Twórca przepięknych „Godzin”, hołdu złożonego Wirginii Woolf i równocześnie wszystkim samobójcom, nakręcił znowu film również na podstawie współczesnej powieści. Tym razem scenariuszowi posłużyła powieść niemieckiego pisarza, Bernharda Schlinka “Der Vorleser”.
Tak jak i w „Godzinach” tutaj literatura, jako dzieło sztuki, poddana jest badaniom wpływów nie tylko na życie bohaterów, ile pyta wyraźnie, czy ich przemienia.
Gdy w „Godzinach” trzy bohaterki na krawędzi nie załamania nerwowego, a granicy wewnętrznej niemożności nie do pokonania usiłują uciec od autodestrukcji (wstręt na tle seksualnym), w kolejnym filmie Daldry’ego tym niszczącym mechanizmem jest historia.
Film jest o miłości. O miłości prawdziwej.
Była esesmanka ukrywająca się przed procesem na zbrodniarzach hitlerowskich pracując jako tramwajarka berlińskich linii, spotyka piętnastoletniego chłopca i rozpoczyna z zupełnie nie zorientowanym jeszcze i nie rozbudzonym seksualnie chłopcem życie płciowe.
Chłopak – wrażliwy i inteligentny, z wielodzielnej, nobliwej rodziny niemieckiej – oddaje kobiecie właściwie wszystko, co posiada: ciało, duszę, inteligencję i wrażliwość.
W czasie burzliwego romansu na prośbę kochanki chłopiec przynosi książki i czyta jej arcydzieła literatury światowej od Homera po Czechowa. W tych czułych, sielskich scenach łóżkowych nagich kochanków jest zapowiedź nadchodzącej nie tyle nadziei na trwanie ich miłości, co grozy jej istnienia.
Wypalenie wewnętrzne Hanny Schmitz (Kate Winslet), kochanki gimnazjalisty jest bardzo psychologicznie prawdopodobne i uzasadnione: kobieta z proletariatu, ofiara zapewne jeszcze Pierwszej Wojny Światowej (może utraciła rodziców), analfabetka, w czasie Drugiej Wojny Światowej przyjmuje z entuzjazmem propozycję lepszej pracy. Z fabryki i taśmy, dzięki „szczęśliwemu” obrotowi losu dostaje bardzo korzystną propozycję pracy strażniczki w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu.
Po wojnie wchłoniętych w berlińskie życie miejskie zbrodniarzy hitlerowskich wyłapuje wymiar sprawiedliwości i kochanka Michaela (David Kross, Ralph Fiennes) nagle znika.
Gdy na studiach prawniczych Michaela w czasie ćwiczeń studenci uczestniczą w Drugim Procesie Oświęcimskim dla nauki zawodu, jako oskarżona i na dodatek prowodyrka sądzona i jedyna jego miłość, dwadzieścia lat od niego starsza, Hanna.
Chłopak w trakcie zeznań dowiaduje się wszystkiego o swojej byłej kochance, czego by się nigdy nie dowiedział. Też i między innymi tego, że i ona jest odpowiedzialna za śmierć 300 więźniarek, które spłonęły żywcem w zamkniętym przez strażniczki kościele.
Tę denuncjację dotyczącą czynów więźniarek umożliwiła też literatura. Wtenczas mała Żydówka, dzisiaj pisarka, przylatuje ze Stanów ze świeżo wydaną swoją książką, gdzie sportretowała bardzo aktywną i najbardziej znienawidzoną Hannę.
Widz śledzi równocześnie niesmak oskarżycieli na zeznania Hanny, która z całą szczerością nie rozumiejąc swojej winy tłumaczy się rozbrajająco jedynie uczciwym wykonywaniem pracy.
Widz śledzi reakcję byłego kochanka, który dla tej kobiety-potwora właściwie zniszczył sobie całe życie. Nigdy się nie był w stanie już zakochać, jego małżeństwo z koleżanką z roku nie mogło być udane. Atrofii uczuć uległy relacje z rodzeństwem, rodzicami (nie pojechał na pogrzeb ojca), córeczką.
Twórcy filmu podpowiadają, wskazują na tropy, pokazują specjalną wycieczkę do obozu (na filmie Majdanek) Michaela, gdzie zastanawia się w celach śmierci, co ma z tymi „rewelacjami” o jego pierwszej miłości począć.
Wszyscy poszkodowani właściwie wykazują tzw. dobrą wolę. Skazana na dwadzieścia lat Hanna, za przyczyną też sprytnego „wrobienia” przez koleżanki obozowe, wykorzystujące prawem stada słabe punkty członków swojej wspólnoty – do końca nieprzyznająca się do analfabetyzmu ( główny punkt ewentualnej obrony, czyli niemożność sporządzenia raportu obozowego), natomiast ze zdumiewającą prostotą opowiadająca o jej zawodowych „obowiązkach” – jest nieprzemakalna. Obserwujemy grymas niesmaku prokuratora, rozpacz uwikłanego w dozgonne uczucie do byłej kochanki Michaela.
Jego opieka nad nią, słanie paczek i ogromna praca nagrywania na kasety magnetofonowe wszystkich książek, którzy oni, wtenczas kochankowie, wtedy, dwadzieścia lat temu przeczytali, jest daremne.
Zbrodniarka uczy się w więzieniu jedynie nieporadnie pisać i czytać. Kara nie ma mocy uzdrawiającej, ani tez dar miłości Michaela jest bezużyteczny.
Największą jednak wątpliwość budzi literatura, jako rzekoma wartość, jako od wieków po platoniku traktowane narzędzie wychowawcze i umoralniające.
A jednak w tej pesymistycznej odpowiedzi na bezskuteczność lekarstw aplikowanych ludziom beznadziejnie zniszczonym wewnętrznie, jest jakaś wyjątkowo wartościowe przesłanie tego filmu. Może właśnie takie, że nie chodzi, jak po chrześcijańsku domniemano, o wolę, ani nawet o warunki, by chcieć.
Może chodzi tylko o to, że międzyludzka wartość leży jedynie we wiedzy o niemożności? W wypełnieniu oczekiwań jej brakiem?
W bezsilności wniknięcia w drugiego człowieka, w jego potworność i jego absolutną, kosmiczną nienaruszalność?
Czytam na blogu Remigiusza Grzeli o antysemitce, której mężem był Żyd, o Wirginii Woolf i temat tego filmu jest zaskakujący, bo zauważ: przedtem hołd, a teraz TO. Dziwię się, że mógł powiedzieć cokolwiek pozytywnego o V.W.
pozdrawiam
Myśmy tu już Marku na blogu o Panu Remigiuszu pisali, wyszła z tego potworna awantura, nie wiem, czy dobrze, że przywołujesz blog Remigiusza Grzeli.
Byłam tam przed chwilą, to takie luźne rozważania o Virginii. Ja przeczytałam wszystko, co dotyczy Virginii Woolf, co wyszło i wychodzi. Uwielbiam jej prozę, mogłabym czytać w kółko nic nie rozumiejąc. „Orlando” jest rewelacyjny. To jest pisarka z tego cyklu, z którą się przebywa, którą się je.
Ach, antysemitami wtedy byli wszyscy, Żydzi też byli antysemitami. Wcześniej też. I Flaubert, i Goncourtowie. Ale to zupełnie inny antysemityzm, niż po Celanie, po holokauście. Mąż Wirginii był Żydem i ona się z nim cały czas kłóciła. Ale to były miłosne kłótnie, w „Godzinach” to jest. To był jej cudowny partner, nigdy by nie została pisarką, nie rozwinęłaby swojego talentu, gdyby nie on. Virginia, która przed zawarciem małżeństwa powiedziała, że nidy z nim nie odbędzie żadnego stosunku płciowego, słowa dotrzymała.
Virginię rozdziewiczył brat i chyba ten drugi też z nią żył. To była wielka trauma. Dzisiaj zdaje się już kazirodztwo nie jest ani karane i może już akceptowane, ale ona była za młoda na to wszystko, co się w tej rodzinie wyprawiało. I była zbyt wrażliwa. Ach, dużo by o tym pisać. Listy do Vity nie dokumentują jej homoseksualizmu. Nic tak naprawdę nie wiadomo. Dzisiejsze biografie są świetne, komputerowo wszystko łatwo zarchiwizowane, ale czy trzeba im wierzyć? Po śmierci krewni retuszują, biografowie domniemają. Wszystko zawsze będzie nadinterpretacją i to jest w sumie piękne.
W filmie, o którym tu piszę, bohater ma za kochankę jakby negatyw Virginii Woolf. On kocha coś poniżej wszelkiej duchowości. On dla swojej kochanki pisze sonety na planie filmu. Zastanawiająca jest jego fascynacja takim kawałkiem drewna. Tak, jakby on robił za dwóch i się wycieńczył i wypalił.