AMERYKA (6)

Czy ktoś, będąc w powietrzu, zastanawia się nad złudzeniem istnienia Boga? Czy oglądając przez dobę zmieniające się pejzaże, wszystkie wschody i zachody słońca, wszystkie konfiguracje chmur, ich barwę egzystencję, ich cały, przepastny romantyzm, spektakl, którego abstrakcyjność jest chyba jedynym, nigdy nie nudzącym i nigdy nie męczącym, permanentnym zachwyceniem poprzez swoją niepowtarzalność i ulotność? Dopiero w niebie człowiek staje się człowiekiem naprawdę, ponieważ oderwawszy się od ziemi, zawsze odczuje ulgę skończoności. Piekłem człowieka jest nieskończoność, dlatego Bóg będzie zawsze skończonym złudzeniem, w którym w powietrzu można się do woli tarzać.

A jednak powietrzne przesiedlenie pokaźnej grupy osób skazanej na technologię szczelnie oddzielającą ją od zewnętrzności stanowi zawsze skuteczną przeciwwagę dla tej nęcącej przestrzeni poza samolotem, do której, uwięzieni, nie możemy się nawet przy najskrajniejszym napadzie szaleństwa, przedostać.
Mimo różnorakich możliwości komunikacji wzajemnej, podróżni, zamknięci w kapsule czasu, są tak samo niemi i pozbawieni zdolności współistnienia ze sobą, jak i skomunikowania się z tym, co oglądają za pancerną szybą.
Latałam zawsze z przesiadkami i zawsze, na każdym lotnisku dosiadał się do mnie ktoś anonimowy, ktoś, kto czasami nawet i wymrukiwał niezrozumiały zwrot powitalny, ale i tak w milczeniu odbywaliśmy tę podróż, by po spędzeniu ze sobą wspólnej nocy zabrać pospiesznie z górnej półki podręczny bagaż i natychmiast zapomnieć, kto siedział obok.
Zawsze wiedziałam, że ludzie, którzy wbrew zwyczajom oglądania ekranów, słuchania słuchawek rozdanych na wstępie przez stewardesę, jeśli podejmują trud komunikacji, to musi to być spowodowane jakimś nadrzędnym imperatywem. I tak moja rozmowa z siedzącym obok Szwedem wynikła tylko z tego powodu, że był opętany nikotynizmem, nie wiedział, rozdarty narkotycznym głodem, co z sobą zrobić i rozmowa ze mną go jakoś rozładowywała. Gdy wylądowaliśmy, natychmiast, nie zwracając już na mnie uwagi, przedarł się do wyjścia i potem widziałam go, jak z ulgą stoi za szybą dużego, szklanego akwarium w korytarzu lotniska przeznaczonego dla palaczy i uspokojony już, i rozluźniony, gdzie z wilkołaka przemienia się zupełnie normalnego człowieka.
Raz całą podroż odbyłam z młodą dziewczyną, odgrodzoną ode mnie słuchawkami na uszach i w momencie, jak monitor wyświetlił już położenie samolotu na kontynencie amerykańskim, a stewardesa zaczęła roznosić do wypełnienia odpowiednie dokumenty, podglądnęłyśmy je sobie i niemal równocześnie zaczęłyśmy mówić po polsku. Jednak ten żal, że nie nastąpiło to wcześniej, pozostał jedynie udany. Nasza rozmowa, mająca cechy wody wlanej do proszku do prania, z początku nabierała coraz to większej objętości wskutek reakcji chemicznej i wytwarzających się bąbelków. Przestałyśmy śledzić – ja chmury, ona ekran monitora – i pogrążyłyśmy się w swoich życiorysach. Ona, świeżo poślubiona Amerykaninowi, niedawna mieszkanka wsi polskiej, jadąca do niego z tej wsi, równoczesna stypendystka i uczestniczka wielu programów uczelnianych, opowiadała, jak trudno jest przywieźć z Polski małżonkowi prezent i jak trudno przyjechać bez prezentu. Potakiwałam i współubolewałam, zastanawiając się równocześnie, czy ten burzliwy zaczyn naszego kontaktu nie został wszczęty zbyt pochopnie, bo nie miałyśmy nic do wyprania.
Faktycznie, na płycie lotniska udając zaabsorbowanie chwytaniem waliz wyłaniających się z luku na ruchomej taśmie, odskoczyłyśmy dyskretnie od siebie, nie wymieniwszy nawet mailowych adresów.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

19 odpowiedzi na AMERYKA (6)

  1. Tomasz pisze:

    Odebrałem wejściówkę na spotkanie z D-XIV. Wątpię , by pędził żywot wykształconego Europejczyka, bo wątpię, by wykształcony Europejczyk poświęcał cztery godziny dziennie na ścisłe praktyki duchowe (oczywiście praca może być ich modlitwą, medytacją…). Dalajlama, z tego co słyszałem, czuje się przede wszystkim mnichem; a jego rola przywódcy Tybetańczyków, polityka to raczej obowiązek niż przyjemność (jakże trudno pogodzić przewodnictwo duchowe z przywództwem politycznym!). JP II pragnął zostać karmelitą; został papieżem – w tym przypadku – całe szczęście; ale w duchu czuł się pewnie mnichem.

    Pisze Pani, że blog ten nie jest religijny. A mi się wydaje, że Pani religią jest sztuka; ideał sztuki – bóstwem; prawdziwy artysta – pośrednikiem, kapłanem; obcowanie ze sztuką wyższych lotów – nabożeństwem, modlitwą, oczyszczeniem, praktyką duchową. Prawdaż?

  2. Ewa pisze:

    Z pewnością to duże przeżycie, spotkanie z Dalajlamą, jak z każdą indywidualnością i wybitnym człowiekiem. Zazdroszczę Panu, bo to jest doświadczenie. Ale nie traktowałabym tego, jako spotkanie religijne.
    Nigdy nie traktowałam kontemplacji, jako obowiązek, ale jako przywilej. Życie duchowe to luksus i to zdaje się jest maksyma buddyjska. Bardzo trudno się tak wyizolować i tak próżniaczyć. Edyta Stein przed wojną postulowała o przywilej dwóch godzin w ciągu dnia kontemplacji dla każdej kobiety na tym globie, twierdziła, że kobieta to taki delikatny mechanizm, że musi dwie godziny dziennie przebywać w samotności, by się móc zregenerować i przywrócić siebie normalności.

    Nie wolno traktować sztuki jak religii. Wyznaję teorię stawania się, podczas tego procesu człowiek zdobywa swoją duchowość, zdobywa duszę i jeśli jest jakoś genetycznie do tego uwarunkowany, robi to sztuką, która jest tylko narzędziem. Ja mam na pewno coś uszkodzone, bo ja nie mogę funkcjonować jak normalny zjadacz chleba i ja miałam to już w dzieciństwie, takie odchylenie od normy. Nie wiem, czy to jest wartość, wątpię, bo bardzo cierpię.
    A jestem cały czas pod wpływem męża, który teraz walczy na blogu Marcina Królika o dobre imię Dawkinsa. A ja myślę, że Dawkins to też oszołom, bo ja nie lubię ani walczącego ateizmu, ani walczącego kreacjonizmu.

  3. Marcin pisze:

    Naprzeciw falandze Twojego męża już rzuciłem własną. Podzielam Twoje zdanie o wszelakich walczących izmach. Ale będę też bronił prawa do indywidualnego widzenia świata. Jeśli dla kogoś taką soczewką jest religia, to żaden Dawkins nie ma prawa przystawiać mu gnata do skroni i kazać, żeby się wyrzekł. Z drugiej strony, gdy przekonania np. świadków Jehowy nie pozwalają rodzicom na zrobienie dziecku transfuzji w obliczu zagrożenia życia, flaki też mi się gotują.

    Sztuka to nader ciekawy sposób na zdobywanie duchowości. Piękny, anarchiczny, cudownie wyzwalający – o ile oczywiście ktoś ma odwagę dać nura w to kłębowisko, docisnąć pedał do dechy.
    Jestem też do pewnego stopnia w stanie zrozumieć postulaty Edith Stein o potrzebie samotności. Ja, choć nie jestem kobietą, łaknę jej jak oddechu. Chociaż co do samej Stein – pamiętam, że jak z dziesięć lat temu czytałem jej autobiografię i dołączone doń listy, pomyślałem, że chyba nie byłbym w stanie się z nią zaprzyjaźnić; zbyt jawiła mi się kostyczna, tak zanurzona w świetle boskim, opancerzona w tym najjaśniejszym kryształowym pokoju twierdzy wewnętrznej, że aż nieludzka. Choć może źle ją oceniam.

  4. Ewa pisze:

    Mąż tam na Twoim blogu Marcinie broni zdobywanych przez Dawkinsa pozycji przeciwko konserwatyzmowi i wstecznictwu, co niesie religia instrumentalna. Wszelkie dyskusje na tle religijnym są bardzo niebezpieczne i Dawkins podejmuje tę trudną rolę, i to rolę nie mediatora, stąd takie święte oburzenie. Cały czas mamy stan oczywistości przewrotu kopernikańskiego w postaci teorii Darwina, z którym Religia nie chce się pogodzić. I to jest dyskusja przynosząca duże straty dla ludzkości podobne moim doświadczeniom w Sieci. Jak ja nie będę pisała obrazoburczych tekścików o poezji na moim blogu, bo istnieje już ugruntowana wiara w jej niepodważalne dobro, to będzie wszystko ok. Jak będę pisała, nazwą mnie sieciowym oszołomem, grafomanem, politrukiem i osobą owładniętą syndromem oblężonej twierdzy.
    I o tym pisze Marcinie na Twoim blogu Przechodzień odnośnie licznych blokad dla ewentualnych zmian i powstrzymania obskurantyzmu, który przecież znikąd się nie bierze – np. ten prezydencki krzyż.

    Gdy jeździłam do Krakowa na podyplomową uczelnię wyższą, na PAT, można było zadawać pytania w wymiarze nieograniczonym, ale odpowiedź zawszy kończyła się jednym dogmatem, który przekłuwał wszelkie mozolne dociekania, które milkły.
    Myślę, że każdy powinien uprawiać swój ogródek. Jeśli Pan, Panie Tomaszu ma możliwość dostąpienia wzbogacającego go spotkania we Wrocławiu z Dalajlamą, to przecież doświadcza bardzo dużego szczęścia, nie apostolskiego, tylko właśnie indywidualnego.
    Dla William Blake największym Diabłem epoki, w której żył, był Izaak Newton. Przecież gdyby nie Newton, nie leciałabym do syna samolotem i najprawdopodobniej cywilizacja poszłaby w innym kierunku, zgodnie z teorią Darwina, bo gen ma do swojego kształtowania rożne drogi i różne możliwości. Być może, że ta droga jest niedobra, bo nie owocowałaby takim pomysłami jak eugenika, jak niewolnicza praca przy taśmie zakładów przemysłowych. Ale nie byłoby tych wszystkich cudowności, Internetu, codziennych rozmów z tym, kogo się kocha, a on znajduje się na drugim końcu świata. A nie można zanegować mitologii Blake. Ja nie potrafię. Czytałam „Czterej Zoa’” Blake niczego nie rozumiejąc, stek bzdur by ktoś powiedział, tak jak Dawkins wypowiada się o Starym Testamencie, a jednak Blake jest tak samo potrzebny w ewolucji sztuki, jak Darwin w nauce.
    Nie bardzo wyczuwam, Panie Tomaszu w dalszym ciągu Pana intencji. Bo religia to nie duchowość. Pan się opowiada za uprawą duchowości za pomocą zewnętrznych instrumentów, takich, jak klasztory. A to jest praca tylko z samym sobą i duchowo może wzbogacić prostytutka, jeśli okaże się bardziej ludzka od własnej, nabzdyczonej żony.

  5. Marcin pisze:

    Mam wrażenie, że Twój mąż usiłuje wyważyć otwarte drzwi i przekonać przekonanego. Jestem ostatnim człowiekiem, który negowałby osiągnięcia nauki i płynące z nich dobra cywilizacji, choćby Internet. Wykształcenie, wobec którego nakazuje mi być bezwarunkowo wdzięcznym, nauczyło mnie na tyle niezależnego myślenia, że wyrobiłem w sobie dystans do wszelkich prób zawłaszczania dyskursu. A tym grzechem plamią się zarówno wojownicy Boga, jak i orędownicy rozumu. Nie wierzę w logikę walki o dusze, którą Przechodzień imputuje, bo to tylko przeciąganie liny, w którym z czasem gubi się meritum, a stery przejmuje chęć dominacji. Wierzę natomiast w dialog – w to, że każda strona ma prawo wypowiedzieć swoje racje bez prób uzurpowania sobie nieomylności.

  6. Ewa > Marcin pisze:

    Obawiam się, że Przechodzień ma rację, dialog jest niemożliwy, bo żyjemy już w Matriksie, czyli w świecie opanowanym przez technologie i dwa światy nie mogą ze sobą współistnieć. To jest chyba niewykonalne. Dlatego powinno się przemycać do tego opanowanego świata wartości duchowe i strać się go jednak uczłowieczać właśnie mając za oręż całą stojącą za nami kulturę. Bo przecież nie tylko byli męczennicy nauki, byli też męczennicy sztuki.
    Piszę o Ameryce, bo zwycięstwo technologii jest tam pełne, datuje się w literaturze od Marka Twaina, który był fanatykiem wszelkich wynalazków technicznych, a jednak „Tomek Sawyer” ma połączone jeszcze dwie opcje, nowego i starego (ciotka Tomka, która go wychowuje, piekielna, ale jakże ciepła). Potem to już „Nowy wspaniały świat” – powieść Aldousa Huxleya…

    Staram się w tych krótkich refleksjach jakoś zdać sobie z tego wszystkiego sprawę…
    Przepraszam, że komentarze się tutaj tak źle wklejają, ale we wtorek już syn mi wprowadzi aktualizację bloga, boimy się to sami ruszać.

  7. Tomasz pisze:

    Opowiadam się za uprawianiem duchowości za pomocą narzędzi odpowiednich dla danego człowieka – duszy. Życie monastyczne stwarza przestrzeń odpowiednią raczej dla mniejszości ludzi; poza tym uważam, że jest lepszym sposobem na regulację przyrostu naturalnego niż wojna. Niech każdy wybiera, co uważa za słuszne. Czy rodzina nie jest formą zakonu? Czy największą sektą nie jest państwo zabierające przymusem większość zarobionych pieniędzy (nie oceniam, czy to słuszne, czy nie)? Swoją drogą łacińskie słowo secta oznacza między innymi sposób myślenia, zasady życia, postępowanie i w tym sensie każdy jest jakimś sekciarzem. Religia to słowo, które ma wiele znaczeń, ale mnie interesuje to pierwotne, wywodzone z łacińskich czasowników, a oznaczające wiązanie, łączenie, spajanie, ponowne wybranie, odczytanie na nowo. Znam trochę osób, które są religijne mimo bezwyznaniowości; bo istotę każdej religijności stanowi duchowość (tak samo naturalna jak oddychanie). Religia jest ścieżką – pozostając przy karmelitańskiej metaforyce – na Górę Karmel; centrum każdej religii to mistyka, doświadczenie mistyczne to punkt zborny wszystkich religii. Podoba mi się, że właśnie tę jedność podkreśla i dziś podkreślał w Hali Ludowej (Stulecia) D XVI wspominając JP II, ich głęboką więź już w czasie pierwszego zetknięcia (patrząc na ich wspólne zdjęcie trudno zaprzeczyć rzucającemu się w oczy, trzecie oko duchowemu braterstwu). Niewątpliwie było to spotkanie religijne, kulturowe, humanistyczne, duchowe, artystyczne i polityczne. Hala została już gruntownie odczarowana: po Hitlerze (prawoskrętna swastyka) i bodaj Breżniewie (ateizm) egzorcyzmowali ją JP II (teizm) i dwukrotnie już D XVI (lewoskrętna swastyka), nie licząc anonimowych mistrzów, tzw. szarych ludzi. Na drodze religijnej jednym z narzędzi jest sztuka, wystarczy wspomnieć pisanie ikon czy sypanie mandali.
    Z Edith Stein czuję jakąś więź; przemierzałem ścieżki jej dzieciństwa i młodości w brzuchu matki; i w latach studiów moje krzyżowały się z jej w okolicach placu Nankiera, pod wiekowymi kasztanowcami, przed fasadami budowli odzyskujących dawny blask – kolor, nad prochami Anioła Ślązaka. Jej postulat dwóch godzin na kontemplację z całego serca popieram – takie “próżniaczenie”, czyli opróżnianie się, wypróżnianie wnętrza z rzeczy zbędnych, szkodliwych przydałoby się każdemu bez względu na płeć, a szczególnie polskiej plutokracji, bo nierówności ekonomiczne osiągnęły już prawie poziom amerykański.
    Co do Newtona, to był przypadkiem prawdziwego uczonego, jakich może dzisiaj brakuje, bo parał się nie tylko tym, co dziś zwie się nauką poważną, ale i np. alchemią, astrologią, numerologią – z badań biblijnych wyszło mu ponoć, że koniec świata ma nastąpić w 2060… „Biblia a nie nauka była największą pasją Newtona. Poświęcał więcej czasu Pismu Świętemu niż nauce. Napisał: “Jestem przekonany, że Biblia jest Słowem Bożym, napisanym przez tych których On inspirował. Studiuję ją codziennie” oraz: “Żadna inna nauka nie jest tak potwierdzona, jak nauka Biblii”.”
    Nie mam problemów ani z ewolucjonizmem, ani z kreacjonizmem, ani z nauką, ani z religią, wszystkie są do pogodzenia, połączenia (podobnie jak potrawy), zsyntetyzowania; jak na wszystkich ziemskich poletkach trzeba oddzielać ziarna od plew – to dopiero umiejętność! Podzielam Państwa zdanie nt. wojujących -izmów (apage satanas! a właściwie – agape!). Żyjmy i dajmy żyć innym. Myślę, że złoty środek zyskuje na wartości, jego kurs idzie w górę, a sztuka pieczenia dwóch udźców – doczesnego i wiecznego – cieszy się coraz większą popularnością; tylko jak je upiec?
    Przepraszam, jeśli nie zachowałem umiarkowania w długości komentarza – to nie grzech!
    Pozdrawiam z księżycowo-jowiszowego Wrocławia USA i Minśk Mazowiecki!

  8. Ewa > Tomasz pisze:

    E tam Panie Tomaszu, dzięki za pozdrowienia, ale co do tego pojednania to przesada. Mam napisać tutaj o chorobach blogowych odnośnie choroby kłótni, jednak nie mam na to jeszcze czasu, bo muszę prowadzić dziennik, by jakoś się zrównoważyć, a jak już Pan przywołuje religijnych przewodników, to niejednokrotnie spowiednicy kazali świętym prowadzić dziennik, chociażby pewnie i dlatego, by wiadomo było, co to oni przeciwko Kościołowi knowają. Musi Pan pamiętać, że każdy święty tego kalibru co Franciszek z Asyżu, Jan od krzyża, święty Augustyn, to byli rebelianci i przeciwnicy Kościoła, szybko przez Kościół spacyfikowani i ujarzmieni. Tylko Jezusa faryzeuszom się nie udało i musieli go zabić.
    Więc nie trzeba się kłócić, ale nie trzeba się tak na siłę bratać. Przecież nie zaprzeczy Pan, że poza religią nie było wybitnych jednostek. Dominacja Kościoła była tak silna, nie było dawniej innych możliwości kształcenia i samorealizacji (tak jak jest już dzisiaj). Przechodzień utkwił we Frankfurcie, a wie Pan, w dzisiejszych czasach można i zostać już docelowo na lotnisku, i nigdy z niego nie wrócić, bo dzisiejsza cywilizacja jest już naprawdę, to nie metafizyka, to fizyka, ma biurokratyczne czarne dziury – więc się Panu nie sprzeciwi. A ja cienka jestem, bo ja wierząca w Boga i niepraktykująca, więc poza dyskusją i nie bardzo się orientuję. Ale spróbuję.
    Nie wiadomo do końca, kto wydał Edytę Stein na śmierć, bo skoro Kościół w Europie udostępnił natychmiast faszystom księgi parafialne, nigdy nie wprowadził „Mein Kampf ” na indeks książek zakazanych, to musiał wyrok na nią wydać właśnie Kościół. Jestem pod wrażeniem czytania wątku na liternet pl. o antysemityzmie założonym przez Tajną Polskę i wstrząśnięta komentarzami Łukasza Jasińskiego. Szkoda, że się Pan tam nie włącza i że tylko Jarek dał odpór tym bredniom. Chwała Ci Jarku za to. Zdawałoby się u ludzi oświeconych – bo literat to przecież ten jaśniejszy – widać, jakie religia poczyniła spustoszenia w mózgach internautów. Nawet nie wie tego, że za ukrywanie Żyda w Polsce groziła kara śmierci, podczas gdy Polaka nie trzeba było ukrywać, bo nie było dla nich gett. Co za poziom na tym portalu liternet pl. Na miejscu Leszka Onaka spaliłabym się ze wstydu za tych użytkowników portalowych.
    W Seattle naliczyłam jeden zbór zielonoświątkowców, cztery baptystów, trzy zgromadzenia buddystów, cztery kościoły katolickie, trzy kościoły episkopalne, dwie świątynie hinduskie, trzy islamu, cztery bożnice żydowskie, jeden zbór luteranów, trzy metodystów, dwa mormonów, dwadzieścia dwa kościoły różnorakich protestantów i frakcji chrześcijańskich, czyli to wszystko, co Pan podziwia, to współistnienie. Równolegle roi się tutaj od sklepików magicznych, tarotowych, wszelkiego wierzenia alternatywnego, którzy przecież też mają swoje kościoły. Potrzeby ludzkie są bez granic, tylko czy warto się tymi potrzebami zajmować? Literatura jest doświadczeniem jednostkowym na tle innych ludzi. Sytuacja odwrotna jest domeną socjologii, a więc nauki. Jeśli Pan chce napisać utwór artystyczny, gdzie bohaterem jest ktoś religijny, lub grupa osób, to i tak w konsekwencji liczy się ten utwór, czy on jest dobrze napisany, nic więcej. Jeśli będzie nieetyczny, to uczciwa krytyka powinna to wychwycić. Wielu artystów znamy z historii sztuki nieetycznych. I ci nieetyczni też są duchowi. Bo jak pisała Simone Weil, piękno może pochodzić i z Dobra i ze Zła. Taka jest ludzka natura. Im więcej będzie głosów „kontrolnych”, tym lepiej. Ja się z Panem, Panie Tomaszu nie kłócę. Ja się tylko z Panem nie zgadzam.

  9. Tomasz pisze:

    komentarz usunięty przez administratora bloga.

  10. Ewa > Tomasz pisze:

    Panie Tomaszu, bardzo mi przykro, ale mój blog nie może być kojarzony z takimi poglądami, jakie Pan reprezentuje. Bardzo proszę o podobną tej, którą usunęłam, wypowiedź na portalu liternet. pl. By się komentarz nie zmarnował, może go Pan tam w całości zamieścić. Jeśli Pan nie ma kopi, to prześlę mailem. Bardzo nie lubię usuwać komentarzy, ale ja nie mam czasu z Panem rozmawiać o oczywistościach.

  11. Tomasz pisze:

    komentarz usunięty przez administratora bloga.

  12. Tomasz pisze:

    Tak… Nadal się dziwię, ale – mimo wszystko – dziękuję za zwrot komentarzy.

  13. pheromone pisze:

    Wazz up! I just would like to give a huge two thumbs up for the awesome information you have here on this post. I’ll be stopping over to your website for more soon.

  14. hotels kosovo pisze:

    I just now wanted to thank you once again for that amazing web-site you have made here. It can be full of useful tips for those who are definitely interested in this particular subject, specifically this very post. You’re really all so sweet and thoughtful of others as well as reading your website posts is a wonderful delight with me. And thats a generous gift! Dan and I are going to have pleasure making use of your recommendations in what we must do in the near future. Our list is a kilometer long so your tips will definitely be put to fine use.

  15. I’d been honored to get a call from a friend when he observed the important points shared on your site. Looking at your blog article is a real wonderful experience. Thanks again for thinking about readers at all like me, and I hope for you the best of success being a professional surface area.

  16. sue pisze:

    i truly love your site, thank you.

  17. Arlyne Cueva pisze:

    Hola! I’ve been following your website for a while now and finally got the bravery to go ahead and give you a shout out from Lubbock Texas! Just wanted to say keep up the great work!

  18. Ewa pisze:


    Ah, Lubock! I wear shoes that gave me Susan from Lubock!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *