Bożena przyjechała w niedobrym nastroju z domu, miała coś z rodzicami, była rozżalona i jak Jagódka wyszła, to mówiła, że dobrze, że jestem, bo sama by nie wytrzymała. Z jej nocnego monologu wynikało, że ma wyrodnych rodziców, którzy nie mogą zrozumieć, że błękit kobaltowy kosztuje 28 zł, nie mówiąc już o zieleni szmaragdowej. Czyli, że nie ma forsy, nie je i źle wygląda i ich straciła – oni się wszyscy wzajemnie pokłócili w czasie świąt, wypominają jej studia i to, że się muszą wyrzekać wszystkiego. Rozkleiła się Bożena kompletnie, mówiła, że nie chce nawet tam jechać. Na studiach niedobrze, nie wie, jak ona na sesji wypadnie, nie ma kompozycji pozaliczanych – prosiła, bym jej pomogła. A na zajęciach Dobra podeszła do mnie i z płaczem powiedziała, że już tego pokoju z Ceratą nie wytrzyma, że nie da się tam ani spać, ani pracować, bo pozostała trójka sprowadza jeszcze facetów i tak naprawdę, to tam jest osiem osób, a jeszcze waletują dziewczyny po dyplomie, które nie chcą wracać do domu i za wszelką cenę chcą zostać we Wrocławiu i w rzeczywistości mieszka dwanaście. – To zamieszkaj z nami – powiedziałam automatycznie powodowana współczuciem i wdzięcznością za polecony przez nią tak obszerny pokój u jej krewnych za jedyne 700 zł na miesiąc, a zarazem zawstydziłam się, że my się tak burżujsko z Manollą urządziłyśmy, podczas gdy ona niepotrzebnie cierpi w akademiku, zamiast z racji pokrewieństwa korzystać z dobrodziejstw losu. Kiedy obładowane walizami przyjechałyśmy w nocy z akademika i weszłyśmy z Dobrą do naszego pokoju, Manolla zrezygnowana ścieśniła swoje terytorium, jednak nie ustąpiła pola na jedynym stole, rezerwując sobie połówkę poprzez zastawianie go przyborami malarskimi. Mając tak już wypracowane relacje z Jagodą, miała jeszcze nadzieję, że Dobra zamieszka w jednym z dalszych sześciu pokojów willi, już nie dla jej dobra, ale przynajmniej dla naszego, o czym Jagódkę zdoła przekonać. Tak się nigdy nie stało. Przeciwnie. Krewni Dobrej pobrali od niej dodatkowo jeszcze pieniądze, tak, że za nasz pokój dostawali co miesiąc 900 zł. W sumie, nie można było mieć do nikogo pretensji, ani żalu. Domostwo naszych gospodarzy nie prezentowało się najlepiej. Obszerna poniemiecka willa była zapewne od jej przejęcia nigdy nie remontowana, a to, że można było w niej w zimie wytrzymać polegało na przeludnieniu i papierosom palonym przez wszystkich. Rodzina składała się z podstarzałych rodziców i chyba szóstki dorosłych dzieci, z których Jagoda – niezwykle urodziwa szatynka – była najmłodsza. Przygotowywała się do egzaminu wstępnego na Uniwersytet Wrocławski w nielicznych przerwach, jakie czasami robiła, opuszczając nasz pokój. Jej matka cierpiała na demencję bądź inne schorzenie psychiczne, w każdym razie w okresie tych sześciu miesięcy, jakie tam przemieszkałam, nie odezwała się ani razu. Jedna z córek mieszkała z mężem na najwyższym piętrze, gdzie w przedpokoju postawili kuchenkę gazową i gotowali tam obiady. Byli absolwentami “wysrolu” – tak nazywano wyższą szkołę rolniczą – i oprócz ojca Jagódki, jedynymi mieszkańcami willi, którzy codziennie wychodzili do pracy. Reszta rodzeństwa albo tam mieszkała, albo tylko odwiedzała, w każdym razie w tych dniach ostrej zimy napełniała dom swoją obecnością. Stopień pokrewieństwa Dobrej z właścicielami domu był nieokreślony i tak naprawdę nigdy do końca niesprecyzowany, mimo licznych ku temu okazji. Jak tylko Dobra metodą chińską cały czas przepraszając, że żyje, zapuszczała tutaj korzenie, wzrastał też jej stopień pokrewieństwa poprzez przyjazdy z domu Dobrej jej licznego rodzeństwa pod pretekstem wizytowania wrocławskich krewnych. Jednak w konsekwencji brat Dobrej, potem jej młodsza, a jeszcze potem starsza siostra lądowali w naszym pokoju, nie wiadomo, czy z racji wielkiej miłości rodzeństwa do siebie, czy też dobrze wypracowanych mechanizmów obronnych jej krewnych. I na ten mieszkalny kocioł w niedzielę przyjechał Marek i przywiózł zrobione w ciemni ojca w tzw. „dziupli” zdjęcia choinek na “kaćmówkę”. Po wymianie listów z Markiem i wskutek konsultacji na zajęciach, moja praca semestralna składała się z kilkudziesięciu kwadratowych fotografii czarno-białych przyciętych do jednego wymiaru. Mimo, że Manolla zmusiła nas do pozowania jej do podwójnego portretu rysowanego kolorowymi flamastrami, uwolniliśmy się szybko ratując się ucieczką. Klub Związków Twórczych w Ratuszu, gdzie stołowali się asystenci i profesorowie naszej uczelni tanio i smacznie, dostępny był tylko za kartami wstępu. W dni powszednie jeździliśmy tramwajami do stołówek studenckich, w każdej była inna zupa, rozdawana za darmo i można było nie mieć żadnych bloczków, ani pieniędzy. Ale w niedzielę pozostawały jedynie bary mleczne. Usiedliśmy w „Jacusiu i Agatce” przy plackach ziemniaczanych i Marek kończył mi tłumaczenie, dlaczego nie może się przenieść do Wrocławia. – We wtorek rozmawiałem z ojcem na temat studiów, nawet nie z mojej inicjatywy zaczęło się od tego, że przypomniał mi, że siostra studiowała poza domem i już on nie zamierza powtórnie tego finansować. To była najbardziej esencjonalna część rozmowy, w której zdecydowaną przewagę miał ojciec, a wyglądała tak, jak ją sobie wyobrażałem, tak jak wyglądała 2 lata temu, jakby wyglądała nie daj Boże za dwa lata w ogóle tak powinna wyglądać rozmowa ojca z synem na ten temat. Najpierw wyjaśnił, co to są studia, więc jest to 5 lat nudnej i mrówczej roboty, że wytrzymują tylko entuzjaści i wytrwali, przynosi praca w efekcie końcowym wiele dobrego. Najpierw stwarza szerokie perspektywy finansowe (tutaj podał swój roczny zarobek), wprawdzie taka perspektywa zaczyna się dopiero po jakiś 10-15 latach, ale to perspektywa życia według własnego gustu, nie mówiąc o prestiżu. No i jeszcze, że z pracą można się utożsamiać i wtedy jest najlepiej, albo pracować po pracy, czyli mieć hobby – średnio, pracować tylko – itd. Dowiedziałem się też, dlaczego nie zgodził się, abym studiował we Wrocławiu, bo nie wierzył, że skończę, nadal nie wierzy, stracił zaufanie, radził rzucić szkołę muzyczną, bo na szkołę za późno. Tak mi się niedobrze robiło, nic nie powiedziałem, bo mi się odechciało zresztą. Ewuś, ja nie wiem, ja się będę uczył do egzaminów, może dlatego, że to lepsze od pracy w biurze, lepsze od pójścia do wojska, no i ze względów finansowych. Zniżka, tyle wakacji itd. Może nie będę się musiał utożsamiać z inżynierem elektrykiem – kończył Marek bez przekonania. W barze nie było tylu ludzi, co zazwyczaj, w dni powszedni długie kolejki uniemożliwiały dłuższe siedzenie. Ale my nie mieliśmy się gdzie podziać i zależało nam siedzieć jak najdłużej. Na siódmą zdobyłam bilety na pantomimę Tomaszewskiego, co było nie jada wyczynem z mojej strony, bo Tomaszewski jeździł ze swoim teatrem po świecie i rzadko we Wrocławiu bywał. Akurat przypadła nam “Menażeria cesarzowej Filissy” opowiadająca bez słowa, za to za pomocą nieprawdopodobnej ilości tkanin i akcesoriów o jednoznacznie erotycznej konotacji dzieje niewyżytej seksualnie dziewczyny, która już w tym nadmiarze nie wie, z kim ma kopulować, ponieważ twórcy niezmiennie podsyłają jej coraz to nowe obiekty. Z programu teatralnego dowiedzieliśmy się, że utwór niesie wartości uniwersalne, że zamiarem Henryka Tomaszewskiego było ukazanie w warstwie filozoficznej spektaklu spraw losu ludzkiego na przykładzie różnych, krętych kolein losu miłości. Ale nasz los był prosty i przesądzony. Wyszliśmy na mroźną noc i powlekliśmy się na dworzec. Tam, by przedłużyć pobyt Marka we Wrocławiu poszliśmy do nocnego kina dworcowego na „Życie rodzinne”. Dawka okazałą się piorunująca. Pół zasypiając zdołaliśmy jednak pojąć, co Zanussi chce nam powiedzieć. A chciał dużo. Potomek (Olbrychski) przedwojennych kapitalistów zmylony fortelem ojca, który pod pretekstem swojej agonii zwabia go do rodzinnego domu w celu przekazania mu warsztatu produkującego bombki choinkowe, korzysta nieopatrznie z usługi kolegi z pracy i równocześnie przyjaciela ze studiów, który podwozi go swoją Skodą Oktawią. Kolega okazuje się w pierwszym pokoleniu chłopem, wykorzystuje natychmiast seksualnie jego siostrę Bellę (Komorowska), która i tak radzi sobie w życiu wyśmienicie skacząc po drzewach zdziczałego ogrodu, lub siedząc w wiezieniu za nierząd. Przyjaciel (Nowicki) świadkujący praniu domowych brudów wyjeżdża z dworku oburzony i zniesmaczony panującą w tej chorej warstwie społecznej abnegacją, pijaństwu i lenistwu. Jedzie do Chorzowa, do, jak się wyraża, „prawdziwego” domu. Jego śladem podąża też i Wit (Olbrychski) opuszczając dom rodzinny raz na zawsze, gdyż w jego biurze projektów dla takich jak on, obiecujących absolwentów politechniki rysują się nowe możliwości. Nie wiem, czy zdołaliśmy wysmakować to przesłanie. Nocny pociąg Marka już zapowiedzieli, a nazajutrz czekały nas uczelniane zajęcia przed egzaminami semestralnymi.
O Ewie
Ewa Bienczyckalistopad 2024 P W Ś C P S N 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 -
Ostatnie wpisy
Najnowsze komentarze
- czytelnik - Osip Mandelsztam “Aleksander Giercowicz” tłumaczyła z rosyjskiego Ewa Bieńczycka
- EWA BIEŃCZYCKA - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Filip Łobodziński - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Robert Mrówczyński - Dziennik katowicki (1)
- Ewa - 2022
Kategorie
Archiwa
- lipiec 2024
- luty 2023
- styczeń 2023
- sierpień 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- styczeń 2022
- listopad 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- marzec 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- czerwiec 2019
- marzec 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- lipiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- listopad 2013
- październik 2013
- wrzesień 2013
- sierpień 2013
- lipiec 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- październik 2012
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- lipiec 2012
- czerwiec 2012
- maj 2012
- kwiecień 2012
- marzec 2012
- luty 2012
- styczeń 2012
- grudzień 2011
- listopad 2011
- październik 2011
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
- maj 2011
- kwiecień 2011
- marzec 2011
- luty 2011
- styczeń 2011
- grudzień 2010
- listopad 2010
- październik 2010
- wrzesień 2010
- sierpień 2010
- lipiec 2010
- czerwiec 2010
- maj 2010
- kwiecień 2010
- marzec 2010
- luty 2010
- styczeń 2010
- grudzień 2009
- listopad 2009
- październik 2009
- wrzesień 2009
- sierpień 2009
- lipiec 2009
- czerwiec 2009
- maj 2009
- kwiecień 2009
- marzec 2009
- luty 2009
- styczeń 2009
- grudzień 2008
- listopad 2008
- październik 2008
- wrzesień 2008
- sierpień 2008
- lipiec 2008
- czerwiec 2008
- maj 2008
- kwiecień 2008
- marzec 2008
- luty 2008
- styczeń 2008
- grudzień 2007
- listopad 2007
- październik 2007
- wrzesień 2007
- maj 2007
- kwiecień 2007
- marzec 2007
- luty 2007
- styczeń 2007
- grudzień 2006
- listopad 2006
- październik 2006
- wrzesień 2006
- sierpień 2006
- lipiec 2006
- czerwiec 2006
- maj 2006
- kwiecień 2006
- marzec 2006
- luty 2006
- styczeń 2006
- grudzień 2005
- listopad 2005
- październik 2005
- wrzesień 2005
linki