Lata pięćdziesiąte. Andrzej. Rozdział II.

biełka striełka
sobaka pies
rakieta na księżyc
gotowa jest
kto chce jechać
niech nie pcha się
lecz wykupi
bilet w kasie

[wyliczanka dziecięca]

Krystyna zaniepokojona stanem Ewy poszła zapytać o to wychowawczynię klasy, ale pani Tomsia ani nie narzekała na Ewę, ani też jej nie chwaliła, podejrzliwie zdziwiona pretensją Krystyny, gdyż to nachodzenie matki do szkoły nie wzywanej odczytała jako ingerencję w jej proces dydaktyczny. Jednak postawa Tomsi zirytowała Krystynę i zabrawszy z domu zeszyty Ewy, udała się do dyrektorki. Po tej wizycie Tosia traktowała Ewę jak powietrze, wychwalając wszystkich wokół, natomiast Ewa, która w klasie przez uczniów była uznana jako najlepiej rysująca, dostawała wprawdzie milcząco piątki, ale wszelkie pochwały za rysunek zbierała Elżunia Pawełczyk.
Andrzeja nic a nic nie obchodziły kłopoty szkolne siostry. Chodził do sąsiada Alfonsa piętro niżej i pobierał nauki malarstwa z niemieckich pocztówek i kopiował malarstwo batalistyczne, tak jak robił to pan Kun, do którego wstępował zaraz po lekcji gry na pianinie w sąsiednim pokoju jego żony. Krystyna kupiła w sklepie na Liebknechta obok restauracji Ostrawa, gdzie można było też kupić materiały szkolne, cztery tubki farb w kolorach podstawowych, które okazały się farbami olejnymi i dzieci nie miały pojęcia, jak nimi malować na kartkach papieru. Tymczasem Andrzej przeniósł swoje zainteresowania na inny przedmiot, gdyż w klasie trzeciej ilość przedmiotów zwiększyła się i każdy nowy przedmiot Andrzeja do reszty absorbował, dociekając w domu problemów zaledwie zarysowanych na szkolnej lekcji. Tomsia, która w czasie nieobecności wychowawczyni klasy Andrzeja, kolejnej zmieniającej się nauczycielki, gdyż ta ulubiona z pierwszej klasy została w sposób tajemniczy zwolniona z pracy – mściła się na nim jak tylko mogła prowadząc w zastępstwie lekcje matematyki. Andrzej nie przejmował się tym nic a nic, może nawet nie wiedział, o co Tomsi chodzi. Jak zwykle podpowiadał, rozwiązywał zadania matematyczne z przyjemnością każdemu, kto o to go poprosił i żył swoim światem dociekań i poszukiwań odpowiedzi na absorbujące go pytania.
Chodził, jak wszyscy uczniowie w krótkim fartuszku kończącym się w pasie z paskiem na guzik uszytym ze śliskiego materiału podszewkowego, którego raczej się nigdy nie prało, bo trudno go było potem wyprasować. Za to Krystyna co drugi dzień prała kretonowy, biały kołnierzyk dopinany na guziki i prasowała go, gdy był jeszcze mokry.
Koledzy nosili skórzane teczki wstydząc się tornistrów, ale Krystyna nie zgodziła się na teczkę uważając, że tak mały chłopczyk niosąc w jednej ręce ciężary zdeformuje sylwetkę do reszty. Andrzej, by wkupić się w paczki chłopców z klasy, oddawał im jak zwykle kanapki, zanosił do klasy swoje znaczki, chodził po szkole do odległych podwórek na osiedle Ducha. Jednak, gdy podejrzani koledzy zaczęli przychodzić do domu, Krystyna po kilku awanturach powyrzucała chłopaków z domu i Andrzej nie protestował i nie było mu żal. Tęsknił jedynie za rowerem takim, jak mieli inni chłopcy, czyli za wyścigówką, na którą z racji swojego wzrostu nie mógł wsiadać na wysokie siodełko i na pożyczonych rowerach wkładał nogę pod rurkę. Kiedy Wyścig Pokoju przejeżdżał obok Diabliny, zabierał Ewę w momencie, kiedy w telewizji spiker ogłaszał, że peleton wjeżdża do Katowic. Niewiele widzieli stojąc wśród wielkiego tłumu gapiów i słyszeli z rozwrzeszczanego nadajnika radiowego przytwierdzonego do latarni ulicznej. Po wielogodzinnym oczekiwaniu na moment przejazdu kolarzy szybko wracali, by móc w telewizji zobaczyć zakończenie etapu. Ewa nigdy nie mogła pojąć fascynacji Andrzeja Królakiem i Wyścigiem Pokoju, ale każde wyjście z domu z bratem było dla niej radosne.
Wtedy, w majowe, upalne popołudnia, kiedy wszyscy na osiedlu zamierali przed odbiornikami radiowymi i telewizorami, Ewa wychodziła na dwór ze skakanką i skakała tak długo, aż z pootwieranych okiem domów rozszalały głos spikera milkł.
Rudek w końcu – wpadając do domu z Turoszowa, a po konfliktach w pracy, wpadać zaczął coraz częściej przeprowadzając w kadrach urzędowy powrót do macierzystego Biura Projektów – „załatwił” Andrzejowi upragniony rower dzięki znajomościom swojego brata Mariana, od którego rower kupił. Krystyna nie wiedziała, dlaczego znajomości Mariana w Hucie Barory w Chorzowie owocują czymś tak okropnym, jak ten rower. Z początku Andrzej przyjął prezent z mieszanymi uczuciami, gdyż natychmiast na podwórku został wyszydzony i wyśmiany. Rower był damką pospawaną w Hucie Batory z różnych części wielu rowerów niemieckich i miał grube opony. Ponieważ Ewa też nieśmiało domagała się roweru, Rudek przykręcił na osi tylnego koła dwa prostowniki. Tak Ewa, trzymając się pleców Andrzeja mogła stać i jechać razem z nim. Andrzej, wymigując się jak mógł od wożenia siostry, zrobił dla świętego spokoju kilka rund na podwórku, wywołując salwy śmiechu i drwin z takiego dziwoląga, czym ostatecznie zniechęcił Ewę do ewentualnych roszczeń. Rower jednak okazał się na podwórku niezastąpiony, Andrzej wykonywał na nim przeróżne cyrkowe ewolucje jeżdżąc nie tylko bez trzymania kierownicy, ale i stojąc wyprostowany na siodełku utrzymywał na nim równowagę wprawiwszy rower w szybki bieg, czym udaremnił podwórkowe lekceważenie, a nawet wzbudził podziw.
Miesiąc przed wakacjami Andrzej wyrzucając śmieci znalazł obok kubła ledwo żyjącego szczeniaka i zaraz zwołał Ewę. Wrócili tam już wspólnie, szczeniak w dalszym ciągu leżał jak nieżywy i Ewa zadecydowała, że muszą go zabrać do domu. Kiedy Krystyna zobaczyła w domu psa, wpadła w panikę, ale nie mogła okazać się przy dzieciach bezduszna. Włożono go do wanny, wymyto i nazwano Pikuś, bo nie był podobny do Łajki – był cały czarny i kudłaty.
Pikuś już na drugi dzień obsikał dywan od Leśki z Przemyśla i zrobił kupę, co po powrocie ze szkoły niezmiernie ucieszyło dzieci jako znak, ze Pikuś żyje i jest zdrowy. Pikuś chodził teraz z nimi wszędzie i Andrzej chętniej zabierał Ewę z Pikusiem na odległe podwórka w obawie, by Pikusiowi nic się w domu nie stało, gdyż rodziców nie był pewny. I słusznie. Krystyna codziennie narzekała na Pikusia tłumacząc, że na trzecim piętrze nie można w tak ciasnym mieszkaniu trzymać psa i żeby mieć psa, trzeba mieć dom z ogrodem. Kiedy zdenerwowany Rudek wracając z Turoszowa zobaczył w domu psa, wściekł się jeszcze bardziej, jakby jego niepowodzeniom zawodowym winny był Pikuś. Przy rytualnym zlaniu dywanu Rudek ryknął na psa, wyrzucił go na balkon i zamknął tam go na całą noc. Ewa z Andrzejem nie mogli pojąc takiego bestialstwa i całą noc płakali bojąc się, że Pikuś zamarznie z zimna.
Zaraz po szkole wychodzili z Pikusiem wracając późno do domu, co kończyło się kolejnymi awanturami. Ewa często niosła Pikusia na rękach, bo zmęczony szczeniak zasypiał gdy brudni i zziajani wracali po tych eskapadach wieczorami do domu.
Klasa Andrzeja, z powodu braku stałej wychowawczyni, nie pojechała nigdzie na wycieczkę szkolną. Natomiast klasa Ewy w nagrodę za ukończenie klasy pierwszej, przy eskorcie matek niepracujących, a takich była większość, pojechała do Świerklańca autobusem na wycieczkę szkolną. Pałac książąt splądrowany i spalony częściowo stał jeszcze w całej okazałości i dzieci przechodząc przez kamienną bramę pobiegły do bogatego wejścia Pałacu. Chłopcy obsiedli dwa lwy stojące u wejścia. Matki pozwoliły wyjąć butelki z herbatą i kanapki. Dziewczynki, żeby się nie zgubić, miały obowiązkowo na głowie białe chustki, chłopcy zarzucili je na szyję. Któraś z matek zrobiła zdjęcie. (Za rok Pałac Henckela von Donnersmarcka przestanie istnieć. Bramę wjazdową Ziętek przeniesie do chorzowskiego ZOO, a lwy zawiozą do Zabrza. Resztę, żeby zatuszować kradzieże i zatrzeć pamięć o germańskich kapitalistach podpalono, a pożaru nie pozwolono gasić. Górnicy z kopalni „Andaluzja” z Piekar Śląskich przyjadą i materiałami wybuchowymi z kopalni w czynie społecznym wysadzą w powietrze resztki budowli).
Wreszcie rozpoczęły się wakacje. Ewie Tomsia dała na świadectwie same piątki jak i większości uczniom w pierwszej klasie, też i nagrodę w postaci radzieckiej książki. Andrzej, jak przysługiwało to po zakończeniu trzeciej klasy, dostał odznakę wzorowego ucznia o czym powiadomiono Rudka:
„Inspektorat Oświaty w Katowicach wyraża Obywatelowi uznanie za troskliwą opiekę nad Jego dzieckiem, kształtowaniem Jego charakteru, wyrabianiem poczucia dyscypliny i sumienności w pracy. W wyniku tego Wasze dziecko otrzymało w nauce wyróżnienie, w związku z czym składamy serdeczne gratulacje. Inspektor Oświaty w Katowicach”.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata pięćdziesiąte i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *