Adam Zagajewski „Niewidzialna ręka”(2009)

Nie ma sensu odczytywać najnowszego tomu Adama Zagajewskiego, jako nowej i najnowszej jego wypowiedzi poetyckiej. Piotr Śliwiński w bardzo dobrej recenzji w „TP” z tego tomu podkreśla jego zły odbiór przez krytykę i nie chciałabym tych zarzutów, bardzo zresztą słusznych, tutaj powtarzać. Ale nie jest to też, jak chce Śliwiński, pisanie przez całe życie jednego wiersza, co wskazywałoby mimo wszystko na twórczy rozwój, a przynajmniej na dojrzewanie, jak dojrzewa stare wino. Ogólnie, mamy tam kontynuację tych samych motywów, wielokrotnie rozwijanych w poprzednich tomach. Nie można jednak „Niewidzialnej ręki” – która natrętnie kojarzy mi się z akcjami harcerskimi w mojej podstawówce polegającymi w założeniu na szlachetnej dziecięcej pomocy świadczonej niedołężnym staruszkom, a w konsekwencji na tajnym donosicielstwie – traktować, jako akcji pogotowia poetyckiego. Niestety, poeta nie wykorzystuje wieloznaczności tytułu zbioru i zarzucając w esejach „Obrona żarliwości” brak poczucia humoru wielkim poetom, sam jest go pozbawiony.
Esej z tego zbioru „Uwagi o wysokim stylu” zawiera uwagi, które są zbiorem zagrożeń dla poety i pułapek, doskonale tam przez Zagajewskiego wypunktowanych, na które sam cierpi, których nie potrafi ominąć, od których się nie uwalnia. Dowodem jest „Niewidzialna ręka”.

Słusznym, wysokim poprzeczkom, stawianym poezji w wymienionym zbiorze esejów dojrzały poeta polski, Adam Zagajewski, niestrudzony kandydat do nagrody Nobla, nie jest w stanie sprostać. Obrona wysokiej poezji, tak przecież konieczna w jej dzisiejszym zagrożeniu i bezradności u Zagajewskiego brzmi jak szyderstwo. Serce się kraje, że ten ogromny przecież kapitał erudycyjny, zdobyty przez mędrca Zagajewskiego z niesłychanym trudem, płowieje jak ambitne filmy ubiegłych epok, o których niższości i nietrwałości wobec niezniszczalności poezji, w esejach pisze.

Wiersze w „Niewidzialnej ręce” są jak wyalienowane z życia bibeloty, których piękno można dostrzec i się nimi zachwycić, ale niekoniecznie. Właśnie ta niekonieczność inteligenckiego, starego mieszkania, opisanego z dbałością o szczegół w wierszu „Lekcja fortepianu” jest bardzo dobrym przykładem na oddanie ducha poezji ostatnich lat twórczości Zagajewskiego. Są tam sportretowane autentyczne, przedwojenne przedmioty przywiezione z Armenii, jest fortepian, jest profesjonalna nauczycielka. Są pieniądze na lekcje i jest ku temu czas, najlepszy czas (ośmiolatek). Są rodzice rozsądni, majętni, kochający. Jest wszystko przygotowane na to, by mały Adaś wyrwał z fortepianu, z „czarnej kuli muzyki” dźwięk. Ale w Adasiu nie ma muzyki. Adaś nigdy jej nie wyda.

Pamiętam, jak zachwyciłam się wierszem Zagajewskiego w latach osiemdziesiątych czytając utwór „Płótno”, który w 2002 stał się tytułem całego tomu wierszy. Wiersz był o potencji, o możliwości artysty, jego mocy, sile demiurgicznej, czarodziejskiej władzy ingerowania w świat, by go nie zmieniać, a przemieniać. Płótno staje się obrazem dzięki niemałemu trudowi i talentowi artysty, kawałek lnu naciągnięty na drewnianą ramę, przeistacza się w nową, nieprawdopodobnie piękną jakość.
I co się dzieje w „Niewidzialnej ręce”? Skrzywdziłabym autora, jako czytelniczka powiedzeniem, że w wierszach robi coś odwrotnego: odbiera zastanemu światu, który kontempluje, jego piękno. Nie, ale dzieje się rzecz być może jeszcze gorsza. Zagajewski z ulic Gliwic, Krakowa, Lwowa, Paryża i tych wszystkich miejsc, o których pisze w sumie bardzo czule, bez sentymentalnej egzaltacji, ale na pewno z nimi sympatyzuje – wysnuwa ten energetyczny impuls, niezbędny do tego, by wiersz żył – i go niweluje. Te poprzekłuwane poetyckie balony rejestrowane są na kartach zbioru takimi sflaczałymi, nieładnymi zwłokami po świetności balonów, które kiedyś fruwały w powietrzu i cieszyły oko.
Mogłabym, niegrzecznie i brutalnie posunąć się do metafory kondomu, co jest wysoce niestosowne, wobec akuratności i poprawności sztywnej poezji Zagajewskiego. Jednak nie sposób oprzeć się uwadze wyczyszczenia, wymycia i zakończenia na gładko wszystkich wypustek tej poezji, a jej aseksualność przypomina lalkę Kena, którego męskość przegrywa z Barbie tym, że ona ma przynajmniej kobiece piersi. Nie chodzi o to, że Zagajewskiemu brakuje namiętności w trakcie tworzenia. Myślę, że następuje jakaś podświadoma amputacja i autocenzura, powodująca utratę energii wiersza i w konsekwencji jego bezpłciowość. Nie posiadały takiego zaszpuntowania późne wiesze Miłosza, u Różewicza wskutek kontaktu z Internetem można zaobserwować coś wręcz przeciwnego. Przeczy Zagajewski prostej prawdzie, że człowiek do końca jest istotą seksualną.

Zagajewski, jako autor jest wzniosły, poezja jego nie. Zagajewski jest poetycki, poezja nie.
Cały tom jest konsekwentnie napisany idealnym językiem poetyckim, wiersze czyta się doskonale, gładko, bez żadnych dysonansów i zgrzytów. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, bo w sumie bardzo zaciekawiłam się tym, o czym wiersze opowiadają – że są tak wyczyszczone z wszelkich porywów i nudne, a w konsekwencji martwe. Byłoby to jakieś memento mori poezji, ale czy całej, czy tylko tej, za którą się opowiada – wysokiej? Przecież to nieprawda, chociaż Zagajewski właśnie prawdę określa, jako docelowość tej drogi, jaką poeta ma przejść w otwartej ku niej formie wiersza. Dreszcze, jakie przechodzą po czytelniku przy pewnych nieśmiertelnych frazach nachodzą każde kolejne pokolenia i nie ma to nic wspólnego z czasem, w którym żyjemy.
Na dodatek Zagajewski mówi o rzeczach mi znanych i bardzo prawdziwych. W latach siedemdziesiątych mieszkałam w Gliwicach, a mąż na ulicy Arkońskiej, sąsiadującej z jego domem na Wrocławskiej się niemal wychował. Ojciec Zagajewskiego był rozpoznawalnym przechodniem w Gliwicach, był znanym profesorem na Politechnice. Lwów znam z opowiadań rodziców. A jednak wszystkie te obrazy, bliskie mi mentalnie, fotografie komunijne, plac Grunwaldzki, parki i pomniki gliwickie, wszystko to jest jedynie sztambuchem, a nie poezją. Nie sposób się nie zachwycić sposobem obrazowania Zagajewskiego, zestawieniami przedmiotów, które dają w swojej bliskości zupełnie nowe objawienia mentalne. Ale jeśli Zagajewski nazywa zbiór esejów „Obrona żarliwości”, to jest to tylko stan strażaka, który czeka na ogień. Straż pożarna, która latami nie może się doczekać żadnego pożaru w okolicy, może go albo wywołać, albo gasić go akcjami symulowanymi. Jednak ambitny strażak o osobowości szlachetnej, taki, który nigdy nie skłamał, jest w sytuacji patowej. Musi więc czekać na prawdziwy ogień. Nie wiadomo, czy się doczeka. W międzyczasie wiedzie swój nieciekawy żywot profesjonalnego strażaka, który już się rozsmakował w swojej stagnacji i polubił stan oczekiwania.
Niewidzialna ręka dzisiejszego młodego poety nie wykona akcji sprawności harcerskiej, nie wznieci dla nestora polskiej poezji ognia poetyckiego, bo w czasach, gdy on gloryfikował Herberta i Miłosza w pismach opozycyjnych, dorosły dzisiaj poeta grał wówczas w jednorękiego bandytę.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

46 odpowiedzi na Adam Zagajewski „Niewidzialna ręka”(2009)

  1. Ewa pisze:

    Wando, są tony w necie o „Niewidzialnej ręce”. Ale zwróć uwagę na Śliwińskiego, ten fragment:
    „(…)Temu jest przeciw, podkreśli jego miłośnik, dlatego też robi wszystko, żeby nie dać się przyłapać na duchowym lenistwie. Poleruje formę własnej szlachetności. Robi to bez ustanku – stąd monotonia i monodia. Po to ów zasiek przed wścibskim światem. To jest ucieczka, rzeknie malkontent, zlekceważenie dramatów egzystencji, pośród których dramat niepochwytności bytu jest dzisiaj jednym z naczelnych, na rzecz wystudiowanej, fałszywej pewności, że nic nie zdoła odebrać wypowiedzianym słowom wagi(…)”
    całość jest tutaj:

    http://tygodnik.onet.pl/33,0,39978,1,artykul.html

  2. Wanda Niechciała pisze:

    Lisi ten artykuł w „Tygodniku Powszechnym” i na dwoje babka wróżyła. Sprytny ten podział na rolę sceptyka i apologety, a Śliwiński umywa ręce. Pierwszy raz się spotykam z tak pokrętną diagnozą stanu poezji wysokiej. Bo jak patrzę na ten filmik na You-Tube na czerwonych kanapach, to ona, ta poezja, u młodego i starego ledwie dyszy.
    Jeszcze tam takie zdanie warte jest zacytowania:

    „ Ze słabszymi książkami wielkich poetów trzeba obchodzić się delikatnie, z czułością, słuchać ich nawet uważniej niż innych, ponieważ zwiększa się szansa na to, że wybitna poezja odsłoni – właśnie w momencie pewnej słabości – część swojej tajemnicy, na szczęście bliżej nieokreśloną i niezdolną zagrozić całości.”

    Jeśli coś przetrwa dla późniejszych pokoleń, to wprowadzi jeszcze większy mętlik, obniżając średnią jakości poety. W końcu poezja to nie towar, a ulotna myśl.

  3. Ewa pisze:

    Być może, że tu chodzi o sakralizację za życia poety. Każdy kraj potrzebuje legendarnych bohaterów i namaszczeni chętnie się na takie role godzą. Po śmierci nikt już nie będzie miał pożytku z poety świętego. Książki, które w oparciu o ich żywoty powstaną, przegrają z biografiami sportowców czy bohaterami seriali. Nie dlatego, że kultura wysoka przegra, tylko dlatego, że stara się o wiele mniej, niż popkultura. Zawsze były te dwa piony. Zawsze była soczystość i pożywność folkloru, rubaszność gminna i sublimacja oświeconych znających zasady gramatyki. W końcu Gombrowicz, którego Zagajewski tak kocha, prowadził w Argentynie tajne życie płciowe w nadmorskim porcie. Nie inspirował się tylko Józefem Czapskim, który był chudy jak szczapa. A przecież też go znał. Śliwiński nazywa to twórczością elegijną. Nie uważasz Wando, że jest w tym jakieś niezdrowe kazirodztwo, jakaś rodowa i narodowa perwersja?

  4. Wanda Niechciała pisze:

    W „Niewidzialnej ręce nie ma o Czapskim. To jest w tomie „Pragnienie” (ściągnęłam sobie z „Chomikuj”). Wiersz nazywa się „Król [Pamięci Józefa Czapskiego]”.
    Natomiast „Odchodzi wielki poeta” [Myśląc o C.M.] poświęcony jest Czesławowi Miłoszowi i też, podobnie jak w wierszu o Czapskim, zawiera, tak jak piszesz, wyraźne zakamuflowane aluzje seksualnego kazirodztwa duchowego:

    „Gdy jednak będziemy się żegnali na długo
    lub na zawsze z kimś, kogo kochamy,
    poczujemy nagle, że brak nam słów
    i że teraz my sami musimy mówić,
    że już nas nikt nie wyręczy
    — ponieważ odszedł wielki poeta.”

    Jest w tym coś z ojca patrzącego na córkę, której wdzięki się bezpowrotnie marnują, a nikt jej tak dobrze nie skonsumuje, jak tatuś. Podobnie tutaj, Adam Zagajewski nie chce, ale musi podjąć tę ciężką pracę po Miłoszu i ją, nieukończoną wskutek przedwczesnej śmierci Miłosza, kontynuować, bo nikt tego tak dobrze jak on, poeta Zagajewski, nie zrobi.

    I jeszcze te ptaszki:
    „W koronach starych wiązów
    wciąż się namiętnie spierają
    szare wróble i wytworne szpaki.
    Kiedy odchodzi wielki poeta,”

    Zauważ Ewo, żadnej aluzji w tym wierszu do całego cyrku związanego z pochówkiem Miłosza, do Skałki. Jedynie spierają się ptaszki. To są prawdziwe ptaszki, nie żadna alegoria. Ptaszki i już.

  5. Ewa pisze:

    Ja myślę, Wando, że Zagajewski nic nie mówi w swoich wierszach z tych samych powodów, co Śliwiński w recenzjach.
    Strach przed prawdą artystyczną jest tak wielki, jak diabła przed święconą wodą. Nie wierzę, by tak wspaniale wykształceni ludzie nie mówili, nie są sprawni intelektualnie, nie wiedzą, o czym pisać. Wyślizganie się z obowiązku poety jako świadka epoki przez Zagajewskiego, wstawienie, podobnie jak Takaczyszyn-Dycki w wiersze kolejne tabuny nieciekawych bab (w cytowanym prze Ciebie tomiku wiersz „Moje ciotki”, czy w „Niewidzialnej ręce” lwowianki, sąsiadki z Arkońskiej), to są według mnie, działania zastępcze.
    To jest w dalszym ciągu pomylenie jakości. Nie chodzi o to, by pomniejszać wartość krewnych poetów. Ten sam błąd popełnia Jacek Dehnel, przedstawiając swoich krewnych w „Lali” na modłę Prousta. Tu następuje cały czas niemożność przemiany. W esejach Zagajewski bardzo trafnie i naprawdę pięknie opisuje przemianę łusek cebuli na muślinowe piękno, czy co tam jeszcze, już dobrze nie pamiętam. Ale żeby pospolitość zamieniać na coś „wzniosłego”, to przecież nie wystarcza program wzniosłości. To wyższa szkoła jazdy. Proust, nie dość, że miał do czynienia z prawdziwą arystokracją i prawdziwą wstępującą burżuazją, to potrafił ich uwznioślić. I nie chodzi o to, że ja tu szydzę z materiału, jaki mamy w Polsce. Z materiału ludzkiego. Nie chodzi o to, że hrabin brak na rynku. Czesi uwznioślają swoją pospolitość bardzo skutecznie. Pamiętam taki obrazek u Hrabala, nie wiem już gdzie, jak dzieci niepełnosprawne w szpitalu rzucają w górę gówienka i one lecą w powietrzu mieniąc się złotem.
    Chodzi o to, że poezja, to szeregowanie. To umieszczanie w odpowiednich szufladkach odpowiednich pojęć. Jak się przesadzi, wychodzi groteska. Jak się nie da ironii i cudzysłowu w odpowiednim momencie, to się autor ośmieszy. Jak opowie o nieciekawych ludziach, staje się nudny.
    Ja wiem, że ojciec Zagajewskiego był wielki. Ale tylko dla Adasia i dla Politechniki Śląskiej. Dla mnie, czytelnika, nie jest.

  6. Wanda Niechciała pisze:

    U Śliwińskiego powtarza się fraza, że Zagajewski pisze cały czas jeden wiersz. To nie jest ten sam problem, jak pisanie przez wszystkich wielkich pisarzy tej samej księgi. Księgi świata. I faktycznie, te wszystkie ścieżki, strumyki dążą do jakiegoś jednego, totalnego ujęcia i tym ujęciem są kody kultury. Tu najprawdopodobniej zachodzi przypadek powstawania wielość artefaktów, jak malowania obrazów na sprzedaż, czyli produkcja.
    I jeszcze problem ironii. Piotr Śliwiński pisze:

    „To w takich właśnie momentach poznajemy, że Zagajewski jest ironistą przebranym za metafizyka, postmodernistą przebranym za klasycystę, parnasistą udającym moralistę.”

    I myślę, że tak nie jest. To jest wszystko niestety na poważnie. Zagajewski się nie przebiera.

  7. Ewa pisze:

    W malarstwie młodopolskim, ponieważ zabory i nędza, malarze malowali widoczki i kwiatki by się utrzymać. Jest u wielkich naszych malarzy, bardzo utalentowanych, masa tzw. obrazków „puszczonych”, takich płytkich, tandetnych płócien, dość wstydliwych. Ale to wszystko dla chleba, to nędza.
    Nie przypuszczam, by Zagajewski wydawał, jak pisze Śliwiński swoje „słabe tomiki”, dla pieniędzy. Nie robi tego też dla tych powodów, jakie podaje Śliwiński.
    Nie wiem dlaczego pisze tak dużo wierszy. Widocznie ma jakiś wewnętrzny przymus, inaczej nie da się tego wyjaśnić. Artyści zazwyczaj spieszą się, by przed śmiercią zdążyć wszystko powiedzieć, a przynajmniej twórczością dojść do momentu, gdy powiedzieli wszystko i mogą już spokojnie umrzeć. Tak jest w życiorysach geniuszy. Jeśli powiedzieli wszystko wcześniej, np. w połowie życia, to zmieniają zainteresowania. Gioacchino Rossini drugą część życia oddał jedzeniu i gotowaniu. Szkoda, że nie udają się takie wolty polskim geniuszom. Nie udało się nawet Krzysztofowi Piesiewiczowi, a był już na dobrej drodze (zaczął się przebierać).

    W tomie, o którym tu wspominałaś, jest chyba klucz do tytułu zbioru „Niewidzialna ręka”

    „(…)Byłem harcerzem i poznałem samotność w lesie,
    kiedy zapada zmierzch, płacze puszczyk (…)”
    [Siostry miłosierdzia]

    Jeśli on z 1945, a ja z 1952, to jak ja byłam w czwartej zastępową, to Zagajewski mógł być nawet i hufcowym… No, nie bardzo to się pokrywa w czasie, ale czasy były podobne. A jak Harcerstwo Chorągwi Śląskiej zarządzało alert „Niewidzialna ręka”, to staruszki drżały ze strachu. Wyobraź sobie hordę harcerzy „tajnie” pomagających staruszkom w ich trudach życia codziennego. Panika.
    I myślę, że podświadomie ten tytuł jest właśnie taki. Paniczny. Niewidzialna ręka Boga.

  8. Wanda Niechciała pisze:

    nie ma takiego tytułu wiersza. Niewidzialna ręka występuje jedynie wierszu „Skończyła się rewolucja” poświeconego Julianowi Kornhauserowi.
    Rozpoczyna się tak:

    „Skończyła się rewolucja. W parkach wolno
    kroczyli przechodnie, psy zataczały regularne kręgi,
    jakby prowadzone przez niewidzialną rękę.”

    Więc masz rację. Tu chodzi chyba o rękę Opatrzności, Natury. Czegoś ponad. Zagajewski jest cały czas ponad i jest konsekwentny.
    Wiersz ilustruje stan po rewolucji politycznej, ale nie ma daty, więc pisany był pewnie niedawno z jakiegoś bardzo dużego historycznego uogólnienia. Poeta uważa, że wszystko już napisał gdzie indziej i ma prawo do takiej estetycznej obojętności, do takiej uniwersalizacji rewolucji, która nie przynależy właściwie żadnej, bo fakty, jakie przedstawia, mogą zaistnieć wszędzie i nigdzie. Bardzo to subtelne wynurzenia. Dedykowany jest „smutnym rewolucjonistom” i zawiera gorycz.
    Tym wierszem programowo odgradza się od wszelkich zakusów zaangażowania poezji w sprawy społeczne i mnie się to podoba. Kończy wiersz smutnym stwierdzeniem „ani tych, co jeszcze nie wiedzieli,/ po której stronie się znaleźli,”

    Podsumowując, Zagajewski jakby tym tomem dawał do zrozumienia: macie to na co zasłużyliście. Nie będę się wysilał, zajmę się tylko sobą i będę sobie uprawiał swój ogródek. Typowa postawa poety emeryta, który żyje życiem, które straciło na aktualności i się zdewaluowało. Szkoda wielka, że nie walczy, nie jest rewolucjonistą, nie przechodzi typowych dla artystów wielkiego formatu faz rozwoju, jak np. było u Staffa. Tylko jest bardzo ostrożnym obserwatorem. A krąg obserwacji jest coraz węższy i nie zawęża go z powodu mądrości, ale go wyjaławia ubóstwem. I nie jest to asceza pustelnika, a sybaryty.
    Tak, jakby podmiot liryczny w tym tomie był cały czas obrażony na czytelnika.
    A przecież to nie świat nie dotrzymał umowy. Wyzwanie sztuki wysokiej, tej wzniosłości, o którą całe życie zabiegał, jest w dalszym ciągu aktualne. Nic nie zginęło i niczego nie brakuje. Richard Dawkins nie zniszczył kodów biblijnych. On tylko zakwestionował świętość Biblii. Jako księga jest nienaruszona.

  9. Ewa pisze:

    Adam Zagajewski zajął stanowisko wysoko na Olimpie, w sensie dosłownym (jest niepodważalnym światowym autorytetem poetyckim) i stamtąd, odgrodzony od ludzkich nieszczęść nawet nie obserwuje, ale delektuje się światem. Weźmy taki wiersz: „Autoportret w samolocie”, gdzie podmiot liryczny jest z tego stanu rzeczy bardzo zadowolony. Kto by nie był? Przynajmniej nie udaje istoty wątpiącej, do czego podobno poeta jest zobowiązany. Wiersz opowiada o tym, jak podmiot liryczny schodzi myślami na ziemski padół, smakuje sierpniowe uroki wsi, siana, pól i lasów i dopowiada:

    „(…)Widziany z zewnątrz, mogę się zapewne
    wydawać nieruchomy, nieomal martwy,
    zrezygnowany, godny współczucia.
    Ale to nieprawda — jestem wolny,
    może nawet szczęśliwy.
    Tak, trzymam w dłoniach
    moją ciężką głowę,
    lecz w niej właśnie rodzi się wiersz.”

  10. Wanda Niechciała pisze:

    Warto by zwrócić Ewo uwagę na metaforę, która jest w tych wierszach nieobecna. Skoro Zagajewski jest tak oddalony, siedzi na tym Olimpie jak Bóg Polskiej Poezji, to jego twórczość powinna świat scalać i dążyć do zdefiniowania swojej w nim obecności bardzo precyzyjnie. Samo zestawiane słów rodzi nowe jakości i im umiejętniej się nimi pokieruje, tym te sąsiedztwa więcej powiedzą. Ale w moim odczuciu Zagajewski unika metafory, unika mówienia czegoś niekontrolowanego. Jego słowa są pod ścisłą kontrolą i znaczą tylko to, co znaczą. Efektem ubocznym ma być wartość dodatkowa w postaci takiego uczucia, które się rodzi słuchając bluesa. Jednak poeta jakby wyraźnie o tę nostalgię był zazdrosny i obrazuje wyłącznie dla siebie i w tych obrazach się sam ze sobą smuci.
    Jest tam taki wiersz „Metafora” i on jest przeciwko metaforze:

    „Każda metafora jest nieudana, powiedział
    ten bardzo stary poeta w barze hotelowym,”

    I tam następuje potem wyliczanka ośmieszająca wszelkie metafory, słowa, które nawet pootwierane nie znaczą nic. I tak czytając ten wiersz, zastanawiam się nad tą „wzniosłością”, za którą Zagajewski optuje. Z jednej strony chce ochraniać, kontynuować wartości, poetykę Miłosza, a z drugiej strony wykpiwa bardzo wygodny i odwieczny element każdej wielkiej liryki.

  11. Ewa pisze:

    Też uważam, że w tym tomie wiersze właśnie z powodu braku metafor stały się tak buddyjsko oschłe i pokawałkowane. Z jednej strony podmiot liryczny jest z tego stanu zadowolony – świadczą o tym wiersze mające w tytule słowo „autoportret”, pisane jakby z pozycji samoutwierdzenia w samousatysfakcjonowaniu – ale czytelnik już nie, dostaje coś, co nie bardzo go interesuje. To tak, jak gospodyni domu pedantka – sprząta i sprząta i w takim domu nie chce się nikomu mieszkać, bo wszystko, co zlepiało ten dom do kupy, zostało powyrzucane. Strofy Zagajewskiego zbudowane są z różnych użytecznych sprzętów, których nie chce się używać. Kuchnia o wysokim standardzie, w której się nie gotuje.
    Ja myślę, że Zagajewski chce być nowoczesny. Wprowadza manierę poetów amerykańskich, których słowa angielskie są tak dosadne i tak silne, że wystarczają, by znaczyły, to, co znaczą. Widocznie polski język nie ma takich brzmień, nie wiem, o co chodzi. Ja widzę tylko anemię i wiersze pisane na ostatnich nogach.
    Wiersz „Mur” byłby bardzo pojemnym wierszem metaforycznym, bo poświęcony jest Henrykowi Beresce, ślązakowi, tłumaczowi literatury polskiej, który mieszkał po wojnie w NRD przy murze berlińskim. I ten symboliczny mur pełnić ma tutaj taki wieloznaczny element „(…)mur — rzecz sama w sobie, /ozdoba filozofii niemieckiego idealizmu.(…)” przeprowadza czytelnika przez życie Bereski aż do jego śmierci. Ale jest tak konkretny, że niewiele można się z niego dowiedzieć, kim był Henryk Bereska i kim był dla poety. Raczej kimś nieprzychylnym, wydrwionym. Cały czas jest jakiś niedosyt w odbiorze. Niedopowiedzenie, tak słuszne w każdym utworze poetyckim, ocalające jego jądro i tajemnicę, tutaj jest jakby ochroną, asekuracją, nie mówieniem wszystkiego ze strachu. A przecież Zagajewski żył w takich czasach w Polsce, że było tak dużo krzywdy, tyle istnień ludzkich anonimowo odeszło nie zaznając żadnej rehabilitacji, żadnej przyjemności życia. Zagajewskiego to nie boli. Nic go właściwie nie boli.
    Np. wiersz „Twarze” tam celowo Zagajewski sprowadza człowieka do anonimowości, do przedmiotu:
    „Wieczorem na rynku świeciły twarze ludzi,/ których nie znałem.(…)”
    Poeta Zagajewski nieludzko jest zdystansowany.

  12. Robert Mrówczyński pisze:

    Nie bardzo się znam na poezji, ale czytam już drugi dzień tak wyczerpującą wymianę komentarzy, o wiele żarliwszą, niż eseje Adama Zagajewskiego „Obrona żarliwości”, o których żarliwości Tygodnik Powszechny i Zeszyty Literackie rozpisują się od ośmiu lat. A Panie piszą, że wiersze poety Zagajewskiego nie są żarliwe. Gdzie więc ten wyciek, skoro można o nich dyskutować z taką żarliwością?

  13. Ewa Bieńczycka pisze:

    Nie wiem, Panie Robercie, najprawdopodobniej żarliwość prawdziwa jest wtedy, gdy napotyka na fałszywą żarliwość i bezradnie domaga się żarliwie prawdziwej żarliwości. Gdzieś wyczytałam, że miłość podobna jest do węgla: rozżarzona – parzy, a zimna – brudzi.
    Ja jestem ze Śląska, i ja w latach osiemdziesiątych jeździłam na zajęcia Papieskiej Akademii Teologicznej do Krakowa i one odbywały się w Kościele św. Katarzyny.
    Temu miejscu Adam Zagajewski poświęca w tomie „Niewidzialna ręka” wiersz p.t. „Jerzyki szturmujące kościół św. Katarzyny”. I poeta tam opisuje te ptaki podobne do jaskółek, ale jaskółkami niebędące, jak to latają w sklepieniu gotyckim bazyliki archaicznej, nigdy do końca niewybudowanej, właściwie już w ruinie. Te szybujące, optymistyczne kołowania jeżyków poeta nadinterpretuje, przykrawa do własnych potrzeb, są dla niego ptakami, które potrzebują podziwu, metafizyki, nie będąc Janem od Krzyża mogą mieć jego energię.

    „(…)nie umieją
    poruszać się po ziemi, znają tylko jedno – lot,
    tylko wieczne podniebne szybowanie,
    i potrzebują obserwatora, który byłby trochę trzeźwy
    i trochę szalony,(…)”

    A tak nie jest. Nigdy tak nie było i nie będzie, nawet jak lotna myśl poety wykona najbardziej nieprawdopodobne akrobacje. A lokowanie tych pobożnych życzeń w ptakach jest nielojalne wobec ptaków, a nieprawdziwe dla ludzi. Poezja w tym sensie służy poecie do wywyższenia, do podziwiania go jako człowieka.
    A takimi motywacjami nie da się tworzyć poezji. Czytelnik nie czeka na poetę i na jego egocentryzm, ale na poezję, na miłość. A taka poezja brudzi.

  14. Wanda Niechciała pisze:

    Przez dwa dni rozmawiamy o poecie z tzw. wyższej półki. Nie ma już nad nim żadnych półek. Jeśli poeta nie przechodzi do publiczności w postaci zapamiętanych fraz, przyswojenia jakiejś chociaż cząstki, by odbiorca przyjął ją za swoją, stając się jego prywatną własnością, to można się zastanawiać nad sensownością namaszczenia go przez krytyków i uniwersytety, bo wiadomo, że zwykły człowiek „się nie zna”.
    Adam Zagajewski jest tym sposobem wzorem do naśladowania dla innych poetów. W tej manierze pisało się i dalej się pisze.

  15. Andrzej Talarek pisze:

    Jak pisze Pani Wanda „Jeśli poeta nie przechodzi do publiczności w postaci zapamiętanych fraz, przyswojenia jakiejś chociaż cząstki, by odbiorca przyjął ją za swoją, stając się jego prywatną własnością, to można się zastanawiać nad sensownością namaszczenia go przez krytyków i uniwersytety” Zgadzam się w pełni z tym zdaniem, jak też z cała dyskusją Pań, którą z wielką ciekawością przeczytałem. Oczywiście, ja mogę się zgadzać lub nie, robię to tylko na swój prywatny użytek, bez jakichkolwiek konsekwencji dla otoczenia poetyckiego, jako że wypowiadam się, będąc laikiem humanistycznym i poetą amatorem bez podbudowy jaką dają studia humanistyczne, bo akurat tak się złożyło, że Pan Tadeusz Zagajewski był moim profesorem w latach siedemdziesiątych. Ale fakt, ze czytam z zainteresowaniem Pań dyskusję i coś tam piszę, wynika z tego, że dla mnie – dla którego poezja jest zabawą i miłą przygodą intelektualną pośród przyziemnych prac, jakie wykonuję na co dzień – nie jest obojętne, jak się pisze wiersze, zakładając, ze pisze się je dla kogoś, dla ludzi. Współczesna poezja, według mnie, zabłądziła w przestrzeń zestandaryzowaną jak wszystkie plastikowe wytwory naszej cywilizacji. Wszyscy piszą podobnie nijako i o niczym. Jak mówię, poezja jest dla mnie przygodą i zabawą, ale także powrotem do młodości, w której sporo czytałem poetów, którzy ukształtowali moje poetyckie widzenia świata. I może to zabrzmi śmiesznie, ale zostali we mnie Rimbaud, Horacy, Baczyński, Leśmian, Gałczyński, poeci, którzy są już zupełnie niemodni. Tyle tylko, że kiedyś piszącym o coś chodziło, przekazywali coś, by wstrząsnąć, zainteresować, walczyli o coś, a dzisiaj , kiedy czytam na forach wiersze dzisiejszych (nie wiem czy młodych) poetów, to naprawdę dnie wiem , po co piszą. I wtedy biorę różnorodność Barańczaka i mam ucztę. Było kiedyś tak, ze postanowiłem sparafrazować idola swej młodości Rimbauda i napisałem Statek trzeźwy starością (ot, takie zmierzenie się z przeszłością i próba sił krasnala przy człowieku). I posłałem ten wiersz na konkurs Im Baczyńskiegoi (nomen omen) , który ma miejsce w Łodzi. Zakładałem, zę wiersz napisany w sposób klasyczny z rytmem i rymem, pasuje do tego konkursu, wszak wiem, jak pisał Baczyński, a gdy uwzględnić, ze wiersz był na dodatek szargający (?) świętość, to chociaż ktoś choć zwróci na niego uwagę. Oczywiście tak się nie stało. Wygrało pięciu młodych poetów. Dostałem ich wiersz. Były wszystkie o tym samym, napisane identycznie, i jakby je złożył stanowiłyby Jedno Wielkie Takie Samo Nic o Niczym. Ja nie mam pretensji, może rzeczywiście mój wiersz był lichy, w końcu to tylko w wiersz magistra inżyniera automatyki, ale wkurza mnie poezja, którą „pochłoną potwory bibliotek, których nikt nie odwiedza”.
    Pozdrawiam Panie serdecznie
    Andrzej Talarek

  16. Ewa > Andrzej Talarek pisze:

    Wanda jeszcze śpi, mieszka w Teksasie i umawiamy się raz w tygodniu na dyskusję, nie może tyle czasu poświęcać mojej stronie. Zrobiłyśmy wyjątek dla Zagajewskiego i dyskutowałyśmy dwa dni. Z pewnością się ucieszy, jak zobaczy Pana wpis i to, że została pochwalona. Niewielu nas czytających komentuje, a wątek o Zagajewskim miał około 300 wejść dziennie.

    Nie zgadzam się z Panem odnośnie słów o współczesnej poezji. Każde pokolenie mówi swoim głosem i musi ten głos z trudem wypracowywać. Nie może to być głos ani ojców, ani dziadków. Jest tyle samo prawdziwych, jak i fałszywych poetów, jak w innych latach. Nie mogą fałszywi zaświadczać o tych prawdziwych Namawiam młodzież na moim blogu do odcięcia się mentalnego od swoich przodków, rodzin. Do przerwania kazirodztwa duchowego. Powtarzam to często, jak komentuję twórczość, np. Jacka Dehnela.

    Wracam ze strony mieleckiej grupy poetyckiej, gdzie Pan publikuje swoje wiersze i ze znajomych odkryłam tam też mojego kumpla – malarza, Marcina Nizurskiego, syna sławnego pisarza, Edmunda.
    Tam jest bardzo nierówny poziom publikowanych utworów, aż strach czytać.
    Staram się na moim blogu różnicować tematycznie wypowiedzi, by strona nie była takim skończonym monolitem, jak strony o poezji wyłącznie.

    Ponieważ Pan zna poezję starszą i jest moim rówieśnikiem, zapraszam w czwartek, będziemy z Wandą omawiać ostatni tom wierszy Wisławy Szymborskiej „Tutaj”, z ubiegłego roku. Potrzebny jest tutaj jakiś odmienny pogląd, bo czytam na innych blogach zarzuty, że mówimy z Wandą jednym głosem.

    I jakby Pan mógł wzbogacić ten wątek opowieścią o Tadeuszu Zagajewskim. Profesor Zagajewski nie uczył męża, mój mąż był na wydziale elektrycznym i z automatyką nie miał nic wspólnego, więc mi nie pomoże. Adam Zagajewski wiele wierszy z tego tomu poświęcił ojcu. Przedstawia go, mimo starczej amnezji, bardzo korzystnie. Podziwia go i portretuje w Luwrze, jako smakosza i konesera sztuk pięknych. Ciekawa jestem, czy Profesor Zagajewski wzbogacał wykłady o te wątki. Czytam na wikipedii, że oparł się wszelkim politycznym zawieruchom na etacie Politechniki Śląskiej.
    Pozwoliłby Pański wpis na tezę, że poeta powinien w sobie ojca zabić, by móc być poetą. Jak Kafka.

  17. Andrzej Talarek pisze:

    Szanowna Pani Ewo
    Wychodzę dzisiaj z małżonką na ostatki, dlatego nie będę miał czasu na dłuższy wpis. Dziękuję za odpowiedź. Oczywiście , Grupa literacka Słowo jest bardzo nierówna, powiedział bym, ze większość publikacji jest po prostu słaba. Jej wartością jest to, że jest, że pomaga się spotykać tym ludziom, którzy wiedzą już, że mówią prozą, a próbują jeszcze mówić wierszem. I to jest duża wartość, tak uważam. Natomiast ja swoje wiersze publikuję głównie na swoim blogu (przepraszam, że to piszę, bo nie chcę Pani zmuszać do ich czytania, tym bardziej, ze są słabsze od Pani wierszy, więc niczego nowego nie wniosą) ale jeśli już to http://wzmacniacz.blog.onet.pl a także do niedawna, chociaż teraz już mało, na e-poezji, jako talarek i wariant. Co do profesora Zagajewskiego i o tradycji albo jej braku lub jej potrzebie w nowych pokoleniach, pozwoli Pani, ze napiszę może jutro.
    Pozdrawiam Panią

  18. Ewa pisze:

    a, to miłej zabawy Państwu życzę! Też bym się zabawiła, ale nie mam z kim, a mąż tańców nie lubi. Jeździłam na plenery w rzeszowskie, stamtąd znam Marcina Nizurskiego, tam pamiętam, były bardzo silne i dobrze funkcjonujące różne twórcze grupy literackie i kółka dramatyczne.
    Zaraz idę na Pana blog czytać i o walentynkach pisać, bo jak w wierszu napisał Adam Zagajewski, w pewnym wieku pozostaje już tylko medytacja.

  19. Andrzej Talarek pisze:

    Miałem napisać o Profesorze Tadeuszu Zagajewskim. Studiowałem na Wydziale Automatyki w latach 1970 do 1975. Profesor miał z nami zajęcia przez trzy semestry, od drugiego do trzeciego roku. Jak było z informacją w tamtych czasach, wiadomo, jednak o Profesorze wiedzieliśmy, że został usunięty w 1968 roku pop proteście w obronie studentów. Wiedzieliśmy, że był szykanowany, co w jakiejś mierze przydawało mu swoistego nimbu , może nie w kształcie aureoli nad głową, ale jakiegoś dodatkowego wzmocnienia poczucia szacunku, jaki był z nim związany. Piszę dodatkowego, bo Profesor sam z siebie był postacią, która roztaczała wokół atmosferę jakiejś inności, może niezwykłości. Dla mnie, syna robotnika, był on ucieleśnieniem postaci arystokraty, którego nigdy osobiście wcześniej nie spotkałem. Nie wiedziałem, że pochodził z rodziny nauczyciela, niezależnie od innych koligacji, których nie znam. Jak teraz myślę o nim, to wiem, że rzeczywiście był arystokratą Politechniki i arystokratą nauki. Być może nie był wielkim uczonym, takim, którego odkrycia zmieniają świat, ale na pewno był postacią niezwyczajną, może niezwykłą pośród innych profesorów uczelni. Wzbudzał mimowolny szacunek. Nie bojaźń, jak wielu innych. On nie krzyczał, nie podnosił głosu, nie kazał, nie prosił, a prawie wszyscy chodzili na jego wykłady. Mówił precyzyjnie, zrozumiale i jednocześnie dostojnie, jakby wygłaszał orędzia o stanie państwa, pewny tego, co mówił, przekonany o ważności tego, co nam przekazywał. Egzaminów baliśmy się okropnie, ale zadawaliśmy. Jego szczupłą, wyprostowaną sylwetkę do dzisiaj mam przed oczami i chociaż nigdy nie zostałem elektronikiem, do tej pory trzymam podręcznik, Układy elektroniki przemysłowej, który napisał.

    A teraz o tradycji w poezji. Jestem przekonany, że pisanie o roli tradycji w poezji wymaga dużej wiedzy wyuczonej, do której dopiero dokłada się swoje doświadczenie. Ja tej pierwszej wiedzy nie mam, nie dane mi było przyjąć jej od znawców. Moja tradycja poetycka to jedynie moja pamięć o poetach, których wiersze przeczytałem (głównie podczas studiów w Gliwicach). Czy ta pamięć ma jakąkolwiek wartość dla innych osób? Może jedynie pokazywać, jak poezja robiła sobie ścieżynkę do umysłu, do wrażliwości, kogoś takiego jak ja, wtedy młodego człowieka po technikum mechanicznym, z robotniczej rodziny bez tradycji konsumpcji kultury innej niż ludowa, a jednocześnie pewnie noszącego w genach jakieś skrzywienie na sztukę (co znowu okazało się wiele lat potem, kiedy ojciec został rzeźbiarzem amatorem a córka skończyła ASP).
    Wtedy, na studiach technicznych w Gliwicach, pochłaniałem z poezji wszystko to, co mi wpadło w ręce i co byłem w stanie zrozumieć, czyli jakoś sobą zaakceptować. Ale także i to, co potem odrzucałem, bo brałem się za poetów typu Mallarme, Peiper, Eliot, Grochowiak. Ale pozostałem przy takich jak Baczyński, Horacy (!) Rimbaud, Boudleaire, Leśmian, Tuwim, Gałczyński itd. Oni wbili się w moją pamięć, stworzyli kiedyś tam moją poetycką estetykę, która wylazła ze mnie po trzydziestu latach wraz z chęcią pisania.
    I teraz patrzę na moją córkę, człowieka czytającego bardzo wiele, bardzo mądrych książek, i widzę, że czyta i fascynuje się podobną poezją jak ja kiedyś. Że idolem dla niej jest Leśmian, że fascynuje ją fantasmagoria Sklepów cynamonowych, lubi Tuwima, czyta Psalmy Nowaka, Szymborską, Herberta itp., poetów, w których poezji żyje tradycja pokoleń poetyckich. I znudzona odkłada wiersze Świetlickiego czy Wojaczka.
    Nie wiem, co ma wpływ na jej estetykę, może to, ze czytałem małej dziewczynce malowane słowem, rytmiczne i śpiewne, pełne impresji obrazy Baczyńskiego, może to, że mówiłem jej wierszyki Gałczyńskiego lub czytałem wierszowane bajki Tuwima? Nie wiem. Może ma te same geny, co ja, wszak ona rozumie i akceptuje moje pisanie, ja rozumiem jej malarstwo. Dawniej pisano rytmiczne a potem i rymowane utwory dla łatwiejszego zapamiętywania. I szły sobie z pokolenia w pokolenie, nie pisane, wygłaszane przez śpiewaków wędrownych. I tak sobie myślę, że tak naprawdę przetrwa w ludziach to, przetrwa taka poezja, oczywiście dobra, z której pojedynczy osobnik będzie w stanie zapamiętać jakąś pojedynczą frazę, mądrą myśl, może jedną zwrotkę. Reszta poezji będzie w książkach, w bibliotekach, będą nad nią debatować mędrcy, ale tak, jak się robi sekcję zwłok. I może nowy, nowoczesny Rembrandt napisze swoją Lekcję anatomii doktora Tulpa, czyli doskonałą krytykę tej poezji, tylko co z tego? Dla mnie nie ma nieżywej, wielkiej tradycji. Ona jest wiecznie żywa i wiecznie z niej będziemy czerpać. Pisze Pani, ze każde pokolenie szuka swoich środków wyrazu. Oczywiście, tak jest i ma do tego prawo. Pytanie tylko, które części tej nowoczesnej poezji zostaną na dłużej, może na zawsze? Bo mnie się wydaje, że będzie jak wyżej. Kiedyś bardzo chciałem przeczytać Ziemię jałową Eliota, ale jej nie znalazłem. I przeczytałem rok temu a właściwie przemęczyłam. Może jestem głupi i niedouczony, ale naprawdę nie miałem żadnej przyjemności z czytania 15 sto stronicowego poematu, który ma przypisy autora na 7 stron i przypisy do przypisów (by współczesny, raczej wykształcony czytelnik mógł zrozumieć przypisy) na kolejnych 20 stronach. Oczywiście, wiem, ze każdy kulturalny… ale ja jakoś nie. Za to z przyjemnością czytałem dwa lata temu Horacego, mimo że także są potrzebne przypisy, z ciekawością wielką czytałem Lukrecjusza O naturze rzeczy i inne starocie. I mam w tym przyjemność i one mają na mnie nadal wpływ. Nie wiem, czy napisałem choć jedną rzecz, z którą się Pani zgodzi, nie wiem także, czy napisałem mądrze i w zgodzie z panującą… . ale tak sobie właśnie myślę. A na zakończenia dedykuję Pani moją wersję Oda 18 Nullam, Vare, sacra vite prius severis arborem, którąa , może niezgodnie z prawem autorskim, zatytułowałem sobie

    Na winie z Horacym

    Najpierw w twym sadzie posadź szczepy winorośli,
    By nadzieja w nich rosła na winne radości,
    W duchu wina ukryte. Trzeźwych Pan Bóg karze
    Myśli chmurnych nawałą. Ja o winie marzę,
    By o troskach zapomnieć. Kto z nas, pijąc wino,
    Nie zapomni o swoich kłopotach z dziewczyną,
    Gdy Bachus mu zastąpi w płochą Wenus wiarę?
    Lecz ostrzegam; gdy w piciu przekroczysz swą miarę
    Możesz skończyć jak spity nad miarę Lapita
    Gdy po bójce z Centaurem ranek go powitał
    W izbie wytrzeźwień. Albo Sytońców rodzina.
    Ta, gdy szał ją pijaństwa porywać zaczyna,
    Traci miarę i łamie najświętsze zakazy.
    Nie chcę cię, przyjacielu, narażać na razy
    Oburzonych sąsiadów, więc muzykę przycisz,
    Odstaw kielich, a wtedy sens wiersza uchwycisz.
    Swych tajemnic nie zdradzisz, a twa mądrość wszędzie
    Chwalona pośród trzeźwych długo jeszcze będzie.

  20. Andrzej Talarek pisze:

    Nie przypominam sobie, aby Profesor Zagajewski mówił na wykładach cokolwiek o sztuce, a chyba bym to zapamiętał. Wydaje mi się, że on zupełnie nie mówił na tematy nie związane z wykładem. Pewnie był obserwowany, chociażby przez swojego asystenta, pierwszego sekretarza (już nie pamiętam, czy wydziału, czy Politechniki). A co do odcięcia się od ojcowskiej tradycji. Nie wiem co i jak Adam Zagajewski pisze o ojcu, znam wiersz Herberta o jego ojcu, zresztą trochę wzorowałem się na nim, pisząc o swoim. Myślę, że w większości normalnych rodzin, po okresie buntu przychodzi zrozumienie wielkiej roli ojca w kształtowaniu się syna i syn poeta docenia to w swoich wierszach. Tak powinno być i to też jest tradycja, tyle tylko, że może nie wprost wypływająca z poezji ale zapewne na poezję mająca wpływ, może duży.

  21. Ewa pisze:

    Bardzo się cieszę, że Pan wzbogacił ten wątek. Mąż opowiadał tylko, że po Politechnice Śl. chodziła taka opinia, że „i tak jesteśmy spóźnieni o 50 lat”, ale mąż nie wie, czy to powiedzenie pochodziło od profesora Zagajewskiego. Na Wikipedii czytam, że jest twórcą teorii wyprzedzających myśl zachodnią. Ja nie mam prawa o tym pisać, bo nic o tym nie wiem. U mnie we Wrocławiu na malarstwie było pięć osób, u męża na wydziale kilkaset, politechnika przy mojej uczelni to była brojlernia, trudno było się wyznać, a politycznie, to lata siedemdziesiąte zatomizowały studentów po wypadkach marcowych i nikt nic nie wiedział, co się dzieje, kto donosi, wszyscy się bali. Wilczy bilet to było pozbawienie definitywne wyższego wykształcenia, chłopaki bali się wojska. U nas profesorowie walczyli o przywrócenie niektórych studentów na studia po wypadkach marcowych, potem się okazało, że właśnie ci pracownicy naukowi, którzy o nich walczyli, byli mocno partyjni.

    Wiersze omawianego tutaj tomu przedstawiają Profesora, jako już starego człowieka, który traci pamięć. Poeta opisuje ojca na tle Placu Grunwaldzkiego, przypomina AK, fakty z jego życia, a ten nic nie pamięta. Jest to bardzo czuły opis, ale dla mnie zimny i jakiś bezużyteczny. Nie, że temat bezużyteczny, ojciec bezużyteczny, ale bezużyteczny artystycznie. Bardzo trudno poecie wyodrębnić pospolitość i zwykłe koleje ludzkiego losu, by stało się to porażające. Szczególnie, że Poeta pisze o bardzo prawym człowieku, a zazwyczaj ludzkość idzie do przodu za przyczyną bardziej grzeszników.

    W innym wierszu „Zielona wiatrówka” poeta portretuje ojca jak chodzi po Paryżu, „kiedy spędzał długie godziny w Luwrze, /studiując obrazy Corota i innych małych/mistrzów minionych wieków” i ubolewa nad wielkim zmarnowaniem jego żywota, że tę tytułową wiatrówkę szyje sobie jego ojciec na miarę, „ jeden z niewielu luksusów/w jego raczej skromnym życiu”. Melancholia zmarnowania. Ale przecież los ojca był losem wygranym. Jak i syna. W kontraście do tylu żywotów równie wartościowych tych lat, bezpowrotnie zmarnowanych, o których nikt się nie upomni.

  22. Ewa pisze:

    A teraz o poezji. Pan być może czyta Horacego w tłumaczeniach młodopolskich i tak jak napisałam, każde pokolenie ma dać swoją interpretację antyku, ponieważ to są tylko archetypy i to nie jest już dla nas poezją w pełnym sensie tego słowa. Tak jak Biblia nie jest wszędzie poezją, a jednak są pewne sekty religijne, które Księgę traktują jako księgę objawioną bardzo sztywno, jako monolit. Pound odkrył ponownie Katulusa, ale to już jest Pound, a nie Katulus. I artyści jako cząstki cywilizacji nie mogą być konserwatywni, bo wszystko wokół się zmienia i jeśli sztuka nie będzie podążać, nie będzie mówić głosem swojej epoki to nie będzie współtworzyć tej rzeczywistości, w której żyjemy. Jeśli ktoś kocha poezję, to przeszedł przez te wszystkie hity miłe dla serca w pewnym okresie swojego rozwoju i jest oczytany, jak inżynier wyuczony, który musi przejść przez wszystkie szczeble swojego mistrzostwa.

    T.S. Eliot był modernistą w bardzo dobrym gatunku, można go nie lubić, bo nie jest dla każdego temperamentu. Dla mnie swego czasu, gdy przeżywałam bardzo silnie swoją egzaltację religijną, był objawieniem, był zresztą wyśmienicie tłumaczony. Trzeba pamiętać, że moderniści wspaniale uchwycili spustoszenie świata przez przemysł, zapowiedzieli holokaust i ich minorowość była niesłychanie trafna. Zawsze jak czytam uchwycone trafnie doświadczenie wyjałowienia, zniszczenia, to cieszę się, że ktoś to wypowiedział. Przypisy Eliotowi doradził Pound, bardzo słusznie, są taką właśnie formą literacką, której intencją jest skomunikowanie się z czytelnikiem. Ja nie pojmuję, dlaczego poezja ma nie starać się wyrażać stanów ducha bardzo trudnych. To czemu ma właściwie służyć? Ma łaskotać ucho? Ma być dla pięknoduchów? Mają odbiorcy mlaskać, że zestawiło się dobrze słowa? Czytam właśnie na innym blogu wynurzenia mojej byłej koleżanki blogowej oburzonej poezją hermetyczną. Taka poezja też jest, jak jest wielość wypowiedzi, temperamentów i poszukiwań artystycznych. Nie wszystko się udaje powiedzieć, ale trzeba to robić. Ja mogę każde moje słowo, każdy mój wers objaśnić i celowość użycia takiego, a nie innego sformowania. Ja bardzo chcę mówić, ale ja nie znam języka i robię to z dużym trudem. Ja do jego istoty cały czas docieram.
    Byłam na Pana blogu i trochę poczytałam. Proszę ode mnie nie wymagać komentarza, ponieważ wszyscy poeci, którzy przysłali mi tomiki wierszy już się na mnie obrazili i nie chcą mnie znać więcej. Wystarczy, jeśli widzimy nasze różnice w lubieniu poetów. Ja uwielbiam Rafała Wojaczka.

  23. Przechodzień> Talarek pisze:

    Jeśli został usunięty w ’68 po proteście w obronie studentów, to jakim cudem uczył Pana w latach 70 – 75? Przecież takie czystki nie były robione na niby i na chwilę. We wszystkich uczelniach polskich wymieniono kadrę akademicką, szczególnie w takich zrewoltowanych ośrodkach jak Kraków czy Warszawa, gdzie np. młode wilczki jak Kołakowski czy Holland (tatuś reżyserki) wywaliły Ajdukiewicza, a to przecież sława pierwszej wielkości. Na Politechnice gliwickiej chyba nie trzeba było. To jedna z najbardziej czerwonych uczelni w Polsce i tam z niepewnym elementem (lwowscy profesorowie) rozprawiono się już pod koniec lat 50., choć oczywiście po 68 też tam nawtykano marcowych docentów, bo okazja przecież wyborna, ale to taka raczej uszczelniająca kosmetyka, nikogo sławnego nie dało się już wywalić. W tych czasach szafowano ludzkim materiałem, nikt nie był niezastąpiony, nie zdawało się na dany kierunek bo uczył tam Zagajewski czy ktokolwiek inny. Karierę można było robić jedynie z klucza partyjnego. Znam tę uczelnię jak zły szeląg, bo mniej więcej w tym samym czasie tam studiowałem i znam te stosunki z autopsji.
    Problem w tym, że póki się tej polskiej historii nie odkłamie, nie zweryfikuje kadry akademickiej, ale również politycznej i administracyjnej, póty będzie można tworzyć legendy o szlachetnych osobnikach, co to się systemowi przeciwstawiali, zachowując jednocześnie swoje stanowiska i kariery i czyste sumienie na dokładkę.

  24. Andrzej Talarek pisze:

    Do Pani Ewy
    Pisz pani tak: Pound odkrył ponownie Katulusa, ale to już jest Pound, a nie Katulus.
    Pewnie to jest prawda, choćby dlatego, ze ja także nie jestem Panią, a poważniej, ludzi tych dzieli 2 tys. lat, inna wiedza, inne widzenie świata etc. Ale tak rozumując zakładamy, że niczego nie rozumiemy do końca z pisania naszych poetyckich przodków, chociaż przecież przypominają mi się wersy Safony, które wsadziłem kiedyś do swojego wiersza i naprawdę – gdyby nie kursywa – trudno byłoby powiedzieć, że to 2,5 tys lat temu napisano. Wszystko się zmienia, zmienia się nasze postrzeganie świata, ale wydaje mnie się, ze pewne sprawy, te najbardziej podstawowe, mimo wszystko , gdy je rozebrać z naleciałości, to w swej nagości pozostają takie same, lub prawie takie same, jak naga kobieta z czasów Safony jest chyba prawie identyczna z dzisiejszą kobietą. Pewnie mnie łatwo takie sądy stawiać, jako że – jak pisałem i co zapewne widać doskonale – nie towarzyszy mi wiedza nabyta o historii kultury. Ale żyję w tym przeświadczeniu i tak już chyba – choćby ze względu na mój wiek – pozostanie.

    Pisze Pani dalej: I artyści jako cząstki cywilizacji nie mogą być konserwatywni, bo wszystko wokół się zmienia i jeśli sztuka nie będzie podążać, nie będzie mówić głosem swojej epoki to nie będzie współtworzyć tej rzeczywistości, w której żyjemy.
    Pytam, czy w sposób konserwatywny, oparty na tradycji, nie można pytać o ważne sprawy swojej epoki? Przytacza Pani przykład Biblii. I nie mówię nawet o ortodoksji w jej pojmowaniu, chociaż słowo to pochodzi od greckiej zbitki , która by można przetłumaczyć jako „prosta opinia” . I nawet jeśli trochę zmienia się czytanie Biblii czy Nowego testamentu, to w swej podstawie pozostaje ono niezmienne, jeśli chcemy jeszcze nazywać się chrześcijanami, czy może ludźmi Biblii. Uważam, i ja tak robię, ze o ważne sprawy naszej cywilizacji można pytać, wywodząc te pytania ze świętych ksiąg. Bo tak naprawdę – chociaż wszystko się wokół zmienia – istota istnienia pozostaje niezmienna, podstawowe pytania o egzystencje, chociaż ubrane w inne sukienki niż przed laty, pozostają niezmienne.
    Oczywiście, ze artyści , jak wszyscy ludzie, mają prawo, może i obowiązek, szukać swoich dróg pojmowania rzeczywistości, jej wyrażania, stąd i te wszystkie kierunki i mody. Pytanie tylko, co z tego pozostanie na trwałe w świadomości tej bardziej kulturalnej i myślącej części społeczeństwa. Ja uważam, chociaż nie mam na to żadnych naukowych podstaw, że pozostanie istota bytu wyrażona w najprostszych, przyswajalnych słowach. A tych najbardziej podstawowych pojęć i słów jest ograniczona ilość, nawet jest ograniczona liczba ich kombinacji.
    I dalej pani pisze: Jeśli ktoś kocha poezję, to przeszedł przez te wszystkie hity miłe dla serca w pewnym okresie swojego rozwoju i jest oczytany, jak inżynier wyuczony, który musi przejść przez wszystkie szczeble swojego mistrzostwa. I jest oczytany. Ale czy to znaczy, że nie może wybrać przeszłości w wyrażaniu teraźniejszości. Inżynier tego nie może, postęp w materii jest nieodwracalny, poeta może, bo wciąż działa na człowieku, który nie jest tak zmienny jak materia przetwarzana przez niego.
    I Dalej Pani pisze: Ja nie pojmuję, dlaczego poezja ma nie starać się wyrażać stanów ducha bardzo trudnych. To czemu ma właściwie służyć? Ma łaskotać ucho? Ma być dla pięknoduchów? Mają odbiorcy mlaskać, że zestawiło się dobrze słowa?
    Oczywiście poezja ma wyrażać stany najtrudniejsze, choćby dlatego, ze tylko ona to potrafi dobrze i prosto zrobić. Poezja potrafi w paru słowach oddać to, do czego wyrażenia fizyk czy matematyk potrzebuje całego wielkiego aparatu pojęciowego i żmudnych obliczeń. (swoją drogą polecam pani blog Mirka Gwizdalewicza – fizyka http://teoriaslowa.com – nie ma tam słowa na temat technik pisania). Natomiast dobrym jest pytanie, czemu ma służyć poezja. Czy ma łaskotać ucho? Może oczywiście. Ale przede wszystkim powinna wyzwalać proces myślowy, uczuciowy i jakiś tam jeszcze. Powinna przede wszystkim mówić o sprawach istotnych. Natomiast chyba ważną sprawa przy tym jest jej forma, taka, by nie odpychała dziwnościa niepotrzebną ale by przyciągała. I czy ważne w tym kontekście jest szukanie innych forma wyrażania się? Dla mnie mało.
    Mam nadzieję, ze to moje pisanie nie odbierze Pani jako jakąś próbę obrony moich wierszy. „Inaczej nie umie, to dorabia sobie teorię”. Znam swoje ograniczenia, nigdy nie miałem złudzeń, że te moje wiersze wejdą do jakiegoś kanonu, chyba że mieleckiej grupy Słowo. Jak pewnie napisałem, dla mnie jest to miła intelektualna zabawa, dlatego z lekką ironią i uśmiechem obserwuję wzajemne animozje pomiędzy poetami. Jakże to śmieszne. Przecież tak niewiele po nich zostanie, a mają nadzieję , ze zostaną Miłoszami, czy chociażby Zagajewskimi. Co nie przeszkodzi mi, ze jak wydam jakiś tomik, to pani prześlę, ale nie dla recenzji, tylko dla sympatii, bo miło się z Panią dyskutuje. A Pani wiersze mi się podobają. Pozdrawiam Panią
    PS. Widzę mały wpływ poezji na społeczeństwo. Czasami mam wrażenie, ze poezją interesują się jedynie ci, którzy także ją tworzą. Może to jest przyczyna, że w swoim mieście, Mielcu, bardziej jestem znany z felietonów o Mielcu (i o problemach współczesnej cywilizacji) niż z wierszy. A felietony )nie wiem, czy można je tak nazwać) piszę dla mieleckiego portali internetowego, http://www.hej.mielec.pl

    Do Pana Przechodnia.

    Przepraszam Pana za ostre słowa, ale mam wrażenie, że zakłada Pan, iż nawet w chlewni świniopas także musi być utytłany i jeść ze świniami. Nie wiem jak było z Profesorem. Informacja nie była taka jak dzisiaj, Politechnika była czerwona, ale to wszystko nie oznacza, że nie było tam ludzi uczciwych, nawet kryształowych. Profesor był szykanowany, takie mieliśmy wtedy wrażenie. Ja pozostaję ze swoim jego odbiorem. Pan może myśleć, co się Panu podoba.
    Pozdrawiam Pana

  25. Przechodzień> Talarek pisze:

    Nie ma za co przepraszać, każdy pisze jak umie, a Pan dar przemieniania koślawych kozików w miecze samurajskie posiadł, i ich hojnego rozdawania takoż. Jakże to celne i zarazem dosadne, a jakże oryginalne i wyczerpujące również, choć przyznać muszę, że słowa brzmią jakoś niepokojąco znajomo.
    Na tej uczelni, nie istniała żadna ludzka więź, nić sympatii, żadnej familiarności, żadnego zżycia, żadnej życzliwości, żadnego podmiotowego traktowania, nic ludzkiego między studentami i pracownikami Pol. Śl. nie było, ale również, co gorsze, między samymi studentami nie było żadnej solidarności. Byliśmy od nich odgrodzeni wyniosłym murem pogardy i traktowani jak bydło. A Pan mówi, że informacja nie była taka jak dzisiaj? Miałem informacji więcej niż mogła to znieść wrażliwość młodego człowieka.
    Informacja nie spada z nieba jak manna, trzeba ją tylko zarejestrować, uczciwie odtworzyć z pamięci, póki jej nie wyżre Alzheimer. Pan nie musi się dowiadywać jak było, ani ode mnie ani od IPN-u, Pan był świadkiem naocznym. A jeśli kręci się Pan koło świętych ksiąg, to nie ma właściwie innego wyjścia, tylko dać świadectwo prawdzie, a nie pisać o WRAŻENIACH. No, niechże Pan napisze ten epos o uczciwych, a nawet kryształowych Odyseuszach czasu Gierka. Bardzo jestem ich ciekaw w odróżnieniu do Pana, który woli obcować wsobnie i kazirodczo z własnym odbiorem. Ja Panu nie pozwolę myśleć co się Panu podoba.

  26. Andrzej Talarek pisze:

    Do Pan Przechodnia
    Pewnie każdy odbiera rzeczywistość na swoją miarę, Pana miara jest chyba jak wzór metra, a moja jak centymetr krawiecki. Pamięć przeszłości jest dla człowieka odzwierciedleniem jego samego wtedy i dzisiaj. Ja moją przeszłość, przeszłość Profesora Zagajewskiego jako mojego wykładowcy, a także w jakiejś mierze przeszłość mojego wydziału odbieram tak, jak napisałem powyżej, dobrze. Akurat Pańskie słowa żę “Na tej uczelni, nie istniała żadna ludzka więź, nić sympatii, żadnej familiarności, żadnego zżycia, żadnej życzliwości, żadnego podmiotowego traktowania, nic ludzkiego między studentami i pracownikami Pol. Śl. nie było, ale również, co gorsze, między samymi studentami nie było żadnej solidarności. Byliśmy od nich odgrodzeni wyniosłym murem pogardy i traktowani jak bydło” są dla mnie nie tylko nieprawdą ale wręcz oszczerstwem. Powiem tak – jeśli Pan tak miał, to dobrze tak Panu. A co do mojego myślenia, to – przepraszam znowu – może mi Pan skoczyć.

    Życzę Panu wszystkiego dobrego.

  27. Ewa pisze:

    Panie Andrzeju, wpis Przechodnia świadczy o tym, że istnieją różne świadectwa tych samych lat i wydarzeń, do których istoty student nie miał dostępu, ale atmosfera, jaka panowała w tych latach na uczelni też jest jakimś świadectwem.
    Bardzo trudno utrzymać Pana pogląd, że w chorej strukturze, jakim było szkolnictwo wyższe po wypadkach marcowych w Polsce na Uczelni można było być krystalicznym człowiekiem. By utrzymać swoją krystaliczność trzeba było albo emigrować albo po prostu odejść i pracować jako portier, a nie jako profesor.
    Niestety, jeszcze tylko blogi pozostają w Sieci do świadczenia o tym, jak było, bez starczej nostalgii za minioną młodością. Pana wpis o Politechnice Śląskiej lat siedemdziesiątych jest tutaj takim właśnie świadectwem.

    Wikipedia coraz bardzie zamazuje fakty i już nie można na te zdawało się wspaniałe instrumenty poznania naszych niedawnych dziejów, liczyć.
    O Profesorze Tadeuszu Zagajewskim czytam na wikipedii:

    „(…)Jako dziekan Wydziału Automatyki był jedynym profesorem, który w marcu 1968 czynnie przeciwstawił się partyjno-policyjnej nagonce na studentów i na znak protestu demonstracyjnie opuścił zebranie Senatu Politechniki prowadzone przez ówczesnego rektora Jerzego Szubę. Kosztowało go to dziekanat, kierownictwo katedry i poważne ograniczenie badań naukowych.(…)”

    Nie ma ani słowa o przynależności Profesora do PZPR. Wynika z tego, że nie należał. Jest to nieprawdopodobne, ale skoro wikipedia o tym nie pisze, to pewnie nie należał. Np. na hasło „Stanisław Barańczak” jest wzmianka, że w latach 1967-1969 należał do PZPR. Natomiast nie ma już informacji w jego życiorysie o piśmie literackim „Nowy Wyraz” w którym, jak pamiętam, bo kupowałam, był Barańczak w stopce redakcyjnej. Na hasło „Nowy Wyraz”, pismo niesłychanie ważne, dane przez Partię młodym po wypadkach marcowych, nie ma w googlach żadnych wyników . Miesięcznik Literacki Młodych, „Nowy Wyraz”, czasopismo wydawany w Warszawie w latach 1972-1981 w Internecie poza niewielkimi wzmiankami, praktycznie nie istnieje. A przecież to nasza historia, to jest wszystko bardzo ważne. Wchodzę na wikipedię na hasło: „Krzysztof Karasek”. Jest, że w latach 1972-1978 pracował w miesięczniku “Nowy Wyraz”. I nic więcej. Nic o PZPR. Na hasło: „Ryszard Krynicki”, nie ma już ani „Nowego Wyrazu”, ani PZPR. Wygląda na to, że jedynie biedny Barańczak do Partii należał, a inni nie.

    Pozostają jedynie blogi Panie Andrzeju. Ten blog naukowca Mirka Gwizdalewicza Pan już mi tutaj polecał. Nie rozumiem tego bloga ni w ząb, to pewnie wartościowy jest bardzo blog, ale nie dla mnie.

    Blogosfera jest taka rozległa i tak pojemna, jak życie ludzkie. Nie mam pojęcia, czy wpływa na poezję, czy poezja wpływa na Sieć. Blogi są bardziej elastyczne niż wieloosobowe portale, które po wydatkowaniu przeznaczonych na nie środków zieją pustką.
    I nie potrafię rozwinąć Pana myśli odnośnie pytań podstawowych, o obiektywizm, czy subiektywizm poezji i czy człowiek jest wartością niezmienną. Ja skłaniam się do poglądu, że jednak się zmienia, i to na korzyść. Chociażby tym, że teraz w polskich psich budach w śnieżne zimy mieszka mniej psów na krótkich, ciężkich łańcuchach, niż to było w latach ubiegłych.

    Poezja dla każdego znaczy coś innego. Tak, jak lata młodości, które przeżyliśmy w komunistycznym reżimie.

    I jeszcze uwaga odnośnie mojego bloga: jak są linki w komentarzu, a były dwa, to komentarz czeka na uaktywnienie. Nie mogłam uaktywnić Pana komentarza, bo w poniedziałki chodzę do mamy sprzątać i robić zakupy. Zrobiłam to po powrocie.

    Serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za wizytę.

  28. Andrzej Talarek pisze:

    Pani Ewo
    Tak, są różne świadectwa atmosfery tamtych czasów, tyle tylko, że raczej świadczą one o stanie ducha dwóch różnych ludzi niż faktycznym opisie rzeczywistości. Ja ją pamiętam dobrze, była barwna i bogata. Poczynając mniej więcej od 1973 roku, od gierkowskiej odwilży, którą przecież – nie oszukujmy się – większość społeczeństwa kupiła dla siebie. Ja uczestniczyłem w ciekawym życiu kulturalnym tamtego czasu, było mnóstwo występów teatrów, kabaretów, zespołów muzycznych, sami tworzyliśmy różnorakie szoł kulturalne na imprezy wydziałowe, miałem czas na lekturę szeroką tak, ze dzisiaj dziwię się sam sobie, chodziłem na wykłady z literatury polskiej, prowadzone na uczelni przez jakiegoś profesora z UŚ, nie powiem już że się wspinałem i chodziłem po jaskiniach. Być może jakiś człowiek siedział i tylko marzył o Solidarności, kontestował okrutną rzeczywistość reżymową i cierpiał za miliony, ale znakomita większość ludzi przynajmniej przez te 3 lub 4 lata wierzyło, ze idzie ku lepszemu. Ale czas zakończyć ten temat.
    Skorzystam – mimo pewnego lęku – z zaproszenia do dyskusji o wierszach Szymborskiej, której, od czasu podpisania przez nią apelu o „palenie książek„ serdecznie nie lubię jako człowieka i tzw autorytet, chociaż lubiłem ją w przeszłości za jej wiersze, które cztery lata temu były takim moim kamieniem milowym, od którego zaczęło się moje – nieporadne bardzo wtedy, dziś może mniej – pisanie
    także pozdrawiam Panią

  29. Ewa pisze:

    To się cieszę i zapraszam w czwartek. Pan, to jak poeta Tomasz Pułka:
    http://www.youtube.com/watch?v=I_BfuCVqV6c
    Ja jestem wielbicielką Wisławy Szymborskiej, więc zapowiada się ciekawie!
    Tomiki Szymborskiej są do ściągnięcia na „chomikuj”

  30. Robert Mrówczyński pisze:

    Studiowałem w tych latach we Wrocławiu i zgadzam się z Przechodniem, że uczelnie były silnie sformalizowane i upolitycznione. Deklaracje Socjalistycznego Związku Studentów Polskich (SZSP) były podsuwane do podpisu razem z wręczeniem uroczystym indeksów na pierwszym roku studiów. Można było nie wejść w szeregi tej organizacji i nawet skończyć (przy rozlicznych szykanach) studia. Ale taki student był odcięty od wszystkich przyjemności życia studenckiego, o jakich Pan Andrzej Talarek tutaj pisze.

  31. Andrzej Talarek pisze:

    a ja się świetnie bawiłem z kolegami, niezależnie od ogromu nauki, który musiałem wchłonąć na moim wydziale. Cóż, współczuję obu Panom, że nie widzieliście wokół siebie tej jasnej strony życia studentów i uczelni. I niech Pan nie opowiada, ze regułą było kończenie uczelni, jak się było członkiem SZSP, może u Pana. To ciekawe, bo byłem na występie Jacka Kleyffa w klubie Spirala, w którym krytykował ustawę o przymusowym leczeniu psychiatrycznym i jakoś nikt mu nie przeszkadzał, chociaż występ był bardzo anty(rok wcześniej dał 4 godzinny koncert z Salonem Niezależnych w sali sportowej i też jakoś było można). Nie chce mi się ciągnąć tego wątku. Przykro mi, że było obu Panom tak przykro.

  32. Ewa > Andrzej Talarek pisze:

    To wszystko zależy, po której się było stronie. Jerzy Grotowski, który cały zespół zapisał do PZPR mógł być ambasadorem Polski i pozwalano mu na wszystkie metafizyczne eksperymenty niezgodne z linią Partii. Ja byłam na kabarecie Tej”, gdzie bezkarnie padały antysowieckie dowcipy. Epoka Gierka była taką właśnie epoką pozornego przyzwolenia, pozornej wolności obywatelskiej, gdzie działacze partyjni szampańsko się bawili na kabaretach, Cyrankiewicz zarykiwał się ze śmiechu słuchając o sobie dowcipów, milicjanci opowiadali dowcipy o milicjantach. Oczywiście grupa studentów partyjnych już na studiach zaraz po dyplomie dostała intratne stanowiska w galeriach warszawskich. Partia była niesłychanie lojalna. Na mojej uczelni artystycznej dzielono prace studeckie, wycieczki zagraniczne z Almaturu, nagrody, funkcje kierownicze w akademiku i we władzach uczelni. Nawet na praktykach studenckich pierwszego roku był już wyraźny podział na tych, którzy pracowali (my przy trawnikach, chłopaki młotem pneumatycznym na ulicy) i tych, którzy byli brygadzistami. Pokus było mnóstwo w kraju, gdzie praktycznie niczego nie było i była niesłychana korupcja. Ach, co ja Panu będę pisać, przecież to są oczywistości. Pan argumentuje tak niesprawiedliwie wobec tych, którzy wtedy umierali, byli pałowani, walczyli o wolność i o godność. Przecież to nie „Solidarność” jeszcze, ale to czasy niezgody, jeśli jeszcze byli jacyś, co się nabrali na ten ustrój, to „Marzec 68” definitywnie to zdemaskował. Kto mógł uwierzyć w młotka Gierka wtedy? Epoka Gierka to przecież zakłamanie wpisane w tę dekadę. No, na pewno nie artyści, nie studenci…Pan, Panie Andrzeju uwierzył? Mógł Pan, jak miał 18 lat i wstępując na uczelnię nie wiedzieć. Ale w trakcie? Niczego Pan nie zauważył? Nie wierzę. To epoka cynizmu, cwaniaków, karierowiczów z całą premedytacją realizującą swoje cele, niszczących bezwzględnie utalentowanych kolegów, przechwytujących ich pracę, umiejętności… Mój brat na wydziale fizyki Uniwersytetu Śląskiego został wydelegowany do Szwajcarii, by zrobić tam dobre wrażenie i zaraz po nim wysłali jakąś kretynkę partyjną, a jego już nie wypuścili. Ach…
    Przecież w czasie okupacji hitlerowskiej Niemcy się doskonale bawili w Paryżu, byli tacy tam szczęśliwi… Nie można oceniać czasów w ten sposób. Proszę się nie gniewać, Pan jest gościem na moim, blogu, ale Pana poglądy są dla mnie krzywdzące. Mój profesor powiedział mi, że jak się nie zapiszę do Partii to będę nikim. I ja się nie zapisałam i jestem nikim. I nie żałuję, że się nie zapisałam, nie bawiłam szampańsko i że dzisiaj jestem nikim.
    To są olbrzymie koszty, by zachować siebie, wolność w czasach zarazy. Epoka Gierka nie była epoką wojny, to była stabilizacja, ludzie sprzedawali się, a nie musieli, sprzedawali się za niewielkie życiowe ułatwienia i przywileje tak łatwo i tak, zdawało się niewinnie.
    Artysta nie może się sprzedać… Nigdy nie może tego zrobić, nie może sprzedać też swoich wspomnień…

  33. Andrzej Talarek pisze:

    Szanowna Pani Ewo
    Wywołuje mnie Pani do tablicy, to, mimo tego, że już miałem nie wracać do tematu „jak było”, jeszcze raz napiszę parę słów.
    Ludzie dzielą się na wiele kategorii, także na tych, którzy chcą cierpieć za miliony, chociaż nie muszą, i na tych, którzy chcą przyzwoicie przeżyć swoje życie, dane im na raz. O innych kategoriach, choćby tej, która sprzedaje się dla wygody i kariery, nie będę tu pisał, chociaż jej obecność w życiu jest dla wszystkich oczywista i znacząca, a teraz, w dzisiejszych czasach jeszcze bardziej znacząca, mimo że nie ma już PZPR. Sprzedawać się można nie tylko totalnej organizacji, można się sprzedać chociażby chęci posiadania za wszelką cenę i wszelkimi środkami.
    Nie oceniam Jerzego Grotowskiego. Może ta jego metoda pójścia na współpracę albo jedynie zgoda na formalne wzięcie czerwonej legitymacji bez innych istotnych konsekwencji, jeśli rzeczywiście uczynił coś wielkiego dla sztuki – nie mnie to oceniać – warta była cyrografu z diabłem, nie wiem.
    Mnie akurat przyszło zacząć studiować w czasach, kiedy strzelano do robotników na wybrzeżu. Oczywiście, dzisiaj wszystko (?) wiemy już na ten temat i łatwo jest sobie wyrobić stanowisko jednoznaczne. Wtedy przeżyliśmy jako odległa tragedię, o której w grudniu prawie nic nie widzieliśmy naprawdę, zawaleni nauka pierwszego roku, kiedy na inne myślenie nie było czasu, w przeciwieństwie może do takich studiów, jak na ASP, gdzie czasu jest dużo i panuje inna atmosfera. Na pierwszym i jeszcze na drugim roku automatyki nie działało się na innej niwie niż naukowa, to był naprawdę trudny wydział, wymagający wiele pracy. Tak naprawdę z naszego wielkiego rycia przebudziliśmy się na trzecim roku i od tego czasu zaczyna się moje aktywne uczestnictwo w moim własnym życiu kulturalnym ale także w życiu akademika i troszeczkę wydziału. Zawsze byłem indywidualistą i chodziłem sobie swoimi ścieżkami i tak mi pozostało. Dzisiaj pisząc felietony o Mielcu i o społeczeństwie najpierw dla prasy mieleckiej, teraz portalu, ale także na swój blog, programowo nie piszę o polityce i nie wyrażam sympatii do żadnej partii, ani się z nią identyfikuję. Także wtedy nie popierałem wiodącej siły ani z nią nie walczyłem, tak jak znakomita większość ówczesnych studentów. Zbyt żywe jeszcze były opowieści o 68 roku, a poza tym nie mam w sobie potrzeby walki z władzą. Nie neguję, że potrzebni są ci, którzy taką walką z każdą władzą prowadzą, bo każda władza, także wyłaniana demokratycznie, ma tendencję do wypaczania siebie, idei, które głosiła, co najlepiej widać po ostatnich zdarzeniach, kiedy nie ma już IV RP. Więc zapewnie byli i wtedy na Politechnice Śląskiej ludzie, którym się już w 1973,4,5 tamta władza nie podobała, chociaż jest prawdą niepodważalną, że znakomita większość społeczeństwa – powiedział bym, że więcej niż 90% – kupiło obietnice Gierka, ze będzie lepiej, jak też kupiło z wiarą te pojawiające się wtedy symptomy zmiany na lepsze, materialnie ale i kulturowe i społeczne. Ludzie mają krótką pamięć polityczną, młodzi ludzie w ogóle prawie nie mają pamięci politycznej. Ocenianie tamtych wyborów z pozycji dzisiejszej wiedzy jest nieuprawnione. Ja nie korzystałem z przywilejów, jakie dawała obecność we władzach, niezależnie jakiej organizacji, jak byłem na wycieczkach zagranicznych w Bułgarii czy NRD, to za swoje pieniądze. Co wcale nie przeszkadza mi dobrze wspominać tamtych czasów. Pisze Pani dramatyczne zdania ” Pan argumentuje tak niesprawiedliwie wobec tych, którzy wtedy umierali, byli pałowani, walczyli o wolność i o godność. Przecież to nie „Solidarność” jeszcze, ale to czasy niezgody, jeśli jeszcze byli jacyś, co się nabrali na ten ustrój, to „Marzec 68” definitywnie to zdemaskował. Kto mógł uwierzyć w młotka Gierka wtedy? Epoka Gierka to przecież zakłamanie wpisane w tę dekadę. No, na pewno nie artyści, nie studenci…Pan, Panie Andrzeju uwierzył? Mógł Pan, jak miał 18 lat i wstępując na uczelnię nie wiedzieć. Ale w trakcie?”
    Jak powiem, ze akurat wtedy nie umierali i nie byli pałowani, to napisze Pani – jak Pan może – ale to – niestety – prawda. Podpiera się Pani i nie tylko Pani, Marcem 68. Być może należało pamiętać nie tylko Marzec 68, bo jakież to dziwne, ze dopiero wtedy niektórzy się zorientowali o charakterze władzy, a nie pamiętali NKWD, Informacji Wojskowej, UB czy SB w latach pięćdziesiątych. Co, wtedy tego nie było, nie było świadomości zbrodni? Trzeba było dopiero Marca 68 aby to zrozumieć? Nie widzi Pani hipokryzji takiego twierdzenia? A jednocześnie nie przyjmuje Pani mojego twierdzenia o krótkiej pamięci politycznej społeczeństwa. Czy równie uprawnionym było dać władzy nowy kredyt zaufania w 73 roku jak w 56? Myślę, że to tylko licytacja ilością zabitych. A dlaczegóż to marzec 68 zdemaskował a nie grudzień 70? Czy dlatego, że na wybrzeżu zginęli robole, a w marcu pogoniono inteligencję i ucierpieli ludzie mający wpływ na media? Przy czym nikt nikogo nie zabił. Nie widzi Pani hipokryzji takiego twierdzenia?
    Ja , proszę Panią, będąc studentem, w nic nie wierzyłem, ani w Gierka, ani w opozycję, której wtedy – o czym pani usiłuje zapomnieć – nie było. Opozycja powstała po Radomiu w 1976 roku, akurat byłem w SOR. Salon Niezależnych to – przy całym moim podziwie dla jego wielkości – to za mało na opozycję. Nawet jak jeździł z apelami przeciw władzy, czego Pani nie pamięta, a ja tak.
    Ja w tym czasie wchłaniałem świat, jaki był, tyle że dla mnie był trochę ciekawszy niż dla innych bo umiałem to ciekawsze znaleźć. I nie rozpaczałem, że ktoś inny pojechał za granicę , bo był działaczem, chociaż nie lubiłem bardzo pana Kopki (lub Konopki) pierwszego sekretarza, asystenta u Profesora Zagajewskiego, ale nawet nie za to, że był sekretarzem, tylko za to że był głupi i nic nas nie umiał nauczyć. Oczywiście można było do tego dorobić cała ideologię o awansach, ale mi to zwisało. Tak było, ale obok mnie.
    Można oczywiście było się zagryźć i zagnębić, widząc, że działacze mają lepiej, ale ja pewnie mam inny charakter. Tak jak teraz nie zazdroszczę poetom, że są lepsi ode mnie, bo wiem, że to wszystko tak naprawdę nic nie znaczy.
    Pisze Pani: Proszę się nie gniewać, Pan jest gościem na moim, blogu, ale Pana poglądy są dla mnie krzywdzące. Mój profesor powiedział mi, że jak się nie zapiszę do Partii to będę nikim. I ja się nie zapisałam i jestem nikim. I nie żałuję, że się nie zapisałam, nie bawiłam szampańsko i że dzisiaj jestem nikim.
    Pani Ewo: Po pierwsze, nie jest Pani nikim, chociażby dlatego, ze ma Pani mój szacunek, za to, co Pani robi. Co to znaczy być nikim? Nie jeździć za granicę, nie bywać pośród polityków, nie mieć majątku, bawić się szampańsko? To znaczy być nikim? Myślę, że tak Pani nie myśli.
    Z Pani pisania mógłby wysnuć wniosek, ze w Gliwicach na uczelni, w latach 1970 – 75 działała opozycja, a tylko ja do niej nie przystąpiłem. Może działała, ale była tak niewidoczna, że bez wpływu na cokolwiek. Natomiast na pewno działało duszpasterstwo akademickie, którego byłem aktywnym uczestnikiem i z tamtych czasów (nawet robiliśmy inscenizację poetycka w kościele – przepraszam, zapomniałem nazwy, obok ulicy Górne Wały w małym parku ) została mi znajomość z wielkim duszpasterzem i człowiekiem Herbertem Hlubkiem. 5 lat temu spotkałem go ostatni raz na zjeździe w Istebnej.
    Pisze Pani: To są olbrzymie koszty, by zachować siebie, wolność w czasach zarazy. Epoka Gierka nie była epoką wojny, to była stabilizacja, ludzie sprzedawali się, a nie musieli, sprzedawali się za niewielkie życiowe ułatwienia i przywileje tak łatwo i tak, zdawało się niewinnie.
    Co znaczy dla Pani, że ktoś się sprzedał? Czy Grotowski się sprzedał? Czy za sprzedanie się uważamy jedynie nie protestowanie przeciw, czy bierne popieranie przez zapisanie się do PZPR, czy aktywne wspieranie tamtego reżimu. Czy za sprzedających się uważamy ten milion członków partii , którzy w 1981 roku rzucili legitymacje? Mimo tego, że przez lata byli aktywnymi działaczami? Czy może tych biernych, trochę tchórzliwych, którzy legitymacji nie rzucili? Czy lepszym człowiekiem jest pan Balcerowicz, czy Geremek, członkowie partii, czy zwykły obywatel, który nie był , nie uczestniczył i dalej olewa? Zbyt łatwo Pani uogólnia i generalizuje, nie patrząc wstecz. Czy Leszek Kołakowski, mój ulubiony myśliciel, podtrzymujący we mnie Boga, odkupił swoje poparcie dla reżimu w latach pięćdziesiątych? Czy on, mający dostęp do informacji większy niż studenci z Gliwic w latach Gierka, odkupił swe winy? Dlaczego za wstrętnych uważa Pani jedynie tych, którzy nie protestowali za Gierka, jakże miłego wtedy w porównaniu z Bierutem czy Gomułką?
    Zbyt prosto Pani ocenia, bo ocenia Pani przez swoje osobiste doświadczenia, animozje, krzywdy. Ja staram się patrzeć z boku, tak jak wtedy patrzyłem.

    I już na koniec
    Artysta nie może się sprzedać… Nigdy nie może tego zrobić, nie może sprzedać też swoich wspomnień…
    Ja po pierwsze nie uważam się za artystę, ale to nic nie zmienia w rozumowaniu. Chociaż pewnie artystom jest łatwiej niż inżynierom, bo działają na własny rachunek, a inżynierowie najczęściej musieli działać w strukturach, wtedy upolitycznionych. Nikt nie powinien się sprzedawać, a jednak się sprzedajemy. Nie tylko władzy. Kiedyś to było prostsze mimo że bardziej niebezpieczne. Teraz jest bardzo skomplikowane . Ale ja się nie sprzedaję. Żadnej partii. Chociaż miałem w swoim zawodowym życiorysie epizod partyjny. Żadnemu ruchowi , jedynie jestem kościelny, ale do tego także szedłem okrężną drogą. Mam swoje zasady, dość mocne i staram się ich trzymać. A już na pewno nie sprzedaję swoich wspomnień. Tu jestem ostatni, który by to zrobił. Ja mam właśnie takie wspomnienia, w których Profesor Zagajewski jest wielkim Profesorem, a czasy, w których żyłem w Gliwicach są jasnym wspomnieniem, nie tylko i nie przede wszystkim dlatego, że byłem młody.

    Pozdrawiam Panią

  34. Andrzej Talarek pisze:

    Cytaty z Pani tekstu dałem kursywą, a tu nie ma kursywy, przepraszam

  35. Ewa> Andrzej Talarek pisze:

    Pan trafił na blog osoby, która cierpi za miliony.
    Pan pisze, że Pan nie jest artystą. To, po co Pan wydaje wiersze i na dodatek chce mi Pan przysłać tomik? W jakim celu Pan to robi? Poezja to kategoria sztuki.
    Robert Musil był z inżynierem, pracował w tym zawodzie, bo bał się, że nie zdoła utrzymać się jako artysta, że nie będzie miał co jeść. Ale to nie był inżynier, to był artysta. Franz Kafka był urzędnikiem, ale nie dlatego, że miał mentalność urzędnika, tylko dlatego, że musiał z czegoś żyć. Podobnie Fernando Pessoa. Można być artystą uprawiając jakiś zawód, natomiast relacja odwrotna jest niemożliwa. Wtedy jest się hobbistą.
    Mój blog jest blogiem artystycznym, a nie hobbistycznym. Nie ma na celu badanie zachowań przeciętnych jednostek ludzkich w komunistycznym reżimie, ponieważ nie jest blogiem socjologicznym. Artysta to jednostka wątpiąca, a nie przystosowująca się do czasów, w których żyje.
    To że Pan akceptuje mój blog, w każdym razie tak zadeklarował, to nic nie znaczy. Artysta ma rezonować wśród ludzi, a nie w przypadkowo zbłąkanych sieciowiczach. Tego mi odmówiono i w dalszym ciągu się odmawia. Jestem ignorowana i przemilczana, a te trzysta osób, które mnie codziennie czyta, mnie nienawidzi.

    Borys Pasternak pięknie pisze w “Doktorze Żywago”, jak głodujący bohaterowie szczęśliwym trafem dostają kaczkę. I ona im nie smakuje, bo wiedzą, że tylko oni jedzą kaczkę, a reszta za ścianą domu nie ma co jeść, nawet kartofli.
    Jednym smakuje, innym nie.

    Proszę mnie dobrze zrozumieć. Ja nie potępiam Pan, że Pan jechał jako student do Bułgarii w czasie, gdy przędzarki łódzkie niewolniczo tkały, a w Kopalni Gliwice niemal codziennie tajnie ginął pod ziemią górnik wskutek zaniedbań i braku szacunku dla istnień ludzkich (pracowałam tam w 1976 roku, to wiem co tam się działo). Mnie też się udało cudem dostać na studiach wycieczkę do Gruzji z Almaturu i w Moskwie zobaczyć impresjonistów w Muzeum Puszkina, podczas gdy wycieczka oglądała zwłoki Lenina w Mauzoleum. Każdy z nas wtedy chciał ratować swoją młodość, jak mógł. I ja tego nie potępiam. Potępiam tylko resentyment. Portal Nasza Klasa jest właśnie i od tego, by wspominać chatki górskie w Beskidach, wspólne picie i grillowanie, rajdy studenckie, i śpiewanie opozycyjne o tym, jak Krupska dawała dupska. Ale to nie jest docelowa materia artystyczna. Potrzebuje kontekstu. Jak to zdjęcie z albumu mojej mamy, gdzie jej klasa z pieskiem siedzi na łące i się tak pięknie uśmiecha. Ja z tego zdjęcia zrobiłam instalację na Międzynarodowe Triennale Sztuki w Majdanku, bo większość koleżanek mojej mamy z gimnazjum w Przemyślu było Żydówkami.

    Panie Andrzeju, my, nasze pokolenie, jak oglądacze tej mydlanej opery, znamy już i pierwszy, i ostatni odcinek serialu „Gierek”. Te czasy potrzebują kontekstu.
    I te czasy domagają się świadectwa. Pan świadczy, że było ok?
    Polecam lekturę Wasilija Grossmana „Życie i los”, właśnie się u nas ukazała, pół wieku od powstania tego arcydzieła. Tam jest takie zdanie, na ten relatywizm historyczny przydatne:

    „Pan jest taki kanciasty, tam gdzie inny się lekko uderzy, pan się pokaleczy”.

    Artysta musi być kanciasty. I jeśli Pan pisze tutaj ludziom, którzy dają świadectwo (Przechodniowi), że dobrze mu tak, bo sobie na to zasłużył, że nie był koniunkturalistą i konformistą w odpowiednim ku temu momencie swego życia, to jak to rozumieć?
    Grossman pisze, że człowiek prawy nie zauważa swojej prawości, natomiast świństwa, jakie popełnił, uwierają go przez całe życie. Kanalia odwrotnie.

  36. Andrzej Talarek pisze:

    Pani Ewo, proszę o dokładność. Napisałem tak: “Akurat Pańskie słowa że “Na tej uczelni, nie istniała żadna ludzka więź, nić sympatii, żadnej familiarności, żadnego zżycia, żadnej życzliwości, żadnego podmiotowego traktowania, nic ludzkiego między studentami i pracownikami Pol. Śl. nie było, ale również, co gorsze, między samymi studentami nie było żadnej solidarności. Byliśmy od nich odgrodzeni wyniosłym murem pogardy i traktowani jak bydło” są dla mnie nie tylko nieprawdą ale wręcz oszczerstwem. Powiem tak – jeśli Pan tak miał, to dobrze tak Panu”. Gdzie tu Pani widzi bezpośrednie odniesienie do Edwarda Gierka? I dla mnie to jest po prostu nieprawda. A jeśli ktoś tak odczuwał, to pewnie wynikało to w dużej mierze z jego postrzegania codzienności, a w małym tylko z upartyjnienia i ześwinienia wszystkiego, co się po uczelni poruszało na dwóch nogach. I naprawdę nie potrzeba być konformista, tylko pozytywnie do ludzi nastawionym człowiekiem, by podobnie odbierać świat od nich. ja zaznałem w Gliwicach i na uczelni wiele zrozumienia i ciepła nawet. A nas, studentów, na wydziale kadra (z małymi wyjątkami) traktowała bardzo dobrze. I – wierzę w to – potwierdzi to wielu ówczesnych studentów wydziału automatyki. Do reszty odniosę się potem.
    Pozdrawiam Panią

  37. Ewa pisze:

    Przechodzień w swojej wypowiedzi opisał klimat zatomizowanej wspólnoty studenckiej po wypadkach marcowych. Niech Pan porówna nasze studenckie lata z tymi, które opisuje Czesław Miłosz w „Widzenia nad zatoką San Francisco” (1969). Niech Pan porówna, co student robił na prestiżowej uczelni wyższej w wolnym kraju i w kraju zniewolonym. Nie można pisać o wszystkim, bo to jest relatywizm. Pewnie, że ludzie uprawili seks nawet w obozach koncentracyjnych i miewali tzw. jaśniejsze chwile. Dziecko bite codziennie nie jest w gorszej sytuacji od dziecka bitego co drugi dzień, bo takie dzieciństwo tych dwojga dzieci woła o pomstę do nieba. To te lata, lata przyjaźni studenckiej dały Stowarzyszenie Ordynacka. Owszem, w tym sensie były uczucia wyższe.
    Ciekawe, jak Pan pozyskał zlecenia na prace w Spółdzielni „Kajtuś”? Bo przecież musiał Pan zarobić, by pojechać do tej Bułgarii. Nie pamięta Pan książeczek, rozpisek, martwych dusz, niewolniczej pracy za tych, którzy podnajmowali innych studentów, a którzy mieli dostęp do zleceń? Musiał Pan zarobić na „Spiralę”, na dziewczynę (wtedy za dziewczynę się płaciło jak się ją zapraszało), na bilet na Michnika, na którego nie sposób się było dostać. Bezinteresowna przyjaźń w akademiku? Wiem. Widział Pan „Nóż w wodzie” Polańskiego? Czytał Pan opowiadania Hłaski? To jest o relacjach międzyludzkich w tych czasach. To są świadectwa nie klawych kumpli, ale artystów.

    Czytam właśnie „Sajgon” Karola Maliszewskiego o konkursach poetyckich w dzisiejszej Polsce i jestem pewna, że ten świat, który opisuje, jest zrodzony właśnie z naszego pokolenia, z Gierka. Nigdy nie oceniony, nie zrewidowany. Kloss na okrągło w telewizji, komiksy, ordynarny świat bez miłości, zimny świat naszych dzieci. Nasze dzieci kochają ten świat, świat nihilizmu i samowolki moralnej. Niech Pan poczyta ich blogi, nieszufladę, co tam się dzieje.

    „(…)Ja sobie zdaję sprawę, że geniusz z definicji cierpi, ale nigdy nie należy mylić stanu permanentnego cierpienia z genialnością. często okazuje się, że ludzie cierpią od wzdęć. długo wstrzymywane gazy potrafią doprowadzić człowieka do takie obłędu z bólu, że ów gotów jest pomyśleć że właśnie jednoczy się z bogiem. a wystarczy tylko popuścić i już świat nie jest taki zły i życie takie niesprawiedliwie.(…)”
    [z bloga Marka Trojanowskiego, doktora filozofii]

  38. Andrzej Talarek pisze:

    Pani Ewo
    Ja też opisałem klimat tamtej wspólnoty. Pani wybór, czyj opis Pani przyjmie za wiarygodny. Ja nie porównam życia studentów Stanforda czy UCLA z życiem naszej społeczności studenckiej, o efekt jest oczywisty, więc cała operacja opisywania jest bez sensu, szkoda czasu. Tyle tylko, że ani Pani, ani Pan Przechodzeń nie żyli w Kalifornii. Ja też bym tam wolał, ale mieszkałem w Gliwicach. Po cóż dno piekła, Oświęcim, ludzie cieszyli się życiem, patrząc na getto warszawskie łódzkie i inne, i co, może potępi Pani dzieci wtedy spłodzone, z miłości kiedy płonęło getto, z żydzi byli mordowani? Ci ludzie byli chrześcijanami, nie byli szmalcownikami, ale bohaterami też nie, może rzucili Żydowi kromkę chleba i starali się przeżyć, nie szli do AK, nie konspirowali. Czy oni wszyscy zasługują na potępienie. Może przesadzam, ale tak szukając, to nawet 144 tysięcy sprawiedliwych w Polsce komunistycznej chyba tak się Pani nie doszuka. Ba, może trzeba by przeprowadzić rozmowę Lota z Bogiem. To wspaniałe, że byli ludzie niezłomni, którzy nie szli na żadne kompromisy, tacy ludzie zawsze są wzorcem (metra moralności) ale zwykli ludzie używają metra krawieckiego. I dalej, do stowarzyszenia Ordybanackaa nie należałem, dziwne, ale pracę w spółdzielni – lichą chyba – dostawałem bez podkładania się, chociaż znam układ, jaki tam panował, przyjaźnie z akademika mam do dzisiaj, i nawet jeśli odwiedzamy się raz na parę lat, to każdy z nas kilku ma o sobie dobre wspomnienie. W swoich felietonach nadal walczę o moralność, którą wyniosłem z domu i której nie zabrały mi lata Gierka (można poczytać na http://felieton.blog.onet.pl ) nawet jeśli domagam się uczczenia pamięci długoletniego dyrektora WSK Mielec, oczywiście wtedy partyjnego, którego niedawno pochowaliśmy, oczywiście po mszy w kościele, prawie nie oglądam telewizji, nie pasjonuję się naaszą klasą ani innymi takimi portalami, moje dzieci też nie oglądają, świat moich dzieci jest pełen miłości, którą im przekazaliśmy i zapewniam Panią, że moje dzieci nie kochają tego świata, świata nihilizmu i samowolki moralnej, bo one nadal żyją w innym świecie, świecie wartości chrześcijańskich. Jadamy dużo produktów mało przetworzonych, więc nie mamy problemów z żołądkami.
    Przykro mi nawet, że to piszę, choć to prawda, bo mam wrażenie, że burzę Pani wyobrażenie o świecie, przeczę Pani doświadczeniom.
    A teraz o tym, kto jest artystą. Pani pisze „Artysta to jednostka wątpiąca, a nie przystosowująca się do czasów, w których żyje”. Czy w takim razie pani Szymborska jest artystą. Ona zawsze szła z prądem. Zawsze była chętna podpisać „słuszne” deklaracje i listy protestacyjne (z litości nie będę wracał do czasów gorszych niż gierkowskie) jak ten ostatni o „paleniu” książek niesłusznych, czyli o Wałęsie. Ja oczywiście nigdy bym nie powiedział, że nie jest artystką i to nie z powodu nagrody Nobla, która też – jak ostatnie przykłady nam dano – dają jacyś skrzywieni ludzie. No więc kto to jest artysta? Usiłowałem znaleźć jakąś definicję w wikipedii ale marnie. Piszą tak: Artysta , twórca, tym różni się od rzemieślnika – odtwórcy, że swoje dzieła tworzy w oparciu o własną koncepcję, nadając im niepowtarzalny charakter. Dzięki temu dzieła wybitnych artystów rozpoznawane są bez potrzeby oglądania ich sygnatur. Pewni moich wierszy nikt nie rozpozna bez mego podpisu Słownik polskiego języka podaje, że artysta, to człowiek tworzący dzieła sztuki. Za Antonim Liberą przytoczę, że „Tworzyć dzieło sztuki to przede wszystkim kultywować formę, a zarazem podejmować fundamentalne pytania; pytania od zarania cywilizacji niezmienne: o Los, o sens istnienia i możliwość pojednania ze światem. Jeśli więc miałbym układać kanon, to układałbym go według takich właśnie kryteriów. Według kunsztu: biegłości technicznej, i według rangi problemu: odniesienia do rzeczy o podstawowym znaczeniu” . I tutaj bym był bliżej, bo całe moje pisanie, to zadawanie pytań niezmiennych od zarania. Tyle tylko, że z formą gorzej.
    Pisząc, że nie jestem artystą, miałem w pamięci tę wielość ludzi , za artystów się uważających po napisaniu byle wiersza, że z ostrożności wolałem się tak nie nazywać, widząc jednocześnie miałkość takiego pisania i mizerny zasięg oddziaływania. Zadała mi Pani to pytanie i szukam odpowiedzi. Na dziś sobie odpowiedzieć nie umiem. Nie należę do ludzi, którzy głodują, chorują, cierpią psychicznie, są nieszczęśliwie zakochani itd. Ja jestem najnormalniejszym człowiekiem, z normalnym bagażem trosk i radości. Czy ktoś taki może być wielkim poetą? Mam wątpliwości. Moja poezja to poezja dni zwyczajnych, jak tam na blogu napisałem.
    No i na koniec już znowu cytat z Pani. „Panie Andrzeju, my, nasze pokolenie, jak oglądacze tej mydlanej opery, znamy już i pierwszy, i ostatni odcinek serialu „Gierek”. Te czasy potrzebują kontekstu.
    I te czasy domagają się świadectwa. Pan świadczy, że było ok?”

    Ja nie świadczę, ze było ok. ja opisuję siebie w tamtych czasach, które przeżyłem dobrze i ciekawie, nie babrając się, chociaż Pani uważa, że to niemożliwe. A jednak. A ocenę tych czasów zrobili, lub zrobią jeszcze, historycy. Może wezmą i skonfrontują takie świadectwa jak Pani, Przechodnia i takie jak moje. I zasoby archiwów, jeśli zostały. I może wtedy ktoś napisze wielki epos o tamtych czasach, bo o to aż się prosi. Choćby dlatego, ze tamte czasy naszej młodości na to zasługują. Tyle tylko, że jeśli ma być prawdziwy, to bohaterów w nim będzie mało, drani dużo, ale najwięcej zwykłych ludzi
    A to zdanie „Pan jest taki kanciasty, tam gdzie inny się lekko uderzy, pan się pokaleczy”to ja sobie biorę na dzisiaj. Jakoś tak jest, ze jedynie ja piszę w Mielcu felietony o Mielcu. I nie robię z siebie bohatera, ale to trudne zadanie w takim zaskorupiałym świecie III RP, jakim jest Mielec.
    Pozdrawiam Panią

  39. Ewa pisze:

    Według mnie Antoni Libera nie jest artystą, mimo, że znał osobiście Becketta i napisał powieść o miłości prymusa do nauczycielki i tam sportretował te czasy, o których tu piszemy. Bardzo dobrze i krytycznie je opisał, a jednak artystą nie jest. Może został przyłapany na tym, że nie jest, przy tłumaczeniu Hölderlina…
    Wisława Szymborska, która napisała wiersze o Stalinie jest artystką i według mnie wielką.
    Artysta jest człowiekiem nienormalnym i nie trzeba precyzować, co to słowo oznacza.

    Ja bardzo Pana, Panie Andrzeju, przepraszam, jeśli Pana dotknęłam pisaniem radykalnym, ale chciałam, by mnie Pan zrozumiał. I nie jest to możliwe, porozumiewamy się przez szybę i nie jest nam dane do siebie dotrzeć. Musimy robić swoje. Pan pisać felietony, a mnie pozostaje walczyć z tym blogiem, który czytany jest tylko dlatego, że można napotkać tu jakieś modne w Sieci nazwiska. Nikt tym blogiem się nie interesuje dla samego pisania. A ja prowadzę go tylko po to, by móc gdzieś pisać.
    Również serdecznie pozdrawiam i dziękuję za piękne komentarze.

  40. Andrzej Talarek pisze:

    Pani Ewo, uwielbiam emocjonujące dyskusje, nawet miejscami ostre, w których używa się mądrych argumentów i nawet jeśli z nim się nie zgadzam, to się uczę. Już to powtarzałem po wielokroć. Scenka z mojej działalności jako dyrektora. Przejęliśmy nowe zadania wraz z człowiekiem. Sam go wybrałem, bo wydawał mi się mądry. I kiedyś w dyskusji, jeszcze się docieraliśmy, on zapytał: Panie Andrzeju, czy mogę mieć swoje zdanie? Odpowiedziałem mu tak: Panie Januszu, swoje zdanie to ja już mam, i nie jest mi Pan potrzebny do niczego jak Pan będzie miał moje zdanie. Więc lubię wymianę poglądów. Ale zaciekawiło mnie zdanie Pani o panu Liberze. Przyznam, że go nie znam, jak wielu innych pisarzy. I przyznam też, że chciałem sprawdzić, czy nie kierowało Panią jakieś inne uczucie , prócz obiektywnej krytyki, i zacząłem szukać. I pech chciał, że zacząłem czytać jego tłumaczenia Horacego, bo akurat Horacego znam więcej niż mało. I znowu pech chciał, że trafiłem na dwie tłumaczone ody, z którymi i ja się bawiłem. Oczywiście , można sobie tłumaczyć dosłownie (nie znam łaciny, więc zakładam, ze w przypadku Libery tak jest) tylko po co. Zrobiono to już po wielokroć. Jak się to tłumaczenie czyta, to jak najszybciej chce się uciec do innego poety. I nic dziwnego, że takie pokazywanie dzieciom Horacego natychmiast je do niego zniechęca. Ja za moje zabawy z Horacym już dostałem cięgi na e-poezji od Agnieszki, zwanej zgrizzly, ale i tak uważam, że jeślibym miał czytać Horacego, to nie w wykonaniu Libery, wolałbym przeczytać coś, co jest współczesnym echem Horacego, swobodną parafrazą, coś, co może zachęciłoby mnie do wzięcia się za oryginał. Pewnie i Pani to moje pisanie skrytykuje, ale jak już napisałem, mam przynajmniej wątpliwości, czy jestem artystą, więc daję sobie prawo do różnych niegodnych poecie zachowań. Tak że tu przyznaję Pani rację, nie podoba mi się ta jego poezja (sorry – tłumaczenia)

    Horacy – Libera
    pon., 03/30/2009 – 23:46 — admin
    Horacy
    .
    No cóż, Postumie… (II, 14)

    No cóż, Postumie, rok za rokiem mija
    i żadne nasze błagalne modlitwy
    nie powstrzymają zmarszczek i starości
    ani nie zbawią od niechybnej śmierci.

    Nawet ofiara z trzystu wołów dziennie
    nie zdoła zmiękczyć srogiego Plutona,
    który panując za posępną wodą,
    więzi tam bezlitośnie i Tytiosa,

    i troistego Geriona, olbrzyma.
    Cóż, przyjacielu, każdy z nas, kto żyje
    na tym padole, czy to król, czy żebrak,
    popłynie kiedyś tam, na drugi brzeg.

    Daremnie uchodzimy przed wojnami
    i unikamy wzburzonego morza,
    i się chronimy przed jesiennym wiatrem,
    przewiewającym, szkodliwym dla zdrowia.

    I tak ujrzymy wolny nurt Kocytu,
    a za nim córki niesławne Danaa
    i skazanego na wieczysty znój
    syna Eola, chytrego Syzyfa.

    Bo z tego domu trzeba będzie odejść,
    opuścić żonę i ziemię, i drzewa,
    które hodujesz; tylko mdłe cyprysy
    pójdą za tobą w ślad, doczesny panie.

    Na cztery spusty zamknięte piwnice
    przejmie sukcesor i szafując winem
    wysokiej próby, godnym uczt kapłanów,
    będzie niebacznie skrapiał nim posadzki.

    Z Horacym o przemijaniu –( to ja)
    Oda 14 Księga II
    Eheu fugaces, Postume, Postume (za Józefem Birkenmajerem)

    Mknie rok za rokiem, czas nas nie rozumie,
    Drwi sobie z modlitw śmierć w czarnej opończy,
    Starości znamion ukryć nikt nie umie,
    Ni posiąść szczęścia, które się nie skończy.

    Nikt nie wie, która modlitwa przyjęta,
    Jaką ofiarą Bóg się da przekonać.
    Choćby twa droga cała była święta
    Niechbyś najświętszy i tak przyjdzie skonać.

    Tak przyjaciele. Czas dla nas niedługi.
    My wszyscy, którzy chleb jemy powszedni,
    Przez Styks musimy podjąć się żeglugi,
    Czyśmy królowie, czy kmiotkowie biedni.

    To nic, że nie ma u nas krwawych wojen
    I że nas morza nie pochłonie głębia:
    Na próżno szatą ciało chronisz swoje,
    Od wiatru, który niczym śmierć wyziębia.

    Kiedyś próg przejdziesz, tak jak inni przeszli
    I gdy krok zrobisz do światła przed tobą,
    Ujrzysz tych wszystkich, co wcześniej odeszli
    I cierpią karę, cieszą się nagrodą.

    Porzucisz dom swój, pracę i rodzinę.
    A drzewa, któreś w swym ogrodzie sadził,
    Nie będą z tobą w ostatnią godzinę.
    Chyba że cyprys, co ci w smutku radził.

    Kto inny weźmie klucze twego domu.
    Może godniejszy. I wypije zdrowie
    Tych co zostali. I nigdy nikomu
    O swoich lękach przed śmiercią nie powie.

    Do Mecenasa (II, 20) –( Libera)

    Na niezawodnych i niezwykłych skrzydłach
    wzniosę się w przestwór, poeta dwóch natur,
    na zawsze porzucając padół ziemski
    uot;>i jego miasta – wyzbyty zawiści.

    Ja, nisko urodzony, dziś się ciesząc
    twymi łaskami, drogi Mecenasie,
    nie umrę, ja nie umrę – wody Styksu
    nie wciągną mnie i nigdy nie pochłoną.

    Na moich nogach skóra już twardnieje,
    głowa się zmienia w łeb białego ptaka,
    a ręce porastają gładkim pierzem,
    przeobrażając się w potężne skrzydła.

    Szybszy od syna Dedala, Ikara,
    widzę już z góry, śpiewający łabędź,
    wzburzony Bosfor, afrykańskie Syrty,
    jakoż bezkresne równiny Północy.

    Pozna mnie Klochid i Dak nieulękły,
    odpierający marsyjskie watahy;
    pieśń mą usłyszy i Gelon daleki,
    i rzutki Hiszpan, i Gal znad Rodanu.

    Na czczym pogrzebie niech więc nikt nie płacze
    i nie uderza w ton skargi i żalu;
    żadnych lamentów, niech nikt nie odprawia
    nad moim grobem zbytecznej żałoby.
    .
    . Oda 20 (a to też ja)

    W oparciu o Odę 20 ks II w tłumaczeniu Józefa Zawirowskiego

    Nie na skrzydłach stalowych pod Niebo się wzniosę
    Niby ptak, ale wzlecę na skrzydłach mej sławy,
    Tam, gdzie głos nie dociera gawiedzi plugawy
    I tam, gdzie Nieśmiertelność łamie Śmierci kosę.

    Porzucę ziemskie miasta i łabędzia lotem
    Polecę, chociaż jestem z człowieczego rodu
    I Styks mnie nie pochłonie, ni cienie zachodu
    Nie najdą na me dzieła zroszone mym potem.

    Już skóra na mych rękach zakwita piórami,
    Już ciało moje całe puch biały pokrywa,
    Już się ptak śnieżnobiały do góry porywa,
    Aby w locie swobodnym mierzyć się z chmurami.

    I jak Ikar nie lękam się Słońca nad głową,
    Choć lot mój jest mądrzejszy o jego przypadek,
    Z góry Libie oglądam, wód wielkich upadek
    Na brzeg Bosforu ciasny, jutrzenkę różową.

    Patrzą na mnie Kolchida i jej Runo Złote,
    Dacji naród waleczny i Italii miasta,
    Hunowie, których groza z dniem każdym narasta,
    Hiszpanie i Galowie, zdziwieni mym lotem.

    Niechaj więc na pogrzebie moim nikt nie płacze,
    Bo to nie pogrzeb wcale, ale wzlot na Nieba
    I pustych mi przemówień pogrzebnych nie trzeba,
    Lepiej gdy uśmiech jasny na twarzach zobaczę.

  41. Ewa pisze:

    Chwała Liberze za wszelkie tłumaczenia, ostatnio przeczytałam „Salome” Oscara Wilde w jego tłumaczeniu. Czytałam kiedyś dyskusje w „Literaturze na świecie”, że praca tłumacza jest niewdzięczna i żmudna, tłumacze szaleją w tych tłumaczeniach od przepracowania i zwykłego mozołu. Chwała im, że to robią, bo w tym czasie pewnie robili by coś innego, zarobiliby lepiej i się tak nie namęczyli. Ja tylko pisałam, że nie każdy tłumacz jest artystą, a niestety wielu tłumaczy się takimi uważa. Małgorzata Łukasiewicz, genialna tłumaczka z niemieckiego, napisała bardzo złe eseje (nominowane do Nike). Podobnie złe książki wydała genialna tłumaczka z hiszpańskiego, przyjaciółka Gombrowicza i Cortázara, Zofia Chądzyńska. I do tej właśnie kategorii zaliczam przyjaciela Becketta, Antoniego Liberę. Jeśli tłumaczą poezję wysoką, to są po prostu na to za mali, bo nie są artystami. Za mały jest też Stanisław Barańczak, który artystą nie jest.

    Prawdziwi, wielcy artyści są też zawsze i genialnymi tłumaczami, jak Mickiewicz, Boy Żeleński, Tuwim, Wat, Słomczyński, tak na szybko z przypomnienia. Niestety nie przypominam sobie w tej chwili nikogo współczesnego od antyku, ale na pewno robili to genialnie Kochanowski i pisarze oświecenia. Tak niestety jest, że te genialne zastępowane są złymi, co o mały włos zdarzyłoby się Kubusiowi Puchatkowi, genialnie spolszczonemu przez Irenę Tuwim, czy w wypadku tłumaczeń Pipi Langstrump. Są rożne zamachy na genialne tłumaczenia wspierane niesłusznie przez „Literaturę na Świecie”.

    Dałam ten przykład tylko po to, żeby przybliżyć świadomość, kim jest artysta. Prawdziwy artysta to zabezpieczenie natury przez falsyfikatem i podmianą, ktoś, kim nie można się stać wskutek pilnej nauki, kradzieży, namaszczenia, cieplarnianych warunków. Tylko artysta zaświadcza nasze człowieczeństwo i potrafi wchłonąć wszystkie wartości czasów, w których żyje, niejednokrotnie potępiane i odrzucane przez mu współczesnych.
    Piszę właśnie o Szymborskiej i przedzieram się przez dwieście komentarzy o jej najnowszym tomiku na GW. Bardzo trudno mi się pisze po wchłonięciu czegoś podobnego. Aż strach pomyśleć, że może zabraknąć prawdziwych artystów i będą wyłącznie takie komentarze. Poezja to kwiaty pod ochroną.

  42. Ewa pisze:

    Wie Pan Panie Andrzeju, Libera nie popełnia błędu rymów gramatycznych. Musiałby Pan poprawić i pozamieniać rymujące się czasowniki, by tłumaczenie było ok.
    Nie ma sensu rywalizować z tłumaczami. Każde tłumaczenie to osobowość tłumacza i nie ma sensu rywalizowanie na osobowości. Ale jest ranking piękności, jak modelek na wybiegu.

  43. Jaromir Bury pisze:

    Zagajewski wypracował ton i jest to już właściwie produkcja poetycka – całkiem niezła marka. Niewidzialna ręka niczego nowego nie wnosi, jest tym czego się można było spodziewać.
    Żar to pewien zaczyn, który żeby być życiem musi oddychać, przekraczać siebie w stronę płomienia albo popiołu – i rzeczywiście u Zagajewskiego tego typu transgresji nie ma: nie ma ognia ani dążenia do spopielenia, tylko ta obrona żarliwości. Oczywiście żarliwość jest głęboko ludzka, ale raczej jako punkt wyjścia, nie dojścia – jako punkt dojścia może stać się przewrażliwieniem.
    Dystans podobnie jak żarliwość jest tym co ludzkie, i też nie może być punktem dojścia, bo właśnie wtedy przybiera fomę nieludzką, staje się obojętnością. Jako punkt wyjścia ku światu, człowiekowi, potrzebuje wypełnić się np. ciekawością, współczuciem czy cierpliwością. U Zagajewskiego dystans wypełnia się sentymentem. I taki też jest wizerunek poety – zarówno dosłownie: fotografie, jak i metaforycznie: stylizowane autoportrety (także portrety ojca).
    Motyw wędrówki tak w przestrzeni jak i w czasie jest również re-sentymentem, nie przygodą, nie poznaniem, ale rejestracją tego co przechodzi w za-poznanie. Wiersze nie tyle stają się drogowskazami czy świadectwami, co raczej wskazaniem i poświadczeniem że ten oto poeta jak najbardziej należy – należy do tego skrawka świata jakim jest Zachód, a ponieważ Zachód podlega erozji i korozji bohater wierszy jednocześnie jest wykorzeniony.
    Ciekawa Ewo pointa.
    Ale może trzeba wierzyć że są gdzieś jeszcze rimbaudy, które uprawiały bardziej towarzyskie niż jednoręki bandyta gry, chociażby w chińczyka albo monopol. Wydaje mi się też że każdy strażak by się poczuł nieswojo jakby sprowadzić jego rolę do obsługi sikawki. Bo przecież zadaniem strażaka jest niesienie pomocy, a roboty jest sporo nawet jak się nie pali.
    Pytanie jest czy w świecie rządzonym przez Niewidzialną Rękę od której rzutu kośćmi zależy los, tomik Niewidzialna ręka niesie pomoc jak niewidzialna ręka, czyli nie skupioną na osobie niosącego ale na samej pomocy. No autoportrety i portrety Zagajewskiego mogą się nie podobać i można toczyć z tą poezją spór – ale ideowy, bo artystycznie jest czysta, tzn. jest to głos prawdziwego poety; już samo to w jakiś sposób pociesza czytelnika poezji.
    Jakby Zagajewski zmógł te klasyczne sentymenta i stał się mrocznym melancholikiem to by się jeszcze wiele mogło wydarzyć, ale on tak się sposobi w maratonie literatury polskiej przejąć pałeczkę od Herberta.

  44. Ewa > Jaromir pisze:

    Pisząc te notki Jaromirze o wielkich i największych (chwała Bogu, że już wielu wymarło, bo omawiamy tu tylko żywych) nie sposób było czuć nad sobą wiszącej Niewidzialnej Ręki ich wielkości, o której tu piszesz, Ręka co i rusz groziła palcem i wskazywała: – ty kundlu bury! (przepraszam za niezamierzoną zbieżność), porywasz się na mistrzów słowa, podczas gdy ciebie nie uznano nigdy nawet za adepta!
    I tak właściwie już będzie, cokolwiek się w tej sprawie tutaj powie. Mogę występować na blogu jako gospodyni domowa, która grymasi, że dają jej kawę, a ona woli herbatę. Jest coś w podziale na tych, co lubią te przeciwstawne, ale przecież wspaniałe używki. Na Kubie nie pije się herbaty, jak i w południowych krajach europejskich, natomiast Rosja pije herbatę. Te gusta są przeciwstawne i ja w tym sensie nie trawię Herberta. Lubię egzystencjalny klimat Szymborskiej, wynikający z życia jednostkowego, a nie ze świata, natomiast nie lubię herbertowskiego klasycyzmu skierowanego na przeżywanie własnego życia poprzez filtr kultury światowej. Nie uważam, że tędy droga do rangi artysty światowego. Prowincjonalny pomazaniec boży jest tak samo w tej orbicie. Robi to doskonale teraz np. sztuka czeska.
    Tutaj też Pan Andrzej Talarek napisał, że woli Herberta. Oświadczam, że ja nie wolę.
    Wracając do tematu nie wiem, ile u Zagajewskiego jest z Herberta. Według mnie, niewiele, bo mimo wszystko Herbert jest od siebie do świata, a Zagajewski nie może się pozbyć egocentryzmu i pięknoduchostwa, tak jak widzę, Marek Trojanowski pisze teraz na swoim blogu, że Tkaczyszyn – Dycki nie jest w stanie uwolnić się od mamuśki. Tyle napisał i nie dokonał tego poprzez sztukę. Wniosek – poezja symulowana, a nie autentyczna, skoro bezskuteczna. Jeśli nie przemienia autora, jak ma przemienić czytelnika? Gombrowicz piętnował wszelkie zniewolenia, pisał, że artysta nie może być niewolnikiem, ponieważ zaprzecza to sztuce i jej powinnościom. Szkoda, że te nauki idą w las, bo w sumie kolejne dzieła artystów to nie maraton, ani sport i tu nie chodzi, by coś było dobre, czy złe, który tomik lepszy, a który gorszy. Artysta ma do końca życia zdążyć powiedzieć to, co ma powiedzieć i ma umrzeć. I wtedy się okazuje, czy coś po jego żywocie zostaje, czy to jest komuś jeszcze potrzebne, czy, jak przeciętny śmiertelnik, uprawiał tylko taki zawód.

    A jeśli chodzi o Twoje Jaromirze pokolenie, to widzisz – na nieszufladzie był ferment, były tam otwarte wszystkie kanały możliwości twórczej, które wskazywał Feliks lokator – i był futurystyczny, i dadaistyczny kanał, tam przewijały się różnorakie konwencje i nie trzeba być uwięzionym w Herbercie i porywać się z motyką na słońce, czy tkwić w nadrealizmie, surrealizmie lub – czego nie lubię najbardziej- w realizmie magicznym, by się z poezją bawić. Ale widać, takie poszukiwania nie w smak i ta odrodzeniowa działalność tam ustała na rzecz powrotu do idiotycznych schematów artystowskich minionej epoki zdominowanych przez martwych pseudoartystów. Poezja nie służy do zabawy, bo to sprawa śmiertelnie poważna, ale zawsze powstaje w procesie zabawy, jak dziecko poczęte w trakcie gry miłosnej.

  45. Jaromir Bury pisze:

    No używki to jest zasadnicza sprawa i ja jestem zdeklarowanym herbaciarzem.
    Problem z wyroczniami i świętym słowem poety był przerabiany jeszcze za Miłosza, o czym zresztą już tu nadmieniałaś.
    Zagajewski nie tyle przejmuje poetykę, co strategię Herbertowskiego wędrowania po mapie kultury, przejmuje etos klasycysty i uznaje autorytet; dlatego paradoksalnie nie może dojrzeć samemu do stania się autorytetem (jak dojrzewał Herbert czy Miłosz). Jest nim poprzez nobilitację.
    Twoje intuicje są jak najbardziej słuszne – Zeus aby stworzyć universum zabija Kronosa; Edyp aby dojść do rozpoznania musi zabić ojca, a jego końcowa ślepota, inne widzenie, koresponduje ze ślepotą poety archetypicznego – Homera. Poeta zaszczepia wartości na własnej skórze, podważa sensy kultury, niszczy jej zastałe struktury, żeby móc powrócić, aktualizować wartości w nowych warunkach – to jest ruch buntu i adaptacji, negacji i afirmacji, w którym wartość musi być przeżyta, a nie przejęta, a przeżycie jest zawsze konkretne, jednostkowe.
    Herbert to wiedział – to recepcja jego twórczości budzi wątpliwość, bo ceni się go z honorami nie za to co najcenniejsze. Tzn. ceni się go za całą rekwizytornię klasyczną, podczas gdy jego siła leży w subtelności, w dziecięcej, żywej wyobraźni, nie w figurze (rekwizycie wziętym z literatury) ale metaforze (obrazie wysnutym z rzeczywistości), i nie w przesłaniu ale filozofowaniu. Ale u nas lubi się patos. W każdym razie w XXI jak najbardziej “Kot w pustym mieszkaniu” Szymborskiej się przemknie, jak i Pan Cogito, ale raczej bez Gilgamesza, Hektora, Rolanda.
    Nie wiem Ewo za wiele o Nieszufladzie bo sporadycznie tam wchodzę – wydaje mi się że ludzie tam w różnym wieku. Linia poetów, bez względu jak ich oceniać kończy się na Zagajewskim / Krynickim i Podsiadle / Świetlickim. Dalej jest niewiadoma, garść wierszy różnych autorów, to się dopiero kształtuje, i raczej nie na portalach. Chociaż takie portale jak Nieszuflada to powinny być sprzyjające myśleniu, przyjazne życiu. Ale obyczaje ludzkie i nieludzkie to mówiąc politycznie: oczywista oczywistość.

  46. Ewa pisze:

    Wszystko to Jaromirze bardzo pięknie i esencjonalnie napisałeś, ale tak jak u Harolda Blooma, dotyczy to tylko „silnych poetów”. Nie uważam ani Zagajewskiego, ani Herberta za poetów, ani silnych, ani nawiedzonych, natomiast Szymborską tak, bo bezczelnie pisze o kocie, podczas gdy Herbert wytacza Gilgamesza i ciężkie symbole, a w sumie wychodzi na to samo. I nie wiem, czy zawsze potrzebna jest tak wielka erudycja i czy ona nie jest bardziej protezą, niż istotą. Erudycja nigdy nie zaszkodzi, ale też nigdy nie zastąpi. Prawdziwy artysta wie, ale o tym, że wie, nie napisze. Nie napisze o kuchni. Mały artysta pisze tylko o kuchni.
    Ale to rzecz gustu w sensie jakiś predyspozycji do takiej, a nie innej percepcji, bo też uważam, że jest to sprawa płci, to zabarwienie, ten kierunek poetyckich poszukiwań. Z tego mojego tutaj pisania chyba już wynika, że jestem po stronie szaleństwa, a nie spekulacji. Przy dzisiejszej łatwej dostępności do wszelkich tekstów można tworzyć bardzo finezyjną poezję wysoce intelektualną pozbawioną wartości artystycznych. Pewnie na jednych działa, na drugich nie. Mnie potrzeba, by działało, ja się tym odżywiam i bardzo mi smutno, jak nie działa.
    No, na nieszufladę to ja już nie wchodzę, bo nie ma już po co.
    Problemem dzisiaj jest przedzieranie się przez teksty, które nie powinny powstać. Żeby je odrzucić, trzeba je wchłonąć i można się tym zupełnie wykończyć. Piszę o „Sajgonie” Maliszewskiego notkę i jestem bardzo zmęczona, bo strasznie pokrętnie Maliszewski pisze.

Skomentuj Jaromir Bury Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *