Roman Honet “Piąte królestwo”(2011)

Bebechowość ostatniego, podobno szóstego tomiku poezji Romana Honeta nie ma nic wspólnego z egzystencjalizmem i wszystkimi izmami, którymi entuzjastycznie obdarowali ten tomik fani poezji Honeta. Okładkowa grafika przedstawiająca brazylijskiego potwora nawiązuje do latynoskich motywów tylko poprzez takie słowa, jak „pies”, „katedra” „madonna”, natomiast „gazrurka, „kibel”, „dupsko”, to już grunt typowo polski i jeśli Roman Honet chciał wznieść się na jakiejś międzykontynentalne wyżyny, to przykuwa go jak kajdanami do miejsca, niefortunny folklor. Wysokie loty poezji Romana Honeta nie byłyby egzystencjalnym kiczem, gdyby nie były tak egzaltowane i sztuczne. Nie wierzę w ani jedną troskę Honeta o naszą planetę, kumpli i sąsiadów, a troskami wręcz naszpikowane są jego wiersze. Cierpienie i płacz nad nieszczęściami ludzkiego padołu jest nie do zniesienia w wypadku stosunkowo młodego jeszcze artysty, który udaje, że w swoim życiu zaliczył, jako świadek, największe katastrofy tego globu, podczas, gdy fałsz jego życiowych doświadczeń jest natychmiast rozpoznawalny. To nie jest głos nadwrażliwca, którego złe spojrzenie anonimowego przechodnia może zapędzić w beznadziejną melancholię. Cały czas, czytając te wiersze, miałam wrażenie, że autor wybrał z wielu wariantów ludzkich doświadczeń minorowy klimat tylko po to, by coś napisać.
Poczynając od tytułu, w którym na wstępie zapraszani jesteśmy do świata iluzji i domniemania, stajemy się nie tylko niewolnikami tego powołanego wyobraźnią poety miejsca, ale ciągłe łubudu, ciągłe wizje pseudo surrealistyczne klimatu gier komputerowych powodują, że trudno, po przeczytaniu tomiku nie zostać – już na zewnątrz, po wypluciu z kręgu tych strof – poszkodowanym psychicznie.
Piąte królestwo nie jest Królestwem Szatana, ponieważ w takim królestwie Śmierć nie sika. Ale oddawanie moczu przez Śmierć nie jest tu ani ironią ani dowcipem. Jeśli próbowałam powiązać wizje Honeta z na przykład malarstwem Jacka Malczewskiego, gdzie w końcu też wszystko jest na poważnie, zawsze przyłapywałam się na tym, że przecież Malczewski potrafił malować jak barokowi malarze europejscy, podczas gdy warsztat poetycki Honeta oparty jest na jednej nucie wyjałowionego już z wszelkiego bogactwa językowego świata współczesnej poezji.
Wszelkie nawiązywania do Grochowiaka, Ratonia, Bursy, Wojaczka, do turpistów, wszelkie neo w tym wypadku nie mają sensu. Brzydota, o jakiej mówi duet recenzentów z radia szczecińskiego nie jest siłą tej poezji, ponieważ brzydota nie gra tu żadnej roli. Jest nieważna, niweluje się tak, jak strach w horrorze, stosowana jest na niby, jest zabiegiem estetycznym, a nie doświadczeniem poetyckim. Każdy wrażliwszy odbiorca natychmiast odbierze fałsz tej poezji pisanej przez sytego przedstawiciela gatunku ludzkiego, który podszywa się pod głodnego, cierpiącego i poszkodowanego. Zamiana tych ról najbardziej jest irytująca, ponieważ autor używa środków artystycznych wydumanych, metafory służą artystowskiemu popisowi i nawet nie zakamuflowaniu, że „dupsko bibliotek” ma w dupie, tylko po to, by się autentycznie popisać brawurową jazdą po klawiaturze.
Cały tomik oparty jest na schemacie artykulacji niezgody podmiotu lirycznego na zastany świat wykrzyczany przez narratora i który ex cathedra grzmi nad nim wytykając jego wady. Służą do tego bardzo często psy:

„(…)wiatr zbiera dzwony,
psy i dzwony syczące w budach i katedrach(…)”

[w prochu, w dzwonie]

„(…)psy wyją
na zaśnieżonych hałdach elektrowni,
stróż podnosi gazrurkę, leżącą w krzewach
jak igła w oszronionej operze – ta fanfara(…)”

[wdowiec i złoty mróz]

„(…)czas zabrał kogo innego,
komu innemu rozdał nasze twarze,
nasze psy – i nawet brudu,
nawet brudu zostało zbyt mało, żeby go wypluć
i schować się pod nim(…)”

[brud]

„(…)słońce, skradzione z parku o zachodzie,
leżało w brudzie na śniegu, zepsute
wył w nim pies łańcuchowy,
mój promień(…)”

[promień]

Konstrukcja tych wierszy – zawsze ilustrowana obrazkami mimochodem zarejestrowanymi, jakby kątem oka, ukradkową kamerą – w celu przyłapania niecności świata na gorącym uczynku – wbrew zamierzeniu klarowności i czytelności, jest konstrukcją spaghetti. W nieskończoność można mnożyć metafory i obrazy bez żadnej szkody dla całości, Chwała więc Honetowi, że tomik jest tak wstrzemięźliwy objętościowo, a autor zdroworozsądkowo płodny.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 odpowiedzi na Roman Honet “Piąte królestwo”(2011)

  1. Ewa pisze:

    Wiersze Romana Honeta z tego tomiku są dostępne na portalu Biura Literackiego. Sam autor czyta wiersze w pierwszych trzech odcinkach na YouTube: Styczniowe “Czytanie w Biurze” http://www.youtube.com/watch?v=lUqKj7wdLu8

  2. Wanda Niechciała pisze:

    Bardzo mało wejść na te linki… Od stycznia…
    Ciekawe są spostrzeżenia Piotra Śliwińskiego o tym, że Roman Honet nawiązuje do Bataille’a, Blanchota, Stevensa, de Mana, Kristevej, Friedricha, Blake’a… Czy to nie zadłużycie? Czy tak się godzi ustami Uczonych w Piśmie?

  3. Ewa pisze:

    jeszcze Dante. To zupełnie typowe i nie ma się co dziwić. Słowo straciło zupełnie znaczenie właśnie u tych, którzy powołani są do jego ochrony, ocalenia, a przede wszystkim ważenia. A sam autor słusznie dystansuje się do tych ocen i wniosków zapewniając w wywiadach, że pisze tak jak chce nie oglądając się na żadne wpływy. Kilka razy przeczytałam tomik i oprócz zamiany pospolitych lęków, które przeciętnego zjadacza chleba nawiedzają kilka razy dziennie na nadrealistyczne obrazki, niczego przypominającego wypowiedzi wymienionych autorytetów nie odnalazłam.

  4. Hortensja Nowak pisze:

    Mam podobnie na Facebooku, jak przyłączam się do grup pisarzy, którzy mają na Wikipedii napisane, że są pisarzami i mają dorobek artystyczny, nie mogę się skomunikować. Albo wszystko zamieniają w żart, albo osoby trzecie natychmiast wkraczają i rozbijają wszelki dialog. Facebook jest takim kabaretem, jak w filmie „Kabaret” Boba Fosse’a, gdzie to, co na zewnątrz teatru, było natychmiast komentowane na jego deskach. I podobnie jest nie tylko na Facebooku, ale i na tych spotkaniach promocyjnych z filmików youtubowych. Przecież mowa Śliwińskiego wprowadzająca czytanie Honeta to zupełny bełkot. W sumie, to trudno faktycznie powiedzieć coś afirmującego, dlatego to jest takie niekomunikatywne celowo. Smutne, że robią to, jak czytam na Wikipedii ludzie z doktoratem filologii polskiej i robią to na poważnie.

    Mnie w tym tomiku najbardziej zaintrygował wiersz „msza ladzińskiego” bardzo w sumie szczery, opowiadający o odbytej imprezce alkoholowej u kogoś o nazwisku Ladziński (szukałam nawet na Facebooku).
    Tam na ceracie zostają wyrzygane środki przeciwlękowe, ale najbardziej zagadkowy jest murzyn w czołgu i męczy mnie to” jak murzyn w czołgu”. Bo może to jest inne powiedzenie, że było ciemno jak w dupie u Murzyna? I przyznam się, że wolałabym jednak jakieś swojskie zaczepienia, z którymi mogłabym się spotkać. Bo płynąca po niebie ryba, koński łeb, to może i dobre u Salvadora Dalego, ale przecież już u jego epigonów było nie do zniesienia. Bardzo często w tych wierszach Honet zatrzymuje się w pół drogi i wcale to nie jest niedopowiedzenie, tylko niepowiedzenie. I jeszcze wracając do tych intelektualistów francuskich, przywołanych na wstępie. Podobno Francuzi to straszne fleje, zamiatają śmieci pod szafy, ale w literaturze są niezwykle precyzyjni.

  5. pikuś pisze:

    szukacie dziury w całym.

  6. Ewa pisze:

    Szukamy sensu w bezsensie. Cały czas mam wrażenie, że tomiki powstają, aby powstać, a nie, żeby zaistnieć. Salvador Dali na ekscesach robił ogromną kasę, wszystko było połączone, Gala, malarstwo, happeningi. Tutaj mamy bardzo grzeczne gremium redaktorów, jurorów konkursów, łowców talentów, krytyków, animatorów festiwali i antologii, którzy równocześnie są i artystami, co przecież jak świat światem, nigdy nie było możliwe. I w tym wszystkim tzw. poezja hermetyczna, czyli tzw. nietykalna, bo kto się ośmieli zapytać, o co chodzi poecie hermetycznemu, tylko się ośmieszy. A na dodatek etykietka hermetyzmu w tym wypadku to też nadużycie i uzurpacja.

