Demon

Czemu ołówek twój przedziwny
Rysuje mój murzyński profil?
Choć wiekom go przekażesz innym,
Sam go wygwiżdże Mefistofel.


Aleksander Puszkin przełożył Seweryn Pollak


1.

Kobieta pięćdziesięcioletnia.
Ma imię takie, jakie dawano w czasach jej urodzenia: Krystyna, Ewa, Mariola. Ma na imię Mariola.

Jedzie windą szpitalną. Szpitala, który obsługuje takich jak ona, blisko mieszkających: poradniami specjalistycznymi, salami operacyjnymi. Chorobę, która jest jak się wchodzi, a ustępuje przy wyjściu.
Jedzie. Weszła razem z młodą wychudzoną dziewczyną, zahukaną, ugrzecznioną. Razem czekały, aż winda się zatrzyma, by wsiąść, zaryzykować, mimo zło wróżebnego napisu: SPRAWDŹ CZY JEST KABINA.
Weszły. Pamięta tę klamkę w kształcie koła, wyślizganą od dotyku rąk. Skuteczną. Zatrzaskującą kabinę.

Poradnia jest na najwyższym piętrze, niemal na strychu i nazywa się: Chirurgia ręki. Aż dziw, że te wszystkie czekające kobiety mają problemy właśnie z ręką. Są niemal identyczne, stare, otyłe, bezpłciowe, martwe. Siedzą nieruchomo, w beretach. Z torebki od czasu do czasu wyjmują chusteczkę, by ją zaraz zamknąć i powrócić do dawnej nieruchomości.
Mariola wyjmuje z plecaka Puszkina i próbuje czytać, ale jak tylko udało jej się złapać pielęgniarkę i zarejestrować przed upływającym właśnie limitem przyjęć, nadchodząca kobieta z rozłożystym siedzeniem zajęła jej krzesło. Rozglądnęła się bezradnie i stała oparta o ścianę. Dwadzieścia par oczu ze znudzeniem świdrowało ją i przykuwało do ściany.
– Kiedy przyjść? O której wyjdzie ostatni pacjent?
Pielęgniarka czuje się dotknięta. -A skąd mogę wiedzieć?
– A dlaczego nie? – Nie można orientacyjnie?
– Nie.

Wychodzi. Winda jest pusta. Ten sam napis: Sprawdź przed wejściem, czy jest kabina. Czerwone, ostrzegawcze litery.
Gdy wraca, stan po 3 godzinach jest identyczny. Dwadzieścia kobiet w beretach siedzi nieruchomo. Pielęgniarka wychodzi z gabinetu lekarza i natychmiast zauważa obecność Marioli.
– Pani była wołana już siedem razy! Niech pani wejdzie zaraz jak pacjentka wyjdzie!
Mariola zdołała przeczytać jedynie przedmowę Tuwima i zorientować się, że Natalia Gonczarowa była wredna. Nigdy nie kochała Puszkina, nigdy nie zamierzała go pokochać, a on oddał za nią życie.

Lekarz omiótł ją męskim wzrokiem i pokornie pogrążył się w niezapisanej niczym karcie pacjenta.
– Wzywałem panią siedem razy. Może się teraz uda – powiedział niby do siebie, od niechcenia, ale na wstępie uczynił ją winną.
Położyła kurtkę i plecak, a na nim Puszkina. Pielęgniarka właśnie wróciła i okazało się, że to jej krzesło. Jak nieczystości, chwyciła po kolei leżące rzeczy, na końcu Puszkina i zasypała nimi Mariolę.
Ta ściągała nieudolnie sweter, zostając w płóciennej bluzce.

Lekarz nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Wczytywał się w skierowanie od lekarza domowego i stamtąd czerpał wiadomości o chorobie.
Westchnął. Był rosły, w średnim wieku, witalny i zażywny.
Spotkania z pacjentami stanowiły dodatkowy bonus za niedostatecznie wysoką pensję i zawsze potrafił jakiś psychiczny kęs wygospodarować dla siebie. Pozornie czuł się niezręcznie, co pokrywał przesadną pewnością siebie. Od razu się zastrzegł, że nie będzie jej tłumaczył ani skutków, ani przyczyn bezwładu ręki.

Wtedy po raz pierwszy się przestraszyła bagatelizując wcześniej rękę. Była lewa, niepotrzebna właściwie do niczego, można było ją używać do przytrzymywania i nawet noszenia, ale to, że się jej nie dawało podnieść do góry, nie było kłopotliwe. Ale bolała w nocy i budziła, a teraz okazało się, że tak może zostać. A rower? Wpadła w panikę.
Nie da się jeździć na rowerze. Z taką uschniętą ręką. To kara pewnie za Franka. Gdy zaproponował jej seks na plenerze, malował tylko prawą. Lewą miał uschniętą. Gdy odmówiła, nie znał jej więcej, ledwo się do niej na wernisażu odezwał. Gdy umarł na raka, nie pojechała na pogrzeb. Nie żałowała go. A jednak to, że nie miał partnerki, okazało się prawdą. Wyniósł się od żony i dopiero przed śmiercią znalazł kobietę i zaraz umarł. To pewnie za tego Franka, za karę, że tak źle o nim myślała.

