Obrzydzenie (5)

Uż niebo osieniu dyszało. Rozpoczyna się depresyjny okres przedświąteczny, który u niejednego będzie dyszeć, aż do sylwestra. I właśnie z tymi zagwazdranymi wnętrzami pchają się ludzie, by sforsować mój rzygawiczny świat niechcenia.

Tak, jestem gościnna, to przyjeżdżaj, jak córka ma samochód i się nudzi, ale to wszystko przecież nie ma sensu. Tę pornograficzną usługę ocieplenia wykona lepiej sąsiadka, ekspedientka osiedlowego sklepu, nawet ten mężczyzna, który nie wiadomo, czemu, zawsze, gdy idzie pić piwo, wchodzi do śmietnika i pije je miedzy kubłami. Możesz przecież i ty tam wejść i z nim porozmawiać, on przecież na to czeka.
Obraziłam cię mailem i się nie odzywałaś? Nie pamiętam, bym chciała obrazić właśnie ciebie, osobę mi tak nieznaną.
No zgoda, obraziłam cię, dlaczego więc chcesz się ze mną spotkać? Nie jesteś profesorem, jak ten chłopak z młodości, który za każdym razem, jak pisze do mnie, to pisze, bym wpadła, jak będę w Krakowie. Tak, on jest profesorem i chce się ze mną spotkać, jako profesor, chce pobyć ze mną, by jego profesorowanie nabrało wymiaru, bo nikt tego, oprócz przelewów bankowych z uczelni, jeszcze nie potwierdził.
Kim ty jesteś, co chcesz mi pokazać, jak przyjedziesz do mnie, a ja oddam ci jeden z moich nielicznych już, jesiennych wieczorów, kiedy niebo mojego życia zasnute jest twardszą powloką niż beton, a ja już nie zdążę przed śmiercią go przebić? Czego oczekujesz ode mnie, co chcesz bym uwierzytelniła w tobie, co jest tak niezdefiniowane, by wymagało uwierzytelnienia przeze mnie? Ja przecież cię odrzucę, jak tylko przekroczysz próg mojego mieszkania, bo to nie ja jestem pająkiem, ja takich jak ty nie konsumuję. Nie napełnię cię, bo jesteś pustym workiem i przez te trzydzieści lat, od kiedy poznałyśmy się, potrzebowałabyś mnie, jeśli byś potrzebowała wypełnienia. Spotkanie ze mnę będzie dla ciebie tylko męczarnią, ponieważ nie będziesz potrafiła mnie zniszczyć. Mnie, czyli tego, co nigdy cię nie wypełniło. Ale nawet, jeśli tego pożądałaś i jeszcze pożądasz, to nigdy już nie zrozumiesz, ponieważ każde przypomnienie o tym wzbudza w tobie nienawiść. Chcesz mnie unicestwić nie dlatego, że cię obraziłam, ale twoje niespełnienie obraża ciebie we mnie.
Ja jestem bardzo gościnna. Ale jak możesz, to nie przyjeżdżaj do mnie w tę jesienną sobotę, kiedy już niebo dyszy jesienią, bo zmrozi nas tylko zimno.
Jeśli będę chciała się dowiedzieć, że jesień nie istnieje, ani żadna kosmiczna przemiana i jeśli będę potrzebowała kogoś, kto będzie mnie zabijał taką wiedzą systematycznie i bardziej profesjonalnie niż ty, wejdę sobie na poetyckie blogi, by się przekonać, że tak, jak w tobie nie ma Puszkina, tak i tam go też nie uświadczę.

Wejdę sobie na portal niedoczytania, gdzie dowiem się, że blog Jarosława Klejnockiego donosi o poezji, jest, a na dodatek pisze o niej tak, jakby tylko ona była poezją jedyną.
Przeczytałam kryminał Jarosława Klejnockiego „Południk 21” i wiem już, że ten człowiek nie może niczego napisać na rzecz poezji, może ją tylko zabijać.
Więc wchodzę na blog Jarosława Klejnockiego i faktycznie, trwa tam permanentna egzekucja, a robota wre na całego. Buduje się tam betonowy mur na wszelki wypadek, by żaden broń Boże poeta prawdziwy się nie przedostał.
Jak mur, to mur. To już nie chiński mur Kafki, ani nie strażnik prawa. To już permanentne, jak powiedziałby Wilhelm Reich, pocieranie zimnego kutasa o suchą pochwę.
Wchodzę więc na nieszufladę, tam w końcu tak szczelnie nie jest i zawsze coś się wymknie i wypsnie, trudno to jednak tak pilnować, jak w wypadku jednoosobowego bloga.
Trzeba namaścić pewnych poetów, sami się przecież nie namaszczą. W końcu Hitlera też wybrano, sam się nie wybrał. Trwają tam jednak prace melioracyjne uszczelniające system, by się jednak żadna żywsza myśl nie przecisnęła i w wątku o przebudowie nieszuflady system może wreszcie skutecznie zadziałać i nawet ero trio już nie będzie kopulować, bo i im nawet się odechce.
Idę więc na rynsztok, ale tam też posucha i impotencja starcza. Tak, jest jednak, jak dla mnie, zbyt sekciarsko i zbyt mafijnie, bym jako postronny obserwator mogła się w tej chorobie starego, złego małżeństwa z poezją, gdzie zdrady, oszustwa i poligamia odbywają się tajnie pod różnymi nickami, których znać nie chcę i które mają coś ukryć, a same już się w swych kłamstwach pogubiły.

Więc widzisz, że dam sobie radę, jak będę chciała zmarnować ten wieczór. I bez twojej sobotniej wizyty. Sieciowy onanizm mentalny przecież może być tak samo jałowy, jak usługa cielesna. Уж небо осенью дышало.
Dyszało i przestało.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2009, donosy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

8 odpowiedzi na Obrzydzenie (5)

  1. Wanda Szczypiorska pisze:

    Przeczytałam sobie na stronie Neurokultury opowiadanie niejakiego Łukasza Gołębiewskiego a potem jego życiorys artystyczny. No i co? A to, że można pisać o niczym i wydawać książki, sądząc na podstawie tego opowiadania zapewne o niczym, a nawet dostać odznakę. Jak to zrobić? Być może, z tym się trzeba, po prostu urodzić.

  2. Ewa pisze:

    Ha, jak Ty Wando tego Gołębiewskiego znalazłaś! Faktycznie, „Mistrz kartofla” to mizeria straszna, aż żal, że przeczytałam, bo, jak pisał Witkacy, ani takich tekstów zwymiotować się nie da, ani cofnąć z twardego w mózgu.
    Coś ci nasi artyści mają z tymi kartoflami, od razu mi się skojarzyło z dziełem Jana Jakuba Kolskiego: „Pogrzeb kartofla”, równie skretyniałe i również o niczym. Ludzka aberracja musi mieć jakieś literackie uzasadnienie, wariatów na świecie jest kupa ze sztuką nie mających nic wspólnego, nie wszystko się nadaje na ujawnienie. Tacy pseudoartyści wybierają właśnie to pomiędzy, ponieważ nie mają ani nosa, ani ucha literackiego.
    Czytam właśnie Jonathana Littell’a „Łaskawe”, spolszczone w ubiegłym roku – 1044 stron.
    To tak odnośnie nagród, by uzmysłowić zjawisko upstrzonego nagrodami Łukasza Gołębiowskiego. Książka Littell’a dostała Nagrodę Goncourtów w 2006. To informacja dla tych, którzy uważają na podstawie polskiego zadupia, że literatura światowa schodzi na psy („Lód” Dukaja).
    Będę tu dzisiaj wklejać o „Margot” Witkowskiego, ale muszę dopiero napisać, a nie ma kiedy.

  3. Wanda Szczypiorska pisze:

    Właśnie przeczytałam w Obiegu o siusiu w torcik i jadę w czwartek (dzień darmowy) obejrzeć. Na ścianach pewno wiszą jacyś znajomi. Wielu szczyciło sie zakupami Zachęty.

  4. Ewa pisze:

    No, popatrz Wando, jak to wszystko szybko się demaskuje! U nas małżeństwo Dawskich to byli bogowie. Profesor Stanisław Dawski… ech, Wando, doczekałyśmy się! Eulalia Złotnicka była na naszym roku asystentką. A tu na Śląsku, Henryk Waniek, kumpel Olgi Tokarczuk i tego kalibru artysta – to w dalszym ciągu bóg. Nic młodzież o Jerzym Dudzie-Graczu, a to przecież też szmira. Jest u nas pomnik i nazwana jego imieniem ulica.

    Za zakup jednej pracy przez Zachętę można było kupić małego fiata. To były ogromne pieniądze. I wpis w CV: moje obrazy w zbiorach Zachęty. Wszystkie BWA się otwierały. To samo czeka dzisiejszą poezję i prozę jak nic, na historyczny śmietnik. W końcu na jedno wychodzi objętościowo taki nakład, to jak płachty tych obrazów.
    Napisz coś koniecznie po powrocie z Warszawy. Czy faktycznie, tak straszy, czy przesadza to wydelikacone pokolenie naszych dzieci? Przecież sami tworzą jeszcze gorsze potworności i szkaradzieństwa. Ja już przestałam tu chodzić na salony, już nie piszę na stronach ZPAP, bo już naprawdę mnie odrzuca.

  5. Wanda Szczypiorska pisze:

    To, co powstaje teraz, jest chyba jeszcze śmieszniejsze. O śmieszności utworów literackich z przed trzydziestu lat (modern), wiem, bo mam te stosy czasopism. To dobra szkoła.

  6. Wanda Szczypiorska pisze:

    Memento mori

  7. Wanda Szczypiorska pisze:

    OBIEG dostarcza wiele uciechy. Dzisiejsza kronika towarzyska. Jakie to proste. Też tak mogę. Przytroczę obraz do pleców i przejdę się po osiedlu. Wydarzenie będzie jeszcze bardziej spektakularne.

  8. Ewa pisze:

    To jest tylko część akcji happeningowej, więc trudno się wypowiedzieć. Sam obraz fatalny, niestety, dzieci malarzy bardzo rzadko dziedziczą po rodzicach tzw. smykałkę, zresztą ja malarstwa Edwarda Dwurnika też nie lubię, ale ma swój świat, podczas gdy córka już nawet tego nie posiada.
    Współczuć tylko w Zalipiu dzieciom, że w tej świetlicy będą musiały obcować dzień w dzień z twórczością Pani Poli. Dzieci w Polsce to zawsze było najsłabsze ogniwo. Dawniej się je spędzało na uroczystości państwowe, teraz obsługują warszawskich artystów. i w tym sensie artyści stają się reżimowi.
    Jak widać, kasa na to idzie. Jak i na cały portal ze środków Zachęty.

Skomentuj Wanda Szczypiorska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *