Wiersz jest telegraficzną falą
linią z ust do ust, zawsze prostą
ginie w koronie drzew, gdy rosną
powyżej drutów. Nim oddalą
porozumienie na poziomie
właśnie tej linii i pomiędzy
pętają wersy w słownej nędzy
nic niemówienia – się nie dowiesz,
czy już ogarnął winem świętym
pustosłowia poezji dzban
i nie pozwolił ze złotych ram
pożarem rozpoczętym
obrazom ze ścian spaść w płomienie
na stos, jak się paliło czarownice…
Zmiatane z wierszy są ulice
jak z liści drzew. Co kryły, nie wiem.