Lekarz wypisywał receptę. Pielęgniarka spijała wzrokiem jego ruchy.
– Źle wpisałem nazwisko – powiedział. Wszyscy w gabinecie wiedzieli, że na receptach nazwiska są wcześniej wydrukowane i Mariola poczuła się z pielęgniarką jak opiekunka rozwydrzonego bękarta.
Zmiął gwałtownie.
Pielęgniarka przygotowała nową. Tamtą zabrała, wygładziła.
Wykaligrafowała: anulowane.
Popatrzył na Mariolę. Postanowił jednak popisać się wiedzą i znudzonym głosem relacjonował:
– Jeśli od grudnia, to stres. Wszystko, nawet cukrzyca jest ze stresu. Pani miała taki zawał w barku. Tak samo, jak serce, tylko lepiej, bo w barku. Zator. Mogłoby przejść samo, ale nie musi. Będziemy próbować. Najpierw pastylki, potem zastrzyki.
– Lekarz sam da zastrzyki, – wtrąciła się pielęgniarka. – Proszę nigdzie nie chodzić.
– Mąż mi daje zastrzyki, – wyjąkała Mariola spłoszona.
– Nie w pupę! – dorzucił.

W aptece okazało się, że wszystko kosztuje 100 zł i Mariola pieniędzy nie miała.
Było to w Wielką Środę, w dniu, kiedy Judasz dostał pieniądze od Sanhedrynu i w tym dniu na internetowym blogu Beta ogłosił założenie nowego, oddzielnego blogu.

2.

Wielkanoc była wcześnie. Długa zima pozbawiła miasto zieleni i nawet nie było pączków. Tę zupełną jałowość życia z nastrojem najważniejszych świąt chrześcijańskich mówiących o Zmartwychwstaniu rozjaśniało słońce. Ludzie błyszczeli nowymi ubraniami, sztucznymi kwiatami i wycieczkami do kościoła. Ta gorliwość rytuału wprowadzała pozorny ład i spokój.

Pastylki nie pomagały. Mariola miała nadzieję, że zaprzestanie pisania na blogu przywróci jej równowagę i napisała Becie, że to, co już tam umieściła, to ostatnie teksty. Był młody i traktował ją z dystansem i zdziwieniem, a w miarę upływu czasu, lekceważeniem. _ Wszelkie próby wymuszenia jakiegoś poprawnego zachowania kończyły się dla niej najwyżej szkolnym udaniem. Tym razem nie odpisał.

Blogi literackie zaczynały toczyć się już wypróbowaną praktyką zachowań, wytrenowaną od kilku lat i właściwie panowały już ustalone, niepisane prawa. Na większych, znaczących portalach rokujących szansę na zakwalifikowanie się wsparciem znajomych do konkursów literackich lub otarciem się o znaczące nazwisko, grupa zasiedziałych osób pilnowała, by jej nie powiększać.
To, co przeżyła w swoim życiu zawodowym w kontaktach z grupami malarskimi, jak na dłoni uwidaczniało się w blogowym życiu. Przeżycie widza było tak samo bolesne, jak uczestnika.
Kiedy kilka lat temu w skutek telefonicznej pomyłki sekretarki BWA, w czasie, gdy dyrektorka na koszt biura bawiła w Londynie i ta przerażona zmarnowanymi miejscami pleneru zaprosiła Mariolę i Mariola pojechała. Po 12 godzinnej jeździe pociągiem, została tam histerycznie przyjęta. Nie to było upokarzające, że tylko z uwagi na te 12 godzin pozwolono jej zostać, ale nagle znalazła się w środku rozdawnictwa intratnych chałtur, co musiało odbywać się na jej oczach. Przypadkowy świadek – jakim się nagle stała – wzmagał agresję i mimo ewidentnego pustostanu, (a plastycy kapryśnie przyjeżdżali lub nie) po tygodniu, wymawiając się brakiem miejsc, kazano jej wyjechać. Zobaczyła wszystkich projektantów banknotów, znaczków, pism dziecięcych i gazet, profesorów Akademii.
Wszyscy byli obok, jej nie przydatni ani ona im.
Podobnie było na blogach. Nawet nie próbowała tam terminować, w jej wieku było niewielu, Internet należał do pokolenia wstępującego.
Dała się uwieść pozorowi inności kontaktów, a technika ukryła tymczasowo podszewkę istoty ludzkich charakterów. Słowo wbrew logice zastępowało ciało i głos, ten wyświetlony na ekranie komunikat, emocjonalnie zupełnie starczał i zadziwiająco żył.
Beta, który właśnie został wygnany z najbardziej liczącego się portalu, gdzie młodemu i ambitnemu krytykowi literackiemu zapewniłby nadzieję na pracę w swoim zawodzie, zdesperowany odpisał.
Zaczęła pisać na blogu, który założył, a do nich przyłączył się starszy o 10 lat od Bety, Alfa.

Było to rok temu i gdy w grudniu po trzykrotnych próbach opuszczenia blogu powróciła, by natychmiast zostać poddana jakiejś grze międzyludzkiej i po tym, jak została zignorowana, obudziła się z bólem ręki, której nie mogła podnieść do góry. Śnił jej się Alfa, pulchny, czarnowłosy niski chłopak, który przyjechał z drugiego końca Polski i wszedł im z progu do małżeńskiego łóżka, leżąc z nimi w trójkę. Ona pytała we śnie, jak on opuścił żonę i dwoje małych dzieci, ale nie opuścił, ot tak przyjechał w celu nieokreślonym. Ten proroczy sen, towarzyszący Marioli przez następne trzy miesiące jako znak zapytania, podczas których nie poznała ani jego twarzy, ani głosu, zawsze był symbolem nieokreśloności, a zarazem i władzy nad nią.

Norwidowe „będziesz się z nią kłócił i godził” polega na ciągłej huśtawce niewiedzy o winie. Nigdy nie wiedziała, czy jej dyskomfort psychiczny jest urojony, czy ma konkretne przyczyny. Bo niczego, ani o Alfie, ani o Becie nie wiedziała. Problem polegał też na złej interpretacji jej, a ona chcąc siebie wyjaśnić, natrafiała na zdecydowany opór. To oni pragnęli ją widzieć taką, jaką chcieli i z jej strony ruchy były niemożliwe. Wszystko było zdumiewające. Ona, Mariola, która chlubiła się znajomością duszy ludzkiej, wchodziła w bezsensowne pułapki czyjejś uzurpacji i wmówienia.

3.

Marina Cwietajewa kochała Puszkina bez względu na to, że dawno umarł. Nawet oddech przypadkowego Murzyna w paryskim tramwaju wprawiał ją o drżenie.
Tatiana była zawsze wzorcem kobiecego postępowania i wszystkie związki uczuciowe Cwietajewej były nieudane. Założenie nie udania, pierwotnej deklaracji przed ukochanym, skazane na odmowę, to źródłowy schemat syndromu Tatiany, który powielała z uporem i dumą. A jednak nie można odmówić jej intuicji w wyborze partnerów. Wszyscy zaczepiani byli pierwotnie jej przeznaczeni i bezbłędność ich rozpoznania, jak i związana z tym nieracjonalność, skazywała ją na ustawiczne cierpienie. Cwietajewa walczyła do ostatka o prawo do takich relacji, zweryfikowanych już dawno przez życie i społecznie odrzuconych. Ale tylko ona miała rację, tylko stąd mogła płynąć prawdziwa poezja, niesfałszowana i czysta. Puszkin był poezją, a Cwietajewa żyła dzięki poezji. Cwietajewa żyła tylko dzięki Puszkinowi. To on pokochał Gonczarową z całą świadomością, że go nie kocha i nie pokocha nigdy. Moment miłości niemożliwej, ta jej świadomość i beznadziejność nie jest masochizmem ani solipsyzmem. To jest poddanie się przeznaczeniu, sile wyższej, Bogu. Skazanie, wbrew proroczej wizji cierpienia ma wiele z misji Chrystusa i w grę nie może wchodzić sprzeniewierzenie.
Rozpoznanie. Obraz ławki, gdzie Tatiana stoi, wysłuchuje odmowy Oniegina, gdzie nie siada, bo rzecz ma się odbyć w równości, Cwietajewa w swoim szkicu przywołuje kilkakrotnie. I powtórzenie, też na stojąco, Tatiana odmawia Onieginowi, ale tym razem kochają oboje, wzajemnie. Miłość Cwietajewej jest wieczna, nieśmiertelna jak Piekło i taka jest miłość Puszkina i Tatiany.
Zawsze mówiłam pierwsza i zawsze odchodziłam, nie obróciwszy nawet głowy, napisze Cwietajewa. Zawsze odchodzili, ale to ja odchodziłam, napisze Cwietajewa. Bo odejście jest zawsze w sprzeniewierzeniu, w propozycji niegodnej, której przyjęcie nigdy nie jest nadrzędne wobec o wiele większej wartości, jaką jest miłość.
Tatiana odchodzi, kochając Oniegina i nigdy tego nie żałuje.
Puszkin ginie, odchodzi ze świata. Cwietajewa wiesza się na haku u sufitu. Odejścia są zawsze w czasie, gdy miłość żyje, gdy zostaje, a ciało odchodzi w niebyt.

Mariola chciała pisać i pisała. Kto wie, co to jest warsztat pisarza, jak się nie pisze. Pisała jak umiała. Oni mieli już jakieś publikacje i wrodzoną sprawność. Może to był właśnie zachwyt Tatiany.
Napisała od razu, że się zachwyca ich pisaniem. Zrewanżowali się natychmiast. Też, pisali, też im się jej pisanie podoba. Ale im dłużej pisała i teksty jej wymagały coraz większego wysiłku i emocjonalnego zaangażowania, jakąś matematyczną prawidłowością, wprost proporcjonalnie do tego jej wysiłku, słabł ich entuzjazm. Proces degradacji w ich oczach nie był prosty, ani łatwo wytłumaczalny. Pytanie o grafomanię było bezzasadne, bo niewidoczne podtrzymywanie jej aktywności odbywało się wbrew obiektywnej ocenie. Na potrzeby tych dwojga osób w ogóle nie istniała, mogła natomiast być użyta w każdej chwili. Ta groźba kompromitacji, ten wstyd jako kara za zuchwałość pisania, wisiała zawsze jako masochistyczne narzędzie opresji, chwilowo odroczone.
Najpierw następowało rozpoznanie. Pisał Alfa, a komunikacja z Betą, od której się odżegnywał, była dla niej rozpoznawalna.
Śmiała się w duchu z tej dziecinnej, szkolnej konspiracji, nie przyznawała się do swojej wiedzy z prostej, racjonalnej przyczyny oszczędności słów. Jakieś trudne do udowodnienia pretensje mogłyby tylko ją ośmieszyć i mimo, że starała się prowadzić czysty dialog, stawało się to coraz trudniejsze. Pułapki niedopowiedzeń, porównania i wieloznaczne metafory w tekstach oficjalnie publikowanych w Internecie, jak i w korespondencji prywatnej, zaczęły żyć osobnym, wyemancypowanym życiem.

4.

Cwietajewa pisze o sobie, że jest czysta. Demon, niezbędny do powstania poezji jest dla niej taką samą oczywistością, jak dla dzisiejszego poety sponsor konkursu poetyckiego. Zatrucie fałszywymi poetami i odczuwanie ulgi w obecności Puszkina, Cwietajewa traktuje jako rozpoznanie.

Mariola, poznając Alfę i Betę rozpoznała w nich prawdziwych pisarzy.
Nie powinna Cię czytelniku dziwić ta egzaltacja, ani nie powinieneś kpić z początkującej literackie, a kończącej biologiczne życie – Marioli. Zawsze następuje przecież opisane drobiazgowo przez Lorenza zjawisko utożsamiania rodziców natychmiast po wykluciu sie z jajka – gęsi gęgawej.

Jałowość intelektualna środowisk malarskich, całkowite wyposzczenie międzyludzkie, gdzie alkohol i nikotyna wyrugowały najprostszą możliwość porozumiewania się za pomocą słów, spowodowała reakcję zachwytu. To, że ich teksty, barokowe, finezyjne zabawy słowne Alfy i agresywne, energetyczne i dowcipne Bety, nie działały na nią toksycznie, przyjęła jako objawienie.
Odtąd wymiana listów, uwag, dygresji i blogowych elaboratów nie miało końca. Uwierzyła w utopijną, demokratyczną możliwość literatury, gdzie wiek się nie liczył, ani stopień wiedzy. Liczył się tylko demon.

W momencie, gdy Beta radośnie pisał do niej, że blog ożył po jakiejś dyskusji i błyskotliwej wymianie zdań, odczuwała dumę. Alfa też nie szczędził jej pochwał podkreślając cenne komentarze.
Równocześnie robił aluzje do jej kobiecości wielokrotnie eliminując różnice pokoleniowe. Ten internetowy podryw, subtelny na tyle, by nie wymagał żadnych deklaracji, wprowadzał aurę męskiej galanterii i mieścił się w staroświeckim stylu Alfy. Seksualność została wprowadzona jako obowiązek, a nie zakochanie. Relacja rycerza do damy była o tyle śmieszna, że na blogu omawiali tak wulgarnych pisarzy jak Jelinek czy de Sade. Naturalność Marioli, która była zbyt słaba, by weryfikować wszystkie wmawiane jej nadużycia, pozwalała wszystko na komfort bezpieczeństwa. Była bowiem, jak Cwietajewa, czysta.

Hirigoyen w swojej psychologicznej pracy o mobingu wprowadza wielokrotnie zjawisko współpracy ofiary z oprawcą. Ofiara, poprzez mylne rozpoznanie sytuacji stara się nie tylko kamuflować i zacierać ślady zbrodni partnera, ale i je prowokować. A jednak nie ma to nic wspólnego z masochizmem. Motywacją jest misja i posłannictwo w pomocy bliźniemu. Ofiara chce uratować, zbawić swojego oprawcę. _ Trudno tu doszukiwać się neurotycznych przyjemności w uczestnictwie w szlachetnym celu. Była jakaś zależność wiekowa, odpowiedzialność starszeństwa i zawodowa hierarchia. To było dane i oczywiste i niepodważalne. Mariola czuła się też odpowiedzialna i zarazem winna nadużycia pragnień partnerstwa. Gdy zdała sobie sprawę, że partnerstwo jest złudą i chyba najważniejszą kartą przetargową, zaczęła się wycofywać. Towarzyszyły temu drobne aluzje i nie do końca sprecyzowane powody, drobne ukłucia, zamieniane natychmiast w wmówienie jej złego zrozumienia.
To wycofywanie się – szczególnie Alfa potrafił nagle wzbudzać litość i poczucie jej winy zbyt pochopnego osądu – wielokrotnie używał argumentu skrzywdzonego – prowokował ją do wysyłek płyt, filmów, książek, deklarował za przysługę rewanż natychmiastowy, krygował się, tłumaczył niemożnością zakupu w swoim mieście – a gdy ona wysyłała, nawet nie powiadamiał o otrzymaniu przesyłki. Nie były to wielkie sumy, ale miało jakiś ukryty cel obligacyjny. Związywał Mariolę inwestycją w siebie. Ktoś, kto się angażuje w cokolwiek, w tak bezinteresowny sposób, żałuje, że nie zapracował sobie chociaż na współistnienie.

A jednak prosta relacja sympatii czy wdzięczności, okazała się nieosiągalna. Nie tylko nie zgadzał się na jakąkolwiek formę zbliżenia emocjonalnego, ale wręcz karał ją zupełną oziębłością i brakiem kontaktu. Na internetowym blogu wypisywał abstrakcyjne, skierowane w obiektywność błyskotliwe mini eseje, wysokiej próby literackiej, zupełnie ją ignorując. Z Betą, właścicielem blogu żegnała się trzykrotnie zaklinając się, że już nie będzie pisać. On, sugerując opuszczenie jedynie kaprysem i szantażem, namawiał do powrotu. Czuła wtedy swoją nielojalność i niesprawiedliwość opuszczenia Bety, za postępowanie Alfy. Zaproponował jej wyodrębnienie z blogu swojego terytorium i zagospodarowanie go po swojemu.
Zgodziła się i zaczęła pisać. Beta komentował i chwalił, by po jakimś czasie zamilknąć w momencie, gdy niepewne teksty własne Marioli deprymowały ją. Nie wiedziała, czy jest to dezaprobata pisma, czy osoby. Wpisy Alfy w dalszym ciągu były niepowściągliwe i obce, ale były. Gdy przyszły święta Bożego Narodzenia, Beta wysłał jej życzenia, Alfa się nie odezwał.

Wtedy właśnie obudziła się z bolącą ręką, której nie mogła już podnieść.

5.

Przedstawiając historię Marioli, trzeba zatrzymać się na dwóch młodych literatach, którzy odgrywają w tym opowiadaniu najważniejsze role.
Najpierw o Alfie.

Mariola przeczytała o nim w Internecie, że nie przekroczył czterdziestki. Prezentował nurt błyskotliwej dekadencji ocierającej się o perwersje słowne, ale nigdy nie przekraczając granic dobrego smaku. Nie mogła dociec, czy ten wykwintny styl, błyszczący i pełen lekkiego humoru, i ironii, jest wynikiem cyzelerki i uporczywej pracy nad tekstem, czy samoistnym sposobem wyrażania. W prywatnych listach dbał o swój wizerunek równie rygorystycznie i żadna spontaniczność nie miała miejsca. Jeśli hipotetycznie były to teksty wypracowane, to w głowie nie mieściło się to, że poświęca jej, Marioli, osobie nieważnej, tak wiele trudu. Pozostawał wariant samoistnej sztuki pisarskiej, która, podporządkowana twórcy, pisała się sama.

Cwietajewa kwestionuje absolutny słuch poety, nawet gdy jest geniuszem. Nawet, gdy jest w nim demon. Kilkakrotnie podaje przykłady kompromitującej roboty Puszkina, sugerując chwilowe odejście demona.

Ale Mariola a była już zbyt świadoma procesu twórczego, by swojego intuicyjnego pisania w konfrontacji z warsztatem nie porównywać. Dlatego niepokój braku wspólnej płaszczyzny, celowo niemożliwej, z powodu jakości pisania, był zasadny. Bezradność nadrabiała troską i równocześnie pogrążała się w następne uwikłania bez wyjścia.
Alfa porozumiewał się z nią za pomocą estetycznych, wyrafinowanych komunikatów, opisując zdawkowo swoje życie prywatne, które w tym kontekście nie musiało być ani kłamstwem ani prawdą. Jego żona i dwoje małych dzieci, dom, zwierzęta – wszystko było tak samo umowne jak jego pisanie: ledwo domniemanie, ledwo diagnoza i zaraz zakwestionowanie wszystkiego, by znowu jeszcze raz to uwiarygodnić.
Nie wiadomo, czy to było uwodzenie. Dla Marioli był to stan faktyczny, zastany, nie aranżowany dla nikogo. Taki model świata, mikrokosmos pisarza. Pisarz mityczny. Pisarz Stwórca.

Urokowi Alfy uległ dużo młodszy od niego Beta, czego stale dawał wyraz na blogu, jak niesprawiedliwa matka, wyróżniając jedno z dzieci. Beta zachwycał się oficjalnie Alfą, pisanie Marioli całkowicie przemilczając. Prywatnie w listach namawiał ją do kontynuowania, chwalił, oficjalnie ignorował.
Beta, laureat. Beta, absolwent uniwersytetu.

Marioli było bliższe pisanie Bety i wybór pomiędzy młodzieńczą spontanicznością, a wyrafinowaną grą słowną Alfy, oczywistością.
Instynktownie widziała w uczestniczeniu w grze zagrożenie. Nie lubiła gier planszowych, komputerowych, Chińczyka, szachów. Gra w totolotka w konkursach, napawała ją obrzydzeniem. Gry sportowe, olimpiady, mecze, niesmakiem. Ale najbardziej mroziła ją gra międzyludzka.

Cwietajewa nigdy nie grała. Nie grała nigdy Tatiana. Cwietajewa za to ceni wyżej Tatianę od drugiej wielkiej kobiety Rosji, Anny Kareniny. Za to, że nie uległa grze i nie uległa unicestwieniu. Ulec można tylko demonowi, ale on nie gra.

Gdy Beta dołączył do gry, było i tak już za późno. Jednak ten obustronny front jeszcze bardziej przygnębił Mariolę.

Po Nowym Roku Beta zupełnie zamilkł i odezwał się na Wielkanoc. _ Ale nie do niej. Odezwał się w anonimowość sieci, która anonimowo mu odpowiedziała. Wtedy Mariola napisała do niego ostatni list i on ostatni raz nie odpowiedział.

Alfa sekundował sporadycznie wpisom Marioli niemal do końca, skutecznie kwestionując jej wybory estetyczne i moralne. Pojawiał się tylko po to, by powiedzieć nie. Powiedzieć to wykwintnie, niemal pięknie. Nieskazitelna forma odmowy dialogu – bowiem pozornie pisał nie na temat – była bronią samą w sobie, a poprawność formalna dawała złudzenie sprzyjania Marioli. Jednak dla wnikliwszego czytelnika, a było to kierowane właśnie do takiego, te niuanse były ewidentnym naigrywaniem się z tekstów Marioli. Jej bunt w ramach przyzwolenia, by nie zostać odebraną jako pełną pretensji, egzaltowaną i przewrażliwioną wariatką, musiał być z konieczności, subtelny. Toteż dawała słaby odpór, większość dotknięć ignorując.
Gdy eskalacja wrogości stawała się widoczna, wiedziała już, że pisać dalej nie może.

7.

Puszkin w listach i dokumentach ludzi współżyjących z nim, literatów, urzędników, krewnych i arystokratów to geniusz, traktujący swoje życie jako sytuacje całkowicie przejściową i nieważną. Prorocza prośba, by go nie dręczyć, bo i tak niedługo umrze, może nawet ulga, że go ktoś nareszcie zabił, to zniesmaczenie życiem.
Ale jednak jest śladem przyjemności przebywania na świecie – upojeniem, zachwytem.
Konsternacja Mickiewicza – gdy przy stole mówił o sprawach, o których Mickiewicz nie odważyłby się mówić nawet we dwójkę – ta wolność, ta przepaść między konwenansem, a istotą człowieka, to wszystko było przecież Puszkinem. Bez tego Puszkina nie byłoby, nie byłoby geniusza, nie byłoby Tatiany i nie byłoby Cwietajewej. Tatiana to wymknięcie się życiu w obłudzie, to ta możliwość jedyna, zawsze przegrana i zawsze zwycięska. To Cwietajewa do końca.

Czas, gdy wszystko rozgrywało się w okienku komputera był realny i trwał rok, a finał i stopniowa erozja, cztery miesiące. Lecz emocjonalnie był inny, pojemniejszy i gorączkowy, nie mierzalny żadną miarą. Amok, stan nadwrażliwości i podniecenia, oznaki uzależnienia i narkotycznego przedawkowania było pokrewne zakochaniu.
Mariola odczuwała wzmożony głód tekstów, które wchłaniała z przynoszonych kilogramami książek z bibliotek, uzupełniała wiedzę, gorączkowo czytając, dotychczas niedostępne, właśnie tłumaczone wydania.
Czuła przypływ siły i złudny pozór podołaniu wielkiej pracy intelektualnej. Ten wysiłek z początku motywowany szansą współuczestnictwa dwóch młodych literatów, był przyjemny nawet gdy nie wiedziała, dokąd prowadzi. Amatorska wiedza, jakoś tam kontynuowana od czasów studiów, nabrała systematyczności i Mariola miała nadzieję, że wpływa na jej pisarski styl. W połowie całego okresu jej działalności, od rozpoznawczych, niepewnych tekstów, po późnych, zdecydowanych i syntetycznych, pytała siebie i ich, Betę i Alfę, czy ma kontynuować. Nie była to relacja ucznia i mistrza, ani współpracownika i pracodawcy. Była to docelowa nieokreśloność jako cel i jeśli nawet Mariola starała się nikogo nie winić i zachować bezwzględną uczciwość, to nie mogła już nie zauważyć, że pozostawiona jej wolność nie jest wolnością, a opuszczeniem.
Jeśli na początku stanowiła zagadkę i zainteresowanie jej kobiecością mogło wynikać z internetowej nudy, z dostępności kobiety dojrzałej dla dwóch o połowę młodszych mężczyzn, to już po jakimś czasie zamieniło się to w zniecierpliwienie i ranienie. Mąż Marioli, pomagający jej w technicznej stronie zaistnienia blogowego, stanowił też jakiś niewyraźny balast i wprowadzał nowy, niezdrowy akcent w coś, co się wytwarzało i rosło pomiędzy wszystkimi osobami. Nie miało to absolutnie nic z charakteru opisywanych przez pisarzy literackich wspólnot, bohemy, czy poszczególnych przyjaźni. Nie było też relacją męsko – damskiego pożądania. Jeśli Alfa wprowadził w listach prywatnych do Marioli element intymnego szeptu, to miał to zawsze charakter treningu tekstu erotycznego i jej nie dotyczyło. Nawet, jeśli ulegała złudzie własnej atrakcyjności i impulsy seksualne wysyłane w jej kierunku mogłyby być nawet tak kwalifikowane, to natychmiastowe wycofanie się nadawcy, nie pozwalało jej nawet na ich kwalifikację. Ośmieszenie pięćdziesięcioletniej kobiety, bo tak społecznie zostałaby odczytana, nawet jeśli dzieła literackie obfitowały w różnorodne, jeszcze bardziej karkołomne krzyżówki seksualne, zdawały się jednak być, w każdym razie ze strony, Alfy, celem. To zabawienie się jej kosztem mogło być ewentualną zapłatą za stracony czas ich, którzy oszukani przez los nie tylko nie korzystali z jej światowego wpływu, którego nie posiadła, ale groziła im na dodatek uzurpacja do tego, co sami już posiadali.

Taki stan był w połowie blogowania i brak kulminacji i kompromitacji, frustrował. Potem, gdy degradacja stosunków przesuwała się już w stronę zakamuflowanej agresji, ona próbowała apelować do uczuć wyższych, do przyjaźni i bezinteresownej sympatii, co było o tyle anachroniczne, co głupie. Jej teksty, powoływanie się na największych tego świata, konsekwentnie przemilczali, pozostawiali ją z nimi samotną, głusi i zimni. Alfa, który, jak było tu już wspomniane, nie opuszczał jej niemal do końca (w kontraście do milczenia Bety, tłumaczącego się brakiem czasu), komentował jej teksty w sposób wyrafinowanie bolesny. Sadyzm był konsekwencją jej zaszczucia i sama nawet nie dziwiła się, że tak jest, winiąc siebie, że taka złą pozycję na blogu osiągnęła.
Jednak wbrew prawdopodobnym zamiarom Alfy, by ją trwale zniechęcić do pisania, a przecież ten dobrowolny, nie dochodowy proces pisania na blogu miał za zadanie w tym postanowieniu ją umocnić, pisała. Pisała z prostej przyczyny zakrywania swoich poprzednich tekstów nowymi, bo nikt notek wiodących pisać nie chciał. Pisząc co dwa dni nowy tekst, uciekała od ataków Alfy, który nim ułożył raniący ją komentarz, był już nieaktualny. Ten fortel Szeherezady był męczący i gdy wreszcie Beta wkleił wiadomość, że otwiera nowy swój blog, powitała to jak wybawienie. Mogła odejść, jej tekst nie był ostatni.

8.
Cwietajewa pisała, że zawsze odchodziła pierwsza, nie popatrzywszy nawet za siebie.

Mariola nie miała gdzie popatrzeć. Nie widziała nigdy ani na fotografii, ani w wyobraźni tych, od których odchodziła. Nawet nie było jej dane po roku codziennego przebywania z dwoma mężczyznami komunikując się z nimi poprzez słowo pisane, ich urzeczywistnić. Wypadki pisarzy, którzy prowadzili korespondencyjny kontakt, nawet przyjaźń i po zaaranżowanym spotkaniu odskakiwali od siebie jak oparzeni, były bardzo ludzkie. Nawet rozczarowanie było im dane jako przeżycie, wprawdzie negatywne, ale realne i konkretne. Marioli oprócz chorej ręki nie pozostało nic.

Jechała znowu windą i przekręciła znajome, wyślizgane kółko jej zamknięcia. Trzymała w ręce Puszkina, którego w czasie Świąt Wielkanocnych nie skończyła czytać.
Wiosna tego roku, mimo wczesnych świąt, była wyjątkowo późna. Nic nie kwitło i nic nie wypuszczało listków. Cały świat przyrody solidaryzował się z Mariolą, a Puszkin podczytywany w windzie, zdumiewał swoją niekomunikatywnością. Zakochanie w Puszkinie Cwietajewej zdawało się Marioli równie absurdalne, równie abstrakcyjne, co jej na literackim blogu w tekstach dwóch nie znanych jej ludzi.
Zaraz wyjdzie z windy i będzie żałować, że archaiczna kabina, której, jak głosił napis, może przecież nie być, jest i dostarcza ją w samą paszczę pielęgniarki i lekarza. W kieszeni trzymała zastrzyki.

Lekarz wyszedł w tłumu czekających i w dyżurce poprosił o kawę. Był młodszy od Marioli o dziesięć lat i nie należał do jej pokolenia. W zimnej, rozbielonej zieleni płóciennego szpitalnego stroju lekarz wyglądał jak w piżamie. Miał nadwagę pozwalającą mu jeszcze być zadowolonym ze swojego wyglądu i czerpać z niego siłę.
Patrzył na Mariolę znudzonym wzrokiem jak czyta Puszkina siedząc wśród masy nieruchomych pacjentów. Przeczytał napis na okładce: Puszkin.
– To jakaś wariatka – westchnął kończąc kawę i niechętnie powrócił do gabinetu, gdzie pielęgniarka właśnie ukończyła zdejmowanie szyny pacjentce.
– Wyrzucić? – Dobiegł go głos pielęgniarki. Machinalnie powtórzył: wyrzucić…

Mariola weszła i położyła zastrzyki na biurku.
– Niech pani przypomni… ręka?
– Nie pomogły. Wydałam prawie 100 zł. W Internecie przeczytałam, że rokowania są złe… dodała usprawiedliwiając się, że nie jest to jej wina, że nie pomogły, ale choroby.
Wtedy, jakby się ocknął i zorientował się, że powinien poczuć się dotknięty, a nawet się obrazić.
-W Internecie? – zaczął szydzić. – No to jak pani tak przeczytała, to nie pomoże!

Przeszli do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie siostra przygotowała zastrzyk. Była wyjątkowo brzydka. Miała zaciśnięte, wąskie usta i sztuczne blond włosy.
– Choroba ma przyczyny natury psychicznej i dopiero infekcja może stan zwielokrotnić. Ale rzecz jest w podświadomości, a nie w bezpośredniej przyczynie stresu.
Tłumaczył jakby chcąc się wycofać z poprzedniego ataku i jednocześnie wahał się czy to uczynić.
– Tu boli? Nacisnął łokieć Marioli, a ona zaprzeczyła.
– Nie, tu mnie nie boli.
Wtedy wykonał gest irytacji, jakby karząc ją za swoją pomyłkę, lub pomyłkę z premedytacją, za to, że kwestionuje jego lekarską wiedzę.
– Tu? Bezbłędnie nacisnął właściwy punkt, a Mariola zawyła z bólu.
– I tu? Nacisnął bark, bez uprzedniej pomyłki tego miejsca i Mariola zawyła ponownie. Wziął z rąk pielęgniarki strzykawkę i w tych dwóch miejscach zanurzył igłę.
– Za dwa tygodnie – powiedział.
– I niech pani nie czyta w Internecie, bo pani nie wyzdrowieje.
– Następny.

Mieszkała w starej dzielnicy. Historyczna zabudowa dla przedwojennego proletariatu była praktyczna i pragmatyczna. Ze szpitala przechodziło się obok kościoła na cmentarz.
W bramie cmentarnej stali sprzedawcy posiadając wszystko to, co na zewnątrz było uśpione i nie rokowało żadnej wiosny. Gałęzie były martwe, pączki nie nabrzmiałe, a trawniki zmięte i brudne z zeszłorocznej trawy.
Wiadra sprzedawców pękały od narcyzów, tulipanów, żonkili, pełników. Doniczki od bratków, hiacyntów, stokrotek, pierwiosnków, szafirków, krokusów.
Mariola zanurzała się w tym życiu, które przenoszone było na groby zmarłych, a nocny mróz zmieniał wszystko następnego dnia w pozbawione sztywności, zeszmacone i opuszczone rośliny. Te ofiary ludzkiej głupoty i pychy napawały Mariolę jeszcze większym współczuciem i przerażeniem, gdy po właśnie odbytej sesji z lekarzem nie opuszczała stoisk, tkwiąc tam zauroczona, zablokowana, nie mogąc zrobić kroku.

Wróciła do domu i do pisania. Napisanie 120 000 słów zajęło jej dwa tygodnie.
Gry ukończyła powieść, ręka wróciła do pierwotnej sprawności i już nie musiała iść do lekarza.
Niechętnie też korzystała z Internetu.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2005. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *