Przegląd śląskich galerii: listopad 2007

Katowice

Rondo Sztuki

Najważniejszym wydarzeniem był niewątpliwie Topor w Katowicach.
Pomijając szeroko komentowane w lokalnych mediach wszystko, co się wokół Rolanda Topora działo w ramach XVI Górnośląskiego Festiwalu Sztuki Kameralnej Ars Cameralis, najlepiej skupić się na wystawionej w galerii Rondo Sztuki działalności plastycznej tego giganta różnorakiej twórczości.
Oczywiście, pisząc tutaj, na tej stronie, nie będę przedstawiać kogoś, kogo znamy dokumentnie.
Wyjątkowo w Polsce w PRL-u artysta ten, chociaż skąpo, był znany i nam przybliżany („Przekrój”, ‘‘ Szpilki”).
A jednak Topor działa jeszcze inaczej skomasowany w wystawowej sali i pokazany „na żywo”, gdzie można, chociaż wycinkowo, śledzić różnorodne odnogi jego filozofii. Cykl plakatów dla München Kammerspiele szeregowo wywieszonych, poziomych barwnych toporowskich rysunków jest plakatowo syntetyczny, mimo niesłychanie odległych, niemal barokowych skojarzeń.
Topor powala jednością wyrazu swojego uniwersum, które wyczuwalnie promieniuje ze wszystkiego, czego dotyka. Sadyczne linoryty z perwersją zawsze przetworzoną na dystans i naigrawanie, zawsze spoza problemu a nie, jako uwikłana autorska osobowość. Pod presją strasznego świata są wypreparowane i niemal wycięte i oddzielone już od świata powierzchownego. Nie jest to nawet podświadomość, ani nadświadomość, tylko taka wewnętrzna diagnoza, której artysta nie boi się już wypowiadać. Topor jest zawsze wyżej tego, co przedstawia i horror nie jest horrorem, a zawsze wykwintnym żartem wprost proporcjonalnym do wagi problemu. Bardzo rzadko udaje się artyście tak przeintelektualizowanym tak lapidarnie i selektywnie o tym mówić.  Nie ma sensu tu powtarzać o korzeniach surrealizmu, o patafizyce Jarrego i wszystkich najwartościowszych wpływach francuskiego powojennego intelektualnego boomu plastyczno – literackiego. Czy oglądamy wypracowane cykle ilustracji do własnych i cudzych utworów („Opowiadanie o trzech linijkach”, „Pięć listów miłosnych”), zawsze promieniuje bezkompromisowa wewnętrzna wolność, mimo zapewnień o permanentnym, panicznym strachu.
Prace artystów polskich wynikiem happeningu „Pan Topor dziś nie przyjdzie” – hommage à Roland Topor w dziesięciolecie śmierci Topora i wernisażu  można oglądać na piętrze szklanej kopuły galerii Rondo Sztuki.
Są to np. ogromne dwie barwne fotografie Grzegorza Klamana kobiecej intymnej części ciała; jest rzeźbiarska forma zatytułowana „Źródło” Izabelli Gustowskiej; instalacja Mirosława Bałki; Paweł Althamer pokazuje  szklane akwarium z zamkniętymi w nim ludzikami plażowiczów rzeźbionych w piasku; Grzegorz Sztwiertnia  prezentuje wannę podłączoną do telewizora.
Wśród wielu sław i ważnych nazwisk i autorytetów (Jan Gondowicz) zaproszonych do Katowic, należy odnotować przyjazd z Paryża syna Nicolasa Topora, absolwenta tej samej co ojciec, Akademii Sztuk Pięknych w Paryżu.
Również należy wspomnieć obecność partnerki Topora – Marie Binet. Z jej kolekcji pochodzą wszystkie prezentowane na wystawie prace.
Galeria „Na Żywo”

Cykl portretów kobiecych Mari Adamus Biskupskiej, absolwentki krakowskiej akademii Sztuk pięknych, oraz Akademii der Bildenden Kuenste w Norymberdze oraz stypendystki malarskiego projektu w Grenadzie programu Ligii Miast Europejskich pokazuje galeria Radia Katowice.
Obrazy w konwencjonalnej technice olejnej malowane są oszczędnymi środkami. Artystka stara się minimalizować i syntetyzować plamę barwną do niezbędnego minimum, dla uzyskania mocniejszego efektu wyrazu portretowanej postaci kobiecej.
Niestety, mimo niewątpliwej biegłości warsztatowej i tzw. „śmiałości pędzla”, niejednokrotnie wielki temat kobiecej natury ulega korozji i spłyceniu. Artystka posługując się konwencjonalną techniką i ubiegłowiecznym nawrotem do ustalonego malarskiego kanonu, nie może w tym wypadku równocześnie sięgać po dzisiejszą postmodernistyczną ironię i komiksowy schemat.

Szyb Wilson

Ta piękna, jak czytam, prywatna galeria w katowickim Janowie jest wspaniałym, charakteryzującym nasz region osobliwym miejscem. Obiekt przemysłowy adaptowany na pokaz sztuki jest zabytkiem Techniki Górnego śląska, Łaźnią i cechownią kopalni Wieczorek wybudowany w 1918 roku. Szyb Wilson jest paradoksalnie do pierwotnego przeznaczenia idealnym miejscem na prezentowanie sztuki nowoczesnej. Zdawałoby się, idąc myślą romantyków i Williama Blake’a, technika załatwi wszelką duchowość na amen, a tu przemiana i przeobrażenie.
Oczywiście, widz jest już na wstępie ukarany za naszych przodków i za zniszczenie industrialne świata, ale to masochistyczne przekroczenie progu galerii Wilson niesie pokutnicze oczyszczenie.
Przechodzimy więc, jak głosi internetowa Wikipedia, Małą Galerię, gdzie jest stała ekspozycja pamiątek i zabytkowych przyrządów kopalnianych ubiegłej epoki. Wita nas też pierwszorzędnie namalowany przez Mariana Wyrożemskiego ogromny, barwny Lenin.
Duża Galeria, czyli zalana słońcem z ogromnych okien obskurna sala w stalowych i pordzewiałych barwach ubiegłowiecznej solidnej konstrukcji braci Zillimanów mieści największą część wystawy niemieckiej grupy Querschlag z Chemnitz i Pawła Orłowskiego.
Właśnie instalacja polskiego rzeźbiarza stanowi oś całego projektu puppet show zaprezentowanego tej jesieni w Katowicach. To są wycięte z grubej blachy sylwetki strażników, symbolicznych kafkowskich postaci strzegących i pilnujących, by show trwał nadal.
Querschlag – jak czytam na stronie Künstlergruppe Querschlag oznacza ucięty krzyż i artyści Dirk Hanus, Michael Goller, Michael Knauth, Peter Piek stanowią twórczy zespół spotykający się ze sobą raz w miesiącu, by wspólnie tworzyć przyszłe pokazy i finalizować swoje pomysły. Dzięki różnicy wiekowej, oraz używania dosłownie wszystkich środków wyrazu rejonów literatury, sztuk plastycznych i dźwięku, mogą zabierać głos na wszelkie możliwe sposoby.
Katowicki pokaz to podział na poszczególne pokoje – kabiny, ilustrujące stan naszego ducha u progu XXI wieku. Wokół instalacji Orłowskiego dzieje się więc piekielny spektakl już nie ludzi lalek, już nie lalek, a zmutowanych i uczłowieczonych mechanizmów. Co do tego doprowadziło? Mamy więc i portret Mao na całą ścianę i wszystkie akcesoria ideologicznego prania mózgu. Mamy przede wszystkim sex zmieszany z polityką, z przyjemnością – jako katorgę i obowiązek społeczny – a także dominację resztek instynktu zwierzęcego. Pokój lalek przeznaczony do smutnego samotniczego onanizmu jest przerażający, na ścianach jakieś strzępy ludzkich zakrwawionych płodów. Dalej eksperymenty medyczne, pokój urzędniczy z niszczarką do dokumentów i totalna destrukcja. Potem pokój religijny z kiczem sentymentu i taniej wolności wyznaniowej; pokój, a raczej kabina podświadomych strachów i horror wypartych i nieuświadomionych demonów. Wszystko złożone z fotogramów, obrazów olejnych, rzeźb, dźwięków, światów teatru absurdu. Histeria przekazu wzmagana jest właśnie tym obiektem samym w sobie, schyłkowym i destrukcyjnym.
Grupa w swoim manifeście, jak czytam dalej na stronie internetowej, właśnie chce wstrząsnąć, chce odejść od humanitarnych, ciepłych sposobów ubiegłowiecznej sztuki, która wygodnie nas usypiała. Odżegnując się od mediów, od degradującego nas codziennie procesu podsuwania nam leków i frustracji metodami nieczystymi i zakłamaniem, artyści działają rewolucyjnie, anarchicznie i bezkompromisowo. Ten artystyczny underground widocznie najlepiej czuje się w kopalni, gdzie też w końcu drążono korytarze. Teraz, jak widać, służy do drążenia mózgu.
Społeczeństwo nienawidzi prawdziwych artystów, artysta jest zawsze przeciwko społeczeństwu.
I dobrze, że to oni wchodzą w miejsca zatracenia i zniszczenia, by je zabliźniać.

Gliwice

GLIWICKI MIESIĄC FOTOGRAFII

Niestety, nie udało mi się w listopadzie pojechać do Gliwic, ale dla kronikarskiego porządku dokumentuję ten wysoce wartościowy miejski projekt, obejmujący większość gliwickich galerii, które w jednakowym czasie zaprezentowały najlepsze, historyczne i współczesne osiągnięcia tego gatunku.
Mam nadzieję, że ktoś z kolegów nadeśle obszerne sprawozdanie z toczących się tam dyskusji i konferencji.
Jak czytam – Festiwal koordynowało Muzeum w Gliwicach obejmując jedenaście wystaw w różnych miejscach miasta.
Pozostaje mi jedynie je wymienić: Willa Caro: Michał Sowiński (Akty); Galeria Esta: Jerzy Lewczyński (Fotografie do czytania); G-M Studio: Marek Gertsmann i Jerzy Malinowski (Przestrzenie tożsamości): Galeria w Ratuszu: Mariusz Forecki (Okruchy dnia); Palmiarnia Jacek Gąsiorowski ( Portrety); Galeria SMS:  Carolina Lopes artystka portugalska  (Abstrakcje); Galeria Na2P:  Anna Sielska (Czysta Formalność); Galeria ZPAP „po schodach”: „Grupa Fotograficzna Precel”( Krzesła – tryptyk); Młodzieżowy Dom Kultury w Gliwicach „Grupa Fotograficzna Precel”( Świat dziecka); Galeria Pasja:  Maciej Pokora – Skóra moich drzew; Galeria Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej: (Ginące piękno – architektura górnośląskiego modernizmu dwudziestolecia międzywojennego);
Oddział Odlewnictwa Artystycznego: (Śląskie sfumato. Opowieść o pięknych fotografiach i trudnej historii Śląska).

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2007, Przegląd galerii śląskich i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *