Czytając w GW artykuł “Klęska kultury w Internecie” Igora Stokfiszewskiego:
http://www.gazetawyborcza.pl/1,76842,3787815.html
o dyskusjach nad literackimi blogami, perjodykami i internetowym szumem wokół kultury wysokiej bądź do takiej inspirującej, ma się poczucie fałszu i tendencyjności.
Dzisiejsze światowe głosy przeciwko demokracji i beztrosce sieciowej informacji – a taka wolna amerykanka podobno powoduje już dezinformację nieodwracalną – przypomina histerię dziewiętnastowieczną, jakoby Paryż miał być zalany przez odchody końskie z powodu nadmiernej ilości powozów.
Ani tych odchodów w sieci za wiele nie ma, a drętwota akademickich tekstów domagających się ciągłego ich finansowania, bo inaczej pisać w necie nie będą, jest i tak nie do czytania i komentowania, tym bardziej, że utraciła bezpowrotnie radość dyskusji, wypowiadania się i to natychmiast w sieci jest odczuwalne.
Wszelkie próby zbliżenia do “jaśniejszych” kończy się zazwyczaj zimnym prysznicem i popełniane są przy takiej okazji wszelkie wielkopańskie sprzeniewierzenia przeciwko drugiemu internaucie.
Czytając artykuł ma się wrażenie, że skoro pewna grupa ludzi przeczytała pewne rzeczy i obroniła doktorat, musi to przynosić właśnie w sieci określony dochód.
Przypomina to zawód lekarza, który “za takie pieniądze” leczyć nie będzie.
Łacha była zawsze polską specjalnością. Potworne poświęcenie naszych intelektualistów, którzy jakoby za nas czytają i nam przekładają na nasz poziom umysłowy rzeczy, które kapłańsko zrozumieli, jest już dostrzegalne w pustkach salonów konsumujących się wzajemnie.
Już widzę, jak demagogicznie krytyk Igor Stokfiszewski, domagający się w artykule nowych piór cierpi na ich niedosyt i rezygnuje z zabierania nieustannie głosu we wszystkich możliwych miejscach i tematach.
Zresztą, syndrom psa ogrodnika był zawsze w polskich realiach i nie ma znaczenia ani ustrój, ani narzędzie, a w tym wypadku sieć.
Elity zawsze dbały o elitarność, nawet jak były nimi tylko z nazwy.
Nie szukając przykładów daleko, właśnie hucznie obchodzona 25 Rocznica Stanu Wojennego przypomniała rozdawnictwo tzw. darów, czyli jedzenia głodującej Polsce z sytej Europy.
Komórki wolontariuszy powołane do rozprowadzenia jedzenia były właśnie elitami. I bardzo trudno było wejść w taką elitę, mimo, że wymagane było tylko opanowanie gestu wyjęcia margaryny z pudła. Słaniali się ze zmęczenia nagradzani troską i podziękowaniami głodnej ludzkości, która ich czciła i hołubiła że tak się poświęcają.
Sztuka jest głodna? Sztuka cierpi?
O wy, martwiący się działacze kultury!
Wy, redaktorzy pism dotowanych i nie czytanych!
Wy, poszukiwacze Janków Muzykantów, zatroskani fałszerze duchowej biżuterii!
Działacie w materii, która sama was zdemaskuje, bo jedynie do tego służy.