Bohdan Sláma „Mój nauczyciel” (2008)

Kontynuując wątek homoseksualny w dzisiejszej literaturze i sztuce warto napomknąć tutaj o najnowszym filmie Bohdana Slámy przedstawiającym homoseksualistę jako obcego, ale rozpatrywanego nie jako zewnętrzny dramat odrzucenia, ale jako dramat obcości jednostki, która swoją inność zderza ze społeczną jednością.

Dzieje nauczyciela przyrody wiejskiego gimnazjum (rewelacyjny Pavel Liška w roli Petera) pokazuje reżyser na podstawie kilkunastu znaczących scen. Jedną z nich jest lekcja przyrody, gdzie profesor Peter pokazuje dłoń z nanizanymi na palce skorupami winniczków i obrazuje tym dzieciom fundamentalną prawdę, że natura wytwarza tylko oryginały. Że każdy domek dla ślimaka jest ciut inny od innego domku jak twarze ludzi, mimo podobieństw.

Cały utwór jest jednym wielkim hymnem na cześć tej inności, szacunku dla ogromnej różnorodności i zarazem witalności ludzkich potrzeb (sceny kochających się nastolatków), które nie muszą wcale kolidować z potrzebami innych, czy się jedynie tolerować. Film nie apeluje o wolne prawa dla gejów, nie piętnuje, nie wytyka braku ich akceptacji. Cierpliwie i powoli widz zostaje przeprowadzony przez delikatną warstwę ludzkiej natury i jej niemożność zamiany czy „ulepszenia”, jak świadczą o tym ostateczne kształty ślimaczych muszli. Linie papilarne osobowości, niezmienne i niezniszczalne, mimo życiowych przejść, stają się jedynym zabezpieczeniem i tym ocaleniem człowieczeństwa w człowieku.

Krzyżowa droga, jaką przechodzi bohater filmu, od praskich rodziców i byłej narzeczonej, poprzez szereg nowych, już wiejskich spotkań, po powrót byłego kochanka i dramat nowego kochanka, który jeszcze nim się nie stał i nie stanie, to historia jedynie uczuciowości uwikłanej w surowość zewnętrzności, która żyje swoim pragmatycznym interesem i o niczym wiedzieć nie chce. Wszelkie pokusy rozkoszy zamieniają się w dramat i swój znak pozytywny w swoje przeciwieństwo. Bohaterowie, którzy wobec siebie chcą się zachować „po ludzku”, czyli przyzwoicie, uczciwie, natrafiają na jeszcze większą komplikację ich i tak złożonej sytuacji, na którą składają się traumatyczne przeżycia z przeszłości i teraźniejsza namiętność. Ale to nie jest to, co chciał nam powiedzieć Cervantes i Markiz de Sade, że dobro jest przekleństwem natury, że dysonans dobra powoduje większe zło.
Slama wyraźnie opowiada się za cierpliwym poszukiwaniem rozwiązań pozytywnych i podpowiada z całą pewnością, że one istnieją. Mimo prób samobójczych, strat życiowych szans, pieniędzy i dobrego samopoczucia, bohaterowie dojrzewają nie tyle do optymalnie najlepszych życiowych wyborów, ale przezwyciężając je, ratują coś, co zdawało się już utracone na zawsze.

Przełomem staje się powtarzające się przyznanie, niby do winy, a co w konsekwencji jest nie tyle aktem odwagi, co oczyszczeniem i dobrodziejstwem. Krótkie „jestem gejem”, „jestem homoseksualistą” brzmi jak magiczne zaklęcie. Następuje jakaś niespodziewana ulga w powiedzeniu czegoś na głos, o czym być może i większość wiedziała, ale oczyszczającym aktem jest mechanizm podobny do terapii AA, gdzie alkoholicy publicznie nazywają siebie alkoholikami. „Jestem gejem”, to jednak nie jak w wypadku nałogu przewina niewoli, to sytuacja odwrotna: „jestem gejem” rzucone jest do zewnętrzności, to ostrzeżenie dla wspólnoty, w której gej się znajduje, że nie będzie dla niej, dla jej wygody już więcej kłamał. Przemiana może więc nastąpić jedynie w przyjęciu prawdy przez ogół, ale prawdę może ogłosić tylko gej. W tym akcie odwagi zawarta jest równocześnie metafora każdego ludzkiego działania.
Film wraca do prostych prawd, że nic się samo nie dzieje. Jak się np. zadba o ciężarną krowę, uniknie się rozpaczliwego widoku martwego cielaka. Jak przestanie się drugiego człowieka traktować instrumentalnie i jedynie przyjemnościowo, utraci się kochanków, ale wraz z nimi utraci się też ich fałsz.

I być może film dał też odpowiedź na pytanie, dlaczego w dobie takiej otwartości obyczajowej, w jakiej żyjemy, homoseksualizm budzi strach i niechęć w przyjęciu zwyczajnej i podstawowej dla określenia się jednostki prawdy. Dyrektor gimnazjum i nauczycielka przyjmują egzotyczną na wsi prawdę o orientacji homoseksualnej swojego kolegi z pytającym zakłopotaniem, ale w tym nie ma już potępienia. Jest wyzwoleńcze greckie katharsis jak wszędzie tam, gdzie mamy nie socjologiczny moralitet, a dzieło sztuki. Film bowiem, jak każde dzieło sztuki nie młotkuje, nie wskazuje dydaktycznie co bohaterowie swoją postawą osiągają.

Film nawiązuje też do greckiej miłości chłopców i relacji uczeń – nauczyciel. To Peter pomaga siedemnastoletniemu Ladzie zdać maturę i pomóc mu w jego płciowym zdefiniowaniu, które okaże się jednoznacznie heteroseksualne. To Peter odmawia seksu byłemu kochankowi uświadamiając mu, że wygasła w nich miłość uniemożliwia miłość cielesną. Peter potrafi wesprzeć braterską miłością samotną Marię (Zuzana Bydžovská). Postać Petera jest katalizatorem wszystkich kluczowych scen, które przenikają się w beznadziei samotnych, wiecznie głodnych miłości filmowych postaci.

Film opowiada się przeciw swobodzie obyczajowej reprezentowanej przez praskiego młodego biznesmena, byłego bogatego kochanka Petera. Podobnie, jak w poprzednim obrazie ironicznie zatytułowanym „Szczęście” Sláma optuje za wyborami życiowymi trudnymi, pełnymi rezygnacji, uciążliwymi, bo tylko one decydują o naszym człowieczeństwie, zgodzie na siebie, ratują nas i ludzi, których na naszej drodze spotykamy.
Ratują przed alienacją, brakiem empatii i wszechobecnej asertywności, które niesie wygoda w nadciągającej zimnej cywilizacji.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na Bohdan Sláma „Mój nauczyciel” (2008)

  1. Patryk pisze:

    Tak się złożyło, że dwa dni temu widziałem ten film (u mnie miał tytuł “Wiejski nauczyciel”) i zgadzam się z akapitem, w którym zawierasz większość tego, co w tym filmie pokazano: “Slama wyraźnie opowiada się za cierpliwym poszukiwaniem rozwiązań pozytywnych i podpowiada z całą pewnością, że one istnieją. Mimo prób samobójczych, strat życiowych szans, pieniędzy i dobrego samopoczucia, bohaterowie dojrzewają nie tyle do optymalnie najlepszych życiowych wyborów, ale przezwyciężając je, ratują coś, co zdawało się już utracone na zawsze.”

    Jednak ostatnie akapity – jasne, ten wyzwolony i agresywny, zamożny gej (być może praski, ale mieszka w Niemczech, w Halle, tam uczeń Petera jedzie, żeby znaleźć narzeczoną) jest pusty, chce łamać ludzi dla czystej przyjemności (np. sugerując, że spał z dziewczyną chłopaka; później się odkupuje mówiąc mu prawdę, oferując śniadanie, pieniądze – może zauważył, że jego gra ma destruktywny wpływ na innego człowieka).

    Ale czy wybór nauczyciela, który wraca do wioski, przeprasza, mówi dyrektorowi szkoły o swojej orientacji – jest wyborem, który ocala? Inaczej pisząc: czy jego wybór nie jest rezygnacją kompletną z życia seksualnego, ze związków z innymi mężczyznami, których przecież nie znajdzie na wsi? To raczej postawa wycofania się, suchy stoicyzm. Wybór to zaiste “pełen rezygnacji”, ale czy to szczery ratunek? Jeśli tak, przesłanie byłoby bardzo ponure.

  2. Ewa pisze:

    Staram się dawać takie tytuły, jak na FimWebie i czytam ich forum, które jest tym bardziej beznadziejne, im bardziej jest film jest ambitny. Oni tam zarzucają bohaterowi molestowanie nieletniego i gwałt.

    Wiesz, ja uważam, że Peter może znaleźć miłość na wsi i z pewnością na wsi jest tak samo dużo gejów jak w mieście. Jeśli się przyjmie determinację pierwotną, jako źródło homoseksualizmu, a ja tak uważam, że coś się wydarza nieodwracalnego w człowieku, co go determinuje, nie mam pojęcia, kiedy i gdzie – ale nie wierzę, by można było młodego człowieka zdeprawować i wpędzić go w homoseksualizm, jak wcześniej sądzono. Może też mieć przecież związek z kimś mieszkającym gdzieś dalej, to jest kwestia tylko spotkania. Film nie mówi, że nie spotka, życie bohaterów jest otwarte ich wolnością, którą z trudem osiągnęli nie nabierając się na rożne fałszywe pułapki i którą film się kończy. Gdyby jawność orientacji seksualnej nastała, nie byłoby tak dużo złych małżeństw i w nich źle chowanych już dzieci wyrosłych w ich zimnie i emocjonalnym chłodzie spowodowanym poślubieniem kobiety przez homoseksualistę i spłodzeniem z nią dzieci. Ten film był takim właśnie artystycznym moralitetem, nawiązującym do najświetniejszych dokonań filmu w tej dziedzinie ( z mojej młodości przepiękny „Smak miodu” Tony Richardsona z 1962)

    Tak, w Halle, nie chciało mi się za dużo pisać. Ale zauważ, jaki ten jego dom niemiecki był brzydki, jaka ta nowoczesność odstręczająca, w kontraście do brzydkiej wsi czeskiej, ale mimo wszystko brzydotą ludzką nie tak metalową. W Pradze, ule na balkonie „panelaka”… Matka, która geja, nauczycielka, czyli ktoś „jaśniejszy” uważa, że powinien się żenić… Te wszystkie dziwactwa, które były już w „Guzikowcach”.
    Polskie kino jak na razie nie wie, co jest ważne, palące, co trzeba teraz koniecznie pokazać (jak na razie nastawione jest na tuszowanie wszystkiego, co mamy w spadku po Jaruzelu).
    Tam były różne nieścisłości – studnia, z której noszą wodę, a woda w kranie… Tyle krów i nie wiadomo, jak dojone… Mleko w plastikowych butelkach, wydzielane, przy takiej ilości krów…Jak ten wiejski chłopak Lada dotarł do Halle – sugerował film, że na piechotę…Dlaczego dzieci w środku lata chodzą do szkoły…
    A jednak to nic a nic nie przeszkadzało.

    Widziałam wczoraj najnowszego Jarmusch’a – „Limits of Control”. Przepiękny, artystyczny, plastyczny, metafizyczny. Skończone arcydzieło. Bo kino czeskie, to takie ciepłe, doraźne jest…

  3. Patryk pisze:

    Owszem, uważam, że homoseksualizm jest piewotny, a nie nabyty – i nie chodzi mi o to, że w mieście się go uczy. Chodzi o to, że jeśli nawet znajdzie we wsi chłopaka, to ich związek nie będzie już wiązał się tylko z lekkim zakłopotaniem, a może zacząć drażnić. W mieście jest mnóstwo homofobów, ale łatwiej się ukryć.

    Tak, różnica między ekstrawertycznym gejem z Niemiec, jego brzydkie mieszkanie z penisami na ścianach rzeczywiście jest przeciwieństwem domu geja ze wsi, z pierzyną, kocem służącym za ścianę i staruszką leżącą w łóżku w kuchni-izbie. Któremu lepiej się żyje? Ten z Halle wydaje się nie żałować niczego, nie szukać Boga i żadnej litości, nie przeprasza za siebie. Ale z drugiej strony on uciekł aż do Halle.

    Nieścisłości, dokładnie o nich myślałem – ta woda z kranu, mówiłem właśnie o tym narzeczonej – ale zauważyłem potem obok wanny wielki pojemnik blaszany, pewnie tam wlewają wodę i z niego kranem leci ona do wanny. Mleko z plastikowych butelek mnie nie dziwi – nie zakładam, że jest kupione – tym bardziej, że nie ma etykiet – po prostu wykorzystali butelki po oranżadzie. Inna sprawa, rzeczywiście, kto te krowy doi… Ta studnia, ogromna, szeroka, płytka, w budynku – jest dość dziwna, ale z drugiej strony może to budynek gospodarczy, może była jakoś “gospodarczo” wykorzystywana, dlatego taka duża i pod dachem, nie wiem.

    A chłopak chyba stopem dotarł, tam jest taka scena jak idzie obok autostrady – może rzeczywiście doszedł nogami, ale raczej wziął stopa. A matka nauczyciela rzeczywiście straszna, zero empatii, zero oddania dziecku wolności – rób, co ja chcę; nawet męża odtrąca i wycisza.

    I widzisz, to ciekawe, bo wczoraj zobaczyłem połowę z “Limits of Control”, potem już przysypiałem – byłem wykończony po dniu, bo film, jak piszesz, bardzo plastyczny i w stylu Jarmuscha. Główny bohater ma świetną twarz (i fajny, brązowy garnitur, nie ten pierwszy, błyszczący). Dzisiaj dooglądam resztę. Bo w sieci jest wszystko.

  4. Przechodzień pisze:

    Studnia jest symboliczna ma tam wymiar ocalający. Zasilana rachitycznym źródełkiem, aby nie wyschła należy ją nieustanie pogłębiać. To praca katorżnicza, ponad ludzkie siły, ale czyż dobro nie wymaga od nas tego samego? A jak się przestanie spadają nieszczęścia. Mąż Marie od kiedy przestał pogłębiać, zaczął żonę bić i pić. Petr zaczął pogłębiać w chwili egzystencjalnego załamania. I pomogło.

  5. Ewa pisze:

    Jak jesteśmy przy tych dwóch filmach, to one bardzo dobrze pokazują, do czego artysta ma dążyć. Przede wszystkim do dowiedzenia się o sobie podstawowej rzeczy, czy jest artystą. Przy takiej ilości arcydzieł i geniuszy, można się łatwo wycofać i zrezygnować, co nie jest słuszne, natomiast byłoby zbawienne w dzisiejszej Polsce, gdy artystami zostają dzieci ludzi z wpływami, aktualnymi w dalszym ciągu i tak samo silnymi, jak w komunizmie. Wybierają zawód artysty, by im się przyjemnie żyło. Cały ruch plastyczny amatorski polegał na tym, żeby ludzie na starość mogli sobie malować i przyjemnie starość spędzić. Taki ruch pozytywnie zakręconych. Podobnie jest z dziećmi byłej nomenklatury. Rodzice dają dzieci do szkół artystycznych, ponieważ to są dzieci puste, rozwydrzone i zupełnie im obojętnie, co będą w życiu robić. Założę się, że większość poetek i poetów drukowanych, to dzieci byłej nomenklatury.
    Dlatego, jak piszesz, że temu z Halle żyje się lepiej, a temu na wsi gorzej, to też jest kwestia celu życia. Reżyser bada problem zgodności życia z pierwotną potrzebą, bo „każdy jest inny i jest naturą, czyli oryginałem”. Socjologia jest bezsilna, bo człowiek wyznacza pole, na którym działa, nikt inny.

    Drugi problem to ta inność, czyli jak mają tworzyć. Dla sztucznie wyhodowanego artysty jest to bez znaczenia, ponieważ za co się tacy chwycą „wszystko im wychodzi”. Dosłownie, nie jest to ironia. Przy pewnego typu inteligencji można imitować doskonale wszystko. Można być hochsztaplerem nie do wykrycia. Dlatego polski reżyser bez problemu nakręci film taki, jaki mu się temat podrzuci np. Lankosz starczy bełkot Barta.
    Te dwa filmy o których tu mówimy, to są dwa źródła z których artyści czerpią według swoich wewnętrznych inklinacji. Czeski film jest z ducha Hrabala, realizmu który Czesi opanowali do perfekcji, odmalowując prowincję po czechowowsku, intymnie, ciepło. Jarmusch jest z Kafki, jest z symbolistów francuskich. Nie na darmo ten film otwiera Rimbaud ze „Statku Pijanego”.

    I teraz tak: artysta ambitny gardzi realizmem, reportażem, marzą mu się surrealizmy, realizmy magiczne, absurdy i te wszystkie szkoły jazdy, do których potrzebny jest zupełnie inny typ wyobraźni. I nastaje w Polsce taki mesjasz: Krzysztof Piesiewicz, który naoglądał się różnych filmów i jest ambitny. Idzie do Krzysztofa Kieślowskiego, rewelacyjnego reportażysty i świetnego rejestratora małych ojczyzn i mówi: róbmy metafizykę, róbmy to, co Fellini, to, co wielcy tego świata. I Kieślowski ulega i kręci „Biały”, „Czerwony”, „Niebieski”. Zamiast Wolność – Niewola. I kręci bzdury.

    Jak będziesz dzisiaj oglądał drugą część filmu zwróć uwagę na te garnitury, na ich celowy kolor, na nierealność scen, na gitarę, która wydawała najpiękniejsze tony, na tę piękna kobietę ubraną tylko w przezroczysty płaszczyk przeciwdeszczowy, w którym wygląda jak cukierek… A której bohater nie dotyka „bo jest w pracy”…
    Każda scena jest znacząca, zaszyfrowana, jest ważna, mimo, że jak we śnie, wyczyszczona z ludzi. Każda scena jest pełna aluzji kulturowych. Anioł Śmierci rozmawia ze spotkanymi postaciami na tematy dotyczące egzystencji, filozofii, sensu życia. To nie jest opowieść, jak w czeskim filmie. To jest przypowieść.
    Niech każdy artysta robi to, co potrafi, a na swoim polu będzie świetny. Tylko KP uważa, że wszyscy artyści są identyczni i mają mówić o nierówności społecznej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *