Rano. Współ trwanie i modlitwa
w rejony obce i milczące.
Szmer życia. Ulic odśnieżanie.
Zgrzyt samochodów. I ukryta
cisza, zapadła w Istniejące.
W twoje odległe niepoznanie.
Gdzieś dłoń podnosisz i firankę
odsłaniasz rannym zamyśleniem.
Patrzysz na białą pustkę pól.
Potem na śpiącą tuż kochankę,
której wczorajsze, wielkie nie wiem
to już dzisiejszy, znany ból.