Jacek Dehnel, “Balzakiana” Nominowani do nominowanych NIKE 2009

Uwaga Dariusza Nowackiego w jego aprobującej, pełnej zachwytu recenzji w TP książki Jacka Dehnela „Lala”, że Dehnel nietrafnie żeruje na Balzaku jest nadinterpretacją i pobożnym życzeniem. Ten, mimo wszystko komplement krytyka bierze się zapewne z niedoczytania zarówno Balzaca, jak i Dehnela. Oby wszyscy pisarze żerowali na Balzaku, jedli go na każdy posiłek łyżkami!

Benedyktyński wysiłek i świętość pisarska Balzaka ma niewiele wspólnego z dzisiejszymi postmodernistycznymi, delikatnymi muśnięciami tej cudownej, dziewiętnastowiecznej prozy, która przecież z upływem wieków nie podzieliła losu już tak nieczytanej dzisiaj sławy tego okresu, jak George Sand.
Fenomen Balzaka polegał na przekroczeniu, na nieśmiertelności poprzez przenikliwość większą, niż jego epoka ujawnić dawała, tak przecież gorąca, wyimkami z gazet w „Pasażach” Waltera Benjamina zaświadczona. Balzak faktycznie wykonał to, co zamierzał. Przeniknął panoramą „Komedii ludzkiej” wszystkie stany, klasy społeczne, wnikliwe zestawiając ludzkie charaktery tak, by bez fałszywej dydaktyki i moralizatorstwa ich podskórne, a przecież niesłychanie bogate i skomplikowane życie wewnętrzne uwydatnić.
Jacek Dehnel porywa się z motyką na słońce przede wszystkim nieuzbrojony absolutnie w nic, co jest potrzebne do takiej współczesnej – jakiej dokonał Balzak wobec swoich czasów – wiwisekcji.
Warszawa nie ulega mu, jak Paryż Balzakowi. Dehnel jest wciąż poza tym miastem i nie wnika w nie mimo benedyktyńsko odmalowanych szczegółów. Jest kopistą ambitnym i wytrwałym.
Ale to wszystko kopie, rzeczy z drugiej ręki. „Balzakianę” można porównać do klasycznego obrazu umalowanego bez modelki, bez nawet fotografii, jedynie z plotki.

Przede wszystkim potrzebny jest dziewiętnastowieczny, prawidłowy kościec moralny, głęboka świadomość istoty człowieczeństwa i prawdy etycznej, na czym tak naprawdę dobro i zło polega, gdyż dopiero konsekwencje czynów bohaterów zaświadczają o etyczności ich postępowania. Wtedy świat Balzaka wchodzący w industrializację i niosący tym przemiany obyczajowe jeszcze nie runął, jeszcze funkcjonuje z powodzeniem i skutecznie.

Jacek Dehnel jest współczujący dla starej, przeterminowanej piosenkarki, która po niedoszłych występach w Moskwie zachowuje, jak piszą recenzenci, swoją godność. Jest również aprobujący w stosunku do (Dariusz Nowacki podpowiada, że to alter ego pisarza) młodzieńca Adriana Helsztyńskiego, który, według klucza psychiatrycznego cierpi na manię pedantyzmu, nierealności i nieracjonalności, żyje przedmiotami, a zachowania ma z lamusa. Jest też ciepły wobec całej galerii osób starych, których problemy gastryczne opisuje w tak przenikliwy sposób, że zastanawiałam się chwilami, jak to jest, jak czytają „Balzakianę” naprawdę starzy, cierpiący na obstrukcję, chorzy ludzie. Wątek dolegliwości trzeciego wieku rozbudowany do niebywałych rozmiarów jest istnym pławieniem się w tym, co bogate cywilizacje zachodnie, w związku z przedłużeniem biologicznego życia gatunku ludzkiego i pokonaniem chorób, przezwyciężyły. Ta obrzydliwość w sąsiedztwie z dużymi, pięknymi fragmentami prozy, opisami Moskwy czy warszawskiej ulicy jest nie tyle dysonansem, co osobnym, wyalienowanym problemem. To, co w prozie dziewiętnastowiecznej jest nośnikiem i integralną składową fabuły, w powtórzeniu współczesnym paradoksalnie się rozwarstwia i stanowi jedynie ozdobnik lub estetyczny wypełniacz.
Błędem staje się niewiarygodność i niepotrzebność. Młody człowiek, którego – oby nie daj Boże, wcześniej nie dosięgło nieszczęście – tak czy owak spotka się ze swoim nieprawdziwym doświadczeniem starości i spotka się niechybnie z jej kłamstwem, odczuje je na swojej skórze. Zachodzę w głowę, jakim sposobem autor pozyskał materiał dla swojej powieści. Starzy ludzie trzymają fason, nigdy nie powiedzą przecież wszystkiego, jak to naprawdę w ich środku, we wnętrzu wygląda. A przecież maski świata – skoro pisarz to taki ktoś, kto właśnie pokazuje, co jest pod nią – nie ma sensu opisywać w jej zewnętrznej, skłamanej postaci. W rezultacie mamy jedynie schematyzm, czyli to wszystko, co jak choroba, jak dziecięca szkarlatyna przechodzi przez dzisiejszą ambitną prozę.

Drugim niezbędnym rynsztunkiem w uzbrojeniu pisarza piszącego w takiej konwencji jest materiał powieści. W odróżnieniu od balzakowskich kilku tysięcy postaci-kreatur, u Dehnela mamy dzieje ledwie kilkunastu postaci, z których wiele pojawia się zupełnie niepotrzebnie. Zresztą, w Balzakianie takich szwarc charakterów nie ma. Nawet ten, co „puka wnuczkę”, by jej babcia mogła pojechać do Moskwy na rzekome występy jest poniekąd usprawiedliwiony, bo jednak dał się „babie” do Moskwy przejechać. Na marginesie, w tym opowiadaniu jest jedna nieprawdopodobnie realistycznie sprawa, myląca starego czytelnika i wpędzająca staruszków w prawdziwe kompleksy. Obliczyłam, że skoro manager „puka”, to ta wnuczka musi być w wieku „pukalnym”, a babcia dobiegająca osiemdziesiątki, jeśli z córką załatwiły sprawę macierzyństwa wcześnie. Mając dwadzieścia lat byłam i w GUMie, i w trietiakowskiej, i w Muzeum Puszkina i na ogromnym Placu Czerwonym. Zajęło mi to kilka dni bardzo pospiesznych, niesłychanie męczących, nawet dla młodego człowieka. Wracałam do hotelu skonana, a korzystałam z metra i taksówki, inaczej się nie dało. Jakieś chodzenie na piechotę przy tych odległościach nie wchodzi w grę. Natomiast założone przez ojca Cwietajewej Muzeum Puszkina jest ogromne, na cały dzień do oglądania. Trietiakowska zresztą też. Moskwa to gigant i nie na siły tam nawet silnej staruszki, która na dodatek optymistycznie czerpie z całego zdarzenia jakąś satysfakcję turystyczną. Osiemdziesiąt lat, to wysiada przede wszystkim kręgosłup i percepcja. Stary człowiek z natury nie interesuje się już zabytkami, nawet, jeśli jest intelektualistą, to już myśli wolno, a szczególnie taki, tak zaniedbany osobnik, jak piosenkarka Halina Rotter, która przed propozycją reaktywacji życia twórczego przebywała we wspólnocie kościelnej.
Rozwodzę się nad tym nie, by wytykać sadystycznie, wyszukiwać błędy. Powieść to powieść i tam wszystko jest możliwe – ale nie tutaj, w tak przyjętej konwencji.
Balzak był malarzem epoki. Balzak to ktoś, kto chciał Paryż uchwycić za gardło, to piekielnik, który doznał samego zła nie tylko od własnej matki, ale od całego świata. Balzac to pisarski odwet na świat, za to, że go skrzywdził. I jego intencją jest niemal prokuratorskie wystawienie rachunku temu miastu, które, jakby powiedział Świetlicki – na niego napluło.

Przedmiot, to obok człowieka, (pisarz nie daje czytelnikowi spokoju, jeśli mu nie powie jeszcze o wszystkich ciotkach i wujkach stwarzanej postaci) bohater powieściowy, najważniejszy, a podejrzewam, że i wyprzedzający w ważności gatunek ludzki.
Pisarz wręcz pławi się w opisach nikomu do niczego niepotrzebnych przedmiotów. Ja wiem, że tym sposobem przedłuża i unieśmiertelnia żywoty czegoś, co słusznie zostało przez normalnych ludzi wyrugowane ze świadomości i wysłane w mentalny niebyt, przecież nie da się żyć kilkoma epokami jednocześnie i nawet samobójczo wmawiać, że można. Galeria kolekcjonerów i hobbistów uruchomiona nie tylko za pośrednictwem bohatera opowiadania „Miłość korepetytora” Adriana – ale doświadczamy tej buchalterii we wszystkich mini utworach powieściowych – jest zaprezentowana bez konieczności. Stanowi jedynie – podobnie jak przypadłości starcze – wypełniacz fabularny. Nie wiem jak to się dzieje, ponieważ, „Rzeczy” czy „Gabinet kolekcjonera” Georgesa Pereca są przecież najgenialniejszym budulcami tych utworów i właściwie wszystkie utwory genialnego Pereca są skonstruowane w oparciu o tę metodę. Bezsilność autora Balzkiany najprawdopodobniej polega na nie interesowaniu się tym wszystkim, o czym pisze. Trop Dariusza Nowackiego jest słuszny. Ta proza poprzez imitatorstwo stała się martwa i pusta przy zachowaniu wszelkich technicznych poprawności kunsztu pisarskiego.

Jeszcze napiszę o warstwie słownej, jako może i równie ważnej, co przedmioty w powieści „Balzakiana”. Błędem narratora – a narrator ma być, jak to w powieści dziewiętnastowiecznej niemal samym Bogiem, opisującym zjawiska z góry – jest nieobiektywny język. Narrator u Dehnela używa różnych cwaniackich i klawych niekiedy wyrażeń, zdrobnień i knajackich zwrotów, takie puszczanie oka do czytelnika. W bardzo poważnej narracji, gdzie mimo wszystko śledzimy poprawne starania klarownego przedstawienia, czyli tego, o co bohaterom chodziło, chodzi i będzie chodzić, wtręty deprecjonujące te wysiłki są dysonansem.
Nie lepiej zachowują się bohaterowie i liczne postacie, używając słów, które pamiętam z dzieciństwa, a które są zupełnie już nieużywane. Bardzo to postarza tę prozę odsuwając ją do lamusa obyczajowego. Ja wiem, że całość ma być utrzymana w stylu retro, ale autor jest młodym, żyjącym teraz człowiekiem i taka sytuacja doprowadza do dużej sztuczności sam proces powstawania utworu dzisiaj, czego przecież już zmienić się nie da, ani ukryć.
Tam, w pierwszym opowiadaniu, jest opis wnętrza nowobogackiego aktorki serialowej, gdzie autor znajduje nazwania dla całkiem nowych technologicznie przedmiotów. Ale równocześnie używa słów charakterystycznych dla siebie. To, że Jacek Dehnel jest przywiązany do swojego domu rodzinnego, zaświadczył niejednokrotnie, ale żeby ta rodzinna lojalność nie przerodziła się w sentymentalizm, zdystansowanie jest konieczne i odgrodzenie jej od swojej profesji artystycznej niezbędne.
Jest też jakaś pogarda w kształtowaniu nazwisk bohaterów. Ja wiem, co Dehnel chce powiedzieć, ja się z tym zgadzam, że to, co pozostało z pożogi wojennej jest takie, że ci szlachetni zostali wymordowani i pozostali jedynie Ściepki, Dryje, Cholewy, Krupy, Włosy i Kordziki. Ale ten schematyzm nie działa dobrze w kontekście wszystkich przewidywalnych i właśnie rodem z seriali telewizyjnych uproszczeń, których nie ma w wielkiej, nieprzewidywalnej literaturze.

Oczywiście, są to moje bardzo wyrywkowe refleksje po przeczytaniu tak grubej książki. W polskiej literaturze ostatnich lat mamy dużo literatury kiczowatej uchodzącej za sztukę wysoką. Kryminały Marka Krajewskiego, proza Olgi Tokarczuk czy pseudo-postmodernistyczne eksperymenty powieściowe Pawła Huelle, to przodownicy w tym pochodzie. Dołączył do nich „Balzakianą” Jacek Dehnel.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

76 odpowiedzi na Jacek Dehnel, “Balzakiana” Nominowani do nominowanych NIKE 2009

  1. Jacek Dehnel pisze:

    Pani Ewo,

    różni ludzie piszą różne bzdury i w różnych miejscach publikują, więc niech tam – ale prosiłbym może, żeby nie wmawiała Pani mojej książce w brzuch zupełnych nieprawd.
    Po pierwsze i najważniejsze: ja wiem, że nauka to trudna rzecz, ale skoro już kilkakrotnie Pani napisano jak się odmienia tytuł „Balzakiana” to proszę, proooooszę odmieniać nie „tę Balzakianę”, „w Balzakianie” i „Balzakianą” ale „te Balzakiana”, „w Balzakianach”, „Balzakianami”. You can do it! Zwłaszcza, jeśli wątek jest otagowany „czytam więc jestem”.
    Po drugie: tylko skończony głupiec i pyszałek sądziłby, że na 400 stronach odda rozmach i głębię „Komedii ludzkiej” – ale też nieprzypadkowo książka nazywa się „Balzakiana” (czyli „utwory w stylu Balzaka, nawiązujące do Balzaka, będące hołdem dla Balzaka” – jak Bachiana czy Kreisleriana) a nie, powiedzmy „Nowa Komedia Ludzka”. Z konieczności więc nie ma mowy o tym, żeby „Balzakiana” miały się jakoś mierzyć z „Komedią”.
    Po trzecie: proszę nie wierzyć krytykom-chałupniczym psychologom; Nowacki całkowicie błędnie zdiagnozował Adriana Helsztyńskiego jako moje alter ego; Helsztyński ma swój całkowicie realny pierwowzór (2 metry wzrostu i długie blond loki – naprawdę, nie dysponuję ani jednym, ani drugim).
    Po czwarte: o ile pamiętam, obsesję gastrycznych problemów ma tylko jedna, marginalna bohaterka, siostra Kunegunda – tak się składa, że to akurat, łącznie z jej monologami obstrukcyjnymi, jest z życia wzięte. Gdyby Pani uważnie poczytała Balzaka (choćby „Kuzyna Ponsa”) to odkryłaby Pani, że Balzak opisywał starość i chorobę z wielką precyzją. Skoro zachodzi pani w głowę, „jakim sposobem autor pozyskał materiał dla swojej powieści”, odpowiem Pani jak najprościej: z życia, posługując się uchem i okiem. A potem ten materiał obrobiłem przy pomocy mózgu. Niedoskonałego, ale innym nie dysponuję.
    Po piąte: z pewnością z matematyki miała Pani same piątki, ale jednak Pani obliczenia wieku Haliny Rotter są całkowicie błędne. „Młodsza od Santor i Kunickiej, starsza od Stanek, Frąckowiak, Rodowicz i Sipińskiej” (s. 335). Kunicka urodziła się w 18. II. 1938, Stanek – 18. VIII. 1943. A zatem, jeśli nawet przyjmiemy, że akcja dzieje się obecnie, to, jako żywo, Rotter osiemdziesiątki mieć nie może, bo urodziła się ok. 1940 r. i na początku powieści przechodzi właśnie na spóźnioną emeryturę. Jej córka, Dorota „na samym początku stanu wojennego urodziła Katarzynę…” (s. 338). A zatem „pukalna” wnuczka musiała się urodzić pod koniec 1981 albo w 1982 roku. Co więcej, Dorota zaszła w ciążę przed maturą, czyli musiała mieć 19 lat – stąd Pani może się dowiedzieć, że urodziła się ok. 1962. Jakim sposobem Pani dokonała swoich misternych obliczeń – dalibóg, nie wiem, ale z pewnością nie w oparciu o omawiany tekst.

  2. Jacek Dehnel pisze:

    Po szóste: nie wiem, skąd u Pani takie przesądy, że starsi ludzie nie interesują się zwiedzaniem zabytków – na szczęście Rotter (sześćdziesiąt parę, nie osiemdziesiąt lat, przypomniam) nie drałuje po całej Moskwie na piechotę, tylko jeździ metrem. Owszem, robi sobie spacery: Twerska – Stolesznikow Piereułok – Pietrowka – Trietakowski Projezd – Łubianka – Plac Czerwony (2-3 km). Z domu wychodzi o 9 rano, wraca skonana późnym popołudniem i od razu kładzie się spać. Drugi długi spacer to wynik pomyłki – postanawia pospacerować wzdłuż murów Kremla i w połowie zdaje sobie sprawę, że to strasznie długa wyprawa, za dużo jak na jej możliwości; ledwo wlecze się na Plac Czerwony – taki spacer to ze 3 km, a ona jest już po przejściu „wszystkich otwartych” (a zatem: nie wszystkich) sal Trietakowki.

    Po siódme: przed propozycją reaktywacji życia twórczego przebywała we wspólnocie kościelnej.”??? No tym mnie Pani zastrzeliła! Cytat proszę. Bo wie Pani o mojej bohaterce coś, czego ja nie wiem i z pewnością o tym nie napisałem.

    Po ósme: „Ja wiem, co Dehnel chce powiedzieć, ja się z tym zgadzam, że to, co pozostało z pożogi wojennej jest takie, że ci szlachetni zostali wymordowani i pozostali jedynie Ściepki, Dryje, Cholewy, Krupy, Włosy i Kordziki.” Guzik Pani wie, co chcę powiedzieć, ale mniejsza o to. Gorzej, że nie ma Pani pojęcia o nazwiskach w tekście, bo nieuważnie Pani czyta. Zadałem sobie trud i przekartkowałem „Balzakiana” (pewnie coś mi umknęło, ale i tak przegląd jest spory); otóż w tym cyklu pojawiają się kolejno takie oto polskie nazwiska (w nawiasach nazwiska wcześniejsze lub późniejsze, jeśli były zmieniane):

    Główne (bohaterowie): Ściepko, Lipiński, Zarębska, Helsztyński (Rościniak), Włos (Włost), Rotter; poboczne (wypowiadają się w tekście): Krupa, Szukaj, Kordzik, Bommbel (Bąbel), Gajdek, Jopke, Krotoszyński, Dereczko, Kwiczoł, Pieleszek, Sznurkowski, Litwin; wspomniane (osób żyjących obecnie i zmarłych): Dryja, Mazowiecki, Rakowski, Czajka, Osiński, Litwiniec, Chojnacki, Minc, Różycki, Grynbaum, Rosati, Wilczyński, Szeptuch, Żertwa, Nojman, Niecki, Cholewa, Szczepanik, Krawczyk, Opałka, Gliziński, Kulczyk, Napiórkowska, Ziobro, Balcerowicz, Janiak, Kupiela, Nieznalska, Modrzejewska, Faruła, Zień, Althamer, Sasnal, Uklański, Masłowska, Kozyra, Łaskałło, Potocki, Czartoryski, Dwernicki, Nojman (Neumann), Chłędowski, Cinsky (Leszczyński), Hańska, Guszek, Rydzyk, Miller, Belka, Kwaśniewski, Marcinkiewicz, Gosiewski, Kochanowski, Obrzycki, Gawryło, Różycki (Rosengarten), Fraget, Norblin, Henneberg, Janda, Gierek, Rudczyński, Chrząstkiewicz, Bończa-Kętrzyński, Kociołek, Waligóra, Kiliński, Rymkiewicz, Brzozowski, Wilk, Mazurówna, Santor, Kunicka, Stanek, Frąckowiak, Rodowicz, Sipińska, Kydryński, Dziedzic, Czyżewska, Voit, Krajewski, Majewska, Przybora, Cembrzyńska, Odrzykońska, Piórkowski, Jantar, Marutowa, Bohdziej, Kołymski (Żuk), Gzul.

    Ma tu Pani nazwiska pochodzenia polskiego, niemieckiego, żydowskiego, włoskiego, litewskiego, francuskiego, rosyjskiego i ruskiego, wywodzące się ze wszelkich klas społecznych, od chłopów, przez mieszczan, szlachtę, po arystokrację (z konieczności tylko wspominaną marginalnie, bo jest to książka o społeczeństwie tu i teraz, a nie „Trędowata”). Ja tu widzę przekrój społeczeństwa polskiego (wraz z jego historią): tak nazywają się ludzie wokół nas, ani to ich (nasza) wina, ani zasługa. Podobnie jak nie było winą ani zasługą bohaterów Balzaca, że nazywali się d’Aiglemont, Beaupre, Bixiou, de Canalis, de Chaulieu, Desplein, d’Espard, Mignon, de la Briere, Mongenod, de Nucigen, Rastignac, Goriot, Schinner, de Sommervieux, Stidmann, Godeschal, Finot czy Natan. Nie sądzę zresztą, żeby ktokolwiek miał prawo kręcić noskiem, że to „takie nazwiska”.

    Nawiasem mówiąc: Dryja (Drya, Dricziki, Mutina, Mutyna) to herb szlachecki, a nie „takie nazwisko” (wśród herbownych są również Drya, Dryjański, Dryniakiewicz, Dryon). Anatol Dryja, który jest dla Ściepki symbolem „starych dobrych czasów” nieprzypadkowo ma imię i nazwisko jak z międzywojennych filmów czy powieścideł (w międzywojniu często nadawano bohaterom „stare, szlacheckie nazwiska”, które były w istocie nazwami herbów).

    Skoro już Pani recenzuje tekst, to proszęgo przynajmniej uważnie przeczytać. Może dzięki temu nie będzie Pani błędnie odmieniała tytułu (po raz kolejny!), zmyślała biografii bohaterom, opacznie „obliczała” ich wieku wbrew temu, co mówi tekst, ani powtarzała bredni jakiegoś krytyka, który sobie z czapy popsychologizował w recenzji.

    Pozdrawiam

    Jacek Dehnel

  3. Jacek Dehnel pisze:

    PS: Proszę się nie martwić, poza miażdżącą recenzją Nowackiego w TP była jeszcze miażdżąca Sedeckiego w Przekroju, krytycy skutecznie dali i dadzą odpór “Balzakianom”.

  4. Ewa pisze:

    To nie chodzi Panie Jacku o taką, jak Pan podaje precyzję. Wie Pan, „W wyborze Zofii” Williama Styrona zarzucano mu, że bohaterowie w Oświęcimiu noszą zwykłe buty, w czym rzeczywiście dał plamę, a przecież liczyła się tam ta potworna prawda wyboru, które dziecko oddać do gazu, a nie żadne buty. O tym była ta książka. Zastanawiam się, o czym człowiek w wieku mojego młodszego syna napisał dzisiaj, w dwudziestym pierwszym wieku, w czasie, gdy kultura schodzi na psy, gdzie w Internecie nie da sie z nikim pisać, bo albo posądzą człowieka o starczą lubieżność, albo o tendencyjne niszczenie literatów.
    Od końca. Nawet jakby Halina Rotter miała sześćdziesiąt, albo tyle co ja, po pięćdziesiątce, to to jest bardzo męczące. Chodziło tylko o nieprawdę psychologiczną, że spacer po Moskwie bohaterki zaniedbanej intelektualnie, jest fizycznie trudny, po nerwach podróży, braku komfortu w hotelu, a ten Plac Czerwony, to przecież ogromny kawał. Żeby pojechać do Muzeum Puszkina trzeba być nie lada fanem. Ja byłam na wycieczce studenckiej i ja sama wzięłam taksówkę, bo nikogo to nie interesowało, nie było w planie wycieczki, a to byli studenci wrocławscy. Jak Pan był, to Pan wie, że to jest najważniejsze. Ale to Pan, a nie Halina Rotter, Pan sie tam zapomniał, że ma pisać Haliną Rotter, a nie sobą. Jeśli Pan bierze, jak Pan pisze z opowiadania krewnych, to oni Panu mówią nieprawdę Balzak w biografiach szczegółowo w listach deszyfruje swoje prototypy. Nawet jak to zlepek wielu postaci, to to jest ta prawda artystyczna, ten cel pisania powieści. Pan nie ma napisać metrykalnego wieku, pan ma napisać wiek artystyczny.
    To jest jak z językiem malarskim: jabłka Cezanne’a są przecież kwintesencją jabłek, a przecież ani ogonków, ani nawet barwy jabłka nie posiadają.
    Napisałam, że Nowacki napisał, że to Pan. Ja tego nie napisałam. Nie da sie jednak ukryć, że Pan sympatyzuje z Adrianem, podczas gdy Kordzik już dla pana jest mocno nienormalna.
    Wie Pan, ja pisałam pośpiesznie, to taka notka sieciowa, nie żadna recenzja. Nie wiem, czy dobrze to się daje odczytać, to moje przesłanie. Wy macie przecież wyznaczać drogi w literaturze. A tu Tokarczuk zachwyca się najgorszą kompromitacją dzisiejszych czasów, trupami moczonymi w plastiku, Pan reaktywuje świat nikomu niepotrzebny, szkodliwy, trujący, obskurancki i głupi. Ach te wszystkie ciotki kretynki, te codzienne rytuały. Dlaczego Pan wreszcie nie napisze porządnej powieści rozrachunkowej i rozliczy sie z tym potwornym spadkiem jaki nam pozostawiło kołtuńskie mieszczaństwo okresu międzywojennego, na które Gombrowicz napluł. Przecież, jak Pan będzie w kółko gloryfikował wartości wątpliwe, za każdym razem pisał, by nie obrażać Pańskiej Szanownej Babci, to tu nic się nie zmieni. A ja mam wnuczkę, mnie zależy, by się tu zmieniło. Ja zarywam noc, by Pana potwornie długą książkę przeczytać, a Pan w kółko swoje. Przecież Pan ma możliwości, to jest naprawdę bardzo ładnie napisane, ja nic przeciwko pana talentowi nie mam. Pan go naprawdę posiada. Ale przesłanie tej twórczości jest niedopuszczalne w dwudziestym pierwszym wieku wobec tak wielkich, trudnych dla waszego pokolenia wyzwań.

  5. Jacek Dehnel pisze:

    Pani Ewo,

    czyni Pani tekstowi konkretne zarzuty (święte prawo czytelnika i krytyka) a ja Pani konkretnie odpowiadam; skoro „Balzakiana” są grą literacką, polegającą na przepuszczeniu Polski po 1989 roku (mówiąc umownie, bo niektóre z tych tekstów, jak „Tońcia”, sięgają głębiej chronologicznie) przez balzakowski pomysł na opisywanie społeczeństwa, to ma Pani prawo zgłaszać konkretne zarzuty, że „coś się nie zgadza”. Bo u Balzaka się zgadzało (nie zawsze wprawdzie, ale on pisał często na akord i mylił się niekiedy). Ale ja mam święte prawo autora odpowiedzieć na takie zarzuty (jeśli mam ochotę) – i mógłbym może zasłaniać się „licencją poetycą”, że jabłko Cezanne’a i takie tam, ale nie zamierzam. Widać niestety, że czytała Pani po nocy i bardzo nieuważnie, bo pozmyślała Pani od cholery. Niech Pani napisze: „przekartkowałam byle jak książkę Dehnela i myślę sobie, że”. Tak byłoby uczciwiej.

    Owszem, latanie Haliny po Moskwie jest bardzo męczące; ale też jest w wyniku tego bardzo zmęczona. Proszę zauważyć, że to jest kobieta, która młodo owdowiała, zarzuciła karierę artystyczną, zarzuciła życie inteligenckie, weszła w pracę biurową, zagrzebała się w codzienności; i na stare lata dostaje raz jeszcze szansę na oddychanie pełną piersią; wzbrania się, boi, ale to ją kusi – i wreszcie rzuca się w to „nowe życie” z pełnym entuzjazmem (tak, jak choćby bohaterka „Oszukanej” Manna rzuca się w późny romans), nabiera sił jakby sobie przykleiła plaster z hormonami i nawąchała się amfetaminy.

    Naprawdę, bez względu na to, co Pani robiła w Moskwie, proszę nie dyktować tego, co ma tam robić moja bohaterka; bo ja znam takie panie, które zbliżając się do siedemdziesiątki drałują w 40-stopniowym upale po rzymskich zabytkach w Turcji albo amfiteatrach w Tunezji. I wyprzedzają młodszych, żeby im nikt nie powiedział, że ciągną się w ogonie wycieczki i opóźniają. Nie dalej jak trzy dni temu rozmawiałem właśnie o tym z moją znajomą, której matka tak właśnie się zachowuje, a jest sporo starsza od Haliny Rotter. A, żeby było zabawniej: nie, nie byłem w Moskwie, choć mnóstwo czytelników sądzi, że to jest Moskwa opisana „od środka”.

    „Nie da sie jednak ukryć, że Pan sympatyzuje z Adrianem, podczas gdy Kordzik już dla pana jest mocno nienormalna.” – no, wie Pani, to ja się tego dowiaduję od Pani. Bo to nijak się ma do mojego zdania o tych postaciach; to są już Panine wyobrażenia o tym, kogo autor lubi.

    Tokarczuk nie zachwyca się „trupami w plastiku” – Tokarczuk pisze o przemianach myślenia o anatomii, i to w dodatku nader ciekawie (fragmenty anatomiczne są zdecydowanie najlepsze w całych „Biegunach”); sam kolekcjonuję książki anatomiczne, chodziłem do prosektorium na zajęcia malarskie, itd. i nie widzę w tym nic kompromitującego. Ot, po wynaturzeniach wieków poprzednich, następują wynaturzenia wieku naszego. Nihil novi.

    Nie „reaktywuję” żadnego świata; opisuję to, co się dzieje dookoła mnie, co mnie interesuje, boli, uwiera. Jeżeli Pani odczuwa potrzebę pisania o kołtuńskim mieszczaństwie międzywojnia, to niech Pani pisze – ale proszę nie narzucać tematów innym piszącym, bo „słuszne książki” tośmy już mieli w poprzednim systemie. Pani chce żeby piętnować mieszczaństwo, ktoś inny – żeby opisywać ciężką dolę bezrobotnych w biedaszybach na Śląsku, jeszcze kto inny – żeby opiewać nabożne czyny akowskich generałów, jeszcze inny – żeby budować pozytywny przekaz o nowej klasie średniej. A piszcie sobie, Państwo, o Fieldorfie i bezrobotnych, o dzielnych kapitalistach i skisłych drobnomieszczkach. Ja piszę o tym, co mnie interesuje i nie zamierzam pisać czegokolwiek po to, żeby mu czy jej pomyziać poczucie słuszności.

  6. Ewa pisze:

    Odnośnie Pana zarzutu, że zaledwie przekartkowałam: to jest nieprawda. Zawsze czytam zgodnie z zaleceniem Nabokova przed pisaniem dwa razy. Ostatnio tomik Aleksandry Zbierskiej przeczytałam trzy razy. Więc nawet i przeczytałabym trzykrotnie Pański utwór, gdyby się Pan bardziej streszczał. To postulat Dukaja (z zemsty „Lód” przeczytałam tylko raz), by w naszych czasach, gdzie jest tyle cudownych możliwości wyboru oddania swojego czasu przyjemnie, że książki mają być grube. Dzięki temu nikt ich nie może przeanalizować szczegółowo i zawsze autor może mieć pretensje i obwiniać czytelnika, a nie siebie.
    Pan nie napisał, ze Halina Rotter jest kościelna, ale należy do klubu seniora. Moja mama należy do klubu seniora w wojewódzkim mieście. Ma ten klub jak najbardziej charakter religijny. Tam wszystkie uroczystości, a jest ich mnóstwo, łącznie z Dniem Babci mają charakter religijny. Natomiast nie one tam nie idą na demonstracje, co Pańska bohaterka zrobiłaby, gdyby nie ta Moskwa:

    (…)przyjęcie trwało od dobrych dwóch godzin, kiedy z drugiego pokoju ktoś krzyknął, że dzwoni telefon; Halina pobiegła, krzycząc:
    – Lecę, pędzę, to pewnie Lutka, że się spóźni… o… dziękuję… halo? Lutka?
    – Nie, tu Czesia. Czesia Litwin, baranek, no wiesz, ze Stawek. Bo ciebie już na trzech spotkaniach nie było i pomyślałam, że chorujesz, a my tutaj rozkręcamy tę działalność naszą społeczną…
    – Taaaak, taaaak, działalność… walka z sektami i ochrona życia poczętego, pamiętam. Klub seniora, Okopowa. Słuchaj, Czesiu, otóż ja zamiast do klubu seniora wstąpiłam do moskiewskiej sekty satanistycznej i wyjeżdżam na Ruś! A życie poczęte jem na śniadanie. Z musztardą. Papatki.
    I odłożyła słuchawkę.(…)

    Zachodzę w głowę, jak taka kobieta mogła jechać do bardzo oddalonego od centrum Muzeum Puszkina i po co. Była urzędniczka, niedoszła demonstrantka o życie poczęte? Nie ze snobizmu, bo z kim by się podzieli tym, co zobaczyła. Z Czesią? Z wnuczką, którą puka taka moskiewska kreatura? Kim właściwie sa ci ludzie, ta rodzinka, gdzie wnuczka się tak okropnie prowadzi? Po takiej intelektualnej babci, która żyje wartościami, najwyższymi osiągnięciami ducha ludzkiego, Anną Kareniną, niedościgłym arcydziełem wszech epok?

  7. Jacek Dehnel pisze:

    Coś nie chce przyjmować komentarzy…

  8. Jacek Dehnel pisze:

    No, poszło. A zatem:

    Pani Ewo,

    cóż mogę powiedzieć… dwa razy Pani przeczytała i nie wyczytała Pani, że Halina Rotter nigdy do tego strasznego klubu nie wstąpiła? Że upiorna Czesia Litwin działała na nią jak płachta na byka? Że nie przyszła na trzy spotkania, bo nigdy nie miała zamiaru przyjść na żadne spotkanie klubu seniora, a wreszcie w przypływie dobrego humoru mówi namolnej Czesi: “zamiast do klubu seniora wstąpiłam do moskiewskiej sekty satanistycznej i wyjeżdżam na Ruś! A życie poczęte jem na śniadanie. Z musztardą!” Ech, niech Pani czyta, nie kartkuje.

    Jeżeli 410 stron to dla Pani “bardzo gruba książka” to trudno; dla mnie bardzo grube są “Łaskawe” “Lód”, słowem coś liczącego ponad 1000 stron (no, ponad 800 przynajmmniej). I jeśli Pani sądzi, że ktoś pisze 400 stron po to, żeby nieuważni czytelnicy się wkopywali, to, jak mawiają młodzi, “żal”. Żal. Mnie nieuważni czytelnicy nie interesują, niech sobie czytają Harlequiny po 120 str.

  9. Jacek Dehnel pisze:

    Halina nie tyle “żyje Anną Kareniną” co nie może jej przeczytać 🙂 Ale ma potrzeby kulturalne i próbuje je realizować.

    Muzeum Sztuk Pięknych im. Puszkina jest przy samym Kremlu (nie od Placu Czerwonego, od przeciwnej stroy), koło odbudowanej Cerkwi Chrystusa Zbawiciela. Może Pani jeździła do jakichś odległych oddziałów, ale główny gmach jest we względnym centrum miasta. Chyba, że sprytny taksówkarz wiózł Panią na około 🙂

    Co to za rodzina? Jak kiedyś będzie Pani miała trochę czasu na UWAŻNE przeczytanie 400 stron druku, to się Pani może dowie. Może lepiej by Pani spędziła czas, niż wypisując na kolanie takie teksty, jak ten u góry.

  10. Ewa pisze:

    Fakt, my byliśmy zakwaterowani na peryferiach Moskwy i kosztowna taksówka była konieczna, by zdążyć. To oglądanie na cały dzień. No, ale ta Halina Rotter to kumpele ma straszne.
    Ja Panie Jacku nie czuję się na siłach mówić o tej książce, bo ciągle czuję się skarcona. Na dodatek czuję się jak na teleturnieju, jak na egzaminie. Moje przecież naprawdę pełne dobrej woli pragnienie spotkania z dziełem artystycznym zostaje nagle poddane bardzo uciążliwej, niemal policyjnej, jak na przesłuchaniu, próbie.
    Przecież urabianie nazwisk, to bardzo ważna sprawa. U Dostojewskiego, też byli hrabiowie, byli pisarze bohaterami. Ale Myszkin, Smierdiakow, to równocześnie ich cechy charakteru. Pan kształtuje nazwiska innym kluczem. Ja nie piszę, że trzeba postępować jak Dostojewski, ja tylko piszę, że kształtowanie nazwisk coś znaczy. Tak to, co napisałam, odczułam. Tak to widzę. Przecież moja tendencyjność natychmiast skupiłaby się na mnie. Mnie nie wolno być tendencyjną, jak ja o Panu piszę. Piszę to z autentycznym żalem, bo ja wiem, że pisarz pisze dzień w dzień, stara się, drukuje, a tu mu ktoś na jakimś blogasku napisze, że to wszystko funta kłaków warte.
    Ja czegoś wciąż poszukuję. Napisałam, czego oczekuję od literatury. Czytelnik ma prawo mieć marzenia. Problem czytelnika jest taki, że przechodzi przez utwór i dopiero po ukończeniu może się zorientować, czy jego marzenie czytelnicze zostało spełnione. Naprawdę czekam na powieść rozrachunkową, a Pańska książka jest w moim odbiorze jedynie opisowa. Ja Pańskiemu narratorowi nie ufam, nie wierzę, że Pana oko artystyczne jest, jak balzakowe oko, tym przenikliwym, kasandrycznym dzisiejszym narzędziem. Ja nie traktuję literatury rozrywkowo. Ja oczekuję od niej tylko tego.

  11. Jacek Dehnel pisze:

    I znowu: doszliśmy już do tego, że to nie Rotter miała daleko do muzeum, tylko Pani (a jeszcze niedawno dowodziła mi Pani, że błędnie „pisałem sobą” – a najwyraźniej to Pani błędnie „sobą czytała”?). A teraz dowiaduję się, że Rotter a straszne kumpele. Otóż pańcia z klubu seniora nie jest żadną kumpelą Rotter, gdyby Pani uważnie czytała (albo choćby teraz sprawdziła) to wiedziałaby Pani, że to nie żadna kumpela, tylko ktoś, kto lata temu pracował w tym samym Drewopolu, w dziale księgowości. I której Rotter nawet nie kojarzy.

    Proszę się teraz nie ustawiać na pozycjach skrzywdzonej sierotki, że nagle „skarcona”, że „nie czuję się na siłach”, że „poddana niemal policyjnej próbie”. Rozprawiła się Pani z moją książką na ostro, czyniąc różne przykre sugestie i karcące uwagi – i ok, trudno, taki Pani styl. Pani święte prawo. Ale kiedy czytelnik Pani tekstu (autor książki, ale to akurat nie ma żadnego znaczenia) powiedział „sprawdzam” to okazało się, że te Pani zarzuty (te, które nie są uznaniowe i niesprawdzalne) wynikają po prostu z nieuważnej lektury.

    Pani ma prawo jako czytelniczka wymagać ode mnie rzetelności w pisaniu. Ale ja też mam od Pani prawo, jako czytelnik, wymagać takiej rzetelności. I mam gdzieś, że Pani czytała przez noc, że dla Pani 400 stron to za dużo, że Pani to pisała na szybko. Panią obchodzi, że „Balzakiana” pisałem kiedyś tam na szybko albo po wstaniu z łóżka lewą nogą? Skądże. Jest tekst, jest publikacja, jest krytyka tekstu – wszystko jedno czy to powieść, czy blogowa notka. Usprawiedliwienia były w szkole.

    Dostojewski kształtuje nazwiska jednym kluczem, Balzak – innym; a ponieważ pisałem „Balzakiana” a nie „Dostojewskiana”, to użyłem odpowiednika klucza balzakowskiego. I owszem, nazwiska u Balzaka znaczą, podobnie jak nazwiska w „Balzakianach” – stanowią odbicie historii (kraju, rodzin, historii osobistych); ale, wbrew temu, co Pani napisała, nie są dobrane jednostronnie, tylko różnorako.

    Ma Pani prawo, jako czytelniczka, oczekiwać od literatury powieści rozrachunkowych – inni oczekują od literatury seksu, szybkiej akcji, romantycznych uniesień. I też mają do tego prawo. Ja Pani tego prawa, oczywiście, nie odmawiam – problem jednak polega na tym, że nie napisała Pani „te „Balzakiana” Dehnela to mierna książka, bo ja oczekuję powieści rozrachunkowej, a to nie jest powieść rozrachunkowa”. Pani wskazała cały szereg błędów w tej powieści, a ja Panine argumenty po kolei zbiłem. To wszystko. Nadal może Pani napisać „te „Balzakiana” Dehnela to mierna książka, bo ja oczekuję powieści rozrachunkowej, a to nie jest powieść rozrachunkowa”. Ale raczej nie powinna już Pani napisać, że Halina Rotter ma 80 lat albo że należała do ruchu obrony życia.

  12. Ewa pisze:

    Nie wiem już, co Panu odpisać. Naprawdę bardzo się staram. Pan jest twórcą powieści i zupełnie bezboleśnie Pan te wszystkie szczegóły przyswoił. Jaki pożytek mogę mieć ja poznając jakieś koligacje, powiązania Pańskiej prozy, kiedy zaraz będę wstawiać tu tekst o jeszcze grubszej powieści Mirosława Nahacza i ta zbombarduje mnie jeszcze innymi szczegółami. Fakt, że ten akurat pisarz jest zupełnie bezbronny. Ale zapewniam Pana, że te wszystkie zarzuty w nieprzyswojeniu moim fabuły, które Pan tu wymienia, są absolutnie bez znaczenia wobec ogólnego przesłania powieści, która jest konserwatywna, nie odkrywcza, niewnosząca niczego nowego w to, co wszyscy wiemy. Artyzm pokazania tego wszystkiego pochwaliłam nawet z nadmiarem, bo przecież nie może być książka dziełem sztuki, jeżeli jej najważniejszy element – dusza utworu, nie rezonuje w czytelniku. Pan jest dobrym rzemieślnikiem, Pan będzie pisał bardzo dużo i się z tego utrzymywał, ale Pan nigdy nie osiągnie wyższego pułapu, ponieważ Pan jest nieprzemakalny. Tylko niedowład polskiej krytyki plasuje Pana książki wśród literatury wartościowej. A ona jest cały czas na poziomie czytadeł dla polskiej inteligencji, zapyziałej, zakłamanej i trwającej w swoim światowym zacofaniu. Inteligencji z guzem pychy, z neurotyczną pogardą, z polskim syndromem drwiny z bliźniego, którego w swoim mniemaniu zawsze przewyższa, w każdej dziedzinie jest od niego lepszym. Polskiej inteligencji, niewykształconej, która polizała coś, by rozwiązać krzyżówkę w Przekroju i się jakoś dokształcić powierzchownie, odgrywać paniusie i dzieci z dobrego domu. Polskiej inteligencji, leniwej, gnuśnej głupiej, potrzebującej jechać do Muzeum Puszkina. Puszkina, geniusza, rówieśnika Balzaka.
    To są Pańscy czytelnicy. A takich jest w całej Polsce cała masa, bo byliśmy w ustroju, gdzie co druga osoba pracowała w biurze i należała do inteligencji, bo w biurze za darmo rozdawali bilety na Becketa i te wszystkie paniusie mówiły: ach, dzisiaj wieczorem idę na Becketa. A dzisiaj mówią: ach idę wieczorem na spotkanie z Dehnelem! I nic się dzięki temu w Polsce nie zmienia.

    I co z tego że wyjaśnimy sobie pewne szczegóły. I co z tego, ze Halina Rotter ma kumpele taką czy siaką. Jest zwykłym polskim babonem, zapyziałą polską peerelowską biurwą egzaltowaną, która potrzebuje zaistnieć, która potrzebuje błyszczeć i kontynuować ten polski kretyniczny świat, którą nic nie obchodzi puszczalska wnuczka tylko egoistycznie potrzebuje się napawać w Muzeum Puszkina. Zamiast jej dokopać, Pan sentymentalnie certoli się z babusem. Pan to całe zło, jakie nam dane tu było doświadczać, wspiera, pielęgnuje, czule się tej okropności przygląda i ją aprobuje. To jest wszystko niepojęte, co ja w tej książce znalazłam. Ach proszę mnie nie prowokować, bo ja naprawdę napiszę jeszcze, co ja o tej książce myślę. Pan jest gościem na moim blogu i mi mnie wypada.

  13. Jacek Dehnel pisze:

    Pani Ewo,

    tak się składa, że napisałem w życiu kilka recenzji i jakoś potrafiłem sobie poradzić z zapamiętaniem fabuły książek, nie zarzucałem autorom, że napisali bzdury, których nie napisali i nie zmieniałem nie do poznania biografii bohaterów. To jest wykonalne, naprawdę. A czepianie się rzeczy, których w książce nie ma, świadczy jak najgorzej o recenzencie/czytelniku.

    Pani sobie tutaj może napisać cokolwiek, że popiera mnie niedowład krytyki, że „wszyscy wiemy” że ta książka jest taka czy siaka (cały czas się Pani posługuje tym „wiem”, „wiemy” i ciągle Pani pudłuje… może zacznie Pani stosować zwrot „nie wiem”, „nie wiemy”? Byłoby prawdziwiej), że „jej dusza nie rezonuje w czytelniku” (może: „nie rezonuje we mnie”? Bo, wie Pani, że w Pani nie rezonuje, to się mogę zgodzić i chętnie zgadzam, ale proszę tego nie projektować na jakiegoś ogólnego “czytelnika”, bo w różnych czytelnikach różnie rezonuje). Może Pani oskarżyć mnie, że wspieram zło (a nawet że chowam Talibów w Klewkach). Może Pani obrażać moich czytelników i moich bohaterów, jest mi to najzupełniej obojętne. Ale, bardzo proszę, niech Pani wykona minimum wysiłku i stara się czytać książki uważnie. Nie „rozumieć”, bo nie chcę od Pani wymagać zbyt wiele (niech koniecznie zaczyna Pani próby czytania uważnego od krótkich dzieł, nietakich 400-stronicowych „kobył”!), ale niech pani czyta uważnie.

  14. Jaromir Bury pisze:

    Ta rozmowa jest jak spotkanie Czytelnika z Cieciem, który trzyma swój język jak psa na łańcuchu i obchodzi zakamarki sieci, żeby dobrze przypilnować swojego dzieła.
    Koniec tej rozmowy był jasny już w momencie, kiedy się zaczęła: “Nie może tu Droga Pani zostać, ponieważ odbywa się inwentaryzacja, i tylko ja tu z psem mieszkam.”

  15. Ewa pisze:

    > Jaromir Bury
    Ja też przeczesałam Sieć szukając coś o „Balzakianach”. Bardzo dużo tam pochwał na małych blogach, niemal same hymny pochwalne. Nie mam pojęcia, dlaczego autor tam nie pisał komentarzy, skoro – słuszna uwaga, dialog był z góry skazany na niepowodzenie.
    Cioran dobrze charakteryzuje wszelkie chwalenie:

    (…)Nie wiedzielibyśmy, co to brak umiaru, gdyby nie pobyt w szkole de Maistre’a. Jego książka zatytułowana „O papieżu”, pełna pochwał i argumentujących dytyrambów, przestraszyła nieco biskupa Rzymu, który wiedział, czym grozi taka apologia. Chwalić można tylko w jeden sposób: budząc lęk chwalonej osoby, zmuszając ją, by drżąc ze strachu ukryła się z dala od piedestału, na który się ją wynosi, by za sprawą wspaniałomyślnej przenośni dostrzegła swą przeciętność i z tego powodu cierpiała. Cóż to za pochwała, która nie niepokoi i nie mierzi, cóż to za komplement, który nie zabija? Wszelka apologia winna być zabójstwem popełnionym z afektu.(…)
    Cioran Emil: Na szczytach rozpaczy z rum. przeł. Ireneusz Kania

  16. Jacek Dehnel pisze:

    P. Bury:

    Może mnie Pan nazywać cieciem, nie mam klasowych kompleksów i szanuję ludzi pracujących fizycznie. Zatem: pudło.

    P. Bieńczycka:

    Napisałem tutaj, bo od kogoś, kto zajmuje się krytyką literacką (albo to pozoruje) wymagam nieco więcej niż od Zosi czy Jasia, którzy coś tam sobie na blogu napiszą, pochwalnego albo ganiącego.

    A poza tym: jeszcze się nie spotkałem w sieci z tekstem o mojej książce, który zawierałby tyle błędów rzeczowych, świadczących o połebkowej lekturze.

  17. Jaromir Bury pisze:

    > P. Dehnel
    Proszę nie podkładać mi się pod celownik, ja do Pana ani nikogo nie strzelam, nie przezywam się. Nie dzielę też ludzi na klasy ludzi. Nie ma tu mowy o żadnym pudle. Pozwoliłem sobie na zwykłe zmetaforyzowanie sytuacji.
    To nie dane odnośnie biografii bohaterów decydują o wiarygodności powieści, ale czy można żyć jej światem chociaż przez chwilę. Podobnie jak niewielkie znaczenie ma to, czym się Pan zajmuje, ile ma lat i gdzie mieszka w zestawieniu z tym, czy rozmowa z Panem ożywia czy zabija. Pan potrafi się dobrze wysławiać, więc zdumiewa mnie, że nie stara się być jeszcze lepszy, tylko wytknąwszy błędy rozmówcy, używa Pan tych błędów w roli argumentów utwierdzajacych Pana w Jego stanowisku. Taka strategia zbliża wypowiedź do poziomu tekstów naszych politykierów. Nie wiem jak ma się na przykład to sformułowanie: – jak to się ma do sztuki życia, którą Pan ponoć uprawia.
    Pani Bieńczycka nie prowadzi portalu krytycznoliterackiego, a osobisty blog; nie zajmuje się krytyką literacką, ani jej nie pozoruje. Zajmuje się czytaniem i komentowaniem. Względem Pana książki miała pewne oczekiwania, którym ta książka nie sprostała. Pan również miał pewne oczekiwania względem Pani Bieńczyckiej, na których się zawiódł. Zatem Pan również zbłądził. Pan zbładził na ten blog nie po to, żeby rozmawiać o swojej książce, ani nawet po to, żeby rozmawiać, ale tylko i wyłącznie po to, żeby dopilnować, czy wszystko w porządku. Tego dotyczyły poprzednio moje dwa zdania.
    Otóż, proszę Pana, nic nie jest w porządku. Wszystko jest raczej pod wielkim znakiem zapytania. I Pan jako wytrawny literat powinien wiedzieć, że puszczając w obieg swój utwór zdaje go na łaskę i niełaskę odbiorcy. Że dzieło zawsze stoi pod znakiem zapytania, że pisząc, podejmuje Pan ryzyko, że puszczając w obieg zrzeka się Pan prawa ingerowania i oceniania sposobu lektury na rzecz praw czytelnika – w ten sposób traktuje go Pan po ludzku, traktuje raczej czytelnika niż siebie poważnie. Wówczas zamiast ciecia pojawiłby się w mojej metaforze Autor, a jego język, nawet spuszczony ze smyczy dałby się głaskać.

  18. Jaromir Bury pisze:

    Errata:
    Nie wiem jak ma się na przykład to sformułowanie: – jak to się ma do sztuki życia, którą Pan ponoć uprawia.

  19. Jaromir Bury pisze:

    Jeszcze raz 🙂

    Doprawdy, bardzo błyskotliwa retoryka.

  20. Jaromir Bury pisze:

    Jakieś siły nieczyste… Chodzi o dwa ostatnie zdania z postu 13.

  21. Jacek Dehnel pisze:

    Szanowny Panie Jaromirze,

    widać nie zrozumiał Pan poprzednich postów, więc powtórzę specjalnie dla Pana: nie zamierzam kwestionować oczekiwań P. Bieńczyckiej ani jej negatywnej oceny tekstu; może uważać “Balzakiana” za najgorszą książkę 2008 roku a nawet za najgorszą ksiażkę od czasów “Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. I, co więcej, ma pełne prawo uważać tak z najdziwniejszych powodów (że np. nie wspomniałem tam o łagrach albo o lodach malinowych, a ona tego oczekiwała).

    Natomiast jako czytelnik blogów mam prawo oceniać teksty na blogach – jestem nie tylko pisarzem ale, przede wszystkim, czytelnikiem. I jeśli ktoś, wszystko jedno, czy jest to Pani Bieńczycka czy ktokolwiek inny, sieje byka na byku i daje świadectwo nieuważnej lektury, to czytelnik tekstu ma to prawo ocenić. To, że jestem autorem, nie ma tu tak naprawdę żadnego znaczenia. Jestem czytelnikiem tego tekstu.

  22. Ewa pisze:

    Panie Jacku, nie wiem, Czy Pan Jaromir po takich impertynenckich Pańskich wpisach jeszcze wróci. Być może, że właśnie Pana obecność spowodowała całkowity brak tutaj ewentualnych dyskutantów o Pańskiej książce.
    Niegrzecznie napisał Pan w komentarzu:

    (…) Napisałem tutaj, bo od kogoś, kto zajmuje się krytyką literacką (albo to pozoruje) wymagam nieco więcej niż od Zosi czy Jasia, którzy coś tam sobie na blogu napiszą, pochwalnego albo ganiącego.(…)

    To jak słusznie Pan Jaromir podkreślił, ja tu przecież piszę o różnych na blogu sprawach. Zaraz będę o filmie. Rozkoszuję się formą bloga, zachwycam się, że spotkała mnie jeszcze w życiu taka możliwość. Dlaczego odbiera mi Pan tę przyjemność? Wie Pan, że ja po Pana wejściach boję się otwierać mój blog? Przecież ja napisałam, że Pan ma wyśmienity warsztat, że Pan pięknie pisze. Przecież nie napisałam że „to najgorsza książka roku”, po co Pan wytraca czas sieciowy na takie insynuacje?
    Z całą odpowiedzialnością mogę tu napisać, że to jest Pańska najlepsza, jak dotąd książka, a przeczytałam wszystkie. Wszystkie jednak według mnie są książkami niepodejmującymi wyzwań waszego pokolenia, uchylającymi się od obowiązków pisarza literatury wartościowej, zachowanymi od wieków przez wielkich pisarzy. Dla mnie pańska twórczość, tak obiecująca, poparta tak prestiżową główną polską nagrodą dla młodych wybitnie utalentowanych, schodzi na manowce. Błądzi. W moim odczuciu nie ma Pan nic do powiedzenia, albo to, co miałby Pan powiedzieć, co autentycznie zaciekawiłoby mnie, jako czytelnika – prawdziwe doświadczenie młodego człowieka w dzisiejszej stolicy, jego zmagania, jego walkę – Pan przemilcza, pławi się w tym, co czytelnik niewyrafinowany, czy wręcz głupi, uzna za prawdy objawione. Nie zrobił Pan tego, co zrobił Balzak, chcąc uchwycić, zdemaskować mechanizmy bandyckich karier w Paryżu po Rewolucji, to jest w pańskiej prozie nieobecne. I jeśli dobrze czy źle poodmieniam Pański tytuł, to Balzaka tam nie przybędzie, bo go tam nigdy nie było.
    Pan swoimi wpisami deprecjonującymi, pełnymi wyniosłości i pogardy, z lekceważeniem zniszczył mój wizerunek w sieci. Pan dał tej całej nieszufladowej hołocie – która tak Pana tam podziwia i tak wspiera – a nie pofatygowała się nigdy wziąć Pańskiej „Balzakiany” do ręki – sygnał, że mój cały trud, jaki podejmuję zabierając głos w dzisiejszej sieciowej debacie o polskiej literaturze współczesnej, jest funta kłaków warte.
    Ja przeczytałam. Przeczytałam jak wszytko, co czytam, poznawczo. Nie tylko nie doznałam żadnej przyjemności przy lekturze, co przecież Roland Barthes przyjmuje jako podstawę odbioru literackiego, ale jeszcze nasłuchałam się różnych połajanek, jakoby łączyły nas inne jeszcze względy, niż dzisiejsza wolność w Sieci.
    A ja Pana nie zakwestionowałam totalnie jako pisarza. Ja wytknęłam tylko błędy. Pan, wchodząc na mój blog nie zainteresował się nigdy tym, gdzie przebywa, nie poniżył się nawet do tematu, gdzie nie figuruje Pańskie nazwisko. A ja też jestem twórcą, też jestem artystą.

  23. przechodzień pisze:

    komentarz usuniety z powodu przywłąszczenia sobie nicka obecnego już na blogu

  24. przechodzień pisze:

    komentarz usuniety z powodu przywłąszczenia sobie nicka obecnego już na blogu

  25. Ewa pisze:

    > Pan Jacek Dehnel
    Ponieważ Pan dyskutował z moim mężem na tym blogu, wyjaśniam, że ktoś kto się tu wpisał, użył jedynie nicka mojego męża. Mój mąż nie bierze udziału w tej dyskusji i się tu nie wpisywał.
    Tak mi szkoda czasu na takie wyjaśnienia, ale widocznie inni mają go za dużo.

  26. Jacek Dehnel pisze:

    Pani Ewo,

    Pan Przechodzień, najwyraźniej nie Pani mąż (co chyba nie ma większego znaczenia) w zasadzie wszystko wyłuszczył. Owszem Pani mi “wytknęła błędy” tylko że wszystkie konkretne błędy, które mi Pani “wytknęła” (nie liczę ogólnych sądów estetycznych, bo te są uznaniowe, niemierzalne, nieweryfikowalne) wynikały z Pani błędów w czytaniu książki. A zatem wytknęła mi Pani swoje własne błędy.

    To, że Pani teraz zacznie obrażać użytkowników Nieszuflady oraz wypłakiwać się, że płoszę Pani wyobrażonych dyskutantów oraz że w Pani nie odkryłem artystki, niczego tu nie zmieni. Widać gotowa jest Pani oskarżyć mnie i innych o cokolwiek zamiast powiedzieć: “Ok, sorry, niedokładnie przeczytałam, mój błąd.”.

  27. przechodzień pisze:

    komentarz usuniety z powodu przywłąszczenia sobie nicka obecnego już na blogu

  28. Ewa pisze:

    > Marek Jastrząb [Owsianko]
    Przepraszam, Marku, że usunęłam za jednym zamachem i Twój komentarz. Już zabanowaliśmy trolla, ale IP ruchome. Serce się kraje, jak niszczą Sieć, swój i innych czas.
    Niemniej, dziękuję Marku!

  29. Jacek Dehnel pisze:

    O, no proszę, jak ładnie. Internautka podpisała się jako “przechodzień” bo zaszła obie na tego bloga – co więcej, kiedy usłyszała, że to nick Pani męża, od razu powiedziała, że jest zupełnie inną osobą. A zatem o podszywaniu się nie może być mowy.

    No tak, ale próbowała Pani zrobić pospolite ruszenie na blogu P. Trojanowskiego – nie wyszło (jeszcze Pani dostała reprymendę); a tu w dodatku ktoś rzetelnie, grzecznie i nikogo nie obrażając powiedział, że powinna się Pani przyznać do błędów.

    To się musiało tak skończyć. Mnóstwo gardłowania o zamordyzmie – i taki przaśny, peerelowski zamordyzmek na własnym blogu. Jakież to typowe, Pani Ewo, jakież typowe… A wszystko tylko dlatego, że nie chce się Pani przyznać do popełnienia błędów. Ech.

    Z ukłonami dla Cenzoressy

  30. Jaromir Bury pisze:

    Mimo wszystko wklejam.

    > Szanowna Pani Przechodzień,

    Pani widać nie zrozumiała, więc ja Pani jeszcze raz prościej to wytłumaczę, z wiarą że Pani potrafi. Ja od początku zaznaczam, że nie interesuje mnie w tym wypadku kto z kim mówi, a tylko jak mówi – zainteresowała mnie ta rozmowa. Fakty: Czytelnik wyraża się z aprobatą o kunszcie pisarskim Autora, Autor natomiast wyraża się z dezaprobatą o zdolnościach czytelniczych Czytelnika. Dobrze. Czytelnik krytykuje książkę, Autor krytykuje lekturę Czytelnika; nastepnie Autor podwaja się i z pozycji czytelnika krytykuje tekst Czytelnika. Dobrze. Wszystko jest dobrze – nie interesują mnie w tym wypadku sądy, nie podważam niczyich praw i ról. Zabrałem głos tylko i wyłącznie z powodu logiki języka. Otóż: obrona własnej racjii kosztem braku czyjejś racji wydaje mi się podejrzana. Innymi słowy: czyjeś braki nie usprawiedliwiają moich braków. I dalej: nawet najgorzej napisana recenzja nie sprawi, że książka stanie się choć odrobinę lepsza.
    Jak Pani się czuje z moim pierwszym zdaniem? Pani doskonale zdaje sobie sprawę, że ono absolutnie nic o Pani nie mówi, że posiłkowanie się we własnej argumentacji tego typu powiedzonkiem mówi raczej o tym, kto go używa. Jest to całkowicie zbędna formuła – kalka, multiplikacja polokulturowego wirusa, który wszędzie szuka dogodnych warunków, żeby się zagnieździć. To taki model rozmowy. Nasz kulturowy model obecny w wielu przybytkach: od urzędów, przez instytucje, po kościoły.
    “Czy to się komuś podoba czy nie, Pan Dehnel jest oczytany, uzdolniony, wygadany i w dodatku ma wysoki iloraz inteligencji”.
    Owszem, chwała i się podoba. Proszę jednak porównać tony w Pani wypowiedziach z tymi w wypowiedziach Pana Jacka Dehnela. Sposób zajmowania pozycji w przestrzeni rozmowy. To nie argumenty bronią racji, tylko postawa względem drugiego czlowieka. Jakiś człowiek może nie mieć racji, ale przeprowadzić modyfikację czy weryfikację stanowiska może tylko i wyłącznie wtedy, gdy się przekona do rozmówcy – absolutnie nie do racji rozmówcy. To zależy tylko od dobrej woli. Pani wyraża jasno swoje stanowisko, ale wyraża też dobra wolę. I to jest piękne.
    Proszę się przyjrzeć temu: “że Pani zacznie wypłakiwać się … że w Pani nie odkryłem artystki”. Pani Przechodzień, Pani Przechodzień… “Zacznie wypłakiwać się” albo “proszę, proooooszę … You can do it”. Oczywiście możliwa odpowiedź jest taka: Pani Bieńczycka się zaczyna. Ja nikomu nie zarzucam, że mówi w ten sposób, że wtyka takie szpile – każdy ma prawo mówić co chce i jak chce, osobiście nie wzrusza mnie ani cmokanie, ani chujowanie. Każdy ma jakieś tam swoje racje. Niech to będzie jasne, że nie wytykam – ja to tylko i wyłącznie wskazuję mówiąc: “O!” Wskazuję na takie zdanka paluchem jak na kupę. Nie dlatego, że kupa mnie brzydzi; można przecież mówić na różne sposoby, można mówić językiem przekleństw i innych zaklęć magicznych, można prowadzić twórcze rozmowy w rzeźni, barze, wychodku. Kupa jednym słowem jest w porządku. Jednak jeśli wybiera się klasyczny obyczaj Pan/Pani, tego śmego, niby pełen szacunek, to nie pasuje jakoś do tego kupa zawijana w papierki z cukierków. To żadne słodycze.

    P.S. Szkoda, że te komentarze zniknęły.

  31. Ewa pisze:

    Pnie Jacku,
    dobrze, przywracam komentarze. Skasowałam na prośbę męża który w necie wpisuje się jako Przechodzień, gdyż osoba mogła przecież zmienić nick na wieść, że taki już na moim blogu istnieje. Jednak z uporem maniaka w dalszym ciągu wpisywała się mącąc przekaz. Zaraz po uaktywnieniu ją zablokuję, gdyż nie życzę sobie tutaj takich złośliwych osób, na które czasu nie mam. To nie jest portal, a ja żadnych do obsługi administratorów nie mam.

  32. usunięty kometarz pisze:

    Autor : przechodzień (IP: 213.135.44.34 , portraits.wsisiz.edu.pl)
    E-mail : czatanoga@wp.pl
    Adres URL : http://przechodzień-czytelnik
    Whois : http://ws.arin.net/cgi-bin/whois.pl?queryinput=213.135.44.34
    Komentarz:
    No nie! Pani Ewo, Panie Burda. No, jak tak można?
    Ja nie wyczytuję tu żadnych impertynenckich wpisów Pana Dehnela.
    To nie impertynencja, tylko elokwencja i konsekwencja. Czy to się komuś podoba czy nie , Pan Dehnel jest oczytany, uzdolniony, wygadany i w dodatku ma wysoki iloraz inteeligencji.

    Pozwólcie, do licha, autorowi czy też każdemu innemu czytelnikowi do sprostowania faktów wziętych z powieści. W dodatku krytykowanie czy wytykanie tego właśnie, czego w treści książki nie było. To tak można?
    Panu Dehnelowi od początku chodzi o przekłamanie treści książki w recenzji a nie o to czy się Pani Ewa nią zachwyca, czy wręcz odwrotnie – budzi w niej ona nieprzyjemne odczucia.
    Pani Ewa napisała krytykę posługując się nieprawdziwymi danymi z książki.
    I to jest istota rzeczy.

    Oczywiście, pomyłki, tzw. niedoczytania treści czy nawet rozproszenie uwagi przy czytaniu skutkujące rozproszeniem zapamiętania treści, dzieją się w naszym czytelniczym życiu.
    Jeśli jednak wypowiadamy się , dyskutujemy o książce popełniając błędy, to nie bójmy się i nie wstydźmy się do tego przyznać i przeprosić.
    Mamy prawo do pomyłek. jesteśmy ludźmi, nie aniołami.
    Ja w takim przypadku mówię: przepraszam, macie rację, chyba coś pomyliłam lub nie przeczytałam dokładnie. Ale przejrzę jeszcze raz i wtedy pogadamy.

    Poza tym, co to za argument ? – książka nie podoba mi się, bo oczekiwałam czegoś innego.
    Nie podoba się , bo myślałam, że jest o czymś innym?

    Albo usprawiedliwianie błędów długością książki. Pani Ewo, niech Pani da spokój.
    I niech pani już raczej nie czyta grubszych książek.

    Ale serdecznie wszystkich pozdrawiam.
    I nie dajmy się zwariować. Bardzo dobry na to jest dystans do siebie i do wypowiedzi innych.

  33. usunięty kometarz pisze:

    Autor : przechodzień (IP: 213.135.44.34 , portraits.wsisiz.edu.pl)
    E-mail : czatanoga@wp.pl
    Adres URL : http://przechodzień-czytelnik
    Whois : http://ws.arin.net/cgi-bin/whois.pl?queryinput=213.135.44.34
    Komentarz:
    Przepraszam – ot co! i ja czytam nieuważnie.:) Napisałam “Panie Burda”, a przecież wypowiadał się Pan Bury. Przepraszam Pana Burego za pomyłkę z jego nazwiskiem i przepraszam Was. Gamoń ze mnie. ! 🙂
    Kłaniam się uniżenie. 🙂

  34. usunięty kometarz pisze:

    Autor : przechodzień (IP: 213.135.44.34 , portraits.wsisiz.edu.pl)
    E-mail : czatanoga@wp.pl
    Adres URL : http://przechodzień-czytelnik
    Whois : http://ws.arin.net/cgi-bin/whois.pl?queryinput=213.135.44.34
    Komentarz:
    :))))
    Oj, nie jestem – broń Boże! – mężem pani Ewy. Nie wzdragam się przed dlatego, że Pani Ewa źle wygląda na fotce ze swojego bloga, bo wygląda tam zacnie. Wzdragam się, gdyż jestem kobietą od urodzenia i jakoś tak lubię ponad wszystko związki damsko-męskie.
    I nie udaję męża Pani Ewy.
    Poza tym łażę po necie czasami i czytam tu i ówdzie. Czasem sie odzywam w temacie.

    A w ogóle, to fakt. Pani Ewa ma problem z przyznawaniem komuś racji jak i z przyznawaniem się do błędów.
    Pani Ewo. Trzymam za panią kciuki. Ludzie tak robią, a nawet przepraszają. Da pani radę.

    🙂
    Kłaniam się.

  35. usunięty kometarz pisze:

    Autor : Marek Jastrząb [Owsianko] (IP: 89.191.147.124 , 89.191.147.124)
    E-mail : owsianko1@autograf.pl
    Adres URL : http://www.plezantropia.fora.pl/b-okiem-jastrzebia-b,92/p-o-n-i-e-d-z-i-a-l-e-k,3588.html
    Whois : http://ws.arin.net/cgi-bin/whois.pl?queryinput=89.191.147.124
    Komentarz:
    jaki ty uparty, panie przechodzień! Zrezygnuj z obecnego nicka i pisz jako, np “Szwenała”

    Możesz zobaczyć wszystkie komentarze do tego wpisu tutaj:
    http://bienczycka.com/blog/?p=1285#comments

  36. usunięty kometarz pisze:

    E-mail : czatanoga@wp.pl
    Adres URL : http://przechodzień-czytelnik
    Whois : http://ws.arin.net/cgi-bin/whois.pl?queryinput=213.135.44.34
    Komentarz:
    Pani Ewo ?
    To tak sie pani rozprawia z komentarzami ?
    Kasuje Pani pod prestekstem?
    Nieładnie.

    Możesz zobaczyć wszystkie komentarze do tego wpisu tutaj:
    http://bienczycka.com/blog/?p=1285#comments

  37. usunięty kometarz pisze:

    E-mail : czatanoga@wp.pl
    Adres URL : http://przechodzień-czytelnik
    Whois : http://ws.arin.net/cgi-bin/whois.pl?queryinput=213.135.44.34
    Komentarz:
    Panie Marku Jastrzębiu. Nie jestem uparta. wpisałam sie pod pierwszym nickiem, który przyszedł mi do głowy. Ale podałam prawdziwy adres e-mail. I system umieścił mój komentarz na blogu pani Ewy, bez żadnego problemu, nie blokował mnie z powodu nicka.
    Moje komentarze nie były po prosu po mysli Pani Ewy, dlatego je usunięto.
    Ja to nawet rozumiem. Blog jes Pani Ewy. I może wyrzucać stąd kogo zechce.
    Ale nie lubi prawdy.

  38. Ewa pisze:

    > czatanoga@wp.pl
    Cofam zabanowanie, ale proszę koniecznie zmienić nick, ponieważ mój mąż takiego tu używa i mam prawo Panią o to prosić.

  39. Ewa pisze:

    Usunęłam, bo mąż nie chciał być tu kojarzony z takim poziomem komentowania. To, co ta Pani tu wypisuje, to jakiś straszny bełkot. Podziwiam Pana Jaromira, że coś z tego zrozumiał.
    Nie wiem Panie Jacku co Pana zachwyciło na blogu Marka Trojanowskiego, za co dostałam tam słuszną reprymendę. Może to, że bieńczycka podlizuje się Trojanowskiemu, bo skopali jej starą dupę na nieszufladzie? Czy coś innego, proszę o przykłady, jak już Pan takie wystawia mi oceny.
    Skasowałam, bo chciałam mieć blog na jako takim poziomie intelektualnym, a nie jakieś blogaskowe wypociny.
    I do czego ja mam się przyznać? Czy ta Pani czytała książkę, zabierając głos taką dużą ilością komentarzy? Dała chociaż jeden przykład, że przeczytała chociaż fragment? Ja nie popełniłam tu żadnych błędów rzeczowych w tym tekście. Nie ma tu żadnych tendencyjnych przekłamań, by obniżyć wartość lektury. Pani czaczatonga w tym czasie, który tu wytraca, mogła z powodzeniem książkę przeczytać i napisać wreszcie coś od siebie. I na tym by mi najbardziej zależało, gdybym była autorem wydanej książki.

  40. Jacek Dehnel pisze:

    “Ja nie popełniłam tu żadnych błędów rzeczowych w tym tekście.”

    Ręce opadają. Pani komentarz oprawiam w ramki i wieszam sobie na honorowym miejscu na pawlaczu.

  41. Jacek Dehnel pisze:

    A przechrzczenie P. czatanogi na czaczatongę niniejszym czczę wykonaniem “czaczatongi ucz ucz”:
    http://www.youtube.com/watch?v=-XQybKMXL-k

  42. usunięty komentarz pisze:

    E-mail : czatanoga@wp.pl
    Adres URL : http://przechodzień-czytelnik
    Whois : http://ws.arin.net/cgi-bin/whois.pl?queryinput=213.135.44.34
    Komentarz:
    Pani Ewo.
    Na początek proszę mi pozwolić na odrobinę prywatności. Wyrzuciła teraz Pani mój adres e-mail oraz moje IP na wierzch, a przecież podałam je w dobrej wierze, sądząc, że Pani zachowa to dla siebie i nie poda bez mojej zgody do publicznej wiadomości.
    Bardzo uprzejmie Panią proszę o ukrycie tych danych i ewentualne wstawienie w miejsce dawnego nicku np. nazwy „czatanoga”.
    Chyba mam do tego prawo? 🙂

    A Pani Ewa wreszcie mi nieco zaimponowała przywracając moje komentarze mimo, że napisała o moich wypowiedziach brzydko: „To, co ta Pani tu wypisuje, to jakiś straszny bełkot.”
    Bełkot? To chyba nie jest grzeczne, prawda? Nawet dość obraźliwe.

    Panie Jarosławie Bury. 🙂
    Nie zgadzam się z tym, że nawet najgorzej napisana recenzja nie sprawi, że książka stanie się choć odrobinę lepsza. Bo bywa wręcz przeciwnie. Po najgorzej napisanej recenzji może być już tylko gorzej. ;)))
    Ale jest prawdą oczywistą, że nawet najlepiej napisana recenzja nie sprawi, że książka stanie się choć odrobinę lepsza. Tak o tym myślę.
    Uznaję ponadto, że określanie książek jako dobre lub złe wynika z naszych gustów.

    Tylko, że w tej rozmowie nie chodzi o jako taką jakość recenzji ani o jej przychylność lub nie, a o błędy merytoryczne wynikające z niedoczytania treści. i o to, że w dodatku wyciągane są, krytykowane, m.in. te właśnie rzeczy, które nie istnieją w treści lub istnieją w innej formie niż pisze o tym recenzent.
    Tylko tyle.
    No i jeszcze o to, że czytając tak trochę jakby „barbarzyńca”, nieuważnie, niezrozumiale, raczej nie powinno się formułować tak poważnych, zdecydowanych ocen.

    A tu się wytacza działa na tematy oboczne – o grzeczności na forum, o tonie wypowiedzi jednej tylko strony, o autorze, który nie potrafi przyjąć krytyki itp. a nie o meritum. I stosuje się taktykę, że najlepszą obrona jest atak.

    Co do tonu wypowiedzi pana Dehnela pozostanę przy swoim zdaniu, że nie widzę tu impertynencji a jedynie błyskotliwość i elokwencję. Niestety nie Pan jeden i nie pani Ewa jedna – bez obrazy – często myli te pojęcia.

    Pozdrawiam mimo wszystko.
    Parę dni temu kupiłam tę książkę Pana Dehnela i mam zamiar przeczytać. Niezależnie o jakiejkolwiek recenzji. 🙂 Lubię mieć swoje zdanie.
    Może kiedyś jeszcze tu zajrzę i przekażę swoje odczucia po lekturze, chociaż wątpię czy ktokolwiek tego ode mnie oczekuje.

    Kłaniam się uniżenie 🙂

  43. Ewa pisze:

    > czatanoga@wp.pl
    Nie, nie ma Pani takiego prawa, bym zasłoniła Pani dane. I proszę nie używać odmian słowa “Przechodzień” bo to bardzo myli w swoim podpisie. Proszę wymyśleć inny nick.

  44. czatanoga pisze:

    Pani Ewo.
    Na początek proszę mi pozwolić na odrobinę prywatności. Wyrzuciła teraz Pani mój adres e-mail oraz moje IP na wierzch, a przecież podałam je w dobrej wierze, sądząc, że Pani zachowa to dla siebie i nie poda bez mojej zgody do publicznej wiadomości.
    Bardzo uprzejmie Panią proszę o ukrycie tych danych i ewentualne wstawienie w miejsce dawnego nicku np. nazwy „czatanoga”.
    Chyba mam do tego prawo? 🙂

    A Pani Ewa wreszcie mi nieco zaimponowała przywracając moje komentarze mimo, że napisała o moich wypowiedziach brzydko: „To, co ta Pani tu wypisuje, to jakiś straszny bełkot.”
    Bełkot? To chyba nie jest grzeczne, prawda? Nawet dość obraźliwe.

    Panie Jarosławie Bury. 🙂
    Nie zgadzam się z tym, że nawet najgorzej napisana recenzja nie sprawi, że książka stanie się choć odrobinę lepsza. Bo bywa wręcz przeciwnie. Po najgorzej napisanej recenzji może być już tylko gorzej. ;)))
    Ale jest prawdą oczywistą, że nawet najlepiej napisana recenzja nie sprawi, że książka stanie się choć odrobinę lepsza. Tak o tym myślę.
    Uznaję ponadto, że określanie książek jako dobre lub złe wynika z naszych gustów.

    Tylko, że w tej rozmowie nie chodzi o jako taką jakość recenzji ani o jej przychylność lub nie, a o błędy merytoryczne wynikające z niedoczytania treści. i o to, że w dodatku wyciągane są, krytykowane, m.in. te właśnie rzeczy, które nie istnieją w treści lub istnieją w innej formie niż pisze o tym recenzent.
    Tylko tyle.
    No i jeszcze o to, że czytając tak trochę jakby „barbarzyńca”, nieuważnie, niezrozumiale, raczej nie powinno się formułować tak poważnych, zdecydowanych ocen.

    A tu się wytacza działa na tematy oboczne – o grzeczności na forum, o tonie wypowiedzi jednej tylko strony, o autorze, który nie potrafi przyjąć krytyki itp. a nie o meritum. I stosuje się taktykę, że najlepszą obrona jest atak.

    Co do tonu wypowiedzi pana Dehnela pozostanę przy swoim zdaniu, że nie widzę tu impertynencji a jedynie błyskotliwość i elokwencję. Niestety nie Pan jeden i nie pani Ewa jedna – bez obrazy – często myli te pojęcia.

    Pozdrawiam mimo wszystko.
    Parę dni temu kupiłam tę książkę Pana Dehnela i mam zamiar przeczytać. Niezależnie o jakiejkolwiek recenzji. 🙂 Lubię mieć swoje zdanie.
    Może kiedyś jeszcze tu zajrzę i przekażę swoje odczucia po lekturze, chociaż wątpię czy ktokolwiek tego ode mnie oczekuje.

    Kłaniam się uniżenie 🙂

  45. Ewa pisze:

    > czatanoga
    No właśnie, pora wreszcie zabrać się do roboty i przekonać się, jakie to ja tutaj dokonałam ważne nieścisłości determinujące wymowę mojego tekstu. Przynajmniej, to, że wzięła Pani źródłową książkę do ręki, jest moim wielkim sukcesem. I proszę wrócić z dowodami winy, jeśli już ja nie mam prawa czytać jako artysta, tylko jak drętwy uczeń okropnej, głupiej nauczycielki, która wymaga aptekarskiej analizy. Ten potworny belferski sposób odczytania dzieła sztuki jak widać zaraża kolejne pokolenia. Ale sądząc po poziomie komentowania, znowu wytracę tu niepotrzebnie czas. Czas oczywiście sprzyjający autorowi, którego w dzisiejszym interesie jest, by się jak najdłużej mówił o jego dziele. Nieważne, jak głupio, byle się tylko mówiło.

  46. Marek Jastrząb [Owsianko] pisze:

    Pani Szwendało!

    napisała Pani: “Parę dni temu kupiłam tę książkę Pana Dehnela i mam zamiar przeczytać. ”

    więc może wreszie zorientuje się Pani, o czym się tu mówi?

  47. czatanoga pisze:

    Pani Ewo, ma Pani przedziwny dar czytania wszystkiego na opak.
    Ja nie dzięki pani recenzji kupiłam książkę Dehnela, tylko ponieważ ją kupiłam i mam zamiar przeczytać, to zaczęłam szukać opinii o niej w necie. Z ciekawości.
    I tak tu trafiłam.

    Ale ok. pani Ewo. Wygrała Pani.
    Czuję się połajana, pouczona i odarta z prywatności.
    Zabolało mnie to wszystko w końcu.

    Już lepiej niech Pani te wszystkie moje wpisy skasuje.
    Nic tu nie mam do roboty.

    PS. Panie Marku … I Ty Brutusie?

  48. Ewa pisze:

    > czatanoga
    To proszę zapamiętać, że w trakcie szwendania się po Internecie, nie należy zabierać głosu, jeśli się nie ma nic do powiedzenia. Na dodatek zaanektowała Pani nick i upomniana, w dalszym ciągu go używała narażając mnie na taką niepotrzebną stratę czasu. Nie widzi Pani, że sieć jest dynamiczna? że każda zmiana w komentarzach powoduje niepotrzebny bałagan, jeśli ludzie nie odpisują wprost po przeczytaniu, to o tym rozmyślają i odnoszą się do tego w innym czasie. Pan Bury odpisał, jak miał czas, oddał go dla dobra tego bloga, wraca, a tu komentarza nie ma.
    Sieć to doskonałe narzędzie, jeśli się je uczciwie zastosuje. Zależy mi, by wypowiedział się tu ktoś mądrze, by zakwestionował moje odczytanie książki. Zależy mi, już pisałam.
    W moich czasach niedopuszczalne było odczytanie inaczej książki od oficjalnych wytycznych polityki kulturalnej i opublikowanie tego. Nieraz nie można jej było nawet przeczytać wśród pięciu osób w swoim domu prywatnym i wyrazić wśród nich swojej subiektywnej opinii, bo zaraz wchodziła do mieszkania Milicja i rozpraszała nielegalne zgromadzenie. Na to były przepisy, prokuratorskie kary, paragrafy.
    Mam nadzieję, że jeszcze odezwie się Przechodzień, przecież skrzywdzony przez Panią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *