Królestwo Ducha będzie zawsze według Bierdiajewa zagrożone Królestwem Cezara.
Po wczorajszym święcie historycznych obchodów 25-lecia „Solidarności” dzisiaj po osiedlu mojego miasta jeździ “przedwyborczy samochód” z lawetą, a na nim bilbord z napisem: „Dość już rządów Szatana – Kazimierz Świtoń”. Lider „Solidarności” mojego miasta, późniejszy zadymiarz oświęcimski, wsławiony na cały świat antysemita, dzisiejszy kandydat na prezydenta?
Machiavellizm nie przyjął się w Polsce. Z odrazą pisał dwieście lat temu Stanisław Potocki o „Księciu”. Chrześcijańskie oburzenie, drobiazgowo udowadniające pochodzenie władzy od Boga prezentowali polscy politycy mistycznie tłumacząc, że nawet źli monarchowie są wykonawcami sprawiedliwości bożej. Machiavellego nazwano „mistrzem Akademii piekielnej”.
Renesans to pomost między dwoma epokami zachodniej myśli: to wejście w nowożytność duchowością św. Jana od Krzyża i materialnymi sprawami tego świata Niccolo Machiavellego.
Traktat „Księcia” to odkrycie, że polityka jest poza dobrem i złem, a manipulacja religią jedynie wielkością talentu tyrana. Polska religijność nigdy nie zaakceptowała głównej myśli zachodu, na której oparły się silnie zorganizowane państwa. Polskie pisarstwo polityczne obierające moralność za podstawę rządów, obywało się bez tłumaczeń najważniejszego dzieła politycznego, z którą Napoleon się nie rozstawał.
Warto przeczytać dzisiaj, w czasie gorączki przedwyborczej, o tym, jak władzę się pozyskuje, jak traci i jak smakuje. Piękne są porównania polityki do miłości między kochankami: Mam to silne przekonanie, że lepiej być gwałtownym niż oględnym, gdyż szczęście jest jak kobieta, którą trzeba koniecznie bić i dręczyć, aby ją posiąść, a tacy, którzy to czynią, zwyciężają łatwiej niż ci, którzy postępują oględnie.
Po pięciu wiekach ewolucji intelektualnej i duchowej, bezsprzecznie szlachetnemu przedsięwzięciu ludzkości, dzisiaj te skuteczne, jak dowodzi Machiavelli, ideologie są w dalszym ciągu w społecznym obiegu.
„Liternacka”, zgodnie z duchem rzeczywistości, popierając główną tradycję Zachodu, będzie się starała, na swoją miarę, ją ogarnąć i na nią się otworzyć.
Niccolo Machiavelli
Książę
przełożył z włoskiego Czesław Nanke
Lwów – Warszawa 1920
przedruk ANTYK 2004
A nie jest czasem – ten Switoń w samochodzie i z bilbordem na lawecie- taką błazeńska trawestacją Diogenesa z beczki? Bo rzecz w tym, że nasze szaleństwo, hybris, nie jest czysto greckie. Mamy za słabe słońce. Nie uderza ono tak, jak to wschodnie. Obłęd zatrzymuje się na zamroczeniu. Nasi mali wariaci natężający się do ciężkiego obłędu nie są więc aż tak groźni. W końcu trzeba będzie odstawić tę lawetę, zapłacić rachunek i rozliczyć się z fiskusem (chyba, że ma się słabą pamięć jak Cimoszewicz)
Słowo o obchodach “Solidarności”.
Powiedziano niemało pięknych i prawdziwych słów. Uderzały jak dzwony. Z jednego tylko wieczoru:
Brzeziński: To był najbardziej wredny ustrój.
Wałęsa: Takiej szansy, jaką ofiarowała Solidarność, Polacy nigdy w historii nie mieli.
Borusewicz: To było mierne państwo z miernymi służbami bezpieczeństwa.
Ale wyjdę poza socjologię, historię itd. W 1980 miałem 10 lat. Śmiałem się tam, gdzie śmieli się dorośli, tam, gdzie płakali ( oglądając “Pogodę dla bogaczy”) nie płakałem, bo co mogłem zrozumieć? Ale pewne obrazy z tamtego czasu wiszą w pamięci jak mimowolne chwile u Prousta i nagle wracają, ostre jak nigdy, w nowym świetle. “Poszukiwania” z tego nie będzie, ale mała reminiscencja.
Któregoś dnia migam programami TVP. Nagle obrazek: Sopot 1978. I myśl: czyżbym to już widział jako dziewięciolatek? Chyba tak, ale dziś widzę już coś innego. Dzisiaj widzę dwie sceny: socjalizmu i rocka.
A więc na scenie gwiazdy: zespół BONY M. ( nie wiem, czy poprawnie piszę). Absolutna gwiazda światowa. Dwie ogniste murzynki, a między nimi, tancerz. Coś jakby praMichael Jackon (ale czarny, bez deformacji twarzy etc). Prawdziwy żywioł pop rocka. Złocenia, brokaty. Świetny taniec, trochę kłopotu z długimi przewodami do mikrofonu. Coś nadzwyczajnego dla tego udręczonego społeczeństwa.
Ale po drugiej stronie – i to istota wspomnienia – coś dziś zdumiewającego: 1000 milczących, zastygłych ludzi. Prawie manekiny. Absolutnie żadnego ruchu. Tylko nad głowami kurzawa dymu papierosowego ze sportów, klubowych i radomskich ( wg. badań paliło wówczas 80% mężczyzn i 40% kobiet). Nawet drgnięcia powieki. Absolutnie nic. Samo patrzenie na scenę. Coś jakby wgląd do klatki w ZOO, gdzie się kłębi życie. Jak patrzenie na półki w PEWEXIE z czekoladkami.
Dlaczego?
Pomyślałem sobie o Quignardzie, który niemal patetycznie w “Trwodze i seksie” pisze o tej niewidzialnej scenie naszego poczęcia, której nie widzieliśmy, a która widziana zawsze nami wstrząsa. Bo seks jest pełen trwogi, scena jednoczenia ciał prastara, uderza jakimś szaleństwem zmysłów itd. Nie ma końca u Quignarda traumie seksualnej.
Dobrze. Quignard niech drży. Ale co powiedzieć o pewnej niewidzialnej scenie na tym spektaklu sopockim? O scenie, która jest też sceną poczęcia. I to poczęcia wartego więcej niż 300 stron “Trwogi”. Poczęcia, które też potrafi wstrząsnąć, tyle że nie jękiem rozkoszy. Poczęcia się z socjalizmu. Z tamtego czasu tłamszenia, cenzurowania, zglajchszachtowania społeczeństwa. To z tego poczęcia jest Lepper, Bochniarz. Cimoszewicz.
Bo w Sopocie były trzy sceny.
Na pierwszej BONY M.
Na drugiej społeczeństwo Europy Wschodniej, pożerające wzrokiem zespół jak pornografię.
I wielka, ale niewidzialna scena socjalizmu. Scena NIEWIDZIALNA. Bo nic nie broniło ludziom bawić się, tańczyć. Po prostu nie umieli, nie potrafili. Patrzyli na Zachód, na tę wolność, barwy, dźwięki, ale sami byli częścią Europy Wschodniej. Za dewizy udało się ściągnąć cząstkę Zachodu, którego przecież to społeczeństwo było kiedyś częścią.
Ale dopiero potem Papież ściągnął – za darmo, siłą modlitwy – Ducha Świętego.
Tyle, że tym razem ruszyli do niego wszyscy prominentni politycy. Switon nawet z lawetą. No, ale najważniejsze, że tamtem mrok jest poza nami. I za to trzeba dziękować Wałęsie.
~buk, 2005-09-04 19:57
Może i zawdzięczamy Wałęsie i Duchowi Świętemu, to chyba jest bardziej złożone; najprawdopodobniej synchronizacja tych dwóch elementów wtedy mistycznie zaistniała, bez względu jak się to zjawisko będzie dalej analizować. Dla świadków, dla mnie, matki pół rocznego niemowlęcia, były to sprawy magiczne. Nie chciałabym tutaj wchodzić we wspomnienia, ale Twoje odczucie dziecięce bardzo prawdziwe: głód wolności objawiał się właśnie tak, nawet w tej erotyce bardzo dzisiaj, jak się ogląda BONEY M, kiczowatej. Ale trzeba pracować nad społeczeństwem długo, by doprowadzić je do apatii i skretynienia. Podobnie jest z literaturą. Czytając rzeczy przez krytyków przyzwolone lub wręcz polecone, krytyków mianowanych, urzędników kultury, bardzo łatwo przywrócić stan zniewolenia i strachu przed wolnością wewnętrzną. Wczorajszy brak jest dzisiaj nadmiarem też niebezpiecznym, bo oszałamia i utrudnia rozpoznanie. Nie chciałabym, by ten blok zamienił się w jakąś przedwyborczą propagandę, chcę tylko zwrócić uwagę, że ryzyko tamtych czasów było ogromne, a teraz oddaje się pewne sprawy z czystego lenistwa. Bo przecież życie jest jedno i trzeba, jak tylko się da, żyć maksymalnie. Maksymalnie w człowieczeństwie.
W dziale KUMULTURA “ZaDużo” zwraca uwagę (szkoda, że technicznie to jest tak rozwiązane, że wyświetla się dopiero po uaktywnieniu i nie każdemu się chce wchodzić), na niebezpieczny proces promowania dzieci sławnych ludzi nie w pismach kolorowych, gdzie plotka jest ich celem, ale w tych kilku naszych podstawowych kulturotwórczych, w tym wypadku w “Polityce”. Pokazuje się (heroizm) inaczej, niż w krajach wolnych, to jest bardzo charakterystyczne dla naszej formalnej państwowej wolności.
~EwaBien, 2005-09-04 22:36
Ja pamiętam tylko gumę do żucia rozpuszczalną i nazywała się Mamba. Wszystko toczyło się wokół tylko tych przedmiotów, które albo ktoś miał albo dopiero pozyska. I to dopiero było społeczeństwo konsumpcyjne.
~Piniol, 2005-09-05 21:17
Słowo o nadmiarze ( lektur, dzieci sławnych ojców, wartości, sensów). O całej tej nadprodukcji tym razem kapitalistycznego porządku.
Jak stabilizować ten nadmiar, który się przedstawia jako przyjemności, rozkosze, pokusy, reklama, marketing, billboardy etc.?
Najpierw przywołałabym strategię Ignacego z Loyoli.
Aby stabilizować pragnienie przyjemności, trzeba wedle Loyoli, uprzedzając nacisk pokus, odejmować sobie więcej przyjemności niż należy. Stosownymi ubytkami można stale przeciążać szalę dobra. “Aby tym lepiej przezwyciężyć każdy chaotycznie pojawiający się apetyt i przezwyciężyć każde kuszenie wroga, należy zjeść mniej, jeżeli jesteśmy kuszeni do zjedzenia więcej.” Nadmiaru, komentuje ten ustęp Barthes, “nie przezwycięża się poprzez prosty powrót do stanu równości, lecz według bardziej przezornej fizyki:, poprzez przeciw-miarę: waga jako przyrząd oscylujący osiąga punkt równowagi tylko dzięki grze więcej i mniej”
Słowem: aby wytrzymać nacisk działów kulturalnych “Polityki”, GW, Tyg. Pow., billboardów, kanału Kultury, nominacji do NIKE, należy tego samego dnia, gdy nam się narzucają, niczego nie czytać i nie oglądać A pieniądze na książki nominowane do tegorocznej NIKE wydać na krzewy ogrodowe.
A teraz specyficzna przeciwwaga, rodzaj błazeńskiej trawestacji świętego.
Strategia to polega na tym, aby zachować nadmiar dla siebie, udając, że nie jest się jego jedynym egoistycznym beneficjantem. Że, na przykład, działa się na rzecz kultury, gdy w istocie idzie o najzwyczajniejsze zaspokajanie apetytów egotysty, narcyza itd. Zaraz się wytłumaczę, o co mi dokładnie chodzi.
Dobrą ilustracją tej strategii jest epizod z życia Gezy Csatha. To najzdolniejszy pisarz psychoanalityczny, pierwszy węgierski freudysta, lekarz sanatoryjny, stracony dla pracy nad nerwicami przez morfinę. Swego czasu Literatura na Świecie publikowała jego okrutne opowiadania i skandaliczny dziennik z czasów, gdy był lekarzem sanatoryjnym (nie wierzę, że istnieje kobieta, która nie przyjęłaby tych zapisów z odrazą).
Oto więc ( łagodny) epizod z pensjonariuszką Zelmą, jednym z obiektów seksualnych podbojów Csatha. Csath uprzedza portiera, aby męża Zelmy, który przyjeżdża w odwiedziny do żony do uzdrowiska o dwunastej, przytrzymać na dole, aby on, Geza, na górze w pokoju Zlemy mógł jeszcze o pierwszej w nocy rozkoszować się Zelmą. W dalszym ciągu romansu, po kilku zbliżeniach z Zelmą, o różnym stopniu satysfakcji, Csath posyła jej mężowi lekarstwo na kaszel. Zapisuje w dzienniku: “Ciekawe, że ta okoliczność uspokoiła moje sumienie, a nawet nastroiła mnie radośnie. W końcu to święta prawda, że dużo więcej pomogłem biednemu choremu mężowi, niźli zaznałem rozkoszy, dzięki jego żonie”.
Zręczna strategia, nieprawda? DUZO WIĘCEJ POMÓGŁ BIEDNEMU MEŻOWI NIŻ ZAZNAŁ ROZKOSZY Z JEGO ŻONĄ.
Teraz konkluzja: Wielu z ludzi kultury porządku kapitalistycznego, który nie zakłada Loyolowskiej ascezy, to błazny Gezy Csatha: mają ochotę na obce żony ( publikacje książek, nagrody literackie), dając w zamian tym, których wprowadzają w błąd, coś na kaszel. Bo czy w istocie – ciągnąc dalej tę analogię z Csathem – my, czytelnicy, nie siedzimy na dole, w poczekalni, czytając kogo nominowano do NIKE, a tam na górze, lekarze, pobudzeni morfiną, szturmują, gwałcą w najlepsze nasze poczucie smaku, równowagi, sprawiedliwości? Czy nie robi się z nas idiotów, gdy ktoś zręczny usadawia nas na kanapach w EMPIKU, zabawiając się na górze, w swojej książce, wiarą czytelnika, że to, co jest publikowane, nie kaleczy literatury.
Mam nieodparte poczucie, że nominacje do tegorocznej NIKE to oszukiwanie nas, czytelników. Oszukiwanie że nie ma innych książek, innych narracji, wysiłków, piękna…
Ale ponieważ jestem po stronie Loyoli, nie pociągnę tego wątku. Niech atakuje go partia liternacka…
~buk, 2005-09-05 09:24
SPROSTOWANIE!
Żle napisałam odnośnie nowych tekstów ZaDużo w KUMULTURZE. Chciałam tylko zwrócić uwagę, że wśród podanych niżej linków do innych blogów gubią się, a należą do Liternackiej. Ale można tam łatwo wejść i komentować.
~EwaBien, 2005-09-05 23:53