Zaliczka w wysokości 100 tysięcy zło tych dla Jerzego Pilcha za “Miasto utrapienia” i dwa kolejne tytuły rozpoczęła w Polsce erę nowoczesnych kontraktów wydawniczych dla pisarzy. Po sukcesie powieści “Pod pijanym aniołem” przeszedł z Wydawnictwa Literackiego do Świata Książki związanego z niemieckim koncernem Bertelsmanna w 2004 r. Janusz Głowacki po podpisaniu umowy z tym samym wydawcą – kontrakt miał również opiewać na 100 tysięcy zaliczki za trzy tytuły – zwrócił uwagę obecnością na billboardach i przystankowych plakatach, co pomogło sprzedać aż 116 tysięcy egzemplarzy jego znakomitej książki “Z głowy”.
Dalej „Rzeczpospolita” donosi o naciskach na znanych, a leniwych autorów, by im takie honoraria móc wypłacać, podkupywaniu sobie pisarzy przez wydawnictwa proponowaniem wyższych sum za słowo pisane.
Toteż zdumiewa fakt, że dziennik i inne utwory Piotra Rawicza nie jest jeszcze wydany, na co się jak widać nie zanosi.
„Krew nieba”, spolszczona po kompromitującym polską kulturę okresie 40 lat jest w dalszym ciągu nieznana.
Holokaust jest najważniejszym wydarzeniem czasów, w jakich żyjemy i soczewka Piotra Rawicza nie ustępuje przenikliwością Primo Leviemu, Paulowi Celanowi, Jerzemu Kosińskiemu i wszystkim samobójcom, którzy, jak pisze w swojej książce: Samobójcy tworzą na tamtym świecie elitarny klub, klub nader ekskluzywny.
Przejście przez prozę Rawicza, przejście niezwykle bolesne i porażające, działa zdumiewająco oczyszczająco i uzdrawiająco.
Środki artystyczne, niewidoczne z natłoku gęstej narracji metafizycznie uruchamiają czytelniczy proces poznania najczystszej prawdy.
Wszystko, co napisano o tej książce, zarówno dołączony do polskiego wydania kuriozalny wywiad z francuską dziennikarką po uhonorowaniu jej paryską nagrodą Prix Rivarol, przeznaczoną dla cudzoziemców piszących po francusku w 1962 roku, jak i wspomnienie małżeństwa Rawiczów Czesława Miłosza jest niepotrzebnym dysonansem w odbiorze tej prozy. Również polskie echa – Marii Janion, łaskawie nie odmawiającej psychoterapeutycznej woli wypowiadania się ofiarom Holokaustu, są głębokim nieporozumieniem.
Trzymam pożółkłą już stronę “Tygodnika Powszechnego” z września 2003 roku, gdzie obok wizerunku delikatnego pisarza równie pożółkła okładka „Le sang du ciel” wspierana jest nagłówkiem: Pierwsza postmodernistyczna powieść o Holokauście? – „Krew nieba” Piotra Rawicza po raz pierwszy po polsku.
I ten slogan, zachwalający towar do sprzedania, brzmi dzisiaj staro, jak ta gazeta rozsypująca sie już w rękach. I nie wskrzesza pisarza zapomnianego, jak nazwała go Janina Katz-Hewetson.
Rawiczowi zarzucono wszystko: grafomanię rymowanych wierszy, którymi inkrustuje “Krew nieba”. Chaotyczność formy, brak konstrukcji i nieporadność budowania utworu.
A jednak nikt nie odbierze mi bezspornego zachwytu, jakiego już dawno nie odczułam po lekturze tak przerażającej. Jeśli zbyt drastyczny temat nie nadaje się na dzieło sztuki, co sugeruje Maria Janion, to nie powstałyby „Kaprysy” Goyi, dzieła Dürera czy Grünewalda.
Trudno nie podejrzewać krytycznych głosów francusko – polskich o stronniczość i antysemityzm.
Ludzie pojawiający się w powieści nie stają na wysokości zadania, nie są, jak wyszydza ten termin autor – humanitarni. Bezradność połączona z sadyzmem rosnącym w miarę masochistycznej odpowiedzi ofiary jest normą zwyczajną i nie może toczyć się inaczej. Maszyna wojny puszczona w ruch wyzwala reakcje podobne. Tak było Wietnamie, w Jugosławii, tak jest w Iraku.
Ale Rawicz pisze jeszcze o czymś innym. Rawicz wychodzi z ostatniego kręgu dantejskiego piekła jako człowiek głęboko wierzący w Boga. W Boga dobrego, gdyż daje ludziom śmierć.
Móc umrzeć, to najwyższe dobro, które umożliwia wymkniecie się metodycznej biurokracji udręczenia. Getto, wiezienie, ukrywanie się przed pościgiem i łowieniem, permanentny strach, świadkowanie oraz przymuszanie do uczestniczenia w zbrodni niszczy życie nieodwracalnie. I wtedy śmierć jest najbardziej żywą formą istnienia.
Bohater powieści Piotra Rawicza dzięki nieprawdopodobnemu wmówieniu lekarzom wojskowym, że obrzezanie to jedynie pozbycie się „kołnierzyka hiszpańskiego”, czyli zakażonej stulejki wymagającej chirurgicznego skalpela, ocali życie, ale to ocalenie jest jedynie gorszym wynagrodzeniem losu za utratę życiodajnej fiolki cyjanku.
Ta kontrowersja przenosi się na lata powojenne, na autora snującego się wraz z sobie podobnymi „ocalałymi” po knajpach Montparnasseu – na potrzebę pisania:
„Metoda literacka” jest nieprzyzwoitością z samej definicji. Jest tym większą nieprzyzwoitością za sprawą elementów, które ją budują: procedura, metoda, sposób postępowania, te pojęcia są jak w kółko, dzień w dzień odbywana droga między biurem a domem, pokonywana przez urzędnika cierpiącego na hemoroidy. Literatura: antygodność wyniesiona do rangi systemu, jedynej reguły postępowania. Niekiedy wynagradzana, sztuka grzebania w wymiocinach.
TRZEBA pisać. Gwoli oszukania samotności, gwoli oszukania innych. Lecz przede wszystkim: Wierny mojemu przeznaczeniu, chociaż ono nie jest takim wobec mnie, muszę podkreślić moje podobieństwo do owada: otóż, zwróciliście może uwagę, że nigdy człowiek bardziej nie przypomina owada, jak wówczas, gdy oddaje się zabawie pisania?… Siekać świat na drobniutkie elementy, byle szybciej kreślić na papierze maleńkie robaczki, które chcą być znakami jedynymi, oto postawa, w której braterstwo — prawdę powiedziawszy szkaradne — człowieka i insekta, jawi się w swej postaci najczystszej, w całkowitym swym paskudztwie. I ta postawa, i poruszenia człowieczego mózgu w trakcie aktu pisania, czyż nie są one odruchami owada idealnego, mięsistego i brzuchatego, mięczaka i organizatora przestrzeni, odruchami racjonalistycznymi i podległymi ideałom, które wywodzą się z owej wielkiej kuźni: FIZJOLOGII?(…)
Czy wartości mogą nadal istnieć bez „skali wartości”, bez jakiegoś systemu? Czy człowiek może żyć bez miłości? Bez tej miłości, która jedyna mogłaby go zintegrować w waszym pięknym, usystematyzowanym świecie: (Gówno, które chce być większe, choćby ociupinkę większe niż inne gówno — oto życie we wspólnocie, życie „społeczne”. Kupa, która chce bardziej śmierdzieć niż inna. Żeby to osiągnąć, gotowa jest na wszystko: nawet może stać się wzniosłą…) Tego, co szybuje bardzo wysoko, zwłaszcza tego, co szybuje bardzo wysoko, ja już nie chcę. Toteż źródło wyschło. Jedynym sprzymierzeńcem pozostaje słabość, aliści jest to sojusznik zdradziecki… A jednak moje ciało wierzy w słowo magiczne, słowo wyzwoleńcze. Jeśli ono już w drodze?
[“Krew nieba” Piotra Rawicza, fragnent w przekł. z fr. Andrzeja Sochy]
17 września 03:50, przez Przechodzień
Ja też się zastanawiałem dlaczego taka powieść może urzekać, dlaczego nie mogłem przerwać tej potwornej lektury nie doczytawszy do końca. I myślę, że „winna” temu jest prawda na jakiej zbudowana jest ta książka – świadectwo. Prawda potoczna, zwykła prawda faktów, ale i ta prawda artystycznego piękna jaką mogą ujawniać tylko czyste niezakłamane duchy. Wokół wszystko zełgane, zakłamane, a wydawałoby się że nic łatwiejszego od prawdy. Nic bardziej mylnego. Kłamią wszyscy. Dlatego tu, gdzie prawdy boją się jak diabeł święconej wody, książka ta, jak również sam pisarz była jest i będzie przemilczana. A pisarz to wielkiego formatu. Wielka szkoda!
17 września 07:32, przez Rysiek listonosz
Do Ewy > nie, nie jestem listonoszem, ale też wolałbym nie pisać, co teraz robię. Nie ukończyłem wydziału filozofii. Nie ukończył jej też Janusz. Wtedy, gdy jeździliśmy do Krakowa i skupywali książki w nam tylko wiadomych miejscach, a Janusz miał specjalny notes z numerami „Znaków” i uzupełniał je w krakowskich antykwariatach, Ty wiozłaś w słoiku chomiki dla synów. I rozmailiśmy w pociągu i cały wagon się nam przysłuchiwał. Może Internet nam to wróci.
Do Przechodnia > w latach PRL- było o wiele więcej w Polsce literatury emigracyjnej, niż teraz. Nie pielęgnują jej nawet dawni sojusznicy. „Tygodnik Powszechny” zszedł na psy.
Do Przechodnia > w latach PRL- było o wiele więcej w Polsce literatury emigracyjnej, niż teraz. Nie pielęgnują jej nawet dawni sojusznicy. „Tygodnik Powszechny” zszedł na psy.
17 września 07:35, przez Rysiek listonosz
*skupowaliśmy?(dlatego pewnie nie skonczyłem tej filozofii…)
17 września 07:40, przez Jacek
To chyba nie skończyłeś, bo w stanie wojennym było dużo listów do roznoszenia. Każdy chciał mieć z tą słynną pieczątką „ocenzurowano”. Dobrze, że nie musiałeś czytać (?)…
17 września 07:45, przez Ania
Jest też o owadach u Williama S. Burroughsa w „Nagim Lunchu”.
Kafkowski owad jest rozpoznaniem prawdziwej literatury.
17 września 13:38, przez Ewa
Rysiek> no ja też nie skończyłam, ale według wczorajszego komentarza z Ciorana, to szans nie miałam skończyć, ani i zacząć być świętą.
Szkoda, ze cioranowska kobieta jest taka schematyczna, aż przestraszyłam się, że w dzisiejsze istnienie takiej uwierzę.
Ania> widzałam dawno w telewizji „Nagi lunch”Williama S. Burroughsa w reżyserii David Cronenberginga, ale on niewiele ma wspólnego z powieścią. Bardzo mi się podobał. Też się przywiązuję do narzędzia i mam z nim związek uczuciowy. A żywe maszyny do pisania – karaluchy – bardzo przekonywujące. Powieść jest jednak straszniejsza. Czarne, narkotyczne mięso produkowane z gigantycznych owadów morskich – skorupiaków – bardziej jeszcze obrzydliwe, niż w filmie. I dlatego przewaga literatury jest bezsporna.
Ciekawe, czy u Rawicza i Burroughsa Kafka rzeczywiście pierwotny, czy jest to przypadkowe.
Przechodzień> a widziałeś w sieci francuski wywiad Rawicza z Gombrowiczem?
Oczywiście, nieprzetłumaczony, a na tym pożółkłym wycinku z gazety niczego nie da się przeczytać.
Piotr Rawicz, „Vitold Gombrowicz w Paryżu”, (źródło: Le Monde, 18 maj 1963)
17 września 14:00, przez Ania
Dyskusja na kumplach niestety marnuje się i wycieka, a mogło być z tego dużo dobrego.
Bez śledzenia okiem sportowym, pojedynek jest bardziej w stylu Cervantesa, niż Supermana.
Dlatego chyba Twoja ingerencja Przechodniu, pójdzie na marne.
17 września 14:12, przez Jacek
Zawsze widmowość wroga jest bardziej niebezpieczna, niż negocjacje. Dlatego wszystko, co się teraz dzieje, jest na poziomie komunikacji, która, mimo precyzji, jest niemożliwa. Następny etap to tylko już unicestwienie i likwidacja. Ale ponieważ widma nie da się zlikwidować, likwidowane jest dobro. Dlatego Holokaust nie rożni się od kumpli.
17 września 14:17, przez Ewa
No, Jacku, nie przesadzaj.
Chociaż, Piotr Rawicz w tym wywiadzie z francuską dziennikarką, dołączonym przez wydawcę do powieści powiedział coś podobnego:, że to wszystko, co się wydarzyło, jest normalne i tak po prostu jest.
17 września 16:50, przez Przechodzień
No właśnie, byłem gotów przetłumaczyć za pomocą translatora języka francuskiego, ale jotpeg chyba celowo tak mały, że nie da się przeczytać. Niby strona miłośników Gombra, a jakby pomagał Giertych ją robić. I już nikt nigdy tego nie zrobi.
Na kumplach chyba nikt dr Kinbote już nie poprze, wygląda że hodowla tajniaka jest tam celowa, choć cel bliżej nieokreśłony, jeśli na zasadzie błazna to mało śmieszny. A sam tajniak zupełnie niezatapialny, krokodylowa skóra, wszystko przetrzyma.
Ale i Kaczka zaczyna bredzić.
18 września 02:05, przez Ewa
Jaśniejsza młodzież polska, jak czytam w Nieszufladzie przy wątku o rujnacji antykwariatu warszawskiego, czyta teraz zupełnie inne starocie. Tego konsekwencje już niedługo opiszę recenzując najnowszą książkę Jacka Dehnela ”Rynek w Smyrnie”.
A prototypów literackich tajnej jest mnóstwo w literaturze. Zaludniają gęsto powieść Piotra Rawicza. Rozpoznanie, przyzwolenie grupy zawsze jest po części przypadkowe, a po części nie. .
18 września 02:07, przez Jacek
„Hodowla przyjemniaczków” jest czymś odwrotnym u Witkacego. Ale proces ten sam.
Witam,
Zdaję sobie sprawę, iż nieco po czasie piszę swój post, ale poszukuję właśnie wszelkich komentarzy, opinii i informacji na temat KRWI NIEBA w związku z moją pracą magisterską; chciałam się dowiedzieć zatem, skąd są zaczerpnięte cytaty umieszczone w powyższym artykule. Z góry dziękuję za odpowiedź
Pozdrawiam
Faktycznie, nie podpisałam, ale miałam nadzieję, że jest czytelne, kiedy piszę o jakiejś książce i potem kursywa i cudzysłów, znaczy, że z niej. Ale wielkie dzięki za uwagę, już edytuję.
Dwa cytaty pochodzą z rozdziału zatytułowanego „Profesja”.