  7. Wanda Niechciała pisze:

    To jak Ewo uważasz, że wiersze pisze się po to, by mieć dorobek w CV, to zwracam uwagę na wiersz „curriculum vitae” mówiący o tym, jak podmiot liryczny spotyka się po raz pierwszy w życiu ze złem tego świata (cuchnące ścierwo) symbolizowanym zapachem, podczas, gdy jego matka hodowała go w zapachu konwalii i on nic o tym wcześniej nie wiedział. To prosty zrozumiały wiersz atakujący obłudę, zahaczający o betonową, szarą codzienność nieciekawych czasów, w których bohater wiersza wzrastał. I ten wiersz właśnie dzięki temu, że nie posiada ubiegłowiecznej rupieciarni nadrealistów w stylu białe larwy i sikającej śmierci, jest strawny. Ale jeśli poecie będzie się w kółko młotkować, że jest genialny, to będzie brnął w ten niepojęty i niepotrzebny świat surrealizmu, który w dzisiejszych czasach zszedł na psy, czyli do komiksu i gier komputerowych stając się żenującym kiczem. I tylko chodzi o to, by poezję oczyszczać, dążyć do prostoty, a nie do zagmatwania. Bo przecież niejednokrotnie bezsprzecznie Honet chce coś powiedzieć i być może przeszkadza mu w tym rola Poety.

  8. Ewa pisze:

    To co Wando Honet chce powiedzieć? Że niefajnie żyje mu się na tym świecie? Że za mało wejść na filmiki youtube? Bo jeśli odejmiemy sposób obrazowania – zanegujemy surrealizm, który według mnie jest ozdobnikiem, a nie koniecznością – to co pozostanie? Bo piąte królestwo, jak mówi w wywiadzie, to nie jego piekło tylko to obok – sąsiadów, napotykanych, obcych światów.

  9. Hortensja Nowak pisze:

    Mimo, że pojawia się xanax, to te wiersze nie są o lękach autora, w każdym razie nie pisze wierszy po to, by je zniwelować. Paniczność u Honeta – tak jak u Rolanda Topora, który nie pokonał swojej paniczności twórczością, ale ją w jakiś sposób w niej oswajał i ona była cały czas zamknięta w jego pismach i rysunkach, najprawdopodobniej dzięki takiemu jej ulokowaniu poza sobą, mógł normalnie funkcjonować poza domem wariatów – jest innej natury. Honet, tak jak napisałaś w notce, buduje teatr wyalienowany, nie swój, kulturowy, naczytany. Taka psychoterapia oczywiście nic nie daje autorowi, automatycznie nie daje też nic czytelnikowi, bo to hucpa i kłamstwo artystyczne. Gombrowicz by to wyśmiał, bo był niezwykle wyczulony na takie puste przebiegi. Ale nie mogę zaprzeczyć, paniczność w wierszach Honeta jest i nie można zarzucić mu cynizmu. Jednak jest zupełnie bezradny wobec zadania, które ma do wykonania. Stąd te uniki i niepowiedzenia. Chociaż, być może, panika wynika z tego artystycznego fiaska, a nie z nadwrażliwości. Tego właśnie nie wiem.

  10. Wanda Niechciała pisze:

    Tak, myślę Hortensjo, że jesteś na dobrym tropie: te wiersze to bardziej czkawka, niż oddychanie poezją która daje życie. Przeczytałam eksperymentalnie jednym cięgiem wszystkie wiersze bez odstępów wklejając je do wordowskiego pliku i nie było wiadomo, co jest tytułem. Tym sposobem uzyskałam jeden totalny wiersz-poemat bez szkody dla jego konstrukcji. Bez szkody, ponieważ wszystkie przywołane obrazy – kobiety pijące borygo, czarna folia na polach, sikająca śmierć, nieprzytomni mężczyźni smakujący wiersz w światowym dupsku biblioteki – nagle to wszystko w mojej wyobraźni ożyło, zamieniło się na obrazy teledysku. I zaraz mi się przypomniał teledysk Tanga Budki Suflera „bo do tańca trzeba dwojga”, taki właśnie kiczowaty, gdzie pokazano egzystencjalizm dla ubogich. Oczywiście ubogich duchem, cokolwiek to znaczy.

  11. Ewa pisze:

    Myślę, że wbrew ogromnej ilości afirmujących tekstów na blogach i portalach, które niestety wchłonęłam w siebie przygotowując się do postu o najnowszym tomiku Romana Honeta – zdrowy miłośnik poezji odczuje jej nie awangardowość, jak próbują ambitni internauci kolejkujący do następnej antologii pod redakcją Romana Honeta nam wmówić korzystając z okazji, że mało kto ten tomik przeczyta – a właśnie komercję.
    Myślę, że nie ma sensu dalej pastwić się nad tymi wierszami, szczególnie, że dzisiaj dano na iplex za darmo prawdziwe piąte królestwo, czyli Luisa Buñuela „Viridianę” i chciałabym jeszcze dzisiaj ją sobie przypomnieć w lepszym odbiorze, niż na małym ekranie w peerelowskiej telewizji. Wtedy chętnie emitowano filmy antyklerykalne, ale też dzisiaj, przy skandalu z księdzem Adamem Bonieckim warto go sobie przypomnieć.

    Za tydzień omawiamy ostatnio wydany tomik Elżbiety Lipińskiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *