Sieć pokrywają szczelnie portale literackie i blogi zaliczone przez wielki doroczny Konkurs Blogów Roku 2009 do kategorii „blogów literackich” czy wręcz do kategorii kultury.
Nie ma dzisiaj w Polsce wydawnictwa literackiego, czasopisma, fundacji, domów kultury i innych polskich organów ścigania zjawisk kulturalnych, które by nie wpuszczały w Sieć, jak zakłady pracy w byłym PRL-u, swoich brudów.
Ścieki wpuszczane są w Sieć przez kilku blogerów – zauszników instytucji, którzy są równocześnie właścicielami kilku blogów i działają jednocześnie w kilkunastu miejscach na raz. Tym sposobem mamy nieustanny, stały dopływ świeżego kłamstwa do Sieci.
Niestety, nie ma – usprawiedliwionego defektem mózgu – u blogerów znamion jednostek chorobowych. Takie diagnozy mogłyby je ewentualnie moralnie usprawiedliwić.
Permanentne kłamstwa emitowane przez dzisiejszych blogerów nie mają znamion zespołu Münchhausena, pospolitej pseudologii, mitomanii czy zespołu Delbrücka. Ich cechą rozpoznawczą jest nieliterackość sieciowej wypowiedzi. Wiadomo, że wielcy artyści chorowali na różne choroby nie przestając być wielkimi. Tutaj mamy zjawisko produkowania samej choroby i symulację zachorowania na nią. Wszak fantazja, mająca na celu podniesienie rangi intelektualnej właściciela bloga, bądź wspólnoty literackiej paradoksalnie na portalach, niczego co mogłoby być zakwalifikowane do barwności i fantazji literackiej, nie emituje. Większość internautów udając chorych, chorobę epidemicznie roznosi sieciowym krwiobiegiem i w konsekwencji z całą premedytacją wytwarza chorobę nie jako metaforę, jak chciałaby Susan Sontag, ale jako pospolite, ordynarne barbarzyństwo, nie mające nic wspólnego ani z twórczością, ani z literaturą.
Kłamstwa sieciowe niszczące bezpowrotnie blogosferę nie tylko pozbawiają internautów radości tworzenia, swobody korzystania z braku samoograniczenia i z barwności, którą taki cudowny stan wolności przynosi, ale z powodu, że są nieliterackie, nieartystyczne, tępe i nie mają nic wspólnego ze sztuką, są jedynie kontynuacją poprzedniej epoki, konsekwencją totalitaryzmu i wszechwładnej uniformizacji.
To właśnie kłamstwo sieciowe staje się poprzez udanie prawdy i jej prawdopodobieństwa, monolitem, gdzie wszyscy zaczynają mówić jednym głosem. Szczere inicjatywy sieciowe blogów i skupionych wokół nich ludzi złączonych braterstwem, miłością i szlachetnymi intencjami powoli niszczone są agresywnymi molochami literackich wspólnot działających posttotalitarnie, czyli mówiących głosem ubiegłej epoki, idealnie wypasującym się w dzisiejszy konsumpcjonizm i populistyczną kulturę materialną.
Strach przed samotnością i typowa stadność fałszywych artystów odsiadujących wszelkie możliwe miejsca sieciowe, by być widocznym i czytanym, zabieranie głosu o proweniencji magla dominuje niejednokrotnie utalentowane jednostki i bezpowrotnie je niszczy. Hipokryzja nie polega więc na ewidentnym kłamstwie, lecz na zmienianiu znaków wartości podstawowych, odwiecznych prawd, na coś relatywnego i „śmiesznego”.
Niemałą rolę służebną procesowi zakłamywania i zamydlania precyzji sieciowej wypowiedzi odgrywa maniera postmodernizmu, w którego relatywizmie, pod pozorem szampańskiej zabawy rozkapryszonego dziecka można niewinnie pomieścić wszystko.
Dzisiejszy nihilizm nie ma jednak złowróżbnego, rozpoznawalnego rysu prognostycznego, sygnalizowanego w „Biesach” nadejściem nowej epoki. Jest on stanem ducha sieciowego blogera, czyli typowego pseudo-artysty i pseudo-literata. Jest kłamstwem zalegalizowanym, zwyczajowym i wspólnotowo wspieranym.
Nie ma więc ambicji ekspansywnej, ponieważ przybrał już stały stan skupienia, a złożony z jednostek, które utraciły tożsamość na rzecz wspólnego kłamstwa może być jedynie wielką, człekokształtną masą, toczącą się komentarzami po Sieci. Każda bowiem inność, będąca gwarancją literatury, spowodować może niebezpieczny wyłom w tak pracowicie zbudowanym monolicie sieciowego kłamstwa.
Póki blogi sieciowe nie zaczną się integrować w słusznej sprawie, a ich funkcjonowanie nie będzie polegać na zróżnicowanym, polemicznym głosie o odrębnych osobowościach dyskutujących ze sobą osób w oparciu o wzajemny szacunek i sympatię, dominacja Sieci podporządkowanej silnym, skłamanym osobowościom będzie trwała nadal.
Dopóki wolność blogowa będzie utrzymana, dopóty blog nie będzie chorował i nie umrze. Nie umrze chorobą na śmierć.
„Kłam i pozwól łgać” Agnieszki Wołk-Łaniewskiej w sieciowym wydaniu tygodnika „NIE” jest też dobrą ilustracją problemu, o którym piszesz. Brednie, jakie redaktorka „NIE” tam wypisuje są jeszcze w papierze i na dodatek prowadzi swojego bloga.
Felieton jest tylko pozornym namawianiem do wszelkich zdrad w czasie wakacji, hamulców i oporów moralnych. Myślałem z początku, że to jakaś parodia życia politycznego. Ale nie, to wszystko na poważnie. Rozpoczyna się od jakiegoś astronomicznego kołtuństwa w postaci analizy zachowań zwierząt w przyrodzie, które podobno permanentnie kłamią. Wniosek – ponieważ jesteśmy częścią przyrody jako gatunek, też powinniśmy to robić, szczególnie, że mamy nad zwierzętami przewagę i nie powinniśmy tego dobrodziejstwa marnować. Złota myśl: „Prawdę mówią tylko chorzy lub durni”.
Wyrzuty sumienia to choroba płata mózgu: „Ów wewnętrzny przymus mówienia prawdy, nieodmiennie szkodliwy dla osoby mu ulegającej, potrafi przybierać formy wysoce patologiczne”. Tu następują brednie z zakresu medycyny. I potem już instruktaż, jak należy zdradzać w czasie wakacji swoich partnerów, by oni się o tym nie dowiedzieli.
Całość pisana takim swarliwym, przekupkowym językiem.
Wiesz, ja Urbana czytać nigdy nie będę ani cytować, dla mnie to człowiek spalony. Dla mnie wystarczy, że był rzecznikiem rządu Jaruzelskiego. Nie można go rozgrzeszyć jak Pounda, bo niczego dobrego nigdy nie napisał. Jest prymitywny, a jego rzekoma inteligencja jest na poziomie tego artykułu, o którym piszesz. Dlatego z oburzeniem przeczytałam na nieszufladzie wynurzenia Krzysztofa Stachnika, jakoby felietoniści „Kultury” Rakowskiego byli świetni. Nieprawda Panie Krzysztofie. Pan nie ma pojęcia, co to jest dobre pióro.
By za bardzo nie robić reklamy tej wiedźmie z tygodnika „NIE”, ogólnie napiszę, że takie odwrócenie znaków, jakoby zawsze poszkodowany był winien, bo zbrodniarz musiał tę rzeźnicką robotę ciężką wykonać, a torturowany na śmierć sobie tylko leniwo leżał i na dodatek umarł, to jest bardzo powszechne w faszystowskiej filozofii. Gdybyśmy uwierzyli pani redaktor „NIE”, mielibyśmy tutaj obozy koncentracyjne, niewolnictwo, przepiękne defilady wojskowe, spalone na stosach książki i świat w kolorze odchodów ludzkich. Czytam na portalu GoldenLine, że agnieszka wołk-łaniewska uwielbia radzieckie pieśni wojenne. No ładnie. Tutaj na pewno nie kłamie, bardzo to do niej pasuje.