Jolanta Stefko – „po niczyjej stronie”, „Ja nikogo nie lubię”, „Możliwe sny”

Bardzo bym chciała napisać hymn pochwalny na cześć tegorocznej laureatki Nagrody Kościelskich. Być wśród tak wspaniałych nazwisk, jak pilotujących ten talent od jej debiutu – Jerzy Jarzębski, Marian Stala i Stanisław Lem.
Niestety, nie tylko nie jest mi to dane, ale wczytując się w wiersze pisarki, mam ciągle wrażenie, że nawet, w tym konflikcie sumienia, nie mam wyboru. Jolanta Stefko pisze bardzo konkretnie. Dorota Masłowska napisałaby „spierdalaj”.

Jolanta Stefko, jako duch subtelny, pisze:

NOLI ME TANGERE
I
Widzę cię zbyt wyraźnie.
II
Stań trochę dalej.
III
Odejdź od mojego
Świata

Tak wykluczoną, pozostaje mi przeczytać krótki esej „Choroba na śmierć” Jerzego Jarzębskiego, kończący debiutancki tomik.
Dowiaduję się, że dziewczynka nie tylko „psuje zabawę”, co w dzisiejszych czasach ma podobno znamiona anarchistycznego obowiązku artysty, któremu lata życia przypadły akurat w momencie permanentnej zabawy świata, ale też wagę śmierci, którą traktuje podobnie jak Kierkegaard, z racji chyba rówieśnictwa. Idąc za ciosem nazwisk wielkich, Jarzębski nie ma słów zachwytu w recenzji “Tygodnika Powszechnego”, porównując pisarkę do Gombrowicza przy okazji „Możliwych snów”, pierwszej powieści Stefko.

Rzeczywiście, jej bohater, uczeń technikum budowlanego próbuje go ambitnie ogarnąć w absurdzie prowincjonalnej beznadziei gigantami typu Goethe, czym zagina nauczycieli wpędzając ich w kompleksy.
Nawet olśnienie zawartością Muzeum Sanockiego każe mu być dumnym z odbioru trudnych obrazów Beksińskiego, których nauczycielka nie jest w stanie pojąć.
Ale czy na popisie zbudował swój świat Gombrowicz?

Jest jeszcze aura całego dotychczasowego dorobku Stefko.

Aura niepokojąca przez to, że nagradzana. To robaczywość, źle pojęty Bosch przez młodość, nie posiadającą jeszcze zaplecza, odpowiednich narzędzi w mówieniu o czymś, co ją przerasta. Ogląda obrazy adekwatne do widzenia świata (niezgoda) i ten oniryzm blokuje dalsze poznanie. To tak, jak niemowlę nad łóżeczkiem obok twarzy matki widzi obrazek – anioła prowadzącego małe dziecko przez kładkę i zwierzęcym instynktem bezpieczeństwa do śmierci kultywuje sentymentalny kicz.

Nic nie różni się Beksiński od anioła, nie bądźmy takimi optymistami.

Grozę budzi natomiast zwykła podróba intelektu, egzystencjalnego przeżycia w twórczości, której największe tuzy naszego życia literackiego nie chcą rozpoznać.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *