Gigantomania filadelfijska umieściła bibliotekę centralną w ogromnym, neoklasycznym budynku przypominającym wyglądem Wieżę Babel z wizji Borgesa o idealnej bibliotece, doskonałej esencji jedynej książki „która zawiera wszystkie książki, przeszłe i przyszłe, na swoich nieskończenie cienkich kartkach”. Jeśli marzenie Jorge Borgesa ma się spełnić, to szybciej tutaj, niż w regresie mojego miasta, gdzie nasza miejska chlubna, na poziomie europejskim nowoczesna budowla, stawia w dalszym ciągu czytelnikowi tak duże wymagania psychiczne, że nie jestem w stanie im sprostać.
W tym starożytnym miejscu, najważniejszym spośród 54 fili Free Library of Philadelphia komputery ustawione są wszędzie dla wygody wyszukiwania (7 milionów woluminów), zamawiania i pracy. Obsługa gotowa jest w każdej chwili świadczyć najbardziej zawiłe pragnienia czytelnika. Książki można wyszukiwać samemu lub zostają natychmiast przyniesione. I nie posiadają megalomańskich podkreśleń, którymi zasmarowane są konsekwentnie nawet najtrudniejsze pozycje naszych bibliotek, co świadczy, że nawyk: (tu byłem: Tony Halik) ogarnął tylko polskich naukowców. Oprócz wszystkich dzisiejszych nośników przekazu, płyt, kaset video, książka papierowa w dalszym ciągu jest najważniejsza. Legendarną „Finnegans Wake”, znajduję w dziale „classics”, regale nie tak znowu wielkim, zawierającym wszystkie uznane arcydzieła światowej literatury pięknej. Dokładnie omacam i pooglądam, zanim zacznę deprawować domowników próbą jej tłumaczenia. Wydaną w miękkiej okładce, odpowiedniku naszej „Zielonej sowy”, przy której tłumaczeniu nieodżałowany Maciej Słomczyński zmarł, zanim zwrócę nie przeczytaną, potraktuję jako czas przyszły nigdy niedokonany.
A jednak, jak zapewniają niemal wszyscy krytycy powieści współczesnej „Finnegans wake” dokonała rewolucji w postmodernistycznej literaturze i w dalszym ciągu jest najważniejszym przełomem i ogromnym wysiłkiem twórczym poszukiwania połączeń starego z nowym.
Harold Bloom na okładce powie, odnośnie wyboru swojego Western Canon: „Arcydzieło Joyce… Jeśli zasługi estetyczne kiedykolwiek były w centrum kanonu, to Finnegans Wake byłoby tak bliskie, jak nasz głos byłby bliski Szekspirowi i Dantemu”.
Joyce wprowadzający we współczesną duchowość światowej prozy elementy gry i zabawy w miejsce czarnowidztwa Kafki i Borgesa, otworzył przed literaturą nowe możliwości twórcze. Owoce ich uwolnienia, podejmowane przez młodych pisarzy amerykańskich lat sześćdziesiątych, procesu, który wydaje mi się, toczy się na naszych oczach w polskiej prozie ostatnich lat, napawają krytyków amerykańskich najwyższym niesmakiem.
Pranie społecznych brudów, epatowanie seksem jedynie dla ekscesu, mieszanina farsy, przemocy, histerii w pociętej fragmentarycznością formie powieściowej, to choroby wytykane przez takie głosy, jak Susan Sontag. Ale są inne.
Gore Vidal w eseju „Amerykański plastik, czyli materia prozy”, szyderczo i bezkompromisowo wypunktowuje pułapki nowej prozy amerykańskiej lat sześćdziesiątych, raczkujących wtedy dzisiejszych sław amerykańskiego rynku wydawniczego. Te, jakże słuszne uwagi o przenoszeniu zdobyczy Nouveau roman, o plagiatach Michel Butora i Alain Robbe–Grilleta analizuje na przykładzie wezwania „metapisarza”, badacza le degré zéro de l’écriture, Rolanda Barthesa. Esej opublikowany w 1976 omawia książki Barthesa, których spolszczenie dopiero w ostatnich latach trafiły do naszych księgarń. Profesor Barthes, pisze Vidal, jest człowiekiem zbyt inteligentnym, by samemu pisać powieści. Naśmiewa się z wezwania do punktu zero, którego, według Vidala nikt z pisarzy nie osiągnął, natomiast w zamian jedynie chłód: „Gdyby natomiast indywidualna osobowość miała trwać i trwać w czasie poza punktem zerowym, ja na przykład uważałbym to za rzecz dość ponurą”. Wielbiciele Barthes’a, udowadnia Gore, zafascynowani semiologią – pseudonauką, która teorię znaków i interpretacji doprowadza do absurdu, której wykresy i analizy konsekwentnie demaskuje, tworzą dzisiaj wsparci akademicką nauką, równie szkodliwą i robaczywą literaturę. „Czuje się zobowiązany powiedzieć o uczuciu duszności, którego doświadcza człowiek czytający tak wiele złej literatury. Kiedy zmęczony wzrok prześlizguje się po zdaniach, zaczynamy wmawiać pisarzowi pewne zalety”.
Spadanie poniżej punktu zero w literaturze i według Celsjusza, to permanentne dla Czytelnika zimno. Czy dotyczy to pisanej w Polsce literatury poza czasem, pisanej bez znajomości kulturowych, światowych przemian? Trzymam bezradnie w ręce sześciuset stronicowy „Finnegans Wake”, najsławniejszą i najrzadziej przeczytaną książkę XX wieku. A w Filadelfii temperatura jest tropikalna.
James Joyce
Finnegans Wake
Penguin Books 1999
Polskie elity polityczne, 50 letnie zaległośći cywilizacyjne chcą nadrobić na skróty (nie rozumiejąc ich istoty) nie widząc koniecznośći zmian w sposobie inwestowania w szeroko rozumianą edukację. Pogarda dla intelektualistów, cenzura i równanie do przeciętności, bazowe w komunie mechanizmy “dzięki” którym kluczowe i żywotne stanowiska dla kultury obsadzane były miernotami z tzw. klucza, nie zostały przezwyciężone. Jest nawet gorzej, bo już nie miernoty, ale wybierane są warianty najgorsze, czego dowodem nowy minister edukacji. W stosunku do przedwojnia jest jeszcze gorzej. Wspłócześni Dyzmowie startują po władzę z pełnym bezwstydem społecznego przyzwolenie, bynajmniej nie ukrywając swej dyzmowatości.
Efektem takiej wieloletniej polityki jest czytelnictwo na poziomie 1/4 książki na rok. Po co więc, przy takim obskurantyzmie inwestować w biblioteki jak opisana tu filadelfijska biblioteka centralna?
W Katowicach po dwudziestu latach mozołu zbudowano bibliotekę na miarę czasów. Stoi na Placu Unii, a jakże, imponująca architekturą, wygląd europejski, komputery w systemi OPAC. I tu się nowe czasy kończą. Reszta zanurzona w czasach starych. Olbrzymia kolejka do wypożyczalni, z dwoma jedynie stanowiskami dla obsługi braci studenckiej z całego województwa.
Początkowo były krzesła, aby wygodnie przeglądać i zamawiać książki, ale szukając sposobu na zwiększenie przepustowości wobec gwałtownie rosnącego zapotrzebowania na wiedzę i w trosce o ekonomiczną gospodarkę siłami czytelników, krzesła te zlikwidowano. Na stojąco szuka się szybciej w czym zresztą pomaga bardzo skromny księgozbiór, w większości do korzystania na miejscu. Per saldo zostaje znacznie więcej sił na sprostanie gigantycznej kolejce, do której w następnym kroku musimy się udać.
Przeciętny Polak myśli w swoim zadufaniu, że niczym się nie różni od swojego bliźniego w Stanach czy zachodniej Europie, a nawet go przewyższa. Kto wie, czy tu nawet nie więcej supermarketów na jedego mieszkańca, a nowoczesnych samochodów w bród, bo chyba tymi wskaźnikami mierzy się ów poziom. Rozpowszechnia się również pogląd iż edukacja ogólna stoi tu na znacznie wyższym poziomie. Świadczyć ma o tym np. to że polski uczeń wie ile jest km do USA, a tamtejszy odpowiednik nawet nie wie o istnieniu IVRP i tego typu brednie. Przemilcza się fakt, że tam ponad przeciętne ambitne jednostki znajdą daleko idącą pomoc na każdym szczeblu edukacji, wszelkie ułatwienia; natychmiastowo, bezwarunkowo i z pełnym dostępem do wszystkiego, jak w owej filadelfijskiej bibliotece.
Amerykański podatnik pewnie niewiele różni się od polskiego odpowiednika; jeden i drugi “żyje z (w) konsumpcji”. Fundamentalna różnica w pojmowaniu wykształcenia, stosunku do wiedzy i intelektu oraz braku przyzwolenia społecznego dla Dyzmów.
Tam się wybiera z najlepszych.
~Przechodzień, 2006-05-14 17:12
Dobrze, że Przechodzień wzbogacił notkę o realia polskie, bo blog ma być o problemach polskiej literatury. Nie gniewaj się tajna, pierwszą powieść trzeba zawsze wyrzucić do kosza (oprócz oczywiście tych wydawanych przez ha!art!). Gombrowiczowi pewna starsza pani powiedziała, by spalił. I on spalił.
Przez tydzień mnie nie będzie, ale jak nikt nie wklei, to w sobotę dam notkę o Emersonie.
~EwaBien, 2006-05-15 01:45
cieszy mnie twoje podejście do książek, często spotykałem się z odniesieniami do tej książki joyca, natomiast nasierowski jeszcze, mimo że nie jest młodym autorem, wciąż nie jest dobrze rozpoznany,
mnie czeka uważna lektura, bo kiedyś chyba przejrzałem zaledwie tę pozycję, albo nie doczytałem,
a zapewne warta jest uwagi, tylu oczytanych ludzi zwracało na nią uwagę
~tajnapolska, 2006-05-19 17:59
Nie mogę się zorientować z Twojego komentarza, o której książce piszesz? O Nasierowskim, czy “Finnagans Wake”? Pierwszą z pewnością należy przeczytać dwa razy, żeby móc coś o niej napisać. Nabokov uważa, że nie wolno zabierać głosu o książce po jednym czytaniu. Nasz sąsiad blogowy, Lech Bukowski, czyta 40 razy.
Natomiast “Finnagans wake” wyszła w 1939 roku i jeszcze jest nie spolszczona, są dostępne w “Literaturze na Świecie” tylko fragmenty. I o tym właściwie jest moja notka.
Wróciłam w nocy i może za kilka godzin zdążę coś na blog dać. Na maila zaraz odpiszę.
~EwaBien, 2006-05-20 14:59
Ja czytam jeden tytuł 40 razy, aby otrzymać przebaczenie od autora, że raz jeden śmiałem napisać o jego książce ( w teologii moralnej nazywa się to: sumienie skrupulanckie).
Ale to nie jest jakiś imperatyw. Na przykład eseje Kingi Dunin i Magdaleny Środy odechciewa mi się czytać po 5 linijkach. I mogę 40 razy zmuszać się czytać ich teksty i nic z tego. Sam nie wiem, dlaczego? Może – zaczynając i kończąc na teologii – jest to tym razem forma sumienia “faryzejsko-powikłanego?”
~buk, 2006-05-20 17:51
Tak Lechu, nadmierne skrupuły to faryzejskość. W końcu każdy pisze, jak może. Chcę o tym wszystkim w notce o Emersonie, którą usiłuję tutaj wbrew wszystkiemu napisać, ale Ty mnie swoimi wymaganiami deprymujesz. A blog to przecież jeszcze nie literatura. Wymienione przez Ciebie damy blogów nie prowadzą, za to piszą o rzeczach gorących i ważnych. Emerson namawia, by jednak mówić. Nawet, jeśli się błądzi.
~EwaBien, 2006-05-20 19:24
Blog to literatura, dlaczego nie, skoro literatura, jeśli rozumieć ją jako niezrozumiały upór w układaniu ciągu zdań, jest tym samym, co blog, który też żąda porządkowania w czasie i swojej przestrzeni? Można sobie na przykład wyobrazić, że gdzieś wśród 140 tys. blogów pisze w swej niegroźnej lekkiej demencji jakiś nasz Mallarme – dla paru osób, dla podtrzymania swej demencji, dla przyszłego czytelnika itd. ( nawiasem mówiąc: Mallarme i czasoprzestrzeń – oto temat). No ale tu trzeba by ostro przeszukiwać zasoby tej wielkiej internetowej Sodomy. Nawiasem mówiąc: strasznie chciałbym przeczytać przedmowę Markowskiego do najświeższego Mallarmego z Zielonej Sowy. Ale w takim B. nie ma tej książki, piszą o nakładzie 1000 egzemplarzy, wcale niemało, ale co z tego… Nasuwa się przy okazji na myśl ciekawa opozycja Mallarme-Tołstoj, którą ładnie można zilustrować pewnym zdjęciem wsi Tołstoja.
A Dunin… Jakoś nie mogę zrozumieć tych proklamacji inności w typie noszenia kuszulek z napisem: “Nie płakałam po śmierci papieża”. Kiedy on, papież, swoją śmiercią pisze ostatnią katechezę, ona wchodzi w tę śmierć i pisze w niej historię swoich suchych oczu. I małostkowe, i niskie, i jakieś pasożytnicze…
~buk, 2006-05-20 21:28
Nie jestem zorientowana kto płakał, a kto nie, myślę, że są to zbędne i nikomu niepotrzebne rozważania, w jedną jak i w drugą stronę. Rozdmuchano na kumplach powieść Czerskiego “Ojciec odchodzi”, gdzie z fragmentów, które przytaczano w Czytelni Onetu nie wynika, by było to literackie objawienie, ot, książka jak setki innych. Podobnie publicystyka Dunin, nie aspiruje do wartości artystycznych, pełni natomiast pożyteczną rolę higieny społecznej i sprowadzania absurdów do właściwych rozmiarów. Byłam przeciwna Kindze Dunin, gdy pisała o literaturze pięknej okiem socjologa. Natomiast będę wspierać jej inicjatywy goracego pisania o głupocie polskiej, nawet, jak Ci się to literacko nie podoba. Uważam, że nie należy ujednolicać tych spraw i mierzyć tą samą miarą.
~EwaBien, 2006-05-21 06:27
miałem na myśli Finnegans Wake
~tajnapolska, 2006-05-21 22:00
Tak, buk ma rację, to skandal nie płakać po papieżu, a jeszcze większym skandalem manifestować tak podle te “suche oczy”. Toż to obraza uczuć religijnych!
W kraju tak zróżnicowanym kulturowo i religijnie jak Polska Inność, zwłaszcza niska i pasożytnicza jest wraża i szkodliwa. I komu to służy i kto za tym stoi? Wiadomo…
Ale buku, głowa do góry, alleluja i do przodu, promyczek nadziei pojawił sie za sprawą pięknego Romka. Ze swoimi chwackimi wszechpolakami zaprowadzi tu należyte porządki Demokracja tak, ale wypaczenia nie. Inność tak, ale pod warunkiem, że będzie to Naszość. Koniec z literaturą propagującą homoseksualizm i pedofilię, przemoc, narkotyki i inne zdobycze Zachodu. Matura z religii i doroczne obowiązkowe lamentacje papieskie..
I nawet nie będzie trzeba tych Innych znakować jak to się stało w Iranie gdzie tamtejszy parlament uchwalił, że Żydzi mają nosić opaski żółte, chrześcijanie czerwone, a zaratustrianie niebieskie, aby wyznawcy Allaha mogli unikać kontaktu z niewiernymi psami. Tu to niepotrzebne. Niewierne psy sami się dobrowolnie znakują, zakładając wspomniane koszulki.
~Przechodzień, 2006-05-21 10:32