Mija trzysta lat od momentu, gdy Friedrich Hölderlin odbył twórczą, pieszą wędrówkę z rodzinnych stron w Nurtigen do Bordeaux. Podobny gest powtórzy grupa literatów z Pragi do Wołowca, decydując się jednak na odcinek pieszy krótszy, siedmiogodzinny. W obu wypadkach zaowocuje on twórczością literacką.
Będzie to wstęp do czeskiego wydania „Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej)” Andrzeja Stasiuka, oraz oddzielnie drukowany tekst „Supermarket sovětských hrdinů”.
Niestety, nie znamy szczegółów wędrówki Hölderlina do Francji, co niewielka książeczka Topola w jego wypadku rekompensuje z nawiązką. Jachym nie podróżuje sam i nie podróżuje dla podróżowania, ani dla spotkania. Wyjąwszy antabus podróżuje dla picia, co umożliwia mu wesoła kompania kolegów branżowych, czyli pięćdziesięcioletniego czeskiego wydawcy i czterdziestoletniego pisarza. Jednak czytelnik zwiedziony tą informacją dowiaduje się, że podróż nie odbywa się dla picia, mimo, że etapy wędrówki są nim bogato inkrustowane, ale dla zrobienia wywiadu ze Stasiukiem dla pisma „Babylon”, Tydla” i „Respekt”. Dalej się okazuje, że nie jest to, jak w wypadku Hölderlina, spotkanie z kochanym w tym wypadku pisarzem i rozpropagowanie jego twórczości w Czechach, jedynie czysto pragmatyczny sposób zarabiania pieniędzy.
Wątki erotyczne bardzo skąpo pojawiają się w pijanym widzie w czasie noclegu w sianie. Czterdziestoletni pisarz Jachym przywołuje obraz praskiej dziewczyny, ale i to zaraz zostaje zastąpione wizją siedzącej w samochodzie Moniki Sznajderman, która, nie odpisawszy wprawdzie na SMS – a, mimo, że są umówieni na 1 sierpnia, zaprasza Czechów do domu, dając im jednak szansę dokończenia pieszego wyzwania oraz czas na napisanie pocztówek, między innymi do Havla.
Poetyckiego opisu domu państwa Stasiuków pisarz nie chce udostępnić: Jest ciemno. Przed drzwiami biegają psy, Monika na nas czeka. Ten Kapral zadzwonił do niej. Wchodzimy. Weranda. Ale budynku opisywać nie będę, bo to niegrzecznie. Monika daje nam jedzenie.
Z dalszego opisu gościny Czechów można się dowiedzieć, że oprócz ciągle pojawiających się piw jedzą jajecznicę z kiełbasą, co pisarz komentuje domniemaniem, że to widocznie jest potrawa typowo polska.
Oglądając zdjęcia Gil- Gillinga z 10 rocznicy „Czarnego” w Warszawie widzę jednak makowiec na stole, czego biednym Czechom nie zaserwowano.
Ale nie samym chlebem człowiek żyje, chociaż jak widać, by duchowa rzecz w postaci wyczynu podróży do państwa Stasiuków zaistniała, potrzebne są jeszcze książki. Goście w podarkach dają gospodarzom własne książki, ci rewanżują się swoimi i tak dalej.
Nie wiem czy ktoś z licznych literackich internetowych portali może wykorzystać tę książkę jako instruktaż, by nareszcie doczekać się druku.
Mirosław Nahacz nazwał na wydrukowanej na końcu okładce anonsie rzecz wyprawą czeskich Argonautów poszukujących złotego runa skrytego gdzieś w okolicach Dukli.
Jak więc, jakimi słowami nazwać wędrówkę Hölderlina? A jakimi wobec tego, przy takiej eskalacji porównań, prawdziwych Greckich Herosów?
Hölderlin, odtrącony przez mu współczesnych, gorzko napisze:
Wiecie? Dzisiaj Apollo jest bogiem żurnalistów.
Jego łaską się cieszą opisywacze faktów.