, których ciągle brakuje, bo jak autor pisze w wierszu początkowym „Gdzieś musi być ten Ikar” , podmiot liryczny donosi:„ jaram wypalone kiepy/skręcam z gazety cygara”, to nie wiadomo, czy to właśnie on zdecydował się na radykalniejsze sposoby pozyskiwania papierosów, czy za niego zadecydowano.
Na ostatniej stronie wydawca zamieścił zdjęcia autora z papierosem w ustach i chyba jednak jest to nieomylna wskazówka, że autor optuje za zabieraniem, a nie za dawaniem. Dawać on może tylko wiersze.
O Ewie
Ewa Bienczyckalistopad 2024 P W Ś C P S N 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 -
Ostatnie wpisy
Najnowsze komentarze
- czytelnik - Osip Mandelsztam “Aleksander Giercowicz” tłumaczyła z rosyjskiego Ewa Bieńczycka
- EWA BIEŃCZYCKA - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Filip Łobodziński - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Robert Mrówczyński - Dziennik katowicki (1)
- Ewa - 2022
Kategorie
Archiwa
- lipiec 2024
- luty 2023
- styczeń 2023
- sierpień 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- styczeń 2022
- listopad 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- marzec 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- czerwiec 2019
- marzec 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- lipiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- listopad 2013
- październik 2013
- wrzesień 2013
- sierpień 2013
- lipiec 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- październik 2012
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- lipiec 2012
- czerwiec 2012
- maj 2012
- kwiecień 2012
- marzec 2012
- luty 2012
- styczeń 2012
- grudzień 2011
- listopad 2011
- październik 2011
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
- maj 2011
- kwiecień 2011
- marzec 2011
- luty 2011
- styczeń 2011
- grudzień 2010
- listopad 2010
- październik 2010
- wrzesień 2010
- sierpień 2010
- lipiec 2010
- czerwiec 2010
- maj 2010
- kwiecień 2010
- marzec 2010
- luty 2010
- styczeń 2010
- grudzień 2009
- listopad 2009
- październik 2009
- wrzesień 2009
- sierpień 2009
- lipiec 2009
- czerwiec 2009
- maj 2009
- kwiecień 2009
- marzec 2009
- luty 2009
- styczeń 2009
- grudzień 2008
- listopad 2008
- październik 2008
- wrzesień 2008
- sierpień 2008
- lipiec 2008
- czerwiec 2008
- maj 2008
- kwiecień 2008
- marzec 2008
- luty 2008
- styczeń 2008
- grudzień 2007
- listopad 2007
- październik 2007
- wrzesień 2007
- maj 2007
- kwiecień 2007
- marzec 2007
- luty 2007
- styczeń 2007
- grudzień 2006
- listopad 2006
- październik 2006
- wrzesień 2006
- sierpień 2006
- lipiec 2006
- czerwiec 2006
- maj 2006
- kwiecień 2006
- marzec 2006
- luty 2006
- styczeń 2006
- grudzień 2005
- listopad 2005
- październik 2005
- wrzesień 2005
linki
miałaś już nie pisać o tomikach
miałam, bardzo żałuję, że wróciłam, bo to, że teraz wspieram liternetowe trolle jest przypadkowe i niezależne. Chciałam pokazać taki mechanizm dowodzący, że nie tylko „okazja czyni złodzieja”, ale „okazja czyni poetę”. Bo przecież jak czytam w Sieci, wydanie książki własnym sumptem kosztuje około 2 tysięcy, a na forach wydawców zdarzają się autorzy mający już wydanych 20 książek własnym sumptem. To jest już poważna kwota, za to można kupić sobie mieszkanie.
Ale zazwyczaj ubogi poeta wchodzący na rynek i do bibliotek nie jest sam, pomagają mu poeci mojego pokolenia, którzy debiutowali w latach siedemdziesiątych, których było wtedy tak jak dzisiaj mnóstwo, a dojścia do wydawnictw odbywały się państwowymi jedynie drogami. Państwu zależało, by ruch był w interesie, a interes w ruchu, a tym interesem był ruch wydawniczy.
Trzymam w ręce tomik Zdzisława Antolskiego z 1978 roku, jego debiut „Samosąd” wydany przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą. To jest książeczka jak zeszyt szkolny, wydano mu 1000 egzemplarzy. I ona uczyniła Zdzisława Antolskiego poetą, nawiasem mówiąc tomik najlepszy, jaki do tej pory wydał. Ale jako działacz społeczny – a taką drogę umożliwiał poecie debiut – staje się arbitrem, koneserem, dostaje glejt na władzę sądzenia. Jest w tym ciągu pokarmowym jakiś wampiryzm. Ukąszenie poetą czyni poetą następnego poetę. Wystarczy jedynie ukąszenie, by z niewinnej aberracji stanu psychicznego piszącego zrobić epidemię. Tak było na portalu Nieszuflada, gdzie za zasługi dla portalu mianowało się poetami najbardziej gorliwych wypisywaczy komentarzy wspierając się tymi, którzy już w CV mieli debiut wydawniczy. Całe szczęście ten cel, jakim jak widzę było wydanie tomiku na portalu NIeszuflada bezpowrotnie minął (oczywiście niestety nie z rozumu, a z braku pieniędzy na ten cel ze środków publicznych) i chwała Bogu. Portal Liternet miał szansę bycia wirtualną kuźnią talentów (wypunktować nudziarzy i miernoty, co usiłuje Arkadiusz Wierzba), ale jak widzę, zaczął powielać błędy początków Nieszuflady. Stąd mój wpis.
Bardzo dobrze, że Pani napisała o tomiku Mańki. Trzeba pisać, choćby dla równowagi, żeby kiepskie ksiązki nie krążyly opatrzone tylko blurbami i recenzjami znajomych autora.
Spekulacje na temat Kielc uważam jednak za daleko idące, mimo iż w wydaniu Witkacego miały swój okrutny urok. Powtarzane przy każdej okazji przyczyniają się tylko do utrwalenia uprzedzeń.
Warto też może wspomnieć, że Zdzisław Antolski, którego sama raczej nie nazwałabym działaczem kultury, bo wysokie nagrody w tej dziedzinie zebrał jednak za “działalność artystyczną i literacką”, jest mimo wydania wielu tomików poetyckich, przede wszystkim prozaikiem, gawędziarzem, eseistą i wydawcą. Co może częściowo wyjaśnia tę dziwną recenzję Zdzisława, chociaż jej nie usprawiedliwia.
O słabej poezji należy pisać bez ogródek, właśnie dlatego, że dziś tak łatwo jest wydać, tak trudno, przy braku dobrej krytyki, znaleźć rozeznanie, poruszać się w zalewie publikacji, niewartych kilku minut uwagi. Krytycy są właśnie od tego, aby trochę oświetlać tę przyjazną grafomanom ciemność, w której pod cieplutką kołderką głasków i blurbów płodzone są w zastraszających ilościach wciąż nowe potworki :))
* Rezenzji Artura Jarosza nie czytałam, mam natomiast w pamięci recenzję Zdzisława z drugiego tomiku Mańki, tę która wywołała burzę na Liternecie, bo to chyba o niej Pani myślała, pisząc w kontekście Z.A. o ukąszaniu czy namaszczaniu poetą.
nikt pewnie nie uwierzy, ale napisałam na to wszystko niechętnie i wbrew sobie, bo czytam teraz inne rzeczy bardziej warte śladu na blogu. Ale ostatnie awantury na Liternecie mnie tak zirytowały, że pożyczyłam wszystko, co było w naszej BŚ tych trzech autorów: Mańki, Antolskiego i Piętniewicza. Uważam, że są z tego samego pnia mentalnego, dlatego tak dobrze się rozumieją. Wolałabym o tym ostatnim już niczego nie pisać, mimo że wszystko przeczytałam, bo znowu nie napiszę nic pochlebnego, a nie chciałabym mu szkodzić… Tak się stara na stronach Biura Literackiego, że aż strach to wszystko kwestionować…
Nie wiem, czy doczytała Pani, Pani Małgosiu, tam w komentarzach padły takie słowa, że wiersze w papierowych tomikach są inne, lepsze, niż publikowane w Sieci. Dlatego ten mój głos. Bo nie są i nie ma co kwestionować ruchu wydawniczego wirtualnego, za którym się gorąco opowiadam.
Jeszcze o Zdzisławie Antolskim. Jednak dla mnie to tylko kaowiec, nic na to nie poradzę, tacy też są potrzebni i nie jest to pejoratywne. Artyzmu za grosz, to uzurpacja. A nagrody i honory nie mają tu nic do rzeczy. Przeczytałam kilka tomików, są puste. Proza też jest pusta, asekurancka, niepotrzebna. A ja tak potrzebuję, by ktoś o czasach w których żyłam napisał wreszcie artystyczną prawdę, co wiem, łatwe nie jest.
Dzięki za wsparcie, zawsze mam dylemat, pisać czy nie pisać, nie chcę wojować, z drugiej strony, jest blog, jest możliwość, czemu nie?
Pani Ewo nic złego Pani nie napisała, poza soczystością jadu Kohler która niszczy poezje w samym zarodku, tak mnie Pani zmotywowała że wyśle Pani i Odloty i Obłędnie, proszę o kontakt pepin.p@poczta.fm
nie, recenzji Zdzisława Antolskiego nie czytałam, tylko komentarze o niej na portalu Liternet. Natomiast oglądałam zdjęcia ze spotkania autorskiego Przemysława Mańki w Kielcach, i jest tam pan Antolski. To są takie wsparcia branżowe, a nie artystyczne, jak widać.
A pan Jarosz napisał wstęp do tego tomiku. To nie jest recenzja, tylko wprowadzenie. Jak Pani pisała o wierszach Przemysława Mańki, że to kalki, to w tekście Jarosza same kalki. Tam w Kielcach chyba piszą te wstępy taśmowo wymieniając jedynie nazwisko autora. Wielka szkoda, bo podobno za to wszystko wyłożył kasę jakiś poseł, a kasa i tak jest nasza. Jak sobie zestawię, przy okazji “Geranium” Piętniewicza, że Maciej Niemiec zdychał w Paryżu z głodu, to tak żal tej kasy.
Panie Przemku, przeczytałam wszystko na Liternecie, nim tę notkę o Panu napisałam, więc ostatni Pana tomik mam z pewnością zaliczony. Pokasował Pan tam tylko wiersze z tomu “Odloty”.
Wie Pan, tu nie chodzi już o wiersze, bo można napisać coś dobrze przez przypadek. Poezja musi porywać i nie może być letnia, a Wasza grupa wzajemnie się wspierająca jest grupą astronomicznych nudziarzy. I to na dodatek niesłychanie pracowitych. A życie się ma tylko jedno, nie ma już potem miejsca na radość i przeżycie poezji.
O jakiej Adoracji Pani mówi, Pana Jarosza recenzja jest zimna, w przypadki nikt nie wierzy Pani Ewo . Wygarnęła mi Pani że pale papierosy i jeszcze zarzuca mi że wymyśliłem sobie szpital i pacjenta. Jestem wszystko wstanie przyjąć ale nazywać mnie kłamcom nie zniosę. Pani koleżanka Kohler zniszczyła wiele osób na Liternecie wraz ze swoją banda. W Kielcach nie ma adoracji, owszem przyjaźnie się z Panem Antolskim i bardzo cenie jego zdanie. Z całym środowiskiem Kieleckich pisarzy jestem na stopie wojennej, więc nie rozumiem Pani osądów skoro nic Pani o mnie nie wie poza żalami które wygłaszają Banda z baden-baden i fejkowcy na Liternecie. Cóż za odwaga zamieszczać przypadkowego grafomana taką opinie – i po co ten trud?
wymyślony w sensie fałszu artystycznego.
Napisanie notki o Panu jest mniejszą fatygą, niż wydanie tomiku. Po co Pan go wydał? Zmusił ktoś Pana do tego w Kielcach, zgwałcił?
Po Pańskich chamskich komentarzach na portalu Liternet Pańska opinia o Pani Małgosi jest niewiarygodna.
A czy ludzie mają zakaz na wszystko? Z całym szacunkiem ale chyba żyje Pani w Akademii Kleksa i nie wie Pani jakie są realia. Jeśli Pani Małgosia będzie miała cywilną odwagę przyznać się jakich narobiła ludzią krzywd to się Pani dowie. Ja nie zamierzam się bronić ani tłumaczyć. Nic fałszywego nie napisałem mogę Panią zapewnić.
jak Pan może zapewnić, czytelnik czyta o psychitryku i odbiera ten opis jako nieprawdziwy. Nie jest łatwo oddać atmosferę szpitala, w moim odczuciu Panu się nie udało i nazwałam to fałszem artystycznym. Wiem, że na liternecie wielu komentatorów odebrało to entuzjastycznie, ja nie. I takie są realia. Jeśli Pan odważa się wydać tomik, coś skończonego raz na zawsze, to powinien Pan brać pod uwagę taki głos, jak mój. Ja nie komentuję Pańskiej twórczości na portalu, tylko papierowy tomik. I jak Pana mogła Pani Małgosia zniszczyć, skoro Pan niepohamowanie publikuje wiersze cały czas. Przecenia Pan Panią Małgosię, którą Pan obraził i nigdy nie przeprosił, jeszcze się Pan stawia. Przecież przyczyną ostatniej wojny na Liternecie był właśnie Pański chamski komentarz obrażający Panią Małgosię.
Skoro Pan tego nie jest w stanie zrozumieć, jak Pan ma odwagę niepokoić Wszechświat? Bo tym jest pisanie wierszy.
Dalej Pani odwraca kota ogonem, przyjąłem Pani krytykę z entuzjazmem, ale stwierdzenie fałszu jak pisałem na początku mnie boli – ale skoro tak Pani uważa – to ma Pani do tego prawo. A na temat Małgorzaty chyba Pani chciała przeoczyć co napisałem mnie nie zniszczyła nie udała jej się ta sztuka ale wcześniej niestety paru piszących owszem. Na tym kończę z Panią dyskusje jest Pani w swoim przekonaniu wręcz jak fanatyk . A mnie nudzą takie rozmowy z ludźmi którzy widzą tylko swoje racje, zatem Dobrej nocy i życz więcej tak trafnych recenzji jak ta wyżej.
Dobranoc.
A to ciekawe.Po raz pierwszy zaciekawil mnie komentarz Przemysława Mańki: “Jeśli Pani Małgosia będzie miała cywilną odwagę przyznać się jakich narobiła ludzią krzywd to się Pani dowie.”
To nie kwestia odwagi, ale świadomości. Nic nie wiem o jakichkolwiek krzywdach, w dodatku ukrywanych. Chętnie się dowiem, ale z linkami, cytatami, dowodami proszę, bo takich rzucanych oskarźeń przez osoby, którym kiedyś skrytykowalam 1-2 naprawdę nędzne wiersze )a więcej mi się nawet nie chciało), to krąży w necie mnóstwo, ale jak przyjdzie co do czego, udowodnić, gdzie i jaki komentarz był niesprawiedliwy czy krzywdzący, to nagła cisza.
Więc zanim zaczniesz, Przemku, rozpowszechniać bzdury na mój temat, gdzie tylko mozesz, nawet i gościnnie na tym blogu – podaj nazwiska tych poetów, których rzekomo zniszczyłam.
Co za bzdura, swoją drogą! Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać.
nie rozumiem tych niechęci i pomówień, ale one są cały czas, których też doświadczałam i doświadczam. Np. odczuwałam na blogu Marka Trojanowskiego niechęć do mnie Przemka Łośki z którym nigdy wcześniej nie rozmówiłam, nigdy nie byłam zalogowana na portalu Rynsztok, dobrze się wyrażałam o jego poezji, bo mi się podobała. A jednak mnie ewidentnie nie trawił.
Więc chyba w Sieci nie ma żadnych powiązań między wypowiedziami, a całkiem bezinteresowną niechęcią absolutnie bez powodu. I z tym się niestety trzeba pogodzić i nie wytracać energii na poszukiwania odpowiedzi na takie pytania.
Pani Ewo, nie wypada mi dyskutować o całościowej twórczości czy działalności Zdzisława Antolskiego, nie byłabym obiektywna, przepraszam ale nie podejmę tematu 🙂
Dlatego m.in. uważam, że również w gronie krytyków powinna obowiązywać zbliżona etyka, jak w sądownictwie – nie oceniamy rodziny i przyjaciół.
Spontaniczny komentarz pod wierszem kogoś bliskiego jest naturalnie zrozumiały i dopuszczalny, bo przyjaciele też mają prawo do wyrażania zachwytu (i odwrotnie – krytyki), ale czym innym jest recenzja o szerszym zasięgu, izwykle w sposób przykry staje się widoczny brak obiektywizmu, jeśli obu – recenzenta i recenzowanego – łączą bliskie stosunki.
Abstrahując od środowiska kieleckiego, w którym mam przyjaciół, więc i na ten temat jest mi niezręcznie pisać – zjawisko występuje wszędzie. Takie obyczaje. Wartości etyczne karleją (miejmy nadzieję, że przejściowo) a więc nikt się już temu nawet nie dziwi, że kumple piszą sobie nawzajem recenzje.
Mam jednak wrażenie, że akurat recenzja Z. Antolskiego nie była kumoterska.
Mam nadzieję, że może odezwie się Zdzisław i sprostuje owo “przyjaźnienie się” z Przemysławem Mańką, który posuwa się nawet do tego, że zwraca się do niego publicznie “wuju” (co jest nieprawdą), oraz wyjaśni swoje motywy.
Bo, jakkolwiek absolutnie nie zgadzam się z recenzją Zdzisława (chętnie podrzucę linka, jeżeli Pani nie czytała, moim zdaniem porusza ta recenzja ciekawe aspekty patrzenia na złą poezję pod kątem jej “prawdziwości”) to wierzę, zę to, co napisal, napisał szczerze. Jest wiele sposobów odbierania poezji i każdy ocenia wg swoich miar, szuka wg swoich potrzeb. W skrócie: Antolski patrzy na poezję Mańki przez pryzmat choroby autora i jego niedostosowania; co go nieco wzrusza lub przynajmniej zastanawia. Zdarzają mu się niestety w związku z tym porównania nieadekwatne i na wyrost.
Mam kompletnie inne zdanie. Nie oceniam literatury wrzucając ją do jednego worka z tym, co wiem o autorze (a wiedza bywa zawodna lub niekompletna). Nie interesuje mnie, czy autor ma jedną nogę, dyslekcję lub pisał na głodzie; biorę produkt – lub odrzucam. Złego wiersza nie poprawią dobre chęci czy trudna sytuacja autora. Poza tym zła poezja rzadko jest naprawdę “autentyczna”, jak chce Zdzisław – zwykle jest tylko spobem terapii, remedium na autorskie kompleksy i bez żenady obsługuje się kalkami, co Pani wyżej słusznie zauważyła. (Jakkolwiek zdarzają się oczywiście genialne wiersze schizofreników i cała masa innych dzieł sztuki.)
Mało z tego, uważam, że takie traktowanie autorów z pobłażaniem im z powodu handicapu, jest w gruncie rzeczy nieświadomym podkreśleniem uprzedzeń, tak częstych wobec ludzi niepełnosprawnych. Jak w tym starym dowcipie, w którym staruszka z demencją upiera się, że jadący tramwajem Murzyn to małpa; nie daje się przekonać przez pasażerów, powtarzając swoje “O, małpa!”, wreszcie odzywa się Murzyn: “Proszę pani, ja jestem naprawdę człowiekiem”, na co staruszka z niezmąconą radością: “O, małpa, a mówi!”.
Więc nie, żadnych ulg. Brakiem szacunku bowiem wobec autora – czego Przemysław Mańka prawdopodobnie nie zrozumie nigdy – jest przymykanie oczu na ewidentne błędy, wybrakowanie, kalki; bo autor gniota to również autor, a nie “małpa”.
A brakiem szacunku dla siebie samych – nas jako autorów i czytelników jest uprawiana tak chętnie w środowisku tolerancja wobec miłych grafomanów. Co zresztą okropnie obniża akcje samej poezji, która uprawiana i gwałcona namiętnie na wszystkie sposoby, powoli w swojej znakomitej większości przestaje być sztuką.
Celowo nie czytałam recenzji z tomiku napisaną przez Zdzisława Antolskiego z następnego po „Odlotach”, bo dotyczyła książki, której nie przeczytałam i nie chciałam sobie wszystkiego mieszać. Z produkcji codziennej Przemysława Mańki na portalu Liternet nie wynika, że następuje jakaś ewolucja pozytywna, więc już tego nie śledzę, nie sposób czytać wszystkiego. Autor się nie rozwija, nie dlatego, że nie dysponuje potencjałem, kto to może wiedzieć, nikogo nie skazuję przecież, ale przesiadywanie na portalu ze swoją marną produkcją i obmyśliwanie wydania następnego tomiku przy postanowieniu bycia pisarzem, kiedy każda minuta cenna, kiedy roboty huk, kiedy lektury nieprzeczytane piętrzą się i narastają, to samobójstwo artystyczne.
No, każdy coś ma, lub nie ma (np. jak Pani napisała, nogi), a obnoszenie się ze swoimi chorobami, słabościami, to coś dla Nietzschego! On to by dopiero wyśmiał!
Prawidłowo rozwinięta jednostka to taka, która potrafi sama funkcjonować, nie potrzebuje dworu, widzów, kibiców. Stadność portali literackich jest źle pojmowana, to narzędzie ułatwiające istnienie pisarza, a nie służące do jego powstawania. Wszelkie interakcje tak samo dzieją się w Sieci, jak w tramwaju czy przy rodzinnym stole. Nie ma co wydziwiać i demonizować. Dla mnie, która nie znosi wszelkich spędów i większej ilości artystów powyżej dwóch w jednym pomieszczeniu taka forma istnienia, której miałam szczęście doczekać na starość, jest absolutną rewelacją. I jak Pani pisze, grozi to upadkiem i nie braniem portali literackich na serio. Przy tak obniżonym poziomie oczekiwań, pozostanie tylko wstyd.
To zaraz przeczytam tę recenzję Antolskiego z tomiku „Obłędnie” (2014) Przemysława Mańki.
Przeczytałam. Przykre, że jest jeszcze wmieszany do tego Nikifor, malarz samotny, genialny, jak każdy geniusz nie lubiący rozgłosu tylko pieniądze, zarobkujący sobie uczciwie jako ciekawostka Uzdrowiska, aż wmieszali się do tego dziennikarze warszawscy chcący z niego zrobić celebrytę i na nim zarobić (do dzisiaj, kręcąc kłamliwe filmy). A celebrytą chce być każdy, nie ma mocnych i skuszono nawet Nikifora. Wykorzystanie Liternetu do bycia celebrytą jest rujnacją tego portalu, który ma szansę bycia jedynym ambitnym portalem sieciowym, odrębnym od innych szmirusów łącznie z rynsztokiem.
Celnie pożądanie bycia celebrytą scharakteryzował Woody Allen w „Zakochani w Rzymie” żałosnym tańcem Roberto Benigniego (gra Leopolda, szarego urzędnika, którego reporterzy wynieśli do poziomu celebryty), który już jest po upadku z tego ekscytującego przeżycia, wraca do swojej szarości bycia nikim.
Schizofrenik, jak upadnie z piedestału narazi Państwo i Zus na kolejne wydatki, na kroplówki, doba w szpitalu to kilkaset złotych, po co to komu.
Bo przesłaniem filmu Allena jest, że lepiej być celebrytą, niż nim nie być. Wobec tego winni są tylko ci, co go wynieśli, bo przecież celbrytą by chciał być każdy, nie ma mocnych.
Ach szkoda, że wcześniej tego nie przeczytałam. Jeszcze bardziej bym przywaliła Zdzisławowi Antolskiemu. A tak, to muszę się już zabrać za Piętniewicza, bo widzę, że porażony jest podobnym myśleniem o zaistnieniu za wszelką cenę, nawet, jak talent się ma szczątkowy.
Przede wszystkim należy dodać, że Przemysław Mańka to zakompleksiony i niedobry człowiek, bo poznałem go na gruncie poetyckim i tyle chamskiej krytyki pod innymi autorami co od niego usłyszałem to niedorzeczne!