Siergiej Łoźnica “Szczęście ty moje” (2010)

Rzecz dzieje się niedaleko Smoleńska. Bohaterem filmu jest rosyjska prowincja w kilkudziesięciu koszmarnych odsłonach, która do dzisiaj nie obudziła się z barbarzyńskiej nocy przyswajając z dzisiejszej cywilizacji jedynie telefony komórkowe i monitory komputerów.
Właściwie postacie w filmie nie postępują inaczej niż bandyci z „Funny Games” z tą różnicą, że Michael Haneke zbrodnie sprowadza do gry, przyjemności, podczas gdy u Siergieja Łoźnicy mord jest odwieczny, głęboko zakorzeniony w II wojnie światowej, jest nieuchronną koniecznością dziejową. Kiedy Cyganka – u której ląduje główny bohater pozbawiony pamięci brzozowym polanem – pod pretekstem „leczenia” wykorzystuje go seksualnie, a potem bezdusznie porzuca na pastwę losu, dzieje się już w filmie bardzo źle i oglądając następną połowę wie się, że tu już nic się dobrego nie wydarzy. Jest w tym filmie taka właśnie melancholijna determinacja: człowiek nie jest pojmowany ani przedmiotowo, ani nie przeszkadza, ani się go niewolniczo nie wykorzystuje. Człowiek jest tam cały czas oddzielony, opuszczony w sensie właśnie metafizycznym. Opuszczony przez Boga, Państwo, Rodzinę, Sąsiadów. Opuszczony przez zdrowy rozsądek, przez wszystko to, co mogłoby stanowić jakiś życiowy drogowskaz. Kiedy w końcowej scenie główny bohater Georgij zostaje zabrany przez przypadkowego kierowcę, a ten widząc pożałowania godny stan autostopowicza, daje mu wykład konformizmu, za chwilę sam zostaje bestialsko zamordowany, a jego nauki biorą w łeb. I tak opuszczeni są właściwie wszyscy: kilkunastoletnia prostytutka, ludzie na targu, ludzie napadający na samochody, nudzący się policjanci polujący na kobiety, kobiety niemające w policjantach ochrony, straż kolejowa w opowieściach z czasów wojny, nauczyciel wychowujący sam synka.

Łoźnica mówi w wywiadzie, że wszystkie opowieści o ludziach są prawdziwe. I te z czasów, jak żołnierze wracali z wojny i plądrowali wsie i te dzisiejsze, o których przecież pełno w mediach.
Wstrząsa widzem rosyjska słodycz i dobroć w połączeniu z brutalnością, czego nie ma w takiej postaci i natężeniu w zachodniej cywilizacji. Jest coś lisiego w tej gościnności, szczerości, którą chętnie wymusza się od zaszczutej ofiary. Tak jest w scenie z nieletnią prostytutką, niemal dzieckiem, kiedy Georgij ją karmi, daje pieniądze nie chcąc nic w zamian, a ta kieruje jego ciężarówkę na zatracenie. Podobnie scena poprzedzająca mord na nauczycielu, który nakarmiwszy i ugościwszy dwóch wracających z wojny degeneratów śpi nieświadomy przytulony do swojego synka. Ludzie, którzy jak tylko zaczynają zachowywać się jak ludzie, natychmiast zostają pożarci przez nadciągające mroczne bestie, które ludźmi być przestali. Baśniowość filmu właśnie kończy się na tym bardzo prawdziwym mechanizmie niszczenia w zarodku każdy przejaw rodzącego się dobra nie w imię jakiejś demonicznej siły, ale wskutek deformacji życia spsiałego, byle jakiego, skarlałego, pozbawionego perspektyw na rozwój. Film jest na wskroś realistyczny, kręcony z dokumentalną precyzją. Twórcy nie wspomagają się żadną magią, żadną poetyką i metaforą, wszechpanująca ironia, w którą wprowadza tytuł filmu, ma na celu wyrugowanie resztek romantyzmu. Zawsze mamy mechanizm tuczenia, przysposabiania swojej ofiary do czekającego ją zaszlachtowania. Dlatego końcowa scena, kiedy Georgii strzela sprawiedliwie do wszystkich – do agresorów i do ofiar w akcie nie zemsty, ale oczyszczenia – jest desperacją jedynie możliwą w świecie już straconym, zdemoralizowanym i w konsekwencji niemożliwym.
Siergiej Łoźnica nie moralizuje, nie politykuje, nie oskarża. On tylko przedstawia, jak każdy wielki artysta.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

7 odpowiedzi na Siergiej Łoźnica “Szczęście ty moje” (2010)

  1. Bardzo ciekawy artykuł, chętnie do niego powrócę w bardziej wolnej chwili i przeczytam jeszcze raz dokładnie

  2. Ewa > ulotki pisze:

    Za to ten komentarz bardzo nieciekawy, zabierający mi wolne chwile, bo jako administrator muszę czytać wszystko. Proszę się wysilić, jak chcecie zareklamować swoją firmę.

  3. Robert Mrówczyński pisze:

    Tak jak nie przeczytali “ciekawego artykułu”, to pewnie nie przeczytają także Twojego komentarza. Mnie to wygląda na jakiś automat i powinnaś to usunąć. Po kiego masz za friko reklamować jakąś firmę?

    Wracając do ciekawego artykułu, to bardzo Ci za niego dziękuję, chciałoby się powiedzieć: w imieniu reżysera i sztuki. Bo film jest wielki i warto, aby również w sieci film ten znalazł właściwe mu, wysokie miejsce w Twoim rankingu, a przede wszystkim trafne odczytanie. Mało który artysta zachwyci się bezinteresownie innym artystą…

    U Dostojewskiego morderca Stawrogin przeżywał niebywałe katusze i wyrzuty sumienia. Mordercy Łoźnicy zabijają bez żadnych emocji. Ale Dostojewski kochał słowiańską duszę, z wzajemnością zresztą. Łoźnica chyba jest bliższy prawdy, bardzo niewygodnej i nieprzyjemnej prawdy, którą tak artystycznie, a jednocześnie spektakularnie ujawnił. Jego odkrycia i wizja jest jakościowa inna niż to co zrobił Varga w Trocinach, choć wygląda, że chciał zrobić rzecz podobną. To jednak inny wymiar sztuki. U Vargi jednak potworność da się oswoić i wytłumaczyć, a zbrodniarza można nawet polubić.

  4. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    Pesymizm filmu ma wymiar szerszy, myślę, że to rzecz skali, na ile się człowiekowi pozwoli. Tam wyraźnie jest powiedziane, że rzecz dzieje się na krańcu świata, gdzie wszystko wolno, bo człowiek ma bardzo niską cenę. W centrum świata, w Moskwie Stalin wydzwaniał do poetów, bo kochał poetów jak nikt inny i dzwonił z miłością do nich wielbiąc ich wielkość i doceniając ich cenę. A jednak jak Mandelsztam podnosił słuchawkę to już wiedział, że to może być tylko wyrok. I myślę, że ten film tak naprawdę jest tylko o tym: o fałszu dobroci, która jest niezbędnym wabikiem, która nigdy nie jest niczym innym.
    Myślałam, że wreszcie nadeszła era dobroci i że jest nią Internet. Teraz panicznie boję się każdego maila, każdego komentarza na blogu. Nie wiem, czy tak jest na całym świecie, ale sądząc po Internecie jesteśmy w dalszym ciągu pod wpływem tego wschodniego uwodzenia dążącego do oswojenia i zbliżenia, by móc łatwiej zabić. Przecież zabijanie to też pozbawianie nadziei, pewności siebie, niszczenie skłamaną pochwałą, która w konsekwencji jest drwiną. Taką właśnie potrzebę ilustruje reżyser w scenie dręczenia przez policjantów pod smoleńskich majora z Moskwy. W konsekwencji przecież to nie oni go zabili, ale ktoś zupełnie inny, krystalicznie dobry.

  5. Robert Mrówczyński pisze:

    Ten koniec świata to okolice Smoleńska, tam gdzie jak piszesz życie człowieka ma bardzo niską cenę, a konkretnie warte jest tyle ile ma on przy sobie.
    Musi chyba być coś na rzeczy. To są w końcu tereny potwornych masowych mordów. Takie rzeczy nie mogą nie odcisnąć się na duszy ludzi, którzy tam mieszkają. PiSowscy politrucy w ogóle nie wyobrażają sobie, by samolot z prezydentem mógł spaść tam o własnych siłach. W TYM miejscu i z TYMI ludźmi było to po prostu niemożliwe.

  6. Robert Mrówczyński pisze:

    Może właśnie w tym filmie należy szukać rozwiązania zagadki katastrofy prezydenckiego samolotu. Jeśli, tak jak to widzimy w filmie, urzędnicy państwowi – policjanci mogą “pobrać” z ulicy dowolnego człowieka w celu ograbienia, a następnie zabicia, to czy dyspozytorzy lotniska nie mogli ulec pokusie zdobycia łupu jaki nigdy więcej się może nie zdarzyć? Wcale nie musiał być żaden spisek i instrukcje z Moskwy. Inicjatywa oddolna, podobna do tej z filmu. A jakie fanty! Nie jakieś tam kilka kilogramów mąki. Gadżety elektroniczne z górnej półki, których jakoś do dzisiaj nie oddano rodzinom. Lotnisko i okolice jakby żywcem wyjęte z filmu Łoźnicy, także scenariusz z samolotem strąconym kijem, uprzednio skierowanym kilka km od osi pasa.
    Ja w tę teorię nie wierzyłem, wiem że w Polsce sprawy mogą i tak iść źle bez specjalnego planu i złej woli, ale po tym filmie już sam nie wiem co sądzić.

  7. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    Ależ to, co piszesz Robercie jest jak najbardziej prawdopodobne. Myślę, że cały film kwestionuje teorię spiskową świata. Z moich badań zachowań w Sieci jasno wynika, że ludzie pozbawieni skrupułów, a często i wiedzy, działają głupio bez żadnych planów i zamachów. Bliższy mi jest chłop z opowiadania Czechowa, który wykręcał z szyn kolejowych śruby, które cała wieś używała do obciążania wędek na ryby i był zdumiony, że robi źle i że za to idzie do więzienia. Najprawdopodobniej dzicz spod Smoleńska zobaczyła lecący samolot z Polski, jako trafiający się im pierwszorzędny łup. I się nie pomylili!
    Wiesz, ja mam tak mało czasu i ciągle ślą mi ludzie maile, mamią obietnicami umieszczenia gdzieś moich tekstów blogowych, zazwyczaj do niczego nie dochodzi, ale widocznie strata mojego czasu jest ich zyskiem. Bo przecież staram się być grzeczna i kulturalna. Tak to właśnie niefrasobliwość i głupota pożera nam świat. A mogłoby być tak miło. Te ziemie koło Katynia to podobno czarnoziemy, najżyźniejsze miejsca w Europie. Podobnie blogi sieciowe i portale literackie mogłyby być najżyźniejszymi miejscami w Sieci. Niestety, większość internautów traktuje je jak darmowe mięso do pożarcia lecące gdzieś w wirtualnej przestrzeni. Ech…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *