Na opolskim rynku pomidory w dziesięciu odmianach,
po tysiąc złotych sadzonka od zmarzniętych kobiet,
wiosna spóźniona bardzo. W katedry witrażach
ten sam mrok i tajemność, i spokój.
Niedawna śmierć przez życie przechodziła w ranach
powiedziano mi dzisiaj: powiesił się Robert.
Co dawniej przerażało, dziś nie przeraża,
jak Chrystus powieszony z krwawą raną z boku.
Kiedyś w wielkiej tęsknocie bez wilgotny deszczem
wcisnęłam do skrzynki na listy.
Odra błyszczała odbiciem nocnych świateł
ogrody jaśniały kwitnące…
Jak mrok, jak niemożność, poprzez życie przeszedł
i odszedł tak obcy i mglisty,
a duch mój, jego wieczny przyjaciel
oplótł wisielca jak pnącze…
Nie ma spokoju szaleństwo i nie ma w naturze
końca. Rzecz rozpoczęta w czasie odciśnięta
śladem spojrzenia oczu. Neurotyczna duma,
głowa biedna, pijana, oszukana głowa!
Błądzę po innym mieście. W tej architekturze
zaklęta wiosna w pamięć, w jej relikwie święte
rozpoznane w wielości ulicznego tłumu,
w jego szumie ciągle poszczególne słowa…
Mówiłeś tak niewiele. Miałeś wrogie światy,
nihilistyczne zmory, otchłanie bez granic,
nawet Diabeł u ciebie nie szukał mieszkania,
potrzeb nie miały żądze twego ciała,
bezbożny i niewinny, ubóstwem bogaty,
przegrał ze słońcem bezsensowny taniec,
budując dom wisielca, jak motyw z Cézanne’a
natura zbuntowana na żer swój czekała.
16 maja 1991, Opole