Poezja Wisławy Szymborskiej należy do ubiegłowiecznej estetyki liryki nowoczesnej i cokolwiek poetka napisze w dwudziestym pierwszym wieku, już w minionej epoce pozostanie na zawsze. Dlatego ocena tomiku dziewiętnastu wierszy, nazwanego tytułem pierwszego wiersza zbioru – wycmoktany, bądź wygwizdany dzisiaj – nie ma żadnego znaczenia w dorobku jej dobrej i wyrównanej twórczości.
Późne utwory artystów, niewiele wzbogacają wcześniejszy ich dorobek, natomiast sygnały o tym, jak pisze się w kolejnej dziesiątce kończącego się życia są tak samo ważne, jak u poety wstępującego i rozwijającego dopiero swoje możliwości, ponieważ coś w nich zawsze ubywa nowego, a przybywa starego.
Kumulują się warsztatowe umiejętności, natomiast artysta nie jest już tak elastyczny, by patrzeć w przód. Patrzy tylko już poza siebie. I ten widok niejednokrotnie nie jest ani rozrachunkiem, ani oceną, ale stanem. Tak jest u Szymborskiej.
Twórczość Szymborskiej zawsze wyrażała jej chłodne zadziwienie światem, była zawsze pisana z pewnym zawieszeniem i wahaniem, zastanowieniem, czy mówić wszystko, czy zaniechać. Wybierała zawsze to drugie i ten tomik też jest pełen niedopowiedzeń i zawieszeń. Ilustruje to bardzo dobrze wiersz „ Pomysł” i tak w tym wierszu nazywa poetka coś, co daje impuls do pisania i pisanie determinuje. Zakończenie wiersza mówi, że autorka nie ulega pokusie determinacji i opętaniu natchnieniem. Może pisać i odczuwa pewien nadmiar, ale napisze, jak jej się zechce. Daje do zrozumienia, że żadna siła wyższa nie będzie rządziła jej wolnym wyborem.
Poza jednym słowem „podpaski” w wierszu „Zamachowcy”, nie wprowadza Szymborska żadnych nowości ani w słownictwie konstruowaniu wierszy, ani w ich strukturze.
Jest więc wewnątrz swojego świata poetyckiego cały czas, konsekwentnie w nim przebywa i z niego nie wychodzi. Mimo poświęcenia wiersza osobom spoza, np. Elli Fitzgerald [Ella] czy Janowi Vermeerowi van Delft [Vermeer], są to zawsze sprawy poetki, a nie tych namiastek osób-symboli, które są tylko pretekstem, a które próbuje na kartce papieru, jak rozwiązywanie krzyżówki, rozwikłać.
Zawsze w twórczości Szymborskiej było coś z wiwisekcji, z rozkładania tematu na białe prześcieradło operacyjnego stołu i przypatrywanie się chorej tkance życia.
Szymborskiej nie interesują eksperymenty formalne, tak jakby się urodziła już z wpisanym kodem zachowań i przedstawień poetyckich. Jest nieufna do wszelkich możliwości ekspresji otwartej i konfesyjnej. Nawet autobiografizm utworów, dawny, np. w wierszu o kocie, czy w tym tutaj omawianym tomie dramatyczny wiersz [Identyfikacja]o nie przyjmowaniu do wiadomości bólu po stracie bliskiej osoby w katastrofie samolotowej, jest elegijny tylko prywatnie i powściągliwy.
Elegancja poezji Szymborskiej zawsze była estetyką tworzywa, a nie formy. Rzeczy, o których mówi są eleganckie, ale nie są piękne. Elegancka jest etyka, którą się kieruje i elegancki jest ton, kiedy mówi o rzeczach nieeleganckich.
A jednak, przy całej tej, zdawałoby się, asekuracji artystycznej, Szymborska mówi o wiele więcej o tej połowie wieku, który przypadł na jej żywot, niż niejedna szczegółowa analiza historyczna. I tak z perspektywy lat widzę, że nie dało się pisać inaczej i barwa tej poezji przylega do rzeczywistości, z której poezja została wysnuta. Nawet to mówienie, nie szeptem, ale półgębkiem, jest jakąś ilustracją autocenzury, jakąś rezygnacją z mówienia czegoś, czego i tak mówić pełnym głosem się nie da. Szymborska nie przyjmuje pozy Wallenroda, nie pisze ani aluzyjnie, ani ironicznie. Ironia, jeśli się ją odczuje, pochodzi od ironii, a nie od ironiczności.
Przepaści, która dzieli czytelnika i autorkę nie zasypują wiersze. Ona w dalszym ciągu jest i w konsekwencji jest nie poprzez tajemnicę zawartości, ale poprzez jej nieprzekraczalność. Jest fascynująca, bo złożona z prawdziwych elementów, z poetyckiego języka, pełnego napięć i niespodzianek. Idąc, jak po sznureczku tropem poszczególnych utworów dawnych i kończąc na tych dziewiętnastu wierszach, dochodzi się do kresu tak normalnie, jak umieranie w czasie stabilizacji historycznej, gdy nie ma wojen i umiera się w łóżku na łonie rodziny.
Szymborska nie odpowiada na żadne pytania egzystencjalne, ale jednak je w całej swojej twórczości stawia i bynajmniej nie, by szukać odpowiedzi. Być może ten paradoks poezji nie opisowej, nie filozoficznej, nie zawierającej też pociechy, ani ukojenia i niebędącej buddyjską pustką medytacji, jest kwintesencją normalności ludzkiego losu, modelowym jego przykładem, by, jeśli nic się nie dzieje, sprawić, by działo się godnie. Wtedy godność starcza za wszystkie egzaltacje i przeżycia. Dzięki takiej postawie starcze wiersze Szymborskiej nie są nudne i nie są obrośnięte złuszczającym się naskórkiem przeżytych lat.
Szymborska nie kokietuje, że starość to młodość ducha, że żal jej, że odchodzi, bo życie paradoksalnie z upływem lat nabiera wartości. Nie. Poezja Szymborskiej nie jest boska, nie jest mądra, nie jest piękna. Jest tym, czym poezja ma być, pełnić służebną funkcję wobec egzystencji, ale nie wobec poety, zawsze wobec jakiejś obiektywności, czymkolwiek ona by była. Wtedy poezja krystaliczna – a taka zostaje po wielkim poecie – pozostaje na sicie żywota jak złoty piasek, podczas gdy wszystko nieważne odchodzi w niepamięć.
I takie są te strofy. Nie piękne i nie wielkie, nie żarliwe i nie mistyczne. Ale w klepsydrze życia lepiej mieć taki piasek, zawsze widoczny, i zawsze w ruchu przesypujących się ziaren, niż zastany artefakt wycyzelowanych estetycznych zestawów słownych.
Szymborska otwiera tomik wierszem „Tutaj” mówiącym o sytuacji danej poecie, w której tworzy. Kończy wierszem zatytułowanym „Metafizyka”, jakimś pokrzywieniem się czytelnikowi i sobie.
Lekceważy w nim nie tylko wszelkie zabiegi poznawcze człowieka, jego dociekania i spekulacje na temat życia po śmierci, ale wręcz je wyszydza.
Wiersz ten jest też świadectwem wolności artysty złapanego w sztywny gorset wywyższeń go za życia. Poetka uwalnia się z niego, jest w dalszym ciągu tworzącym, wolnym medium, przewodnikiem poezji, przez niego przechodzą impulsy twórcze.
Płaci za to, bez względu na społeczny status, zawsze cenę najwyższą, cenę wtajemniczenia w śmierć, z którą obcuje w trakcie każdego aktu twórczego, przy każdym napisanym wierszu.
Właśnie przeczytałam wywiad z Szymborską przeprowadzony przez poetę Tadeusza Nyczka z „Przekroju”, zaanonsowany przez Justynę Radczyńską na portalu nieszuflady. Ale niestety niczego artykuł nie wnosi, potwierdza tylko Twoje Ewo tutaj słowa, że „Tutaj”, to kontynuacja, a nie odrębna poetycka wypowiedź.
Swoją drogą, to taka późna twórczość poetycka bardziej powinna być rozpatrywana w kategoriach ekwilibrystyki i Księgi Guinnessa, a nie jako wydarzenie artystyczne.
Więc proponuję, byśmy się zastanowiły nad słowami Roberta Musila:
„I pozostaje tylko zapytać, czy poeta winien być dzieckiem epoki, czy też twórcą epok.”
Jak tak porównać strony internetowe poety Tomasza Pułki:
http://www.cichynabiau.blogspot.com/?zx=b9bdaebd9ecfde90
i poetki Wisławy Szymborskiej:
http://www.liczby_szymborskiej.republika.pl/
to, jeśli chodzi, o jakość tych stron, to epoka niewiele się postarała, by cokolwiek stworzyć. Więc poeci też odpłacą pięknym za nadobne i nie będą jej stwarzać. W każdym razie w Polsce, bo nobliści zagraniczni mają strony bardzo piękne. Słusznie, że wikipedia się wstydzi i adresu strony nie podaje.
Wisława Szymborska była dzieckiem epoki i stała się epoką. Ale mimo, że wszyscy właściwie poeci piszą jak Szymborska, to nikt się do tego nie przyznaje. Jest to wszystko zdumiewające, ta obojętność na coś, co się użytkuje na co dzień. Poczytaj nieszufladę, rynsztok, wszyscy tak piszą. Chodzi o formę, bo wnętrze jest zupełnie inne.
Mimo obrazoburczych słów Tomasza Pułki, młodzi poeci nie tworzą epoki. W każdym razie, kwestionując stare, nie dają żadnej propozycji. Piszą językiem Szymborskiej jeszcze bardziej zubażając tę formę. Ponieważ język Masłowskiej nie nadaje się też na poezję, bo jest językiem sztucznym, a poezja szybciej to wychwyci niż proza czy teatr, wszelkie nowe eksperymenty odwołujące się do innych organów ciała ludzkiego niż w epokach wcześniejszych, nie mają też najprawdopodobniej szans, ponieważ jest to najzwyczajniejsza zamiana. Co z tego, że zamieni się serce romantyków na jajniki czy jelito grube. Można krótkotrwale jeszcze bazować na łamaniu tabu, ale to nie jest wyprzedzanie epoki, jej determinowaniu, ponieważ to jest tylko zamiana sposobu. Nawet jak poezja stanie się wolną zabawą i powróci do swobody na wzór zabawy dziecięcej, będzie to wszystko i tak bezduszne. Bo spadek po poprzedniej zimnej epoce urzędników nie został przezwyciężony.
Pani Ewo
Czytając Pani recenzję odniosłem wrażenie, że nie pisze Pani o tomiku Tutaj, albo nie głównie o tym tomiku, ale podsumowuje całą twórczość Szymborskiej. Tak jakby trochę Pani chciała ukryć słabości tego ostatniego zbioru wierszy. Bo moim zdaniem te wiersze nie pozostawią w czytelniku ani śladu, ani nie wywołają większych emocji. Zanotują je kronikarze – wielkiej, to już stwierdzono – poetki.
Gdy czytałem ten tomik, przypomniał mi się tytuł książki Milana Kundery „Nieznośna lekkość bytu”. I to może nie w związku z treścią książki, ale w związku z oceną wierszy. Bo niby wiersze z tego tomiku są głębokie i przejmująco mądre, pokazujące otoczenie autorki w różnych jego aspektach i w różnych miejscach, są swoistą wiwisekcją fragmentów życia, które się dzieje wokół, ale to życie jest takie bez emocji, opis jest tak zimny, choć jednocześnie i piękny i precyzyjny, jakby autorka opisywał życie w lustrze, którego to życia nie da się dotknąć, a jak już, to pozostaje tylko zimno na koniuszku palca. A mogę przyswoić sobie pogląd Kundery, że egzystencja pozbawiona emocji jest pozbawiona sensu.
Szymborska patrzy w to lustro i wiernie, i interesująco nam obraz widziany w lustrze opisuje, ale nie płynie krew przez ten obraz, nie ma w nim ciepła. To trochę taki lodowy świat z bajki Andersena, piękny i zimny.
Znalazłem cytat z Kundery taki: całkowity brak brzemienia sprawia, że człowiek staje się lżejszy od powietrza, wzlatuje w górę, oddala się od ziemi, od ziemskiego bytowania, staje się na wpół rzeczywisty, a jego ruchy są tyleż swobodne co pozbawione znaczenia. I mam wrażenie, że te wiersze są właśnie takie, lekkie, piękne w swoim locie i bez większego znaczenia.
A może ten świat, który jest, jest mikrokosmosem z jej wiersza, na który przez szkiełko Pana Boga spoziera, chłodno oceniając to, co pod nim, w oddaleniu i na jej łasce.
Szkiełko ich nawet nie uciska,
bez przeszkód dwoją się pod nim i troją
na pełnym luzie i na chybił trafił.
Powiedzieć, że ich dużo, to mało powiedzieć.
Im silniejszy mikroskop
tym pilniej i dokładniej, wielokrotnie
….
Może nawet nie widzą czy są, czy ich nie ma.
A jednak decydują o naszym życiu lub śmierci.
To oczywiście jest już nadinterpretacja intencji autorki, ale jakoś mi tu pasuje, do tej oceny tomiku. Niestety, w roli Pana Boga też poetka się nie sprawdza, bo według mnie Pan Bóg ma uczucia w stosunku do stworzenia swego i nie patrzy zimno, i bez emocji na ten świat.
Dla mnie, niestety, ten tomik wierszy niczego nie wnosi, nie porusza, nie uczy, to piękny bibelot na komodzie w starym krakowskim mieszkaniu.
Z wierszy z Tutaj właściwie zapamiętałem jeden fragment z wiersza Nieczytanie
Żyjemy dłużej
ale mniej dokładnie
i krótszymi zdaniami.
Czytając kiedyś Wieszanie Rymkiewicza, byłem zafascynowany jego precyzyjnymi, pięknymi zdaniami na pół strony, tak łatwymi w rozumieniu, jakby to były zdania proste. Może także dlatego, że żyję dłuższymi zdaniami – mimo że zgadzam się z oceną Szymborskiej naszej rzeczywistości opisanej w tym wierszu – jakoś jej wiersze dzisiaj do mnie nie przemawiają.
Wypada mi tu dodać, że wiersze zebrane Szymborskiej były moim początkiem po dwudziestu paru latach nieczytania poezji, początkiem do mojego pisania, jakie by tam ono nie było. I czytając Szymborską wtedy, byłem zafascynowany lekkością jej wierszy, którą odbierałem zupełnie inaczej niż dzisiaj, po czterech prawie latach, przenikliwością spojrzenia, zafascynowany bogactwem jej wyobraźni poetyckiej, z której pewnie czerpałem wtedy pełnymi garściami (chociaż połowa tego, co wziąłem, wyciekła mi przez palce). A dzisiaj ta wyobraźnia i ta lekkość pióra to za mało, to zbyt mało.
Pisze Pani :
„Wisława Szymborska była dzieckiem epoki i stała się epoką. Ale mimo, że wszyscy właściwie poeci piszą jak Szymborska, to nikt się do tego nie przyznaje. Jest to wszystko zdumiewające, ta obojętność na coś, co się użytkuje na co dzień. Poczytaj nieszufladę, rynsztok, wszyscy tak piszą. Chodzi o formę, bo wnętrze jest zupełnie inne”.
Nie znam nieszuflady, do fascynacji , już lekko przebrzmiałej, wierszami noblistki się przyznaję, nie wiem, ile zniej pozostało we mnie. Może jeszcze kiedyś powrócę do jej starych wierszy, ale bardziej wolę Herberta, pewnie stałem się cięższy w patrzeniu na świat.
Pozdrawiam
Pani Wando
Tak jest. Tradycja nade wszystko. To nie jest tak, że każda epoka musi mieć swój język, zupełnie oryginalny i inny od języka poprzedniej epoki. Tak sobie tylko to wmawiają kółka wzajemnych adoracji. A przecież to najważniejsze w człowieku albo się nie zmienia albo zmienia nieznacznie przez całe wieki, więc i język opisu nie musi być radykalnie inny.
Pozdrawiam Panią
Dziękuję Panu, Panie Andrzeju za komplement przy wątku o Adamie Zagajewskim, ale ja nie mam kiedy się wpisywać i już jak wszystko mija, to nie ma sensu tam pisać.
Nie wiem, czy tradycja, to właściwe słowo, bo nie wiem, czy chodzi Panu o tradycję polskiej poezji, czy światowej. Bo akurat Szymborska, mimo, że wielokrotnie w wierszach napomyka o Słowackim z żalem i z podziwem, a w wywiadach ceni najbardziej Leśmiana, to Wisława Szymborska jest kontynuatorką najlepszych tradycji liryki światowej, a nie polskiej. Szymborska czerpie z intelektualnych dokonań właśnie tradycji zachodniej, myśli filozoficznej Kanta i wytycznych Valery’ego dotyczących przywrócenia poezji intelektualnych wartości, oraz egzystencjalistów francuskich. Dobrze tam w „Przekroju” Nyczek napisał, że pod powłoką banału kryje drugie i trzecie dno. Może te dziewiętnaście wierszy nie takie dno, jak nam się wydaje. Słusznie Ewa traktuje to jako kontynuację i jakieś poetyckie zmazywanie.
Panie Andrzeju, pojechałam na wieczór autorski do Krakowa w latach osiemdziesiątych do KIKu na Wiślną, nawet zobaczyłam Jerzego Turowicza w kapciach, wyszedł z sąsiedniego pomieszczenia redakcji „Tygodnika” w jakimś domowym swetrze, a tłumy waliły do takiej sali z obrazami. Być może, że ta domowa atmosfera spowodowała taką familiarność całego zajścia, nie wiem, ale Szymborska, siedząca obok Anny Wyki, która spotkanie prowadziła, była najcieplejszą osobą ze wszystkich ludzi na sali. Też mnie trochę dziwi to trupie wychłodzenie wierszy ostatnich, bo przecież nie cała twórczość Szymborskiej jest taka, już nie mówiąc o tym najsłynniejszym „Nic dwa razy się nie zdarza”, to przecież wiersze lat sześćdziesiątych były wręcz gorące. Zaraz coś wyszukam dla przykładu:
KOLORATURA
Stoi pod peruczką drzewa,
na wieczne rozsypanie śpiewa
zgłoski po włosku, po srebrzystym
i cienkim jak pajęcza wydzielina.
Człowieka przez wysokie C
kocha i zawsze kochać chce,
dla niego w gardle ma lusterka,
trzykrotnie słówek ćwiartki ćwierka
i drobiąc grzanki do śmietanki
karmi baranki z filiżanki
filutka z filigranu.
Ale czy dobrze słyszę? Biada!
Czarny się fagot do niej skrada.
Ciężka muzyka na kruczych brwiach
porywa, łamie ją wpół ach –
Basso Profondo, zmiłuj się,
doremi mane thekel fares!
Chcesz, żeby zmilkła? Uwieść ją
w zimne kulisy świata? W krainę
chronicznej chrypki? W Tartar kataru?
Gdzie wiekuiste pochrząkiwanie?
Gdzie poruszają się pyszczki rybie
dusz nieszczęśliwych? Tam?
O nie! O nie! W godzinie złej
Nie trzeba spadać z miny swej!
Na włosie przesłyszanym w głos
tylko się chwilkę chwieje los,
tyle, by mogła oddech wziąć
i echem się pod sufit wspiąć,
gdzie wraca w kryształ vox kumana
i brzmi jak światłem zasiał.
(Z tomiku “Sól”, 1962)
A pan cytuje wiersz Mikrokosmos”. To jest chyba przymiarka autorki do śmierci, w końcu musimy się jakoś rozłożyć i przejść w inną formę egzystencji. Oswajanie śmierci jest zazwyczaj trupie. Taka jej specyfika.
„Nieznośna lekkość bytu”, to było raczej o uwieraniu żywota dla Kundery. Noblistce nic nie uwiera, jest w tej chwili odgrodzona puchem dobrobytu, Kundera pisał jak cała rzeczywistość komunistyczna waliła mu się na łeb.
Szanowne Panie,
ponieważ jurto wyjeżdżam i muszę pójść spać wcześniej, odpowiadam obu Paniom jednocześnie, a jeśli będą Panie tak łaskawe i uznają, że ten post wart jest odpowiedzi, odpowiem dopiero jutro.
Nikt tak pewnie już nie napisze, jak ona pisała. Nic dwa razy się nie zdarza. Miło jednakoż poczytać znowu jej stary wiersz, jaki Pani Ewa zamieściła. Uciekamy wciąż w przód, ja przynajmniej nie mam na co dzień czasu na powroty, na oglądanie się wstecz. To Pani, Pani Ewo zmusiła mnie do rozpamiętywania przeszłości. Patrząc w tył, poznajemy bardziej siebie dzisiejszych niż tych sprzed lat. Może znowu kiedyś – zawsze sobie mówię, że jak będę na emeryturze – zabiorę się za stare i kunsztowne w bardzo wielu aspektach, barokowe niemalże wiersze Szymborskiej, może jak umrze wcześniej niż ja, zrobię to z okazji. Bo to, co zostało we mnie z jej poezji, to zostało. Jak bym dzisiaj czytał, to zapewne cytował bym ją, a nie o to chodzi. Dla mnie Szymborska to także tradycja, ale ja to bardziej czuję niż umiałbym udowodnić, tak jak Pani Wanda. Tyle tylko, że mnie nie chodzi o tradycję polską czy obcą, bo i tak pewnie nie umiałbym jej rozróżnić, mnie chodzi o tradycję w sensie i czasu, który minął, i w sensie ciągłości poruszanej problematyki, podstawowych spraw dla ludzi, wiary, miłości, śmierci, dobra, złe etc. takich prawie samych na przestrzeni wieków. Jak czytam Horacego, to pomiędzy wierszami okazjonalnymi jest wiele takich, które, gdy je obrać do naga, przemawiają i dzisiaj. O taką tradycję mi chodzi. Dla mnie Szymborska jest tradycyjna także w tym, że nie szuka niezrozumiałych, dziwnych forma dla swych wierszy, ale posługuje się naczyniami gotowymi do użytku w każdej epoce niemalże. I ci młodzi poeci, którzy się nad nią pastwią, znikną wszyscy w niebycie i nie pozostanie po nich ani jedna zgłoska, a po niej zostanie sporo. Młodzi muszą się nagadać, ale co z tego wynika? Zgiełk.
Każdy człowiek ma słabości. Pewnie ja jestem bardziej wobec nich wyrozumiały niż inni. Czy powinienem się wstydzić tego, co kiedyś o niej napisałem, choćby w kontekście dyskusji o Gliwicach i czasach Gierka?
Wielka Poetka i palenie książek
Uczyłem się poezji z jej wierszy
Podziwiałem lekkość pióra swobodę myśli
Poznawałem nową postać tradycji
Podpisała list nie pierwszy
Ten był o paleniu książek
O kneblowaniu prawdy
Była za
Szacunek składałem pomnikowi
Udekorowanemu manekinowi
Wielkiej kukle?
Pytam czy poezja to część prawdy
A tylko poeci są ludźmi
Czy sto złotówek to nadal sto złotych?
Pozdrawiam Panie serdecznie
Dobranoc
Tak to jest, że niewiele mamy czasu na blogowanie. Niedawno wstałam, ale nie wiem jak długo Ewa wytrzyma w tę noc, a ja jutro już zamilknę.
Tak u Szymborskiej nie jest jak Pan, Panie Andrzeju pisze w sensie tradycji. Wyszedł u Krynickiego taki komercyjny tomik z lirykami miłosnymi, ale to zmyła, nie żadna Walentynowa oferta i podobno poetka się trochę broniła przed marketingową podmianą, bo tomik wyszedł z czerwoną różą na okładce na prezenty z przeświadczeniem, że nikt go już po kupieniu nie otworzy. I tam jest taki wiersz:
Miłość szczęśliwa
Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne,
czy to poważne, czy to pożyteczne –
co świat ma z dwojga ludzi,
którzy nie widzą świata?
Wywyższeni ku sobie bez żadnej zasługi,
pierwsi lepsi z miliona, ale przekonani,
że tak się stać musiało – w nagrodę za co? za nic;
Światło pada znikąd –
dlaczego właśnie na tych, a nie na innych?
Czy to obraża sprawiedliwość? Tak.
Czy narusza troskliwie piętrzone zasady,
strąca ze szczytu morał? Narusza i strąca.
Spójrzcie na tych szczęśliwych,
gdyby się chociaż maskowali trochę,
udawali zgnębienie krzepiąc przyjaciół;
Słuchajcie, jak się śmieją – obraźliwie.
Jakim językiem mówią – zrozumiałym na pozór.
A te ich ceremonie, ceregiele,
wymyślili obowiązki względem siebie –
wygląda to na zmowę za plecami ludzkości!
Trudno nawet przewidzieć, do czego by doszło,
gdyby ich przykład dał się naśladować.
Na co liczyć by mogły religie, poezje,
o czym by pamiętano, czego zaniechano,
kto by chciał zostać w kręgu.
Miłość szczęśliwa. Czy to konieczne?
Takt i rozsądek każą milczeć o niej
jak o skandalu z wysokich sfer życia.
Wspaniałe dziatki rodzą się bez jej pomocy.
Przenigdy nie zdołałaby zaludnić ziemi,
zdarza się przecież rzadko.
Niech ludzie nie znający miłości szczęśliwej
Twierdzą, że nigdzie nie ma miłości szczęśliwej.
Z tą wiarą lżej im będzie i żyć, i umierać.
„Miłość szczęśliwa i inne wiersze” (Antologia liryków miłosnych) Kraków 2007
W tym wierszu poetka uważa miłość nieśmiertelną za dysonans w przyrodzie i za wielkie nieszczęście. Nie jest to żadna przewrotność, ani ironia, tak uważa. To jest w sumie bardzo nowoczesne…
To dobranoc Panu, do zobaczenia w przyszły czwartek! Omawiamy podobno Karlisa Verdinsa “Niosłem ci kanapeczkę” w tłumaczeniu Jacka Dehnela!
Ja nie wiem, Panie Andrzeju, co Szymborska podpisywała, zawsze była w porządku, okres stalinowski był straszy i ja pewnie też bym podpiła wszystko i napisałabym odę dla Stalina, bo potrafię rymować. Mnie chodzi tylko o gorliwość artystów, którzy robili to nie dla chleba, jak pisał Kisiel, a dla kawioru.
Z mojego życia, to Szymborska zachowała się bardzo pięknie i szlachetnie w stanie wojennym i w latach osiemdziesiątych.
„(…)„Ze zdumieniem – pisała Wisława Szymborska do władz ZLP – zobaczyłam swoje nazwisko pod tekstem oświadczenia, pod którym podpisu nie składałam. Podpisałam inną wersję. Jeżeli okazała się ona z jakichkolwiek powodów niewłaściwa, należało chociaż spróbować przekonać mnie o tym, a nie stawiać wobec faktu dokonanego”.(…)” chodzi o rok 1964.
Jutro poszukam więcej cytatów, faktycznie, jestem już bardzo zmęczona. Dobranoc Panu!
To ja nie będę tu siedzieć przecież sama. Podsumuję więc, powtarzając:
„I pozostaje tylko zapytać, czy poeta winien być dzieckiem epoki, czy też twórcą epok.”
No tak, ale nie można tak zbiorowo. Trzeba brać Szymborską i jakiegoś późnego wnuka do porównania. Prawnuka.
Z Szymborskiej powinno się brać przykład, że oczyściła pole z fałszywych proroków, fałszywych metafizyków, pięknoduchów, egocentryków zasłuchanych w siebie. Tego u Szymborskiej nie uświadczysz. A jednak Szymborska na tę nadchodzącą epokę nie działa, jest wystygła, zimna i nie promieniuje. Nie podaje pałeczki następnemu pokoleniu i najprawdopodobniej zadziała w innych czasach, jako głos oczyszczenia i opamiętania. W tej chwili potrzebna jest jakaś duchowość bez metafizyki i religijnych rusztowań. Prostota wierszy Szymborskiej jest bardzo cenna. A jednak to ubranie już jest przechodzone i przetarte dla tych problemów, które nadchodzą. A nadchodzą kompletnie nowe, nawet garnitur urzędników jest już inny, mimo, że próbuje się czasy Szymborskiej z wieczorkami autorskimi bezskutecznie powtórzyć.
Uzupełnię jeszcze, że Wisława Szymborska po zawarciu małżeństwa z pisarzem Adamem Włodkiem (zamieszkała w krakowskiej “kolonii literatów” przy ul. Krupniczej, jak podaje wikipedia)i jak wszyscy należała do PZPR . W styczniu 1967 w trakcie słynnych komisji przesłuchujących literatów wszczętych po usunięciu Leszka Kołakowskiego z Partii, na znak solidarności oddała legitymację z kilkudziesięcioma literatami, którzy znaleźli schronienie u Jerzego Turowicza w „Tygodniku Powszechnym”. Szymborska bała się, że występując z Partii, zostanie wyrzucona z „Życia Literackiego” Władysława Machejka. Widocznie tak się nie stało, “bo całe liceum czytałam jej rubrykę „Poczta literacka” w tym tygodniku literackim.” (słowa Ewy w wcześniejszych wpisów blogowych)
Wisława Szymborska nie brała udziału w życiu politycznym, była zawsze na uboczu. W 1996 w prasie ukazywały się paszkwilanckie artykuły na temat otrzymanej nagrody:
„To nie przypadek, że na kilka miesięcy przed otrzymaniem Nobla przez Szymborską znalazł się w »Gazecie Wyborczej« tekst o Mandelsztamie, gdzie Miłosz pisał, jak Mandelsztam pisał odę do Stalina, żeby się uratować, i że hymny do Stalina pisali wtedy wszyscy. Chodziło o to, że Szymborska napisała wiersz o Stalinie”.
I ja też uzupełnię, że Szymborska czerpała z wielu filozofów (wiersz “W rzece Heraklita”). Leibniza podobno zacytowała żywcem: „Choć różnimy się od siebie jak dwie krople czystej wody”
Podaję link do Łucji Prus, uważam, że jest o wiele lepsza od rąbanki, jaką zrobiła z wiersza Szymborskiej Kora:
http://www.youtube.com/watch?v=pnJcbzFJ4q4&feature=related
Pani Ewo
Poeta musi mówić prawdę. Inaczej staje się propagandzistą, niezależnie od potencjalnego talentu, który ukrył w swojej głowie. Poeta musi także dbać o prawdę czyjąś, bo to także jego prawda. Dla mnie poezja jest poszukiwaniem prawdy a poeta to człowiek przez poezję tej prawdy poszukujący. Co powiedzieć o poecie, który kłamie w swoich wierszach, nawet jeśli genialnie i pięknie kłamie? Że ta jego poezja nie przetrwa, zostanie wyśmiana, gdy tylko ludzie nie będą się bali (czy zresztą można pięknie i genialnie kłamać, to inny problem). Co można powiedzieć o poecie, który w swoich wierszach nie jest z prawdą na bakier, ale nie chce, boi się, nie wypada mu ująć się za prawdą innego poety, za prawdą pisarza, za jakąkolwiek prawdą? Przestaje być wiarygodny także w swej własnej prawdzie swoich wierszy. Nie krytykuję Szymborskiej za dwa tomiki durnych wierszy z lat pięćdziesiątych, choć to one dały jej pracę i stanowisko (ot, głupia młodość, może i ja tak bym zrobił, też przechodziłem przez różne do świadczenia), nawet wybaczyłbym , a przynajmniej pokryłbym milczeniem, to podpisanie apelu o ukaranie szpiegów związanych z krakowską kurią w 1952 roku, kiedy w procesie trzy osoby skazano na karę śmierci. Ale potem były kolejne listy. Oczywiści i te przeciwko władzy socjalistycznej (zmiany w konstytucji w 1975 r) już po wystąpieniu z PZPR w 1967 roku. Ale poetka dalej podpisywała. Najbardziej wkurzył mnie jej podpis pod apelem o zakaz publikacji książki o Wałęsie. Mieliśmy takiego za nie inego przywódcę. Tłumienie prawdy o nim poprzez zakaz druku jest barbarzyństwem, dzisiejszym paleniem książek. Dla informacji przytaczam artykuł z internetowego wydania Wprost z 2007 roku
“Numer: 19/2007 (1272)
Rządy Kaczyńskich tak szkodzą Polsce jak krakowscy duchowni w 1953 r.
Wostatnich dniach toczył się w Krakowie proces grupy szpiegów amerykańskich powiązanych z krakowską Kurią Metropolitarną. My, zebrani w dniu 8 lutego 1953 członkowie krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, wyrażamy bezwzględne potępienie zdrajców Ojczyzny, którzy wykorzystując swe duchowne stanowiska i wpływ na część młodzieży skupionej w KSM, działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali – za amerykańskie pieniądze – szpiegostwo i dywersję. Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne. Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu – dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej”. Ten żarliwy list w 1953 r. podpisała m.in. późniejsza noblistka Wisława Szymborska.
Z dzisiejszej perspektywy wydawałoby się, że list jest nawet zabawny, gdyby nie to, że w wyniku procesu krakowskich duchownych trzy osoby zostały skazane na karę śmierci. “Byłam ofiarą tego straszliwego mechanizmu. Wypełniałam moje rymowane powinności z przeświadczeniem, że robię dobrze” – tłumaczyła Szymborska w 1991 r. swój podpis pod haniebnym listem. Pewnie i niedawno była przeświadczona, że robi dobrze, gdy podpisała się pod listem Ruchu na rzecz Demokracji, tworzonego pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego.
Oczywiście, te dwa listy to dwie różne sprawy. W wolnym kraju, w przeciwieństwie do PRL, każdy może się podpisać pod dowolnym listem. Trudno jednak nie dostrzec pewnej analogii. Bo w twierdzeniu, że rządy braci Kaczyńskich są niedemokratyczne, co sugerują sygnatariusze listu RRD, jest tyle samo prawdy, ile w tym, że krakowscy duchowni za amerykańskie pieniądze niszczyli polskie zabytki.
Czytając obydwa listy, można odnieść wrażenie, że ich sygnatariusze chcieli zrobić Polakom wodę z mózgu. Ale akurat w wypadku naszej noblistki wcale nie jest to takie oczywiste. W 1953 r. Szymborską do podpisania się pod listem namówił pewnie ówczesny mąż Adam Włodek, który też złożył pod nim swój autograf. List Kwaśniewskiego podpisała zaś podobno tylko dlatego, że zrobił to także Krzysztof Kozłowski. Dlatego bardziej prawdopodobne jest, że Szymborska podpisała listy, bo ma kłopot z myślową samodzielnością.
Jeszcze gorzej jest z politykami zachodnioeuropejskimi, którzy słuchają bzdur o Polsce wygłaszanych przez Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego (notabene pierwszy niekomunistyczny premier też ma “zasługi” z 1953 r., kiedy publicznie krytykował rzekomą współpracę z gestapo biskupa Czesława Kaczmarka, skazanego wtedy na 12 lat więzienia). Ciekawe, co Ségolène Royal, która pouczała nas, że musimy się nauczyć demokratycznych standardów, wie o Polsce. Słuchając jej geopolitycznych wywodów z kampanii wyborczej, można się domyślać, że niewiele. I nie tylko o Polsce (vide: “Moskwa w Brukseli”).
Autor: Grzegorz Pawelczyk”
.
Poeta, wielki poeta mówi prawdę albo milczy.
Nadal nie oznacza, ze nie uważam Szymborskiej za wielką poetkę. Tak, uważam, ze jest wielką poetką. Może nie tak wielką jak Herbert, ale łatwiejszą w odbiorze i przez to łatwiej przyjmowaną w naszych mózgach i sercach. To taki święty Mikołaj literatury, a Herbert to święty Tomasz.
Pozdrawiam Panią
Pani Wando
Co to znaczy, ze Szymborska – jako poetka – nie podaje pałeczki następnemu pokoleniu? Że młodzieńcy i młode, egzaltowane niewiasty nie piszą tak jak ona? Głównie dlatego nie piszą, że tak nie umieją. A jak już umieją, to jej poezja gdzieś tam w nich wschodzi. Bo nie ma dobrego ziarna, które by nie wzeszło na dobrej glebie, zagadką jest jedynie gdzie i o jakim czasie. Ja – przy swych zastrzeżeniach i do ostatniego tomiku, i do oceny poetki jako człowieka – uważam, że jej wybitne wiersze na trwałe zapiszą się w estetyce nadchodzących poetów. Bo nie ma tak, że piękno prawdziwe przemija. Ono jest na zawsze. Widzę, że i Pani ulega mitycznej nieuchronności znajdowania przez każde pokolenie swojego języka , róznego od języka ich ojców. To wszystko mit. Oczywiście i zasób słów się zmienia, i sposób mówienia, to oczywiste i nieuchronne. Ale tak naprawdę zawsze – chociaż czasem trochę w inne ustawiając wyrazy bądź wtrącając dziś nie znany slang pokoleniowy – ludzie będą mówili o tym samym, o prawdzie, miłości, pięknie , złu itd. Te pojęcia są wieczne, zmienia się tylko ich przybranie, ale jak je obedrzeć z ozdób, ostatecznie widzimy to samo. Dlatego i dzisiaj można czytać starych poetów w ich nieokolicznościowych wierszach. Może ubranie jej wielu wierszy jest przchodzone i stare, ale pod nim jest jednak prawdziwe spojrzenie na to, co gnębi i co będzie gnębiło, cieszyło człowieka. Ja w to wierzę mocno. Pisze Pani: „W tej chwili potrzebna jest jakaś duchowość bez metafizyki i religijnych rusztowań”. Po pierwsze, czy coś takiego jest możliwe? Duchowość bez metafizyki (bo od religii raczej poetka jest z dala)? Nie za bardzo to sobie wyobrażam, myślę wręcz, że to jest sprzeczność. Chybaa ze duchowości poszukamy w kartach tarrota. Ale to już będzie karykatura i nieprawda. Więc jestem przekonany, że będzie duchowość, nba, wierzę, ze okaże siuę jeszcze, że będzie duchowość religijna. Naprawdę nie wiemy, co nas czeka. Już tak wiele razy ogłaszaliśmy zwycięstwo rozumu, a jednak wciąż do tego daleko. No, chyba że będzie to duchowość Naszego Pana Forda, wywołana narkotykami, ale jeśli tak, to lepiej niech nie będzie poezji.
Ja wierzę w nieustanną ciągłość Piękna, które jest wieczne, a którego nasza Poetka jest – mimo wszystko – depozytariuszką.
Pozdrawiam Panią
Dziękuję, że Pan uzupełnił wywody Ryśka, bo dla mnie, co Pan tu umieścił, to też jest nowość i to bardzo nieprzyjemna, bo tak jak Pan pisze, dla mnie wiersze Szymborskiej są piękne i niemiło się dowiadywać, że moja idolka jest głupia, bo jeśli kiedyś coś robiła „dla chleba”, czy dla społecznego zaistnienia w tak szczelnym, urzędniczym i milicyjnym Państwie, gdzie przecież nie było praktycznie wyboru, to teraz…Naprawdę podpisała list przeciwko pracy magisterskiej studenta UJ, który ośmielił się badać życie Wałęsy? Nieprawdopodobne. Nie jest zdziecinniała, jest na YouTube filmik, jak czyta ten przez nas tutaj omawiany tomik. Czyta bez okularów wiersze, mówi dorzeczne dowcipy(o trąbce). Niepojęte…
Warto by podsuwać jej teraz jakieś tomiki, by dała parafkę ich genialności, jak to robił Miłosz z młodymi poetami i jego namaszczenie do dzisiaj funkcjonuje i jest nie do ruszenia.
Bardzo mnie ten komentarz Pana przygnębił i jakoś podkopał zupełnie wiarę w prowadzenie bloga, bo to zaistnienie widać odbywa się zupełnie inaczej. Na dodatek na nieszufladzie została jak widzę, zablokowana działalność Feliksa Lokatora, najżywszego i najbardziej utalentowanego użytkownika tego portalu. Więc blogosfera jest taka krucha, a życie, nawiązując do przywołanego tu Kundery, „Życie jest gdzie indziej”…
Wanda odpowie Panu za tydzień, musi w Stanach ciężko pracować by się utrzymać. Myślę, że myślała o religijności, jako o jej zwyrodnieniu i w tym sensie Tarot, jako wiara rozpaczliwa, też jest szkodliwy. Ludzie nie uduchowieni potrzebują namiastek, tak jak ludzie łaknący książek nie łakną wartościowej literatury. Dlatego metafizyka w złej służbie też się wyradza. I stanowisko dzisiejszych obrońców religii podobne jest do sloganów naszych czasów, które głosiły, że socjalizm tak, a wypaczenia nie. Ja wyszłam niedawno z Kościoła i ja nie chcę już przed śmiercią w nic wstępować, mimo, że wierzę w Boga.
Piszę teraz wiersz na konkurs „Mdłości” pod Jean-Paul Sartre’a, organizowany przez jakiś Dom Kultury, nawet nie wiem już jaki, ale termin krótki, a temat wiersza, i ta Szymborska sprawiły, że jestem zadołowana kompletnie i na ostatnich, psychicznych nogach.
Mam nadzieję, że Panu się nie udziela. Serdeczności.
Życzę dobrych pomysłów i natchnienia. A co do ksiązki to chodziło o książkę Gontarczyka i Cenckiewicza o Wałęsie.
Pozdrawiam Panią i dobrej pracy życzę. Do następnej dyskusji
Panie Andrzeju, wracam właśnie z czytania Pańskiego felietonu o Szymborskiej na Pana blogu. Nie rewanżuję się komentarzem, bo ja lubię Szymborską i dałam tu temu wyraz i nie będę tam Panu zaśmiecać. Natomiast nie wiem, czy spodoba się to mielczanom, do których kieruje Pan felieton. W mojej osiedlowej gazetce czytam takie słowa: „Na stoliku leży tomik Wisławy Szymborskiej „Tutaj”. Cudowna poezja, te wiersze można czytać tam i z powrotem, ciągle odkrywać na nowo”. To jest wyimek z wywiadu przeprowadzonego z mieszkanką naszego osiedla, co miesiąc wybrany jest najszacowniejszy obywatel. Tym razem jesteśmy u Pani inżynier chemik.
Widzi Pan, do czego służy Szymborska. Więc bym się tak na Pana miejscu nie narażała…
Pani Ewo.
Tego blogu pewnie mielczan wielu nie czyta, teraz przynajmniej częściej czytają te felietony, które są na hej.mielec (to tylko część felietonów z bloga). Piszę, jak piszę, lepiej, gorzej. Jak cztery lata temu poczułem w sobie potrzebę pisania, to prócz marnych wtedy wierszy zacząłem pisać felietony do gazet mieleckich. Też się uczyłem. Ale też przez te lata jakoś utrwalałem sobie pozycję piszącego o Mielcu (choć nie tylko, bo i o sprawach społecznych także). Znam w Mielcu wszystkich, prezydenta i starostę także i niech mi Pani wierzy, trudno poruszać ważne sprawy, nie dotykając ludzi. Tak się nie da. Cały czas więc poruszam się z dość dużą ostrożnością po tzw. krawędzi. I jakoś tak to trwa. Wydaje mi się, że jakie takie uznanie wśród czytających mam i tyle. Ostatnio pisałem o sprawie szkoły katolickiej w Mielcu, drugi raz zresztą, bo jakoś moi księża mają dobrze i się im nie chce. Nawet nie poskutkował przykład wspaniałego proboszcza z Tarnobrzega, księdza Józefczyka, który wybudował tam cztery kościoły, kaplicę, ochronkę dla dzieci, wielkie hospicjum, dom kultury, a teraz właśnie uruchomił szkołę katolicką. Wcześniej upominałem się o pamięć naszego wielkiego mielczanina, który za komuny przez 26 lat był dyrektorem WSK Mielec i który Mielec wybudował, a o którym pamięć usiłuje się – z racji walki o miejsce w historii Mielca – zniszczyć milczeniem. Szymborska ma wiersze dla każdego, mądre i piękne i łatwo przyswajalne. Dlatego nazwałem ją świętym Mikołajem naszej poezji. Ale proszę się nie martwić, zapewne nikt nie stanie w jej obronie. Ludzie nie lubią pisać. Przeczytają, nie zgodzą się, i tyle. A nawet jakby, to jestem odporny na ataki a dyskutować lubię i chyba potrafię.
Miło mi, że Pani weszła na mój blog. Ja dzisiaj poczytałem sporo o Mdłościach i zachęcony Pani przykładem, może coś napiszę, chociaż będzie to (jeśli będzie) zupełnie coś innego niż przeczytałem u Pani. Swoją drogą podoba mi się Pani wiersz.
Pozdrawiam
Aha, no i miałem „za darmo” felieton, kompilując wpisy z Pani bloga, a więc i czas na czytanie czegoś innego.
Pamiętam Hermann Hesse w „Grze szklanych paciorków” poświecił wiele tzw., „epoce pisania felietonów” i pastwił się nad takim upadkiem literatury okropnie. Jeśli Panu płacą, to jest ok, gorzej jak praca to społeczna i charytatywna i na dodatek pozbawiona wolności, bo się zaraz obrażają. Znam ten ból, bo prowadziłam stroną Związku Artystów Plastyków, gdzie z każdym knotem musiałam się obchodzić jak ze śmierdzącym jajkiem, sama się cenzurowałam, a na końcu powiedziano mi i tak, że jestem bez serca, bo to starzy i schorowani ludzie.
Chciałam tu z Ryśkiem przeprowadzić rozmowę na temat „Mdłości”, książka ważna i najprawdopodobniej tak samo działa na dzisiejszych czytelników jak Szymborska, bo rzygawiczność Masłowskiej jest przecież bardziej spektakularna i radykalna, a u Sartre’a, to właściwie nic się takiego obleśnego nie dzieje.
Czytana przynajmniej w czasach młodości o młodości i wtedy udało mi się ją nawet kupić, ale Rysiek pojechał na narty. Może jutro. To zapraszam!
Dwa filary na których wspiera się poezja Szymborskiej to Leibnizowskie: dlaczego jest raczej coś niż nic oraz wskazanie na sedno tego czym jest poezja: “nie wiem i trzymam się tego jak zbawiennej poręczy”, czyli rozpięcie między zdumieniem a niewiedzą – a jeśli twórczość uznać za formę poznania, to poznanie jako wiedzę zanurzoną w niewiedzy można wysnuć od Sokratesa. W sumie to nieistotne, bo twórczość, myślenie jest zawsze u źródła, tzn. artysta musi patrzeć na świat jak pierwszy człowiek i widzieć w każdej rzeczy początek, a jeśli przenikają w jego tekst lektury, to też jako odkrycia, albo dla zabawy, albo do zbudowania na nich własnej wizji.
Swoją drogą ciekawe czy Aronofsky kręcąc Pi znał Szymborskiej Liczbę pi.
Odnośnie jeszcze erudycji – to jak mówisz Ewo zupełnie w akcie twórczym nie jest potrzebne. Bo to akt pierwotny. Najprościej porównać z seksem – wszelkie pozycje to są albo akty pierwotne gdzie liczy się własna pomysłowość, albo aktualizacje pozycji przejętych z lektury obrazów erotycznych, które to aktualizacje muszą być autentycznym przeżyciem. Natomiast tam gdzie beznamiętnie realizuje się same konstelacje i figury, tam dochodzi do wzajemnej masturbacji. I to już nie jest sztuka, tylko rozrywka, produkcja, usługa. No taki prozac może być, odstersowywacz, miłe spędzanie czasu, takie “majsterkowanie przeciwko otchłani”.
I odnośnie jeszcze Herberta… Jeśli przyjąć jak chce Jakub Winiarski że literatura jest sexy, to muza Herberta owszem owszem, szczególnie kiedy “odpina niebieski fartuch / opiera łokcie na parapecie / wyciąga szyję / czeka”. I pięć pierwszych tomów Herberta jak dla mnie to podstawa, tam jest wiele piękna. Ale bohater wolałby Heraklita, Izajasza zamiast tej muzy. Zamiast skupić się na Helenie, Izoldzie, próbuje dołączyć do Gilgamesza Hektora Rolanda i od tego momentu to już jest gangbang. Było już niepokojące, że muza czeka “na swego żandarma / z rudymi wąsami”. To jak mundur w autoportretach Malczewskiego. A mundur to nie jest strój wojownika, to jest strój urzędnika, porządek administracji. Herbert myślę mógł stać się artystą na miarę Schulza, zresztą też miał potencjał plastyczny, ale uważał siebie za zwierzę polityczne. Patos, klasyka, polityka, depresja, alkohol – to zawsze wisi nad poetą.
Zatem dla mnie z Herberta parę tomów jest bardzo cennych, z Szymborskiej parę wierszy. Jest bardzo ludzka, jak się mówi ciepła, ironia u niej przechyla się w stronę pogody, nie goryczy. Jej konformizm to jest wielka i wyjątkowa wartość narodowa, to trzeba dzisiaj jak koan kontemplować: Stalina i Nobla.
Zobaczyłam Aronofsky’ego „Pi” tylko dlatego, że Łukasz się kiedyś na blogu o nim wypowiadał i dla takich bredni, jakie były w tym filmie, erudycja jest z pewnością wielką przeszkodą. Film by po prostu nie powstał.
A masturbacja, Jaromirze, to chyba właściwy trop nadchodzącej poezji i nie ma co grymasić. Taka, albo, żądana, bo przecież Muza nie będzie się kochać z byle kim.
Wiesz, że w naszej Bibliotece Śląskiej najbardziej okupywana pozycja zbiorów tej biblioteki to „Samotny seks : kulturowa historia masturbacji” Thomasa Waltera (2006)? Czekam na nią już trzeci miesiąc, by czegoś się dowiedzieć o nadchodzących czasach waszej poezji.
Cóż, Jaromirze, nie wybiera się czasów, w których się żyje. Życiorys Herberta też był obrzydliwy, ta jego krystaliczność, to legenda. Nie dlatego, że w tych czasach nie było krystalicznych, utalentowanych ludzi, tylko dlatego, że niemożliwe było się przedostać do obszaru społecznego bez ustępstw. Dlatego cała sztuka PRL-u z małymi wyjątkami według mnie nadaje się na śmietnik.
Wasze pokolenie też niewiele się stara, a może, podczas gdy myśmy nie mogli. Chociażby tym, że odmawiacie blogowania ze mną.
U mnie Historię masturbacji to chyba tylko ja pożyczałem bo nie umknęło mi chytre a podejrzliwe łypnięcie na mą osobę bibliotekarki. Ale polecam, zrozumiesz dlaczego Patryk określił się kiedyś mianem onanisty.
Każda czystość jest legendarna; nonkonformizm to taka słabostka idealistów. Przesłanie można głosić tylko z pozycji takiej jak Whitman:
“I nie ty jeden wiesz, co znaczy być złym,
Ja jestem ten, który wiedział, co znaczy być złym,
Ja także motałem stary węzeł sprzeczności,
Paplałem, rumieniłem się, gniewałem, łgałem, zazdrościłem, kradłem,
Wypełniały mnie chytrość, złość, żądza, lubieżne pragnienia, których nie śmiałem wyrazić,
Byłem kapryśny, próżny, chciwy, płytki, przebiegły, tchórzliwy, złośliwy,
Cechy wilka, węża i świni – nie były mi obce,
Chytre spojrzenie, frywolne słowo, cudzołożna chęć – nie były mi obce,
Odmowa, nienawiść, zwłoka, podłość, lenistwo – nic z tego nie było mi obce,
Stanowiłem jedno z innymi, z losami i dniami innych”.
Też jest w tym pewien patos, ale to nie heroiczna przynależność do grona zimnych czaszek, tylko heroizm wyartykułowania konkretnego życia i przynależności do ludzi.
Chyba to bardzo celne, co napisałeś… Herbert przekazał nam w spadku tylko zimne czaszki. Dlatego to wszystko tak wygląda, jak wygląda. A Szymborska Stalina i Nobla. Piękny zestaw. I ja jeszcze nie mam dostępu do bardzo ważnej pozycji edukacyjnej w naszej Bibliotece, może celowo przetrzymywanej…?
Jest tylko dostepne: „Onanizm – jak się z tego uwolnić ?” [aut. Winfried Wermter]. – Częstochowa : “Pomoc” Wydawnictwo Misjonarzy Krwi Chrystusa, cop. 1999
Patryk to napisał w odpowiedzi na mój tekst, bo ja nigdy tej umiejętności nie posiadłam. A teraz to już tylko jest perspektywa czaszek i widmo Herberta, a nie Whitmana. Ot, co kraj, to obyczaj.
Chodzi o to że we wstępie tam Markowski porównuje lekturę do masturbacji. Ale to jak przeczytasz to może napiszesz, ciekawe by było Twoje spojrzenie.
Niesamowita sprawa jest między Whitmanem i Ginsbergiem. Ginsberg przejmuje Whitmanowską frazę, a jednocześnie pomaga Whitmanowi, pokazuje mu rzeczywistą Amerykę, i właściwie jednym wierszem przydaje wiarygodności. Gdyby nie “Supermarket w Kaliforni”, część spuścizny Whitmana w której opiewa ideę Ameryki byłaby martwa i nie do przyjęcia. A dzięki Ginsbergowi można to czytać zadając to pytanie “Ach drogi siwobrody ojcze, stary samotny nauczycielu odwagi, jaka była twoja Ameryka…” To jest wymiana prawdziwych poetów, ale to się dzieje z miłości, bo Ginsberg kocha Whitmana. I tu jest drugi sposób, inny aspekt inicjacji: nie zabić ojca, tylko zamiast matki – pokochać ojca. I to już nie mityczne, tylko ewangeliczne.
Musiałby się pojawić poeta na tyle silny, żeby nie tylko przekroczyć horyzont swojego ja, zobaczyć ludzi i Polskę rzeczywistą, ale żeby dźwignąć Herberta i przywrócić mu życie. To ciekawe że Herbert głosząc heroizm nie stał się nauczycielem odwagi (Śliwiński w tamtym artykule np. zwraca uwagę że u Zagajewskiego dominuje lęk).
No ale co… artysta tworzy wartość kulturową – jak nie kocha to nie żyje, a jak zabija to przecież też z miłości. Ale to takie oczywiste sprawy. Ale może nie dla wszystkich, bo ogólnie to jakoś tak zjawisk kulturowych dużo, i zjaw, wartości już mniej. W sumie to taki standard, norma taka, a normę trzeba wyrobić.
Pożeranie ojca, odcinanie się od toksyczności rodzinki i jej grzechów pitych z mlekiem matki to nic innego, jak ewangeliczne odejście, porzucenie:
“Twoja Matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą”. Lecz On im odpowiedział: “Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je”.
[ Ewangelia wg św. Łukasza (Łk 8)]
Na „Masturbację” jestem w Bibliotece wyznaczona na 20 marca, ale to nigdy nic nie wiadomo. Na wiersze Jasia Kapeli czekam już trzeci rok, a tam nie ma adnotacji, że książka została skradziona, czy zaczytana na śmierć.
Więc nie wiem Jaromirze, czy ją kiedykolwiek dostanę i czy napiszę tutaj o niej, a jako osoba niekompetentna nie powinnam jeszcze dodawać grzechów, czyli pisać o tym, na czym się nie znam, a i tak na tym blogu grzeszę tym często.
Wczoraj byłam na blogu Marcina Królika i on ma podlinkowany blog Jerzego Sosnowskiego, wyrzuconego podobno z radiowej trójki dziennikarza. I tam jest ogromna ilość komentarzy, więc się zainteresowałam i zadumałam nad tym fenomenem uwielbienia, bo do mnie to sporadycznie się wpisują zbłąkani sieciowicze i często podejrzewam, że tylko z litości. Bardzo się staram, by na moje wdzięki jeszcze kogoś tu zwabić, ale widocznie wabienie jest gdzie indziej. Dostaję na skrzynkę żądania podania adresu, by przysłać mi tomik wierszy wydrukowany w dużych ilościach, jako nagroda za wygrany konkurs. Już grzecznie odmawiam, by się nie narażać na nielubienie z powodu nie przeczytania. Wtedy dopiero zostaje wylana na moją głowę całą żółć, na dodatek zaczepiana mailowo, tłumacząca się grzecznie, okazuje się, że to ja nagabuję:
„(…) To już tak na koniec, bo majlowanie zajmuje czas. Mi nie chodziło o żadne komentarze. Akurat wpadłem na pani blog tropem “Lacana”. No i tak bez przemyślenia napisałem maila.(…) No cóż, nieciekawie wygląda pani od podszewki. Życzę społecznego zakotwiczenia, pa pa.(…)”
[I tu nazwisko poety, laureata sławnego Konkursu Poetyckiego.]
Tak widzisz Jaromirze, nieciekawie to wygląda, a ja chcę być tylko kochana i lubiana, niczego więcej nie pragnę!
Allen Ginsberg poszedł do właśnie wypuszczonego Ezry Pounda z klatki, zamilkłego na amen i powiedział najprawdopodobniej tak:
– ja jestem Żyd, ale ja się na Pana nie gniewam, że pan w Rzymie w czterdziestym pragnął, by cała moja nacja została przepuszczona przez komin. Nie, ja się nie gniewam! Ja kocham Pana, Panie Pound, bo ja kocham w Panu Poezję, więc i Pana muszę kochać! –
Mnie nikt nie kocha, bo nikt nie widzi we mnie Poezji. Poezję teraz widzi się gdzie indziej, jak i jej Siłę.
nie ma sensu korespondować mailowo, czyli odpisywać na maile, bo widzisz, nawet nie możesz napisać nazwiska kogoś, kto Cię prywatnie obraża, bo zaraz łamiesz tajemnicę korespondencji.
Jestem w końcu listonoszem, to wiem.
Jeśli komentarze ukazują się od razu i nie są moderowane, nich piszą na blogu.
dostałam już pięć mali prywatnych chwalących przekłady mojej poezji. Jeden, pamiętam bardzo wzruszający pisany przez kogoś, kto należy do sekcji poezji przy kółku różańcowym. Ale na blogu nie chcą tego robić. Najczęściej przy takich pochwałach są ukryte jakieś prywatne intencje. Nie jest to więc nigdy relacja fana, czyli miłości bezinteresownej. Zakony żebracze, single, roznosiciele wirusów i złych wieści…
Co Rysiu z tym egzystencjalizmem? Masz czas? Czy masz mdłości.
No tak, to tak jak mówisz – najpierw porzucenie tego co naturalne (z Kościołem to zabawne, to “prawo naturalne”, kiedy nawet jakby takie coś istniało to i tak akt wiary jest zupełnie wywrotowy na każdej płaszczyźnie tego co naturalne, bo to właśnie wbrew naturze “Bogu co Boskie”; a jednocześnie też wywrotowe uznanie mechanizmów społecznych – nie wejście w nie, tylko wpuszczenie na jałowy bieg “cesarzowi co cesarskie”). I potem po tym porzuceniu po tej “wolności od”, “wolność ku”. Ale właśnie prawda Ewo.
Nie można kochać kogoś za to że zdarzyło mu się stworzyć poezję, żeby kochać to trzeba właśnie rozebrać go z poezji, obedrzeć z tekstu, dotrzeć do tego co rzeczywiste.
Piłat pyta o prawdę a potem patrzy na człowieka umęczonego upokorzonego, który powiedział mu że jest prawdą. Prawda to nie jest triada prawda-dobro-piękno (Platon był tak silnym poetą że zmógł Kościół, a przecież siłą Pisma jest właśnie to że ono dotyczy rzeczywistości, nie idei), Piłat w ogóle nie używa kategorii prawdy – ona zostaje mu objawiona. A że musi być jedna i uniwersalna to nie koliduje z prawdą drugiego odzierającego świat z fikcji, Buddy. Piłat widzi prawdę, czyli cierpienie. Dlatego mówi Ecce homo. Umyć ręce to do reszty przesłonić świat tym co humanistyczne: zdobywaniem wiedzy, ćwiczeniami ducha i ciała, konkursami wszelkiej maści, dysputą, karierą, własną racją; bo ciężko jest patrzeć, to tylko niektórzy (jak np. Wojaczek) patrzą do oślepnięcia. Cyrenejczyk natomiast nie wie co to za człowiek z tym krzyżem, nie pyta o wiarę, zmartwychwstanie, ani żadną moralność – jedyne o co chodzi w perspektywie wyzwolenia to jest odarta, naga rzeczywistość i próba współczucia. Cyrenejczyk to Samarytanin w innej sytuacji. No i każdy tak ma do dźwignięcia raz jakiegoś bliźniego, raz kawałek drewna, a z drugiej strony bieżącą wodę, to ręce też dobrze umyć i się rozerwać.
Herbert wiedział że sztukmistrz musi zgłębić okrucieństwo, ale jak jego czułość miała przerodzić się we współczucie to wzrok nie wytrzymał i Herbert uwierzył w silniejszych kolegów. Wojaczek nie zdążył. A Ginsberg był jak góra, więc jeśli zobaczył Pounda to nie przez pryzmat poezji tylko współczucia, zobaczył twarz człowieka. Dlatego Lech Bukowski wpatruje się w twarze Celina i Pounda, bo to są twarze umęczone, upokorzone, a jako formy są piękne, jak też piękne są przedstawienia męki w malarstwie. A pod obrazem jest rzeczywistość, i ona jest ciężka. To nie poezja Ewo wyzwala – ona tylko wskazuje że jest możliwość, możliwość bycia człowiekiem, że życie jest możliwe i nie ma go nigdzie indziej. A to jest trudne.
Tak, porzucenie Kościoła jako przeistoczenie go w Cesarza. Uzurpacja lisia i już nieodwracalna. Nie oddzielono ewangelicznie, nie oddano co cesarskie Cesarzowi, a co boskie Bogu. Kościół, ten eliotowski hipopotam utonął jako instytucja, ciało eucharystyczne stało się ciałem społecznym. Sama doktryna Ciała Chrystusa niesie w sobie zapędy totalitarne (Simone Weil z powodu tej doktryny nie przystąpiła do Kościoła).
Nie trzeba oddzierać nie trzeba docierać, nie trzeba robić żadnej wiwisekcji. Miłość to tajemnica, Drugi to tajemnica i nie wolno za bardzo się panoszyć i patroszyć. Wystarczą ot, te „Mdłości”. Za duże zbliżenie powoduje życie niemożliwe. Nie można oglądać kochanki licząc jej pryszcze. Trzeba pewnego dystansu, by świat nie był tak obrzydliwy, jakim przecież też jest, obok niezaprzeczalnego piękna.
Współczucie jest zawsze mimowolne i nigdy nie pojawi się u kogoś, kto estetyczne jedynie kontempluje cudzą twarz. Będę zawsze przeciwna tego typu kontemplacji, zarówno dzieł sztuki, jak i faszysty Pounda. To ślepa uliczka Leszku. Współczucie jest naturalne, nigdy wyuczone, ani narzucone. Jeśli nie wynika z naturalnego poruszenia serca (uczucia), nie ma żadnej wartości i wtedy musi wkroczyć zewnętrzne Prawo (np. jeśli człowiek nie wytrzymuje wewnętrznego parcia i biega nocą z pończochą i dusi napotkane ofiary).
Jaromirze, przecież życie to też jednostkowe istnienie w różnych kontekstach. Jeden rodzi się milionerem, inny pragnie tylko nie pracować niewolniczo na swoje utrzymanie. Nie można próżności i karierowiczostwa wrzucać to tego samego wora, potrzeby zaistnienia publicznego jedynie w celu, by rodzina pozwoliła mu na takie fanaberie. Przecież nie jest łatwo być artystą, czyli być darmozjadem według opinii tych, wśród których przyszło żyć. Jeśli nie masz dowodów, że jesteś artystą, jeśli nie masz tomiczków, nie jesteś poetą. Nie sprzedajesz korzystnie obrazów, nie jesteś malarzem. To jest wszystko niesłychanie proste, nie trzeba do tego ani Piłata, a ani Chrystusa.
Nie, nie. Ginsberga akurat interesowała tylko poezja Pounda, ani jego twarz, ani jego inne części ciała, nic go to nie obchodziło. Nie obchodził go holocaust. Całą rewolucję poetycką oparł na rozmowach z Poundem o poezji, o „Pieśniach”.
A Wojaczek się spełnił. Napisał, co miał do napisania i umarł. Napisał wystarczająco dobre wiersze i zdążył. Przegrał, jako człowiek (bo sobie mógł szczęśliwie pożyć, jak Szymborska w puchu, lub jak Jerzy Illg po wydaniu książki „mój znak”), ale wygrał jako artysta.
Są ludzie skazani na poezję i szkoda, że nie rozumieją tego ci, którzy skazani na nią nie są.
Ach, konkursy. Zawsze były konkursy. Michał Anioł brał udział w konkursach i wszyscy wielcy. Tylko wtedy konkursy naprawdę były po to, by dać szansę geniuszom.
No te twarze, Celine, Pound, to ukrzyżowane obok, łotry. Ich sztuka to może znaczy: wspomnij na mnie kiedy będziesz w raju. A może i nie.
Nie że wrzucam wszystko do jednego wora – myślę po prostu obrazami, próbuję przez moment zobaczyć całokształt. No świat można zobaczyć w konstelacji dance macabre, albo jak drogę krzyżową, albo jak liczbę pi i różnie inaczej. Każdy element jest jak najbardziej konkretny i każdy ma swoje konktretne jednostkowe życie, i jakoś tam mniej lub bardziej próbuje być odpowiedzialny za siebie, czy jeszcze kogoś. Wchodzi w relacje.
No wiesz Ewo mi się wydaje że lenie cierpią na lenistwo.
W ogóle to jak mówię o tych miłościach to nie tyle są to trubadurskie zaśpiewy czy rekolekcje franciszkańskie, co raczej rekolekcje zbliżone do tych które Bursa odprawiał Rankiem w parku.
Odnośnie pisania jeszcze Ci wklejam pod opowiadanem.
Zgadzam się w pełni, artysta to ktoś, kto zaświadcza. Nie wiem, czy to miałeś na myśli, pisząc, że Pound i Celine to łotry. Przecież nie może ktoś, kto nie doświadczył zła, zbrodni, o tym napisać. Doświadczenie jest niezwykle cenne. Dlatego cenny jest Genet. Ale prawdziwy artysta nigdy nie pójdzie w perwersję literacką, zawsze będzie obok, zawsze taką sytuacje zobaczy z zewnątrz, nawet, jak będzie jej animatorem, czy głównym aktorem.
Ale przecież pogadanki radiowe Pounda nie są dziełem sztuki. Dziełem sztuki są jego Cantos. Nie znoszę np. „Pachnidła” Süskinda. Tam jest prowokowane zło, by powstało dzieło sztuki. Dla mnie ta książka jak i problem, to szmira. Jak pochodnie Nerona. To kicz. Kicz jest właśnie taką perwersją.