Jakobe Mansztajn „Wiedeński high life” (2009)

Nagrodzony tegorocznym „Silesiusem” debiutancki tomik blogera i sopockiego kaowca Jakobe Mansztajna jest sztandarowym przykładem panującego w poezji nurtu, nazwałabym go „symulowanej dosłowności”.
Pisze się wersy po to, by pokazać pewien sposób patrzenia na życie i nawet, jak poeta buduje je z odrobin codzienności – wysnuwa je z impulsu przeżycia, czy nim nawiedzenia – zawsze w konsekwencji powstaje pewne tylko sformułowanie, które bardziej imituje to, co ma przekazać, niż istotnie przekazuje.

Trudno jest poetę symulanta przyłapać, bo jak każdy hochsztapler, opanowuje sztukę imitacji do perfekcji, gdyż szkoli się jedynie w tym kierunku i nie wytraca energii na twórczość. Tak, jak cyrkowy magik trenuje wyjmowanie przedmiotów, by zasugerować widzowi ich powstawanie na ich oczach, poeta symulator cały proces twórczy nastawia na fakty dokonane wmawiając czytelnikowi, że pewne rzeczy są nimi na pewno. Wszelkie powątpiewania i znaki zapytania natychmiast rozwiewa się uzyskanymi nagrodami, licznymi dokumentami i tzw. podkładkami, które wzmacniają głos poety i czynią go wartościowszym niż jest w istocie, ponieważ zwalniają otoczenie z obowiązku wartościowania.

W jednej z sfilmowanej dyskusji na temat „Wiedeńskiego high life” nawet Krzysztof Siwczyk zawiesił głos i zaniepokojony pytał się sam siebie, czy aby perfekcja rzemieślnicza wierszy poety Jakobe Mansztajna odpowiada zawartości mentalnej tych strof i czy aby nie są one zbudowane zbyt dobrze, bo wiadomo, nawet arcydzieło nigdy nie jest doskonałe. Dalej w tej dyskusji dowiaduję się, że polska poezja ma tylko dwie możliwości: albo podążać za Andrzejem Sosnowskim, albo za Marcinem Świetlickim. Poeta Jakobe, według dyskutantów, wybiera drogę Świetlickiego.

Może to duży błąd, bo gdyby podążył za Sosnowskim, a wynikło to tylko z decyzji zewnętrznej, a nie potrzeby – nie byłby epigonem wyrazistym i zdefiniowanym, czego Świetlickiego estetyka wymaga. A tak, to Mansztajn wciąż nazywa, deklaruje i pisze dosadnie, ale tak naprawdę zupełnie nie wie, o czym pisać.

„(…) mam przesrane, bo mam bajzel,
odpowiadam,(…)”
[POETĘ NACHODZĄ WĄTPLIWOŚCI]

Cytowany wiersz metaforycznie opowiada o zagrożeniach i stanach lękowych poety, który, jak bohater Kafki, K., zostaje nawiedzony przez funkcjonariuszy we własnym mieszkaniu i z niego zabrany, nie wiadomo dlaczego. Takich niedopowiedzeń w pozostałych ponad pół setki wierszach jest mnóstwo, właściwie zbudowane są na takim – co i rusz – zawieszeniu narracji. Młody poeta, który przeżył niewiele, o czym świadczą wszystkie wiersze w tym tomie, nie może sobie pozwolić na kafkowskie uogólnienia, bo Franz Kafka poszukiwał dla swoich lęków formy i ją znalazł. Mansztajn niczego nie poszukuje, niczego się nie lęka i jego zręczne kompilacje są od jego egzystencji w takim samym stopniu oderwane, co kafkowskie do niego ściśle przylegające.

Martwotę tej poezji, która jest tylko zewnętrznym, poetyckim łachem i przebraniem, można prześledzić w wybranych wierszach na chybił trafił, gdyż wszystkie są wyrównane, perfekcyjnie bezosobowe i perfekcyjnie napisane tak, jak teraz się poezję pisze. Żeby utrwalić pewien typ zapisu wersów, nie należy w danej epoce specjalnie ani się wysilać, ani też zwalczać inną ekspresję. Po prostu wystarczy ponagradzać prestiżowymi nagrodami jakiś sposób pisania i natychmiast sfora epigonów dostarczy materiału do kolejnego nagrodowego wywyższenia i utrwalenia panującej maniery.

Warto może jeszcze kilka słów napisać o treści tych wierszy. Co poecie w duszy gra, a ponieważ duszy poeta Mansztajn nie posiada, cóż więc gra w tym młodym męskim ciele?

W pierwszej części KOLEDZY Z PODWÓRKA NIEŚMIERTELNOŚĆ poeta narrator prowadzi nas poprzez piaskownicę, gdzie liczą się jeszcze chłopięce zabawki (kapsle), do ławki z zabawką męską:

„(…)było po randce, którą chyba wygraliśmy
albo przegraliśmy, w każdym razie
nikt nie poczuł się urażony. to była miłość
prawie dwudziestominutowa.(…)”
[SPLOT]

Ale podmiot liryczny daje plamę nie tylko jako kochanek. Również jako artysta:

„(…) robi się ciemno i ziemia zwija ciepłe języki blokowisk.
siwemu się takie metafory całkiem podobają,
więc puszcza w obieg mokrego blanta i mówi:
dobre wiersze psują dobre obyczaje(…)”
[NARRACJA]

Wyjaśniam, że jak doczytałam na portalu niedoczytania w wywiadzie z autorem, „siwy”, to osiedlowy mędrzec i komentator życia, który zna się na poezji. Zgadzam się z siwym, że napisanie wiersza jest niemożliwością i że poezja przeżywana jest niszczona zapisem. Tylko mam wątpliwości, czy siwy, podmiot, liryczny i autor tę poezję faktycznie w rzeczywistości nachodzą. Bo metafory typu „język blokowisk”, czy w innym miejscu „ulice krwawią samochodami”, czy „słońce to wielki, czerwony lizak, nie do zlizania z horyzontu”, to jeszcze poezją według mnie nie jest. Poezja to nie jest składanka metafor, to są tylko środki obrazowania. Poezja to przecież przeniesienie czytelnika w zupełnie inny świat, świat poety, który na czas czytania jego wierszy nam udostępnia.

Porzucam więc pierwszą cześć zbioru, mówiącą o podwórkowych perturbacjach poetyckich podmiotu lirycznego i przenoszę się do drugiej zatytułowanej CLUE TEGO ZDANIA TO TRUP, gdzie poeta próbuje napisać coś sensownego o śmierci.

Już samo pisanie na ten temat jest pomysłem poronionym, bo trup nigdy nam nic o śmierci nie opowie, gdyż wokół mamy przecież pełno chodzących trupów, które ani myślą umierać i mają się dobrze.

Przede wszystkim Jacobe Mansztajn nie rozumie poezji Marcina Świetlickiego i jeśli recenzent Adam Przegaliński widzi tam wpływy tomiku Świetlickiego “49 wierszy o wódce i papierosach”, a Mansztajna bohaterem kilku wierszy o umieraniu jest Marcin, to słusznie autor podobno odciął się od tego wpływu. Fraza z Eugeniusza Tkaczyszyna -Dyckiego (“listopad już, panie, ja nie mam czapki”) w wierszu BALLADA O RZECZACH ŻOŁNIERZA to raczej naigrywanie się i przedrzeźnianie, a nie jakiś poważny głos o umieraniu, który mimo wszystko dominuje słynny wiersz Dyckiego.  I tu już nie chodzi o dopominanie się o metafizykę, ale o uczciwe jej nie udawanie. Wszelkie kondukty, trumny, nieboszczyki, krew, żałoby, to raczej konwencja Halloween, a nie poważny głos o tym, o czym artysta zazwyczaj mówi. Bo tak naprawdę, to każde wielkie dzieło sztuki jest o śmierci. Ale, żeby móc zrozumieć śmierć, trzeba też zrozumieć życie.

I o tym aspekcie ludzkiej egzystencji poeta Mansztajn też nie ma pojęcia. Świadczy o tym trzecia cześć tomiku: RÓŻOWY KRÓLICZEK DURACELL

„(…)niebo kiedyś upadnie. różowy króliczek duracell,
który jest jak marzenie, też kiedyś upadnie.
siłę zaczniemy czerpać z kawy i papierosów,(…)”
W OBRONIE MITÓW

Nie ma pojęcia o życiu, bo nie ma pojęcia o marzeniu. Kto nie zrozumie, co to jest marzenie, nie zrozumie nigdy życia.

„(…)dawno temu, w zamierzchłych czasach spokoju,
gdy cukru nie było albo nie był potrzebny,
pijało się herbatę gorzką i gorzka smakowała najlepiej.(…)”
ANNO DOMINI

Poeta Jakobe Mansztajn nie rozumie, co to jest brak. Cukru można się wyrzec i można sobie nawet wmówić absurdalną korzyść z nieposiadania. Ale braku poezji w wierszach nie da się tak relatywizować, ponieważ poezja to nie kwestia gustu. Nie przybędzie jej od mieszania, jak od tej przysłowiowej łyżeczki w herbacie.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

36 odpowiedzi na Jakobe Mansztajn „Wiedeński high life” (2009)

  1. Jaromir Bury pisze:

    Zwróciłem uwagę na te same metafory które tu wymieniasz. Ja lubię przebłyski światła, to to może być: na ławce, w tczewie, w środku słońca.
    Ale zauważam że wszędzie ostatnio występuje taka jakaś chłopackość, nawiązania do podwórka, jakieś sentymenty, pierdoły, lizaki, chłopcy z placu broni. Albo piwo. Niedobrze już od tych budek z piwem i papierosów w wierszach. Ale na końcu jest herbata, to tyle dobrego.
    Ale bo Ewo słodzi się ekspresówki, a w tym wierszu raczej liściastą piją.

    Tam ta pierwsza część właśnie wpisuje się w taki trend mityzacji podwórek. Jak w tych piosenkach typu Chomiczówka. Po co robić wiersz o tym że się siedziało na drzewie jak w każdej chwili można wyjść na drzewo i znowu tam siedzieć. Pisać i szukać śmierci albo nieśmiertelności w łóżkach w których się spało samotnie czy z kochankami to ma jakiś sens, ale w piaskownicach i na podwórkach – to nie wiem.
    Ale potem jest to umieranie – o Marcinie. Ale tam się znów pojawia motto z Jasia Kapeli i jakieś nawiązania do sportu. To też podejrzane.

  2. Jaromir Bury pisze:

    Ciekawa jest Twoja pointa odnośnie życia i marzenia.
    Poeta nigdy nie jest marzycielem. Poezja trzyma się życia a istotą pisania jest próba wyjścia. Bo życie samo w sobie jest niemożliwe. Marzyć to najgorsze co można robić i ja mam o tym zdanie zdaje się dokładne jak Simone Weil, że wyobraźnia zatyka te furtki, prześwity w których mogłaby się pojawić wieczność. Poezja zawsze była jest i będzie językiem bogów, nawet jeśli są martwi. Tym trudniej pisać.
    Jest literackość i jest transgresja; literackość do niczego nie prowadzi, tak jak do niczego nie prowadzi obrazowanie Mansztajna. Tzn. prowadzi samo do siebie – dziś literatura to jest wąż uroboro co zjada własny ogon. Opisowość, mimesis – za to Platon wyganiał poetów. Bo sam uprawiał inny typ poezji – transgresję, przekraczanie granic. A to jest zawsze pytanie o transcendencję.
    Jest różnica między marzeniem a duchem – między wyobraźnią która zamyka, a wyobraźnią która rozdziera. Pierwsze jest zniewoleniem, drugie jest pytaniem o wyzwolenie; to są dwa aspekty wyobraźni: pierwszy to fantazje, drugi to kreacje.

    Mansztajn jakby próbuje ująć stary świat w wierszach, albo tylko “dwudziestominutowy”. Nie próbuje go stwarzać od nowa. Nie wiem skąd się bierze ta niemoc współczesnej poezji, być może z przekonania że coś jest albo powinno być, kiedy właśnie jest raczej tak że tego nie ma, i właśnie dlatego trzeba tworzyć.

  3. Ewa pisze:

    Tak, nocna autostrada z lotu ptaka to taka pulsująca krew z czerwonych tylnych świateł samochodów. Jednak miałam niedosyt, bo da mnie to była jedyna wartościowa metafora na cały tomik.
    Zawsze jak piszę źle o poezji mam straszne wyrzuty sumienia i potem jeszcze szukam w Internecie, czy aby się nie pomyliłam, bo przecież mam wyrzuty sumienia permanentnie. Przeczytałam jeszcze kilka tekstów na niedoczytaniach i niczego na obronę nie znalazłam. Natomiast wchłonęłam kolejną porcję tego samego tylko rozwinięte w długą i nudną prozę. Nudziarz pozostanie nudziarzem i chyba muszę osobno napisać na temat portalu niedoczytania, tak mnie to wszystko zirytowało.

    Diabelstwo tej literackiej sieciowej aktywności polega teraz cały czas na zamazywaniu, na wodolejstwie, na podnoszeniu imponderabiliów do jakiś niebotycznej ważności, sakralizacji zupełnie nieinteresujących opowieści. Jeśli ktoś miał tak nieatrakcyjne dzieciństwo, tak zmarnowane, to nie musi o nim pisać w zachwycie. Niech terapeutycznie przykopie temu dzieciństwu jak młodzież slamsów w rapie, w hip-hopie, niech to będzie bunt, gorąco, takie fałszywe poetyzowanie. Skoro nie zachwyca, to nie zachwyca i żaden Bladaczka niczego nie wmówi, że ten podwórkowy Słowacki to wartość.

    Odpiszę Ci Jaromirze na drugi post, ale jeszcze kilka słów o jaskółce. Musiałam rano wyjść na ten deszcz i huragan, na powyrywane z korzeniami drzewa na naszym osiedlu i gdy wróciłam, w moim łóżku na poduszce spała mokra jaskółka. Widocznie przedostała się przez uchylone lekko okno. Jak mnie zobaczyła, w panice rzuciła się na monitor i spadła. Zabraliśmy ją i położyli na zadaszony balkon, ale natychmiast pofrunęła.
    Nie jest to scena poetycka, nic to nie jest, ot taki obrazek z czasu majowej kilkudniowej, nieustającej ulewy. Ale jest w tym zdarzeniu jakaś nieprawidłowość i jakiś materiał do obróbki. Oscar Wilde by wysnuł z tego swojego „Księcia”, Andresen baśń. W pokoleniu Mansztajna nie ma zadziwienia światem. Dlatego to wszystko jest jak trociny.

    jaskółka

  4. Jaromir Bury pisze:

    Z tego zadziwienia światem wynika właśnie zdolność kreacji. Mansztajn to rocznik 82. Operuje już takimi metaforami z komputera: “miłość stanie się available / jedynie w wersji demo. bóg już całkiem wyjdzie / z wierszy, zostaną śmiech i zgrzytanie zębów”. Niby te wiersze są w porządku, ale nie ma w nich ani dramatu ani nadziei. Trudno powiedzieć co jest. Może rozczarowanie. Ale to właśnie odwrotność poezji.

  5. Ewa pisze:

    Simone Weil była bardzo „grecka” i zachwycało ją u Greków właśnie stwarzanie świata na nowo poprzez cały Olimp, poprzez pokonywanie życia szlachetną walką jak w Iliadzie, i poprzez pokonywanie życia szlachetną drogą jak w Ulissesie. To były wielkie metafory, tak mocne jak kody biblijne i to było jakieś oparcie. Użyłam słowa marzenie, ale nie w sensie fikcji, ale przeniesienia. Stwarzasz światy jak Mag i tam się przenosisz. Jak Mały Książę na swoją planetę, ponieważ czas wojny dla Saint-Exupéry’ego był czasem niemożliwym. Poezja jest zawsze niemożliwością, ponieważ poezja jest jednym wielkim ziemskim skandalem. Poezja jest, natomiast nie ma życia, nie ma pospolitości, nie ma realności. Tak jak są bogowie greccy, ale nie w sensie religii, tylko właśnie poezji, bo bez nich świat starożytny nie istnieje. I nie istnieje świat dzisiejszy bez poezji, ponieważ poezja jest zawsze nadrzędna. Reszta to skłamana, pełna fałszu i żałosnych podrygiwań masa ludzka, oszalała z obżarstwa, nafaszerowana ogłupiaczami w idealniej wewnętrznej pustce. Tylko poezja istnieje, jest marzeniem, ponieważ jako duchowość jest zawsze dostępna dla tych, którzy są jej godni i za jej pośrednictwem można zawsze przenieść się w Królestwo Ducha. Ocala, daje przystań, wytchnienie, daje wygnańcom dom.

    Nie chcę tu tego powtarzać, bo właściwie wszystko Jaromirze napisałeś. Mnie zastanawia tylko fakt, dlaczego ten urodziwy mężczyzna, Jakobe Mansztajn, który tak skutecznie zawiaduje jakimś Domem Kultury w Trójmieście, animuje, wydaje pismo, jest wybrańcem losu podczas permanentnego bezrobocia młodej polskiej inteligencji, jeszcze potrzebuje wydawać swoje wiersze. Czy mu nie wstyd? Wystarczy wejść na portale poetyckie i pooglądać domowe strony zalogowanych tam poetów. Po co Jakobe Mansztajn chce być w tym bardzo trudnym do zaakceptowania gronie? Przecież żaden „Silesius” go nie odgrodzi od zwykłych poetyckich fajansiarzy. Jest jednym z nich poprzez akt wydania tomiku wierszy. A jest bardzo dobrym redaktorem, jest bardzo dobrym dyrektorem. Po co mu taka plama na honorze, po co mu bycie złym poetą? Przecież prawdziwa poezja jest nam wspólna, jeśli jej nie napisze ten, to napisze ją ktoś inny, poezja jest niczyja. Jest jak woda na kuli ziemskiej, a duchowości poetyckie to naczynia połączone. Dlaczego tak wielu młodych ludzi oddaje się fałszywym światom, a państwowe instytucje dla swojej wygody i pazerności wmawiają, że to są światy prawdziwe? Nie mogę tego Jaromirze pojąć.

  6. Przem pisze:

    Pani Ewo, jak w przypadku co drugiego Pani tekstu (można by mnożyć ich bez liku – Karpowicz, Dycki, Pasewicz, Sosnowski) mamy do czynienia z płaską i nie dającą się traktować poważnie tyradą emocjonalną, w której przede wszystkim Pani twierdzi (uparcie głupio?): że oto poeta Mansztajn nie posiada duszy, że oto poeta Mansztajn coś komuś wmawia, że oto poezja powinna to, ale już za chwilę tego właśnie nie powinna itd.

    Chętnie podyskutowałbym o książce (powiedziałbym np., że zdanie „(…) mam przesrane, bo mam bajzel”, które Pani potraktowała jako objaw tego, że autor nie wie o czym pisać, dla mnie jest świetnym zobrazowaniem rozpadu, jaki dokonuje się przez kolejne wiersze w książce). Trudno jednak brać Panią na poważnie już na początku, gdzie pojawiają się ironiczne uwagi pod adresem autora (wiadomo, że nie będzie o książce, ale o autorze książki) i trudno brać Panią na poważnie także dalej, gdzie przez niemal cały tekst uprawia Pani emocjonalną krucjatę, która polega na stawianiu przez Panią kolejnych tez, nie wyjaśniając przy okazji ani jednej. Arbitralna retoryka w rodzaju “Poeta Mansztajn nie posiada duszy” i zamieszczenie poniżej fragmentu wiersza bez słowa merytorycznego komentarza czy odniesienia się – to jest metoda kiepska, sugerująca jedynie intencje Autorki, dobra może dla czytelnika, który nie rozumie, co czyta i jednocześnie wszystko co czyta bierze za dobrą monetę.

    Do tego rodzi się pytanie, jak Pani czyta książkę, skoro znalazła w niej “nocną autostradę z lotu ptaka” (“…to taka pulsująca krew z czerwonych tylnych świateł samochodów. Jednak miałam niedosyt, bo da mnie to była jedyna wartościowa metafora na cały tomik”). Jak można przeczytać na Niedoczytaniach.pl, o których Pani tyle mówi, nocna autostrada nie jest wersem z książki. Albo może mamy różne książki.

    Postuluję mniej emocji w tym, co Pani pisze, Czytelnikowi naprawdę robi się żal, kiedy czyta epitety typu “fajansiarz”, bo wolałby podyskutować. Pani dyskutować nie potrafi, ale niech przynajmniej spróbuje.

  7. Ewa> Przem pisze:

    „(…)dzieci dzieciom podstawiają haki, ulice krwawią
    samochodami. parkingi, ryneczki, place zabaw
    są jak skotłowane prześcieradło, słońce to wielki,
    czerwony lizak, nie do zlizania z horyzontu(…)”

    [DRUGI WIERSZ O WCHODZENIU DO WODY]
    Tak na wstępie na razie, bo mi się najczęściej zarzuca (Jacek Dehnel), że ja nie znam tekstu i nie wiem , o czym piszę.
    Napisałam, że porównanie jadących samochodów do aorty bardzo mi odpowiadało, bo faktycznie, z lotu ptaka to wypisz wymaluj właśnie tak wygląda, jak odsłonięta żyła z płynącą, pulsującą krwią. To jest moje skojarzenie, ja nie napisałam, że w wierszu jest taki obraz. Jest zupełnie inny. Ale ponieważ przypomniało mi się jak leciałam samolotem, tę metaforę uznałam za bardzo trafną. Zaraz dokończę odpowiedź.

  8. Ewa> Przem pisze:

    Przeczesałam całą Sieć i nie znalazłam słów o tym tomiku, z którymi mogłabym się zgodzić po własnej lekturze. Autor wspomina na blogu, że napisano o nim dobrze w „Art Papierze”. Z pewnością posypią się pozytywne recenzje, ja nie chcę autorowi szkodzić i niech one przeważą szalę na stronę afirmacji i zanegowania mojego głosu.
    Wiadomo, że dyskusja o tym, czy ktoś ma duszę, czy jej nie posiada jest jałowa i bez sensu. Ale, jak Pan uważa, że piszę jedynie emocjami, to właściwie jestem nieobliczalna i mogę liczyć te diabły na końcu szpilki. Uwiedzenie poezją jednak polega na emocji i nieobliczalnym zachowaniu. Nigdy Swann u Prousta nie zachowałby się tak nieracjonalnie, gdyby nie zakochał się w ordynarnej kurtyzanie.

    I o jakiej dyskusji Pan pisze? Pan w tej chwili ze mą dyskutuje? To według Pana jest próba dialogu w którym ja odmawiam z Panem wymiany zdań? Nie. Pan na samym wstępie zniweczył moją wielką pracę czytania poezji współczesnej kwitując to jednym sformowaniem: „ w przypadku, co drugiego Pani tekstu (można by mnożyć ich bez liku – Karpowicz, Dycki, Pasewicz, Sosnowski) mamy do czynienia z płaską i nie dającą się traktować poważnie tyradą emocjonalną”. To jest według Pana dyskusja? Skoro Pan zna moje teksty, dlaczego Pan nie podjął w żadnym wypadku polemiki, nie odezwał się słowem? Czy ja tak postąpiłam z kimkolwiek na blogu, awansem pisząc że jest do dupy? Pisząc o „fajansiarzach” nie wymieniłam przecież żadnej strony internetowej, absurdem jest twierdzenie, że złych wierszy się nie pisze.
    Brednie na temat tego tomiku wyczytałam na portalu Niedoczytania.pl po wklepaniu w wyszukiwarce nazwiska autora i uzyskaniu kilku wyników. Uważam, że teksty tam umieszczone o wiele bardziej szkodzą Jakobe Mansztajnowi, niż mój, bardzo subiektywny, i jak Pan zauważył, emocjonalny tekst. Proszę więc traktować Internet jako równoprawną wypowiedź wszystkich, którzy podejmują trud zabierania głosu w jakiejś kwestii.
    Miałam wczoraj grubo ponad 300 wejść i widocznie nie wszyscy traktują mnie jako nawiedzoną wariatkę, jak chcą dowieść ludzie Pana pokroju. Bo wariatów omija się szerokim łukiem i na ich blogi nie wchodzi.

