Narrator (pisarz) w opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza „Tatarak” zekranizowanego pod takim samym tytułem filmu Andrzeja Wajdy, to sezonowy przyjaciel tytułowej doktorowej, Pani Marty.
W opowiadaniu jest jakieś łakomstwo, nie tyle na życie, majowe uroki przyrody, wspaniałości położonego nad wodą miasteczka, ale na jego ludność.
To tam, w tej przystani, gdzie przychodzi młodzież najprawdopodobniej pisarz, wbrew zapewnieniom narratora – nie u doktorostwa, lecz tam – spotyka się z doktorową przy stoliku, i pijąc “płynny owoc”, obserwuje młodość:
„(…)Było bardzo gorąco i Boguś miał na sobie tylko sportową koszulkę. Miał piękne ramiona (…)”
Nie są to opisy małego Tadzia, takie jak „W śmierci w Wenecji” Tomasza Manna. Zmysłowość obserwatora została przepuszczona poprzez kobietę po pięćdziesiątce, która pożąda młode ciało chłopaka. Jest w tym jakaś zazdrość narratora, jakieś nieopanowane potępienie, każące mu unicestwić cały świat, mitycznie ukatrupić chłopaka, doktorową i samą romansową możliwość.
„(…)Kobieta stopniowo przeniosła swoje wargi poniżej piersi, gdzie przebiegały najpiękniejsze mięśnie gorsu, a potem nagłym poruszeniem zaczęła całować piersi, przeponę, brzuch, pępek i w gwałtowności pocałunków, którymi obsypywała zmarłego, schodziła coraz niżej. Całe to zimne i kształtne jak rzeźba ciało pachniało tatarakiem. Ale kiedy pani Marta poczuła pod wargami rąbek żółtych slipów, do nozdrzy jej doleciał zapach błotnistego iłu, gnijących rybich łusek i woń błota — aromat śmierci, która miała się stać niebawem również jej udziałem.(…)”
Demiurgiczna moc pisarza pozostawia nas jednak poza dosłownością, ze smakiem groteski, dystansem do opowiedzenia, które mimo całego prawdopodobieństwa i realności opisu, może zdarzyć się jedynie w pisarskiej fantazji, a czytelnik na ten eksperyment twórczy godzi się poznawczo i niemal zabawowo, mimo, że pisarz mówi o śmierci, czyli o czymś wysoce poważnym. Ale pisarz już na wstępie ustami narratora donosi, że historię opowiedziała mu sama Pani Marta, doktorowa, niedoszła kochanka-topielca, bo akcja miłosna rozpoczyna się już nekrofilsko.
To, że i ona zaraz umrze, ma tak małą wagę, jak śmierć statystycznego mieszkańca miasteczka.
U Wajdy, jak to u Wajdy, wszystko jest śmiertelnie poważne, wstawki mające złamać i zdystansować powagę chwili planu filmowego, ani nie są przerywnikami z dopowiedzeniami, ani puszczeniem oka, ani nawet nie wychodzą z jego klimatu. Te przyklejone, dawniej nowatorskie chwyty formalne, które we „Wszystko na sprzedaż” działają spontanicznie i żywo jeszcze teraz, ponieważ pobrzmiewają tam niesłychanie autentyczne emocje, tutaj są jedynie dysonansem wobec wartościowej prozy Iwaszkiewicza.
Ale to nie jest największym artystycznym sprzeniewierzeniem. Andrzej Wajda, ikona naszej kultury, „mistrz bezdyskusyjny”, robi jeszcze większą krzywdę sztuce polskiej swoim późnym dziełem. Wajda umacnia, Wajda wspiera, Wajda mówi rzeczy, które zagniazdowane w Polskiej kulturze mogą trwać w nieskończoność za przyczyną takich artystów, jak Andrzej Wajda.
Bohaterem filmu, nie jest śmierć, nie jest starzenie się, nie jest seks, nie jest obyczajowość peerelowska. Ani romans, ani pederastyczny zachwyt nad młodzieńczym ciałem.
Głównym, niepodważalnym powodem nakręcenia tego filmu, jest jego jedyna bohaterka, Krystyna Janda. Aktorka przeciętnej urody i przeciętnego talentu, o jeszcze niższym niż aktorski, talencie pisarskim. Konfrontacja prozy Krystyny Jandy z pisarstwem Iwaszkiewicza jest nie tyle nieporozumieniem, co jakąś zupełnie niepotrzebną stratą czasu.
Nie mam pojęcia, o co chodziło reżyserowi wykonując remake całkiem przyzwoitego filmu polskiego z roku 1965, gdzie dzięki roli Zofii Rysiówny dostaliśmy romans prowincjonalny, utrzymany w gatunku i w duchu Iwaszkiewicza.
Jeśli Andrzej Wajda, jak pisze Jerzy Pilch w recenzji, nie miał zamiaru przeprowadzić politycznej rewizji tych czasów, jedynie opisać przecież bardzo tuzinkowe i przeciętne doświadczenie odejścia ze świata żywych operatora filmowego – spełnionego już życiowo i artystycznie – to jest to bardzo nie tyle osobisty, co wręcz wyłącznie jakiś rodzinny zapis przeznaczony do odbioru garstki osób. Pełni taką rolę, jak odpłatne usługi dokumentowania rodzinnych pamiątek, ślubów i zgonów.
Jeśli światowe, ambitne kino artystyczne podejmuje teraz wielką debatę na temat charakteru szkód (subtelnych, niewykrywalnych wprost, artystycznie jedynie dających się uchwycić) wyrządzonych przez wojny i reżimy totalitarne na podstawie jednostkowych losów ludzkich, polscy twórcy pozwalają sobie na luksus kolejnej prywaty w klimacie zaścianka i prowincji nie geograficznej, ale artystycznej, intelektualnej i mentalnej.
Jak to jest, że wychodziłam z kina pospiesznie, zażenowana, na kacu moralnym, jeszcze jak było ciemno? Odprowadzana wzrokiem tej podstarzałej nauczycielki od polskiego, która z żalem za mną patrzyła, że nie dokończymy już tej rozmowy, rozpoczętej przed filmem, ponieważ nie ma to już sensu.
Napisałaś o filmie, który wywarł na Tobie negatywne wrażenie i ja to rozumiem. Na szczęście nie musimy zgadzać się we wszystkim. Ale w Twoim tekście zabrakło mi stwierdzenia: MOIM ZDANIEM. Gdyż kiedy mówisz o Jandzie -średniozdolnej aktorce, o Jandzie – małotalencikowej pisarce, o Wajdzie – reżyserze uprawiającym PRYWATĘ, powinnaś zaznaczyć, że są to Twoje poglądy. Wyłącznie Twoje. Ja się z nimi nie utożsamiam.
Mnie te Twoje tendencyjne przekonania wiszą jak rajtuzy Urbana; możesz sobie bredzić, co chcesz, ostatecznie to Twój blog! Lecz gdy zaczynasz bredzić W MOIM IMIENU i apodyktycznie wypowiadasz się na temat spraw, o których nie masz zielonego pojęcia (aktorstwo, pisarstwo), jesteś sakramencko zabawna.
Reasumując: zanim zaczniesz narzucać swoje zdanie, zapoznaj się z innymi (w ramach pokuty za grzech pychy), a będzie zbawiona dusza Twoja!
Marku, napisz proszę, w którym momencie obraziłam Twoje dobre imię? Naprawdę nie pojmuję. Napisz, gdzie, a naprawię swój błąd, usunę komentarze, Twój udział w tym blogu, nie wiem czego oczekujesz ode mnie. Oczywiście moje wrażenia z filmu są moimi wrażeniami, jak film Pana Andrzeja jest filmem jego.
Ale te rajtuzy Urbana mnie bardzo zaintrygowały. Nie znoszę Jerzego Urbana, jeśli o niego Ci chodziło. Nie trawię go jako polityka, jako felietonistę, dziennikarza i jako człowieka. Szkoda, że pojawił się na moim blogu i na dodatek w rajtuzach.
Też uważam, że Andrzej Wajda nie wszedł do dwudziestego pierwszego wieku. Jego twórczość, zresztą bardzo dobra, pozostała w wieku ubiegłym.
Nie dokonał żadnej potrzebnej artyście transformacji czasów przełomu. Zrobił to np. Eric Rohmer, czy omawiany na tym blogu Woody Alen.
Wajda jest do bólu konserwatywny i obrażony na czasy, w których żyje. Szkoda, bo dając przykład, poprawiłby tak złą kondycję polskiego kina ostatnich czasów.
Wajdy filmy są już anachroniczne, tak teraz się nie robi filmów ambitnych. To nie jest kwestia mody, czy wierności sobie.
Wajdą młode pokolenie się nie interesuje. Wystarczy sprawdzić, czy ten film piracko da się ściągnąć z sieci. Filmy popularne są nawet tam przed premierą.
Tez na seansie w moim mieście było kilka osób.
> Bogdan Jasieński
Też uważam, tak jak Pan, że twórczość Andrzeja Wajdy była wartościowa w ubiegłej epoce. Jerzy Pilch też pisze, że dla mojego pokolenia Wajda był niesłychanie ważny. Na „Człowieka z marmuru” poszłam dzięki ojcu, który należał w pracy do „Solidarności” i dwa bilety udało mu się wybłagać.
Wie Pan, ja naprawdę zobaczyłam ten film z przykrością i się autentycznie przejęłam. Nikt w Polsce nie miał takich świetnych warunków do rozwoju jak Andrzej Wajda. Przecież Stanisława Bareję wykończyła cenzura, tak wcześnie zmarł na serce.
A Krystyna Janda nie jest artystką. Swego czasu czytałam blog Krystyny Jandy, jak tam jeszcze sama pisała. To jest rzemieślnik aktor, ale nie artysta. To nie jest wolny duch. W Polsce chyba nie ma takich wielkich aktorów-artystów, takich jak np. Anna Magnani. Monolog Jandy jest monologiem kobiety, która utraciła męża. To za mało na dzieło sztuki. Nie wystarczy umieścić aktorkę w scenerii obrazów Edwarda Hoppera, by nastąpiła magiczna scena. Ta scena jest pusta, nie Hopperem, ale martwotą pustki.
I bardzo niefortunne to połączenie lubieżnej doktorowej z opowiadania Iwaszkiewicza z sytuacją osobistą aktorki. Trudno wymagać od wszystkich widzów, by przed projekcją nie czytali tego opowiadania. Tego nie da się już upilnować.
Zaszło nieporozumienie: jaka obraza mojego dobrego imienia? Nie jestem alergicznym palantem mającym egotyczne drgawki na swój temat. Chodzi o inną obrazę, mianowicie o narzucanie gustu. Bo Ty go NARZUCASZ!
Co do oceny filmu, aktorstwa, urody i pisania możemy się różnić i byłoby nieklawo, gdyby wszyscy mieli jednakowe poglądy. Ale nie znoszę, gdy mi się mówi, co mam sądzić, czym się wzruszać. A Ty wciskasz mi swoją opinię o Jandzie. O jej aktorstwie mam inne zdanie, jednak w odróżnieniu od Ciebie, nie twierdzę, że jest to zdanie powszechne. Nie! Jest to zdanie moje. Tak samo, jak opinia o nowatorstwie Wajdy.
> Marek
Bo Ty Marku zakochany w Jandzie jesteś. Ja to rozumiem, na miłość nic się nie poradzi.
Nie miałam pojęcia, że ja mam taką moc perswazji.
Jeśli ja bym miała baczenie na wszystkich zakochanych, to ja bym niczego nie mogła powiedzieć na moim blogu. A wiesz jak to jest z miłością, to jest w „Uczcie” Platona. Miłość zazwyczaj jest beznadziejna.
Swego czasu kochałam się na zabój w Romanie Wilhelmim. I on zmarł. I teraz kupiłam sobie płytę Wieniedikta Jerofiejewa, gdzie Roman Wilhelmi czyta “Moskwę -Pietuszki … On ma tam taki wstrząsający głos zmieniony już chorobą.
To też jest miłosne obcowanie, jak ja mam ten głos w uszach na spacerze z psem. Polecam ci taki sposób na Krystynę Jandę. A na dodatek obiekt Twojej miłości żyje i ma się bardzo dobrze, nie zaszkodzę mu, nie ma obawy!
(ja tu psy wieszam na doktorowej Marcie, i właśnie trafiłam na plezantropiach na doktorową. Wiesz, że się przestraszyłam…)
podpisuje się pod tym,wajda dostaje nagrody ,pieniądze zbudżetu ,a nie porusza naszych polskich problemów tylko swoje własne