Napisana trzydzieści lat temu autobiografia przedwojennej pieśniarki kabaretowej niemal w całości została wchłonięta przez wydaną w ubiegłym roku książkę Agaty Tuszyńskiej „Oskarżona Wiera Gran”. Stało się to z wielką stratą dla opisanej w niej Wiery Gran, mimo, że Agata Tuszyńska w telewizyjnej rozmowie o swojej książce powiedziała, że gdyby nie ona, świat o Wierze by zapomniał.
Uczciwiej zachował się o pokolenie młodszy od Agaty Tuszyńskiej Remigiusz Grzela, który rok przed śmiercią Wery Gran odwiedził ją w jej paryskim mieszkaniu i o tym cennym spotkaniu i świadectwie jej losu „ocalałej” z dziennikarską pieczołowitością w powieści „bądź moim Bogiem” napisał, rzetelnie dokumentując też istnienie jej książki:
„(…)Vera pisała swoją książkę w złości, z żalem, ratując swój honor, chcąc siebie oczyścić. Pisała przeciwko oszczercom. Broniła się dokumentami, które się zachowały. Dowodami. Ale czy musiała to robić?
Książka wyszła w Paryżu. Ale po polsku. Prawdopodobnie nie weszła nigdy do oficjalnego obiegu księgarskiego. Vera pisze w niej źle o ludziach. Sztafeta oszczerców. Autobiografia śpiewaczki stała się niewygodna. Niewielki nakład został wykupiony. Od niej samej wiem, że posyłała książkę do bibliotek w Polsce. Sprawdzałem – w internetowym katalogu biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego figurują dwa egzemplarze. Z tego jeden w wolnym dostępie. Tyle że fizycznie go tam nie ma. Ktoś musiał go wynieść albo celowo zagubić. Drugi akurat – po dwudziestu pięciu latach! – wypożyczony. Na jego zwrot czekałem prawie dwa miesiące. Ciekaw byłem, kto teraz w Warszawie zainteresował się jej losem. Sprawdzałem każdego dnia, czy książka wróciła. Jest ze mną. W Paryżu. Jedyny dostępny egzemplarz. A gdyby nagle mój bagaż zaginął? Przecież nawet Biblioteka Narodowa nie ma tej książki w swoich zbiorach.(…)”
[Remigiusz Grzela „bądź moim Bogiem”2006]
I tym sposobem książka Wiery Gran funkcjonuje, ale jako unikalne i zanikające kuriozum. A przecież, jak donoszą w swoich książkach Tuszyńska i Grzela, powstała z mozołu i potrzeby literackiej wypowiedzi nie dla zarobku, nie dla sławy literackiej, nie dla kolejnej jakiejś przyczynkarsko-plotkarskiej biografii o gwiazdce estrady. Wydana kosztem autorki przez paryskie wydawnictwo Paris: Edité par l’auteur. jest rozdzierającym aktem desperacji. Napisana, bez zdanego wsparcia, niczyjej pomocy. Wręcz przeciwnie. Wierze celowo blokowano próby wyjaśniania faktów historycznych i dziejów ludzi jak ona osaczonych.
Na końcu książki autorka napisała:
„(…) Wierzę, że po przeczytaniu tej książki znajdzie się i odezwie niejeden człowiek dla którego moralność wymiaru sprawiedliwości nie jest frazesem.
Od dziewięciu lat nie przestaję prosić i upominać się o to właśnie, co oszczercy rzucili jako hasło-tytuł opluwającej mnie ulotki: „Niech się wyświetli czystość!” Lecz wymiar sprawiedliwości w Izraelu, z im tylko wiadomych powodów, nie kwapi się!(…)”
[Wiera Gran „Sztafeta oszczerców: autobiografia śpiewaczki” (1980)]
Jak donosi Agata Tuszyńska w swojej książce, wydaniem książki Wiery Gran nikt nie był zainteresowany:
„(…)Dzwoniąc do redaktora paryskiej „Kultury”, Jerzego Giedroycia, natrafiła na nieufny mur najbliższej jego współpracownicy, Zofii Hertzowej. Ale potem się okazało, że Giedroyć o niej słyszał. Spotkali się w kawiarni.
„Wpił we mnie oczy. Słuchał z uwagą, nic się nie odzywał. Zgodził się przeczytać moją książkę. Ale nie opublikował jej. Twierdził, że skończyłoby się to procesem, a na to nie chciał sobie pozwolić. Tak mi przynajmniej tłumaczył. Proponował wykastrowanie książki, pousuwanie nazwisk i tym podobne techniki uników. Nie zgodziłam się”.
(Są słabe literacko, zbyt szczegółowe, pisane ze zrozumiałą namiętnością, ale cały szereg sądów i ocen może być traktowany jako oszczerstwo i spowodować sprawy sądowe).
Nie spała, nie jadła, paliła papierosy… pisała. Wspomnienia opublikowała w 1980 roku, za własne pieniądze, by kolejne lata poświęcić ich propagowaniu. Nie wystarczyło, że istnieją, powinny być czytane. I dyskutowane. Widoczne. Nie ustawała w walce, konieczności przekonania świata o swojej niewinności.
A później wiele serca okazywała redaktorce londyńskich „Wiadomości”, Stefanii Kossowskiej, która oddała całą stronę pisma na recenzję Sztafety oszczerców.
Edmund Neustein, właściciel telawiwskiej księgarni, odmówił sprzedawania u siebie jej książki. Wiera twierdzi, że napisał do niej pełen wściekłości list, w którym zabronił wymieniania swego nazwiska w kontekście tej publikacji.(…)”
[Agata Tuszyńska „Oskarżona: Wiera Gran” 2010]
A książką Wery Gran nie jest słaba literacko i jako dzieło sztuki broni się właśnie tą namiętnością przezwyciężania złego losu i złej sławy. Spowiedź Wiery Gran, która w czasach nikczemności i pogardy próbuje, rzucając oskarżenia na współdzielących okropny los, zbudować jakiś wewnętrzny, logiczny sens tego, co ją spotkało. Jest bardziej dziecięco bezbronna, niż ktoś, kto w jest świadomy sytuacji, w której się znalazł. To przejmujące studium losu Żydówki ocalałej z warszawskiego getta, jest literacko wartościowe właśnie poprzez otwarcie się i rozmowę. Narracja Wiery Gran, jeśli nawet jest pełna nieznanych jej faktów i wynikłych z tego przemilczeń i niedookreśleń, stanowi jednak jedność z opisywanym czasem. Cokolwiek Agata Tuszyńska włożyła jeszcze w swoją książkę, trzonem jest ta, wchłonięta w nią narracja, spisana ręką Wiery Gran, Żydówki ocalonej z łapanki, z obozu, z obcowania z konającymi z głodu i chorób na ulicy dziećmi, maltretowanymi i rozstrzeliwanymi w żydowskim getcie. Świadek płonącego getta, które oglądała, ku uciesze sąsiadki, jako przefarbowana polska doktorowa w Babicach:
„(…)19 kwietnia rano, wyrwało mnie z głębokiego snu gwałtowne pukanie. Na pewno przyszli po doktora; Kazio został na noc w szpitalu, by rano spotkać się z Marylę. Nieuprzejma, jak zwykle, odburknęłam przez drzwi, że doktora nie ma. Ale z drugiej strony, natarczywy, wesolutki głos domagał się bym otworzyła: „To ja, Dobrzańska”. Odwarknęłam: „pani wie, że mnie nie wolno budzić, mleko trzeba zostawiać pode drzwiami. Co to za jakieś nowe zwyczaje?” A ona swoje: „Bo pani dochtorowej mam coś ważnego do powiedzenia”.
Otwieram. Dobrzańska ma wypieki na twarzy, pałający wzrok, szeroki uśmiech; każe mi popatrzeć przez okno „Pani dochtorowa, toż to nawet od nas, z Babic widać ten dym. Żydy się smażą!(…)”
[Wiera Gran „Sztafeta oszczerców: autobiografia śpiewaczki” (1980)]
Nikt nie wyjął, do końca jej dni długiego życia z oka Very „szkła boleści”, ten obraz nosiła wszędzie ze sobą, już do końca zaszczuta, szykanowana, z nigdy niekończącym się syndromem człowieka, któremu ocalenie się nie należało, a która przeżyła stratę małego synka, matki i sióstr:
„(…)Mamę wywieziono w czasie selekcji 8 września! W gettcie zostały Hela i Maryla. Wręczył mi gryps od Maryli, pisany na bibułce od papierosa. W paru słowach podana tragedia! Długo chorowałam.(…)”
[Wiera Gran „Sztafeta oszczerców: autobiografia śpiewaczki” (1980)]
I jest żywot Wiery Gran nieocenionym studium międzyludzkich zachowań, ma coś z brudu religijnej anatemy, z rytu kozła ofiarnego, z wszystkiego, co najgorszego się może zdarzyć wspólnocie międzyludzkiej, kiedy wypędza się człowieka, mówi się mu, że jest nieczysty, bo świadkował obrazom piekła, którego ludzkim oczom za życia nie wolno oglądać. Jest w tym całym zdarzeniu przypowieść o człowieku, który wyszedł z piekła, a nikt nie chce pogodzić się z myślą, że tak wygląda piekło na ziemi. Oczy Wiery Gran przelewają na papier obrazy, Wiera Gran zadaje gwałt sobie oglądając je powtórnie przy pisaniu książki. Wiera Gran przezwycięża artystycznie samą siebie zamieniając swoje ja na ciąg liter, na opowieść, która przemówi nie obrazem, ale właśnie tekstem, słowem, które ocala z każdej zagłady.
I tak bym chciała, by książkę Wiery Gran wydało polskie wydawnictwo powtórnie, tym razem opatrzone przypisami, wszechstronnymi badaniami zebranymi z całego świata, danymi, których zebranie przy dzisiejszych możliwościach komputerowych jest realne. Tak bym chciała, by dzieło Wiery Gran było nią samą, a nie opowieścią o niej tych, którzy ją nawet po śmierci próbują zabić i zawłaszczyć jej ból i cierpienie.
przeklejam cenny link z bloga „Blog Klubu Książki Polskiej w Seattle”:
http://www.tvp.pl/kultura/literatura/od-slowa-do-slowa/wideo/odc-5-26022011/3986801
Zwróć Rysiu uwagę, że w tej telewizyjnej dyskusji mało mówi się o tej książce, jakoś ją wstydliwie się przemilcza. A przecież i u Remigiusza Grzeli i u Agaty Tuszyńskiej bardzo pomieszane są cytaty. U Tuszyńskiej nawet całe fragmenty podawane są jako to co dziewięćdziesięcioletnia staruszka rzekomo powiedziała w Paryżu. Ja wiem, że człowiek jest istotą niedoskonałą i po długim obcowaniu z problemem portretowania Wiery Gran, – która się cały czas wymyka jednoznaczności – można pomieszać, co i gdzie i skąd czerpie się wiadomości. Jednak w obu książkach odczuwałam fałsz tej niejasnej sytuacji. Grzela zresztą wręcz pisze:
„(…)To, co wydarzyło się najpierw w Warszawie, a później w Paryżu, wylewało się ze mnie. Nie umiałem sobie z tym poradzić. Bo jak zrozumieć, jeśli nie pisząc? I co wolno mi opisać? Jak?
Czy dostatecznie dobrze nauczyłem się kamuflować? Siebie. Innych. Biografie. Swoje i cudze teksty. Fabularyzować je. Bo czy wolno mi fabularyzować książkę Very? Bez niej? Czy wolno mi jej nie użyć? A może pozwolić sobie na absolutną szczerość? Tylko jeśli bezlitośnie dobieram się do cudzych biografii, tę samą operację będę musiał przeprowadzić na sobie. Położyć się na zimnym stole, obok chłodnych ciał tych, którzy mnie stworzyli, i wprawną ręką poprowadzić skalpel. Wbić go w trzewia. Tak, by dłoń nie zadrżała.
Pytanie: dlaczego chcę opowiedzieć tę historię? Żeby dotknąć siebie jeszcze bardziej? Przeciwko sobie? A czy nie jest tak, że ci, którzy decydują się na psychoterapię, robią to przeciwko sobie? Bo co, lubią się rozbabrać? Rozbebeszyć? Kijkiem pogrzebać? Wydłubać pamięć? Zadać ból? Tak jak robią to dzieci wyrywające skrzydełka muchom i motylom? Tylko dlaczego to samo robić sobie? Dlaczego chcę o tym pisać?(…)”
[Remigiusz Grzela „bądź moim Bogiem”2006]
I ja odpowiadam: nie. Nie wolno. Szczególnie, gdy Wikipedia podaje książkę Grzeli jako źródłową, dotyczącą ostatnich lat życia Wiery Gran. Ale i tak jest to uczciwsze od książki Agaty Tuszyńskiej, która nie cytuje nawet tych fragmentów z autobiografii Wery Gran, tylko podaje jako słowną opowieść notowaną w trakcie z nią spotkania.
Tam w telewizji jest bardziej o Szpilmanie, niż o Wierze. Też myślę, że Tuszyńska i Grzela powinni napisać książki bez użycia nazwiska Wiery Gran i napisać sobie fabularyzowane powieści w oparciu o jej życiorys, bo to przecież wolno. Agata Tuszyńska zresztą odżegnuje się od tego ze napisała rzetelna biografię i to, że zabrała się za ten temat motywuje tylko tym, że chciała wejść w warszawskie getto i poczuć ten klimat, bo byli tam jej bliscy (matka). Wera Garna była sławną osoba i nie był analogii miedzy nią, a przeciętnym życiem mieszkańca getta, zarobkowała w bardzo niebezpieczny sposób, została też zabrana do uświetniana śpiewem jakiś wieczorków gestapowców, przecież nie dało się odmówić. Wszelkie pomówienia w czasach, kiedy nie było wyboru są absurdalne.
Mnie się nie podoba, że Grzela zestawia historie kolaboracji niedawnej, czasów „Solidarności”, stanu wojennego z Wierą Gran. To jest bardzo nielojalne i nieuczciwe. Przywołuje też donoszącą na Jasienicę legendarną „Różyczkę”. Efekt jest piorunujący. Jeszcze bardziej biedną Werę pognębia. Bo przecież całe życie oddala na to, by jej nie kojarzyć, nie porównywać, nie wiązać z tymi nikczemnikami, którzy sprzedawali się za sławę, za pieniądze, za możliwość pisania, wydania. Wiera Gran, podobnie jak żydowski szef łódzkiego getta uwikłani byli w zupełnie inne zależności, o wiele potworniejsze i bez wyjścia. Dlatego „Fabryka muchołapek” Andrzeja Barta o Rutkowskim i „Oskarżona Wiera Gran”Agaty Tuszyńskiej, a także Remigiusza Grzeli „bądź moim Bogiem”, to książki według mnie niemoralne, nieetyczne.
W książce Wiery Gran splatają się niezamierzenie różne wątki odwiecznych mitów i eposów. Bo jest tragedia rodzinna, opresja zewnętrzna. I jest cały czas realizm, mający na celu objawienie całej prawdy o sobie. Natomiast w tych dwóch książkach, próbujących życie Wiery Gran zobiektywizować wkracza fikcja. U Grzeli w postaci wprowadzenia nowych bohaterów, sąsiadów Wiery w paryskiej kamienicy, u Tuszyńskiej ona sama, próbująca poetycko uwznioślić żałosną końcówkę pieśniarki. Całą trójka dziennikarsko stara się być wierna faktom, a jednak tylko Wierze Gran udaje się napisać książkę bardzo spójną i artystycznie jednolitą.
Ma coś książka Wiery Gran z takich powiastek jak Kandyd, jak Guliwer. Ma coś z Justyny markiza de Sade’a. Gdziekolwiek pojedzie, gdziekolwiek się pojawi, natychmiast dostaje po głowie, jest kamieniowana. Cały czas wystawia wizytówkę światu, w którym rządzą odwieczne zasady: „winien poszkodowany”, „winien zamordowany”. I to właśnie jest wielkie, a nie meandry zasupłanej na amen prawdy administracyjnej, którą po kafkowsku różnymi męczącymi procesami i Radami Puchaczy próbuje rozwikłać. Chwała Grzeli i Tuszyńskiej, że jednak pokazali Gran jako kobietę, która do końca broniła swojego życia, swojej godności, swojego imienia. Bez nich nikt by pewnie nie wiedział, w jakim stanie dotarła do kresu tej gehenny. A z tego wynika, że napisanie swojej książki ją psychicznie uratowało. Bo te starcze fanaberie, to wynik nie holokaustu, a starej osoby mieszkającej samotnie.( Jak jeździłam do ciotki Olgi do Krakowa, była grubo po osiemdziesiątce, to ona wszystkie srebra trzymała na balkonie. Uważała, że to jest dla nich najbezpieczniejsza kryjówka przed złodziejami). Warto w tych opisach jej paryskiej egzystencji ostatnich chwil życia wprowadzić jakiś porządek: co typowe dla geriatrii, kiedy cały organizm łącznie z mózgiem się rozsypuje, a co przynależne sile ducha i woli.
Właśnie przed chwilą zobaczyłem na tvp Kultura film Zmarz-Koczanowicz (scenariusz Tuszyńskiej) p.t.: “Wiera Gran”. W stosunku do książki Tuszyńskiej “Oskarżona Wiera Gran” jest wielki przełom. Film nie pozostawia wątpliwości co do niewinności Gran. Koszmar powojennego życia, piętno “gestapówki”, z jakim dożyła końca, nigdy nie zaznawszy sprawiedliwości, zawdzięcza pomówieniom wyssanym z brudnego palca dwóch panów: Szpilmana i Turkowa. Szkoda, że w nawiązaniu do tytułu książki, nie dano filmowi tytułu: “Niewinna Wiera Gran”.
Ach, dzięki, niestety, musiałam wyjechać, może gdzieś najdę ten film na YouTube. Masz rację serce się kraje, że człowiek tak już doświadczony przez głupią Historię musi jeszcze zupełnie niepotrzebnie cierpieć cudem przecież ocalony według zasady „winien poszkodowany”. Całe szczęście, jak piszesz, że Tuszyńska się zrehabilitowała tym filmem, bo książka wcale taka jednoznaczna nie jest.
Nie zgadzam się z panią Ewą, że wszystkie umysły osób starszych starzeją się jednakowo, wzięła pani za przykład swoją ciocię, a mianowicie mam 74 lata mam szalenie odpowiedzialną pracę , której nie zamierzam jej się pozbywać bo mi daje dość możliwe dochody, pozdrawiam.
Nie zgadzam się z panią Ewą, że wszystkie umysły osób starszych starzeją się jednakowo, wzięła pani za przykład swoją ciocię, a mianowicie mam 74 lata, szalenie odpowiedzialną pracę , której nie zamierzam jej się pozbywać bo mi daje dość możliwe dochody, pozdrawiam.
Ma Pani rację, szczególnie, że ludzie żyją dłużej w XXI wieku i wiek aktywności ludzkiej się przesunął. Pomyliłam się, przepraszam, również pozdrawiam!