Michel Houellebecq “Poszerzenie pola walki”

Maciej Miłkowski w „Tygodniku Powszechnym” widzi w całej twórczości Houellebecqa jedynie pustkę.
Kwestionuje też wagę podjętego przez autora problemu, dręczącego od wieków ludzkość. Przytacza zdanie z „Poszerzenia pola walki” podkreślając, że zainteresowanie tym tematem jest mocno przesadzone: „Zawsze wyczuwałem u kobiet, które otwierały przede mną krocze, coś w rodzaju lekkiego wahania, w gruncie rzeczy nie byłem dla nich niczym innym jak złem koniecznym”.

Narrator – trzydziestoletni, wysoko kwalifikowany informatyk, dobrze opłacany w branży rolniczej, cierpi na „obrzydzenie światem”. Próbuje ratować się pisaniem, gdzie głównie tropi powody swojego obrzydzenia.
Właściwe wnioski wysnuwa badając przyczyny damskiej odrazy do dwudziestoośmioletniego prawiczka, kolegi z pracy, bezskutecznie czekającego na miłość. Ani niestety świata nie da się kochać, ani kolegi brzydala.
Co robić, skoro wbrew powątpiewaniu TP dla dzisiejszego mieszkańca planety krocze jest jednak ważne?
Narrator, niczym Fiedka Stawroginowi, podsuwa zabójstwo na obiekcie pożądania.
Gorzej jest z rozwiązaniem własnego problemu. Symetria podpowiada, że skoro świata nie da się kochać, trzeba dać się przez niego unicestwić. Toteż reszta fabuły przebiega w szpitalu, gdzie narrator zamiast pisać książkę, poddaje się niszczącym działaniom wymyślnej psychiatrii, będącej na usługach obrzydliwości świata.
Jeśli pierwszy problem los rozwiązuje nieoczekiwanym wypadkiem samochodowym i śmiercią brzydala, o tyle narrator wychodzi z kliniki i już niedługo napisze „Cząstki Elementarne”, „Platformę”, a nawet „ Możliwość Wyspy”.

Pomijając ironię, Houellebecqa czyta się zawsze z przyjemnością, cokolwiek by napisał.
A skoro na blogu zainteresowałam się krowami, warto wkleić taki fragment
(…) ”Na początek rozważmy krowę bretońską: przez okrągły rok nie myśli o niczym innym jak o skubaniu trawy, jej lśniący pysk pochla się i unosi z imponującą regularnością, i żaden dreszcz trwogi nie mąci patetycznego spojrzenia jej jasnobrązowych oczu. Wszystko to wydaje się jakimś doskonałym połączeniem, wszystko to wydaje się nawet wskazywać na głęboką jedność egzystencjalną, godną pozazdroszczenia tożsamość łączącą byt-w-świecie z bytem-w-sobie. Niestety zdarza się, że filozofia jest omylna i jej stwierdzenia, aczkolwiek oparte na trafnej i głębokiej intuicji, okazują się nieaktualne, jeżeli nie zadba ona wcześniej o przyrodniczą dokumentację. W rzeczy samej, natura krowy bretońskiej jest podwójna. Przez pewne okresy w roku (precyzyjnie określone przez nieubłagane funkcjonowanie mechanizmów genetycznych) w jej istnieniu dokonuje się zadziwiająca rewolucja. Jej ryki się wzmagają i przedłużają, ich linia harmoniczna zmienia się do tego stopnia, że chwilami zaczyna zdumiewająco przypominać jęki, które wymykają się ludzkim synom. Jej ruchy stają się szybsze, bardziej nerwowe, czasami zaczyna dreptać w miejscu. Nawet jej pysk, lśniący nieustająco, który sprawia skądinąd wrażenie, jakby był stworzony, by odbijać absolutną niewzruszoność nieorganicznej mądrości, kurczy się i wykrzywia pod wpływem cierpienia powodowanego bez wątpienia przemożnym pragnieniem. Klucz do zagadki jest bardzo prosty, oto on: to, czego pragnie krowa bretońska (manifestując w ten sposób, oddajmy jej w tym punkcie sprawiedliwość, jedyne pragnienie swojego życia), to, jak stwierdzają cynicznie niektórzy hodowcy, “dać się wypełnić”. Zatem wypełniają ją, bardziej lub mniej bezpośrednio; strzykawka ze sztucznym zapłodnieniem faktycznie może, choć za cenę pewnych zaburzeń emocjonalnych, zastąpić w tym zadaniu penis byka. W jednym i drugim przypadku krowa się uspokaja i powraca do pierwotnego stanu uważnej medytacji, a to dzięki temu, że kilka miesięcy później wyda na świat uroczego cielaka. Co jest, dodajmy, z wszelką korzyścią dla hodowcy”. Oczywiście hodowca symbolizował Boga. Odczuwając irracjonalną sympatię dla młodej klaczy, przyrzekał jej w następnych rozdziałach liczne ogiery, podczas gdy krowa, winna grzechu rozpusty, była coraz częściej skazywana na smętną przyjemność sztucznego zapłodnienia. Żałosne jęki rogatego bydła nie były w stanie zachwiać wyrokiem Wielkiego Architekta. Zrzeszenie owiec, występujące solidarnie, nie zaznało lepszego losu. Bóg pojawiający się w tej krótkiej opowiastce nie był, jak widać, Bogiem miłosierdzia (…).

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *