Leszek Z. Chudziński „niedzielni poeci” (2010)

Tomik Leszka Chudzińskiego zawiera pięćdziesiąt pięć skromnych wierszy pisanych w różnych latach, połączonych jedną ideą pisania ich mimochodem.
Cały czas towarzyszy czytelnikowi przy odbiorze tych ledwie zarysowanych strof poczucie zaniechania wypowiedzi poetyckiej i wybrania odpoczynku niedzielnego. Jest w nich ironiczne podszywanie się pod niedzielnego artystę – zasiadanie do pisania wiersza, jak czynią to malarze niedzielni, czyli tacy hobbiści i amatorzy, co to lubią tak sobie w wolnych chwilach pomajsterkować w niedzielę – i wyraźna przyjemność tworzenia. Ale to tylko pozór i zmylenie. W tej kokieterii mieści się dojrzałość aktu twórczego, przekłuwanie balonu poetyckiego namaszczenia ma tutaj podwójny sens: wycofywanie się w porę w dawaniu ostatecznej odpowiedzi, której przecież tak naprawdę nigdy nie ma, jak i zakreślenie bardzo dużego obszaru poetyckich przechadzek, po których Chudziński nie tyle stąpa, co je muska, zaczepia i odlatuje.
Wszystkie te wiersze równe jakościowo jednocześnie odzwierciedlają postawę życiową poety, powściągliwą i pogodzoną ze sobą i całym światem. Wychłodzony ton tych pogodnych wierszy czytelnik doświadcza poprzez odczuwalną afirmację świata, jak i nim zabawę. Nie oznacza to jednak powierzchownych diagnoz dawanych awansem. Przeciwnie. I ten myk, to umykanie powadze, ostateczności, ten końcowy skręt w ironię i absurd, czyni poezję Chudzińskiego lekką, a zarazem i melancholijną:

(…)wiersz – jak papierowy parasol/otwiera się z każdym słowem/aż przesiąknie do cna ciała/ a może i duszy[…] – powie Chudziński w jednym ze swoich krótkich wierszy i odniesie się od razu do słynnego powiedzenia, że poezja to „krzyk duszy”. Jednak to spłycenie roli poezji jest tylko pozorne. To takie chińskie symbole lekkości działania, osłaniania, maskowania, jak wiemy, w kulturze Wschodu niezwykle skuteczne i dające ludzkiej egzystencji moc. Mamy tutaj zarazem i wachlarzowaty, delikatny parasol, jak i papier do pisania słów. Wszystko kruche, ulotne, nie warte świeczki, a jednak jakże ważne i skuteczne.

Bardzo piękny jest wiersz zaczynający się od słów gdybym potrafił/niebo malowałbym na niebiesko(…)[…]
Wiersz składa się właściwie z samych banałów, takiej dziecięcej wyliczanki-malowanki, który pod wpływem zaczarowania poetyckim szykiem słów staje się litanią pobożnych życzeń, wcale nie nierealnych, a niezmiernie prostych i celowych. Czytając ten wiersz, jak mędrzec, czytelnik bije się w czoło i zachodzi w głowę, dlaczego ludzkość jest taka głupia i nie słucha postulatów Chudzińskiego.

Olśniewająca jest prostota tych wierszy, a ich nieprawdopodobna oczywistość zdrowiem. Przenikają je witalne impulsy zadowolonego z życia człowieka, pełnego radości i bezinteresownego dzielenia się nią z czytelnikiem. Chudziński rezygnuje w nich z wszelkich ozdób, z całej poetyckiej rekwizytorni, to są wiersze nagie i bose, chadzające jak Duch Święty, kędy chcą, czyli po wszystkim, co podsunie poetycka wyobraźnia.
Wiersz „licentia poetica” to credo poetyckie Leszka Chudzińskiego. Tutaj poeta jasno wyraża sposób poetyzowania, właściwie zapisu poetyckiego słowa, które ma według niego być jedynie stwarzaniem i niczym więcej:
(…)najłatwiej poetom

wymyślają niestworzone rzeczy

by się jakoś odnaleźć

bóg patrzy z politowaniem

na ich liryczny podmiot

niedorzeczność poczynań

dialektykę wiersza(…)
[licentia poetica]

W tym wierszu chodzi cały czas o przekroczenie, o przezwyciężenie i w sumie o afirmację poetyckiej pracy. Na końcu poeta dochodzi do wniosku, że te wszystkie banialuki, o jakich pisze na początku, są poecie niezbędne, celowe i właściwe. Ten krótki, powiedziałabym nawet „programowy” wiersz, to taki „Dezyderat” dla poety, jak ma tworzyć, jak żyć w tym przecież niemożliwym świecie.

Podobnie rzecz się ma w wierszu o Księżycu. To taki już przecież zużyty poetycki motyw i wydawałoby się, że się nic nie da napisać o Księżycu, by się nie ośmieszyć. W wierszu zaczynającym sie od słów księżyc to nie pomarańcza / wystrzelona w niebo/ albo srebrny dolar nad bankiem(…)[…] jest nie tyle przywróceniem wagi słowu „księżyc” ile poprzez zaprzeczenie istnienia ciała niebieskiego, poprzez konkluzję (…)księżyc

prawdę mówiąc/nie istnieje(…) poeta osiąga podwójny cel: przeczy astronomii w sposób oczywisty, by ocalić poetycki księżyc i jego znaczenie w wierszu, w sztuce, w teatrze, w teatrze życia. To jest takie trochę stwierdzenie, że artystą się jedynie bywa, ale nie całkiem. Bo ten wiersz jest bardzo konkretny i stanowczy i opowiada w dalszym ciągu o kruchości języka poetyckiego. W dalszym planie tego wiersza możemy dośpiewać sobie, że poeta uczula nas, czytelników, że to wszystko nie jest takie oczywiste i że nawet mickiewiczowski romantyzm wywyższający oko nad szkiełkiem nie jest wcale w stanie tego ocalić.

Dlatego w tych radosnych wierszach odkrywam też podskórną melancholię i jakieś zaniechanie, jakąś mimo wszystko rezygnację i powątpiewanie:

siekierę do wiersza

gałęzie

jak metafory

na bruk

historyczna heca

ogień roznieca

pali paryż bruno

a złote runo

za górami

za lasami

za morzami
[historyczna heca]

Niewiele jest jednak wierszy, odwołujących się do poetów polskich tak jak tutaj, do Brunona Jasieńskiego. Raczej większość rozrachunkowych wierszy z rzemiosłem poetyckim rozgrywa się na bardzo prostych planach i przykładach życia codziennego, na filozofii tzw. chłopka roztropka, któremu cały czas patronuje tarotowy Głupiec, a któremu cały czas czytając te wiersze, my patronujemy, sprzyjamy i kibicujemy. Według Leszka Chudzińskiego poeta to wariat, poeta to ktoś, kto nabija się taki w obłokach/i spada potem na ziemię/

na pysk(…)[poeta] ktoś w sumie zawsze jednak skrzywdzony jak dziecko, i nic mu nie pomoże


(…)ani Leśmian

ani Białoszewski

ani Pan Cogito –(…)
[nie czytaj wierszy]

Nie jest to ani skarga, ani pretensja, ani też zaniechanie poezji. Tutaj mamy bardzo precyzyjny katalog niemożności bycia poetą i jak i nim nie bycia i to odwieczne pytanie każdego artysty nie staje się ani krztynę banalne. W sumie te kolejne rozważania w poszczególnych wierszach za i przeciw mają coś z plebejskich dowcipów: czy się ożenisz, czy nie, będziesz i tak zawsze nieszczęśliwy. Jednak absurd tej poezji polega właśnie cały czas na przewrotności i na nieustannej poetyckiej dyscyplinie. To bluźniercze „ale” zawsze znajduje wytłumaczenie i zawsze jest zasadne nie tylko w kontekście filozoficznego przekazu, ale pełni też funkcję estetycznego przeżycia zrozumienia intencji poety. Inteligencja poety koresponduje z odbiorcą nie typu: „wyjąłeś mi to z ust”, ale w konsekwentnie przyznawanej przekazowi poetyckiemu racji.

Są w tym zbiorze piękne, bardzo oszczędne, jedynie zasugerowane, spotkania z przyrodą, bardzo zmysłowe. Opisy plaż, nadmorskich ptaków, ludzkiego zachwytu doznaniem prostej przyjemności wakacyjnej dają poczucie współuczestnictwa i udzielającej się rozkoszy. Jest kilka tych wspaniałych wierszy na końcu tomiku, mówiących o dostojeństwie goszczenia przyjaciół, o doznawaniu codzienności w sposób sakralny i podniosły, i wszystko to przy użyciu minimalnych środków poetyckich. Wersy są krótkie, składają się z jak najkrótszych słów, poszukanych tak, że wieloznacznie obsługują całe obszary wyobrażeń. Są wiersze o upływie czasu, o pogodzeniu sie ze śmiercią i odchodzeniem. Są i o miłości, czułe strofy poświęcone żonie Bożenie.

W sumie, wracamy do sytych klimatów czarnoleskich, do Kochanowskiego, do życia, które jest cenne w każdej swojej pokojowej, epikurejskiej formie.
Tomik jest niedzielny, bo jest odświętny. Odświętnością nie celebry, ale egzystencji, która zawsze jest świętością.





O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

75 odpowiedzi na Leszek Z. Chudziński „niedzielni poeci” (2010)

  1. Robin Son pisze:

    Nie znam Leszka Chudzinskiego ani jego tomiku, ale teraz chce poznac. Dziekuje.

  2. Ewa pisze:

    Niestety, tomik się jeszcze nie ukazał w druku, a ja nie mam pojęcia na ile mogę sobie pozwolić, cytując poszczególne utwory. Dostałam od autora tylko wersję elektroniczną. Też było by mi łatwiej pisać o tej poezji, gdybym więcej przeczytała utworów tego autora. Nie ma go na forach literackich i kilka wierszy, które znalazłam w Sieci i które mi przysłał na skrzynkę było w manierze młodopolskiej, więc jest to poeta pracujący w różnych konwencjach. Na dodatek mówił mi, że stara się w twórczości przejść na język angielski, co zupełnie też pewnie ją odmieni. Nie wiem czy można z mojego tekstu odczytać intencję – ale oprócz formy, chciałam przybliżyć jego filozoficzny aspekt poezji, stosunek poety do rzemiosła i do aktu tworzenia.

  3. Marcin pisze:

    Widać, że stajesz się ważną instancją, skoro poeci przysyłają Ci tomiki przed oficjalnym drukiem. A ja sądziłem, że recenzujesz tylko książki posiadające już co najmniej numer ISBN. To jest pewna symptomatyczna zmiana jakości. Wydawcy – strzeżcie się! Niedługo zostaniecie wyłączeni z łańcucha literackiego obiegu.

  4. Ewa > Marcin pisze:

    Leszkowi Chudzińskiemu chyba nie zaszkodzę, bo jest przedzielony Oceanem od tych, jak piszesz Marcinie wydawnictw, które mają się mnie strzec. Natomiast Tobie mogę zaszkodzić, po tym, co napisali o mnie na liternet. pl, to ja na polskim rynku nie mam czego szukać. A wiesz dobrze, że wydawcy kierują się tylko opiniami z literackich portali, bo kto tam by sobie oczy niszczył i czas oddawał na czytanie rękopisów. Idą na portal, Leszek Onak teraz wprowadził jakieś szkolne przeszeregowania, teraz jak na rzymskiej arenie, bez żadnego czytania, można ten kciuk dać albo w górę, albo w dół. Wydawca ma to wszystko wystawione jak na talerzu. A Ciebie tam kochają, więc tak Ci się na Twoim blogu podlizuję tylko sporadycznie, by Ci nie zaszkodzić.

  5. Marcin pisze:

    Bez przesady. Gdyby wydawnictwa aż tak bardzo kierowały się portalami, to na półkach księgarń mielibyśmy istną rewolucję kubańską. Może tak jest w przypadku poezji, ale w prozie – raczej wątpliwe.

    Ale ja nie to miałem na myśli. Chodziło mi o to, że skoro wpływowa blogerka (nie krzyw się, jesteś wpływowa, skoro wywołujesz taki rezonans, nawet negatywny) recenzuje książkę, która nie ukazała się drukiem – no, chyba że on ją wydał gdzieś w Stanach – znaczy to, że nastąpiło pewne przesunięcie jakościowe. Pojęcie tego, co ma prawo być pełnoprawną literaturą ulega przewartościowaniu.

    W powszechnym odczuciu tekst w maszynopisie czy nawet opublikowany w Sieci nie jest w pełni książką. To takie trochę pół-widmo. Dopiero druk na papierze i włączenie w obieg literacki poprzez dystrybucję i omówienia w mediach niejako ontologicznie go konstytuuje. Ja zacząłem u siebie udostępniać opowiadania w formie pedeefów, ale i tak nie traktuję ich jako pełnych finalnych literackich produktów – przynajmniej mam z tym mentalny problem.

    Chodzi mi po prostu o to, że skoro omawiasz tekst istniejący wyłącznie w postaci elektronicznej, to swoją recenzencką atencją go uwierzytelniasz, w pewnym sensie nobilitujesz.

  6. Ewa > Marcin pisze:

    Masz rację Marcinie odnośnie książek sieciowych, które są takie jeszcze w drodze. Ja przecież też wstawiam tutaj teksty nieprzytomna ze zmęczenia, by się blog kręcił, potem je staram się retuszować, ale często już do nich nie wracam, olewam, bo zajęta jestem już czymś innym. To jest w sumie bardzo złe, że te teksty w Sieci są takie w biegu i będę musiała się za nie zabrać kiedyś. Ale z drugiej strony, jestem tak bardzo spóźniona, Dostojewski dyktował swoje powieści, całą resztę robiła żona Ania, bo już na nic czasu nie było, jego życie się kończyło. Pessoa zostawił cały kufer nie zredagowanych tekstów. Ze mnie też się wylewa, ja mam gonitwę myśli, Ty sobie zupełnie nie zdajesz sprawy, co się ze mną dzieje. Ja cierpię cały czas na permanentny nadmiar i ja uważam cyzelerkę za stratę czasu, co jest bardzo złe.
    Natomiast Leszka Chudzińskiego tomik jest finalny, to też taka okolicznościowa sprawa, bo on też nie ma na nic czasu. I teraz jest problem, bo tomik czytałam tylko ja i Jego żona i nawet boję się wysłać Ryśkowi wersję elektroniczną, bo to nieopublikowane, a nie ma jak dyskutować.
    Nie mam pojęcia Marcinie, czy moje zdanie ma znaczenie. Przecież też się mylę. Ale faktycznie, piszę bardzo szczerze i to tylko, co, jak czytam cudzy tekst powiedziałabym sobie, po jego odebraniu. Przecież każdy, idąc na film, czy kończąc książkę, o tym czymś rozmyśla. I to są takie moje rozmyślania, taka relacja ze spotkania z autorem. Dlatego powtarzam, że piszę subiektywnie, ponieważ nie jestem związana z żadną w Polsce grupą literacką, wydawnictwem i na taką wolność i bezkompromisowość mogę sobie pozwolić. Napisałam tu o poetach emigracyjnych, bo uważam, że ich nieobecność w Polsce, w tych konkursach i walkach o etaty w Domach Kultury, jurorowaniu, ich ocaliło. Natomiast włączenie się w życie literackie sieciowe emigrantów wyraźnie, jak obserwuję, ich niszczy. Przykładem jest Ewa Brzoza-Birk. Piszę tu raczej o książkach nagrodzonych, ale chętnie bym zanalizowała tę jej głupią, egzaltowaną poezję, ale nie chcę tomiku kupować, a w polskich bibliotekach jest nieobecna.

  7. Jarosław Trześniewski pisze:

    I mnie też zainteresowała poezja Leszka Chudzińskiego, Ewo jak dobrze , że pokłosiem pobytu w Ameryce jest Twoja interesująca recenzja ,jak i odkrycie twórczości profesora Poznańskiego. Za to Ci cześć i chwała. Dobrze , że w ten sposób możesz przypominać,iż literatura polska jest jedna i że- skupieni na krajowym podwórku nie dostrzegamy czubka własnego nosa , nie zauważając interesujących tekstów Polaków poza Polską .A ich optyka wydaje się czasami bardziej trzeźwa niż nasza zdominowana przez jałowe spory -hic et nunc.
    PS . Czekam z niecierpliwością na obiecaną recenzje tomiku Magdy Gałkowskiej.:):)
    PS 2 Skąd u Ciebie taka opinia ze poezja Ewy Brzozy – Birk jest głupia i egzaltowana?Tomik Ewy czytałem i wcale tak nie uważam. To dobra poezja ,zero egzaltacji .
    Pozdrawiam serdecznie:):)

  8. Ewa > Jarosław Trześniewsk pisze:

    Jarku, wysłałam Ci właśnie na skrzynkę mój adres, jakbyś mi przysłał pocztą tomik Ewy Brzozy-Birk „Krajobraz po meblach”, to byłabym Ci bardzo wdzięczna. Nie kupuję już nic, bo ktoś, kto żyje tak długo jak ja, nie może już kupować żadnych książek, w mieszkaniu w betonowym bloku się nie mieści. Odeślę Ci tomik, dołączę kopertę z pęcherzykami i znaczki. To tak, jak prywatna wypożyczalnia.
    Zaczęłam czytać poezję Brzozy-Birk, bo tam w komentarzach natychmiast po najmniejszej uwadze krytycznej odzywa się jakiś inny poeta, który pisze, że Ewa Brzoza-Birk jest największą poetką świata. To tak jak ja jadąc na wywiadówkę w latch osiemdziesiątych do syna nieśmiało pytałam, dlaczego dzieci jeżdżąc do szkoły w wolne soboty, od nas dwa autobusy z przesiadką (przez i takie zarządzenia szkoła przechodziła) i oglądają zamiast lekcji na video filmy, których ja zabraniam dzieciom w domu oglądać; chodziło o totalną komercyjną szmirę, to była szkoła średnia). I natychmiast wstawał jakiś tatuś przylizuś i wygłaszał mowę o heroizmie nauczycielki i jej niesłychanych dla naszych dzieci zasługach.
    Ja wiem, że Ewa Brzoza-Birk nie ma nic wspólnego z Sylwią Plath. Dla mnie jest to oczywistość. Napisałam to, co napisałam, na podstawie kilkuletniego czytania wierszy Ewy Brzozy-Birk na nieszufladzie i teraz na liternet.pl. Nie czytałam debiutanckiego tomiku „Krajobraz po meblach”. Jeśli mi go przyślesz, zaraz po notce o tomiku Magdy Gałkowskiej tutaj napiszę. Też bym chciała się mile rozczarować.
    Bardzo bym Ci Jarku była wdzięczna. Z góry dziękuję.

  9. Marcin pisze:

    Dzięki Ewie Brzozie-Birk, a dokładnie dzięki tej awanturze o plagiat, na nowo sięgnąłem po Silvię Plath, która kiedyś była moją wielką miłością. Znów czytam “Szklany klosz”. Ja zupełnie się do jej poezji (Brzozy-Birk znaczy się) nie mogę przedrzeć. Jest przede mną jakoś dziwnie zamknięta, obca mojej wrażliwości. A w dyskusje z nią wdawać się nie chcę, bo znów mnie poniesie.

    Leszek Chudziński, jeśli nie chce swojej książki publikować na papierze, mógłby wrzucić ją na platformę dla self-publisherów np. Feedbooks. Zwłaszcza, że – jak piszesz Ewo – jest to produkt finalny treściowo. Ja myślę, że dziś dla poezji publikowanie elektroniczne jest nawet lepsze. Odchodzą koszta druku, zarobić i tak by na tym nie zarobił, no i w ogóle poezja chyba przenosi się do Internetu. Proza na razie jest tam mimo wszystko outsiderem.

    Książki w drodze. To jest super – naprawdę mi się podoba.

  10. Ewa > Marcin pisze:

    co to jest Marcinie „książki w drodze? Czy udało Ci się wydać swoją pierwszą powieść? To by była bardzo radosna wiadomość!

    Dzisiaj dostałam maila, w którym poeta Leszek Chudziński napisał, że zakłada swojego bloga. Więc może dyskusja się tam przeniesie. To będzie może blog anglojęzyczny, nie wiem.

    Natomiast teraz piszę notkę o Kazimierzu Kutzu, o jego debiucie prozatorskim omawianym w Seattleńskim Klubie Książki prowadzonym przez wchodzącą na mój blog Hanię. Potem napiszę o poezji Magdy Gałkowskiej i po niej o tomiku Ewy Brzozy-Birk. Obie poetki mają blogi, więc najpierw je w całości przeczytam, nim napiszę o tomikach. W odróżnieniu od Ciebie Marcinie, który, jak pisałeś, piszesz najpierw swój tekst, a potem patrzysz, co piszą inni, to ja odwrotnie. Czytam najpierw wszystkie recenzje, jakie zdołam pozyskać.

    Nie wiem, czy „Szklany klosz” jest najlepszy. Ale fajnie pisany, tak prosto. Przeczytałam wszystko, co wyszło Polsce o Sylvii Plath i przyznam się, że wolę poezje jej męża. Być może, że znowu te tłumaczenia. Jak przeczytałam Dzienniki, to mi trochę było żal, że ona miała w sumie tak fajnie, że jej tyle kasy za wiersze płacono i że była taka rozwydrzona. Ale była opętana literaturą i chyba inaczej się nie da.

    A jeśli chodzi o Sieć, to wszystko zależy od Sieci. Co w niej będzie. Według mojej obserwacji celowo obniża się poziom na portalach literackich, by ją zdeprecjonować i ośmieszyć. Ale może się mylę. Też bym chciała, by w tym przełomowym momencie, kiedy to się waha, przeważyła Sieć. Mimo wszystko dałaby szansę na przebicie, połączyła by Poilaków na różnych kontynentach jednym językiem i jednym medium. Nich żyje Sieć!

  11. Leszek Chudzinski pisze:

    Leszek Chudzinski > Marcin Krolik i Jaroslaw Trzesniewski
    Panowie, dzieki za wasze zainteresowanie moimi wierszami. Nie tyle, ze nie chce publikowac na papierze, ale jeszcze tego nigdzie nie wysylalem. Jak pisala Ewa, tomik jest gotowy do wyslania, co wkrotce uczynie. W miedzyczasie umieszcze kilkanascie wierszy na blogu, ale na to potrzebuje kilku dni, wiec prosze o odrobine cierpliwosci.

    Sylwia Plath byla zona angielskiego poety Teda Hughes, ktory wykladal na Harvardzie. Co ciekawe, ze w Stanach Ted Hughes, moim zdaniem duzo ciekawszy poeta niz Sylvia Plath, byl znany glownie jako maz swojej zony, a jego poezja byla prawie nieznana. Z jego wczesniejszych prac polecam “Raven” i “The Hawk in the Rain” a z pozniejszych tomikow “Prometheus on His Crag.”

    “Zlamanie” przez Ewe zasady o omawianiu tylko rzeczy opublikowanych, skomentuje krotko: gdyby dawno temu nie zlamano pewnej zasady, dalej siedzielibysmy w raju, a tak mamy o czym pisac…
    Serdecznie pozdrawiam.

  12. Ewa > Leszek Chudzinski pisze:

    Ha, ha, Leszku, to znaczy, że źle, że złamałam! Mistycy budują całe gmachy, konstrukcje teologiczne o tym jak to ludzkość wskutek swojej obrzydliwej cechy jaką jest ciekawskość, wpędziła się sama w jeszcze większe maliny, czyli kolczaste krzewy bez owoców. Mam nadzieję jednak, że po moim odczytaniu Twojego tomiku, Twoja obecność w Sieci nie będzie jałowa. Cały czas mam nadzieję, że ten oddolny ruch sieciowy zwycięży, zburzy skostniałe, mechaniczne struktury postkomunistycznych wpływów, trwale wryte w polską codzienność placówek kulturalnych, gdzie panują cały czas wymłotkowane przez komunistyczną szkołę hierarchie ważności, jak powiedział coś podręcznikowy krytyk, to to jest święte. Tu na literackich forach internetowy trwa cały czas walka o wpływy. Jeśli w Stanach poezja opanowana jest przez campusy, to tutaj piekło ma zupełnie inną naturę, ponieważ u nas campusy, oderwane nieznajomością języków obcych od światowej myśli intelektualnej, uprawiają swój swoisty, gombrowiczowski bemberg poetycki i trwa cały czas wolna amerykanka.
    Witaj więc Leszku w Piekle.

  13. Marcin pisze:

    Czyli sezon na Helu, by nawiązać do poezji Andrzeja Sosnowskiego 🙂

    Panie Leszku, na ile znam świat wydawniczy – a trochę jednak, nie da się ukryć, znam – coś co autor uważa za skończone, pod ołówkiem redaktora zaczyna drugi, jakże intensywny żywot. Ja gdy przygotowywałem opowiadanie do druku w antologii, negocjowałem z redaktorem prawie każdy akapit. Choć może w poezji to inaczej wygląda. Nie wiem, bo nigdy nie wydawałem tomiku i wątpliwe, bym kiedyś się na to zebrał.
    Dlatego publikacje elektroniczne i internetowe są właśnie książkami w drodze, zawsze otwartymi, gotowymi do modyfikacji. Ja nigdy nie wiem, czy teksty, które udostępniam via net, będą miały taki sam kształt, kiedy zakończą pielgrzymkę na papierze.
    Ale jednak fakt, że ktoś recenzuje książkę niewydaną, jest dla mnie symboliczny. I ja nie wartościuję tu, czy to dobrze, że Ewa to zrobiła, czy źle. Zastanawiam się nad implikacjami tego faktu dla literatury – szczególnie gdy takie wypadki będą częstsze. Być może to rzeczywiście w końcu doprowadzi do zupełnie alternatywnego wobec oficjalnego obiegu twórczości. To tak jak pisał na swoim blogu Piotr Kowalczyk: dla pisarza 1.0 decydująca jest opinia w “Newsweeku”, dla pisarza 2.0 – opinie blogerów i uczestników forów.
    A z tą amerykańską kampusową poezją chętnie bym się bliżej zapoznał. W ogóle fascynuje mnie życie na amerykańskich uniwersytetach – te zamknięte światy kampusów, kursy creative writing, poprawność polityczna… ech, za dużo Rotha.

  14. Jarosław Trześniewski pisze:

    Panie Leszku ,Ted Hughes miał tę przewagę że przeżył Sylwię i to dobre kilka dziesiątek lat. Czy jego poezja przez to stała się hm…lepsza? Swoją drogą ,warto było by się pokusić o szerszą publikację dotyczącą recepcji i wzajemnego przenikania w twórczości poetyckich małżeństw. W Polsce mielibyśmy sporo przykładów : Hartwig vs Międrzyrzecki, Bieńkowski vs Hillar vs Szymańska , Kamieńska vs Śpiewak , przy czym Kamieńska- moim zdaniem- przebija wszystkich,ona po śmierci Jana Śpiewaka pisała jeden wielki tren na odejście męża. I to jak!
    A propos Marcinie ,co do poezji kampusowej – czemu przywołałeś akurat Philipa Rotha?
    On, bardziej moim zdaniem zajmuje się nieustannym wałkowaniem tematu inicjacji,właściwie po “Kompleksie Portnoya “cały czas to kontynuuje- całkiem sprawnie .
    A twój pomysł Marcinie na e-książkę pana Leszka w sieci-interesujący, ale czy trafiony?Nic jednak nie zastąpi czytania na papierze. I szelestu kartki.
    Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie.

  15. Marcin pisze:

    @Jarek
    Mniej może mam tu na myśli samego Rotha, co raczej tę roztaczaną przez niego aurę amerykańsko-uniwersytecką. Ten świat mnie fascynuje jako swego rodzaju zamknięty kosmos, rządzący się własnymi wewnętrznymi prawami. Chętnie, z czystej ciekawości wziąłbym udział w takim rasowym amerykańskim kursie creative writing. Chociaż Chuck Palahniuk w “Opętanych” zupełnie ten motyw dekonstruuje i doprowadza do punktu groteskowej osobliwości.
    Co do Plath i Hughesa… pewnie jestem ofiarą aury sławy promieniującej wokół Plath (co zresztą stanowi jakiś rodzaj dziejowej sprawiedliwości), ale wydaje mi się, że jej poezja wygrywa pewnym ozdrowieńczym autentyzmem. Ta dramatycznie konfesyjna wartość, jaką wprowadziła do literatury, jest nie do wycenienia. A poza tym ja odczuwam z nią związek astralny, bo oboje urodziliśmy się 27 października.
    Papierowa książka – pewnie, że ma tę swoją mistykę, ale wydać ją trudniej 🙂

  16. Ewa > Marcin pisze:

    „Szklany klosz” czytałam na studiach (bardzo mi się podobał), spolszczono go w latach sześćdziesiątych, bardzo wcześnie i wydano w serii Nike. A jakoś dziwnym trafem te małe książeczki A 5 można było kupić (mamy całą półkę dzięki temu).
    W latach osiemdziesiątych „Listy” Sylvii Plath do matki, udało się upolować i na konfrontacjach filmowych w Katowicach zobaczyć :”Trzy Kobiety” Altmana. Wiersze Sylvii Plath, których genezę znałam z „Listów”, przeczytałam w Literaturze na Świecie. Nie spodobały mi się. Nie przemówiły do mnie, chociaż doskonale wiedziałam, gdzie jest o samobójstwie, o kocie i o holocauście. Jak się dowiedziałam, że Marianne Moore się nie zachwyciła (a ja bardzo lubię Mariannę Moore), to trochę odetchnęłam z ulgą, że nie tylko ze mną coś jest nie tak. I potem w jakieś bibliotece na plenerze malarskim udało mi się znaleźć tomik Teda Hughesa. To chyba była seria celofanowa, nie do kupienia. Chyba lata dziewięćdziesiąte. I wtedy się zachwyciłam tym Tedem, pamiętam, że nie mogłam się oderwać, wchodził we mnie zupełnie naturalnie typu „wyjąłeś mi to z ust”. To było takie biologiczne, takie wrośnięte w człowieka przyrodą, zwierzętami. Jeszcze dzisiaj pamiętam metaforę złotych zbóż porównanych do chłopców. To chyba nie było homoseksualne, skoro miał tyle kobiet, ale to było wszystko bardzo erotyczne. Potem czytałam o genialnym, uwspółcześnionym przekładzie Teda Hughesa, „Edypa” Seneki.
    I teraz czytam „Elizabeth Costello”J. M. Coetzee, cudowny wykład na temat poezji Teda Hughesa:

    “(…)Trzy wiersze, jeden Rilkego, „Pantera”, i dwa Teda Hughesa –„Jaguar” i „Powtórne spojrzenie na jaguara”. John nie ma czasu ich czytać.
    – Wiersz Hughesa jest jakby w opozycji do wiersza Rilkego – kontynuuje matka. – Hughes posługuje się tą samą scenerią ogrodu zoologicznego, ale tu dla odmiany zahipnotyzowany jest tłum, a w tłumie mężczyzna, poeta, pogrążony w transie, zdjęty grozą, przytłoczony czymś, co przekracza jego zdolność pojmowania. Wzrok jaguara, w odróżnieniu od wzroku pantery, nie jest zmącony. Przeciwnie, jaguar przewierca nim na wskroś mroczną przestrzeń klatki. Klatka nie jest dlań czymś realnym, bo on jest gdzie indziej. Jest gdzie indziej, gdyż jego świadomość ma charakter raczej kinetyczny niż abstrakcyjny: dzięki skurczom mięśni przemieszcza się w przestrzeni całkiem różnej od trójwymiarowego pudła Newtona, przestrzeni zakrzywionej, która każe mu wracać do punktu wyjścia.
    A zatem – pomijając etyczny aspekt więzienia w klatkach dużych zwierząt – Hughes szuka po omacku drogi do innej formy istnienia w świecie, formy, która nie jest nam całkiem obca, jako że doznania ludzi przed klatką zdają się należeć do kategorii doznań sennych, przechowywanych w zbiorowej podświadomości. W tych wierszach poznajemy jaguara nie na podstawie tego, jakim się wydaje, lecz tego, jak się porusza. Ciało istnieje, kiedy się porusza, kiedy krążą w nim prądy życia. Ten wiersz nas zaprasza, abyśmy wniknęli wyobraźnią w ten sposób poruszania, zamieszkali w tym ciele.
    U Hughesa jest to sprawa – co podkreślam – nie tyle zadomowienia w innej świadomości, ile w innym ciele. To jest typ poezji, na który chciałam dziś zwrócić państwa uwagę, poezji, która nie próbuje szukać w zwierzęciu idei, która nie traktuje o zwierzęciu, ale jest zapisem głębokiego afektu do niego.
    Cechą szczególną w tego rodzaju poetyckich afektach jest to, że niezależnie od swojej intensywności, pozostają one absolutnie obojętne ich obiektom. Pod tym względem różnią się od miłosnych poematów, w których intencją piszącego jest poruszenie obiektem uczuć. Co nie znaczy, że zwierzętom jest obojętne, jakimi darzymy je uczuciami. Ale kiedy przeobrazimy ich strumień przepływający między nami a zwierzętami w słowa, stają się one dla zwierząt abstraktem. A zatem ten wiersz nie jest darem dla obiektu uczuć, tak jak to bywa z miłosnymi poematami. Mieści się on wyłącznie w obrębie ludzkiej ekonomii, w której zwierzę nie ma swojego udziału. Czy odpowiedziałam na pańskie pytanie?(…)”

    fr. w tłumaczeniu Zbigniewa Batko

  17. Ewa > Jarosław Trześniewski pisze:

    Dziękuję Jarku za wypożyczenie tomiku Pani Birk. Ale widzę, że na liternet.pl właśnie pojawiła się recenzja Aldony Borowicz z tomiku:
    Ewa Brzoza Birk: „Krajobraz po meblach”, Poznań 2009.
    Więc zrecenzuję całą trójcę. Właśnie sobie pożyczyłam z biblioteki: „Ogniem otworzę drzwi” Aldony Borowicz. – Warszawa : “Arwil”, 2006
    Ale to dopiero za jakiś czas. Dzisiaj Kazimierz Kutz.
    Jeszcze raz, wielkie dzięki!.

  18. Leszek Chudzinski pisze:

    Leszek Chudzinski > Jaroslaw Trzesniewski
    Nie wiem, czy to mozna nazwac przewaga; to raczej nieszczesny los, przeznaczenie, ktore tak mocno uwarunkowalo tworczosc S. Plath. Dla mnie jej ostatnie kilkadziesiat wierszy to rownia pochyla, skocznia narciarska, z ktorej mozna sie tylko stoczyc lub otruc… Absolutnie niesamowita sekwencja krokow, a kazdy z nich to nastepny wiersz, bardziej tragiczny od poprzedniego, bo blizej otwartego pieca…
    Ted Hughes stal intelektualnie z boku (jesli w ogole stal obok) i przy pomocy “Kruka” stwarzal swiat igrajac z bogiem, bez wzgledu na to, ze swiat jego zony, jego rodziny, ginal. I to jest dla mnie najmocniejszy akcent wzajemnego przenikania sie pary tej pary poetow.

    Poezja kampusowa, poezja swiatyn kultury w Stanach to swiat zamkniety, zyjacy sam w sobie, na wlasny uzytek. Prawa sa proste i surowe: publish or perish. Kilku z moich przyjaciol jest wlasnie w takiej sytuacji: zyja w jak w mlynie, opetani, nie spia tygodniami, pisza i wysylaja, pisza i wysylaja, i nie spia. Ale, jak sie jest juz IN (tzn w srodku), to sie ma uklady (skad ja to znam) i publikowanie nie jest juz problemem.
    Weszac zysk, podlaczyl sie do tego biznes, ktory
    organizuje ogromna ilosc konferencji poswieconych creative writing. Wszystko to kosztuje niezly grosz, ale czegoz sie nie zrobi dla otarcia sie o jakas slawe, czy za pare minut rozmowy z wielkim poeta? W Stanach rownianie w dol (czy wo gore) jest bardzo proste: kazdy moze osiagnac to co chce osiagnac, jesli tylko bedzie nad tym (i nad soba) pracowal. Nic sie tak dobrze nie sprzedaje jak nadzieja…
    Serdecznie pozdrawiam.

  19. Leszek Chudzinski pisze:

    Leszek Chudzinski > Ewa
    Wrecz przeciwnie, uwazam, ze postapilas slusznie. Kilka dni temu napisalem nastepujaca rzecz:
    Why did Eve give Adam an apple?
    Because she knew he would never make up his mind…
    W tlumaczeniu: Dlaczego Ewa dala Adamowi jablko?
    Bo wiedziala, ze on by nigdy nie powzial decyzji…
    Mam nadzieje, ze “Sezon w piekle” czy lektura Dantego nieco mnie na to pieklo w jakims stopniu przygotowaly.

    Internet powaznie zmienil uklad sil. Polowa czasopism i gazet przestala juz istniec albo istnieje tylko w Internecie. Jest to tsunami, ktorego nikt nie zatrzyma. I nie bedziemy musieli czekac 1000 lat, by zburzyc jakis bastion.
    Serdecznosci.

  20. Ewa pisze:

    To ja sobie Leszku pod Twoim wątkiem pozwolę na taką filipikę.
    Znamy kontakty amerykańsko –polskie wyłącznie z LnŚ, kiedy to jeździli polscy intelektualiści na stypendia do campusu i stamtąd pochodzą wieści, jak to tam jest w wielkim świecie. To wszystko było mocno ocenzurowane i najczęściej miało na celu pokazać genialność Polaka, osoby niezwykle wykształconej, wybrańca, który spośród wielkiej selekcji i poszukiwań, niczym ręka księżniczki dla królewicza, został tam wysłany, który jechał do skretyniałych studentów amerykańskich hodowanych na Myszce Miki.. Aspekt ubecki tych przedsięwzięć został szybko zatuszowany, na łamach LnŚ pojawiło się kilka zapłakanych i oburzonych oskarżeniem wpisów redaktorek i sprawa ucichła. Ale Polska i Ameryka pozostała nadal.
    Kiedy byłam na UW w Seattle i przeszłam przez campus i zobaczyłam tych kilkadziesiąt bibliotek, do których może wejść każdy, zaopatrzonych we wszystko, co jest potrzebne twórczemu człowiekowi do tworzenia, to jak obuchem. Nikt z tych amerykańskich korespondentów LnŚ, którzy za publiczne pieniądze nam zamkniętym w kraju z odebranymi paszportami, nie uświadomił tej skali. Być może było to po to by Barańczak mógł tylko tłumaczyć. Może było to po to, by na kilkanaście karteczek, jakie wypisywałam wtedy w zamówieniach do Biblioteki Śląskiej wybranych książek z jej katalogów, po odstaniu kilometrowej kolejki, nie dostać ani jednej. Może po to, że do dzisiaj nie wolno zbliżać się w niej do bibliotecznych regałów bez procedury zamówień. Może dlatego, że wejście na teren biblioteki Uniwersytetu Śląskiego i skorzystanie z niej osoby z ulicy jest niemożliwe. Jak tu tłumaczyć, jak człowiek nie wiedział, co oznaczała dla Sylvii Plath paszcza kuchenki gazowej, a dla dziwkarza Teda Hughesa kruk? Co oznacza wąchanie stokrotek od spodu, jak mi uświadomił teraz dopiero życzliwy internauta o nicku Solaris w kontekście mojego tłumaczenia Dylana Thomasa?
    I żaden sąd mnie nie uniewinni, bo niewiedza nie jest okolicznością uniewinniającą!
    I teraz mamy Internet, jest już po zawodach, bo dla mojego pokolenia „Solidarności”, niezwykle twórczego i ofiarnego, czas minął. I mamy Internet, który wbrew prawom fizyki, wbrew zdrowemu rozsądkowi próbuje nam, użytkownikom literackiej Sieci w dalszym ciągu wmówić, że ten skarlały świat Polski intelektualnej, to największa nasza zdobycz? Nie wolno podnieść ręki na translatorskich fajansiarzy, po jak nożyce zewsząd odezwą się sieciowe głosy: a kim ty jesteś kundlu jeden, jakie tym masz stopnie naukowe, jakie nagrody, jakie publikacje, że ośmielasz się zakwestionować autorytety? I potem poeta Tomasz Pułka publicznie wygłasza takie brednie, że polska poezja współczesna jest w czołówce poezji światowej. Potem na forum portalu literackiego TRUML przeczytam oczom nie wierząc, że czytanie literatury szkodzi poezji. Ze nic nie wolno czytać. I nikt tam tego nie zakwestionował! Tylko pisać. Ta monstrualna głupota pleni się na portalach, tego się już nie da opanować, bo usuwane są trzeźwe komentarze, każdy wyhodowany guz pychy zostaje natychmiast wzięty w obronę i otoczony pieczołowitą opieką. Właśnie widzę, że wczoraj wklejony komentarz o nicku Darth Vader pod recenzją poetki Ewy Brzozy Birk na portalu liternet.pl został usunięty.
    Słowem, wtedy, kiedy wolna Polska ma możliwość być wolna intelektualnie, kiedy zna języki obce, kiedy ma szansę wejść w międzynarodowy krwiobieg intelektualnej wymiany, tutaj w dalszym ciągu panuje, jak napisał wczoraj na swoim blogu Marek Trojanowski, intelektualne niewolnictwo.

    Gościłam Was, seattleńczyków na moim blogu. Nieście w Sieć polską ducha wolności amerykańskiej, cokolwiek ona znaczy dzisiaj, ale może chociaż w jej pierwotnym, konstytucyjnym znaczeniu. Nie idźcie w ślady emigrantów – poetów Ewy Brzozy Birk, Romana Kaźmierskiego, Krzysztofa Stachnika, którzy zamiast wzbogacić polską Sieć literackich portali swoimi doświadczeniami wolnego człowieka, weszli między wrony i kraczą jak one.

  21. Marcin pisze:

    Ja jednak pozostanę przy tej rozdziawionej paszczęce piekarnika. Mówiłem: oboje jesteśmy dziećmi ciemności i cierpienia, które wyprzedza intelekt, które tylko nim się posługuje, żeby się uzewnętrznić. Choć oczywiście Hughesa muszę lepiej poznać, bo pamiętam tylko to, co na studiach czytałem, szlifując ten mój nieszczęsny angielski.
    Chętnie bym posiedział trochę na takim amerykańskim kampusie – zamkniętym i hermetycznym. Kiedyś nawet chciałem pojechać, nawet wysłałem aplikację, a oni odesłali mi specjalny formularz, ale jak zobaczyłem koszty, z bólem serca musiałem pozostać przy polskim dreptaniu.
    A nie sądzisz Ewa, że ta nasza mizeria intelektualna to skutek stadnego instynktu? Taki rodzaj umysłowego kolektywizmu, który odziedziczyliśmy w psychologicznym DNA po poprzednim jedynie słusznym systemie? Może to właśnie gubi portale.
    A w pracy pisarza cholernie ważny jest krytyczny czytelnik, który wychwyci niedociągnięcia i nie będzie ci kadził. Kto znalazł takiego czytelnika, skarb znalazł.

  22. Ewa pisze:

    Przepraszam Was, Leszku i Ciebie Marcinie, że od razu się nie wyświetliły komentarze, bo banowaliśmy z mężem wczoraj JBP i wpisaliśmy tak dużo opcji, że teraz zbanowani są praktycznie wszyscy. Bardzo tego nie lubię, jak wchodzę na cudzy blog i się nie ukazuje mój komentarz, myślę, że nie wysłane, potem wysłałam jeszcze raz. I tak się ucieszyłam Marcinie, gdy od niedawna masz na blogu takie otwarcie i gościnność na wszystkich.

    Nie wiem Marcinie, czy stadność jest powodem. Marzę cały czas, by być wśród ludzi, zawsze marzyłam o tym, by tak sobie pisać na dużym portalu literackim. To niesłychanie inspiruje, jak Ci ktoś coś wpisze, Ty odpowiadasz, on Cię kieruje na inne tory, o których nie myślałeś. To są cudowne, niepowtarzalne chwile wielkiego, artystycznego przeżycia. Jesteś wśród swoich, przenosisz się nagle w świat wielkiej, ludzkiej możliwości docierania do czegoś, wchodzenia w nowe światy poznania. Każdy przynosi coś ze sobą, swoją wrażliwość, wiedzę, doświadczenie życiowe. Gombrowicz robił to w Polsce, robił to w Argentynie, robił na stypendiom w Niemczech, we Francji. Potrzebował tego. A przecież był oczytany, samowystarczalny, wykształcony.
    I nie da się. Byłam na TRUMLU dobę i zostałam stamtąd przepędzona. Zero dialogu.
    Napisałam raz do Leszka Onaka, by zdjął komentarz na liternet.pl o mnie mówiący, że jestem politrukiem i on to zrobił. Natomiast cenzurowanie komentarzy dotyczących Ewy Brzozy Birk jest niepojęte. Czytałam wczoraj ten wpis, tam nie było żadnych pomówień dotyczących np. kolaboracji z czasów PRL, takich, na jakie sobie pozwolił redaktor „RED”, Radosław Wiśniewski wobec mnie. I takie działanie wprowadza w zamęt, bo praktycznie każdy może sobie napisać o likwidację komentarzy niewyparzonej gęby. I wtedy Sieć przegrywa z papierem. Chociaż w PRL-u posuwano się do wszystkiego wycinając żyletką cały nakład papierowy. Wystarczyło posadzić jakąś niewolnicę w śliskim granatowym chałacie i całą dniówkę baba wycinała. Leszek Onak nie musi mieć niewolników. Wystarczy jego palec.

    Może ktoś ze seattleńczyków puści farbę jak tam jest ze studentami. To, co opisał Leszek Chudziński to jest przecież wypisz wymaluj nasz rynek wydawniczy między Biurem Literackim a Instytutem Mikołowskim. Taki duży wsobny campus. Zauważ, że raczej ci poeci drukowani tam, jak tylko wydadzą tomik, natychmiast już przestają się udzielać na forach literackich. Obserwuję to na przykładzie Mirki Szychowiak. Justyna Bargielska usunęła całą swoją twórczość z nieszuflady. Jakby tam pisali tylko trędowaci. Widocznie stachanowsko już piszą następny tomik. To jak błona dziewicza, te wydawnictwa.

  23. Hanna pisze:

    Kilka uwag wiec o studentach w Stanach. Mieszkałam w rozmaitych miasteczkach uniwersyteckich w Stanach i tak, muszę przyznać, ze przyjechanie tutaj (tak jak pisał Marcin) na studia, czy nawet tylko na kursy “creative writing” to bardzo fajna, rozwijająca intelektualnie sprawa. Na każdym uniwersytecie dużo się dzieje – wykłady, pokazy filmów, dyskusje. Prawdziwy ferment intelektualny, niestety dla wielu kończący się z ukończeniem studiow, kiedy to trzeba zacząć zarabiać. Są wydawnictwa non-profit, związane z uniwersytetami i są to właściwie ostoje niezalęznego wydawania książek – przeważnie jednak esejów, opracowań, czasem beletrystyki, czasem tłumacze. Poezję jest bardzo trudno wydać, bo jest niedochodowa i nawet wydawnictwa z zasady niedochodowe starają się tego unikać. Jak mi kiedyś powiedziała agentka literacka – “you are pretty much on your own”. Tak więc, jeśli ktoś pisze poezje jako student literatury angielskiej i ma nawet jakieś sukcesy wydając ją w uniwersyteckim magazynie czy w Internecie, to jest naprawdę trudno to kontynuować i wydawać. Jest w ogóle trudno utrzymać się z pisarstwa – rzadko kto może to zrobić. W najlepszym przypadku można zostać wykładowcą (i coś pisać), albo po prostu mieć szczęście i spotkać się z przychylnym przyjęciem czytelników (przy czym nie jest to proporcjonalne do talentu i wartosci artystycznej książki)
    Jeszcze uwaga o bibliotekach – to jedne z piękniejszych instytucji amerykańskich, to prawda. Ciągle jednak, Ewo, żeby wypożyczyć coś natychmiast z biblioteki uniwersytetu waszyngtońskiego, trzeba być studentem, pracownikiem albo popierającym. Można zamówić oczywiście książki przez “interlibrary loan” z całych Stanów – dość to łatwe.

  24. mirka pisze:

    Wcale się nie przestałąm udzielać na portalach po wydaniu pierwszej książki, przeciwnie. Rzecz w tym, że do napisania następnych dwóch potrzebowałam: spokoju, czasu i otwartej głowy. Po kilku próbach zaistnienia ponownie jako wklejacz oraz komentator – nie tylko na NS, ale także na moich “pierwszych portalach” – FL, pp – działo się dużo w ogóle, ale w temacie poezji i głosów – zaczęło być haląśliwie, ordynarnie, pozatekstowo. Ku mojemu ogromnemu żalowi. Jestem obecna, kiedy tylko mogę na portalach i czytam. Dzisiaj po wątku “obleśnym” na forum NS mam zgagę. Liternet mnie już nie interesuje.

  25. Hanna>mirka pisze:

    Co to jest NS, FL, pp, pani Mirko?

  26. mirka pisze:

    Przepraszam, że skróciłam nazwy portali literackich:) Pani Ewa doskonale wie, o jakie portale mi chodzi, ale rzeczywiście to może być niejasne dla innych: Fabrica Librorum, poezja polska, Nieszuflada.
    pozdrawiam

  27. Ewa > Hanna pisze:

    Haniu masz rację, że nie można wypożyczać z uniwersyteckich bibliotek do domu. Ale można tam siedzieć i czytać, tutaj bez karty bibliotecznej nikt Cię do biblioteki nie wpuści za próg sali bibliotecznej. Tu cały czas człowiek jest traktowany jak potencjalny złodziej. Może i słusznie. Też ciekawi mnie – a Ty to możesz wiedzieć, skoro jesteś tak silnie związana z biblioteką w której masz spotkania Klubu Polskiej Książki w Seattle – Czy tam też tak wszystko jest pokreklane? (pomazane, popodkreślane). W filiach tak nie niszczą książek, natomiast w Bibliotece Śląskiej niemal każda książka jest długopisem opatrzona uwagami, wykrzyknikami, każde zdanie podkreślone, ptaszki na marginesach. Im książka trudniejsza, im cenniejsza tym bardziej niszczona i zbezczeszczona. Mam nabożny stosunek do książek, zawsze je owijam w folię w czasie transportu do domu i otwieram i tak to wygląda. Czy Amerykanie też są takimi barbarzyńcami? Pisałaś, że tam jest dużo egzemplarzy jednej pozycji. Tu jest tylko zawsze jeden. A często jeden i tylko w czytelni, czyli bez możliwości do domu.

  28. Ewa > mirka pisze:

    Pani Mirko, sprawdziłam na portalach, mało się Pani udziela. Bardzo dziękuję, że Pani wyjaśniła, dlaczego. Też bym chętnie zaszyła się w chatce w górach i pisała powieść odcięta od świata albo malowała śnieg. ale mam wspólnotową potrzebę i jak mówił ksiądz na religii, nie jestem samotną wyspą. Mój blog to jest zamiast portali, też w końcu jakaś działalność społeczna. Ale chętnie czytam portale, właśnie czytam wątek na nieszufladzie o trollowaniu. Wie Pani Mirko, myśmy tu już z Waldkiem rozmawiali o trollach na Trumlu. I takie sarmackie warcholstwo trzeba rozróżnić od protestu. Wielka szkoda, że z portali literackich odchodzą żywi ludzie, a zostają trupy. Powinno być na odwrót.

  29. Hanna>Ewa pisze:

    Ewo, ksiazki w bibliotekach nie sa pokreslone czy zaznaczane – bardzo sa czyste. Tak, masz racje, mozna tam siedziec, spac, czytac, nikt nie sprawdza czy masz karte czy nie – bierzesz ksiazke i czytasz. Tak samo jak w ksiegarniach, mozesz przy tym popijac sobie kawe…

  30. mirka pisze:

    Pani Ewo, owszem, teraz mniej mnie widać w sensie “wpisała – podpisała się”, natomiast więcej rozmawiam bepzośrednio z żywymi użytkownikami.
    Też mam wspólnotową potrzebę, Pani Ewo, ktorą zaspokajam, jednakże sieć nie jest jedynym miejscem, w ktorym ją można zaspokoić, zwłąszcza wtedy, kiedy wspólnotę tworzą maski, aktorzy o nieznanych mi nazwiskach. Jeśli chodzi o trolli, zbyt łatwo przypina się komuś taką łatkę, a potem to idzie w sieciowy świat i troll zamienia się w ofiarę, zaś jego rolę zaczyna pełnić grupa pościgowa.

  31. Leszek Chudzinski pisze:

    Leszek > Ewa
    Wszystko co piszesz to swieta prawda. Uniwersytety w Stanach, a zwlaszcza biblioteki, nie mowiac juz o bibliotekach publicznych, stoja otworem dla wszystkich. I nie trzeba byc w jakikolwiek sposob zwiazany z uczelnia, by korzystac z biblioteki, z wyjatkiem oczywiscie przywileju wypozyczania ksiazek czy korzystania z baz danych. Tego rodzaju przywilej mozna sobie kupic, zwykle za jakies $100 rocznie (University of Washington w Seattle i University of Illinois at Urbana-Champaign). A i studiowac mozna w roznoraki sposob: na caly etat, na pol etatu, mozna tez zapisac sie na jeden kurs, albo zalatwic sobie tzw edytowanie, czyli uczeszczanie na kurs bez zdawania egzaminow. Sam to robilem. Czasy na uczelni pamietamy oboje z Bozena jako wspaniala przygode. I tego, niestety, nie da sie w zaden sposob porownac do ogrodzonego polskiego podworka. To co Hania pisze to tez swieta prawda; uniwerki w Stanach stwarzaja mnostwo wspanialych mozliwosci.

    Wiec skad te bastiony, o ktorych pisze?
    Piszac to, mialem na mysli inny aspekt kontroli na uniwersytetach, skladajacych sie przewaznie z kikunastu koledzow, np. Fine Arts, Liberal Arts, Mechanical Engineering, Physics. Na czele koledzu stoi tzw dean, czyli dziekan. Koledze sa zwykle podzielone na wydzialy, czyli departments, na czele ktorych sa tzw department chairs albo heads. W zaleznosci od wielkosci, wydzial moze zatrudniac kilku, kilkunastu, a nawet kilkudziesieciu profesorow. Sa wsrod nich profesorowie wazniejsi, mniej wazni, i prawie niewazni… Jak wszedzie, mowimy tu o strukturze wladzy i wplywow. Uczeni z wielkim dorobkiem, autorytety, kontroluja sytuacje nie tylko na wydziale, ale i w swojej specjalnosci. Czesto jest tak, ze kilka autorytetow trzyma dziedzine w garsci… Ustalone sa reguly gry, wiec asystenci wychodza ze skory, by po 7 latach otrzymac tenure. Bo jesli jej nie otrzymaja, to coz, przy odrobinie szczescia moga zaczynac na innej uczelni.
    Jest to kontrola niewidoczna, ale jest. Nie mozna pominac tzw purse, czyli pieniedzy na badania naukowe, ktore najczesciej otrzymuja slawy. I to tez kontrola. Czesto taka struktura wladzy jest struktura skostniala i zamknieta. I ruszyc tego nie mozna. Zdarza, ze jakis tam wydzial czeka az bardzo zasluzony profesor odejdzie. Swiat idzie do przodu, a wydzial nie, bo profesor trzyma go w reku.To jest cos, czego nie widac na pierwszy, czy nawet drugi, rzut oka, ale to jest. A wladzy nikt nie zdobywa, by ja oddac, czy w Polsce, czy w Stanach.

    Spedzilem swego czasu 3 lata na U of I pracujac nad “National assessment of faculty development needs in colleges of agriculture
    by Leszek Z Chudzinski; Coby B Simerly; William L George; University of Illinois at Urbana-Champaign. College of Agriculture”, wiec orientuje sie nieco w sytuacji i strukturze wladzy na amerykanskich uczelniach. I to glownie mialem na mysli mowiac o bastionach.

  32. Ewa > Hanna, Leszek pisze:

    Dziękuje Wam seattleńczycy, że wzbogaciliście ten wątek takimi interesującymi Marcina i mnie sprawami i pewnie i innch czytających ten blog, w tej chwili Polska nadrabia półwieczne opóźnienia translatorskie, nikt indywidualnie ze względów finansowych nie jest w stanie tego zakupić, biblioteki polskie biorą na swoje barki ogromną odpowiedzialność edukacji ogłupiałego przez reżim komunistyczny narodu. Źle uczone w szkołach języki obce i brak tłumaczeń najważniejszych filozofów (Nietsche w jednym egzemplarzu przedwojennym w tłumaczeniu Staffa był do czytania tylko na miejscu w Bibliotece Śląskiej na całe województwo śląskie) odgrodził moje pokolenie od świata. Nawet jak Literatura na Świecie puszczała jakieś fragmenty, np Bataille’a, bez wcześniejszego przeczytania Nietschego były one zupełnie niezrozumiałe.
    Mam nabożny stosunek do książek papierowych, jak wiejska baba, która z trwogą brała przez czysty obrus do ręki z nabożeństwem zarówno Biblię, jak Mein Kampf. Zabieram więc teraz z osiedlowych śmietników wszystkie wyrzucane książki, a przed świętami ludzie wyrzucają całe biblioteki swoich przodków, wycieram je ze śniegu i suszę. Mam też porozumienie z tymi, co zbierają makulaturę. Dają mi książki wiedząc, że to jest ważne, dają mi je nabożnie ze stratą dla siebie, wolą dać je mnie, niż sprzedać na makulaturę.
    Może Haniu zawstydzisz tych polskich intelektualistów, którzy kreklają nie swoje książki.

    Dzięki Leszku, zdaje się ze najwięcej stypendium z Literatury na Świecie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych było do University of Illinois.
    Syn mówi, że studia są piekielnie drogie. Nie miał nigdy na to pieniędzy, myśmy też nie mieli. Teraz syn kręci filmy w Afryce wysłany przez Seattle z filmowcem, który ukończył filmówkę w Collorado. Ale większość zleceń mają od syna. Więc nie zawsze w Stanach dyplom uniwersytecki jest ważny.

  33. Ewa > mirka pisze:

    Pani Mirko, real i sieć to taki awers i rewers. Widocznie wbrew ewidentnym brakom filmu „Rewers” Polacy uwielbiają ten film, bo Polacy lubią taki właśnie dualizm moralny, nagradzany społecznie zależny od okoliczności wizerunek. Dlatego nie bardzo pcham się do realu, bo znam sieć.
    Dostałam mailem zaproszenie z biblioteki katowickiej na ul. Grażyńskiego na wieczór autorski pisarza Jacka Dehnela. To biblioteka mojej mamy, pożyczam tam 12 książek raz w tygodniu (moja mama jest jak smok), więc specjalnie jeszcze zostałam osobiście zaproszona przez panią Kierowniczkę. Ale ja znam rewers Pana Jacka. Więc ta wiedza mi zupełnie wystarczy.
    Przeczytałam ten wątek na NS, o którym Pani tu napomknęła. Usunięty przez nowego administratora NS wiersz Słownika Polnego o Adze Hofik przeczytałam na rynsztoku. Wierszyk jest rewelacyjny. Nie za bardzo lubię twórczość tego poety bo on ma dużo takich puszczonych wierszy jak landszafty na sprzedaż u malarza, ale ten jest naprawdę bardzo wartościowy. Szczególnie, że dla kogoś takiego jak ja, co czyta Nieszufladę od początku, i wie, że to projekt artystyczny na Nieszufladzie Agnieszki Hoffman udającej poetkę z zespołem Downa i on też jest sam w sobie rewelacyjny. I tam może też jest jakaś maszyna cenzorująca, to co było na TRUMLU, włączona i wszystkie wiersze z brzydkimi wyrazami do kosza. Nie wiem jak u Pani w Księżycach, ale u mnie na wsi krakowskiej nie można z serwera biblioteki gminnej wejść na blog Marka Trojanowskiego, bo jest zablokowany.
    To Pani Mirko nie jest żaden obrzydliwy wątek na nieszufladzie, tylko groźny syndrom oddania literatury w ręce robotów. To musi być przez użytkowników portali oprotestowane. Tak nie wolno. Tak samo, jak nie wolno, by tłumaczenia literatury pięknej były robione przez translatorów mechanicznych.

    W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych brałam intensywnie udział w międzynarodowym ruchu artystów Mail art. Sztuka Poczty to jedna z najdroższych gałęzi sztuki. Z czasem nauczyłam się wprawdzie do perfekcji podrabiać znaczki pocztowe, ale kilka razy mnie nakryto i bałam się, że skończę w więzieniu. Ten bezpłatny aspekt słania sobie komunikatów międzyludzkich pokolenie Internetu ma za nic i sobie tego zupełnie nie ceni i nie szanuje. Tak wielkiego dobrodziejstwa.
    Również pozdrawiam Pani Mirko. Zapraszam na mój blog na wątek o poezji Ewy Marii Brzozy-Birk namaszczonej przedśmiertnie przez poetę Zbigniewa Jerzynę. Bo chyba na wieczorze autorskim Strzelinie widziałam Panią, jako prowadzącą jej występ, chyba, że to nie była Pani. Ale serdecznie zapraszam, tak czy siak z pewnością Pani zna wiersze tej sławnej poetki sieciowej.

  34. Leszek Chudzinski pisze:

    Leszek > Ewa

    Syn ma racje. Studia w Stanach kosztuja niezly grosz, zwlaszcza na prywatnych uniwersytetach czy koledzach. Ale mozna rowniez studiowac na uniwersytetach stanowych, ktore, zwlaszcza dla rezydentow danego stanu, sa duzo tansze (niezydenci placa zwylke potrojnie). Ale 5 czy 6 tysiecy us dolarow rocznie za oplate, plus kwatera, jedzenie i inne wydatki, to ciagle ogromne sumy, zwlaszcza dla mlodych. Fakt, sa stypendia, ale one najczesciej pokrywaja tylko czesc potrzeb, wiec mlodzi czesto gesto biora pozyczki, ktore pozniej splacaja przez pol zycia.

    Faktem jest rowiez, ze w Stanach, w wielu specjalnosciach dyplom nie jest potrzebny, wystarcza umiejetnosci. Wiec jesli jestes znakomitym hackerem, fotografem, itd… by znalesc b. dobrze platna prace nie potrzebujesz zadnego dyplomu. Co innego, gdy jestes bibiotekarzem, lub lekarzem, wtedy dyplom jest niezbedny. A jesli poeta zachciewa sie byc, to radze ukonczyc creative writing program, otrzymac magistra lub zrobic doktorat, wyrobic sobie znajomosci i po schodkach na wieze z kosci sloniowej…

    Wracajac do University of Illinois, gdzie mialem przyjemnosc studiowac i wziac kilka kursow historii u profesora Ralpha Fishera, Jr., czlowieka ktory sie bardzo przyczynil do powstania studiow sowieckich i wschodnio-europejskich (w Stanach my dalej jestesmy Europa Wschodnia, a nie Srodkowa), do powstania wspanialych zbiorow (pol miliona voluminow), miedzy innymi na U of I. Prof. Fisher byl dyrektorem Russian and East European Center. Nie wiem dlaczego, ale bardzo lubil Polske i Polakow. Pamietam, ze za czasow Solidarnosci zapraszal Polakow na swoje wyklady by na zywo interpretowac zachodzace w Polsce zmiany.
    To wlasnie na kursach u prof. Fishera widzialem po raz pierwszy filmy pokazujace Ukraincow witajacych Niemcow w 1941, czy dwa sasiednie narody ZSSR i Rzesza Niemiecka, pijace szampana i bratajace sie na grobie Rzeczpospolitej w Bialymstoku.
    Powtarzam: za wczesnie wyjechaliscie z Seattle…
    Serdecznosci.

  35. Leszek Chudzinski pisze:

    Leszek Chudzinski > Marcin Krolik

    Panie Marcinie, ja tez, gdybym tylko mogl, posiedzialbym chetnie na uniwersytecie. Jest w Stanach pojecie uniweryteckiego wagabundy, tzw. perennial student. Pamietam humorystyczne zdarzenie, kiedy to student przedstawil urzednikowi tzw kredyty ukonczonych kursow i poprosil, by mu powiedziano jaki ukonczyl kierunek… (can you tell me what I graduated from?) Ale, jak pisze Hania, trzeba jakos na to zycie zarobic.

    Co do DNA, to poruszyl Pan bardzo czuly punkt. Napisalem kiedys rozprawe o swiecie ksiazki i wydawnictw w krajach Europy Srodkowej i Wschodniej. Z przykroscia, niemal nie wierzac danym, dowiedzialem sie, ze Wegrzy i Czesi, w przeliczeniu na glowe, wydawali dwa razy tyle ksiazek co Polacy. Nie wiem jak to wyglada dzis, ale wtedy to byl dla mnie ogromny szok. I, jakby tego bylo malo, przyszlo mi ten referat wyglosic publicznie.

    Zgadzam sie z Panem, krytyczny czytelnik, to zloto. Uwazam, ze Ewa jest takim czytelnikiem. Od dnia naszego spotkania niezniernie wzbogacila moje zycie.
    Serdecznosci.

  36. mirka pisze:

    Nie wiem, czy Pani zauważyła, Pani Ewo, że ten wątek jest dla mnie obrzydliwy nie z powodu brzydkich słów:)
    Aga Hofik, co wyrażam w licznych komentarzach – była dla mnie objawieniem od momentu narodzin, ale moje oczarowanie zaczęło słabnąć po chyba roku – zabrakło konceptu, przestało być świeże, potem Agę zaczęłi kształtować użytkownicy. Tyle o Adze.
    Na wątek o Ewie naturalnie zajrzę. Tak, to byłam ja. Do Marka Rtojanowskiego mogę się dostać z tych moich Księżyc o każdej porze. Podczytuję o sobie od czasu do czasu, ale się już nie rumienię, tak jak kiedyś.
    Pozdrawiam serdecznie.

  37. mirka pisze:

    Trojanowskiego. Przepraszam za literówkę.

  38. Leszek Chudzinski pisze:

    Leszek Chudzinski > Marcin Krolik
    Jak Pan widzi, staram sie odrobic zaleglosci, a niegrzecznoscia byloby nie odpowiedziec Panu na poruszony temat uwierzytelnienia dziela poprzez wydanie go w jakiejs witrynie wydawniczej, najlepiej w formie ksiazki, na papierze.

    Sam kiedys otarlem sie o proces wydawniczy, wydajac dwie publikacje (nawiasam mowiac nie majace niczego wspolnego z poezja), wiec co nieco na ten temat wiem. W zaden sposob nie chce podwazac wagi tego procesu, czy jego roli. Niemniej jednak, pozwole sobie zauwazyc, ze
    sam proces wydawniczy nie jest bez skazy i czasami utraca dobre rzeczy, z roznych zreszta powodow. Nie chce tu przytaczac litanii autorow, ktorych, nazwijmy to: przygody z wydawnictwami, niezbyt pochlebnie swiadcza o procesie. Pozwole tu sobie wymienic Williama Kennedy’ego, ktorego “Ironweed” nie mogl znalezc wydawcy przez 10 lat. W koncu ktorys z nich zaryzykowal i W. Kennedy otrzymal Pulitzera. A coz z Harry Potterem? J.K. Rowling nie mogla sprzedac ksiazki przez kilka lat. Ilez wydawnict, ilu edytorow, odrzucilo taki skarb., taka gore zlota! Dzisiaj, po fenomenalnym sukcesie, niejeden pluje sobie w brode…

    Pamietam spotkanie z Jerrym Spinelli, ktorego “Wringer” nie mogl znalezc wydawcy przez kilka dlugich lat. J. Spinelli przyniosl na spotkanie 650 odmow. 650. Przeczytal kilka, by zilustrowac podejscie redaktorow do jego ksiazki. Standardowe odpowiedzi, zwykle gotowe kartki pocztowe, zupelnie jakby nikt ksiazki nie czytal… Jakiez bylo zdumienie autora (i swiata wydawniczego), gdy “Wringer” zdobyl prestizowa nagrode Booker Prize. Takich przykladow jest wiele.

    Ale coz tam Zagranica, spojrzmy na nasze poletko pana boga. Bogdan Jemielita, malo znany pisarz szczecinski, popelnil ksiazke o Szczecinie (na dlugo wczesniej przed “Bambino”), o mlodych, gniewnych, o grudniu 1970 roku. Ksiazka miala wyjsc w Wydawnictwie Poznanskim, ale z duzymi zmianami. Coz, autor nie mogl pogodzic sie z proba gwaltu na jego dziele i wrzucil je do pieca. Szkoda. Strata nieodwracalna, bo takich ksiazek potrzeba, a pisze sie ich niewiele.

    Pamietam Staszka Wit-Wilinskiego, autora przepieknej ksiazki “Las kwitnie.” Pamietam jak go gnoili za jego wiersz o grudniu, jak go wyrzucili z radia, jego zone, jak wycofali druk drugiej ksiazki… Zgadzam sie, tu decydowaly decyzje polityczne, nie meritum dziela, niemniej jednak, to tez jest czesc procesu wydawniczego, choc w tym przypadku redaktorow winic nie mozna.

    Na szczescie nie wrzucila do pieca swoich wierszy Emily Dickinson, ktora za zycia niewiele opublikowala wierszy, a i te byly zmnienione, dopasowane do ducha czasu…
    Wikipedia:
    “Although Dickinson was a prolific private poet, fewer than a dozen of her nearly eighteen hundred poems were published during her lifetime.[2] The work that was published during her lifetime was usually altered significantly by the publishers to fit the conventional poetic rules of the time. Dickinson’s poems are unique for the era in which she wrote; they contain short lines, typically lack titles, and often use slant rhyme as well as unconventional capitalization and punctuation.[3]”

    Pozwoli Pan, ze wspomne Norwida, ktory czesto przerabial Vade-mecum, czy Chopina, ktory bezustannie pracowal nad swoimi utworami, co przyprawialo i przyprawia o bol glowy wielu wydawcow…

    Ktos kiedys powiedzial, ze wiersza sie nie konczy, a po prostu zostawia, opuszcza, bo do perfekcji doszlifowac go nie mozna. I tak rzecz dochodzi do mnie samego, do tomiku “niedzielni poeci”. Fakt, te wiersze nie byly nigdzie drukowane, nie zostaly uswiecone przez proces wydawniczy, nie zaistnialy na papierze. Malo, byly czytane tylko przez kilka osob, w tym przez Ewe. Ale to nie znaczy, ze nie sa druku warte. Jesli mam sie mylic, to raczej po stronie nadziei, bo redaktorom i procesowi, prawde mowiac, do konca wierzyc nie mozna. Jesli juz, to poetom.
    Serdecznie pozdrawiam.

  39. Marcin pisze:

    @Leszek Chudziński.
    650 odmów?! Chryste, u nas nawet nie ma chyba tylu wydawnictw! Rzeczywiście, zetknięcie się początkującego pisarza z procesem wydawniczym bywa traumatyczne i czasem mogą go złamać. Najgorsze są te lakoniczne odmowy, jak gdyby wypluwane przez automat. Pamiętam, jak kiedyś do jednego z dużych polskich wydawnictw zaniosłem zbiór opowiadań i po mniej więcej pół roku dostałem druzgocącą recenzję – jednak recenzję! – zaczynającą się od słów: “Pańska powieść…” Mnie to wtedy bardzo załamało.
    A skoro wspomina Pan Emily Dickinson, to ja mogę podać przykład znacznie bliższy nam w czasie – Raymonda Carvera. Podobno jego słynny minimalistyczny styl to dzieło jego redaktora, który bezlitośnie karczował mu teksty. Sam Carver ponoć był niespożytym gadułą. Czasem dobra redakcja może wydobyć esencję, którą autor niezdolny do gwałtu na własnym dziele sam topi w potoku słów, ale bywa, że redaktorski ołówek może też tę wartość zniszczyć. Prawda, są i takie przypadki.
    Oczywiście, że proces wydawniczy nie jest wolny od skaz. Rządzą nim jeszcze dziksze prawa dżungli niż te w Sieci, na które Ewa się zżyma. Bo tam jeszcze dochodzą pieniądze i groźba straty. Dlatego wiele wydawnictw początkowo przychylnych debiutantom – jak Biuro Literackie w pierwszych latach działalności – zmienia profile. Z drugiej strony, często dziwi mnie, jak niewspółmierne do wartości środki ładuje się w edycję choćby antologii. Na moim blogu Ewa pisze o antologii “Sławni i świetni” wydanej na eleganckim kredowym papierze. Ja rozumiem potrzebę estetyczną, ale rynkowo rzecz biorąc jest to co najmniej niemądre – szczególnie, że idzie o poezję.

  40. Marcin pisze:

    Ciąg dalszy poprzedniego komentarza. Przepraszam, z rozpędu wcisnąłem “Submit”.

    Ale jest coś takiego w ontologicznym statusie książki, w przyzwyczajeniach, że uważamy ją za dokonaną dopiero, kiedy ukaże się na papierze. W tym sensie słowa Ewy o debiucie wydawniczym jako metaforze utraty dziewictwa są niezwykle trafne. Ewa stawia zarzut twórcom, że traktują Sieć jak coś gorszego, jak taki rodzaj przetrwalnika, a gdy już wejdą do Królestwa Papieru, znikają z portali. Poniekąd czuję się tym zarzutem objęty, bo odkąd zacząłem istnieć w oficjalnym obiegu, mocno reglamentuję to, co udostępniam w Sieci. Ale nie uważam, że Sieć jest czymś gorszym. To są w pewnym sensie przestrzenie komplementarne. Jesteśmy przyzwyczajeni np. do buszowania po empiku, ale proszę spróbować sobie wyobrazić mnicha ze średniowiecznego skryptorium przeniesionego do współczesnej redakcji. Toż by się biedaczysko zapłakał na śmierć! I tak właśnie to się odbywa, następuje stopniowe przesunięcie pola.
    Panie Leszku, dziękuję Panu i Pani Hannie za informacje o amerykańskich kampusach i bibliotekach. Życzę powodzenia Panu i Pańskim wierszom.
    Pozdrawiam z obielonego Mazowsza.

  41. Leszek Chudzinski pisze:

    Leszek Chudzinski > Robin Son, Jaroslaw Trzesniewski, Marcin Krolik

    Wlasnie umiescilem na moim blogu (lub raczej rusztowaniu, bo jeszcze szkielet) 20 wierszy z tomiku “niedzielni poeci”. Wierszy nie wybieralem, jest to pierwsza dwudziestka. Zapraszam i zycze przyjemnej lektury.

    http://leszekchudzinski.blogspot.com/

  42. Janusz Solarz pisze:

    Pan Marcin, Pan Leszek, Pani Ewa–

    W roku 1988/89 bylem przez rok sasiadem Raya Carvera w Syracuse (842 Maryland Avenue). Byl to ostatni rok pisarza, rak dawal mu sie mocno we znaki, wiec nie udzielal sie towarzysko zbyt wiele, poza tym sprawialo mu coraz wieksze klopoty mowienie. Jego zona, Tess Gallagher, byla moja profesorka, ja pomagalem im wynosic smieci w dniu odbioru smieci. Ich kot polowal na naszym strychu. Studenci uwielbiali Carvera, byl osoba ciepla i z charyzma. Byl tez strasznie zakompleksiony, bo sam musial sie douczac gdyz nie otrzymal zbyt rozleglego wyksztalcenia. Czytal namietnie Czechowa (to byl jego mistrz prozatorski) ale tez Milosza i Herberta. Tak, edytorzy mieli spory nie do konca wyjasniony udzial w redakcji jego opowiadan. Najbardziej slyyny przypadek, opowiadanie “What We Talko About When We Talk About Love” (ktore zreszta czesto omawiam ze swoimi studentami) mialo w wersji oryginalnej 40 stron dlugosci, wersja ksiazkowa, ostateczna, ma 10 stron. Tess gallagher podkreslala, ze sporo wycieto, ale nic nie dodano, wiec jest to w dalszym ciagu dzielo Carvera. Podobno byl zreszta bardzo zly, ze jego edytor pozwolil sobie na tak drastyczne ciecia.

    Jesli chodzi o przyszlosc ksiazki papierowej, tu juz sa dosc szczegolowe prognozy–ma zniknac okolo roku 2030. W nowojorskim metrze powoli wyruwnuje sie liczba czytajacych tradycyjne ksiazki i elektroniczne kindles. Nie ktore biblioteki uniwersyteckie zaprzestaly kupna ksiazek na rzecz ich wersji elektronicznych. Jest tak taniej, i sprawia, ze prawie wszystko jest dostepne gdziekolwiek by sie nie znalezc, oczywiscie z komputerem pod pacha. University of Texas w Austin zrezygnowal juz w tej chwili z papierowych edycji, ktore funkcjonuja jak muzeum, a wszystko przeksztalcono w materialy elektroniczne. Smutne ale prawdziwe.

    Szczera prawda, ze taki amerykanski kampus i bycie czlonkiem jego spolecznosci to doswiadczenie niezwykle. Sa kampusy o nieopisanym pieknie (Cornell, Princeton, Dartmouth wsrod grubych ryb i setki innych). Sa to moim zdaniem miejsca magiczne, gdzie mozna zobaczyc za bezcen filmy niezalezne, kultowe. Gdzie przyjezdzaja na odczyty slawni pisarze i ma sie okazje zadac im bezposrednio pytania (mnie sie zdarzylo w ten sposob poznac Ginsberga, Llose, Wiesela, i innych). Sprawa najwazniejsza, zwykle docenia sie oryginalnosc mysli, ale podparta rzetelnym przygotowaniem. Zwazywszy na technologiczne zaawansowanie, dostepnosc materialow i czlonkow grona profesorskiego, nie dziwota, ze na 10 najlepszych uniwersytetow na swiecie 8 jest w Stanach, a duzo innych w scislej czolowce poza pierwsza dziesiatka. Dla porownania, UJ i UW, dwa najwyzej notowane polskie uniwersytety, zajmuja pozycje 564 i 566. To powinno dawac do myslenia.

  43. Ewa > mirka pisze:

    Pani Mirko dzięki wielkie, więc zapraszam za kilka dni do dyskusji o poezji Magdy Gałkowskiej i Ewy Mari Brzozy Birk. Dzisiaj dostałam zaproszenie do reala do biblioteki na Grażyńskiego na wieczór autorski poezji Bianki Ronado, o której „Białej książce” na moim blogu nie pozostawiłam suchej nitki. Nie chcę kobiecie brnącej w te śniegi na Górny Śląsk psuć wieczoru moją obecnością, psuć Jej awersu.
    Więc bądźmy w Sieci!

  44. Ewa > Leszek Chudzinski pisze:

    Leszku, dzięki za adres Twojego bloga, zaraz podlinkuję!

  45. Ewa > Janusz Solarz pisze:

    To tylko zazdrościć. W Polsce spolszczono Raymonda Carvera dopiero w 2006 opowiadaniami „Na skróty” i „ O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości” („What we talk about when we talk about love” 1988)
    Film Roberta Altmana „Na skróty” w Polsce cieszy się zasłużonym, niezmiennym entuzjazmem, widzę, że często na facebooku wybierany jest jako najważniejszy i ulubiony. Też uważam, że ten duet Altman/Carver to arcydzieło.
    Pan, Panie Januszu nawet nie ma pojęcia, jak jestem Panu wdzięczna, że Pan na moim blogu nie potwierdził opinii Polaków, że jesteśmy w światowej awangardzie intelektualnej. Jak ja bym napisała, którą pozycję ma Uniwersytet Jagielloński, wyśmiano by mnie, oskarżono o szkalowanie Polski, brak uczuć patriotycznych i sianie defetyzmu na blogu.
    Jeśli Pan zna jakieś statystyki względem megalomani, guzu pychy, nieuctwa, arogancji, chytrości, wywyższania się i namaszczania dzięki wydelegowaniu z grup klakierów i wylizywaczy, to proszę podać, bo tutaj to z pewnością mielibyśmy pierwsze miejsce na świecie.

  46. Hanna>Janusz Solarz pisze:

    Z ogromną przyjemnością przeczytałam Pana wpis: o kocie Carvera (bardzo lubię pisarstwo właściciela kota) i o kampusach. Mam Pan sto procent racji – to miejsca magiczne: ja jeszcze do Princeton dodałabym piękno Stanfordu no i Berkeley… East Coast. Studenci, kończąc dobre uczelnie, nabierają niesłychanej sprawności (poza otwartością intelektualną, jak mam nadzieję). Napisanie świetnego eseju nie sprawia im najmniejszej trudności.
    Co do Kindle – rozmawialiśmy ostatnio o tym w moim klubie książki w Seattle. Uwielbiam papier książek, ale sama coraz bardziej skłaniam się do czytnika. Głównie ze względu na dostępność: w sekundę można mieć książkę o jakiej się w danej chwili zamarzy przed sobą. Carver? proszę, ładujemy Carvera i czytamy go na ławce w parku.

  47. Hanna>Janusz Solarz pisze:

    West Coast, nie East Coast, nie powinnam pisać zaraz po obudzeniu

  48. Ewa > Hanna pisze:

    Haniu, a University of Washington, UW w Seattle? Byłam tam tylko kilka godzin, jako turystka, i uważam, że miasteczko uniwersyteckie jest piękniejsze, niż ogrody Pałacu wersalskiego pod Paryżem. Byłam w październiku, ale podobno w kwietniu kwitną tam jakieś niespotykane gatunki japońskich wiśni przesadzonych z ogrodu botanicznego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *