Ismail Kadare „Następca” (2004)

Rzecz dzieje się 13 grudnia 1981 roku, fikcja Kadare oparta jest na zdarzeniach historycznych. Tytułowym następcą Envera Hodży w rzeczywistości był premier Albanii Mehmet Shehu, kilka dni później zamordowany, ale Kadare łączy to polityczne zdarzenie swojej ojczyzny właśnie z Polską i z mitologią automatycznie czyniąc na miarę Szekspira dramat uniwersalny, mogący zdarzyć się w każdym państwie opanowanym przez reżim.
Noc w willi partyjnego kacyka, wcześniej ubezwłasnowolnionego i więzionego we własnym domu (tajne drzwi do jego komnaty miały klamkę tylko ze strony wchodzącego), to majak błądzącego rozumu, a strach dzieci i żony poprzedzający morderstwo to koszmar senny.
Podobnie jak w „Córce Agamemnona” pisarz skazuje głównego bohatera na to, by szedł, szedł i szedł ku śmierci (czyli na trybunę pierwszomajową), tak tutaj komnatowe prześlizgiwanie się cieni, jak w grze komputerowej prowadzi monotonnie do finału, czyli też do śmierci.
Śmierć to stan obojętności na życie, śmierć u Kadare jest zawsze duchowa, zawsze umieranie jest ubywaniem świata całego. I najgorsze jest to, że ten świat skazywany na martwotę w swojej szarości i nicości jeszcze ma coś barwnego. Czy to będą widziane po drodze barwne wstążki we włosach córeczek znajomego, który też idzie na pochód, rozświetlające ponurość wspinania się na stos ofiarny (czyli trybunę wodzów), czy luksusowe majtki koronkowe, których rozpamiętywaniem główny bohater pochłonięty jest idąc na trybunę. Zdejmował je rozdziewiczając Susanę, córkę dygnitarza, którą za chwilę zobaczy obok swojego ojca na trybunie. Te same majtki barwną plamą zaiskrzą w „Następcy”, kiedy Susana wraz z rodziną zaraz po wyniesieniu zwłok ojca musi się przygotować do internowania i spakować majtki do walizki. W obu powieściach panuje jednak gęsty mrok, mimo, że pierwsza trwa w majowe pogodne południe tirańskiej wiosny, a druga w zimową, grudniową noc.

W trakcie czytania powieści wielkiego Albańczyka – wielokrotnego kandydata do Nobla – niezmiennie wspominałam Radio Tirana, które towarzyszyło nam całe dzieciństwo i młodość. W tych czasach radio stanowiło jedyny kontakt ze światem, jednak, kiedy skręcając dobrze już wyrobioną ebonitową gałkę odbiornika o ułamki milimetra łapało się słowa, by potem jeszcze się trochę cofnąć i powtórzyć minimalny ruch na przód tak długo, aż rozsypane dźwięki złożą się w zrozumiałe słowo, po wyregulowaniu odbiornika niezmiennie odzywało się Radio Tirana. Kiedy w końcu udawało nam się przywołać upragnioną stację i ponaklejaliśmy z bratem pionowe paski papieru na skalę, by wskazówka następnego dnia mogła zatrzymać się na odnalezionym cudem programie, zawsze w tym miejscu odzywało się nie Radio Wolna Europa, nie Radio Luxemburg, ale właśnie, nieskażona żadną zagłuszaczką Radio Tirana.
W mrokach pamięci słyszę sztuczne głosy prezenterów mówiących po polsku, ale z manekinowym nalotem, o wiele bardziej nieludzkim, niż komputerowy syntezator mowy. Nigdy nie było wiadomo, o czym oni mówią, mimo, że mówili po polsku i wyraźnie. I nikt nie pytał, po co to robią i dlaczego nie są zagłuszani.
Dopiero teraz się dowiaduję, że za tym wszystkim stał Polak, towarzysz Kazimierz Mijal, który Radio Tirana tworzył dla idei, za darmo:

„(…)- Miałem willę w Tiranie, sam tam mieszkałem. Rano przychodził kucharz. W ogrodzie był domek dla pracownika bezpieczeństwa, a po ogrodzie chodził jeszcze jeden żołnierz. Dopiero jak się poróżniliśmy i postanowiłem pojechać do Chin, wzmocnili posterunki na ulicy i w podwórku, a poza tym odcięli mi telefon. Wcześniej jednak wszystko było w porządku. Wychodziłem na spacery, jeździłem po całej Albanii. Ciepło, dobry klimat.
– Z czego Pan tam żył?
– Pieniędzy nie dostawałem, ale za wszystko płacił albański pracownik partyjny. (…)”

[Wywiad z Kazimierzem Mijalem. Rozmawia Robert Mazurek
http://trzeciswiat.w…lnierze-partii/]

I tak jak w swoich powieściach Ismail Kadare próbuje bezskutecznie zrozumieć mechanizm marnowania swojego kraju przy pomocy greckich mitów i albańskich baśni, o tyle w Polskiej mrocznej rzeczywistości wystarczyło Radio Tirana, które automatycznie otwierało w mózgu obszary bezsensu.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *