Pół wieku już śnieg. Cmentarz biały, róże sztuczne zasłonił skromnie.
Wczorajsze na niebie rozbłyski, to leje na śniegu. Ulicy
nikt nie wymaże. Jak ran pięćdziesięcioletnich. O, obłudnicy
skrywacie się w milczeniu, jak w czasie niedokonanym. Upomni
się czas. Zmiecie wasze oszustwo. To fałszywe poklepywanie
dominujących samozwańców. Rozpadną się ręce i plecy,
każda komórka ciała zniknie. Wiatr nocy śniegowi zaprzeczył
obnażył blasku tandetę. Puste po ogniach sztucznych mieszkanie
nieba. Wciąż za mało na budowanie. Deficyt zawsze raną;
nawet nadmiar jest deficytem. Za dużo krwi w czerwonym soku.
Za dużo wieszania Husseina. Miłosierdzia mało w tym roku
minionym. Race z hipermarketu to znów śmiecie. Zgasła taniość.
Wsobny jest wasz pobyt. Wracacie więc do nierozumienia książek.
Nieme są słowa, nie dźwięczą życiem. Ziemia już nie jest jałowa
z baobabami fantazji. Strzelają do róż strzelnicą świata.
Jesteś zbyt Mały. Wciąż nieletni. Nie rozpoznałeś róży, Książę.