Dominik Bielicki „Gruba tańczy”(2008)

Z właśnie spolszczonej korespondencji Paula Celana z Ingeborg Bachmann wynika, że pokolenie Shoah miało wielkie problemy z komunikacją z uwagi na przeżycia, jakich ich pokoleniu przyszło doświadczyć. Paul Celan zaburzenie komunikacji pooświęcimskiej nazwał „obiektywnym demonizmem”, czymś, co „rzutuje na nas wszystkich”. „Przypadek” byłby może innym pomocnym słowem, w tym sensie mniej więcej, że jest to coś, co nam przypadło i przypada w udziale – napisze Paul Celan w liście do Maxa Frischa.

Zdecydowałam się omówić debiutancki tomik Dominika Bielickiego właśnie pod kontem komunikacji, ponieważ właśnie „Gruba tańczy” jest zbiorem wierszy o który najczęściej upomina się pokolenie poety Bielickiego i na stronach Biura Literackiego niepokoi wielu jego rówieśników to, że nie wszedł on do Antologii na nowy wiek” złożonej z 21 poetów których Roman Honet wskazał do wyznaczania nowych ścieżek poezji polskiej na Nowy Wiek.
I tym sposobem Dominik Bielecki stał się wielkim nieobecnym i wielkim wykluczonym z racji tego właśnie statusu kogoś, kto być powinien, a nie był. Warto przyjrzeć się jego poetyckiemu przekazowi, który jak widać, trafia i komunikacyjnie rezonuje u jego rozpoetyzowanych rówieśników.
Na łamach sieciowego portalu „Cyc gada” przeprowadzona jest z Dominikim Bielickim interesująca rozmowa, w której objaśnia on, z czego robi swoją poezję i dlaczego:
„(…) A dla mnie najważniejsza jest opowieść. Ciekawość w ludziach. Gotowość wysłuchania opowieści. To, że jeszcze komuś czasem chce się nadstawić ucha i wysłuchać, co mnie spotkało w pralni czy na poczcie.(…)”

Idąc tym tropem i dowiedziawszy się też z wywiadu, że poeta Bielicki nie uznaje natchnienia, nie ma też najlepszego mniemania o czytelnikach, którzy według niego obcują z literaturą tylko po to, by jej nie czytać, przeczytałam z wielką nadzieją 39 utworów Dominika Bielickiego, mniemając, że ten upiorny, sygnalizowany przez Paula Celana demononizm obiektywny po pół wieku od Holocaustu nareszcie przestał działać.
Po dwukrotnym, a nawet trzykrotnym czytaniu niewielkich utworów poetyckich trudno już pytać jak Celan, o trudności komunikacyjne ponieważ żadna komunikacja tutaj nie istnieje. Można tylko zadawać pytanie, dlaczego powstały utwory Dominika Bielickiego. Dla całego pokolenia poetów, które uznały je za ważne i zrozumiałe, jest to oczywistość. Natomiast ja, osoba z zewnątrz, próbująca wszelkimi siłami dołączyć do grona wtajemniczonych, mimo, że tak jak oni nie doświadczyłam Holocaustu, nie jestem w stanie skomunikować się z poezją Dominika Bielickiego.
Sięgnęłam więc po recenzję Jakuba Winiarskiego, który rzecz mi objaśnił.
Tytułowy wiersz „Gruba tańczy”, jest według Winiarskiego wypisz wymaluj ilustracją platońskiego mitu o połówkach. Wiersz „Kilimandżaro” to wiersz o miłości podmiotu lirycznego niezwykle intymnej. „Uzmysłowienie” to o kobiecie, która wzbudza duże emocje. „Moja pierwsza syrenka”- Jakub Winiarski podpowiada czytelnikowi – że może to być i o samochodzie, i o kobiecie. “Mop” to wiersz o narzędziu pracy.
Kto patronuje tej poezji, bez czyich wpływów byłaby ona mniej komunikatywna?
– Franka O’Hara, Miron Białoszewski, Alan Ginsberg, Richard Brautigan, Gregory Corso, Lawrence Ferlinghetti i Gary Snyder – podpowiada Winiarski.

Przynajmniej oni się o tym nigdy nie dowiedzą.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

29 odpowiedzi na Dominik Bielicki „Gruba tańczy”(2008)

  1. Wanda Niechciała pisze:

    Uważam, że np. wiersz „Kilimandżaro” ma tak duże przeskoki myślowe, że zrywa on, tak jak napisałaś Ewo, komunikację z czytelnikiem przed pojęciem sensu i wymowy, sprawia wrażenie dowolnie zestawionych słów, bez wagi ich znaczenia. Warto się po przeczytaniu wywiadu z poetą Bielickim zastanowić, dlaczego on tak upiera się przy eliminacji odwiecznych praw rządzących poezją, która niezmiennie dążyła jednak do komunikacji, cokolwiek to słowo znaczy. Świadome, programowe zerwanie więzi z czytelnikiem, czyli ze Światem, powoduje jej marginalność i prowincjonalność.
    Mamy tutaj symboliczne wynurzenie się bohatera wiersza jak w Matriksie z „wanny”, czyli taka inkubacja w czymś niewielkim, nieważnym, niewystarczającym, podczas gdy życiowe wyzwanie w postaci góry Kilimandżaro jest tym, do czego został powołany, ale nie dane mu są narzędzia i sytuacja pierwotna, by ją zdobyć.
    I brakuje temu wierszowi żaru (nic go ta góra, to marzenie nie obchodzi, wręcz jest przeszkodą), z którego poeta rezygnuje na korzyść jedynie pokazania sytuacji. Dlatego wiersz jest pusty i bezradny.

  2. Ewa pisze:

    Powinno się pewne programy przerobić artystycznie i jeżeli nie rezonują, to porzucić. Dominik Bielicki upiera się, że poezja ma być prozą życia niekoniecznie szczególnie zauważoną. Jestem po przeczytaniu korespondencji Paula Celana z Ingeborg Bachmann, gdzie właśnie wiersze – nic innego – nie łączą tych kochanków, ponieważ na pisanie listów nie mają ani czasu, ani okazji, żyją w związkach i tylko wiersz jest przestrzenią wolności dla ich uczuć.
    Szyfr wiersza, kod wiersza nie jest tam budulcem, a istotą i jądrem. Natomiast u Bielickiego jest samo tylko rusztowanie i dlatego on nie przemawia, ponieważ poeta świadomie rezygnuje ze sfery emocji na rzecz jedynie pokazania jakiejś zauważonej sytuacji w życiu. Nie uważam, jak nazywają to rozmówcy w wywiadzie, że to jest minimalizm. To jest cos, z czego może powstać wiersz, jeśli się go napełni duchem, jak człowiek ulepiony z gliny bez tchnienia. Wrażenie wirowania, które z entuzjazmem podkreśla Winiarski jest formalnym zabiegiem mechanicznym.

  3. Wanda Niechciała pisze:

    Krytyk Winiarski, jak czytałam w recenzji, świadomie nad interpretuje i zachęca do nadinterpretacji. Ale czy trzeba łamać wolę poety, który odżegnuje się od wszelkich konotacji i powiązań kulturowych? W wierszu „Gruba tańczy” połówki grejpfruta to w wirowaniu bardziej przecież zlepianie się wzrokowe piersi i pośladków, taki wirujący powidok, a nie platońskie połówki. I tu jest bardzo pozytywny wysiłek pokazania ruchu i witalności słowem poetyckim, ale ma się niedosyt, bo coś zostaje zaniechane. Śmieszność tancerki byłaby obrazkiem pełnym znaczeń, a jest ledwo zauważonym momentem w życiu godnym zatrzymania się nad nim i natrząsania. Taka zgrabna migawka jedynie.

  4. Ewa pisze:

    Szukając powodów takiego pisania wierszy – a w wywiadzie Dominik Bielicki porównuje to do gry w ping-ponga – nasuwa się zaraz motyw gry komputerowej i rozrywki, a nie chęci powiedzenia światu czegoś istotnego, a jeśli obiektywnie nie jest to istotne, to przynajmniej wykazania, że chciało się tę istotność poszukać. Na razie nie ma tutaj dowodu, że zauważane obrazki są wyjątkowe, a zauważający jest obdarzony wyjątkowością ich zauważenia. Maksyma dotycząca pewności, że wszyscy są poetami staje się prawdziwa za przyczyną woli. Nie każdemu się chce być poetą, ale jeśli się tylko mu zachce, to nim automatycznie jest. Dlatego wiersz jest nie dla dzielenia, tylko dla sobie napisania. Odbiór wiersza zatem jest terrorem na otoczeniu, a nie na szukaniu dróg do odbiorcy. Nie wiem, co oznacza zwrot ”wracamy orzeszkiem/ a w pewnej chwili wchodzę w żywopłot”, ale może zrozumienie tego nie stanowi poszukiwanej istoty. „Gruba tańczy” to wiersz radosny, ale bez zachwytu nad tancerką, której widok raczej rozprasza nudę, niż powoduje szyderstwo z powodu braku tego zachwytu. I to jest, ten tytułowy wiersz chyba esencją poezji Dominika Bielickiego, który nie potrafi pisać wierszy, ale je pisze, podbija te słowa i patrzy jak lecą, a kumple siedzą na sofie i patrzą zblazowani.

  5. Wanda Niechciała pisze:

    Krytyk Winiarski zwraca uwagę też na fenomen wiersza „Moja pierwsza syrenka”. Tego wiersza nie rozumiem.

  6. Ewa pisze:

    Nie wydaje mi się, by za radą Jakuba Winiarskiego interpretować „syrenkę” jako samochód i jako kobietę. W wiekach wcześniejszych młode chłopaki dostawały stare kobiety, bo nie było ich stać na młode, młode były zarezerwowane dla starców z pozycją społeczną i przysługującymi im przywilejami. Chyba, że dzisiejsza młodzież też nie ma wyboru…
    Z drugiej strony, poeta urodził się w 1976 roku. Były jeszcze wtedy jakieś syrenki? Jego inicjacja mechaniczna musiałaby być bardzo wczesna, by mógł jeszcze dorwać jakąś syrenkę…Chyba, że to obrazek historyczny. Kolidowałoby to z metodą twórczą, polegającą na opisie przeżywanej – „dorwanej”- aktualnie chwili…

  7. Wanda Niechciała pisze:

    Autobiograficzny wydaje mi się wiersz pt. „ 2004/2005. Wtedy poeta miał 29 lat i chyba opisuje sylwestra i swoją inicjację poetycką, ponieważ znalazł wreszcie czytelnika swojego wiersza:

    „(…)pewien gość, który mnie czytał,
    nie odmówił kielonka (…)”
    [2004/2005]

    Prawdziwego, z krwi i kości odbiorcę cudzej poezji znaleźć jest niezwykle trudno i ten fart podmiotu lirycznego słusznie został odnotowany i uwieczniony w wierszu.
    Dalej, jak refren, powtarza się fraza o perwersyjnym zachowaniu reszty towarzystwa wieczoru sylwestrowego:

    „(…)W sąsiednim pomieszczeniu oddawano się rozmowom.(…)”.

    A więc stan poetyckiego wzruszenia w kuchni jest stanem najwyższej jakości w ludzkiej egzystencji. Nawet taniec z Kamilą , a potem z palmą, nie dorównuje temu kuchennemu doświadczeniu poezji.

  8. Ewa pisze:

    Przeciętność w poezji jest nie do zniesienia, a zazwyczaj z taką się ma do czynienia i faktycznie łapanki na odbiorcę poezji prywatnie odbywają się niezwykle rzadko w życiu prywatnym i tak Wando jak zauważyłaś, wielkie szczęście spotkało podmiot liryczny w ową sylwestrową noc. Dlatego slamy mogą zaistnieć, ponieważ wszyscy są w identycznej sytuacji plemiennej i wymiana, jak dawniej kobietami, tak na slamie dokonuje się wierszami i wszyscy są zadowoleni. Zastanawia mnie jedynie ten kończący recenzję korowód nazwisk poetów, którzy nie korespondują swoimi utworami z utworami Dominika Bielickiego.

  9. Wanda Niechciała pisze:

    Jakub Winiarski według mnie popełnił wielką niegrzeczność, wychwalając innych poetów w recenzji dotyczącej Dominika Bielickiego. Bo musimy ustalić, że nie korespondują.

  10. Robert Mrówczyński pisze:

    Co można powiedzieć, tak mało tu materiału do przemyśleń, to taka poezja z tego co się ukula wieczorkiem między palcami, przydałaby się prawdziwa znawczyni sztuki poezjowania Gałkowska. Z drugiej strony, szukałem próbek jej wnikliwych analiz na portalu liternet, aby nabrać trochę ogłady i liznąć wiedzy krytycznej i za cholerę… nie znalazłem. Z poezją młodych wilczków jest trochę tak jak z małymi chłopcami, którzy zakładają koszulki z nazwiskami sławnych piłkarzy. Traktują to śmiertelnie poważnie, ale taki właśnie ma być kilkulatek. Gorzej jak dorosłym facetom ubierają koszulkę z napisem Ginsberg, jak zrobił to z Bieleckim Winiarski. Wtedy to straszna wiocha.
    Czy warto dociekać kto, lub co zacz ta syrenka?
    Chodzi chyba o proces degradacji, rozpadu toczącego wszystko wokół i desperackie wysiłki by te umierania jakoś powstrzymać, a szczątki jeszcze zagospodarować. Z entropią się nie wygra, ale próbować trzeba. Bardzo ładną i skrótową formułę znalazł Bielecki dla rzeczywiście rozległych i głębinowych tematów. Ale to nie Ginsberg, to poezja na jedną trzecią bolca – jak mawiał mój kolega, utyskując na swoje stosunki seksualne z żoną w ciąży.

  11. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    To napisz Robercie jeszcze o „Mopie”, bo widzę, że Wanda już spuchła.
    Tu możesz iść na całość, szczególnie, że fora zajęte są omawianiem poezji poety Piotra Balkusa i nikt nam tu nie przeszkodzi, żaden szpieg.

  12. Wanda Niechciała pisze:

    Nie, nie spuchłam, tylko zastanawiałam się nad słowami Roberta o wierszu „Moja pierwsza syrenka”.
    Może to metafora recyklingu warszawskiego? Oni zdaje się tam na salonach czytają stare wiersze też. Może to jest zakamuflowana (by nie obrazić żadnego Domu Kultury) napaść na środowisko?

  13. Robert Mrówczyński pisze:

    “Mop” –
    to wiersz o człowieku niezwykle podatnym na fascynacje nowinkami technicznymi, który przez tę swoją słabość utracił dziewczynę, a może i pracę. Nic to, że chodzi o tak prosty wynalazek jak mop, to tylko ironiczne dopełnienie tej skazy psychicznej podmiotu lirycznego, który uczuciowo i intelektualnie pod wpływem mopa zaczyna skłaniać się ku potędze ludzkiej kreatywności niż do prostych przyjemności heteroseksualnego związku. Wiersz udowadnia w bardzo przewrotny sposób, że ustalone hierarchie ważności nie funkcjonują dla każdego tak samo. Warto poświęcić nawet dobrze zapowiadającą się pracę i dziewczynę, by rozwijać w sobie świeżo odkryte fascynacje i rzucić się głową w przepaść z nadzieją odnalezienia samego siebie. Siebie właściwego. Nawet jeśli bodźcem ma być tylko mop.

  14. Robert Mrówczyński pisze:

    Myślę, że o ile poetka Gałkowska się nie odezwie, to należy zakończyć wałkowanie “grubej”.
    To są tak pojemne wiersze, że oczywiście mogą znaczyć kompletnie wszystko, jak pisałaś poeta zrywa komunikację z czytelnikiem, pozostawiając go na łasce domysłów. Ale widocznie dzisiaj to zaleta, bo przynajmniej się nie narazi żadnemu MDK-owi.
    “Syrenka” może być nowym wierszem, ale autor, nawet jeśli jej nie miał, musiał to widzieć i zapamiętać. Jeszcze kilka lat temu sam widziałem podobne rzeczy, ale nie były to już syrenki, bo to fizycznie niemożliwe. To następna generacja umierających aut, tych popowodziowych pozyskiwanych w latach 90 z Niemiec i Francji.
    Mogę też o Balkusie dać głos, ale może sobie nie życzysz upolityczniać bloga?

  15. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    O kreatywności? Nie wiedziałam. Myślę, że iluminacja poetycka spowodowana mopem, tym katharsis jak grom z jasnego nieba jest chyba spowodowana w dalszym ciągu nieznajomością przydatności tego narzędzia pracy i może jako symbol w wierszu może się sprawdza, ale w życiu już nie. A credo poetyckie Dominika Bielickiego jest takie, że poezja ma powstawać z życia, a nie życie z poezji.
    Egzaltacja mopem już, jak piszesz, procentuje utratą dziewczyny i pracy w wierszu, a co dopiero naprawdę. Mop jest używany w McDonaldzie, jak ludzie przyjdą w mokrych butach. On nie służy do usuwania brudu i sprzątania. I wynaleziony co najmniej dwieście lat temu. Pisałam o tym na blogu jak tłumaczyłam pieśń murzyńską. Na filmie w początku ubiegłego wieku Murzyn ma mop. Ale to południe, leje się tam wiadrami wodę i mopem zbiera.

  16. Wanda Niechciała pisze:

    Tak, wyczerpaliśmy już chyba temat. To bardzo cienki tomik.

  17. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    Napisz, ale nie pisz nic złego o poecie Piotrze Balkusie, bo on mi przysłał tomik i ja go jeszcze nie przeczytałam i mam wyrzuty sumienia. A teraz jest w tarapatach, bo coś napisał po pijanemu.

  18. Robert Mrówczyński pisze:

    Przecież on tam, jak McDonaldzie, wszystko u siebie wymył tym mopem, więc wie do czego to jest i nie może się nazachwycać i ten zachwyt jest zupełnie kretyński dla czytelnika. Mop go wytrącił z orbity pospolitości, to czysta iluminacja, ale iluminacja w krzywym zwierciadle oczywiście. To jest wiersz prześmiewczy, nabijający się z nadętej sztuki polskiej, to schemat obnażający mechanizm nadużycia artystycznego. To wreszcie autoparodia.

  19. Robert Mrówczyński a sprawa Balkusa pisze:

    Jakże bronić Piotra Balkusa, skoro on sam przyznaje się do błędu, do głupiego wybryku, przeprasza, kaja się? Co ma wspólnego demokratyczne prawo wolności wypowiedzi z namawianiem do zbrodni, bo za taką nie można nie uznać apelu o zlinczowanie, o powieszenie i to na dodatek jakieś niehonorowe (choć nie tylko, są tam inne oskarżenia karalne) aktualnego premiera państwa, w którym na dodatek ta kara została zniesiona? Ponurego apelu – trzeba to jasno powiedzieć, wypranego z wszelkich śladów dowcipu – a nie utworu poetyckiego, który mógłby od biedy nadać jakiś szerszy, metaforyczny „niekaralny” kontekst. Jak bronić tego 27 letniego, czyli starego konia doskonale wiedzącego, co przewiduje kodeks karny za podobne rzeczy? Wybryk Balkusa bije rekordy durnoty i nie da się go traktować inaczej niż jak rozpaczliwą próbę nagłośnienia własnej osoby, auto-lansem, jak to się teraz nazywa. Gdybyż Balkus wyrażał poglądy libertariańskie czy anarchistyczne w stylu Roberta Antona Wilsona byłbym za, ale za “demokratycznym prawem do linczu” zdecydowanie nie jestem.
    Bronić, bo poeta?, – jak chce Trojanowski, choć w swoim liście otwartym do premiera, miesza poetę Balkusa i Balkusa jako takiego z błotem, korzystając ze swoiście pojętej wolności słowa, robi coś, za co Balkus swojemu życzliwemu zbawcy mógłby wytoczyć proces, ale zważywszy na te dwuznaczne okoliczności, tego nie zrobi, bo przecież Trojanowski ujmuje się za poetą. Ta mieszanina miażdżącej krytyki z jednoczesną obroną durnoty jest zupełnie absurdalna i niesmaczna i jeśli nie traktować jej jako przedniego dowcipu, to jest to z pewnością takie samo, jak balkusowe parcie na szkło, na jego plecach. Przymknięcie oka na ten wybryk, byłoby niebezpiecznym precedensem umożliwiającym Trojanowskiemu jazdę na całego, choć oczywiście nie on jeden chciałby folgi w tej kwestii.
    Nie chodzi już nawet o to by dotkliwie karać Balkusa, ale o to by nie uprawomocniać języka nienawiści, nawet jeśli ta nienawiść sflaczała i groteskowa.
    Ale i nie ma się co martwić o samego Balkusa. Jakie straty będzie liczył Balkus? Po kilku latach procesu, może coś w zawieszeniu, jakaś grzywna na rzecz chorych dzieci, którą miejmy nadzieję pokryją jego obrońcy i obrońcy wolności słowa, bo jakżeby inaczej? Ale apel Trojanowskiego do towarzyszy w cierpieniu i oburzeniu, by wzorem Balkusa zadeklarować chęć powieszenia premiera, został przemilczany. Jakoś nikomu nie uśmiecha się kłaść głowę pod topór. A to rzeczywiście byłaby jedyna i wymierna pomoc dla Balkusa.
    Nie jestem za karą dla Balkusa, wystarczająco się wystraszył, ale zdecydowanie nie dla przemocy fizycznej.

  20. M.R pisze:

    W radiowej Dwójce była audycja o księżnej
    Thurn und Taxis-Hohenlohe i R.M. Rilke… włączyłem więc komputer aby pogłębić swoją wiedzę w tym zakresie… i jak zwykle zerkam na blog Pani Ewy..

    I cóż… Polityka dotarła i tu… coś tam słyszałem piąte przez dziesiąte ale nie skojarzyłem tego Balkusa z poezją… teraz dopiero poczytałem blog Trojanowskiego i blog Balkusa na Salonie24

    Łatwo jest mędrkować… ale ja staram się zrozumieć emocje Balkusa i przecież pisze on na swoim blogu o desperacji (desperacja jako warunek emigracji) i o polskim chamstwie oraz o podobieństwach sytuacji w Polsce i Egipcie…
    “że Polacy w końcu nie wytrzymają biedy oraz bezradności i wyjdą na ulicę”

    jego słowa o Tusku to też pewna desperacja
    Głupio tylko, że facet przestraszył się i przeprasza. Albo powinien trzymać nerwy na wodzy i nie zamieszczać takich tekstów albo nie wycofywać się i powiedzieć że to “licentia poetica”… zresztą chyba pisał o kukle a nie o konkretnej osobie, a to jest różnica

    ale przecież Polska jest zieloną wyspą ludzie zadowoleni być może tylko nowe elity) więc dla desperatów nie może być zrozumienia

    tak to jest z polityką… lepiej nie tykać tego gówna, bo przyklei się i śmierdzi, są sprawy istotniejsze… Balkus jest zbyt młody i tego nie zrozumiał jeszcze i tylko w tym jest jego błąd… Poeta nie powinien zajmować się polityką, co nie oznacza, że ma nie mieć swojego zdania. Nawet Herbert to rozumiał i choć miał rację głosząc pewne poglądy, to później kajał się i przepraszał, bo widział że jest to ze szkodą dla niego jako poety. Akurat z poglądami Balkusa zgadzam się w pełni.

    Tak w skrócie: metafizyka czy polityka, oczywiście metafizyka…

  21. M.R pisze:

    Sam kiedyś w czasach Solidarności i stanu wojennego miałem dłuższy epizod zaangażowania się w politykę, po słusznej stronie i w słusznej sprawie, ale nawet wtedy czułem się jakby ktoś mi w gębę napluł, może to dziwne. Te grube, w sumie prostackie emocje polityczne, bratanie się z ludźmi, wobec których czułem ambiwalencję pomimo jednakowych poglądów politycznych. Co z tego że razem nienawidziliśmy komuchów, skoro oni nie czytali Kierkegaarda i Holderlina (a ja wtedy akurat czytałem) i w innej płaszczyźnie byli mi obcy i bardzo odlegli… coś w tym stylu

  22. Ewa > M.R. pisze:

    To bardzo się cieszę, że Pan, Panie Marku zawsze zagląda i tu się odzywa, zawsze mi raźniej.

    Chciałabym żyć w państwie, gdzie panuje szacunek dla wybranych przez społeczeństwo przywódców, szacunek za ich trud i za rolę, jaką pełnią, ofiarną i bohaterską. Mogliby przecież sobie cieplutko żyć, a jednak wybierają ryzykowny – co widać ze słów poety Piotra Bakusa – los. Oczywiście najtrafniejszym rozwiązaniem byłoby, gdyby społeczeństwo radziło sobie bez opiekuńczych skrzydeł tych Aniołów Stróżów lub z minimalną ich pomocą, ale widać sobie nie radzi, bo jesteśmy już w drugiej dekadzie trzeciego tysiąclecia i w dalszym ciągu idzie w ruch topór i stryczek. Barwne widowiska rzezi, łez kobiet i dzieci minionych rewolucji są przecież niewspółmierną głupotą wobec tej wirtualnej głupiej wizji, jaką roztacza jedynie wirtualnie, a łamach sieciowego bloga Piotr Balkus.
    Wiadomo jednak z Historii, że z takich niefrasobliwych pomruków może wyniknąć tylko zło, a jednak na obronę poety Bakusa można napisać to, co podkreślił Marek Trojanowski w swoim liście do Premiera Tuska na swoim blogu: że prowokacja artystyczna Piotra Balkusa nie ma nic wspólnego z tajnym knowaniem, że nie należy on do żadnych antyrządowych organizacji i że nie jest nic a nic podobne do działania innego artysty z ubiegłego wieku, Eligiusza Niewiadomskiego. Sztubacki wygłup Piotra Balkusa jest jedynie dowodem na to, jak niedojrzała jest społeczność polskiej literackiej Sieci, jak nie ma pojęcia, co to jest wolność słowa i jak tej wolności sobie nie szanuje. Dla artysty jedynym sposobem czynnego sprzeciwu wobec rzeczywistości, w której przyszło mu żyć to napisanie „Króla Ubu”. Innego nie ma. Nihilistyczne agitki mogą być jedynie opisywane w utworze artystycznym, jak zrobił to Dostojewski w „Biesach”.
    Całe szczęście, że poeta Piotr Balkus wycofał się z tej swojej astronomicznej głupoty, że przeprosił i że żałuje swojego pozaartystycznego gestu. Bo jak uznamy ten gest za artystyczny, to już nawet waga sztuki, jedyne zabezpieczenie przed astronomiczną głupotą świata pójdzie w łeb.
    Znamy już futurystyczne manifesty z historii sztuki i wiemy, jak dadaiści zachowali się w czasie wojny, wiemy już, co bredził Ezra Pound w Radio Rzym.

    Więc strzeżmy się tego, jak Pan tu ciągle przywołuje, nietzscheańskiego powrotu.

  23. M.R pisze:

    Nietzscheański powrót… zbyt mało czasu mam na dyskusję, zresztą rzecz tutaj idzie o poezję Bielickiego, ale takie naszyły mnie skojarzenia. Kiedyś wysłuchałem wykładu czy coś w tym stylu Agaty Bielik-Robson “Tanatopolityka” (do pobrania ze strony Krytyki Politycznej) i tam wymieniła ona nazwiska takie jak Ernst Junger, Carl Schmitt… czy też Max Scheler (jego etyka i to co pisał o zmianach wartości w demokracji kapitalistycznej czy burżuazyjnej)
    Jaka jest np. wartość obecnej demokracji w świetle dzieł Nietzschego i Jungera… Ogólnie nikczemni ludzie i nikczemne czasy tak to wygląda. Ale daną rzecz można oglądać z wielu płaszczyzn, czy też inaczej dane zjawisko jest w przestrzeni n-wymiarowej i zależy jaki wymiar uwzględniamy i jakie wagi nadajemy poszczególnym wymiarom.
    A wracając do Balkusa, ja bym nie przepraszał, ale inna rzecz, że czegoś takiego nie napisałbym
    To takie luźne skojarzenia, czas kończyć…

  24. Ewa > M.R. pisze:

    dlaczego nie? Można porozmawiać, idea Wiecznego Powrotu pasuje jak ulał i do sprawy Balkusa, jak i do wiersza „Moja pierwsza syrenka” Dominika Bielickiego.
    Nietzsche doznał, jak fama niesie, olśnienia ideą Wiecznego Powrotu pod drzewem w trakcie medytacji podobnie jak poeta Dominik Bielicki, gdy trzymał w ręce mop. I oba olśnienia są buddyjskie, dotyczą karmy. Nie wiadomo, gdzie swojego olśnienia doczekał się poeta Piotr Balkus, fora o tym milczą i zdecydowanie wykluczają budki z piwem, których – w odróżnieniu od rdzewiejących syrenek – na pewno już nie ma. Dlatego idea Wiecznego Powrotu jest tak ważna, bo chrześcijański zgon i pójście do Królestwa Niebieskiego nie kładzie kresu według Nietzschego reinkarnacji wszelkich demonów, które kazały np. na rynkach miast instalować gilotyny. Jeśli chcemy być społeczeństwem nowoczesnym, powinniśmy szukać jednak dróg innych rozwiązań, a nie utrwalać schematy przerobione juz przez ludzkość, z których nic dobrego nie wyniknęło. Uważam za wielkie dobrodziejstwo cywilizacji, że rewolucję dzisiaj można wzniecić jednym postem na Facebooku. I to, że sprawa Balkusa może być dyskutowana równocześnie na portalu liternet.pl, nieszuflady.pl, kumpli i na blogu Marka Trojanowskiego i może biernie lub czynnie łączyć pisarzy tak, jak to było we Francji w sprawie Dreyfusa. Ale takie „sprawy” to przecież nie po to są, by wychowywać i karać, ale pytać i odpowiadać. Bo jak już zaistniały, to można je wykorzystać do zastanowienia się nad problemem.

  25. M.R pisze:

    Ja już kwestię Balkusa kończę, niepotrzebnie Panią męczę… bardziej idzie mi o pewien rys szaleństwa w tym wszystkim i przeciwstawienia się egoistycznym i miernym groszorobom, którzy dominują w obecnej demokracji, także w kulturze. Dlatego też skojarzyłem sobie to z odsłuchanym z mp3 seminarium A.Bielik-Robson “Tanatopolityka” a także Nietzsche, Scheler (kiedyś czytałem taką książkę A.Węgrzecki “Scheler”) . Absolutna gotowość na śmierć, czy też instynkt śmierci to raczej domena wyjątków. Nietzsche pisał o nadczłowieku, ale arystokratycznym nadczłowieku (tutaj pasuje Ernst Junger) czyli jest to wyjątek, postać bardzo odległa i od obecnych czasów i od wszelkich masowych uniesień i ruchów… Może zbyt duże przeskoki myślowe, ale kończę już i nie męczę dłużej

  26. M.R pisze:

    Taka trochę bezładna pisanina, ale mam nadzieję, że Pani mi wybaczy. Miałem bardzo niewiele czasu. Teraz trochę więcej. A wracając do Nietzschego, to czego on doznał jest dla mnie coraz bardziej mgliste im więcej i dłużej czytam jego dzieła. Niewątpliwie Wielki Powrót, Wola Mocy takie pojęcia są w jego filozofii, ale czy to filozofia. Niewątpliwie wiem co Nietzsche i Kierkegaard znaczą dla mnie, co znaczą w historii mojego życia, ale nic więcej… Akurat czytam trochę Jaspersa (Rozum i egzystencja) a tam jest w pierwszym rozdziale omówiony Kierkegaard i Nietzsche jako wyjątek tzn jako wyjątkowe egzystencje. Czy z wyjątku można zrobić regułę i z okrutnego przypadku filozofię to ja śmiem wątpić… Nietzsche to pewien wyjątek i żałosna dość egzystencja z punktu widzenia tzw. normalnego człowieka. Wracając do Jaspersa to próbuje on poprzez analizę wyjątków egzystencjalnych takich jak Nietzsche i Kierkegaard rozjaśnić czy też zrozumieć czy objaśnić egzystencję (tajemnicze pojęcie) każdego człowieka. Ja natomiast stawiałbym tezę, że Nietzsche i Kierkegaard jako wyjątki są odmiennym gatunkiem człowieka i przy ich pomocy trudno jest rozjaśnić egzystencję współczesnego człowieka.

    Z pewnością dziełach Nietzschego można znaleźć dużo bezlitosnych sądów np że państwo i demokracja jest dla zbytecznych “aż nazbyt wielu rodzi się: dla tych zbytecznych wynaleziono państwo” (uszlachetnienie człowieka wiedzie poprzez absolutną gotowość do śmierci, ale nawet śmierć jest dziś widowiskiem i towarem dla zbytecznych).

    Dziś byłem w pewnym biurze (instytucja państwowa) i miałem przyjemność czy nieprzyjemność obcować ze zbytecznymi. I nie idzie tu aby odmawiać im prawa do istnienia. Ale pospolita głupota i nadmierna pewność siebie chroniona jest i promowana w bardzo wielu przypadkach przez państwo i demokrację.
    Zbyteczni czyli Gatunek. Miernoty. Wyjątek jest po za Gatunkiem, jest wybrakowany w odniesieniu do Gatunku. Tak więc dziś pooglądałem sobie ludzi typowych i zemdliło mnie.
    A w tym Balkusie coś jest, ale nie będę już zgłębiał… i kończę definitywnie

  27. Ewa > M.R. pisze:

    Akurat mam zjazd rodzinny i niewiele czasu do niedzieli, dlatego nie odpisałam – ale faktycznie, to są obszerne tematy i może ich nie rozwijać. Mnie się podoba, że Nietzsche był antyniemiecki, a mnie nawet artyści – zdawałoby się, ci jaśniejsi – rugają, że jestem antypolska. Nietzsche wszystko, co się teraz na naszych oczach zmienia przewidział, a w idei nadczłowieka jest przecież zawarty wielki wysiłek, który trzeba podjąć. A komu się chce. Stadność jest wygodniejsza, bezpieczniejsza, przyjemniejsza. Stąd ta nijakość i mierność. Widać to też w poezji, która nawet nie jest w stanie powstać w samotniczej walce z materią i ze swoimi demonami, tylko powstaje na forach internetowych, jako praca zbiorowa, jako zabawa zbiorowa. Zabawa dzieci z zapałkami.
    Niech Pan rozmawia ze mną panie Marku, chętnie napiszę tutaj o jakiejś książce Ernsta Jüngera. Mam w domu „Na marmurowych skałach”, „Awanturnicze serce” i „Sturm” . Pięknie pisze, chociaż, jak zobaczyłam w jego dziennikach pisanych jako oficer Wehrmachtu zasuszone roślinki, to mnie trochę ten dandyzm w środku pożogi wojennej przestał smakować.

  28. M.R pisze:

    Stadność jest wygodniejsza… A ja jestem po za stadem, pisze o sobie bo nie chcę wypowiadać się za innych nie znając ich sytuacji. Co do Jungera to mnie osobiście nie przeszkadza, że był oficerem Wermachtu, tak jak i to, że Dostojewski był polonofobem (akurat niedawno skończyłem odsłuchiwanie z mp3 Braci Karamazow, a tam jest dwóch śmiesznych polaczków- tak ich ich sportretował Dostojewski – jeden z nich to ten co uwiódł Gruszeńkę. Biedni, głupi i nadęci polscy panowie)

    Wracając do kultury to przytoczyłem pewien cytat z Nietzschego o zbytecznych. O kim myślał Nietzsche? Ponieważ śledzę co się dzieje z finansowaniem łódzkiej kultury a i mam wgląd w to środowisko, to zwróciłem uwagę na zjawisko rosnących powiązań władzy z kulturą czy ludźmi kultury, w pewnej części jest to biurokracja zarządzająca kulturą. Ogólnie Łódź jest miastem zrujnowanym, bardzo rozwarstwionym społecznie i ekonomicznie, elity wyprowadzają się na obrzeża miasta albo do strzeżonych enklaw, komunikacja nie działa, zakłady państwowe padły. Władzy pozostała realnie jedynie kultura, zarządzanie kultura i chwalenie się osiągnięciami (bo jak komunikacja nie działa to wszyscy mogą to ocenić, ale w kulturze, to kto tam co wie, nikt nic nie wie a i miejscowe media i gazety piszą, że to wielkie wydarzenia i wielcy ludzie). Nakłady na kulturę wzrosły znacznie, ale są to nakłady na infrastrukturę, spektakularne festiwale, gdzie ściąga się znane gwiazdy. Czyli finansuje się blichtr i pozory aby władza mogła pokazać i aby niektórzy biurokraci a po części artyści mogli kreować swój wizerunek. Jest to właśnie zbyteczna (bo nic ponadczasowego, oryginalnego z tego nie pozostanie) dla zbytecznych, a tutaj tymi zbytecznymi są miejscowe elity. Ja takie imprezy i taką działalność omijam szerokim łukiem. Ostatnio w tych igraszkach władzy i pozorowanych działaniach dla zbytecznych zaczyna uczestniczyć były poeta Jaskuła (jako dyrektor Teatru, który dostał za zasługi dla władzy, opowiedział się jednoznacznie po jednej stronie i pokazał, że jest ich, mogą na niego liczyć).
    Akurat do takich propagandowych i pozorowanych działań w kulturze najlepiej nadają się teatry, opery, aktorzy, choć i poeci też mogą być (na spotkaniu władzy z biurokracją zarządzającą kulturą, biurokrata Jaskuła przebąkiwał coś, że Łódź ma znanych i uznanych lokalnych twórców, w tym poetów… należy utworzyć fundusz stypendialny czy coś w tym stylu i ich także wciągnąć do akcji propagandowej… łódź choć dziurawa i idzie na dno ma przecież wielkich artystów)

    A co pisał Nietzsche
    “Niczem są na świecie najlepsze rzeczy bez tego, który je na widownię wywiedzie; wielkimi ludźmi zwie lud tych wystawców.
    Mało pojmuje lud wszystko, co wielkie, to jest: twórcze. Ma on jednak zmysł ku wszelkim wystawcom i aktorom rzeczy wielkich.
    Prawdę co wślizguje się tylko w sutelne uszy, zwie kłamstwem lub nicością. Zaprawdę, on wierzy tylko w tych bogów, co wielkie hałasy na świecie czynią
    Roi się rynek od uroczystych szarlatanów, a lód chełpi się wielkimi ludźmi swymi: oni są mu panami godziny”

    Tak więc zbyteczna kultura tworzona przez zbytecznych dla zbytecznych. Ali ci zbyteczni uważają, że to tacy osobnicy jak ja są zbyteczni
    i kółko zamyka się… Jednak oni mają przewagę

    Proszę nie odpowiadać, bo po pierwsze szanuję Pani czas, a po drugie muszę uwolnić się od natręctwa dygresji

  29. M.R pisze:

    oczywiście zamiast lód powinno być lud
    “lud chełpi”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *