Na blogu „historia moich niedoli” http://www.historiamoichniedoli.pl/, doktora filozofii Marka Trojanowskiego 1 kwietnia 2011 roku umieszczono klepsydrę donoszącą o tragicznej śmierci właściciela bloga. Można było poczytać to jako notkę primaaprilisową, ale utrzymuje się już kilka kwietniowych dni. Ponieważ nigdzie w gazetach zielonogórskich, ani w Sieci, nie ma wzmianki o tym, by młody człowiek, znany publicznie w mediach z ciągnącego się latami procesu z UZ, z uczelnią macierzystą, której był absolwentem i pracownikiem, zmarł, ani też na blogu nie żegna go liczna rodzina, o której niejednokrotnie w notkach blogowych opowiadał, ani też nie pojawiają się kondolencje umieszczone w komentarzach, których obecność mogłyby być również wyrazem szacunku dla tych, którzy zechcieli się wpisać, którzy się tym zmartwili się i przerazili, można przyjąć to działanie, jako artystyczny gest blogowego odejścia.
Oczywiście dla mnie, której jedyny brat zginął tragicznie w Himalajach w wieku trzydziestu czterech lat, każdy blef Marka Trojanowskiego jest najbardziej pożądany, bo wiem, czym jest prawdziwa tragedia dla jego bliskich, dla matki, dla rodzeństwa, żony, syna, cierpienie, które rodzina nosi do końca życia.
Natomiast ogłaszanie własnej śmieci i przyglądanie się jej żyjąc, było znane jako performance przez artystów i niejednokrotnie stosowane. Klepsydry w Sanoku wywieszał w liceum Tomasz Beksiński, sfingował ją Zbigniew Sajnóg w sekcie „Niebo” (z artystów zagranicznych np. Mark Twain).
Dlatego optymistycznie nie przyjmując do wiadomości najgorszego, skupię się na śmierci bloga Marka Trojanowskiego, bo, jak rozumiem, przestaje on tym sposobem z dniem 1 kwietnia 2011 roku istnieć.
Blog Marka Trojanowskiego przyporządkowany jest w Sieci blogom brukowym i tabloidom, co można bardzo łatwo zrobić, biorąc pod uwagę pośledni i ubogi stan literackiej Sieci i sposoby zwalczania każdego wkładu w jej ożywienie, a przynajmniej sprawienie, że wynurzenia polskich literackich internautów dało się czytać. Otóż czytać się nie da dzisiaj większości blogów i portali o tematyce literackiej i dawało się czytać jedynie blog Marka Trojanowskiego. Wszelkie ożywcze teksty – jak ostatnio chociażby linkowane przez Tajną na Liternet pl. i nieszufladzie pl. felietony Przemysława Witkowskiego z witryny KP skwitowane zostały albo że to „bicie piany” Jarosław Trześniewski), „albo powtarzanie tego, co już inni frustraci napisali/powiedzieli” (Magda Gałkowska), „nic interesującego dla siebie nie znalazłem”; „mega nuda”(Kuba Sajkowski). Niestety, niczego też nigdy interesującego nie wyczytałam w tych lekceważących dzisiaj głosów wyższości poetów wszystkowiedzących lepiej od tych głosów sprzeciwu, pojawiających się w Sieci i jak rzadkie kwiaty pod ochroną trzeba zgnieść swoim brudnym, sieciowym butem. Ciekawe, dlaczego chodzi o to, by ta pustynia, jaką jest literacka Sieć dzisiaj, zupełnie niewykorzystana, jako wspaniałe, najnowsze medium, o jakiego możliwościach nikomu z artystów wieków wcześniejszych się nie śniło, zniszczyć i strywializować. Magda Gałkowska zaliczyła mój blog do „folkloru”, widocznie moje wysiłki intelektualne są dla niej są niczym w porównaniu do blogowych własnych. Wiele tematów, jakie poruszam na moim blogu są wyśmiewane. Na portalu rynsztok przeczytałam, że nie interesują ich „pierdy” francuskich intelektualistów. Na nieszufladzie trwa zabawa w przestawianie sylab w nazwiskach. Na Trumlu bez zmian, trwa licealny flirt towarzyski. Na liternet pl. zdziecinnienie, apoteoza kiczu i permanentny brak smaku.
Oczywiście, jeśli weźmiemy pod uwagę, że życie literackie jest gdzie indziej, że polska literacka Sieć służy jedynie do spędzania czasu, jak spędzanie płodu każdej ożywczej myśli, to z pewnością spełnia takie zadanie. Nie mnie troskać się o Sieć, bo i tak, wbrew trosce poetki Mirki Szychowiak będę tu sobie na moim blogu pisać i pisać po swojemu, bez względu na ofiarowywaną mi pomoc ze strony chociażby poetki Mirki Szychowiak. Jednak bardzo mi żal, że opozycyjny blog Marka Trojanowskiego zamilkł i że nie mam już co czytać w Sieci.
Bo prawdziwy artysta zawsze był przeciw i tej niewdzięcznej roli dzisiaj nikt nie chce podjąć, tego niewdzięcznego losu artysty, który musi się sprzeciwiać światu, by świat ocalać. A literat robi to tym, co posiada, a nie posiada tak wielu instrumentów, jak muzyk, czy jak artysta sztuk wizualnych, który ma jeszcze inne narzędzia. Literat ma tylko słowa, które magicznie przestawia tak, by wywołać pożądany efekt, niewielu ten trud wychodzi, dlatego śmierć ważnych blogów w Sieci jest taka smutna.
Faktycznie, przeczesałem cały net i nie znalazłem ani słowa o tym przecież tragicznym całkiem po ludzku wydarzeniu. Masz Ewo do czynienia nie tylko ze skretyniałymi ignorantami portalowymi, ale na dodatek zupełnie nieludzką sforą internautów, którzy jak psy nie interesują się leżącymi obok zwłokami członka swojego stada.
Przynajmniej nie będziesz już oskarżana o to, że małpujesz, zrzynasz i nieudolnie powielasz blog, o którym wprawdzie źle się brać internetowa wyraża, ale kudy Tobie do Doktora.
Znowu więc wkleję słynne słowa intelektualistki sieciowej, poetki Magdy Gałkowskiej, bo nie dość ich przypominania:
problem Pani Ewy polega na tym (jak mniemam), że chciałaby, aby Jej głos w sprawie poezji był WAŻNY
niestety metodą, jaką sobie obrała jest pokrzykiwanie a la przekupka na targu, trudno to traktować poważnie
odnoszę wrażenie, iż chce być bardziej trojanowska niż sam Trojanowski, a fałsz tego co robi polega na tym, że Trojanowski nie ukrywa, że głównie chce dopierdolić, a Pani Bienczycka zakłada maseczkę krytyka
niektórzy dają się nabrać, większość – nie
no i niestety nie pomagają Jej rycerze popisujący się całkowitą nieznajomością sztuki fechtunku
mnie najbardziej śmieszy zacietrzewienie Pani Bieńczyckiej i świty
to zacietrzewienie powoduje, że Pani Ewa jest nieuwazna, pisze o sprawach, o których ma mgliste pojęcie, gdybyz tylko pisała – pół biedy, ale Ona rości sobie prawo do wydawania sądów – to już gorzej 🙂
[Magda Gałkowska Liternet pl.03 lutego 2011, 00:47:40]
Utrzymajmy Rysiu ten wątek w tonacji minorowej, bo wygląda na to, że w tej rzekomej „opozycji” to teraz mogę się rozpychać i oddychać całą piersią, bo jestem już kompletnie sama. Też nic nie znalazłam, dlatego napisałam. Wolałabym, by napisał to ktoś inny, a ja bym tylko przeczytała. Może jednak wkrótce nastąpi jakieś Zmartwychwstanie, może odbędzie się to w Wielkanoc, bo doktor Marek Trojanowski uwielbia wątki chrześcijańskie w swojej twórczości performerskiej. Oby to nie było tak jak w tym opowiadaniu Antoniego Słonimskiego, że sztukmistrz się zakopywał do ziemi i ktoś zauważył wystającą rurkę i ją wdeptał definitywnie w ziemię, obwieszczając wszystkim, że to był oszust. Zabawy ze śmiercią są o tyle niebezpieczne, że Śmierć traktuje się jako definitywny koniec, a nie jako przemianę. Bo trupy nie rozumieją cyklu przemiany i nowych etapów życia.
A Pani Gałkowska mnie nie czyta, raczej nikt z Poznania mnie nie czyta, nie mam pojęcia, skąd brała takie arbitralne sądy o moim pisaniu. Czytają mnie tylko ci, którzy wyszukają mnie przez Google, zupełnie nieznani, nie udzielający się w Sieci literackiej ludzie. Dostaję dużo maili.
Dałem się nabrać, wpisałem kondolencje do komentarzy, ale nie ukazały się, nie wiem dlaczego. Nie obchodziłem nigdy prima aprilis, ale o ile wiem dowcip z tego gatunku ma drugą odsłonę – demaskacyjną. Udający martwego nieoczekiwanie zmartwychwstaje, ku przerażeniu obecnych i triumfalnie obwieszcza jaki to wszystkich nabrał. Tu nic takiego nie nastąpiło, ale to w końcu sieć i być może tu czas biegnie innym rytmem.
Mark Twain był ciekaw swego własnego pogrzebu i to sfingował, Beksiński miał obsesję śmierci, ponad naturalny popęd śmierci i naprawdę nieustannie przymierzał się do niej. W jakim celu zrobił to Trojanowski? Aby poczytać kondolencje tych co się dali nabrać?
Oby to była mistyfikacja, Marku. Pal sześć dlaczego. W dzisiejszych czasach podobno nie da się nie mieć kilku tożsamości. Być może, chodzi o transformację w inną tożsamość.
Jesteśmy ludźmi starej daty, pokolenie Trojanowskiego to pokolenie gier komputerowych, gdzie każdy miał jeszcze jakieś życie kolejne.
Ale ja bardzo przeżywam. Po śmierci Mirosława Nahacza nie mogłam dojść do siebie, miałam wyrzuty sumienia, bo nie najlepiej na blogu o nim pisałam. Tym razem nie mam wyrzutów sumienia, ale bardzo bym była wdzięczna za wiadomość, że Marek żyje i ma się dobrze (pisał, że nigdy nie choruje na depresję).
Ewo !Z wielkim ubolewaniem przyjąłem wiadomość o zakończeniu blogowej misji dr Marka Trojanowskiego… Mam jednak nadzieję że pogłoski o śmierci bloga są przesadzone i Marek Trojanowski będzie po jakimś czasie epatował Sieć przez duże S.
Jednakoż z niejakim zdziwieniem dowiaduję się , że należę do owych wszechwiedzących i pyszniących się poetów :(„bicie piany” Jarosław Trześniewski) i że :”Niestety, niczego też nigdy interesującego nie wyczytałam w tych lekceważących dzisiaj głosów wyższości poetów wszystkowiedzących lepiej od tych głosów sprzeciwu, pojawiających się w Sieci i jak rzadkie kwiaty pod ochroną trzeba zgnieść swoim brudnym, sieciowym butem.”
To,że oceniłem felieton Przemysława Witkowskiego jako kolejne “bicie piany” ,nie było podyktowane pychą ani wszechwiedzą. Stwierdziłem tylko smutny fakt i nic więcej.
Pozdrawiam serdecznie:)
To właśnie tak napisałam, jak powiedziałeś, Jarku. Niestety, trzeba bić pianę, nie ma innego wyjścia.
Śmierć Boga Fryderyk Nietzsche ogłosił sto lat temu, a jednak nie jest to nadal wcale takie pewne. Dlatego notkę o blogu Marka Trojanowskiego napisałam w trybie przypuszczającym.
Zapraszam Jarku w czwartek na bicie piany, będzie o Januszu Wałku. Znowu nie wiadomo, kim dzisiaj jest Pan Wałek, bo w Sieci dużo Wałków i nie wiadomo, który z nich jest poetą. Również serdecznie pozdrawiam.
Złego diabeł nie bierze 🙂 Pewnie p. Marek chciał popatrzeć zza winkla na reakcje swoich sympatyków i tych, których wiadomość specjalnie nie obejdzie ( zakładając że ktokolwiek uwierzy ). Każdy by chciał zobaczyć swój pogrzeb. Z drugiej strony żart mało smaczny, ale autor na pewno jest z siebie dumny. Spodziewałbym się większej błyskotliwości, ale co mnie to…
Zgoda, jeśli chodzi o poziom literatury w Sieci. Po tak dużym państwie, bądź co bądź wykształconym społeczeństwie chciałoby się więcej i lepszego od tego co jest. Jest mizernie. Sieć jest w ogóle brudna, tandetna do szpiku i śmieciowa i żal. Ta internetowa tendencja do uwydatniania tego co niedobre rozrasta się jak grzyb na suficie. Dobrego nie omija.
Generalnie, kultura jest trudna w odbiorze i wymaga chwili skupienia i refleksji, co do prostych nie należy zważywszy, że tylko jedno kliknięcie dzieli od golizny każdej maści, durnych obrazków, czy wiadomości sportowych to już całkiem dla napisanego kaplica. Internet to złe medium i lepiej nie oczekiwać zbyt wiele. Lepiej się skupić na gołych dupach, a literatury szukać gdzie indziej. W innym przypadku można się nawet zafascynować poezją cybernetyczną, a to dopiero byłby niefart.
Nieprzyjemne jest jednak, to o czym wspominasz, o tym że, jak już jakiś kwiatek marny, bo marny, ale kwiatek wylezie z tych rozpanoszonych odpadów, to każdy zaczyna psioczyć i opluwać i stroić głupie miny, co by pokazać, że co to mu kurwa będą Amerykę odkrywać, sam najlepiej o co cho wie. Ogrodzenie z monitora wzmaga złe instynkty, a długie siedzenie na dupie przed onym źle wpływa na krążenie i samopoczucie samo w sobie to i pospolita głupota się wzmaga.
W każdym razie nie ma co się smucić. Są ważniejsze sprawy, chociażby sex, drugs, and rock&roll 🙂
pozdrawiam serdecznie
dj
Nie, nie Dobrosławie, to nie jest w kategorii żartu, to są wszystko ważne sprawy. Popatrzyłam na portal Liternet pl. kim jesteś (zaraz poczytam Twój blog) i ze zdjęcia wynika, że jesteś z pokoleń starszych. Że możesz pamiętać starsze czasy cenzury. Internet jest teraz wielką możliwością właśnie dla ruchów alternatywnych, a najlepiej, jakby cała literatura była alternatywna, bo artysta sprzeciwia się zawsze, każdym czasom, każdym systemom i każdej panującej w sztuce zmartwiałej konwencji. Nie dla zaistnienia przecież, nie dla poklasku, nie dla pieniędzy, ale musi to robić tak, jak ptaki muszą latać i oglądać świat z większej perspektywy. Blog Marka Trojanowskiego to robił, cokolwiek mu zarzucisz, to jednak odważnie stawiał opór i był przeciwny, budził i burzył samozadowolenie.
Skoro nikt o tym nie chce szczegółowo pisać, bo jak napisałam w notce, najmniejsze słowa krytyki ze strony poetów, którzy pozyskali publiczny aplauz (Witkowski nagrodę Berezina) i nie można ich przyporządkować do kategorii niedojdów i zawistników, są postrzegane jako „bicie piany” i „nudę frustratów” – a jaka jest literacka Sieć to każdy widzi – przypomnę tekst Barańczaka sprzed pół wieku, jako dowód na to, że w Polsce dzisiejszej nic nie zostało przełamane, przezwyciężone i że pokolenia poetów działające w Internecie nie potrafi tego cudownego medium wykorzystać twórczo, przeciwnie, dąży do tego tylko, by utrwalić wygodne i niszczące polską kulturę przyzwyczajenia swoich rodziców i dziadków. Widać, dana wolność niewolnikom tylko ciąży: i najlepiej ją zniszczyć niszcząc lekceważeniem właśnie takie głosy, jak blog Trojanowskiego:
„(…) Pokolenie wstępujące w literaturę około roku 1960 to „dzieci okresu stabilizacji społecznej, a więc i tolerancji duchowej”; „myślenie o świecie w kategoriach opozycji” jest im całkowicie obce.
Nie tylko jednak owe nurtujące społeczeństwo tendencje duchowe stanowią genetyczne tło, na którym należałoby umieścić obraz młodej poezji. Jej twórcy wkraczają przecież nie tylko w szeroko pojęty świat społeczny, ale i w węższy światek literacki. Między jednym a drugim istnieje wszakże ścisła odpowiedniość: co w życiu społecznym jest stabilizacją, w życiu literackim objawia się jako — łatwizna.
Piekło Łatwizny. Jałowe i nudne piekło. W przeciwieństwie do wszystkich tych poetów ubiegłych wieków, ubiegłych dziesięcioleci jeszcze, którzy sens swojego życia i swojej twórczości widzieli w borykaniu się z trudnościami, w przezwyciężaniu oporów stawianych poezji bezustannie przez świat, język, ludzką świadomość, którzy w tej — prawda, że bolesnej i nierównej — walce odnajdywali autentyczność i wielkość swojej egzystencji — w przeciwieństwie do nich wszystkich młody poeta lat sześćdziesiątych już w chwili swych literackich narodzin zostaje osaczony tysiącem ułatwień. Mam nadzieję, że będę dobrze zrozumiany, że nikt nie. odczyta w tych słowach domagania się administracyjnych utrudnień, skrępowań czy zakazów. Niczego podobnego nie mam na myśli: mówię nie o zespole tych ułatwień, bez których zamarłoby społeczne bytowanie każdej literatury i których istnienie jest rzeczą tyle konieczną, co naturalną; mówię natomiast o tych wszystkich ułatwieniach, które działają w imię wszelkiego interesu z wyjątkiem właściwie pojętego interesu literatury i społeczeństwa — i które w efekcie ułatwiają tylko publikacje, utrudniając lub wręcz uniemożliwiając tworzenie dobrej poezji, otwierają drogę do iluzorycznych sukcesów, zamykając inną: do wartości rzeczywistych. Jest tylko złudzeniem żywiony przez niektórych pogląd, że niewidoczny nacisk tego rodzaju ułatwień nie odbije się na kształcie samej poezji: że ten czy inny autor potrafi się w owych pozornie szerokich ramach zmieścić, w niczym swojej twórczości nie krzywdząc i nie uszczuplając. W istocie bowiem wychodzą z tej sytuacji obronną ręką jedynie ci, którzy znajdą dość siły, aby się od niej odciąć: postawa outsidera staje się nieraz jedyną możliwością zachowania szacunku dla samego siebie.
Spróbujmy postawić się przez chwilę w sytuacji młodego człowieka, który od niedawna pisze, a już, porównując swoje utwory z wierszami drukowanymi w czasopismach i tomikach, stwierdza, że jego próby są wcale nie gorsze: że odpowiadają pewnej przeciętnej. Już z tą chwilą, zanim jeszcze pośle swoje wiersze na ten czy inny konkurs lub do tej czy innej redakcji, młody poeta wstępuje w pierwszy krąg Piekła Łatwizny. Już w jego psychice, ukształtowanej przecież przynajmniej w części przez będące społeczną własnością przekonania, wytworzył się system kryteriów, który nad zasadę ponadprzeciętności przekłada przeciętność, nad możliwie wysoki stopień oryginalności i niepowtarzalności — naśladownictwo i upodobnienie: wiersz nie dlatego wydaje się zdatny do publikacji, że wnosi cokolwiek nowego w zastaną sytuację literacką, ale właśnie dlatego, że całkowicie się w nią wtapia, że nie tylko nie denerwuje i nie drażni innością, ale wydatnie przyczynia się do błogiego poczucia beztroski i braku kłopotów.(…)”
[Stanisław Barańczak „NIEUFNI I ZADUFANI”(1971)]
Ja również twierdzę, że blog p. Trojanowskiego jest miejscem wartościowym. Skutecznie obnaża niekoniecznie urodziwe ciało współczesnej wierszem spowitej mizerii. To ważne i oczywiście potrzebne. Nie sądzę żeby przerwał działalność, bo zauroczenie samym sobą i manieryczna błyskotliwość tego typu wymaga dostarczania sobie regularnego poklasku, czy też gromów i złorzeczeń, co w rezultacie nie ma większego znaczenia. Ważne że jest.
Generalnie, ważne żeby zarówno autorzy, jak i czytelnicy oraz krytycy mieli dystans i świeże spojrzenie na tworzywo. P. Trojanowski te przymioty w moim odczuciu posiada.
A sam Internet i “nowe czasy”. No cóż. Czasy się zmieniają, ale ludzie już niekoniecznie. Moim skromnym zdaniem, poza tym, że Sieć faktycznie oferuje świetne możliwości, jest jednak polem skazanym na kulturalny nieurodzaj.
PS. Cenzury nie pamiętam. Jestem dosyć młody, wbrew zdjęciu na Liternet.pl . Po prostu mi się spodobało. 🙂
Widzisz, już tutaj mamy różne poglądy. Dałeś na Liternet. pl fotkę „bo Ci się spodobała”. A dla takiego czytelnika jak ja, ważne jest, bym wiedziała, kogo czytam, z jakim pokoleniem rozmawiam, z jaką płcią. To samo na Twoim blogu. Te ociekające seksem notki w połączeniu z fotą z liternetu są geriatryczne i ja nic nie poradzę, że w mózgu mam takie właśnie pomieszanie, bo przecież jakbym chciała szukać tego typu ekscytacji, to nie potrzebne są miejsca literackie. Podobnie z portalem Nieszuflada Poetica. Miałam nadzieję, że to taka kontra dla starej nieszuflady pl. i bardzo chciałam tam być. Ale ja do dzisiaj – minęło już kilka miesięcy – nie wiem, o co tam chodzi. Podobnie z rynsztokiem. Jakaś sekta, ludzie piszą pod różnymi nickami, porozumiewają się sobie wiadomym szyfrem. Cały czas jakieś konspiracje. U Marka Trojanowskiego nie podobało mi się, że zmieniał treść cudzych komentarzy, że był nielojalny wobec tych, którzy zostawili tam komentarze, że tracił wypracowaną w trudzie wiarygodność. Pisać na czyimś blogu to przecież praca i jeśli obie strony spotykają się w tym komunikacyjnym trudzie, to powinni to sobie szanować, że mogą.
W Sieci robi się konspirację dla konspiracji, a przecież konspiracja to kosztowna ostateczność, a nie zabawa. To strasznie duża strata energii, kiedy jest tak dużo do powiedzenia, do ustalenia, robi się uniki, nie mówi się wprost. W zamian wstawia się bezpodstawne chwalenie wzajemne. Wiem, bo w prywatnych listach mnie podjudzają i szczują, bym pisała o kimś niedobrze, a sami te same utwory chwalą publicznie. Ja bym się spaliła ze wstydu, jakby mnie przyłapano na takiej dwulicowości, a okazuje się, że to jest pożądana norma w Sieci literackiej.
W dalszym ciągu nie wiem Dobrosławie, do jakiego pokolenia przynależysz – czy jest to starzejące się już pokolenie Marka Trojanowskiego, czy najnowsze roczników, 90 – bo to jest ważne. Ludzie wzrastający w latach stanu wojennego są wyjątkowo zdeprawowani i nic z tym nie robią. Musi wrócić godność, poczucie odpowiedzialności za słowo i większe staranie o oszczędzanie energii. Życie twórcze jest bardzo krótkie i po co je w tak bezsensowny sposób marnować.
W latach trzydziestych w ZSRR pisarz musiał realizować hasło „pisarze do kołchozów!”.Musiał organizować masówki, zbierać pieniądze na zakup traktorów, niszczyć chłopów indywidualnych i wcielać ich do kołchozów, robić gazetki propagandowe, redagować gazetkę kołchozową, popularyzować kołchoz radiem, kinem objazdowym itp. I myślę, że w tej chwili w literackiej polskiej Sieci jest taki kołchoz, bo i Związek Literatów Polskich nauczył się już obsługi Internetu i wszystkie oficjalne placówki kulturalne mają w Sieci swoje wtyczki. Więc niech oni się ukrywają, knowają, bo Sieć jest samorodnie opozycyjna, indywidualistyczna i naprawdę wolna. Nie pozwólmy jej anektować, oddawać pola przez własną głupotę. Nie pomagajmy w robieniu z niej kołchozu.
Mam 26 lat 🙂
Rozumiem Twoje rozterki, ale taka właśnie jest specyfika Sieci. Co z tego, że jest to medium otwarte, płynne, powszechne i wolne skoro ta wolność wyzwala złe emocje i kod zrozumiały najczęściej tylko dla nadawcy, a cała kultura netowa jest tego wynikiem. Pod pozorem nowości, świeżości, fałszywej oryginalności tworzy się materiał bez wartości dla odbiorcy( czego sam jestem dobrym przykładem). Oczywiście istnieją wyjątki, potwierdzające regułę. Nadawanie nowych nazw przejawom braku staranności i kreacji tylko obraz zaciemnia, ale nie daje podstaw do zaufania.
Jakie złe emocje? Co to za gnostyckie teorie! Sieć robią ludzie i tylko ludzie. Od nich zależy, jaka będzie Sieć. Każde medium się rafinuje i sublimuje. Chodzi tylko o to, by ten proces się rozpoczął.
Relacje międzyludzkie są odwieczne. Rozmowa dwojga ludzi ciekawych siebie i ciekawych tego, o czym rozmawiają, daje niejednokrotnie nieprzewidywalne dla nich, wspaniałe efekty. Nigdy by wielu rzeczy nie wyartykułowali, gdyby nie ich wzajemna inspiracja. Na tym polegały listy między pisarzami, niejednokrotnie arcydzieła literackie. W tej chwili mam wielki strach przed wpisywaniem się gdziekolwiek poza moim blogiem, bo niejednokrotnie wpisywałam się i byłam zupełnie ignorowana, albo rozmowa wielkopańsko toczyła się, mnie nie zauważając. Czasami też na moim blogu ktoś coś wpisze i już się nie odezwie, a mój trud odpowiadania zostaje zmarnowany. To są tylko przykłady, a nie skargi i przykładem były teksty na Twoim blogu. Nie oceniłam ich, zawsze czytam z wielkim zainteresowaniem teksty na blogach oparte na opisach własnych przeżyć i Twój też mnie nie zawiódł.
Złe emocje wynikają z obecności monitora pomiędzy nadawcą komunikatu i jego odbiorcą. Ludzie tworzą Sieć, ale brak czynnika bezpośredniego kontaktu pozwala na pokazywanie fałszywej wersji siebie. Dlatego uważam że Sieć jest śmietnikiem, to tylko iluzja bez życia. I mówię to jako doświadczony weteran różnej maści for, czatów i serwisów społecznościowych o śladowych podstawach teoretycznych. Pomimo wielu inspiracji ubolewam permanentnie nad faktem uczestnictwa w życiu społecznym w większej mierze opartym na nieprawdziwych, wirtualnych relacjach. Ale być może jestem w tym odosobniony i mam jedynie fiksację.
A co do 2099.pl, to tylko zabawa, będąca wynikiem nudnej pracy. Fantazjuję, ale bez żadnego celu.
Fantazjujesz na 2099.pl? A, to nie wiedziałam. Jestem jak dziecko dla którego każda baśń jest najbardziej rzeczywistą rzeczywistością, nawet, jak naukowo jest to niemożliwe. Gdyby czytelnik nie wierzył w to, co czyta, nie byłoby sensu czytać. Literatura ma uwodzić i mają to robić teksty sieciowe. Monitor tu nie ma nic do rzeczy. To tak, jakbyś powiedział, że teorie naukowe Stephena Hawkinga są nieważne, bo powstały dzięki komputerowi.
Sieć jest zatomizowana wskutek byłego systemu totalitarnego, nikt nikomu nie ufa, nie wierzy, nie otwiera się, systemu, gdzie urodzili się rodzice dzisiejszych literatów i oni sami. Nie znają innej rzeczywistości, bo tu wszyscy donosili, nikt w rodzinnym domu nawet nie mówił co myśli, a najczęściej nikt nic nie mówił, bo oglądał telewizor. Sieć dzisiejsza to nowe światy, nowe horyzonty i nowe życie. Nic samo się nie zrobi. W kółko pisanie o świniach, psach i kotach, przyklejanie dowcipów prasowych – jak teraz dzieje się na Facebooku – to tylko zaprzepaszczanie szansy na rozwój i samorealizację.
Mam trochę wrażenie, że rozmawiamy o różnych rzeczach. 🙂
Stoję na stanowisku, że wirtualne relacje koleżeńskie, czy też autor-czytelnik są bardzo spłycone i powierzchowne, głównie dzięki specyfice Sieci i pozornych jej zaletach. Internetowa komunikacja zdominowana jest przez ludzi młodych, system totalitarny poznając tylko pośrednio obserwując zachowanie swoich rodziców. Nie jestem ekspertem, nie prowadziłem na ten temat badań, ale w moim odczuciu nie chodzi o brak zaufania, ale zwykły konformizm polegający na trywializowaniu i banalizowaniu.
Ogrodzenie z monitora dodaje animuszu. Dzięki niemu każdy jest wybitnym poetą, pewnym siebie krytykiem, selekcjonerem polskiej kadry, a nawet przystojnym, wysokim brunetem. Nikt nie jest sobą.
Według mnie nie można zwalać na urządzenia techniczne typu komputer. Nawet jak by się posadziło na przeciw te same osoby twarzą w twarz, nic by się nie odbyło. Obserwuję to na Facebooku. Taka sama jest jakość dyskusji, jak na portalach i na blogach. Całe szczęście Facebook jest przestrzenią bardziej pilnowaną i technicznie mistyfikacja, wielość wcieleń, jej psucie, jest utrudnione. Dzisiaj dostałam na Facebooku obszerne tekstowo (po angielsku) zaproszenie do dyskusji o filmie dokumentalnym (podano namiar do ściągnięcia) w profilu fana Simon Weil. I te tendencje internautów całego świata, idea łączenia myśli – a nie strachu przed społeczną samotnością – jest tam bardzo wyraźna.
Właśnie chodzi o to, by to naprawiać. Nie da się tworzyć, szczególnie liryki bez wejścia w siebie i dowiedzenia się kim się jest. Są różne teorie sztuki, ja taką wyznaję. Według mnie się nie da. Moderniści postulowali, że da się tylko dzięki poznaniu całej kultury. Postmoderniści zauważyli, że ten gmach na nas stojący jest zbyt ogromny, by mógł go artysta dzisiejszy unieść i stwierdzili, że może sztuka zaczynać się od nich. To wszystko w tym tyglu sieciowym powinno znaleźć odpowiedź. Ale jeśli – a ja do takich należę – następuje z buta od razu wyszydzenie moich dociekań, wytykanie mi nieporadności językowych, to przecież zaprzepaszcza się każde zbliżenie. A rozmawia sie przecież nie z postawami, kierunkami, opcjami artystycznymi, ale z poszczególnymi ludźmi i to na płaszczyźnie duchowej, czyli takiej łączącej od zawsze zabezpieczającej człowieka sferze. Nie mówię o jajach, o podrywie, bo do tego są kontakty realne. Nie wyobrażam sobie randki wirtualnej. Natomiast faktem jest, że emocjonalnie związuję się bardzo i nie wiem, dlaczego. To jest sieciowa nowość i działa właśnie na korzyść. To wyobrażenie, że mam do czynienia z pięknym brunetem, jest danym dobrem netowym. Raz tylko, jak napisałam Remigiuszowi Grzeli, że jest przystojnym brunetem oficjalnie na blogu i że to nie służy jego dokonaniom pisarskim, to mnie w mailu prywatnym zbeształ strasznie. Ale to pewnie tylko dlatego, że faktycznie jest przystojnym brunetem i w Sieci i w Realu.
Więc te dwa światy – realny i wyobrażeniowy nie kolidują, wręcz się wzmacniają i pomagają sprawie.
Myślę Hortensjo, że na polskim facebooku działa jednak bardziej mechanizm promocji, marketingu, a nie komunikacji międzyludzkiej. Myślę, że jednak „nie pogadasz”. I tam – ponieważ można wybrać sławnych i znaczących ludzi, a nie, jak na portalach literackich jesteś skazana na przypadek, że akurat oni się odezwą – działa mechanizm jeszcze jeden, sprzed reżimu totalitarnego, czyli kołtuństwo międzywojenne. O tym pisał Gombrowicz jeszcze przed wyjazdem do Argentyny w felietonach prasowych. To ciągłe zwracanie uwagi na niższość i wyższość. To wynoszenie się nad Drugiego, dawanie sygnałów, że rozmawiasz z kimś znaczącym, stojącym w hierarchii społecznej wyżej. W takiej atmosferze wszelki kontakt jest udaremniony, przeradza się w audiencje u króla. Protekcjonalność, to specyfika czysto polska. Więc nawiązuj czym prędzej na facebooku z fanem Simone Weil, bo będziesz wkrótce kompletnie tam sama. Sieć, medium wirtualne i nieistniejące realnie jest właśnie duchowe. A tylko ubodzy duchem dostaną się do Królestwa Niebieskiego, jak mawiał Jezus.
Obdzwoniłam wiele miejsc i poprosiłam znajomych mieszkających w Zielonej Górze i w okolicy Markowego miasteczka, by także podzwonili w sprawie, o której Pani pisze – nikomu nic nie wiadomo o śmierci Marka – jest w środowisku akademickim znany – ta śmierć nie uszłaby z pewnością uwadze. Przyznam, że nekrolog wzbudził moje wątpliwości natychmiast. Treści w nim mało konkretne.
Pani Ewo – Nigdy Pani nie proponowałam żadnej pomocy, zwłaszcza jeśli chodzi o blog czy sprawy sieciowe. Z kilku powodów: Pani nie chce takiej pomocy, nie potrzebuje przecież, poza tym – nie byłabym w stanie Pani pomóc.
pozdrawiam
Wielkie dzięki, Pani Mirko za wieści. Nikogo nie mam w Zielonej Górze, nie mam do kogo dzwonić i tylko przeczesywałam kroniki policyjne w gazetach zielonogórskich. Natomiast zaobserwowałam, że to IP, które wyświetlało się na kumplach i na portalu niedoczytania przy nazwisku marka trojanowskiego u mnie wśród czytających mojego bloga się nie pojawia, a było zawsze w pierwszej dziesiątce. I to właśnie było dowodem na realną nieobecność i powodem niepokoju. Ale przecież czytelników też się traci, jak wszystko w życiu, o czym pisała Elizabeth Bishop w swoim słynnym wierszu.
Bądźmy dobrej myśli, samobójstwo w moim życiu popełniło trzech malarzy w tym wieku i zawsze odchodziłam od zmysłów, a teraz to już wiem na pewno, że najlepiej żyje się człowiekowi w jego drugiej połowie i warto tego doczekać za wszelką cenę.
A o Pani pisałam w formie blefu, a nie pomówienia. Wiem, że Pani nie chce mi pomóc. Jeśli uraziłam, bardzo przepraszam i pozdrawiam.
Nie chodzi, że nie chcę:) Pani przecież nie przyjmie mojej pomocy, bo jaki ze mnie pożytek.
Niech mi Pani da, Pani Mirko, jako jurorka, Grand Prix „Granitowej Strzały”, niech Pani reszty nie czyta, tych kilku tysięcy utworów poetyckich słanych w kopertach za wdowi grosz, bo wiadomo, na uczestnictwo w konkursie trzeba teraz wydać majątek. (dziesięć lat temu słałam do Krakowa i bardzo żałowałam, szczególnie, że Konkurs nazywał się „Dać świadectwo” – czyli pieniądze… ) Chyba, że „Granitowa Strzała” jest tylko mailowa. To tym bardziej niech Pani ich wszystkich nie czyta, zdeletuje i nagrodzi tylko mnie. Mam tak bogatą twórczość, że mogę obsłużyć wszystkie nagrody tego konkursu, też i drugie, trzecie i wyróżnienia. Ja oczywiście będę się wzbraniać, że ja takiej pomocy nie potrzebuję, ale można przecież każdemu pomóc, jak się tylko chce…
śle się zestaw i na płycie:) Całość ok. 6 złotych. No, a słała Pani ?:) Nie wiem, koperty z godłami w sejfie u szefa. Ale chyba nie. Wiem doskonale, że może Pani z pewnością obsłużyć kilka nagród. Tylko – co mi z tej wiedzy. Sama nie nagradzam – jest 4 jurorów:)
Dziękuję, Pani Mirko za informacje! Bardzo mi Pani pomogła!
Po co mydlić ludziom oczy jakimiś sejfami, godłami, przecież wiadomo z góry, że z tych kilku tysięcy (może to przesada) nieszczęśników nadsyłających naiwnie swoje opus magnum wygra Birk albo ktoś z ferajny. Po to są właśnie te konkursy, aby wyłowić talenty i je na wczesnym etapie wyeliminować, rozbroić, aby więcej nie zagrażali zorganizowanej miernocie.
już raz przejęłam się śmiercią Marka Trojanowskiego, dlatego tym razem dopiero wczoraj postanowiłam się temu przyjrzeć. nic nie potwierdza informacji na klepsydrze. od pewnego momentu serdecznie nie znoszę gościa ale brak jego głosu, jako przeciwwagi dla znajomych królika, z pewnością będzie stratą. tylko tyle.
Stanisław Szukalski przed wojną był bardzo tępiony za swoje dziwaczne poglądy i jawny nacjonalizm, ale jednak bezkonkurencyjne wygrywał wszystkie konkursy i nienawidząc go, nie odmawiano mu głównych nagród.
Na Akademię Sztuk pięknych przyjął go profesor bez egzaminu, zobaczył tylko narysowane przez niego kolano. Niewyobrażalne nawet dzisiaj przy rekrutacji na studia, już nie mówiąc o poprzednim ustroju, gdzie niejednokrotne o przyjęciu na studia artystyczne decydowały punkty o pochodzeniu i to, że z każdego mnożna zrobić artystę, jak żołnierza. Wystarczyła chęć szczera.
System godeł i rzekomego kamuflażu jest absurdalny. Właśnie styl artysty jest rozpoznawalny i ktoś, kto czyta literackie fora internetowe natychmiast rozpozna, kto jest kto.
Sejf jest bardziej przynależny bankowi, gdzie faktycznie, banknoty nie różnią się od siebie niczym.
Najwyższy czas ten absurd zmienić. Zarabia tylko Poczta Polska na tych płytach.
Nie wiem, jak jest z poezją, bo słałam tylko na jeden konkurs do Krakowa, gdzie nie dostałam nawet wyróżnienia, a trzeba było zapłacić wstęp i wszystko w pięciu egzemplarzach i jeszcze polecony. Dla mnie to majątek. Ale brałam udział w konkursach plastycznych. Na jeden zakwalifikowano mnie tylko dlatego, że przed katowickim BWA spotkałam malarza, z którym byłam miesiąc wcześniej na plenerze. Miał być w jury i tylko spytał mnie, jak wygląda mój obraz, co na nim namalowałam i mój obraz został przyjęty na wystawę. Więc tak, jak pisze Hortensja, wszelkie godła i konspiracje mało są przydatne. Zresztą, ja nie cierpię nawet filmu oglądać, jak wcześniej nie dowiem się czegoś o reżyserze, co on przeżył, z jakiej jest epoki. Oceniać twórczość w oderwaniu od autora to dla mnie absurd i dlatego, jak napisałeś Robercie, zwycięzcami są zazwyczaj osoby już znane. To tak jak w kinie polskim, robiło się casting na główną rolę i zwyciężała żona reżysera, a jej namiary trzymano w sejfie.
ach, cieszę się Iwonko, że przynajmniej Ty żyjesz na pewno, skoro piszesz na moim blogu! Uwierz mi, że wątek założyłam w trosce o życie biologiczne Marka Trojanowskiego, a nie o życie jego Rewolucji, bo on mnie z niej dawno wykluczył. Po prostu po ludzku byłam zaniepokojona, bo pewien epizod sieciowy nas kiedyś połączył, a jak pisałam, związuję się emocjonalnie z ludźmi w Sieci.
Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za znak życia!
Miałbym wątpliwości czy ten styl jest tak rozpoznawalny. Czytam te fora i nie rozpoznałbym, z wyjątkami na palcach jednej ręki, gdyby nie podpisy. To są rzeczy do siebie podobne, pozbawione stylu, bo styl to właśnie coś bardzo indywidualnego, a tam indywidualności brak, tam stadność. To zwykłe słowne błoto. Z pewnością nie “juroruje” się w oparciu o tak niepewną przesłankę. Za duże ryzyko pomyłki. Ale przecież są sms-y, maile, telefony, czy kontakt osobisty, tak jak to opisała Ewa, i te właściwe godła można mieć zdeszyfrowane zanim się zasiądzie na jurorskich stołkach. Miernoty będą chorych mechanizmów strzec do ostatniej kropli krwi, bo to im zapewnia ciągłość istnienia i całkiem niemałe korzyści, choć pewnie trudno się dowiedzieć ile za takie jurorowanie się zgarnia, nie mówiąc o całej reszcie.
Budująca jest Twoja wiara Ewo w zmiany, Twój sprzeciw i nieprzystosowanie. Nawet jeśli w bliskim planie nie jest to efektywne, to jest to jedyna strategia walki z wrogiem. Podobnie jak Vaneigem uważam, że: “nowa poezja przeżycia – ponowne wynalezienie życia – zrodzi się z nieprzystosowania ludzi do społeczeństwa spektaklu. Wystarczy przekłuć nadęte role, żeby przyspieszyć dekompresję spektakularnego czasu i chwilę nadejścia autentycznie przeżywanej czasoprzestrzeni. Czym jest intensywne życie, jeśli nie zmianą biegu czasu, który zatracił się w pozorach? A czyż życie, w swoich najpiękniejszych chwilach, to nie rozciągnięta teraźniejszość odrzucająca przyspieszony czas władzy, czas upływający z nurtem pustych lat, czas starzenia?”
Nie mam pojęcia, Robercie, czym jest czas. Piszę kolejny odcinek „Chorób blogowych” o praniu mózgów i ciągle nie mam czasu go skończyć. A jeśli nie zadbamy o czas nam przynależny i dany, wszystko nieodwracalnie przepadnie.
Niedawno na YouTube zobaczyłam filmik, a w nim poetkę Magdę Podgórnik, która na jakimś poetyckim spędzie wypowiada dramatycznym, zatroskanym głosem, że juroruje, ale kandydatów na poetów nie odnalazła wśród tych, którzy te zaplombowane koperty z płytami nadesłali. Każdy czas obfituje w talenty i jeśli ich odkrywcy ich nie nachodzą, znaczy, że nie szukają, że zniechęcają, że coś w tym mechanizmie sprawiedliwości się popsuło. Właściwie wszystko można ludziom wmówić, bo przecież w dalszym ciągu nie ma w tej pozornej demokracji żadnej jawności. System nienaruszony pozostał. Jedynie można utyskiwać, że ludzie nie czytają książek, że nie czytają poezji. A przecież od zarania dziejów ludzie czytają tylko dobrą literaturę. Nikt ich nie zmusi do czytania literatury, której nie da się czytać. Żadne wmówienie. To właśnie na blogu Marka Trojanowskiego Leszek Onak we własnym komentarzu napisał, że on na literaturze się nie zna i dlatego powołał portal niedoczytania. I widzę, że dzisiaj wkleił wiersz. Tajemnicza sprawa dzisiejszej rzeczywistości: ludzie parają się literaturą i bezwstydnie oświadczają, że nie mają z nią nic wspólnego. Czy taki portal literacki nie może być prowadzony przez prawdziwego poetę, który się na tym zna? Sztuka to nie polityka, gdzie przy niewiedzy najlepiej manipulować ludźmi, bo nie ma się wtedy wyrzutów sumienia.
Panie Mrówczyński – w dwóch edycjach konkursu, wśród laureatów byli twórcy, o których wcześniej nie słyszałam. Mnóstwo debiutantów. Dla takich właśnie ludzie jest ten konkurs. Kiedy komisyjnie otwieraliśmy koperty z godłami (to jest największa frajda) – byłam bardzo, ale to bardzo szczęśliwa, że nie znam tylu nazwisk. Pański wpis mnie nie rusza. Ja wiem, bo w końcu przy tym byłam – jak się konkurs rozstrzygał. I tego się będę trzymać. Tegoroczne koperty także w sejfie u szefa. Już się nie mogę doczekać ich otwarcia:) Proszę sobie pisać i pisać, a ja swoje wiem. Może nie nadaję się na jurora, skoro tak mnie to bardzo przejmuje
Tak, znaleźli się tacy? A to musieliście się mocno zdziwić! Nie ma się czym przejmować, to drobne potknięcia, które dzięki Pani entuzjazmowi zostaną z pewnością wyeliminowane w następnych edycjach. Ale skoro była frajda przy otwieraniu kopert z godłami, to znaczy, że nie wszystko się pochrzaniło. Nie bardzo rozumiem tylko co ma znaczyć to: …”byłam bardzo, ale to bardzo szczęśliwa, że nie znam tylu nazwisk.”
Czy byłoby źle je znać? Dlaczego? Czy dlatego, że ktoś mógłby nabrać podejrzeń co do Pani bezstronności, gdyby je Pani znała? Zasada, aby znać jak najmniej nazwisk obowiązuje w konspiracji. Jak się nie zna to z człowieka niczego nie wyciągną, choćby i na torturach. Skąd ten lęk u Pani? Przecież jest sejf i godła.
A mnie ciekawią liczby, choć zadowolę się rzędami.
Ilu było twórców o których Pani nie wiedziała? Ile to jest “mnóstwo”?
Jaką liczbę reprezentuje liczebnik “tylu”?
Jaki jest procent znanych do nieznanych wśród laureatów w jednej edycji, a jaka średnia z wszystkich itd. Tylko rzetelne liczby mogą zadziałać na wyobraźnię.
Nigdzie nie napisałem, że Pani nie wie “swojego”, że ja, lub ktokolwiek inny Panią “ruszy” czymkolwiek. Nawet mi przez myśl nie przyszło coś takiego. Pani jest właśnie typem człowieka, który “swoje” wie i nic więcej i dlatego bardzo dobrze nadaje się do roli jurora.
Ale skoro robi Pani w poezji, dam przyjacielską radę: o ile to możliwe, bo wiem już, że Pani mało wpływowa, ale proszę się przemóc i nie używać takich klawych słów jak frajda. To straszy obciach, żenada, totalna kompromitacja. Mimo wszystko odczuwam jakąś odpowiedzialność za to co się tu dzieje. Mam na myśli kulturę.
Wie Pan,ja doPana siły nie mam. Cieszyłam się, że nie znam, że pojawiają się autorzy, którzy się po sieci nie obnoszą z pisaniem, że nowe nazwiska, że się nie cykali wyslać na konkurs,skoro o konkursach się mówi, że ustawione. Wśród lauretaów zeszłorocznych – głowna nagroda debiutant,1 debiutant, wyróżnienia – z 4 wyr. : dwoje debiutantów. A nagród łącznie 8. Wsród 352 nadesłanych zestawów – 311 to byli debiutanci.
Proszę mi nie mówić,jakich słów mam używać – frajda jest równouprawnionym słowem, nie ejst słowem wyklętym i ja je lubię. Niech Pan sobie odczuwa to, co Pan musi odczuwać, ale obciach żenada i totalna kompromitacja to nie są moi koledzy, w związku z tym proszę mi nie wybierać znajomych na siłę:) I proszę trochę powietrza spuścić. Wszystkim nam będzie lżej.
A niby skąd wiadomo, że to nowe nazwiska skoro w sieci piszą pod pseudonimami?
Z liczb wynika, że tylko 3 debiutantów dostało nagrodę i 5 swojaków. A więc na ogólną liczbę laureatów 62,5% stanowią ci co się “obnoszą z pisaniem”.
Debiutanci stanowili 88,4% ogółu uczestników, a mimo to tym niespełna 12% wyżeraczom konkursowym udało się zgarnąć 62,5% nagród. Zamieniając to na liczby bezwzględne: co 103 debiutant mógł liczyć na nagrodę, ale swojak już co 8. To 13 razy mniej szans. Czy jest możliwe aby debiutanci pisali średnio 13 razy gorsze wiersze? Powinniście dla przyzwoitości przy następnych edycjach uwzględniać te wyliczenia.
Niczego Pani nie zabraniam, to była naprawdę przyjacielska rada. Człowiek ma tendencje regresywne, rozkładowe, ale jednak powinien póki żyje przeciwstawiać się złym wpływom, nałogom językowym, ubożeniu słownictwa, wszelkiemu folgowaniu sobie na niwie językowej, wzbogacać to słownictwo czerpiąc z najlepszych wzorów, których nie brakuje. Czytam teraz Pieśni Maldorora i tam nie znajdziesz słów o takiej aurze jak “frajda”.
Dla poszerzenia perspektywy i higieny psychicznej, po wciągnięciu tej monstrualnej liczby wierszy konkursowych, powinna też Pani to przeczytać, a ujrzy tę swoją ukochaną “frajdę” jako coś plugawego. Nie ma słów wyklętych, jest tylko dobry, albo zły smak.
Zarzucacie Ewie grafomanię, ale proszę się przyjrzeć swojemu językowi.
Po co kwękać, byłem na pogrzebie.
Przechodzień (Dałem się nabrać, wpisałem kondolencje do komentarzy, ale nie ukazały się, nie wiem dlaczego.) – na blogu jest włączona moderacja, no to jak ma wpuszczać skoro go nie ma?. Pomyśleć warto.
Amen.
I pewnie sam zamieścił tę klepsydrę?
Właśnie pomyślałem, że Żaneta z synkiem na czas składania kondolencji wyłączą moderację, bo w jakim celu moderować? A jeśli to dowcip, byłoby śmieszniej z tymi kondolencjami, nie?
Ale coś Ci nie wierzę, że byłeś na pogrzebie, nie podpisałbyś się tak głupio.
Przechodzień wkrótce twój pogrzebik, skup się i nie siej kichy frędzlu. (zachowuj się!)
Over.
Proszę Pana, wątek założyłam w prawdziwej trosce i zaniepokojeniu, który mógł posłużyć, dzięki dzisiejszej wspaniałości komunikacyjnej, jaką jest Sieć, ocalaniu kilkuletniej pracy blogowej Marka Trojanowskiego i wyświetlić powód jego tajemniczego odejścia. Nie jestem sędzią śledczym i nie było moim celem demaskowanie, ani odkrywanie jakiś tajemnic, jeśli ktoś sobie tego nie życzy. Codziennie odwiedzam blog Marka Trojanowskiego i jak natrafiłam tam na klepsydrę, wysłałam o tym wiadomość mężowi i on natychmiast spontanicznie się tam wpisał. To, że po 12 dniach od wiadomości o tragicznej śmierci właściciela bloga nikt się nie opiekuje blogiem, nikt go nie uaktualnia i nie likwiduje – a przecież ktoś klepsydrę musiał tam dać, czyli miał dostęp – to nie jest moja sprawa. Ale proszę nie napadać na mojego męża i mu nie grozić. Z podobnym zachowaniem spotkam sie tylko na blogu Marka Trojanowskiego, gdzie ktoś pod nickiem Władysław Gomułka zagroził mi w podobny sposób. Napisałam tam, że przypomina mi to telefony Służb Bezpieczeństwa, których pracownicy dzwonili do prywatnych domów w nocy i mówili do słuchawki „kurwo jutro umrzesz”. (Władysław Gomułka nie zaprzeczył i powiedział, że będzie to dalej robić). Marek Trojanowski wtedy nie zareagował, nie obronił mnie, pozwolił na taką napaść na mnie. Ale tutaj proszę się hamować, ja nie pozwalam na to na moim blogu.
Proszę tak plugawo się na moim blogu nie zachowywać.
“Proszę tak plugawo się na moim blogu nie zachowywać.” ? – nieporozumienie i nadwrażliwość personalna najwyraźniej.
Warto spokojnie i analitycznie poczytać artystycznie ujęte w dynamice wyrazu:
“Przechodzień wkrótce twój pogrzebik, skup się i nie siej kichy frędzlu. (zachowuj się!)”
Wszyscy jesteśmy śmiertelni i nikt nie zna dnia ani godziny. Przypomnieć nie zaszkodzi żartownisiom lejącym wodę z mankietu.
Śmierć to śmierć, trudno uwierzyć?
Wypraszam sobie gomułkę, mnie rozjechali czołgiem do kości.
Dałem info i skończyłem bez nonsensownych dodatków. Bez pian.
pozdro. Amen.
Pękam ze śmiechu wobec obłędu mas.
Dałem tu na blogu informację, że bylem na pogrzebie.
Przechodzień niedowiarek zaczyna kpić i prawie szydzić sobie ze śmierci bliźniego na kształt gry komputerowej.
Przywołuję w obcesowej formie artystycznej do porządku gałgana (wedle zasług).
Wtedy właścicielka bloga nazywa mnie wręcz plugawą ubecką świnią, uwiedziona napięciem chwili. Inni powyżej w komentach pełzają w bredniach poza tematem.
Pytam o co chodzi ludzie? (bo ja już dawno spostrzegłem się w tej brejowicy!)
Drugi lodowiec przejdzie i wszystko będzie po staremu, taka wasza pewność i chyba nie bez powodu.
Ale mnie w tym nie ma, zrozumiano!
cześć.
Proszę Pana, kaznodziejskie przypominanie o śmierci w miejscach najmniej ku temu odpowiednich jest właśnie biciem piany. Wiem, że Jacek Dehnel by chciał, by Przechodzień na moim blogu pisał apoteozy o jego „Balzakianach”, a nie w tym czasie – kiedy według Jacka Dehnela powinien to robić – marnował czas na dociekanie, kto w audycji radiowej wygłosił pewne zdanie: czy Dehnel, czy Stokfiszewski. Ponieważ dla zwykłego słuchacza, mojego męża, czyli Przechodnia, o tej audycji, w której wziął udział pisarz Jacek Dehnel dowiedzenie się prawdy było o wiele trudniejsze, niż dla Jacka Dehnela znającego odpowiedź na pytania, które Przechodzeń pozyskał w Polskim Radiu z wielki trudem i o wiele później, cały incydent na moim blogu mógł posłużyć do zilustrowania tego, jak to Przechodzeń bije pianę. Dla Jacka Dehnela, było to właśnie „bicie piany”. Podobnie dla Pana: Pan zna odpowiedź na pytania (był na pogrzebie), ale nie powie, nie podzieli się swoją wiedzą. Jak w klasie, prymus nie powie, co przeczytał pięć minut wcześniej pod ławką, nie podpowie wyrwanemu do odpowiedzi! Będzie się sadystycznie przyglądał mękom kolegi i w odpowiednim momencie wyciągnie do góry paluszki z triumfującym okrzykiem: ja wiem!
Proszę Pana, ja rok dzień w dzień komunikowałam się na blogu z Markiem Trojanowskim. Czasami nasza współpraca wymagała kilku maili dziennie. Czy nie widzi Pan wielkiej niestosowności w swojej niefrasobliwej postawie, pisząc tutaj, że Pan był na pogrzebie, a ja nie wiem, co się stało, a Pan wie, ale mi nie powie? Skoro jak Pan pisze: „Wypraszam sobie gomułkę, mnie rozjechali czołgiem do kości” – czemu Pan nie przełamie tej komunistycznej maniery, gdy człowiek ginął nie podawano do publicznej wiadomości dlaczego, w jaki sposób. Niech Pan poczyta na FilmWebie, tam o aktorach wolnych państw piszą, że zmarł na raka odbytu, na zawał serca, od kuli karabinowej, skoczył z 30 piętra. O polskich aktorach nic. Dlaczego ja i mój mąż, nie możemy dowiedzieć się w jaki sposób odszedł od świata żywych człowiek, który był w wieku naszego syna? To według Pana bicie piany? To gdzie my żyjemy? W jakiej rzeczywistości? W jak okrutnej wspólnocie!
Nie słyszałem o tym jakimś tam jacku dehnelu, a może to jakaś szczotka klozetowa?
Nie musi Pan znać tego pisarza. Jeśli Pan chce zrozumieć, o czym piszę, może Pan podstawić i szczotkę klozetową, a wymowa będzie taka sama.
Zgadza się, będzie.
Pani Ewo, kiedyś, gdy czytałam Pani wpisy na blogu Marka, zaglądałam i tutaj, ale muszę przyznać, że tam bywałam częściej. Dzisiaj z uwagą przeczytałam wypowiedzi Pani gości i szkoda , że wśród nich są takie, które uczulają …
Myślę, że „śmiertelna cisza” na histeramoichniedoli… to:
a) urlop w zamku zbudowanym z piasku na bezludnej wyspie,
b) antidotum na wszechogarniającą bylejakość ,
c) niemoc dotarcia do wyprostowanych zwojów,
d) koniec niedoli.
Serdecznie pozdrawiam .
łucja kucińska
p.s . Dobrze, że są jeszcze takie miejsca, jak to.
Pani Łucjo, dzisiaj dzień wyświęceń i pragnęłabym, by Pani przybyła tutaj na tej łódce jako Święta z dobrymi wieściami, a nie z takimi szyframi, z których ja nic nie pojmuję. Żyje? Wie Pani coś?
Ja autentycznie się martwię i smucę, przecież to młody chłopak, bardzo utalentowany literacko. Bardzo bym chciała wiedzieć, że żyje.
Przykro mi, Pani Ewo, że nie mogę odpisać twierdząco na Pani pytania – niestety, nic nie wiem. Zobaczyłam Pani wpis i weszłam tu z nadzieją, że znajdę jakąś wiadomość. Ale mam również przeczucie, nie wiem skąd, że ta klepsydra to pryma aprilis, a ponieważ urodziłam się 1 kwietnia, to wszystko, co w tym dniu do mnie dociera biorę z przymrużeniem oka – choć nie zawsze… tak jest. Jednakże w tym konkretnym przypadku bądźmy dobrej myśli. Pamiętam, chyba cztery, może pięć lat temu, dowiedziałam się o czyjeś śmierci – oczywiście uwierzyłam, przez dwa dni płakałam i nawet się modliłam za hultaja, który w cudowny sposób po kilku dniach zmartwychwstał. Cóż, ucieszyłam się i nawet nie miałam mu za złe, tych kilku dni żałoby.
Bycie świętą… to byłoby coś. Mogłabym czynić cuda i wskrzeszać tych za którymi tęsknią… hmm – może to jakiś znak. Cztery lata temu, właśnie 1 maja, będąc w Krakowie weszłam do kościoła Mariackiego. Miałam szczęście, że usiadłam w ławce, w przeciwnym razie mogłabym paść z wrażenia słysząc ni stąd ni zowąd swoje imię i homilię na temat świętości mojej imienniczki i jej niezłomnej wiary. Gdyby to było 13 grudnia, nie byłabym zdziwiona, ale 1 maja ? To, co usłyszałam pomogło mi w podjęciu pewnej decyzji – czyżby jakiś święty skierował moje kroki w pierwszej kolejności tam, zamiast do „Piwnicy pod Baranami” ? Długo nad tym myślałam.
Pani Ewo, przepraszam za moje gadulstwo, które odbiega treścią od meritum i proszę się nie martwic – będzie dobrze. Ja też mam syna w wieku Marka i nie wiem, jak bym zareagowała, gdyby coś mu się stało.