AKT XIII
Ciało jest wtedy bezcielesne, gdy nie widzą go ludzie;
nie spocznie dłoń na twoim udzie,
nie powie nikt już „weź ta ręka”,
bo nie ma rąk i już nie skręca
temat rozmowy tak naprędce
kleconej w biegu
dla kończyn dolnych. Ot, wlecze serce
nitkę wykresu w sztywnym ściegu.
Ciało, to dowód na istnienie bytów subtelnych w swej naturze;
co urealni je na górze?
Jedynie tkanka rozpięta na rożnie, bez duszy,
nie popsuje się mięso, jak się je wysuszy,
jak pokarm na złe czasy, magazyn dla serca
skarbów świata całego, jak przysmak,
który jada ludożerca,
by nie jadł nic innego i nie wiedział jak
uniknąć cielesnego głodu. Była obfitość przydziałowa,
były kończyny wszystkie: i korpus, i głowa
gdy jeszcze buzował chcący przeżyć setkę,
produkt z taśmy. Go zdjęto, kontroler dał metkę
i się na powrót scalał spojrzeniami,
przyrodą, marzeniem zaklinanym w słowie,
bez limitu dniami,
aż został cień, który zgubił niewidzialny człowiek.