Fryderyk Nietzsche w Turynie po scenie znęcania się nad koniem zamilkł twórczo. Postanawia zamilknąć po nakręceniu filmu z koniem turyńskim w roli głównej Béla Tarr.
Reżyser w wywiadach mówi, że w jego wieku wszystko już staje się symboliczne. Zbudowano więc gdzieś na prowincji węgierskiej (udało się znaleźć nawet pagórek), symboliczną chatę oraz stajnię, by konia, po sponiewieraniu go przez swojego pana i równoczesnym przytuleniu, i skropieniu łzami filozofa, umieścić.
W jesiennym wietrze wraca do domu woźnica i koń, który już na wstępie demonstruje swoją depresję i odmowę służby panu, jakby filozof go zdemoralizował.
Odpowiedź na pytanie zadane na początku filmu, co się stało z koniem turyńskim zdaje się być prosta. Nie chce być batożony i nie chce żyć. Odmawia i pracy i jedzenia. Jako jedyny żywiciel skazuje siebie, i woźnicę z córką na unicestwienie. Tak, jakby Nietzsche po ogłoszeniu niepotrzebności istnienia w życiu człowieka Boga za karę sam się unicestwił, znieruchomiał, zmarniał i zmarł nie za karę, ale z bezradności.
Takie przypuszczenie zdaje się potwierdzać tajemniczy gość wchodzący do chaty kupić palinkę, ktoś z opierścienionymi dłońmi, ktoś, kto pije na umór i wygłasza bliskie teoriom Nietzschego myśli:
„(..) Ponieważ wszystko jest ruiną, wszystko zostało zdegradowane, ale mógłbym powiedzieć, że to oni zrujnowali i wszystko zdegradowali. Bo to nie jest jakiś rodzaj kataklizmu spowodowany przez tak zwaną niewinną ludzką pomoc. Przeciwnie. Tu chodzi o własny człowieczy osąd, jego własną ocenę nad swoją osobowością, nad którą oczywiście Bóg ma pieczę lub w której ośmielam się powiedzieć bierze udział.
A kiedykolwiek On bierze udział jest to najbardziej upiorny twór, jaki możesz sobie wyobrazić.
Ponieważ z rozum świat został upodlony.
To nie ważne, co mówię, ponieważ wszystko co osiągnęli, zostało upodlone.
I od czasu, kiedy osiągnęli wszystko w podstępnej skrytej walce, to wszystko upodlili.
Ponieważ wszystko, czego dotkną – i wszystkiego, czego dotykają – zostaje upodlone.
To była droga przed końcowym zwycięstwem. Przed końcem zwycięzcy.
Zdobyć upodlić, upodlić zdobyć. Lub mogę powiedzieć inaczej: jeśli chcesz dotknąć upodlić i w ten sposób zdobyć lub dotykać zdobywać i tak upadlać, to już się dzieje od wieków i tak w kółko.
Tak i tylko tak czasami chytrze czasami wrednie, czasami uprzejmie, czasami brutalnie, ale to się działo w kółko.
Jeszcze tylko w jeden sposób, jak szczury atakujące w zasadzce. Ponieważ dla tego znakomitego zwycięstwa było to także ważne, że inna strona uważająca, że wszystko jest wspaniałe na swój sposób i szlachetne, nie powinna uwikłać się w żaden rodzaj walki. Nie powinno być ani jednego przejawu bójki, tylko nagłe zniknięcie jednej strony oznaczające zniknięcie wspaniałości doskonałości szlachetności.
Dlatego ci triumfujący czempioni, którzy atakują znienacka, rządzą Ziemią i nie ma najmniejszego zakątka w którym ktoś mógłby się przed nimi ukryć, ponieważ wszystko, na czym mogą położyć ręce, jest ich.
Nawet rzeczy, które myślimy, że nie mogą zdobyć – ale zdobywają – są również ich.
Ponieważ niebo jest już ich, i wszystkie nasze sny, ich jest chwila natura, nieskończona cisza.
Nawet nieśmiertelność jest ich, rozumiesz? Wszystko, wszystko jest stracone! Ci szlachetni, wielcy i wspaniali ludzie po prostu się zatrzymali, jeśli mogę to w ten sposób ująć. Zatrzymali się w tym punkcie i musieli zrozumieć i zaakceptować, że nie ma Boga ni bogów. I ci wspaniali wielcy i szlachetni musieli to zrozumieć i zaakceptować zaraz od początku. Ależ oczywiście byli wszystkiego niezdolni zrozumieć. Uwierzyli w to i zaakceptowali, ale tego nie zrozumieli. Po prostu stali oszołomieni, ale niezrezygnowani, – nim coś –ta iskra z mózgu – w końcu ich oświeciła. I naraz wszyscy się zorientowali, że nie ma ani Boga ni bogów.
Wszyscy naraz zauważyli, że nie ma ani dobra czy zła. Tedy zauważyli oraz zrozumieli, że jeżeli tak jest to oni tak samo nie istnieją! Widzisz, liczę się z tym, że mógł być to moment, kiedy możemy powiedzieć, że że zostali zgaszeni, zostali spaleni. Zgaszeni i wypaleni, jak ogień pozostawiony, by się tlił na łące. Kiedyś żył człowiek, co stale przegrywał, drugi natomiast był ciągłym zwycięzcą.
Porażka, zwycięstwo, porażka, zwycięstwo.
I pewnego dnia – tu w okolicy – musiałem sobie uświadomić uświadomiłem sobie, że się pomyliłem, bardzo się pomyliłem, kiedy pomyślałem, że nigdy nie było i nigdy nie będzie żadnych zmian tu na Ziemi, ponieważ zaufaj mi, wiem teraz, że ta zmiana zaiste miała tutaj miejsce(…).”
Przedstawionej sytuacji na Ziemi gospodarze chaty zdają się nie słyszeć i nie starają się zrozumieć. Ta, jak na oszczędność słów w filmie przydługa wykładnia idei śmierci Boga ulatnia się w szalejącej wichurze wraz z utykającym gościem, który oddala się popijając z butelki kupioną palinkę. Stagnacja i oniemienie mieszkańców chatki zdają się być właśnie tą nieśmiertelnością, o której wspomniał nieznajomy. Rytm życia wybijają monotonne codzienne czynności wykonywane przez ojca i córkę zapewniające im podstawową egzystencję, która jest już nie życiem, a nawykiem życia. Nawet, jak postanawiają uciec pakując dobytek i zmuszając konia do wyjścia ze stajni, wracają w to samo miejsce. Zataczają jedynie w swojej wędrówce koło. Pułapka egzystencjalna skutecznie zilustrowana jest jeszcze bardziej ascetycznymi środkami, niże te, których w ubiegłym wieku użyli Samuel Beckett, Eugène Ionesco, czy Max Frisch.
Trudno nie ulec zaczarowaniu tego filmu, trudno nie zachwycić się żywej ilustracji śmierci duchowej, kunsztowi reżyserskiemu Béli Tarra, i mistrzostwu scenariusza László Krasznahorkaiego. Artyści ci potrafili w odróżnieniu od fałszywych artystów ożywić sztuką martwotę świata, podczas gdy u tych drugich zazwyczaj dzieje się na odwrót. Dlatego wbrew idei filmu, nie wszystko jest stracone.
Minęły “wieki” od epizodu z koniem turyńskim, a koń polski nadal ma się fatalnie, jak również wszelka inna gadzina. Kilka lat temu widziałem głośny filmik z komórki przedstawiający katowanie w biały dzień, na oczach tłumów, leżącego, umierającego konia, który już dalej nie mógł ciągnąć ceprów za dutki, przez furmana-górala. Rzecz miała miejsce w Zakopanem, gdzie konie nadal pracują ponad końskie siły. Nie odnotowano aby jakiś artysta z tego powodu zamilkł twórczo. Wówczas nawet temu furmanowi włos z głowy nie spadł.
Myślę, że bóg jest jednak niezbędny ludziom, ale bynajmniej nie dla rozwoju duchowego i moralnego, a przeciwnie, aby w jego imię mogli się dopuszczać najgorszych czynów.
to właśnie odkrył Nietzsche: powierzchowność chrześcijańskiego Boga, który przyzwala na znęcanie się nad zwierzętami i ludźmi. Jeszcze kilka miesięcy temu na wsi usłyszałam, że Bóg stworzył zwierzęta, a szczególnie świnie po to, by je jeść i nie ma potrzeby sprzeciwiać się jego woli. Zwierzęta pociągowe widać byłyby też istotami wyłącznie stworzonymi do dręczenia, gdyby samochód nie okazał się wynalazkiem skuteczniejszym, pozbawionym odchodów, bo prorokowano, że np. w Paryżu w XIX wieku było więcej koni nawet niż malarzy, które pozostawiły tak dużo odchodów, że wróżono temu miastu niechybny koniec (o odchodach malarzy się nie mówi).
Malarze zresztą, z racji swojej rzekomej wrażliwości nie są nic lepsi od górala, którego świętość namaścił Jan Paweł II wizytując Tatry.
Jakieś dziesięć lat temu byłam na plenerze w Bieszczadach, gdzie malarze (o sławnych nazwiskach), wynajęli wóz z koniem, który zawiózł ich wysoko na połoniny, a oni na tym wozie pili wódkę i śpiewali, jak to zwykła robić brać malarska. Nie wiem, jak to wszystko się skończyło, bo odmówiłam zapłacenia składkowego 20 zł i w połowie pleneru wróciłam do domu.
Nie ma Robercie już Jaśniejszych. Wszystko milknie, zamilkł Nietzsche, milknie Tarr. Cale szczęście, że Ty się tutaj odzywasz.
Powierzchowny bóg chrześcijański? Myślisz, że te święte księgi to jakieś niedoróbki? Przecież ten rodzaj ksiąg to niedościgłe wzorce i przepisy jak twardo i bezwzględnie kontrolować dowolnie duże masy ludzkie w najdrobniejszym aspekcie ich życia. Na nich wzorowali się i nadal wzorują wielcy tyrani i okrutnicy od niepamiętnych czasów, pisząc swoje Mein kampfy, Czerwone książeczki itp. Myślę, że człowiek jest taki, jaki jest właśnie dzięki tym świętym księgom, a nie wbrew nim. Bóg o jakim piszesz cieszy się z takich swoich dzieci, bo takie je chciał mieć. Biblia to instrukcja jak wydobyć najgorsze rzeczy z człowieka, tak by nie stracił przy tym dobrego samopoczucia.
Niemniej cieszę się, że Ci moje towarzystwo dogadza, choć po tym wszystkim co widziałem, powinienem milczeć.
bardzo charakterystyczny przykład z koniem dla malarzy. Ciekawe ileż koni musiało anonimowo oddać życie zajeżdżonych w tysięcznych kuligach partyjnych i podobnych do opisanych przez Ciebie imprezach. I nikt im nie odda sprawiedliwości nikt nie uczci ich pamięci. Tylko na Nietzschego można liczyć… Może jeszcze na Morcinka.
tytułem uzupełnienia trzeba dodać współczesne święte księgi, jak zielona księga Kadafiego i święta księgą Ruhnama tyrana turkmeńskiego Nijazowa, na szczęście już nieżyjącego. Warto polecić w tym miejscu znakomity film Arto Halonena W cieniu świętej księgi. Trudno uwierzyć, że dzisiaj jeszcze można trzymać za mordę masy ludzkie przy pomocy niebywale groteskowych rekwizytów. Był na alterkino, ale jakoś wyparował..
ten film się odnalazł tu:
http://www.iplex.pl/filmy/cien-swietej-ksiegi,92
Dzięki Robercie za link, piszę notkę na blog o tegorocznym nobliście, Chińczyk jest niesłychanie płodny i muszę ponad sześćset stron przeczytać, bo go zupełnie nie znam. Więc Twój film zobaczę jutro.
Wiesz, ja byłam całe życie przykładną Córą Kościoła i mi niesporo się tak na stare lata radykalizować.
Ale chciałabym dożyć chwili, by wróciła duchowość w dziełach sztuki, szczególnie, że barwników już nie trzeba wytwarzać ze zwierząt, sekcji zwłok potajemnie przeprowadzać i niepojęty jest usankcjonowany powrót cierpienia ludzi i zwierząt przy tak zaawansowanej technologii dzisiejszej cywilizacji.