Nie było nas w planach? A niestosowność chwil,
gdy wzrastasz latem, dojrzewasz, by znów minąć
gdzie jest? Coś udaremnia
nagle i terror, i zamach?
Między wiwatami? Między, gdy w połowie
waha się coraz to, spadając na stronę
drobna zdobycz decyzji.
Co też głowie zadrwi,
to nie tak znów, jak chciały siły w nas ukryte
nic na pokaz, nic, co jest już jawne we dnie
unicestwić, by nasz świat
na strzępy rozerwać cały.
Ach! To zmarnowanie nie jest w liczb ciężarze
coś, co sporadyczne, nie warte rachunku:
jak jest w pożarze jedność
to znika światło i zamęt.
Tylko zaledwie, nie chcemy brać za wiele:
nie witaliśmy się, jak mydlane bańki
łączenia wody z mydłem
tańczeniem na niebie!
Znikanie jest gwałtem, a i zaprzeczenie
wierci w kosmosie ponownie czarne dziury
zawsze zostanie przerwa
pomiędzy metą, a startem.
O, jak Deotymo, ja tobie zazdroszczę
czci imaginacji i jej uwięzienia!
Znikają kontury
kształtu jedności z przyczyną.
Gasną gwiazdy Ziemi. Wciąż jeszcze festiwal
tka materię lśniącą, permanentnie słodką
tam być razem, choć obco
to się odbiciem powielać w jej przestrzeni!
Ty, to czas spotkania, zejścia w dół schodami
w dno, któremu nie po drodze przeznaczenie.
Sny to też podmienienie
całości, zmienionej w osobność.