Nagroda im. Jacka Bierezina Andrzej Rathai „Przygody podmiotu” (2000)

Nie udało mi się dotrzeć do żadnej innej twórczości literackiej laureata sprzed dekady tak prestiżowego w Polsce konkursu, dlatego muszę postąpić tak jak jury, które oceniło zestaw wierszy ukryty pod godłem, czyli jedynie tekst reprezentował nieznanego nikomu autora. Jest to jeden z gatunków zapisu lirycznego zakamuflowanego na tyle, że każdy prezydent wręczający kolejne nagrody (a tak zachował się Prezydent Gdyni, nagradzając poetę dwa lata później), asekurancko przyzna, że wierszy nie rozumie, ale ceni. Jak widać, nie potrzeba w tej chwili już żadnych masek maga, przebrań w uniform poety, wystarczy jedynie wygrać konkurs, by nim się niekwestionowalnie stać. Nie mogę jednak tutaj napisać o braku poezji w zestawie wierszy u Rathaia . Laureat nie podejmuje wprawdzie żadnych problemów toczących jego epokę, jego pokolenie, poprzestaje jedynie na ornamencie i to z założenia brzydkim, by się nie wydawało, że mu na nim zależy. Słowem, Laureat postępuje z czytelnikiem tak, jak rodzice, którzy pomagają w lekcjach swojemu dziecku nie zadając sobie trudu, by się przynajmniej na tym minimalnym szkolnym poziomie podszkolić. Wybierają więc tajemniczą minę i stwarzają pozór, że coś się w tym procesie nauczania wytwarza. Ale Andrzej Rathai daje mimo wszystko coś wartościowego w obszarze, nazwałabym go nihilizmem lirycznym na własny użytek. Dokumentuje autodestrukcję melancholijnie i tym różni się przynajmniej od postaci z „Tanga” Mrożka, że tumiwisizm jest indywidualny, a nie społeczny. To tylko Podmiot Liryczny, którego jak Wojaczka, nie ma, bo nie ma poezji, bo z „nie ma”, nie da się nic uformować. Nicość nie jest buddyjska, nie jest z Mallarmego, nie jest z żadnego modernisty, czy postmodernisty. Nicość tutaj jest abnegacją z gatunku depresji, na którą nie działa żadna terapia, tylko farmakologia, a wiadomo, narkotyki, dopalacze, alkohol nie zrodzą niczego, jeśli w podmiocie nie ma nic. Dlatego „Przygoda przedmiotów” to też walka podmiotu z przedmiotem. Przedmioty w wierszach nie podmiotowieją, podmioty nie zamieniają się w przedmioty. Nie jest to więc opowieść o alienacji, ponieważ osobność bohaterów tych wierszy nie rokuje spotkań, ani metamorfoz. Raczej cały czas mamy z konstatacją, że coś nie finalizuje się, coś umyka i marnieje. Ten czas dokonany jest też pusty i też nie podlega klasyfikacji, ponieważ sam się unieważnia. I dobry byłby taki stan zawieszenia egzystencjalnego, gdyby Rathai ten stan jednak przezwyciężył, bo poezja to witalność nawet w beznadziei. Bo poezja to jednak zawsze prokreacja, a nie tylko onanizm, jaki przydarza się przedmiotom w „Przygodach przedmiotów”. By zrodzić wiersz, artysta musi przejść wszystkie fazy poczęcia. W tym zestawie autor zatrzymuje się na fazie prenatalnej i zastanawia się, patrząc na wyniki badań, czy urodzić monstrum, czy dokonać aborcji. Te wiesze są takie przedaborcyjne, do porodu nie dochodzi. Nie dziwię się, bo pejzażem wewnętrznym Andrzeja Rathaia jest Górny Śląsk i te rzygawiczne stany, jakie odebrałam w wierszach są mi naprawdę bardzo bliskie, tak tu jest, i bardzo chciałabym o tych wierszach napisać entuzjastycznie, jak o moim intymnym sentymencie patrioty lokalnego. Ale nie napiszę, bo czekam na transgresję u poety Andrzeja Rathaia, na przezwyciężenie, na poród. Na pojawienie się Podmiotu Lirycznego:

„(…)jeżeli
szukasz faceta z tego wiersza, to on się nazywa Podmiot
Liryczny i już tu nie mieszka. (…)”
[w drzwiach]

W opisie dobrze znanego mi miasta śląskiego – podobno największego w Europie – domy wchodzą w przygodę seksualną, stają się jednym wielkim (pewnie ze względu na długość ciągnących się Rud, połączonych w jedno miasto) męskim organem płciowym:

„gdzieś w gdzieś w najlepszym ze światów.
dzielnica domów z odsuniętymi
napletkami tynku – brunatna cegła zdradza
onanistyczną
skłonność do burzy z rozkładówką odległego pożaru, (…)”
[Ruda Śląska porno]

Niestety jest to jeden z nielicznych wierszy intrygujących czytelnika, bo nawet jakby przy tej lekturze już zdążył zasnąć, to temat seksu natychmiast go obudzi i zaciekawi. W innych wierszach, a tych jest zdecydowana większość przedmioty przeżywają swoje przygody w sposób pospolity i tuzinkowy, byle jak i od niechcenia. I taki stan, jak każdy ludzki stan, jest godzien dokumentacji lirycznej, ale by stał się życiem, w jego żyły poeta musi wpuścić życiodajny ogień, musi zostać ożywiony. Przynajmniej tak jak swój artefakt ożywił doktor Farankensztajn, lub uczeń na lekcji biologii, który żabę potraktował prądem.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

29 odpowiedzi na Nagroda im. Jacka Bierezina Andrzej Rathai „Przygody podmiotu” (2000)

  1. Wanda Niechciała pisze:

    Ewo, nie mogę znaleźć w necie nic o poecie Andrzeju Rathaiu. Wyskakuje mi trener sportowy, absolwent Uniwersytetu Śląskiego. To ten? Z jakiego pokolenia jest? Z polskiej „generacji Y”?

  2. Robert Mrówczyński pisze:

    Sprawa z Rathaiem jest rzeczywiście bardzo tajemnicza. Całkowity brak “ciągu dalszego” po zdobyciu, wydawałoby się, tak prestiżowej nagrody. Żadnych szczegółów, wywiadów, zupełnie nic w sieci znaleźć nie można. A przecież, jak można przypuszczać Rathai z pokolenia właściwie zrodzonego i wykarmionego już przez internet, dlatego szalenie trudno zrozumieć, aby Rathaia nie zechciał zagospodarować jakiś portal internetowy dla uświetnienia swoich podwoi, wywiadem-rzeką z życiorysem. O Dehnelu, który nigdy nie wygrał tej nagrody, który ledwie miał tam kilka razy nominację, można znaleźć w sieci skolko ugodno. A o Rathaiu kamień w wodę. I to jedenastoletnie milczenie twórcze! Albo to martwa dusza, żart z nagrody, albo ta nagroda nie ma takiego prestiżu, jakby można sądzić.

  3. Ewa pisze:

    Nic Wando nie znalazłam. Nie mam pojęcia. Jak wklejam nazwisko poety na grafikę, to wyskakuje mój blog (komiksy). Zdjęcie na goldenline rzeczywiście może należeć do poety. Tylko ja i Truman Capote nie znosimy sportu, ale reszta artystów uwielbia. No i chyba Jacek Dehnel też nie lubi. Tak, on z pewnością wie, kim jest Andrzej Rathai. Ale tu nam nic nie wyjaśni, bo zajęty jest pewnie „Kanapeczką”.
    Wklejam tylko to, co znalazłam na Wikipedii (Robercie, zapraszamy do dyskusji, ślę materiały)

    VI Edycja, 2000

    Nagrodę główną otrzymał Andrzej Rathai z Zabrza za tom Przygody podmiotu.
    Nagrodę specjalną jury dostał Jacek Dehnel z Gdańska za tom Pochwała przemijania.

    Nominowani: Jacek Dehnel, Marcin Dobruchowski, Krzysztof Gryko, Małgorzata Jurczak, Miłosz Kamiński, Monika Milewska, Marek Andrzej Okoński, Andrzej Rathai.

    Jury: Janusz Maciejewski (przewodniczący), Marek Czuku, Zbigniew Dominiak, Zdzisław Jaskuła, Antoni Pawlak, Lucyna Skompska, Andrzej Strąk.

  4. Robert Mrówczyński > Ewa pisze:

    Nie bardzo mi się chce gadać o poezji tak wątpliwego autorstwa. Chyba, że ktoś wiarygodnie uwiarygodni tego autora, albo sam autor, choć wygląda, że obraził się na internet i go nie odwiedza. Prawdę mówiąc nie dziwię mu się.
    Jednakowoż dzięki za materiał. Zadziwiająca jest obecność tego inkryminowanego “podmiotu” na chomikuj.pl do pobrania za darmo. A Ty się musiałaś napracować skanując… chyba, że też z chomika.
    Wiersza Ruda Śląska porno za cholerę nie rozumiem, tak można o dowolnym mieście i dzielnicy. Nie budzi moich zmysłów, zasypiam…

  5. Roman Knap pisze:

    Idzie jeszcze znaleźć, że już w 1996 publikował w Fa-arcie, że jest po studiach z filozofii, i ze w 2001 przegrał o “Cygaro” z Moniką Mosiewicz. Tak, stawiam, że ten obecny doradca zawodowy to on.

  6. Ewa > Roman Knap pisze:

    wielkie dzięki, Panie Romanie! Wstawiam to zdjęcie do komentarza, zawsze coś!
    „Cygro” to konkurs? Jak przegrał z Moniką Mosiewicz, to pewnie trauma straszna i dlatego poetycko milczy do dzisiaj. Zupełnie inaczej zachowują się inni laureaci, np. Magda Gałkowska. Są aktywni i pracowici.
    rathai

  7. Robert Mrówczyński pisze:

    Przegrać o cygaro oznaczać może, choć głowy nie dam, przegrać w zawodach palenia cygar na czas. Tak jak kolarz przegrywa o koło, narciarz o nartę etc. Jeśli chodzi o cygara, to takie zawody są organizowane na Kubie, ale wygrywa najwolniej palący. No, ale zuch dziewczyna…

  8. Wanda Niechciała pisze:

    To faktycznie, musimy ograniczyć się jedynie do wierszy i zbudować z nich jeszcze życiorys poszukiwanego i utożsamić go z podmiotem lirycznym. Wynika że jest to:
    mężczyzna niebogaty (korzysta z autobusów w pięciu wierszach), zna literaturę zachodnią (Kafkę, wiersz „przemiana”), jest opuszczony przez kobietę (obrażony, mówi, że go nie ma dla niej, wiersz „w drzwiach”), lubi szyfry i numerologię (wiersz „ostatni dzień”), jest wrażliwy na przyrodę wiersz „w stronę listopada”).
    Jeśli to prawda, co Pan Roman napisał, to poeta pozostał na Górnym Śląsku do dzisiaj i to co zakomunikował w wierszu „Ruda Śląska porno” że „gdzieś w najlepszym ze światów”, to okazało się, że ten region Polski jest faktycznie najlepszym ze światów.
    Niech Pan, pozostanie z nami Panie Robercie, bo ja nie wiem, co ja mam tu pisać. Bardzo trudno do tych wierszy coś dodać. Są zamknięte.

  9. Roman Knap pisze:

    Znalazłem, że coś go łączy też artystycznego oczywiście z grafikiem Aleksandrem Joachimiakiem z Zabrza; no ale to w sumie jego prywatne sprawy i chyba nie nasza sprawa, co robi, z kim i gdzie – aczkolwiek fakt, wobec trudności, jakim jest dla każdego pisarza porzuceniem “pisania”, jego opowieść o tym, dlaczego porzucił poezję byłaby wielce dla nas pouczająca
    Myślę, że późniejsza porażka konkursowa z Moniką Mosiewicz (tak, to “Cygaro” to jakiś lokalny konkurs poetycki, nawet nie wiem czy do dziś organizowany) nie zaważyła na porzuceniu poezji, raczej domyślam się prozy życia – a więc praca, dom, ale faktycznie, zwycięstwo w konkursie Bierezina przeszło dla niego bez echa
    co do wierszy, nie znam, czytałem tylko parę, które są dostępne w necie (niestety nie ściągam pdfów bo nie mam akurat programu, miałem kłopoty z kompem techniczne), w każdym razie są one trochę zabełkocone, ale nawet pomijając to, to jednak widać tam, że dominuje pejzaż komunikacyjny (autobusy, tramwaje, pociągi), co w tamtych czasach, plus minus 2000 roku, było najbardziej modnym motywem, w ogóle z tych wierszy (nie tylko Rathaia) wynika, że Polak tamtych czasów, młody Polak tamtych czasów, to przede wszystkim Polak komunikacji i w ten sposób poezja Rathai wpisuje się w ogólny trend poetycki; poza tym Rathai jest czasem ryzykowny – “pielgrzymki owadów do oka”, “piję kawkę, czytam Kafkę” i inne podobne to bardzo ryzykowne frazy, albo porównanie pętli autobusowej do pętli sznurka z szubienicy też byśmy dziś powiedzieli, że trywialne, na granicy kiczu, ale młody był to i zaryzykował; wiersze raczej trudne, zagęszczone, stąd jak pisałem – dają wrażenie trochę zabełkoconych, ale myślę że głównych ich tematem, toposem, tropem jest właśnie komunikacja
    ps. jeszcze raz powtarzam, to opinia taka bieżąca, na gorąco, oparta na przeczytaniu 5 czy 6 wierszy, reszty nie znam

  10. Robert Mrówczyński pisze:

    I bez wierszy widać, że poruszanie się autobusami to najmniejsze ze zmartwień tego gościa ze zdjęcia. To jakieś bardzo szczere zdjęcie, mało kto sobie takie dziś robi. Jakby był już po drugiej stronie…

  11. Roman Knap pisze:

    “Gdzieś w gdzieś w najlepszym ze światów” to właściwie urocza fraza, filozoficzna, ale i bajkowa, ale i jakaś dziwna, gdzie czyli nie wiadomo gdzie jest częścią większego (obszarowo) gdzieś, ale też nie wiadomo gdzie, czyli nomen omen – zagubienie, a zagubienie w “najlepszym ze światów” to oksymoron; tak zatem to moim zdaniem naprawdę urocza fraza; Rathaiowi zdarzyły się urocze frazy, znalazłem parę (zresztą on ma też “ucho” do lingwistycznych, frazeologicznych gier słownych)

  12. Wanda Niechciała > Roman Knap pisze:

    Wiersz „przemiana” jest bardzo dobry. Bohater wiersza siedzi w biurze, zamienia się już tam w robaka – nie tak jak u Kafki w domu, tylko w biurze i czuje się swojsko, bo wśród „swoich”, czyli podobnych sobie, już przemienionych. Jest właściwie pogodzony z przemianą, sobie pije kawkę, czyta wartościową literaturę…
    Nie powiedziałabym, że ten pesymistyczny wiersz jest zagmatwany. To jest jeden z nielicznych klarownych wierszy, precyzyjny w przesłaniu. Gorzko mówi o tym, że robak zarabia na dom który się rozpada, że dom to fikcja i że tak u owadów, którzy byli kiedyś ludźmi jest, bo zostali nabrani na iluzje uczuć międzyludzkich. A tych nie ma między żadnymi gatunkami. Potworność opowiadania Kafki (zawsze się bałam tego opowiadania) zamieniona jest tutaj na oczywistość. Autor mówi, że nie ma innej drogi. Tylko taka metamorfoza. Dlatego może w innych wierszach tak pije. W jednym trzy dni.

  13. Ewa pisze:

    Jak piszesz, Wando, że dobry, to wielka szkoda, że zrezygnował…
    Panie Romanie, przecież Pan zna te wszystkie Chebzia, Nowe Bytomie, Kochłowice, to faktycznie oksymoron, że to najlepszy ze światów! Tak jak de Gaulle powiedział, że Zabrze jest najbardziej polskie z polskich miast. To był też oksymoron! Tutaj to jak na dłoni widać, że poeta wszedł w swój wiersz i już n niego nie wyszedł. Po prostu uwierzył w świat poezji, który stworzył. Tkwi w nim do dzisiaj, dlatego nie pisze, ponieważ poetą można być tylko z zewnątrz. Więc tu akurat Monika Mosiewicz jest niewinna, że udało jej się przewyższyć Andrzeja Rathaia kunsztem poetyckim.

  14. Roman Knap pisze:

    Tak, “Przemiana” jest dobrym wierszem, filozoficznym, w osnowie robaczywości, zowadzenia; nadrealistyczny, gubi mnie tylko to odróżnienie gatunku z małej litery od Gatunku z dużej, również ta larwa Mesjasza – ale faktycznie chyba najlepszy jego wiersz

  15. Roman Knap pisze:

    Ruda Śląska jest przedziwnym miastem, administracyjnie łączy ze sobą zupełnie odrębne, odległe i indywidualne na swój sposób, różne od siebie dzielnice, to przecież Halemba, Wirek, ruda Południowa, i innych 20 dzielnic (a ile ich nikt nie wie), to słowo “porno” o tyle pasuje do Rudy Śląskiej, że to miasto jest ze wszystkich dzielnicowo najbardziej “rozje..ne” – ale jeśli chodzi o sam wiersz, to musisz przyznać, że opis ten i ta metafora pasuje do wielu dzielnic różnych i nie tylko górnośląskich miast; gdyby zatem nie tytuł, byłoby to prawie każde miasto X (bo każde duże miasto ma taką dzielnicę o rozpadającej się z tynków zabudowie)

  16. Wanda Niechciała pisze:

    Myślę, że „larwa Mesjasza” to jakiś właśnie potencjał poetycki, coś, co powoduje, że ten ktoś, kto siedzi sobie w zimnym biurze i czyta Franza Kafkę jest kimś charyzmatycznym, do którego podążają inne owady w nadziei na polepszenie ich losu sposobem metafizycznym . Ale przecież może być tak, że jest zwykłym urzędasem na ważnym stanowisku i te owady, rzesze czynowników mu znoszą daniny, czyli łapówki.

    „…w kącie oka mam pielgrzymki owadów do mnie;
    przynoszą
    okruszki, nasiona i inne martwe owady.
    dbają o mnie
    jak o larwę mesjasza.”
    [przemiana]

  17. Ewa > Roman Knap pisze:

    Akurat mnie pasuje do tych brudnych familoków. Mieszkam w Katowicach w Bogucicach i mam familoki na co dzień (Kuczoka tu kręcono „Senność”). I ja nie mam takich skojarzeń, bo ja jestem bytem bardzo mało seksualnym, ale to obrazowanie do mnie dotarło innymi drogami. Np. poprzez film Burroughsa „Nagi lunch” gdzie maszyny do pisania były tak organiczne, przemieniały się w mięsiste kraby. I właśnie w kolorze ciała. I myślę, że ten monstrualny organ płciowy jest w sumie aseksualny, on jest właśnie tym nieprawdopodobnie ogromnym, absurdalnym miastem Górnego Śląska, jakim są te wszystkie Rudy w kolorze brudnego, ciemnego różu niemieckich cegieł. Gdy w liceum organizowano prywatkę, to trudno było tam trafić, bo nazwy były różne. W Kochłowicach mieszkał Piotrek, jego mama miała kozę. Ma coś ten wiersz bardzo egzystencjalnego poprzez ten organ. Bardzo ludzkiego. Podpatrzonego przez brudne szyby tramwaju… Ale masz rację, jest jakiś niedosyt.

  18. Wanda Niechciała pisze:

    Na 27 wierszy w tym zestawie, w dziewięciu wierszach się pali papierosy („raport z”, „I. głębia”, „I I . powierzchnia,” „skąd się wziął ten wiersz?”, „przygody podmiotu” , „papieros bez filtra”, ,archeologia”, wrzesień, „będzie gorzej”).
    Może warto prześledzić wpływ nikotyny na lirykę? Bo to zdaje się już czasy, kiedy nauczyciele mieli zakaz palenia na korytarzach szkolnych i palili tylko w ubikacjach. Widzę w profilu na gloldenline, że poeta pracuje jako nauczyciel. A więc pali, tak jak bohater tych wierszy.

  19. Roman Knap pisze:

    Ha, pani Ewa, specjalnie dla Pani znalazłem taki oto fragment wiersza z opisem “kamienicznym”, również jakby nadrealistyczny, również głęboko wręćz homerycko zmetaforyzowany również mamy tu metaforę “cielesną”, a przepisuję go tu dla porównania

    “Bez adresata” Mariusz Tenerowicz (z tomiku “Poza ciemnokrąg” 2003), fragment

    Blask sortuje przesyłki domów połączoną
    taśmą dachów, na policzku ściany nabrzmiała
    brodawka skrzynki pocztowej, kamienica
    złożona w kopertę, ze stemplem grzyba na zgięciu
    sutereny w rogu pokancerowane dwa znaczki okien
    z podobiznami lokatorów

  20. Ewa > Wanda Niechciała pisze:

    Wando, papierosy są tu pretekstem do obrazów surrealistycznych, których, oprócz tego wiersza kafkowskiego i tego jak wyskakuje z matczynego pokoju na ojcowski ogród i leci, jest niewiele. Wiersz, gdzie bohater nie ma głowy, tylko papieros, jest wierszem nadrealnym o tyle, że upomina się o litość. Wszystkie wiersze o papierosach i jednej kawie mówią o męskim przewrażliwieniu:

    „za dużo palę, za dużo piję, za mało śpię, zbyt często
    się zamyślam”

    – powtarza sie mantrycznie z troską o własne zdrowie, o nic więcej. Tak w tle się przewalają jakieś dramaty, kobiety odchodzą, Ruda Śląska pręży się i staje pod wpływem rozkładówek, a bohater wiersza (bohater, bo Podmiot Liryczny nie istnieje) z przerażeniem wygłasza:

    „-dzisiaj odkryłem, że moje palce pożółkły
    od papierosów”

  21. Rysiek listonosz pisze:

    Mariusz Tenerowicz jest listonoszem? Bardzo mi bliskie. Ta brodawka też jest bardzo pocztowa. Jak naciskam tyle guzików domofonów w ciągu dnia, to muszę o czymś myśleć.

  22. Ewa > Roman Knap pisze:

    Cóż, Panie Romanie, są – niekoniecznie poeci – są ludzie, którym się zawsze wszystko kojarzy ze wszystkim. Faktycznie, Rysiek dobrze zauważył. Napisanie wiersza pocztowego upoważnia tylko kogoś, kto pracuje w tej branży, lub hodowcy gołębi pocztowych. Poeta, który na siłę wynajduje metafory, jest żałosny. Myślę, że Andrzej Rathai wymyślił metaforę męskiego członka tylko dlatego, że miasta śląskie są nieprzyzwoite. Nie sprośne, jak teraz próbuje na Liternet.pl rozruszać poeta Piotr Zernia tłum martwych ludzi i wlać w nich odrobinę życia – każdy sposób właściwy, bo działa tam jak pogotowie ratunkowe wykonujące transfuzję krwi – ale nieprzyzwoite tymi właśnie labiryntami urbanistycznymi, gdzie można się zgubić, tą kosmiczną nieracjonalnością, i tą niemiecką cegłą nie mytą dwieście lat.
    Josif Brodski był oburzony, że poeci współcześni stosują biały wiersz bez żadnej konstrukcji, żadnej formy. Nie przewidział, że się to wszystko tak rozejdzie, że używanie metafory w postmodernizmie będzie tak niezdyscyplinowane. Bo nawet nie wymyślane są dla dyscyplinującego rymu, tylko pisania wiersza o byle czym,

    A nie dotyczy to Andrzeja Rathaia. Nie jest zły. Powinien rzucić ten sport i wrócić do literatury, jeśli jeszcze tego nie zrobił. Nic nie wiadomo. Cervantes debiutował po sześćdziesiątce. A Rathai jest już po debiucie.

  23. Wanda Niechciała pisze:

    To jeszcze na koniec o transporcie. Jest chyba siedem wierszy o autobusach i cztery o tramwajach, jak dobrze policzyłam. Tak jak Pan Roman napisał, wiersze o miejskiej komunikacji. Ale czy faktycznie moda? Bohater wierszy nie lubi tych ludzi w autobusach. Nie jest to mu tak drogie, jak dla Fernando Pessoi, który uwielbiał lizbońskie tramwaje.

    („jadę”; „ludzie”; „predykat na dwa argumenty”; „sto podmiotów lirycznych grasuje w mieście”; „na to”; „krótki metraż”)

  24. Ewa pisze:

    Nie cierpi bohater wierszy ani autobusu, ani tramwaju. Nie dziwię się. W tych latach jeździłam do Ligoty do fabryki ceramiki i wolałam jechać dwadzieścia kilometrów na rowerze, niż jechać autobusem. Nie wiem, czemu na całym świecie autobus miejski i tramwaj to przyjemność, a tutaj nie. To zawsze skundlony tłum na przystanku obywateli drugiej kategorii. Zawsze tak było i teraz też tak jest. Są jakoś napiętnowani i zawsze chmurni. Dawno nie jechałam, ale jak przejeżdżam na rowerze, to te twarze wdzierają się, patrzą wrogo na mój rower sprzed przystanku, tak tępo i tak nudnie. Mógłby Rathai napisać wesolutko o autobusach i tramwajach, ale musiałby kłamać. I chwała mu za to, że przynajmniej nie kłamie.
    Może jednak wróci do poezji. Dobrze by było. Powinno się zainicjować jakiś slam z udziałem Moniki Mosiewicz i pozwolić mu wygrać. Nie takie ofiary ponosili polscy poeci dla swoich utalentowanych kolegów pogrążonych w niepisaniu. Bądźmy Wando, Panie Romanie, Robercie i Ryśku dobrej myśli. Wszystkim Panom na „r” dziękuję!

  25. Roman Knap pisze:

    Tenerowicz około 2004 był zwyczajnie nauczycielem (w Leżajsku). Jak dziś, tego nie wiem. Wkleiłem ten metaforyczny fragment, bo uważam go za udany. Pisanie o komunikacji wbrew pozorom wciąż się dobrze miewa w polskiej literaturze (ostatnio Filip Zawada), oczywiście nie można tego zakazać, komunikacja, podobnie jak palenie papierosów, to może być rzecz, z której może powstać coś wybitnego.
    Rathai wykazał się wyobraźnią i dlatego może faktycznie szkoda, że porzucił pisanie.
    Pani Ewo, czyta Pani te artykuły o grafomani? I co pani na to? Ma Pani jakąś swoją definicję/opinię czym jest to zjawisko?

  26. Ewa > Roman Knap pisze:

    Mnie cały czas piszą, że jestem grafomanką więc nie wiem, czy to jakaś podpucha ze strony Pana, Panie Romanie, szczególnie, że Mirka Szychowiak zdefiniowała na blogu Marka w Waszej wspólnej tam dyskusji, że grafomania, to brak talentu.
    Dyskusje i wywiady na Niedoczytania pl. są idiotyczne, widzę, że Magda Gałkowska porazić już nimi zdążyła portal Litrenet.pl. I jak czytam tam wywody Grzebalskiego na temat grafomanii, to czytam też, że będzie to drukować Biuro Literackie i drukowało o tym Ha!ar!. To piłka nożna się wyczerpała? A RED, kiedy zacznie drukować o grafomanii? Wie Pan, jak Żydów bili w szkołach i na ulicach, to z okrzykiem bij Żyda szli bić też Żydzi, blondyni o niebieskich oczach, wierząc, że nikt ich nie rozpozna. Taka jest natura człowieka.
    Dla mnie neolingwistyczna twórczość Marii Cyranowicz to typowy przykład literackiej grafomanii „awangardowej”. Kiedy jelenie na rykowisku i „Trędowata” ilustrowały to zjawisko, nikt nie przypuszczał, że sztuka będzie tak się multyplikować, tak plenić i tak przekształcać. Cała niemal abstrakcyjna sztuka zakupiona przez Zachętę, czyli ta, która przeszła przez sito znawców sztuki, czyli kuratorów, to kicz. Kiczem jest cała twórczość komiksowa w PRL-u, kryminalna, twórczość np. Fleszerowej Muskat, o której pisałam na blogu, a która przeżywa renesans, która jest w tej chwili czytana przez córki jej wielbicielkek. Grafomania to kicz. Kicz w bardzo szerokim sensie. Kiczem jest twórczość Birk, Borowicz, Gałkowskiej, Zbierskiej, Lipińskiej, Szychowiak, Tomaszewskiej, Kleszcza, Burdy, Frońskiego, tak pierwsze z brzegu co sobie przypominam odnośnie poetów portalowych. Nie ma to nic wspólnego z campem, który myli się z kiczem. Bardzo trudno jest odróżnić camp od kiczu. Zawsze aktualna tutaj Susan Sontag, która wyjaśnia to na przykładzie twórczości Oscara Wilde.
    Kicz powstaje wskutek powierzchowności przyswajania sztuki wysokiej i działaniu na tzw. „chwytach”, na podpatrzeniu, naśladownictwie. Najczęściej pisze się co w duszy gra i podaje się nie swoimi formami obowiązującymi aktualnie. Dlatego działalność portalowa Feliksa Lokatora, czy Piotra Zerni (myślę, że jest to ta sama osoba), to właśnie obnażanie tej skrywanej tajemnicy sukcesu osób, które bądź już go osiągnęły, bądź do niego aspirują. Trzeba przypatrzyć się bogactwie uwolnionego języka Piotra Zerni z tego dzisiejszego kiczu, jego spontaniczności, który nie ma nic wspólnego ze sztucznością wydumań staropolskich Tkaczyszyna-Dyckiego.
    Trzeba pamiętać, że polscy artyści pokolenia Y, które wbrew całemu światu, a szczególnie kubańskiemu, wierzą w autorytety! W autorytety artystów wylansowanych przez komunistyczny reżim w Polsce! Ich rodzice wyszli z domów paździerzy, cerat i obrazka odpustowego nad własnym łóżeczkiem, a „Słonecznikami” nad łóżkiem rodziców. Na studiach nie mieli czasu zaznajomić się ze sztuką światową, nie szukali jej, dowiadywali się z drugiej ręki, z telewizji i w kawiarni. Musieli być na posiedzeniach partyjnych, dyskusjach panelowych, musieli zamiast przeryć klasykę, pilnować stołków. Ich dzieci robią to samo, przesiadują na portalach, jak coś czytają, natychmiast się tym chwalą, cała ich energia idzie w te przetasowania, w te rankingi, kto jest grafomanem, a kto nie jest. Każdy człowiek może być grafomanem i każdy człowiek nie musi być grafomanem. Artysta, to ciężka praca nad sobą. Jeśli ją rozpocznie, zorientuje się, kto jest grafomanem i czy grafomanem jest on sam. I niech Marek Trojanowski nie gloryfikuje grafomani, bo to on właśnie bardzo pracuje nad sobą i takie wezwania to są na poziomie ucznia, który całą noc się przygotowywał do klasówki, a wszystkim mówił, że on idzie na dziwki i by oni to zrobili, by się nie uczyli, bo nie warto. Niech Pan mu nie wierzy, Panie Romanie i czyta tego Derridę.

  27. Ja pisze:

    Ten mężczyzna ze wklejonego tu zdjęcia to A. Rathai. Potwierdzam, bo wiem.

  28. Ewa > Ja pisze:

    Bardzo, bardzo dziękuję za potwierdzenie!
    Zapraszam do dyskusji w czwartek. Będzie o XI Edycji, o Ryszardzie Będkowskim!

  29. Andrzej Rathai pisze:

    też potwierdzam że A. Rathai to A. Rathai.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *