Nigdy bym nie przeczytała grubej powieści Manueli Gretkowskiej, gdyby nie entuzjastyczna recenzja w “Gazecie Wyborczej” Dariusza Nowackiego.
I jestem już po lekturze, a recenzji w sieci nie mogę odnaleźć i zacytować tu słów winnych mojego złego wyboru.
Z pewnością pisarze mają swoich wielbicieli. Wolność pisania i wydawania powinna być chroniona, jak i rzesze wielbiących czytelników.
Niestety, ja, która nigdy nie należałam do tego grona, oddałam część życia na przeczytanie książki.
Więc, by ją z siebie wyrzucić, muszę na swoim blogasku kilka słów napisać.
Obszerne recenzje sieciowe całkowicie nasycają informacyjnie tych, którzy nie czytali: o czym jest książka, jakie mają imiona tytułowi mężczyźni. Przypomnę, że kobieta ma na imię Klara, zawodowo jest perfekcyjną lekarką-chirurgiem. Przechodzi na leczenie akupunkturą, czyli kłuje.
Ten ostry aspekt, przy nudzie i beznadziei opisu tzw. zwykłych ludzi polskiej klasy średniej (czyli tych, których stać na Ikeę, a jak się nie podoba, to nawet małżeńskie łoże z drewna akacjowego), próbuje dopełnić ostrym seksem, którym jak zwykle, Gertkowska prozę bogato inkrustuje.
Niestety, nie ożywia to nic a nic ciężkiej, pisanej bez fantazji narracji, natomiast z pierwszych młodzieńczych książek – słynnych dwóch łechtaczek, czyli bądź co bądź, kreacji twórczych – zostały opisy medyczno–kosmetyczne i metodyczne.
Wiadomo, że bicie dzieci metodyczne jest najgorszą formą ich wychowywania. Podobnie miłość fizyczna, nawet pełna dobrej woli nie zniżania się do ordynarności, co w polskim języku jest jedynym wyjściem, opisywana rzetelnie, zamienia się zawsze w coś zepsutego.
Jeśli artyści polscy w kinie lub w książce sięgają po takie środki wyrazu, to wyrażają jedynie brudną stronę tych delikatnych przecież intymności.
Niestety, są to nieudolności niezamierzone i nie uświadamiają np. odbiorcy, że nasza obyczajowość jest już tak zdegenerowana, że męka licznych aktów płciowych i zdrad małżeńskich jest po prostu obrzydliwa. Pisarka pisze w dobrej wierze:
Usiadł na fotelu, rozpiął spodnie i zsunął jej spódnicę.
– Obejmij mnie – poprosił.
Wzięła w dłoń twardniejący członek. Zacisnęła na nim pięść. Kiedy pojawiły się pierwsze krople, wyciskała rytmicznie wzbierający od dawna ropień. Nasienie było żółtawe i grudkowate. Jacek syczał, zagryzał wargi.
Wepchnął się w nią, ocierając o suchą pochwę. Pokołysała go, obejmując za plecy.
– Przepraszam, jestem ci winny następny raz.
Poszła do sypialni po wilgotne chustki.
Niestety, podcierania mężczyzn w romantycznych chwilach nigdy dosyć:
Przyniosła z łazienki mokry ręcznik. Wytarła nim poklejone spermą podbrzusze Jacka. Robiła to tysiące razy. Erotyczna stewardesa po wspólnym odlocie. Ze skurczonym członkiem był chłopięcy. Wzbudzał w Klarze czułość, trochę matczyną. Kiedyś podejrzała Joannę podcierającą synka. Kupiła takie same nawilżające, jednorazowe ściereczki dla niemowląt, „sensitiv z rumiankiem”. Wygodne, zawsze pod ręką w sypialni.
I jeszcze raz:
Wycierając go sztywnym, hotelowym ręcznikiem, spełniała tym razem bezosobową posługę. Nie przestałam go kochać, nie jestem idiotką. Można nie mieć ochoty – analizowała swój chłód. Nie dopuszczała myśli, że jej miłość aż tak zależy od niego.
Oczywiście, jest obowiązkowe przedstawienie sceny sikania (zapewne z myślą juz o ekranizacji powieści, wiadomo, polski film nie może się bez takich scen obejść).
Ale mężczyzna nie sika po męsku:
Mogę? – Jacek wszedł do łazienki. Sikał, siedząc, nie lubił stać i wąchać swojego moczu.
I znowu w ruch idą chustki i podcieranie:
Jacek nie zdążył pobrudzić Klary. Wytarła się między nogami rumiankową, mokrą chustką. Nie musiała się okaleczać jak ta wariatka z dyżuru. Miała jedną i tę samą waginę niezauważalnie inną dla kochanka, inną dla męża. Podeszła do niego, wpółleżącego, podała mu chustki. Nie pozwoliła wytrysnąć w sobie. Zrobiła to ręką, na odległość, byle szybciej, bez porównywania z Julkiem. Bez porównywania siebie do uczciwej, cierpliwej Klary poświęcającej się dla chorego męża.
Jak w każdej szanującej się pornografii, nie może zabraknąć wątku religijnego. Dzisiejsza satyra na wszelkich działaczy religijnych, zarówno w łonie kościoła, jak i w polityce, jest łatwa, i tutaj też na całe szczęście posłużył pisarce, jako niestety jedyny, na tak obszerną prozę, dowcip:
W szafie powinien być pejcz. Trafiła na niego przypadkowo po Wielkanocy, szukając wiosennych bucików Maćka. Przysunęła drabinkę i wymacała dziwne pudełko.
– Marek, co to jest? – wypadł paragon z sex shopu.
– Och – zmieszał się. – Musiałaś wygrzebać…
– Do czego – rozwinęła ukręcony z czarnej skóry pejcz zwężający się do grubości rzemyka. – To…?
– No wiesz – wypróbowując, klepnął się nim po palcach.
– Aaa, kazali wam? – litowała się.
Od sąsiadki wiedziała o biczowaniu się mężczyzn z osiedla należących do Opus Dei. Dyskretnym umartwianiu wyrabiającym dyscyplinę i wytrzymałość. Pejcz wkrótce zniknął. Uwierzyłam mu, idiotka. Pokuta, akurat, on wtedy przeszedł na seks i buddyzm, zabawiał się z tą kurwą.
Reszta niestety śmieszna nie jest, a dialog zmarłego papieża z Markiem, podziwiany przez recenzentów, jako najlepszy fragment książki budzi grozę, znając polityczne aspiracje autorki.
24 maja 01:30, przez Ania
Nie może kandydować do Nike, nie jest wydana w tym roku. Ale rzeczywiście, recenzji Dariusza Nowackiego nie ma. Też czytałam, była wyjątkowo entuzjastyczna. Chociaż podkreślał w niej, nie wiadomo, dlaczego, sukces założenia Partii Kobiet, jako sukces literacki. Można rzeczywiście podziwiać łączenie urzędu z artyzmem (jak zdąży) ale wychodzi produkcyjniak. Czyli produkowanie, a nie tworzenie.
24 maja 01:52, przez Ewa
Naprawdę dałabym sobie spokój z Gretkowską, szczególnie, że wielu pewnie odnajdzie sobie znane realia, ale nie ja. Dla mnie jest obca podwójnie, nie mam nawet znajomych wśród, jak piszą w recenzjach, warstwy młodych liberałów. Nie oglądam seriali, które teraz są chyba lustrem tego, czym jest nafaszerowany człowiek zarabiający pieniądze by zdobyć pozycję społeczną. Tylko chciałam wiedzieć, w którym kierunku rozwija się to bądź, co bądź, bardzo sprawne pisanie. Jakościowo nie ustępuje produkcjom zachodnim czy amerykańskim, które mają masę takich pisarek, skutecznie nasycających wielki rynek wchłaniających to w różnych postaciach kobiet. Ale u nas przeszeregowana jest do literatury wysokiej i ten podział, wbrew wątpliwościom, w dalszym ciągu istnieje. Istnieje niepotrzebnie dla Literatury (mający pierwotnie ją chronić), natomiast potrzebnie dla marketingu. W dalszym ciągu odbiorcami literatury są ci, co czytali dobrą literaturę, a produkcja rozrywkowa wchłaniana jest jedynie przez cierpiących na bezsenność emerytów. Stare kobiety czytać nie będą lubieżnej literatury.
24 maja 02:11, przez Jacek
Mnie zastanawiają te opisy kopulacyjne, bez których być może powieść byłaby zupełnie niezaważaną historią nikomu nic nie mówiących ludzi. Już teraz społecznie znika plotkarstwo, życie życierm sąsiadów, zwykłych ludzi. Nikogo to nie obchodzi, jeśli nie dotyczy własnego, jednostkowego życia. Znika czerpanie wniosków ze sposobu rozwiązań życiowych innych, nie ma na to czasu. A więc nie dydaktyka, nie ciekawość. Nuda emanująca z tego zimnego pisarstwa jest w autorce zamieniającej te resztki człowieczeństwa (seks) w zimny, fizjologiczny opis, który, jak piszesz, nie wypływa z krytyki bohaterów (z nimi sympatyzuje), z czasów czy pokazania skutków obyczajowości. To jest pełna akceptacja, wręcz podziw. Akcja kończy się dobrze, małżonkowie po romansach wracają do siebie bez żadnych okaleczeń.
24 maja 02:33, przez Ewa
Są tam rzeczy szkodliwe, np. problem depresji. Jeden z czwórki (mąż Klary, Jacek)z dwóch par małżeńskich choruje na permanentną depresję w trakcie której aktywnie rozwija firmę architektoniczną i kopuluje na prawo i lewo z przygodnymi kobietami (studentkami). Pisarka chyba nie wie, co to jest depresja. No i te kody kreskowe, fobia powstała pod wpływem dziecięcej wizyty w Obozie Zagłady w Oświęcimiu. Być może jest taka fobia, ale bez jakiejś ironii czy uśmiechu na stronie, staje się jedynie wymyślonym przez pisarkę dziwactwem, by udowodnić czystość moralną Klary, która jest genialna( uczy się chińskiego w pięć minut). Tam są same takie nic nie wprowadzające i nikomu, ani bohaterom, ani czytelnikowi, nie wyjaśniające niczego, wstawki. Nie wynikające ani z przeżycia, ani nawet zainteresowania autora. Kompletnie oderwanie, jako wypełniacz pracy pisarza, która serdecznie go nudzi.
24 maja 07:51, przez Przechodzień
Papież potępił właśnie środki antykoncepcyjne, „pigułkę”. Jestem oburzony. To posunięcie zbrodnicze. Ten głupi stary kawaler śmie się mieszać w życie intymne rodzin i skazywać na rozpacz lub hańbę tyle dziewcząt, które „pobłądziły”… Młodzież Rzymu, zamiast chaotycznie protestować, zrobiłaby lepiej, biorąc szturmem Watykan.
Kto to napisał? Może Gretkowska? Nic podobnego! To Cioran, choć z pewnością nie był kobietą, a jednak pozwolił sobie na podobną dosadność, za co, jak również za inne ataki na chrześcijaństwo był w wielu krajach zakazany.
W założeniach i celach głupiej partii Gretkowskiej też nie znajdziemy rzeczywistej troski o kobietę, tak naprawdę chce ona władzy, a los kobiety ją niewiele obchodzi, a przynajmniej nie tam gdzie weszłaby w jawny konflikt z kościołem.
Jeśli chodzi o jej nową książkę to mamy tu do czynienia ze znanym zboczeniem polegającym na połączeniu seksu z macierzyństwem, co się podobno często zdarza kobietom, których dzieci wychodzą z okresu podcierania, w czym kobiety owe zdążyły się rozsmakować. I teraz w braku obiektu przenoszą te praktyki na swoich mężów, ale może się to rzecz jasna rozciągać na redaktorów, recenzentów, generalnie na ludzi szeroko związanych z kulturą. Osobiście znałem pewną matkę, która codziennie kąpała swojego już dobiegającego czterdziestaka syna i ani się z tym ukrywała, ani nie widziała w tym nic zdrożnego.
Jelinek jest wrogiem publicznym nr 1 i taki jest cel i sens pisarza. Pisarz ma być samotnym wilkiem – wrogiem i tropić chorobę toczącą społeczeństwo, a społeczeństwo ma na niego polować.
Gretkowska przeciwnie, świetnie się adaptuje w społeczeństwie, nikogo nie bulwersuje, nic nie atakuje i nikt na nią nie poluje. Niedługo zostanie posłem, koleżanką Lepperów i Giertychów. Póki co trenuje podcieranie. I to się jej opłaci.
24 maja 08:27, przez Ania
Moja mama po raz pierwszy zobaczyła pisarkę u Żakowskiego i stwierdziła, że jest przemiłą osobą. Powiedziała, że na pewno będzie na Gretkowską w przyszłych wyborach głosować.
25 maja 00:49, przez Ewa
Do >Przechodnia: główna bohaterka scen intymnych – Klara – w powieści jest bezdzietna.
25 maja 03:26, przez Nos
Do > Przechodnia: masz rację, taka działalność bardzo szkodzi Literaturze. Jest bez zapachu. Nie przywróci go mężczyzna siedzący na sedesie.
Stwarzając pozór literatury zaangażowanej (dialog z Papieżem), oszuka wykształconych krytyków, którzy przecież na czytanie czasu nie mają.
25 maja 16:47, przez Przechodzień
Od kiedy to dialog z papieżem stwarza pozór literatury zaangażowanej?
Gdybyż to był sam Bóg, to owszem, ale to tylko papież, bo papież ma tu o wiele lepsze notowania niż Bóg. Podlizać się papieżowi, nawiązać do kultu, oprzeć kudłate myśli jakoś o idee papieskie, uczynić tego WIELKIEGO POLAKA jednym z bohaterów tej brudnej powieści, no, nie ma w kraju wyznaniowym pisarza poważnie angażującego się w swoją karierę, który prześlepiłby taką okazję na ciepłe słowa krytyki. W tym sensie można powiedzieć, że jest to literatura zaangażowana.(na etacie)
26 maja 05:42, przez Patryk
A co z “Nartami Ojca Świętego”?
26 maja 12:21, przez Przechodzień
“Narty” to ten sam patent. Miał z tego wyjść polski Rewizor, a wyszły nici. Kto dziś pamięta te narty? A “Rewizora” owszem. Ale widzę, że jest lakonicznie, więc niech będzie lakonicznie.
26 maja 15:04, przez Patryk
Czy ja wiem, to zależy jak czytać Pilcha. Ja od jakiegoś czasu czytam go jako gawędziarza i wtedy jest naprawdę świetny.
26 maja 15:41, przez Ewa
Mnie się „Narty” wyjątkowo nie podobały, mimo, że też lubię Pilcha (pisałam chyba o tym na poprzednim blogu, już nie pamiętam). Piętnowanie wad narodowych w starym stylu, kiedy postmodenistyczna przewrotność daje pokusę afirmacji pośrednio wyszydzając, unika moralizatorstwa i koturnowości – jest strawniejsza. W podesłanym Ci fragmencie opisu Piekła przez Joyce’a z „Portretu artysty z czasów młodości” jest krytyka sposobu praktykowania irlandzkiej religijności. U Gretkowskiej jest jeszcze przekłamanie – Ojciec Święty nie potępia homoseksualizmu.
27 maja 04:29, przez Przechodzień
Pisarz schodzący do poziomu gawędy stacza się w megalomanię, ponieważ zaczyna schlebiać czytelnikowi. Pisarz, na czytelnika ma napluć, a nie podobać się. Gawędziarstwo jak onanizm jest jałowe, nawet jeśli perfekcyjne.
Czytam teraz “Gottland”, też gawęda (rekordy poczytności!) i jestem w stanie jednorazowo wciągnąć 5 minut tekstu. To są rzeczy nieprzeżyte, z drugiej ręki i trudno dawać wiarę pomieszczonym tam diagnozom. Pozór oglądu okiem Boga, ale jakże to inne niż taki Altman w “Na skróty”. Brak alchemii, brak metafizyki. Czyste mięso, bez tajemnicy. Mięso, jakie jest, każdy widzi.
Pilch w wywiadzie radiowym wściekał się na krytykantów jego pisma, a wszytkich internautów ma za debili i nieudaczników zionących zawiścią.
…Nigdy nie korzystałem z sieci i nie skorzystam, bo tam niczego wartościowego nie ma…
Czyż nie jest to megalomania w stanie klinicznym?
27 maja 07:59, przez Patryk
Mogę lubić pisanie, ale nie muszę lubić pisarza. Wydaje mi się, że artyści w większości są ludźmi nieznośnymi – może właśnie dlatego, że muszą “pluć”na ludzi? “Pisarz schodzący do poziomu gawędy stacza się w megalomanię, ponieważ zaczyna schlebiać czytelnikowi. Pisarz, na czytelnika ma napluć, a nie podobać się. Gawędziarstwo jak onanizm jest jałowe, nawet jeśli perfekcyjne.” To Twoje zdanie. Ja lubię gawędę , jeśli jest napisana tak jak pisze Pilch. Nawet, jeśli on ciągle o tym samym. Zazwyczaj nie szukam w sztuce odpowiedzi na najważniejsze pytania, a po prostu ukojenia, relaksu itd. Świetnie czytanie działa np. na kaca.
27 maja 11:41, przez Przechodzień
U mnie przeciwnie, gawęda wywołuje kaca, zmęczenie, depresję. Ale ja jestem osobą niepijącą, może dlatego. Biesiada, gawęda, ognisko, szanty nie daj Boże, to są rzeczy mogące mnie zabić, jak słońce albinosa.
Egocentryzm owszem, ale mocno przetworzony, zwekslowany na poziom metafizyczny (Cioran, Gombrowicz) – to mocno dołujące, ale przynajmniej wiem gdzie jestem i czego nie wiem. Same pytania, żadnej odpowiedzi.
Odpowiedzi to domena złej literatury, no i ta nieznośna lekkość pisania, ta żonglerka i popis.
Gawędziarstwo znosiłem u Kisielewskiego, bo on tam był w cieniu, ale szalenie ironiczny i dowcipny dowcipem, jakiego dziś nie uświadczysz. Albo u Szpotańskiego. To były jednak rzadkie rzeczy i pewnie mało kto widział i słyszał.
27 maja 13:33, przez Patryk
Z chęcią poczytam, można prosić o jakieś tytuły warte polecenia?
27 maja 18:49, przez Przechodzień
Szpotanskiego jest bardzo mało, bodaj dwie pozycje, napewno jest Gnom i Caryca oraz Cisi i gęgacze. Kisielewskiego Abecadło, może zbiory felietonów Widziane z góry, Dzienniki.
Dla przykładu o jaką umysłowość i rodzaj dowcipu mi chodzi, pozwolę sobie przytoczyć bardzo zabawną anegdotę Szpotańskiego z Pulsu 3/87:
(…) Aresztowany zostałem w święto Trzech Króli 1967 roku, przy czym cichych, którzy po mnie przyszli, nie było trzech, jak można by się spodziewać, lecz chyba i piętnastu. Znów zrobili rewizję, tyle że tym razem zabrali już całe góry papierów, całą moją korespondencję, wszelkie notatki i zapiski, a nawet niektóre książki. Mnie zaś osadzono w więzieniu na Mokotowie. Z tą rewizją wiąże się pewna wyjątkowo zabawna historia. Otóż wśród zarekwirowanych mi listów znajdował się jeden — od znanego i wybitnego adwokata warszawskiego, Michała Brojdesa. Był to list zupełnie niewinny, zapraszający mnie, zdaje się, na jakieś przyjęcie, a kończący się słowami: „Z serdecznym gęganiem — Michał Brojdes”. Na tej właśnie podstawie wezwano Brojdesa w charakterze świadka. No i ten przesłuchujący, jakiś kapitan MO… nie, to już był prokurator — no więc ten prokurator pyta Brojdesa: „Panie mecenasie, zna pan niejakiego Szpotańskiego?”. „No oczywiście, że znam — na to Brojdes — i to dobrze”. „A wie pan — ciągnie dalej prokurator — że Jest on aresztowany i za co aresztowany?”. „Oczywiście — na to Brojdes. — Jest to dosyć głośna sprawa w sferach sądowych: aresztowano go pod zarzutem napisania opery “Cisi i Gęgacze”. No właśnie — na to prokurator — a więc stwierdza pan, panie mecenasie, że autorem opery o tym tytule jest Janusz Szpotański”. Na co Brojdes: „Panie prokuratorze! Ja niczego takiego ani nie stwierdziłem, ani nie zamierzam stwierdzić”. „No dobrze — na to prokurator — to w takim razie z innej beczki: czy pan wie, panie mecenasie, kto to właściwie są ci gęgacze?”. Brojdes: „Oczywiście, że wiem. Termin ten powstał i przyjął się w okresie, gdy istniał jeszcze Klub Krzywego Koła: tak mianowicie nazywano zapalonych dyskutantów w tym klubie, którzy domagali się głównie, by szanować ich prawa obywatelskie gwarantowane konstytucyjnie”. „No, to chyba niezupełnie tak — na to prokurator — ale mniejsza z tym. A kto to są w takim razie, według pana mecenasa, cisi?”. „To z kolei, panie prokuratorze — powiada na to Brojdes — byli tacy panowie, którzy równie gorliwie i często przychodzili na zebrania Klubu Krzywego Koła, tyle tylko, że w odróżnieniu od gęgaczy raczej w ogóle nie zabierali głosu w dyskusji, natomiast wyjątkowo uważnie słuchali”. „No tak — powiada wtedy prokurator — wie pan, kto to są cisi, wie pan, kto są gęgacze, mało tego, zna pan osobiście Szpotańskiego, i jak to? Nie wie pan, kto napisał operę Cisi i Gęgacze?”. „Panie prokuratorze!” — na to Brojdes. — „A czy pan wie, kto to są Krakowiacy?”. „No pewnie, że wiem, ale co to ma do rzeczy?”. „No, a górale, też pan wie?”. „No oczywiście, że wiem, ale raz jeszcze pytam, co to ma wspólnego ze sprawą?”. „A czy wie pan, kto napisał operę Krakowiacy i Górale?”. Prokurator szalenie się zdumiał: „To jest taka opera?”. „A jakże! — na to Brojdes. — No i widzi pan: wie pan, kim są Górale, wie pan, kto to są Krakowiacy, wie pan już teraz, że jest opera pt. Krakowiacy i Górale i mimo to nie wie pan, kto ją napisał! A ode mnie pan żąda, bym wiedział, kto napisał Cichych i Gęgaczy”.
25 maja 16:23, przez Przechodzień
> do Ewy postu 12 wyżej.
Zupełnie nie szkodzi. U bezdzietnej potencjał tzw. macierzyńskich uczuć jeszcze większy niż u dzietnej, która ten potencjał może sobie dowolnie rozładować na dziatkach. Bezdzietna, już tylko na mężu.
27 maja 11:20, przez Ewa
Do > Patryka: na kacu zupełnie nie mogę czytać, a zazwyczaj go mam po literaturze. Mówią, że kace są różne – dla mnie jest tylko jeden.
27 maja 13:36, przez Patryk
Ja ostatnio miewam kaca od artykułów w “TP”, z którego robi się “Gazeta Wyborcza”, obrażanie ministrów, jakiś taki nietygodnikowy język. Mam ochotę wziąć Olszewskiego przez kolano i porządnie mu złoić dupę pasem. Z takim pisaniem to on powinien właśnie do “Gazety” wracać (artykuł o Rospudzie to żenada). Tylko kto pochwala ten zwrot w stronię dzisiejszej “Wyborczej”, kto się na to zgadza w redakcji? Jest mniej Zająca, a więcej agorowców, ostatnio też jakiś “gościnny” artykuł, fe. I z każdym nowym numerem coraz większego nabieram przekonania, że przestanę kupować. A naprawdę dużego kaca mam po winie czy piwie, wódka, nawet w wielkich ilościach, nie grozi delikatnieniem.
27 maja 18:06, przez Ewa
Nam tu z mężem dostarcza TP co tydzień sąsiad mojej mamy, ale po złożeniach widać – mimo, że przeszedł przez kilka czytających rodzin, że jesteśmy ostatnim ogniwem, ostatnią szansą na przeczytanie. Wycinam nożyczkami tylko artykuły o pisarzach – więc nie bardzo wiem, co tam się dzieje. W internetowym wydaniu przeczytałam wszystkie notki o współczesnej literaturze pisane przez najmłodszych pisarzy (teraz pisze netowy weteran, Radosław Wiśniewski), i bardzo mnie to zmęczyło. Podesłałam im nawet niedawno wiersz (dwa lata temu), którym wzgardzili, więc jestem osobiście dotknięta. Zresztą był to akt masochistyczny tej natury pierwszy i odstani, mający jedynie uświadomić mi, że legendarne pismo mojej inicjacji politycznej też ma mnie w dupie.
A z alkoholi to tak samo, wolę czystą wódkę.