Zastanawiając się dzisiaj, kto jest czytelnikiem drugiej powieści dwudziestotrzyletniej pisarki Doroty Masłowskiej, można snuć wiele domysłów. Z pewnością tym czytelnikiem nie jest, uświetniający jej tegoroczne wyróżnienie – Salman Rushdi. Wszyscy zgodnie doszli do wniosku, że wartość książki tkwi w języku i tekst jest niezrozumiały dla innych nacji. Nie jest też, zdawałoby się pokrewne brzmieniowo hip-hopowym muzykom.
Nasze osiedle to zapewne jedno z większych zagłębi twórców tego gatunku i książka Doroty Masłowskiej od roku nie wypożyczana stoi w bibliotece. Bowiem ich teksty są dzięki autentycznemu przeżyciu i towarzyszącemu twórczości bólowi oraz jedności gatunkowej, o wiele wartościowsze.
Pozostają jedynie środowiska polskich intelektualistów, którzy z racji wieku i piastowanych funkcji społecznych, potrzebują odświeżenia języka w plugastwie dozwolonym i namaszczonym.
Wątpię jednak by, mimo jałowości akademickiej przestrzeni słownej, potrawa „Pawia królowej” smakowała jak zakazany owoc, lub brakujące witaminy.
Język utworu, nad którym cmoka się teraz z zachwytem, melanż niewyszukanej skatologii, połączony z liźnięciem zaledwie na studiach terminów filozoficznych, daje niestrawną papkę bełkotu – ani naukowego, ani obyczajowego.
Josif Brodski zaklinał w przedśmiertnych wykładach studentów – przyszłych pisarzy – by dobra języka strzegli jak oka w głowie. Jak już nie stać ich na czytanie wyrafinowanej poezji ubiegłych wieków – a cenne zdobycze ich nadludzkich wysiłków- niejednokrotnie płacone ofiarą z życia i zdrowia – niech chociaż wertują słowniki. Słowa bowiem też ulegają zapomnieniu, korozji i entropii.
Słownictwo książki Doroty Masłowskiej słusznie nie musi figurować w żadnym szanującym się słowniku i nie wymaga pielęgnacji.
Podobnie histerycznie przed wojną reagował Stefan Żeromski na nadeszłe, z właśnie powstałego ZSRR – futurystyczne nowinki, samowolnie niszczące lata artystycznej opieki największych polskich pisarzy.
Stefan Żeromski jednak nie przewidział, że Swawolny Dyzio nie tylko chwyci za pióro, ale i go już nie wypuści. A zdrowy rozsadek, mający jednak poskramiać kierunki aktywności dziecięcej zostanie utracony.
Ale to w końcu w konsekwencji dorośli robią z dzieci dorosłych.