AKT IV
Widzisz, ach, widzisz całe zmarnowanie?
Jak lunatycy błąkamy się w sobie,
aż nas obudzi cisza oddalenia,
skąd nie dochodzi nic. Brak sumienia
to jeszcze nie powód, by się w zakamarkach
usprawiedliwień nie szwendać jałowo,
choć żadne słowo nic już nie oznacza,
wołacz to przypadek, nie ma w sobie drgań,
i kiedy mamy nagość permanentną
nie maskowaną miną, nawet skórką gęsią,
zimno przenika przez sień i przez ganek,
przeciągi z ciała wyszarpią ciepłotę,
temperatura tropików na potem,
na później, na czasy marne, gdy w spokoju
niczego więcej już się nie dostanie. A łuk połączenia
na świat rozpostarty, który kochankom łączy ziemskie kraje
gdziekolwiek są i w nędzy świata wciąż za nimi idzie,
duch niepokorny, sobiepan jak władca,
któremu oddana najdroższa wibracja,
nigdy się nie pojawił, nigdy wejść nie ćwiczył,
bo lunatycy są zawsze przedarci pomiędzy.