  9. Przem pisze:

    Pani Ewo, w punktach, żeby się nie pogubić.

    1) Przede wszystkim odwiedza się blogi wariatów. Wszystko inne jest mniej ciekawe – kontrowersja wystarczy za wszystko. Mimo to nie uważam, żeby to był argument, na którym można budować opinie na temat tego, co się tutaj znajduje, ale jeśli już powołuje się Pani na swoje 300 wejść na stronę, to może sympatycy poezji Mansztajna powinni zacząć powoływać się na autorytet 7 jurorów od Silesiusa? A jeśli nie jurorów, to chociaż krytyków, którzy odważyli się dobrze napisać o książce, jak Mieczysław Orski, który “Wiedeński High Life” nazywa w Odrze najciekawszym (albo jednym z najciekawszych – do sprawdzenia) debiutem ostatnich lat? A jeśli i to nie, to może tych 7 jurorów zaprosić na Pani bloga i skonfrontować ich z Pani poezją?

    2) Zadaję sobie trud i szukam na stronie Autora informacji o Artpapierze. Rzecz nie jest trudna, bo w lewym górnym rogu znajduje się wyszukiwarka. Otrzymuję jednak informację “nie znaleziono”. Podlinkuje mi Pani tutaj ten wpis?

    3) “Przeczesałam całą Sieć i nie znalazłam słów o tym tomiku, z którymi mogłabym się zgodzić po własnej lekturze.” – Proszę mi wybaczyć złośliwość, ale zamiast przeczesywać całą Sieć, polecam lekturę prasy papierowej. Omija Panią naprawdę spory kawałek dyskursu.

    4) “Skoro Pan zna moje teksty, dlaczego Pan nie podjął w żadnym wypadku polemiki, nie odezwał się słowem? Czy ja tak postąpiłam z kimkolwiek na blogu, awansem pisząc że jest do dupy?” – Pani Ewo, właśnie zabieram głos (i zabierałem już wcześniej), gdyż każdy dialog, każdą próbę dyskusji chętnie podejmuję. A że nie napisała Pani awansem, że ten czy inny autor jest “do dupy”, to nie jest niestety Pani osobisty atut, ale psi obowiązek każdego recenzenta – przeczytać, powiedzieć co się pomyślało i wedle możliwości zrobić to kulturalnie, jak Kultura tego wymaga.

    5) Do tego pozwala sobie Pani również na swobodną interpretację, np. wypowiedzi Krzysztofa Siwczyka. Pisze Pani “W jednej z sfilmowanej dyskusji na temat „Wiedeńskiego high life” nawet Krzysztof Siwczyk zawiesił głos i zaniepokojony pytał się sam siebie, czy aby perfekcja rzemieślnicza wierszy poety Jakobe Mansztajna odpowiada zawartości mentalnej tych strof i czy aby nie są one zbudowane zbyt dobrze, bo wiadomo, nawet arcydzieło nigdy nie jest doskonałe.”. Tak się składa, że ten materiał jest dostępny na Youtube i można go sobie studiować do woli, pozbywając się przy okazji podejrzanej narracji jak wyżej: “nawet Krzysztof Siwczyk zawiesił głos”, “zaniepokojony pytał się sam siebie” “czy perfekcja rzemieślnicza odpowiada zawartości mentalnej tych strof”. Nie pytał, Pani Ewo. Nie pytał w żadnym momencie nagrania.

    Jeśli chce być Pani traktowana poważnie przez Czytelnika (nie tylko tego Czytelnika, któremu można nakreślić przed nosem kółko i powiedzieć, że to prostokąt), to proszę przynajmniej zachować chłodny rozsądek przy formułowaniu wniosków. Bo chociaż poezja jest sztuką gorącą, to mówienie o niej w konwencji zdań histerycznych wyrządza szkodę nie tylko Pani, ale i Autorowi, o którym Pani mówi (właśnie ze względu na Czytelnika, który myśli, że to prostokąt, a nie kółko).

  10. Przem pisze:

    Widzę, że błąd w moim adresie mailowym, dlatego pozwalam sobie skomentować jeszcze raz.

  11. Przem pisze:

    Jeszcze raz, na szybko. Ostatnia część Pani recenzji:

    “I o tym aspekcie ludzkiej egzystencji poeta Mansztajn też nie ma pojęcia. Świadczy o tym trzecia cześć tomiku: RÓŻOWY KRÓLICZEK DURACELL

    „(…)niebo kiedyś upadnie. różowy króliczek duracell,
    który jest jak marzenie, też kiedyś upadnie.
    siłę zaczniemy czerpać z kawy i papierosów,(…)”
    W OBRONIE MITÓW

    Nie ma pojęcia o życiu, bo nie ma pojęcia o marzeniu. Kto nie zrozumie, co to jest marzenie, nie zrozumie nigdy życia.

    „(…)dawno temu, w zamierzchłych czasach spokoju,
    gdy cukru nie było albo nie był potrzebny,
    pijało się herbatę gorzką i gorzka smakowała najlepiej.(…)”
    ANNO DOMINI”

    Mam wrażenie, że Pani nie rozumie książki. Tam, gdzie pojawia się ironia, a pojawia się bez przerwy, przyjmując niekiedy bardzo czytelną formę (vide: króliczek duracell porównany do marzenia), tam Pani doszukuje się powagi i jakiegoś ontologicznego sensu, kwitując przy okazji niezwykle płasko i naiwnie: “I o tym aspekcie ludzkiej egzystencji poeta Mansztajn też nie ma pojęcia.” i dalej “Nie ma pojęcia o życiu, bo nie ma pojęcia o marzeniu.”. A przecież mamy tutaj czytelne nawiązania do kina, co tylko rozszerza te frazy na dodatkowe obszary.

    Odnoszę wrażenie, przy całej mojej sympatii do Pani ostrego punktu widzenia, że w tym przypadku nie poeta Mansztajn nie ma pojęcia, ale Pani nie ma pojęcia, o czym pisze i nie bardzo wie, jak powiedzieć to, co zdecydowała, że chce powiedzieć.

    “Słowa, to są obszary całe
    jak w walce oręż. I jak zgliszcza.
    Nic nie mów. Bolą słowa.” – To są niestety bolesne refleksje z czytania.

  12. Ewa> Przem pisze:

    ach, wykazuje Pan złą wolę i nic więcej. Przecież nie cytuję Siwczyka dokładnie z filmu. Powiedział, że wiersze są dobrze skrojone i jest podejrzliwy w związku z tym. Uważam, że bardzo dobrze odczytałam jego intencję na tym filmiku na YouTube.
    A co? w Art Papierze nie ma pozytywnej recenzji? To może faktycznie źle zapamiętałam, czytając blog autora. Ale przecież doskonale Pan wie, że czepiając się tak nieistotnych szczegółów Pan jedynie mąci, bo tu nie chodzi o żadne śledztwo ani prokuratorski wywiad tylko o sztukę. Nie ma? to przecież zaraz będzie! Recenzje piszą cyborgi, to jak z metra przyciąć i wrzucić do Art Papieru, to tu, to tam, wszystko to przecież jednakowo głupie, mechaniczne, nikogo nie obchodzące lizanie.

    Histeria? A to może dlatego, że ja uważam nie tak jak cały świat literacki, że Jakobe Mansztajn jest genialny, bo powiedziała to jakaś Rada Puchaczy we Wrocławiu, to z mojej strony histeria? Panie Przem, ja nie mam żadnych szans w przeciwstawieniu się tej szacownej opinii. Chrystus też nie miał żadnych szans jak sanhedryn 2010 lat temu powiedział mu, że jest bandytą i zbrodniarzem. A przecież mieli na to swoje dowody, niepodważalne. Dzisiaj można zarzucić Jezusowi wszystko: boskość, historyczne istnienie, ale nikt nie zaprzeczy, że ukrzyżowano człowieka niewinnego. Więc nich Pan nie wytraca swojego cennego czasu, idzie czytać te papierowe panegiryki, i nie wytyka mi tu histerii, bo histerycznie to się zachowuje właśnie te trzysta osób dziennie mnie podczytujących, mnie, sieciowego wariata. Ja jestem jak na dłoni na tym blogu, ja jestem tożsama, realnie istniejąca, zupełnie bezbronna i samotna. Za mną nie stoją żadne instytucje, żadne pieniądze. Jeśli ktoś mnie wesprze komentarzem, to tylko anonimowo. A jak przykopie, tak jak Pan, to też anonimowo (oprócz oczywiście Pana Jacka) Ja nie mam szans w świecie fałszywych poetów, którzy zawsze będą nagradzać tylko fałszywych poetów i Pan dobrze o tym wie. Mogę tu tylko jak Rachela z „Wesela” przywoływać tych wymienionych przez Pana jurorów na mój blog.
    Ale uważam, ze poezji trzeba chronić nawet w tak beznadziejnej, jaką mamy w Polsce, sytuacji. Nawet wtedy, gdy mój blog nawiedzają tacy jak Pan mafiosi, osobnicy niezidentyfikowani (Pan tu był? Pod jakąż to postacią nikową tym razem, jeśli wolno spytać?) którzy sofistycznym argumentami chcą mnie pomniejszyć i zdeprecjonować. Cały czas piszę tylko o tym, co uważam za poezję i jakie mam wobec niej oczekiwania. Nie interesują mnie ani „autorzy” jak Pan mi tutaj imputuje w sensie innym niż wytwórcy tomików. Nie interesują nie jurorzy, ani Pan Orski, ani jego córka. Nie interesują mnie funkcjonariusze i decydenci, dysponenci i impotenci artystyczni, którzy tabunami zasiedlają etaty wiodących czasopism kulturalnych w Polsce. Interesuje mnie moje spotkanie z wierszem i dałam temu wyraz. Nie jestem krytykiem i proszę mnie tutaj braku obowiązków nie wytykać i nie napominać. Jestem tylko czytelnikiem. Psim obowiązkiem etatowego krytyka, który dostaje za to prawdziwe pieniądze jest wykonywać swój zawód uczciwie. Widocznie jednoznaczne zachwyty (nigdy w historii sztuki nie było takiej jednoznaczności osądu, jaki mamy kuriozalnie teraz) są psim obowiązkiem dzisiejszego gazetowego recenzenta.
    Na drugi komentarz odpiszę zaraz osobno.

  13. Ewa> Przem pisze:

    Napomykałam o tym, że poezja pokolenia moich dzieci powstaje z drugiej ręki, z telewizora, z gier komputerowych. O tym aspekcie poezji Mansztajna bardzo dobrze napisał tutaj w komentarzu Jaromir Bury, więc nie będę powtarzać. Jeśli poeta chce wprowadzić elementy dzisiejszej obyczajowości i zamanifestować wpływy cywilizacyjne, przemiany z tym związane z zupełnie inną technologią, która nam teraz towarzyszy, to bardzo dobrze. Nic gorszego, jak artysta jest konserwatywny, kostyczny i nieprzemakalny. Artysta winien zawsze wyprzedzać epokę, a nie wlec się w ogonie. Ale poeta Majnsztajn myli rolę poety z rolą swojego podmiotu lirycznego. Jeśli ktoś coś z tych wierszy nie rozumie, to właśnie autor. Jest zbyt niedojrzałą osobowością, by mógł wyciągać wnioski z resentymentu minionej epoki, bo tak odczytałam wiersz ANNO DOMINI. Jest zbyt mało przenikliwym dzieckiem epoki w której żyje, by wyciągnąć wnioski z telewizyjnej reklamy. Artysta nie ma być tubą panujących mód. Może je komentować, przetwarzać, jak robił to doskonale Andy Warhol. Przecież ja nie jestem przeciwna popartowi. Każdy artysta ma do dyspozycji wiele możliwości, musi znaleźć środek wyrazu przylegający do jego osobowości, do jego przeżyć, życia, losu. Mówiąc o marzeniu, nie miałam na myśli środka wyrazu – dla Pana jest to ten króliczek – tylko powinność poety. Poeta zawsze musi być w innej pozycji niż zwyczajny zjadacz chleba, bo inaczej bylibyśmy wszyscy poetami i nie byłoby żadnych różnic. A jednak poetami są nieliczni. Pięknie to nazwał William S. Burroughs – „miedzystrefa”. Ja to nazywam marzeniem i to nie chodzi o stan narkotyczny, ale o jakieś oddzielenie od materii, od tej realnej dosłowności, która przecież jest zawsze pożywką i podstawą. Ale u Mansztajna tego nie ma. Nie ma wejścia w inny wymiar niezbędny dla poety.
    I to nie ja nie rozumiem książki, tylko autor nie rozumie, kim jest poeta. Nie rozumieją tego niedoczytania zamieniając strofy na poetycką prozę. Właśnie te postmodernistyczne zabiegi niszczą i dobijają resztki wartościowych strof, jeśli się jeszcze znajdują. Ale tak naprawdę chodzi tylko o osobowość. Poezję robią nie ci ludzie. Dlatego nikt mnie nie rozumie. Nie rozumie mnie Pan, bo Pan nie jest poetą. Eugène Delacroix uważał, że o malarstwie może pisać tylko malarz. I mimo upływu 200 lat powinno to być w dalszym ciągu aktualne. Nie wypowiadali by się o poezji prawnicy, dziennikarze i kobiety pracujące, które żadnej pracy się nie boją.

  14. Przem pisze:

    Nie ma złej woli z mojej strony. Z Pani strony natomiast dochodzi do zabawy faktami (nie pierwszy raz) zgodnie z przyjętą tezą. Cytat z Siwczyka został wyposażony w dodatkową interpretację, którą Pani dorzuciła w pakiecie na potrzeby swojej tezy. Zdecydowałem się zwrócić na to uwagę, bo to rzuca trochę światła na rzetelność, z jaką zbiera Pani informację na temat książek, o których decyduje się Pani mówić w tak arbitralny i rozstrzygający sposób (nie czując zupełnie – jak w przypadku książki Mansztajna czy niedawno recenzowanej książki Sosnowskiego – że rozmija się Pani z rozumieniem, nie “łapiąc” podstawowych sensów i kontekstów). Czy Pani rzeczywiście uważa, mówiąc o braku swoich szans “w świecie fałszywych poetów”, że sztuka i prawdziwa poezja kryje się tutaj:
    “Bzy już w deszczowy dzień nareszcie,
    zakwitły. Pachną i wpływają,
    chmury liliowe w szarym mieście,
    obłoki narkotycznych stanów!
    Nie ma cię już i już nie będzie,
    nie byłeś nigdy w rytuale,
    bzy przekwitają, kwitnąc wszędzie,
    ty byłeś wszędzie, […]”
    ?
    Nie, Pani Ewo, nie kryje się. Za to widać wszystko to, co zarzuca Pani innym Autorom, anachronizm i płyciznę, w której Czytelnik nawet nie obmyje kolan. Więc może, zważywszy na ten fakt, zacznie Pani w przyszłości wykazywać odrobinę więcej pokory? Tego Pani życzę.

    Węsząc spisek krytyków, wylewa Pani dziecko z kąpielą. Dariusz Basiński z Mumio, o którym nikt przed debiutem nie mówił w kategorii “poety”, otrzymał Nagrodę za debiut z nadania, prawda? A Mansztajn, ten lew salonowy, którego w świecie literackim kojarzy się przede wszystkim ze zdjęcia rekompensującego jego stałą nieobecność w środowisku literackim, załatwił sobie statuetkę na salonach, prawda? Do momentu, w którym mówi Pani o swoich wrażeniach z lektury, ja chętnie o tych wrażeniach podyskutuję i wejdę w polemikę z Pani interpretacjami. Ale w momencie, kiedy zaczyna Pani porównywać się do Jezusa, a także powoływać na swoje niczym nieograniczone prawo do wypowiadania każdej tezy (bo jest Pani sama i nikt za Panią nie stoi) i na koncu nazywa mnie mafiosem i stręczycielem, to ja w tej sytuacji pięknie podziękuję Pani za rozmowę.

  15. Przem pisze:

    1. “Eugène Delacroix uważał, że o malarstwie może pisać tylko malarz. I mimo upływu 200 lat powinno to być w dalszym ciągu aktualne.”

    Proszę wybaczyć, ale w tej sytuacji nie powinna Pani zabierać głosu w sprawie poezji.

  16. Przem pisze:

    2. “I to nie ja nie rozumiem książki, tylko autor nie rozumie, kim jest poeta.”

    Będę się jednak upierał w podobnym duchu, że to jednak Pani nie wie, jakie są wymagania wobec poezji i kim jest aktualnie poeta. Mam wrażenie, że utkwiła Pani w epoce późnego romantyzmu i tam się najlepiej czuje. Proszę jednak wiedzieć, że teraz nie wystarczy wylać wiadro cementu z zawartością “Milczenie śmiercią jest niewielką cichą, niewinną, jak brak czasu.”, żeby powstał wiersz. Trzeba jeszcze ulepić coś, co ma formę. Pani się z tym nie zgodzi, ale może właśnie dlatego nie powinna Pani mówić o współczesnej poezji. A przynajmniej nie na głos.

  17. Ewa> Przem pisze:

    Nigdzie nie porównywałam się do Jezusa. Dałam przykład funkcjonowania Urzędu, jakim jest jury, które nie jest nieomylne. Nie startowałam do żadnych ważnych nagród. Nie jestem poetką, nie wydałam żadnego tomiku (cytowany przez Pana fragment mojej twórczości jest zresztą językiem postaci, Bzowej Babuleńki stworzonej na potrzeby wiersza, nie wolno go oceniać bez kontekstu i w skali bezwzględnej). Nie jestem krytykiem, nie wydrukowałam żadnej recenzji. Od profesjonalnych krytyków wymagałabym, by byli prawdziwymi poetami. Moje porównanie Pana do mafiosa podtrzymuję. Nie przedstawił się Pan, stosuje Pan chwyty nieetyczne pod pozorem kulturalnej rozmowy. Mówimy o nagrodzonym poważną nagrodą tomiku wierszy Jakobe Mansztajna, a Pan mi tu wyjeżdża z analizą moich wierszy. Jest wątek z moimi wierszami, więc proszę mi tu na blogu bałaganu nie robić. To Pan jest tutaj gościem i proszę się zachowywać. Nie ja poszłam do Pana. Czytanie mojego bloga jest dobrowolnym aktem internauty. Jeśli Pana nie zadawala moje pisanie, proszę zmienić blog. Niech Pan się nie obawia o tych tak skrzywdzonych przeze mnie. Nikomu, o kim tu źle pisałam włos z głowy nie spadł. Mają się, jak i Pan, wyśmienicie, pod każdym względem.
    Myślę, że z epitetem nie przesadziłam. Pasuje jak ulał.
    Również dziękuję za rozmowę i cieszę się, że się zakończyła.

  18. Ewa> Przem pisze:

    Nie, Pan jest zmylony formą. Nie utknęłam w romantyzmie. Pan niczego nie rozumie. Pan nie wie, że żyjemy w epoce, na której ciążą epoki wcześniejsze i dzięki „globalnej wiosce” możemy mówić już wszystkimi językami wszystkich epok. Że dała nam to technologia, że nie musimy kurczowo trzymać się jednej estetyki. Że mogę używać campu, mogę przemówić archaicznym głosem i nie jest mi dany tylko głos Sosnowskiego i Świetlickiego.

  19. Przem pisze:

    A Pani dalej swoje: zmylony formą, że pan nie wie, pan niczego nie rozumie. No proszę już się uspokoić i napełnić serce odrobiną wiary, że być może ktoś poza Panią jeszcze coś z tego wszystkiego rozumie. I mimo kolorytu tej blogowej przestrzeni, wziąć sobie do serca słowa Delacroix. A na koniec przyjrzeć się wierszom, które tutaj Pani prezentuje, i powiedzieć sobie jeszcze raz: “żyjemy w epoce, na której ciążą epoki wcześniejsze i dzięki „globalnej wiosce” możemy mówić już wszystkimi językami wszystkich epok” i zastanowić się, co to znaczy i dlaczego tutaj tego nie ma.

  20. Ewa> Przem pisze:

    Tak dziękuję, biorę do serca słowa Delacroix.
    Następny post będzie chyba o Polkowskim, chyba że Biblioteka Śląska odzyska tomik Jasia Kapeli i mnie powiadomi. I proszę nie być takim złośliwym, to tylko marginalny, nie liczący się blog, szkoda jadu.

  21. Jaromir Bury pisze:

    > Przem

    Pan niepoważnie traktuje właścicielkę bloga a poważnie mówi że zdanie “mam przesrane bo mam bajzel” trafnie obrazuje rozpad… Myśli Pan że autor tych wierszy doświadczył rozpadu, był na dnie, dotarł do jakichś kręgów piekła, albo osiągnął jakiś rodzaj upodlenia z którego nie mógł się podnieść? Czy może raczej zna rozpad tak z zasłyszenia. Kluczowe słowa, bo od nich jest tytuł tego tomu:
    “wiedeński high life: siedzimy przed kioskiem
    i wsuwamy dropsy. wiatr owiewa nasze twarze,
    jakby całował na do widzenia. do widzenia
    i dobranoc. niebawem runą osiedlowe kioski,
    przeminie era dropsów, wiedeński high life”
    To może trafiać do kolegów z ławki.
    A ironia w bateryjce duracell? Diagnoza świata? Lepsze diagnozy słyszę codziennie u sprzedawcy pieczywa.
    Oczywiście można przedyskutować cały tomik. Pierwszy wiersz Kapsle – to jest notatka bez znaczenia, drugi wiersz Próba sił – to też o dzieciach, trzeci wiersz Pierwszy wiersz o wchodzeniu do wody – ładny obrazek, czwarty wiersz Drugi wiersz o wchodzeniu do wody – też ładny obrazek, piąty wiersz Splot – to jest niezłe, szósty wiersz Narracja – trociny, ale pointa ważna:
    “twierdzi, że wiersze różnią się od poezji zapisem,
    bo poezji nikt jeszcze nie napisał, a on ją właśnie czuje.
    wie, że najlepiej jest się zamknąć
    w ciasnej skorupie orzecha”
    Rachunek wstępny: na sześć utworów dwa obrazki, jeden dobry wiersz, jedna pointa do rozważenia. Moim zdaniem poeta musi jak najwiecej pisać, a następnie jak najwięcej wyrzucać.
    Jeśli Mansztajn podejmuje wysiłek pisania to tego rodzaju krytyka mu nie zaszkodzi. Jeśli to jest żywy poeta, który będzie się rozwijał to musi być twardy, a właśnie powoływanie się na autorytet jury go zmiękcza. Poezja musi walczyć sama, a to jest zupełnie niemerytoryczna postawa.
    Poezja Mansztajna nie rezonuje emocjonalnie ani intelektualnie, a jeśli, to w małym stopniu. Nad tym co ma niewielkie znaczenie można rozwodzić się godzinami, ale wniosek jest jasny od początku: istnieje konkurs, jest budżet, więc kogoś się wybiera, a wybiera się najlepszego. Ale to nie znaczy że to jest dobry tom, to znaczy tylko że ktoś musiał dostać nagrodę, po to właśnie żeby toczyło się życie kulturalne.

    Może mógłby Pan wyjaśnić jakie są dzisiejsze powinności poety? Ewentualnie czym jest forma lub jakie zadanie ma język i czy słuszne jest na przykład to stwierdzenie bohatera jednego z wierszy, że borges miał język w małym palcu a rytm w dupie. Najlepiej na podstawie wierszy Mansztajna bo o niego tutaj chodzi; wiersze właścicielki bloga przecież nijak się mają do tego wątku. Nie chodzi o moją ciekawość, tylko że jest okazja do wymiany myśli i te osoby które czytają, mogłyby się czegoś dowiedzieć, może to komuś do czegoś by posłużyło, do jakichś rozważań życiowych, ćwiczeń duchowych czy poetyckich, bo pisanie jak Pan zapewne się orientuje ma w sobie coś pięknego, to warto o tym mówić. Co i jak Panu poezja Mansztajna mówi o świecie i jak Pan ją przeżywa? Może nie być histerycznie, może być intelektualnie.

  22. Przem pisze:

    Panie Jaromirze, z tego co wiadomo i co nie jest tajemnicą Autor tych wierszy przeżył upadek, jeśli wierzyć doniesieniom, a nie ma powodu, żeby im nie wierzyć – borykał się z problemem uzależnienia, co prawdopodobnie zbliża go do któregoś z kręgów piekła, jak również doświadczał śmierci, co także nie jest tajemnicą (Autor opowiadał o tym niedawno chociażby w wywiadzie dla Gazety Wyborczej), z których najważniejsza jest śmierć osoby, której zadedykowany jest cały tom – przyjacielowi Autora, który zdecydował się wyskoczyć z okna mieszkania Autora, podczas gdy Autor znajdował się w tymże mieszkaniu. To wszystko na wczesnym etapie młodości. Czy Pan może się “pochwalić” równie bogatym doświadczeniem w tym wieku? A mówimy, przypomnę, o nastolatku. Autor przez całą książkę posługuje się “mieszkaniem” jako symbolem jego stanu wewnętrznego (wychodzenie na balkon jest próbą wyjścia z siebie) i kiedy mówi w odniesieniu do mieszkania “mam przesrane bo mam bajzel”, to proszę to odczytywać jako opis kondycji nastolatka czy młodego człowieka “po przejściach”. Czy tego naprawdę nie widać? Pierwszy wiersz, o którym mówi Pan, że jest notatką bez znaczenia, wprowadza w kontekst tych wierszy, sam autor mówi w jednym wywiadzie o przybudówce z kartonu, w której dorastał. Wiersz jest nastrojowy i można bez problemu odczytać go jako parabolę życia w ogóle. “na końcu odbezpieczna się schłodzony skwar wyciera buzię w koszulkę / i rozgląda za czymś nowym /po lewej domy ulepione z gliny po prawej też coś”. Czy Pana zdaniem poezja powinna zaczynać od mówienia o Bogu, mówiąc, że mówi o Bogu? Dalsze etykietkowanie kolejnych wierszy jest durne i nie może być traktowane poważnie.

    Jeśli idzie o krytykę, Mansztajnowi pewnie nie zaszkodzi. Gdyby ją kiedyś przeczytał (mam nadzieję, że przeczyta), pewnie uśmiechnąłby się pod nosem i całość skomentował jakimś celnym zdaniem. Tymczasem Czytelnik, w którym książką do tej pory rezonuje emocjonalnie (chociaż Pana zdaniem nie powinna albo powinna w małym stopniu), czuje, że ma do czynienia z dobrą poezją, z żadnym tam Słowackim ani Karpińskim, tylko świadomą, poetycką próbą oswojenia rzeczywistości, i taki Czytelnik jak ja czuję, że powinien stanąć w jej obronie.

    Pyta Pan o powinności poety – akurat wyznaję tę szkołę, która mówi, że poeta nie ma powinności innych niż te, które sobie założy. A przynajmniej nie powinien czuć, że ma. To nie jest ojciec rodziny, który musi wykarmić i ubrać dzieci. Czy Wojaczek, Pana zdaniem, czuł jakąś zewnętrzną powinność? Nie sądzę. A może Świetlicki? Też nie sądzę. Zadania są różne, to poeta je sobie wyznacza, a nie odbiorcy wyznaczają je poecie. Proszę napisać do poety Mansztajna i zapytać, jaką powinność odczuwa.

    Pyta Pan jeszcze o zdanie z Borgesem. Rzecz jest czytelna. Zajmowanie stanowiska na poziomie meta jest dla tych wierszy charakterystyczne. To są wiersze, które wiedzą, że są pisane. I w tym meta-refleksjach (mimo że Autor ubiera je w łachy mowy potocznej) nakreślony zostaje priorytet formalnych cech tej poezji. Chociażby to.

  23. Roman Knap pisze:

    Roman Knap -> Przem

    A propos tych “nieszczęść”, które dotknęły Jakobe nasto-Mansztajna
    A może do tego jeszcze Jakobe Mansztajnowi zginął ktoś w Smoleńsku? Co?

  24. Ewa > Roman Knap pisze:

    Autor o tym pisze w wierszu WYŚCIG:

    … „(czekaliśmy na wiatr, co poniesie nasze drzewo.
    ktoś w tej sprawie posiał list, ktoś później wypadł
    z okna. czwarte niebo, w oknie czwarte niebo)”…

    ale dla mnie, jak czytałam, to jest tak zakamuflowane, że mógłby być i Smoleńsk.

  25. Przem pisze:

    Nie da się wykluczyć, że to jednak Smoleńsk. Teraz widać to wyraźnie.

  26. Jaromir Bury pisze:

    > Przem

    Kiedy pytam czy przeżył rozpad to właściwie stawiam pytania retoryczne, nie tyle chodzi o fakty co o powątpiewanie odnośnie utworów. Tzn. tych dramatów w wierszach nie widać. Treny Kochanowskiego nie są poezją dlatego że zmarła mu córka, ale dlatego że swoje śmiertelne zmagania przełożył na język poetycki. Poezję można zresztą robić z byle czego.
    I ja się zgadzam że język Mansztajn ma opanowany i to są wiersze, które wiedzą że są pisane – w tym właśnie jest problem, że wiersz który wie że jest pisany jest grą literacką nie poezją. Wiersz nie może wiedzieć że jest pisany, on musi prowadzić w nieznane, dlatego to wszystko są tylko ilustracje dramatów, nie dramaty.
    Nie twierdzę że poezja powinna mówić o Bogu, to nie jest aż tak istotne o czym mówi, nie temat jest istotny, tylko przestrzeń jaką poezja stwarza, a to nie jest przestrzeń języka – język tylko na nią wskazuje. Poezja powinna mówić tak żeby Bóg mógł się objawić – jako żywy lub jako martwy; żeby człowiek mógł się pojawić – jako żywy lub jako martwy, ale żeby stał się obecny. Sam autor jest bez znaczenia – znaczenie ma tylko tekst, w którym mógłbym się jako czytelnik odnaleźć, wiersz który mnie zabija albo ocala, który mnie uderza albo sprawia że zaczynam współczuć. Dopiero wtedy zaczynam się interesować autorem.
    Wiersze Mansztajna jakkolwiek dobrze napisane po dwóch trzech wersach wypieram i właściwie nie chce mi się ich czytać. I nie ma tu znaczenia poprzeczka: wieszcz, literat, nastolatek – a to że jest to tylko powierzchnia, że wielu wielu literatów z odpowiednio nastrojonym uchem potrafi tak pisać. Chociaż parę miejsc jest niezłych.

    No widzi Pan, poeta nie ma żadnych powinności prócz tych które ma. Ja nie pytam żebym nie wiedział, i zaraz do Jakobe miał słać listy, tylko że Pan tu tak się wyraził: “Będę się jednak upierał w podobnym duchu, że to jednak Pani nie wie, jakie są wymagania wobec poezji i kim jest aktualnie poeta”. To chciałem żeby Pan chociaż mnie przybliżył co Pan wie, a nie powie o poetach. Bo dlaczego Pan nie chciał tego wszystkiego w spokoju ducha i sumienia bezpośrednio właścicielce bloga powiedzieć to nie wiem. I czy ona jako poetka która wybrała sobie taką a nie inną powinność i jak każdy na swój sposób zmaga się z formą jaka jej pasuje bez względu na to co jakiemu czytelnikowi pasuje – czy ona zasługuje rzeczywiście na to, skoro Pan nóg nie umyje, żeby włazić w te jej wody z butami… Pan mówi że powinna mieć więcej pokory? Że nie powinna zabierać głosu? Że żal? To mi się też wydaje bardzo emocjonalne takie podejście do tematu.

  27. JKO pisze:

    może się nie podobać, ale trzeba przyznać, że to dobra książka.

  28. Przem pisze:

    “w tym właśnie jest problem, że wiersz który wie że jest pisany jest grą literacką nie poezją.”

    I tu jest pies pogrzebany. Dlaczego nie jest? Oczywiście, że jest. Film, który w swojej fabule zawiera opowieść o kręceniu filmu nadal jest filmem. Vide: twórczość Braci Coen. Tam znajdzie Pan przykładów bez liku. To jest właśnie ta szczególna jakość w podejściu do wiersza w “Wiedeńskim High Life’ie”. Dramaty są potraktowane jako ilustracje albo figury geometryczne, którymi autor obraca w palcach. Po co? Myślę, że po to, żeby zakrzywić relację między podmiotem lirycznym a autorem (w tym sensie zbliża się w założeniach formalnych do Masłowskiej). Można oczywiście uderzać w sprawdzoną nutę i pisać tysięczną wersję trenów Kochanowskiego z pozycji załamanego ojca, ale nie szkoda Panu czasu na czytanie tej samej opowieści w tej samej aranżacji? Mnie trochę szkoda, teraz chciałbym czegoś innego. A że Pana porusza tylko Kochanowski – no cóż.

    “czy ona zasługuje rzeczywiście na to, skoro Pan nóg nie umyje, żeby włazić w te jej wody z butami”

    Panie Jaromirze, nie mówiłem o myciu nóg w wierszykach Pani Ewy, mówiłem o płyciznach poetyckich, które nie sięgają kolan, o zrytmizowanej grafomanii. Nie sądzę tym samym, żeby Pani Ewa była poetką, ale sama także się za taką nie uważa. Tyle ode mnie. Teraz znów zamilknę.

  29. Ewa > Przem pisze:

    Dlaczego Pan uprawia taką ohydną, komunistyczną retorykę? Przecież Jaromir nie napisał nic takiego, że porusza go tylko Kochanowski. Przy Panu nie może paść żadne nazwisko, żadne pojęcie, by Pan czegoś nie przekręcił i nie imputował. Wszystkim młodym, którzy w starym systemie nie nasiąknęli tym sposobem dyskutowania, polecam eseje „Wpadło ziarno między żarna” Aleksandra Sołżenicyna, by dowiedzieli się o mechanizmie perswazyjnej manipulacji. Przykładem użycia tych wszystkich sposobów i sposobików był sieciowy Doktor Kinbote. Widzę, że Panu też nie jest to obce.
    Pan przeminie, przeminie poeta Jakobe Mansztajn, przeminie Rada Puchaczy. Pozostanie tylko płacz i zgrzytanie zębów.
    Braca Coen… tam nie ma z nich nic. Masłowskiej zresztą też nie ma, ale to na plus.
    I proszę się tak nie pastwić nad moją poezją, bo jaka jest, ale jest. Delacroix nie powiedział, że o poezji nie mogą wypowiadać się grafomanii. Miał na myśli tylko to, że ktoś, kto się nie zmagał z tworzywem, że nie ma pojęcia, na czym polega proces tworzenia, nie powinien się wypowiadać. A Pan? Znamy poezję Mansztajna, ale przecież Pan nie jest Mansztajnem, a tak się tu arbitralnie o poezji wypowiada. Kim Pan jest że Pan ma czelność wypowiadać się o poezji? By ta dyskusja miała sens i jakąś symetrię proszę nie mydlić uczonymi rozprawami o strukturze wersów Mansztajna tylko albo wstawić tu jakiś swój wiersz, albo napisać, gdzie je mogę przeczytać.

  30. Ewa > Przem pisze:

    I jeszcze jedno. Proszę pamiętać, że poezja jest królową sztuk. Jest to bardzo wybredna królowa. Do jej orszaku może dołączyć niewielu. Ale radość przebywania w jej obszarze jest wielka i niezbędna dla naszego ziemskiego przebywania, bo stanowi zabezpieczenie przed okrucieństwem i autodestrukcją świata. Nie odmawiam poecie Jakobe Mansztajnowi ani potrzeby pisania wierszy, ani potrzeby ich drukowania. Więc proszę mi też tego nie odmawiać. Jakobe Mansztajn znalazł się w przestrzeni publicznej, zdobył prestiżową nagrodę polskiego świata literackiego i ja oddałam mu moją blogową uwagę i trud czytania jego wierszy. Wczoraj ściągnęłam na mój blog pół tysiąca czytelników. Więc proszę Pana chociaż o odrobinę uczciwości i już niech Pan tych nóg nie myje, bo są ludzie, którzy im więcej się myją, tym są bardziej brudni.

  31. Przem pisze:

    Wszyscy przeminiemy, to prawda. Poeta Mansztajn też pewnie przeminie, ale dziś jeszcze daleko mu do tego. Z braci Coen polecam oczywiście obraz “Barton Fink”. Tam można dostrzec to, o czym mówię – przenikanie się światów bohatera lirycznego i autora spektaklu. A jeśli pyta Pani o moje prawo do wypowiadania się o poezji, to mogę powołać się na to samo prawo, które pozwala Pani mówić o poezji. Niezależnie od tego, że oboje jesteśmy grafomanami, z tą różnicą, że ja w obliczu swojej grafomanii nie wygłaszam tak radykalnych sądów wartościujących na temat dziedziny, w której mam tak przeciętne wyniki.

    Ale może przerwijmy już tę dyskusję, bo widzę, że jest ona dla Pani ciężka. Pozdrawiam i do usłyszenia innym razem.

  32. Ewa > Przem pisze:

    Przemijanie oczywiście nie w sensie fizycznym, jeśli ktoś miałby tutaj doszukać się w Pańskim komentarzu aluzji do mojego wieku. Bo jeśli chodzi o wiek fizyczny w produkcji poetyckiej, to w wieku Pana Jakobe wielu geniuszy już umierało pozostawiając nie pięćdziesiąt, ale pięćset rewelacyjnych wierszy.

    Również pozdrawiam, ale ja nie mogę jeszcze zakończyć dyskusji, mimo, że Pan podobno jako niekompetentny żadnych arbitralnych sądów tu nie wygłaszał, to muszę być konsekwentna i sprawę doprowadzić do końca wątku, bo przecież niemożliwe, by w Sieci istniał tylko jeden grafoman, czyli Pan, który jest obrońcą poezji Jakobe Mansztajna, a żaden prawdziwy poeta się tu nie odezwał. O Jaromira Burego może Pan być spokojny. Jest pod pseudonimem, ale to absolwent polonistyki UJ, były redaktor pisma literackiego i znam jego bardzo dobre wiersze. Natomiast w wątku pojawił się jeszcze jeden, pewnie prawdziwy poeta który książkę przeczytał i wypadałoby go do dyskusji zachęcić.

  33. Ewa > JKO pisze:

    Z komentarza wynika ( pojawił się Roman Knap, ale on nie pisze, że zna ten tomik), że Pan przeczytał Jakobe Mansztajna „Wiedeński high life”. Czy mógłby JKO swoje oszczędne słowa w miarę wolnego czasu rozwinąć? Dlaczego książka jest dobra? Czy JKO się podoba? Czyj sąd wygłasza pisząc w trybie przypuszczającym? Bardzo proszę.

  34. Ćma barowna pisze:

    Trafiłam na tę recenzję przypadkiem, przeczytałam od góry do dołu i myślę, że gdybym chciała się odezwać, to wszelka dyskusja i tak będzie próżna. Pani najwyraźniej o wiele więcej wie na temat intencji poetyckich Jacobe Mansztajna, stanu jego umysłu i jego wiedzy na temat życia i smierci, niż wszelkie gremia jurorów, krytyków i czytelników, więc pozwolę sobie tylko powiedzieć, że mi się podobało. Bardzo.

    Ćma

  35. Ćma barowna pisze:

    Mówię oczywiście o książce “Wiedeński high lif”, a nie o “recenzji”.

  36. Ewa > Ćma barowna pisze:

    to proszę tak wnikliwe komentarze wklejać na blog Jakobe Mansztajna, a nie u mnie. U mnie trzeba się trochę wysilić. Pochlebców nie toleruję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *