Podróż do Krakowa

… jadę jutro. W listopadzie jechać, to marznąć. Współrzędne trwania
zmieniane nie zmieszają szyków. Herbata nie jest od mieszania
(nie słodzę nigdy). Śnieguliczki drżą już na Plantach swym zwyczajem
gdzie nielicznych nawet liści skąpi listopad. To bielmo gałek
nic nie widzących, ślepych długo, trwających jeszcze z bielą śniegu
aż wydziobane, stracą powód drażnić ozdobą ludzi w biegu

…jadę, a czeka mnie zamknięcie. Szczelne są mury, okna, zdania.
Szczelny listopad, gdy zatrata może się jeszcze bardziej słaniać
w degradowaniu i w odjęciu. W tchu, pozbawionym swej przyczyny
braku. Kraków, to przecież miasto. A każde miasto miastem drwiny
z gościa, co wciąż wizytę składa, a przecież intruz, bastard, obcy
wyrzutem z nazwy i z pieczęci wbitej w życiorys nazbyt prosty

choć nie prostacki ani gminny. Bynajmniej. Lecz i nie krakowski
tylko jest inny. Nawiedzony nawiedzający strony troski
o swoje tam podróżowanie. Jadę już…By się poczuć tak źle,
jak złe jest opuszczenie w luce jesiennej. W niewiadomej klasie
zimować, to żaden dowód na istnienie ucznia. Na pozory,
że relatywne są wymiary, przestrzenie, miasta i utwory.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2007. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *