To poemat oniryczny na cześć pewnego miejsca na ziemi, umownie można nazwać go mitycznym, archetypicznym i na potrzebę tej analizy nawet wyjątkowym i jedynym na świecie.
Poemat Kazimierza Poznańskiego zbudowany jest tak samo, jak jego poprzedni tomik, „Długi wiersz” z bloków poetyckich, gdzie optycznie osiem wersów zbliża się do geometrycznych kwadratów tak, jakby ten zabieg formalny przemagał perswazję, jakby stawał się blokami wykutymi z dna pamięci, z przemagania nieposłusznej materii czasu. Determinująca te strofy dyscyplina budowy utworu porządkuje narrację, wprowadza chronologię i poszczególne sceny poetyckie obrazowane są tak, jak zatytułowane rozdziały, jakby zahasłowane. One też pełnią rolę symboliczną i demiurgiczną.
Narrator, który zdaje się być zarówno bohaterem tych strof, jak i Kazimierzem Dolnym i też czytelnikiem, już na wstępie rozpływa się w poetyckiej przestrzeni wychodząc z korzeni parku krajobrazowego. Poeta umiejscawia swojego bohatera w lessowych wąwozach kazimierzowskich obrzeży, skąd rozpoczyna swoją poetycką wędrówkę, by nimi, tymi symbolicznymi korzeniami dojść do współczesności, czyli do realnego dzisiejszego Rynku w Kazimierzu Dolnym. Korzenie tu mają jak najbardziej prahistoryczny charakter, podmiot liryczny rozważa swoje pochodzenie, analizuje labirynty losu i sugeruje, że właściwie WĄWÓZ jest w pewnym sensie uwięzieniem, że prowadzi tylko w jedną stronę. Determinizm jego egzystencjalnego dramatu ludzkiego życia jest banalny i powtarzający się zawsze, toteż duchowa podróż kończy się zderzeniem z wszechogarniającą materią:
„(…)grząska koleina na ślepo błądzi
a kiedy urywa się na rynku
nie ma już stamtąd powrotu (…)”
Dlatego inkubacja, pojawienie się na archaicznym rynku w małym historycznym miasteczku w centrum Polski nad rzeką Wisłą jest o zwykłe i normalne, jak każdy poród, gdy odchodzą wody płodowe i pojawia się człowiek. Stąd może ten drugi obraz zatytułowany POTOP, gdy oko narratora, ślizgające się od niechcenia po architekturze, po starożytnych domach, studni, rejestrujące destrukcję i entropię, nagle zderza się z żywiołem wody z nieba, z innego źródła. To zewnętrzność teraz atakuje i rządzi, to ona przemienia rzeczywistość.
Pięknie Poznański, jakby malował wodnymi farbami, odmalowuje zmywane domy, obnażające się nagle, pokazujące bezwstydnie swoje wnętrza, synteza tych obrazów jest nieprawdopodobna, tu już nie ma czasu, zwykłej kolei losu, porządku, tu wszystko staje się płynne i nawet śmierć zostaje zdegradowana:
„(…)Życie naprawdę nie ma końca
to tylko marny wymysł poetów(…)”
To w dalszym ciągu nie jest pytanie ani o swoje początki, ani łatwe przetwarzanie obrazów na fabułę. Poeta cały czas panując nad materią poetycką, wykonuje wielki wysiłek stwarzania na nowo rzeczywistości kazimierzowskiej mając do dyspozycji zaledwie jej ułamki, powidoki, nędzne strzępy zachowanych obrazów.
I na tej arenie, gdzie miasto rozmywa się na swych krańcach, poeta buduje następną część zatytułowaną KRESY i to jest poświęcone ojcu. Ojciec przywołany jest kilkoma pociągnięciami, właściwie go nie ma, jest w malwie, w krzemieniu, w zapomnianej gitarowej melodii, ale staje się mityczny i demiurgiczny, ponieważ trwa w jakimś bardzo ważnym dla narratora wewnętrznym doświadczeniu, budującym go i ocalającym. Ojciec staje się tutaj zarówno zewnętrznością jak i wewnętrznością, pełni rolę spajającą i integrującą narratora. Tytułowe KRESY to nie tylko Krzemieniec, rodzinne miasto ojca powiązane symbolicznie z kamieniem, który pełni rolę talizmanu, dawcy światła i wiedzy o otaczającym świecie:
„(…)Ciągłe noszę mały lśniący kamyk
co potarty przez ojca pośpiesznie
wykrzesywał(…)”
Kolejny obraz „NAGOŚĆ”, to takie trochę kadry z „Umarłej klasy” Kantora, ale w przeciwieństwie do zawartej tam śmierci, tu są pełne witalności i życia. Bohater jest nieumiejscowiony w czasie, w dalszym ciągu pokonuje, jak we śnie jakieś odległości jak w miodzie, konsystencja otoczenia jest słodka, a zarazem niemożliwa:
„(…)patrzysz wyraźnie w mą stronę
ale wiem że nie myślisz o mnie(…)”
Doświadczenia seksualności są ujęte w erotyczny hymn przezwyciężenia gatunkowej zwierzęcości. Wysiłek przewartościowania pożądania w miłość poeta wyraża najsubtelniejszymi strofami, mamy tutaj bardzo czuły opis kochanków leżących nago, których ciała są ledwo zarysowane i których współistnienie jest tak samo nierealne i tak samo piękne jak otaczające ich miasto.
Być może, że kolejny obraz ŻYDZI, mający na celu oddanie schulzowskiego klimatu miasteczka, zamieszkałego przed wojną przez ludność żydowską nawiązuje bezpośrednio do figury własnego ojca jak i Ojca –Demiurga, mitycznego Jakuba z Drohobycza. Tu jednak dzieje się coś odwrotnego – tu nie ma Boga Stwórcy, wszystko odbywa się poprzez odejmowanie. Zostaje miasto, ślady po ludziach, elementy żydowskich rytuałów religijnych są jeszcze rozpoznawalne, ale powoli się zacierają. Natomiast holocaustowy duch niebytu tu trwa nieustannie i nie jest to w dalszym ciągu doświadczenie śmierci, ale jakiejś nieprawidłowości w naturze. Ten niepokój i zachwianie równowagi kosmosu świadkujący teraz miastu narrator doświadcza na wskroś, jest tym nie tyle zaniepokojony, co skrzywdzony:
„(ale nawet jeśli ostatni z żyjących
przepadnie w kolejnej pożodze
ten który ich wszystkich stworzył
pozostanie żeby ich opłakiwać(…)”
Aż dwa rozdziały poematu Poznański poświęca miłości. MIŁOŚĆ jest tutaj idealnym scaleniem się z kosmosem, i nawet, jeśli nie wszystko w naturze sprzyja, jeśli otaczająca przyroda nic o niej nie wie, to ta integracja jest cały czas doświadczana i namacalna. Miłość jest zawsze transgresją, jest skandalem i sprzeniewierzeniem się pośledniości i normalności, ale jest też wysiłkiem akceptacji przemiany:
„(…)Noc zapada tego kolejnego dnia
dachy mieszają się ze ścianami
resztka światła szuka schodów(…)”
Strofy tutaj jak muzyka wpadają w chropawe tony dramatycznych skrętów, by w jakimś niezłomnym poszukiwaniu się kochanków i umiejscawianiu się w rzeczywistości nie utracić też egzystencji w całkiem osobnym, wsobnym świecie:
„(…)proszę nie zostawiaj mnie tak
bez mojego wiernego odbicia
mogę w zamian oddać to co mam
jak chcesz zabierz moje życie(…)”
powie narrator błagalnie w następnej części poematu zatytułowanej DZIECKO. To jest kontynuacja miłosnego wątku sublimującego się w owocu, przywołanym symboliczną jabłonią na początku, by rozwinąć się hymnem radości z posiadania, z wzbogacenia i z możliwości kochania. Bohaterką jest mała dziewczynka pojawiająca się w życiu bohatera jak dar losu, jak zagadka i jak mityczna istota, tajemnicza i tak samo ważna jak narrator, czułe wersy poświęcone dziecku mieszają się z próbą umiejscowienia go w tym mikrokosmosie, który był już równowagą, a teraz stał się pełnią.
Kiedy poemat rozpoczynał się wiosną, leżały resztki śniegu u stóp dzieci z pisankami pod kościelną farą, a pod koniec poematu mamy obfitość owoców, lato, które mija, jest szczodre i orgiastyczne. Owoce nie tylko są w okolicznych sadach Kazimierza, ale i na rynku, na targu. Lecz ta obfitość i szczodrość natury nie łagodzi nękającego ludzi losu pełnego sprzeniewierzeń i sprzeciwów. W części zatytułowanej PO ŻAR, podmiot liryczny dręczony jest nienasyceniem i pożądaniem, którego nie gasi schultzowski cynamon, ponieważ już sklepów cynamonowych nie ma, są sklepy jedynie ze świerszczykami. Dlatego MATNIA, to uwikłanie w mrok zależności, to wolność utracona wskutek nieprawości świata i ludzkiej natury, to też próba nieustanna wyzwolenia i pokonania, to kolejna transgresja i metamorfoza wewnętrzna.
Wchodzimy z bohaterem w kręgi piekła niezawinionego, w czarną magię i w gnostycką nieprzychylność koła losu:
„(…)mogę zostać oskarżony o mord
którego wcale nie popełniłem(…)”
Minorowość tych strof tchnie autentycznym bólem i pogubieniem, czymś bezradnym i ostatecznym. Sekunduje dramatom miasto pełne scen ilustrujących stan duchowy bohatera, szalona bryczka wiezie pijaną, ordynarną parę, pojawia się motyw cyganki i ludzkiego fałszu.
Jest to w dalszym ciągu poemat egzystencjalno symboliczny i zastanawiam się, czy surrealizm ma tutaj jakieś znaczenie, bo przecież wszelkie zanikania, rozpływania i przemiany czegoś w coś innego nie są jeszcze surrealizmem. Ostatni akapit zatytułowany niebo, to stoickie pojednanie się z losem, to hymn na cześć przezwyciężenia rzeczywistości nie poprzez antagonizm, tylko właśnie symbiozę. Harmonia wraca do ostatniej części zatytułowanej NIEBO:
„(…)Jak od mego zaklęcia z pełnej tęczy
po krótkim deszczu zachowało się
wyłącznie jedno różowe pasmo(…)”
Tu jest piękny opis bukolicznej przyrody kazimierzowskiej, gdzie następuje idealne połączenie widzianych fragmentów pejzażu, gdzie wszystko do siebie pasuje, jest współzależne i właściwe. Następuje po ciągłej karuzeli antagonizmów natury i kosmicznych sił równowaga w tej bezustannej przemianie roślin ludzi i pejzażu. Pogodzenie i afirmacja takiego stanu poeta potwierdza w szczerej i prostej konstatacji niemal dziecięcej, że
„(…)aż tak piękny jest czasem tu świat
jeżeli jest jakiś lepszy nie wierzę (…)”
To zakończenie odnoszące się do tytułowego „prawie” jest też zabezpieczone słówkiem „czasem”, odwołując się zarazem filozoficznie – mimo doświadczanej odwieczności – do jednoczesnej tragicznej naszej kruchości.
Dziękuję Ewo za przesłonie wersji elektronicznej tomiku, szukałem w necie, jeszcze się nie ukazał chyba, tylko jest w księgarniach internetowych „Długi wiersz” Kazimierza Poznańskiego. Nie byłem nigdy w Kazimierzu Dolnym i na YouTube zobaczyłem te korzenie wąwozu z pierwszego wprowadzającego wiersza „Wąwóz”, złożonego z ośmiu zwrotek. Są faktycznie same w sobie fascynujące, nie potrzebują żadnej otoczki surrealistycznej, wystarczy je takie jak widzę, przenieść do wiersza i jeszcze ten, jak piszesz, symbolizm, sam się napatoczy:
http://www.youtube.com/watch?v=y_aEBx3mscY
Tak, po zobaczeniu prac malarskich z Kazimierza Dolnego – dużych kartonów, które będą w bożnicy żydowskiej zaadoptowanej na galerię sztuki prezentowane w maju – i ze słów Profesora wynikało, że ma właśnie taką metodę twórczą. Przenosi zobaczone obrazy bezpośrednio na papier, a to, co się dzieje między, to osobowość artystyczna i przetworzenie. Ale ten pierwotny impuls jest bardzo silny i determinujący, on w utworach rządzi. Wybór Kazimierza Dolnego jako miejsca magicznego i jedynego na świecie tu też jest jakimś wewnętrznym imperatywem. Jestem zawsze ostrożna w tej gloryfikacji tzw. Małych Ojczyzn, bo zazwyczaj są to doświadczenia wakacyjne, takie zakochanie nie bardzo świadome siebie, wtedy człowiek ma luz życiowy i pełną akceptację. Dlatego miłości męsko damskie wakacyjne bardzo rzadko potrafią przetrwać próbę czasu. Napisałam tak gloryfikująco, ponieważ dostrzegłam w „Prawie piękne” nie tyle piękno, co relację pewnego doświadczenia człowieka z pewnego spotkania. I to nie jest „prawie”, bo ja też tego, po przeczytaniu doświadczyłam zupełnie realnie.
Ale wiesz, klimat, na który się powołujesz w notce: Kafki, Kantora, Schulza jest jednak zupełnie inny. Tam u Poznańskiego oprócz tego bardzo trafnego doświadczenia zaburzenia w porządku świata, wskutek tego, że w ubiegłym wieku z miasteczka połowa ludności przeszła przez oświęcimski komin, tych wstrząsających strof w wierszu „Żydzi”, to Kazimierz Dolny jest bardziej stoicki niż ekspresyjny. Raczej tam wszystko stoi, niż krzyczy. Tak, jakby narrator był bardzo wychłodzony. Nawet bym użył słowa: wypalony.
Przywołałam w notce Schulza, ponieważ to gdzieś wyczytałam na seattleńskim portalu, zresztą sam autor przyznaje się do inspiracji, tam w strofach zostawia ślady (cynamon), ale też myślę, że to są bardziej powiązania anegdotyczne, niż duchowe. Też zakończenie na rozdziale „Niebo” jest takie jak u Schlulza, jak Jakub wylatuje w niebo i jak w arcydziele Tadeusza Kantora (właściwie też z Schulza), w „Umarłej klasie” bohatera wywiewa wiatr uliczny. U Kazimierza Poznańskiego to zakończenie jest bardziej współczesne, czyli raczej się naćpać Kazimierzem Dolnym, niż szukać dziury w całym. Dlatego to jest bliższe „Lucy in the Sky with Diamonds” zespołu The Beatles, niż takiemu biblijnemu lamentowi Sary nad synami. Ale to wszystko nie jest takie jednoznaczne i ten entuzjazm końcowy wydaje mi się na wyrost, czyli „prawie”.
Obejrzalem film z tego wawozu. Bylem ogromna ilosc razy w Kazimierzu. Ale w tym wawozie tylko raz lub dwa. Nie bylbym w stanie opisac jak tam dojsc. Wiem tyle, ze jest chyba z boku. Jesli sie nie myle po polnocnej stronie. To jest niezwykle miejsce. To nie jest to miejsce ktorym wchodze do wierszy. Musi to byc ktorys inny wawoz. Moze ja go wyrylem. Co jest niezwykle? One wciagaja w przeszlosc. Albo inaczej – w zrodla. Pokazuja, skad sie biora pnie i korony. Biora sie wlasnie z nich. Sa pierwotne, drzewa sa wtorne. Zwykle sa niewidoczne. Trzeba ich sie domyslac. Tutaj w wawozie sa na wierzchu. To inny rodzaj piekna. Nie swiatlo ale cien. Nie kolor ale tlo. Nie w gore, ale w dol. Zmienne i niezmienne. Watle i silne. To jest ta fizyczna strona wawozu. Ale jest jeszcze inna. Teraz to lepiej widze. Te korzenie to cos nienaturalnego. Powinny byc schowane czy pogrzebane. Tak jak swiat ktory odszedl. Wienien byc niewidoczny. Powinien kryc prawde. Ale ja ujawnia. Jakis dramat, ktory sie odbyl. Zreszta nawet gdyby ich nie bylo, zostaje wyobraznia. Sa drzewa musza byc korzenie. Jak stare sa te korzenie? Sprzed wojny, czy z wojny. To tylko jeden watek z wierszy. Ale nie caly ich ciag. Ciag jest raczej o tym co widac. Jest poswiecony terazniejszosci.
Myślę, że a YouTube są wszystkie wąwozy otaczające miasto, tylko trzeba się zdecydować, który ma ilustrować wiersz. Mnie się od razu ten narzucił, ale to może takie moje odczucie. Podobnie odebrałem, przeszłość w wierszach jest ukryta, trochę przeziera, ale nie da się zatrzeć jej obecności, bo jest odczuwalna jako ciągłość dziejów. I też nie da się jej pozamiatać pod dywan dla komfortu współczesnych.
Józef Czapski nazwał Brunona Schulza Goyą i to jest bardzo trafne oddanie schulzowskiego ducha, pełnego niepokoju i ostateczności. Natomiast tutaj Kazimierz Poznański – jakby tak iść przyporządkowaniem do wielkich – jest bardziej leśmianowski. Zmysłowość jest właśnie w opisach przyrody i nawet, jeśli przywołuje Krzemieniec, który nie jest już polski politycznie, to przywołuje go właśnie czymś uniwersalnym, nie historycznym, czyli przyrodą, kamieniem, kwiatem, uczuciem wsłuchanego w głos ojca dziecka. Po prostu nie ma tu już szaleństwa ludzkiego, jest budowanie od początku Kazimierza językiem poetyckim, Kazimierza po zgliszczach, ale z pietyzmem, z zachowaniem szpar w deskach studni, w krzywiźnie elewacji domów. I to jest taki Celan po Leśmianie.
Jak sie duzo wie o czyms to wtedy sie widzi to co jest ukryte. To co widac pokazuje to czego nie widac. To sa materialne zwiazki. Te odsloniete czesciowo korzenie to jest przeszlosc. One jakby oplataja czlowieka. Moze lepiej – one jakby zniewalaly. Korony drzew nie wydaja sie grozne. Grozne sa wlasnie te korzenie. Moze tak sama jest z przeszslosci i terazniejszoscia. Pzreszlosc jest grozniejsza bo przefiltrowana. Podczas gdy terazniejszosc jest jeszcze niezinterpretowana. No i przeszlosc to refleksja a terazniejszosc to dzialanie. A jesli chodzi o wawoz, czy ten czy inny. Wawoz moze miec rozne znaczenia. Topograficznie to moze byc — najwiekszy z nich — czyli dolina — czy przelom — Wisly. No, i sa te lessowe szeluscie. Ale jest tez ocementowane koryto rzeki. Sa tez scieki przy samym trotuarze.
Mozne tez na to spojrzec filozoficznie, ze to jest — niezmienny tor losu, Choc tam wawozy sie lacza, dziela, a takze, pojawiaja i znikaja. Moze los jest bardziej przyczylny – daje jakies wybory.
Przelom jest jak wawoz
Chyba masz racje, ze jest jedna rzeczywistosc ale rozne reakcje bo jest cykl. Jest poezja niepokoju i poezja refleksji, szalenstwa i porzadku. Moze to sie bierze stad, ze inna jest poezja czegos przezytego a inna tego co zostalo opowiedziane. Poezja w obliczu zaglady i poezja po zagladzie. Szalenstwo z braku czasu. Porzadkowanie w stanie normalnosci. Przynajmniej pozornej normalnosci. To jest ciekawe zestawienie Lesmiana i Celana w tym kontekscie. Ja odkrylem Celana bardzo niedawno. To jest bardzo wielka poezja. Wszystko sie zmienia w zawrotnym tempie. Slowa, znaczenia czy obiekty. To jest ta energia – zycia. Ale takiego wyrwanego z zaglady. Ty na pewno znasz Celana dobrze. Czy mozesz powiedziec cos wiecej o nim od siebie.
Dziękuję za uwagi odautorskie, nic dodać, nic ująć.
Tak jak Ewa napisała, to jest budowanie po utracie, która staje się tutaj realną obecnością i bohaterem tak ważnym, jak narrator. I poezja ma właśnie to robić. Nie ma opisywać, tylko stwarzać nieobecne. Nawet jak ta nieobecność jest nicością, ma stwarzać nicość.
Ależ cóż ja Profesorze mogę pisać o Celanie, jak tutaj są jakieś naprawdę niewielkie ułamki jego twórczości spolszczone, oczywiście w wykonaniu tez i Stanisława Barańczaka, który włada, okazuje się, też perfekt i niemieckim.
Czytam na Wikipedii, że macie tam jakiś boom wydań Paula Celana w Stanach, więc możesz mi opowiedzieć o nim, a nie ja Tobie. Chyba wiesz, że na Śląsku był zakaz uczenia się języka niemieckiego, w podstawówce byłam prześladowana za to, że nosiłam niemieckie nazwisko. Natychmiast wzięłam nazwisko po mężu, by już nie przezywać tego koszmaru. Oprócz wszystkich nazw narzędzi, które w dzieciństwie podawałam ojcu, znającego niemiecki, bo był synem wiedeńczyka, nie znam ani słowa.
Ale nie odchodząc od tematu, chodzi cały czas o język. Nie chcę Ci wyrządzać niedźwiedziej przysługi jak ten krytyk, który porównał wschodzącego poetę do Szekspira i tym go ośmieszył. Ja nie porównuję Twojej twórczości do Celana, bo to jest Twoja poezja i jak tu piszesz, nie było wpływów, bo spotkałeś Celana niedawno. Natomiast chcę napisać o pewnym mechanizmie, oczywistym, ale chce w tym miejscu to napisać. Jak wiadomo, na słowa Adorno, że po holocauście nie może być poezji, odpowiedzią jest poezja Celana. Chcę tylko napisać, ze Celan pisze inaczej. I nic więcej nie mogę napisać, chociaż nawet te wiersze w „Literaturze na Świecie” z numeru o Celanie mam zeskanowane.
I Ty też tak właśnie piszesz przywołując obrazy, starasz się nie narzucać powinowactw, powiązań, to jest taki strumień świadomości, ale nie proustowski. I to Twoje pisanie jest takie właśnie inne i nowoczesne. Nie wiem skąd to masz, może emigracja sprawiła, że nie poraziła Ciebie sztampa polskich poetów, ich pisanie stadne, wzajemnie korekty, kursy pisania wierszy przez jurorów konkursów i redaktorów pism literackich, ich niemożność poszukania indywidualnego, własnego języka, swojej metody twórczej. Ty piszesz tak bezpośrednio i tak niezobowiązująco. To nie są pochwały, bo zaraz wychodzi na jakieś podlizywanie się. Naprawdę jestem bardzo zdziwiona świeżością tych strof, bo siedzę we współczesnej poezji polskiej już tak długo i tak czekam na coś pożywnego.
wracajac do tych korzeni i wawozu, to ciekawe, ze ten kto nakrecil to video, zalaczone do korespondencji, jakby wpadl w trans, zamiast systematycznie, zaczal manipulowac kamera, tak bez zadnego porzadku, taki jakis nieskoordynowany taniec, ale bardzo plynny, ten ruch — rysunek — korzeni musi byc tak zwodniczy, jakby one oplataly cialo nie dotykajac, w ten sposob ktos kamera napisal wiersz, zakladam bez przygotowania, pisany pod takie niewyrazne dyktando tych korzeni, w ten sposob moze tez powstac cykl wierszy o tym co jest obok wawazu, czyli o calym kazimierzu, tym ktory pozwala sie zblizyc, to dlatego cos co wydaje sie nierealne nie musi by surrealizmem, ktorego zreszta – jesli chodzi o malarswto — nie trawie, bo on deformuje przyrode – swiat, zamiast pokazywac jej – jego – deformacje, stad w surrealizmie jest tandeta a w naturze – wychodzi piekno, czyli wydumana nierealnosc zamiast nierealnosci przezytej – tak jak we wlasnym snie
Ja pierwszy raz zetknalem sie z Celanem jak bylem we Wiedniu na stypendium. Oni tam zakladali program w/s tlumaczen Celana. Pamietam, ze byla taka dziewczyna z Rumuni, taka jak on. Przyjechala do Wiednia az Paryza. Ale byla ubrana jakby przyleciala z Bukaresztu. Byla tam, zeby zadbac, ze bedzie tne program. Nie moglem sie skupic. Nie klamie, wyjechalem sadzac, ze Celan to byla kobieta a nie mezczyzna.
Nie zwracalem uwagi, gdyz wzbudzilo moje podejrzenie, ze poeta ma swoj program tlumaczen. Celebrowany poeta – jakos mi to nie pasowalo. Rzeczywiscie wpadl mi w rece bardzo niedawno. Teraz rozumiem ta dziewczyne, ze wybrala Celana. Siadam, zeby sprawdzic skad sie bierze jego poezja.
5 lat temu w Wydawnictwie Literackim ukazało sie dwujęzyczne wydanie “Utworów wybranych” Paula Celana .Nakład dawno wyczerpany. Wydawnictwo powinno wydać kolejne wydanie, zainteresowanie twórczością Celana wzrasta. Tłumaczyli min. : Ryszard Krynicki, Stanisław Barańczak,Karl Dedecius, Andrzej Lam… Polecam.
Ja bym się skupiła jedynie na utworze Paula Celana „Todtnauberg “, utwór powstały wskutek powojennego zaproszenia ocalałego z zagłady Żyda Celana na “Die Hütte” w alpejskie Todtnauberg przez Martina Heideggera, który poznał Celana na jakiejś konferencji. Komiczny portret tego spotkania dał Thomas Bernhard pastwiąc się niemiłosiernie na niemieckim filozofie, członku nazistowskiej partii w czasie wojny, który w austriackiej mycce i krótkich, skórzanych spodenkach tyrolskich witał patriarchalnie w progu swojej ludowej chaty ocalałego poetę Żyda.
Wiersz Celana, „gościa”, jest pisany w tonie bezradności i skupia się głównie na opisach alpejskiej przyrody. I to wychłodzenie emocji kojarzy mi się właśnie z Twoim profesorze utworem i Twoją metodą pracy w poetyckim tworzywie. Warto przeczytać ten wiersz po angielsku, nie jest długi, a w Polsce to najczęściej spolszczany wiersz Paula Celana.
Wiem Jarku, ale to jest taka składanka, której nie ufam. Tak jak nie ufam tłumaczom Rilkego. Oprócz przedwojennego Witolda Hulewicza i od biedy Mieczysława Jastruna, to tłumaczenia Artura Sandauera, Juliana Przybosia i ostatnio wydanego ogromnego tomu Andrzeja Lama oraz w tym tygodniu zmarłego Zbigniewa Jerzyny są nie do przyjęcia. Dzięki otwartym granicom to się na pewno zmieni i czekam na tłumaczenie Paula Celana przez prawdziwego polskiego poetę współczesnego. Ale to, że nie ma spolszczonej całej działalności literackiej powstałej po wojnie przed samobójstwem Celana w Paryżu, jego listów, esejów, opowiadań artykułów, to hańba. Celan zresztą też był genialnym tłumaczem poetów rosyjskich, także Pessoi, co potwierdza, że tłumaczem może być tylko urodzony poeta.
Z mojej strony polecam o Celanie, wydało Słowo Obraz Terytoria, to mam:
„ Poezja jako doświadczenie Philippe Lacoue-Labarthe, przekład Andrzej Tarnowski (1999)
Takie wyciszenie to chyba rzecz normalna jak sie pisze wiersze. Bo inaczej to chyba z placzem. Leja sie wtedy lzy na papier. Rozpuszcza sie atrament. Nie da sie tego przeczytac. Trzeba zaczac od nowa. Tacy poeci nie moga nic napisac. To tak polzartem. A teraz na calkiem serio. Istotnie u Celana nie ma lez. Zycie, ktore mu tyle razy odbierano, wypalilo je. Ale nawet gdyby taki nie byl jego los pisalby bez lez. Wychlodzony — zeby uzyc twojego slowa. Zajrze do tego dlugiego wiersza. Wczoraj przejal mnie krotki. On napisal
te slowa:
You are my death
You I could hold
When all fell of me
Smiercia jestes moja ma
jedyna ktora bym objal
kiedy zostane z niczym
Na pewno mozna lepiej. Mi chodzilo o to , zeby wydobyc to, ze on ja kocha i jak bedzie umieral bedzie mysla tylko o niej – nawet nie o sobie. To slowo “fell” moze sie odnosic do “ubrania” /”zostane bez ubrania” czy nagi/ albo do ciala /czyli — smierci/, no i oczywiscie to moze znaczyc jedno i drugie – paradoks milosci i smierci
Wiem ze tlumaczysz sama. Jak z tymi ostanimi przebojami. Przyjalem twoje wyzwanie . Ciekaw jestem jak inni to przetlumaczyli. Ja to zrobilem raczej doslownie. Ten wiersz to jak wpis do pamietnika. Prosze o duza wyrozumialosc.
TODTNAUBERG
Kwiat, drugi, tak piekne
a potem lyk z przyktytej
przez chmare gwiazd studni
W tymze alpejskim ukryciu
Rejestruje moje w ksiedze
i po kim ze mi to przyszlo?
Na papierze wyraz nadzieii
byc moze dzisiaj medrzec
przemowi z dna swego serca
Lesna laka wybrzuszona a na
niej widze kwiaty pojedynczo
Pozniej z pewnoscia zraniony
kiedy to jedziemy spowrotem
Ten co prowadzi, mezczyzna,
jest swiadkiem mojego bolu
Przerwana w polowie droga
wije sie na slepo az do nikad
Dusznosc, wiecej nie moge
Taka mniej więcej jest treść, jak napisałeś, tego wiersza.
Idąc metodą Ryśka, warto sobie zobaczyć arnikę na YouTube lub w Wikipedii. To jest kwiat żółty, leczniczy, aluzyjny do Gwiazdy Dawida. W tłumaczeniu powinna być nazwa, bo tu chodzi o ten konkretny kwiat, tak jak u Ciebie chodziło o malwę.
Rzecz dzieje się w bardzo prostej, górskiej chacie, tam nie było kanalizacji, tylko studnia nad którą była wyrzeźbiona w drewnie ozdoba w kształcie gwiazdy.
Księga, to księga gości, każdy, kto odwiedzał Heideggera, tam się wpisywał, zostawiał często wiersz. Zrobił to też Celan, wpisał tam swój wiersz. Łudzi się, że Heidegger wyrazi skruchę przeprosi go, Żyda. Nic takiego nie następuje, ale podmiot liryczny ciągnie relację dalej. Oboje idą potem na łąki, tak jak piszesz, na spacer, jak orchidee górskie, osobno, pojedynczo, na podmokłe łąki, to były takie torfowiska, bardzo charakterystyczne dla tej okolicy, tak jak w Kazimierzu Dolnym gleby lessowe.
Spotkanie się kończy, schodzą w dół do samochodu, tak jest ktoś trzeci, kto świadkuje wydarzeniu. Jest też powiernikiem, tak jak piszesz bólu, fiaska tego spotkania.
Niemiecki jest bardzo wieloznacznym językiem i wątpię, by angielski to oddał. Celan ożenił się z Francuzką, wykładał na Sorbonie, ale nigdy nie napisał ani jednego wiersza w innym języku, niż niemiecki.
Todtnauberg
Arnika, Augentrost, der
Trunk aus dem Brunnen mit dem
Sternwürfel drauf,
in der
Hütte,
die in das Buch
– wessen Namen nahms auf
vor dem meinen? -,
die in dies Buch
geschriebene Zeile von
einer Hoffnung, heute,
auf eines Denkenden
kommendes
Wort
im Herzen,
Waldwasen, uneingeebnet, Orchis und Orchis, einzeln,
Krudes, später, im Fahren, deutich,
der uns fährt, der Mensch, der’s mit
anhört, die halb-
beschrittenen Knüppel
pfade im Hochmoor,
Feuchtes, viel.
Przyjalem to jako twoje wyzwanie, wiec zrobilem to tlumaczenie. Nie gorzi mi zebym, zostal tlumaczem. Tlumaczenie to trudniejszy zawod niz pisanie wierszy. Na pewno to dobrze wiesz. Ja tam zrobilem pare zmian, Wiem ze to kultowy wiersz i kazy sie stara byc jak najdokladniejszy. W pierwszej zwrotce pomialem nazwy kwiatow choc je mam wynotowane. Chodzilo mi zeby w tym otwarciu skoncentrowac sie na pieknie tej okolic. Jako kontrast a tym miejscem do ktorego zostal zaproszony. Ze kwait jak gwiazda dawida — byc moze. Wystarczy gwiazda na studni. Nie napisalem, ze sie zatrzymal w chacie. uzylem slowa “ukryciu” zeby pokazac ze on zostal napietnowany. Nie napisalem, ze sie wpisal do ksiegi ale zarejestrowal, tak jakby zjawil siew hotelu. Zeby pokazac bezosoboowsc – formalizm– sytuacji.Pozniej znowu pomijam nazwe kwiatow. Znowu bo kwiat to kwiat. On nie mial osobistego stosunku do tych kwiatow. To nie byly jego okolice z pewnoscia. Dlaczego w przypadku tych kwiatow miala by byc ukryta jaks symbolika podczas gdy w calym wierszu nie ma zadnej. Ot taki — wstrzasajacy — opis polowy jednego dnia. Wizyta ktorej sie zaluje. Ze wzgledu na czlowieka. Wielkosc rozumu i malosc serca. Chyba o tym to jest
Ależ jest Profesorze symbolika. W całym wierszu jest nieustanny przekaz symboliczny. Właśnie bezradność podmiotu lirycznego w sytuacji przegranej, nierównej – były członek partii nazistowskiej, otoczony rodziną wita utalentowanego Żyda, którego wierszami się zachwycił. Żyd nie ma nic, jego rodziców wymordowano, jego ocalenie jest kosztem bezsensownych ofiar, bo przecież niedługo popełni samobójstwo. Spotkanie Filozof niemiecki i Żyd to już samo w sobie jest symbolem. Każde słowo tu ma znaczenie, każdy przecinek jest symboliczny. Wiersz jest jednym długim zdaniem podzielonym na strofy, jakby ten wewnętrzny monolog był emitowany na jednym wydechu, na jednym tchnieniu. I nawet to jest aluzją do Rilkego, a Rilke z Hölderlina, a Heidegger przecież tez z Hölderlina, cały jego system filozoficzny oparty jest na poezji Hölderlina.
Celan nie używa rymów, nie dlatego, nie jest nowoczesny, ale dlatego, że nawet rymy są jakąś tutaj niestosownością, tak jak w malarstwie po dekonstrukcji Picassa nie da się malować realistycznie. Celan jest twórcą odradzającej się poezji po holocauście. Ona tutaj kiełkuje, co wcale nie oznacza, że tylko stare drzewa są potężne. Kiełkujące rośliny są potężne, bo to rośliny szlachetne, nie żadne chwasty.
Ale to poezja sprzed pół wieku. Każdy poeta ma obowiązek znaleźć swój język dla swojej epoki i dla siebie.
Ty mówisz takim językiem już uformowanym w Tobie, bo Twój pierwszy tomik ma taki sam sposób wyrażania się w poezji. Uważam, że jest to wszystko połączone z Twoim malarstwem, że się wzajemnie uzupełnia i dopowiada. Przecież człowiek, to tylko przekaźnik, każdy się stara, by wypełnić swoją rolę jak najlepiej.
A przekłady, tłumaczenia, to są takie same akty twórcze, ponieważ trzeba wejść w drugą osobowość. Biograficzność wiersza nie jest w sumie ważna, chociaż wiele może sprawie pomóc. Akurat Celan opowiadał o tym spotkaniu z Heideggerem. Wiersz jest na tyle ważny, że dzieci niemieckie mają go w programie. Nauczycielki opowiadają, że jest wzorcowym materiałem dla lekcji analizy wiersza. Natomiast wiele prac naukowych powstało w jego oparciu. Zajmowali się nim egzystencjaliści, hermeneutycy i strukturaliści. Analizował go Maurycy Blanchot, niestety w Polsce nie spolszczony poza kilkoma zaledwie tekstami. Bez zapoznania się z tymi pracami trudno tłumaczyć ten wiersz, bo wiersz można skrzywdzić.
http://www.youtube.com/watch?v=Quv4wUvvYIU
Wystarczy spojrzeć na wiersz Celana, który Ewa zapisała po niemiecku i choć trochę wiedzieć kto to był. Przecież tam, w liniach, poszarpanych wersach widać bardzo dużo! On ten język niemiecki szarpie, to nie jest opis spotkania – to jest wyrywane językowi. Kaziku, przecież Ty wiesz t0 — nie można tego wiersza tłumaczyć w równych linijkach, zwykłymi słowami.
Ja myślę, że tłumaczenie na inny język jest w tym wypadku jest niecelowe, wystarczy ograniczyć się do opisu.
To tak jak w Polsce przetłumaczono Fizię Pończoszankę ze szwedzkiej Pippi Långstrump, podczas gdy wszystkie dzieci na świecie znają Pipi.
Tę gwiazdę z wiersza Celana wyciętą w drewnie można zobaczyć w zbliżeniu na YouTube na innym filmie, faktycznie jest to przestrzenna Gwiazda Dawida, element starego ornamentu tyrolskiego folkloru. Ale patrzące gwiazdy z nieba, jak jest u Profesora, jak najbardziej zasadne.
Niestety, znaczący film „Heidegger life and Philosophy 1 of 6”, pierwszy odcinek na YouTube w Polsce jest zablokowany. Fajnie tam macie w Seattle Haniu, że można pokazać swastykę i nie działają bezrozumne automaty blokujące.
Po latach nieuzywania za slabo znam niemiecki ze wyrokowac na ile to rwana jest ta jego konwersacja ze samym soba w ktorej Celan rekonstruuje glowne momenty – zwroty – swojej wizyty. Ja analizowalem – przyznam pospiesznie wiedzac ze nie mozna zrobic przyzwoitego tlumaczenia w dwadziescia minut –ten wiersz nie linijka po linijce. Ale od raczej przodu i od tylu. Zaczyna sie wiersz od piekna przyrody – tej alpejskiej — jako tlo dla reszty – gdzie wieje niedopowiedziana groza. Konczy siewiersz na tym, ze on sie dusi i reszta wiersza to wprowadzenie do tego umierania z braku powietrza. Mozna by doszukac sie w tym symboliki – duszenia sie z braku powietrza. Tyle ze po jego przezyciach – w kontekscie zaglady — kazdy fragment z zycia musial mu sie kojarzyc ze smiercia, nie wlasna ale ludzi. W tym sensie tam jest ten symbolizm. Dwuznacznosc moze byc oczywiscie nie calkiem uswiadomiona. Kolejne znaczenia slow czy obrazow moga sie ujawniac jakby w sposob nie zamierzony. Mnie ten wiersz uderza prostota. Jakby pokazywal banalnosc dobra i zla. Ten wiersz jest jak cos co sie wlasnie wpisuje do ksiegi – gosci. Napisany szybko jakby ze zlepku kawalkow, zeby oddac jedna mysl. Rozumiem z tego co napiala Ewa, ze Celan wpisal jakis wiersz zaraz po przyjezdzie. Moze napisal cos grzecznosciowego. A potem pozalowal, ze okazal slabosc. Napisal kolejny. Moze to jest klucz.
ciesze sie ze sie spodobaly gwiazdy, jeszcze dodam tylko jesli chodzi o te linijki mego pospiesznego tlumaczenia
Lesna laka wybrzuszona a na
niej widze kwiaty pojedynczo
najpierw bylo “Lesna laka wyboista …”
laka twarda jak kamienna droga
ze swoja oczywista symbolika
chyba bylo troche lepiej niz jak wyslalem
ale ja go nie bede przerabial
Widoczny na filmiku na YouTube Hans Georg Gadamer wpisał nie swój tekst do księgi w chacie Heideggera, tylko Stefana Georgego „Der wind der weiten zärtlich um uns braust”. Natomiast Paul Celan wpisał swój, ale on został usunięty, nie widomo, co się stało, ale biografowie badali tę sprawę i wiersza tam nie ma. To tak pewnie jak z grobem Cwietajewej, pochowali, ale nagle zniknął grób. Zaciera się wstydliwe ślady po wielkich tego świata, a rękopisy płoną.
Gwiazda to też i nieskończoność, odwołanie się do Uniwersum.
Hania ma rację, myślę, że powinieneś Profesorze dla szacunku dla autora chociaż zachować formę graficzną jego wiersza.
Wiersz to też rozmowa z czytelnikiem, bardzo intymna i od czasów Celana ściszona i wręcz konfidencjonalna.
Nie każdy usłyszy wiersz. Ja słyszę niezmiernie rzadko.
Hania ma racje, ze powinno sie zostawic rytm, wiec zwrotki powinny wyrazic ten rytm, fakt ze slowa czesto sa pojedyncze, wiec urywane, sa tez szybkie przeskoki – laka, samochod etc., to byl chyba blad z mojej strony, tyle, ze ja mialem takie wrazenie czytajac, ze ten wiersz jak jedno dlugie zdanie, ze on jest w sumie refleksyjny, nie ma w nim napasci, nie ma odrazy, nie ma zalamania, to stad sie wzielo, ze wyrownalem rytm, przy okazji relfeksja, ze jak chce sie zrozumiec poete w swoim jezyku to trzeba go przeczytac a jak to w obcym to przetlumaczyc dla siebie, przez siebie, innymi slowy trzeba sie w ten czy inny sposob z nim zmagac na zywo
Rzeczywiście trzeba być ostroznym z tłumaczeniami. Wiersz Baudelaira jest dobrym przykladem – dyskuja o milosci w literaturze Baudelaira. Baudelaire pisze o swojej kochance : Une nuit que j’étais près d’une affreuse Juive ( One night I lay with a frightful Jewess. Leżałem koło okropnej ……) W tłumaczeniu McGowan’a dostajemy: Beside a monstrous Jewish whore I lay. Po polsku: Leżę obok gigantycznej kurwy żydowskiej. Baudelaire pisze: Le ventre en l’air, comme une femme lubrique, Brûlante et suant les poisons, Ouvrait d’une façon onchalante et cynique, Son ventre plein d’exhalaisons. (Belly up in the air, like a lustful woman, burning and sweating poisons; opened in an nonchalant and cynical way, her belly full of exhalations.) Polski, via McGowan: Jej nogi byly rozstawione jak u lubieznej, wypacjącej zatrute opary kurwy , któraszeroko otworzyła zapraszajacym gestem swoje obrzydliwe i smierdzace ono. Pytanie – Skąd te gigantyczne kurwy, rozstawione nogi, zatrute opary kurwy i szerokko otwarte śmierdzące łona?
Nie wiem, Panie Jacku, co Pana tutaj bulwersuje. W Młodej Polsce przetłumaczony kłamliwie i asekurancko. Znając przecież twórczość Baudelaire na okrągło pisze o smrodach i chorych, starych ciałach. Omawialiśmy to tutaj. Na dodatek Żydzi w Europie zwężeni państwowymi ustawami byli ludźmi ostatniej kategorii, żyli w niesamowitej nędzy, a ponieważ to naród urodziwy, prostytutki miały powodzenie właśnie żydowskie. W dziewiętnastym wieku niejednokrotnie nazywano Żydówką kobietę do płatnego seksu, Tak jak Polkę na kuchtę czy do wszelkiej pośledniej posługi. Lokajami byli zdaje się Szwajcarzy, co zresztą wykorzystał do dzisiaj Watykan do prezentacji papieskiego dworu. Wiadomo, że ludzkość może w każdej chwili upokorzyć każdy naród i nie jest to nic nowego.
Bardzo dobrze, że powstają nowoczesne, odważne tłumaczenia. Kobiety wtedy nie myły się, śmierdziały okropnie i usługa seksualna dla mężczyzny opętanego swoim biologicznym obowiązkiem kopulacji mimo wszystko nie należała pewnie tylko do przyjemności, ale i stała się obowiązkiem. Bardzo słusznie, że Baudelaire dał temu wyraz, takiej skargi męskiej na swój samczy los.
Nie znam na tyle angielskiego, bym mogła stwierdzić, na ile James McGowan przesadził.
XXXI
Une nuit que j’étais près d’une affreuse Juive,
Comme au long d’un cadavre un cadavre étendu,
Je me pris à songer près de ce corps vendu
À la triste beauté dont mon désir se prive.
Je me représentai sa majesté native,
Son regard de vigueur et de grâces armé,
Ses cheveux qui lui font un casque parfumé,
Et dont le souvenir pour l’amour me ravive.
Car j’eusse avec ferveur baisé ton noble corps,
Et depuis tes pieds frais jusqu’à tes noires tresses
Déroulé le trésor des profondes caresses,
Si, quelque soir, d’un pleur obtenu sans effort
Tu pouvais seulement, ô reine des cruelles!
Obscurcir la splendeur de tes froides prunelles.
Charles Baudelaire
Spe s hroznou židovkou ZA noci bledojasé
Tak JAKO mrtvola mrtvoly Boku po,
já u ni, nevěstky, jez chodi s kýmkoli,
jsem dumal krásce o, Jiz chtíč můj vyhýbá se.
Videl jsem ji stát przeciwko její té kráse pyšné,
ZRE její zrak Mocny, sty vděky hýřící,
vlasy, tvořící vonnou přilbici ji,
jez pri vzpomínce Jiz mě zase zorněcují.
Vždyť vroucně líbal bych TVE tělo vznešené,
OD svěžích nohou výš až k černovlasé hřívě
bych Pokład laskání ti snivě rozvinoval,
jen kdybys byla s do, ty Kraśko z kamene,
kdy pláčem vřelých Na SLZ chvíli zacloniti
ty lesklé zornice, Tak chladně zářící ti.
tłum. Świętopełk Kadlec
Beside a monstrous Jewish whore I lay
One night, we were two corpses side by side,
And came to dream beside this hired bride
Of beauty my desire had turned away.
I saw again her native majesty,
Her gaze empowered with a strength and grace,
Her hair a perfumed casque around her face,
An image that revived the love in me.
For I would fervently have kissed your flesh,
From your sweet feet up to your sable hair
Unrolled the treasure of a deep caress,
If on some evening, with a simple tear,
o queen of cruelty! you had devised
To dim the brilliance of those soulless eyes.
tłim.James McGowan
One night I lay with a frightful Jewess,
Like a cadaver stretched out beside a cadaver,
And I began to muse, by that peddled body,
About the sad beauty my desire forgoes.
I pictured to myself her native majesty,
Her gaze with power and with grace endowed,
The hair which forms for her a perfumed casque,
And whose souvenir awakens love’s desire.
For I would fervently have kissed your fair body
And spread out the treasure of soulful caresses
From your cool feet up to your tresses black,
If, some night, with a tear evoked without effort
You could only, queen of cruel women!
Soften the brilliancy of your cold eyes.
tłum. William Aggeler
One night when, near a fearful Jewess lying,
As one corpse by another corpse, I sprawled —
Beside the venal body I was buying,
The beauty that was absent I recalled.
I pictured you in native majesty
With glances full of energy and grace,
Your hair, a perfumed casque, whose memory
Revives me for the amorous embrace,
For madly I’d have kissed your noble frame,
And from your cool feet to your great black tresses,
Unleashed the treasure of profound caresses,
If with a single tear that gently came
You could have quenched, O queen of all the cruel!
The blazing of your eyes, their icy fuel.
tłum. Roy Campbell
One night I lay, a hideous Jewess at my side,
We were stretched out, corpse to like corpse, on my cold bed,
And all my thoughts, leaving this foul bought body, sped
To that sad beauty whom my own desire denied.
I pictured all her native majesty, her pride,
Her glance in all its force and grace and subtlety,
Her hair, a perfumed casque, and the mere memory
Rekindled my love’s thirst, ever unsatisfied.
I would have kissed your queenly body fervently,
Spreading the treasures of my rapturous caresses
Upward from your cool feet to your warm onyx tresses,
If some night with a tear bestowed effortlessly
You could, O queen of cruel women, that I prize,
Obscure the glacial splendor of your scornful eyes.
tłum. Jacques LeClercq
Wydaję mi się, że wie Pani, Pani Ewo, że napisałem nie o swoich uczuciach, a o błędnym tłumaczeniu. Owszem, jest obrazliwe – no i cóż? Mnie to nie bulwesuje. Czytałem i słyszałem gorsze rzeczy. Ogóle uwagi o innych przekładach, obyczajach kobiet i losach Zydów w Francji, nic nie wnoszą poza zmianą tekatu, z ‘błędne tłumaczenie’ na ‘ogólne rozwazania’. Dziękuję, oczywiście, za bardzo interesujące przekłady. Moje pytanie dotyczyło wyłącznie McGowana i jego polskiej wersji w blogu. Proste pytanie: Dlaczego okropna Żydówka, stała się monstualną/gigantyczną żydówską kurwą? Skąd ten demonizm zupełnie obcy wierszowi Baudelaira, w którym autor zwraca sie z goryczą/gniewem, ale i nadzieją do swojej kochaki? Przecież słowa McGowana – każdy to może stwierdzić – to fałsz.
Ps. Czy mogę oczekiwać wyjaśnienia drugiego cytatu : Jej nogi byly rozstawione jak u lubieżnej, wypacjącej zatrute opary kurwy, która szeroko otworzyła zapraszajacym gestem swoje obrzydliwe i smierdzące łono? (Le ventre en l’air, comme une femme lubrique; Brûlante et suant les oisons; Ouvrait d’une façon nonchalante et cynique; Son ventre plein d’exhalaisons.)
A propos i aby uniknąć dyskusji słownikowych : ‘frightful’ które pojawia sie w większosci tłumaczeń, oznacza nie więcej niż ‘okropnie/strasznie’, jak na przykład – ‘I am frightfully sorry to be late’ – Jest mi okropnie przykro za itd’. Miękkie, grzeczne słowo.
Pisze Pani, Pani Ewo – Nie znam na tyle angielskiego, bym mogła stwierdzić, na ile James McGowan przesadził. Przepraszam, ze nie pisałem jaśniej. Chodzi o kilka słów. Na przykład: Baudelaire = okropna Zydówka; McGowen = monstrualna/gigantyczna żydowska kurwa. Dlaczego? Kilka zaledwie słów, ale, moim zdaniem, istotnych i obraźliwych – dla Baudelaira, któremu przypisuje sie słowa i sentymenty, których nigdy nie wypowiedział; i dla czytelników, którym przedstawia się wypaczony wizerunek poety. Zgoda?
Właśnie, nie mam pojęcia, czy ta przesada jest trafna, bo nie znam języka w takim stopniu.
To Pan, Panie Jacku, Pan, absolwent Cambridge, zna język. Jestem wykształcona w PRL-u, gdzie nawet słowniki języka polskiego miały wykastrowane wyrazy wulgarne, o których istnieniu dowiedziałam się dopiero w szkole średniej i to tylko z napisów na murach, wiadomo, zawsze nieortograficznych, ponieważ wtedy dojeżdżałam tramwajami do szkoły i mogłam je do woli czytać.
Nieprawdą jest natomiast, że poezja Baudelaire nie zawiera takich scen, jak w tym tłumaczeniu. Nie mam pojęcia, co jest akurat tutaj, natomiast inne wiersze „Kwiatów zła”, które przecież były zaaresztowane i miały liczne procesy sądowe o obrazę moralności, posiadają sceny okrucieństwa i przemocy, jak każda wielka sztuka. Ma ją twórczość Boscha, Goyi, Breughla. I okropności miasta mają obrazy poetyckie Baudelaire’a.
Może ktoś się tutaj jeszcze wypowie, dałam przykłady tłumaczeń i oryginał. Dałam tu też wiersz polski, ale usunęłam, bo nie byłam pewna czy to ten, był tak zmieniony. Musiałabym bardziej poszukać w Sieci, te zbiory, które posiadam, nie mają polskiego przekładu tego wiersza.
Tłumacz ma prawo przesadzać i ma prawo dopowiadać coś, czego w wierszu nie ma. Tłumacz jest artystą i stwarza wiersz na nowo, swoimi środkami artystycznymi. Musi to być jednak zawsze zgodne z duchem wiersza i z intencją pierwowzoru. Nie mam pojęcia, na ile to zostało przekroczone. Czy były jakieś protesty po opublikowaniu tłumaczeń Jamesa McGowana? To są zdaje się wydania z lat dziewięćdziesiątych. Nic w Sieci nie udało mi się znaleźć. Antysemityzm we Francji, który ujawnił proces Dreyfusa, był w czasach Baudelaire wszechogarniający, szczególnie na literackich salonach. Antysemitą był nie tylko Baudelaire, ale Bracia Goncourt i Flaubert. W Polsce Bolesław Prus.
Oczywiście, że ‘Tłumacz ma prawo przesadzać i ma prawo dopowiadać coś, czego w wierszu nie ma.’ Ma równiez prawo kłamać, fantazjować, fałszować. Wolny świat i nie ma zamiaru tego świata zmieniać. Chodzi mi jedynie o stwierdzenie fałszu. Czy jest to aż tak skomplikoane, że wymaga obfitej wymiany korespondencji? Okropna Zydówwka staje się w tłumaczeniu Gigantyczną/monstrulaną żydowską kurwą. Dlaczego kurwą, dlaczego monstrualną? Ma Pani przed sobą dwie wersje -trzy słowa. Cóz jest tu dalej do dociekania? To jest fałsz i jak Pani sugeruje, w anty-semickim tonie. Ponawiam pytanie: czy to jest w porządku? Czy byłoby nam obojętne, gdyby napis ‘Zydowska kurwa – C. Baudelaire’ pojawił na polskim murze naprzeciw szkoły?
Ale czy monstrous znaczy tylko monstrualna? Nie, wcale nie. Moze znaczyc niemoralna, etycznie podejrzana. Slownikowo jest to nawet znaczenie wyprzedzajace “monstrualna”
Wiem tylko, że Baudelaire był syfilitykiem i podobno cierpienie z powodu tej choroby wzmaga się nocą. Mógł być podwójnie wrogo nastawiony w trakcie spotkania ze swoim narzędziem tortur, czyli żydowską prostytutką i być może tak jak pisze Robin Son, znaczenie jest podwójne, łagodniejsze.
Ale nie powinien mi Pan, Panie Jacku, zarzucać mi propagowania postmodernistycznego relatywizmu, bo akurat jestem temu przeciwna. Nowoczesny język wcale nie musi być zaprzeczeniem pierwowzoru, tylko jego wzmocnieniem. Nie powstałyby genialne ekranizacje Sofoklesa, gdyby nie Pasolini.
A reszta? Czy oprócz tych, jak Pan pisze, antysemickich akcentów, reszta jest wierna?
Natomiast na szkołach, jakby pojawiły się takie napisy, to byłabym wniebowzięta. W mojej podstawówce, jak uczyłam, to nikt nie wiedział, kto to jest Mickiewicz. A Baudelaire… marzenie.
Akurat na moim osiedlu są napisy o tematyce sportowej. Bardzo śmieszne, bo narząd płciowy okazuje się, ma nie tylko drużyna piłkarska, ale i jej kibice. I można sobie od razu wyobrazić, jakiej wielkości jest to narząd.
Wracajac do twoich wczesniejszych uwag, zawsze rodzi sie pytanie co wiersz pokazuje, czyli o jaka to rzeczywistosc chodzi, moze sie ona rozplywac lub byc wyolbrzymiona, nietknieta lub przefiltrowana, doslowna albo symboliczna itd. Tyle jest wyborow, ale nie wszystkie sa dostepne, glownie dlatego, ze rzeczywistosc zostala przed nami tyle juz razy opisana, i za kazdym razem zdefiniowana. Wezmy ten Kazimierz, jak ktos widzial obrazy Slewinskiego z jego plenerow w Kazimierzu, moze latwo odniesc wrazenie, ze dachy tam sa rozowe a sciany mleczne, ze pastele wypelniaja czarne kontury, ze wszystko jest tak podswietlone przez slonce a niebo jest w takim odcieniu niebieskiego jaki spotyka sie nad poludniowymi morzami. No a jak ktos przeczytal Schulza, to moze miec odczucie, ze to miasteczko z jego powiesci to na prawde Kazimierz, gdzie kamienie puszczaja liscie , domy unosza sie w powietrzu, ze to jest taki koniec z normalnoscia gdzie przenikaja sie rozne swiaty. Jak takie opisy — malarskie czy literackie — sa prawdziwie przemocne, moga sie stac silniejsze niz sama rzeczywistosc, ktorej dotycza. Dlatego w pozniejszych pracach pozostaja te echa, odbicia czy slady tego juz kiedys wymyslonego lub inaczej mowiac zinterpretowanego swiata. Oczywiscie, skoro tych opisow — tworcow – jest sporo jest wybor. Jesli jestesmy swiadomi tych nalecialosci pytanie jest jak sie do nich ustosunkowac. Ukrywac to czy nie ukrywac. Naturalnie nie ukrywac. Uzywac z odnosnikiem. W tym miejscu przychodzi mi do glowy Picasso /o ktorym niedawno pisalas/ i Matisse, ktorzy prowadzili ukryta rywalizacje pozyczajac od siebie zeby wyprobowac nowe mozliwosci w pracach zrobionych przez rywala, w ten sposob zapozyczali sie ale zawsze z odnosnikiem – kluczem /byla na ten temat wystawa rozszyfrowujaca te wspolzaleznosci tych tak skrajnie roznych malarzy/
slusznie, to slowo moze znaczyc po polsku /a/ potworny – obrzydliwy, zdefomrowany /b/ jak potwor — bycie monstrualnym, czy gigantycznym, w sensie skali /c/ niemoralny, pozbawiony zasad – jak potwor, tyle, ze w kazdym wydaniu chodzi o negatywny opis, a z nich trzech “gigantyczny” /czyli “gigantyczna” prostytutka wydaje sie chyba najlagodniejszy
Kazimierz + RobinSon: Przedmiotem mojego pytania nie było znaczenie słowa ‘monstrualne’, ale dlaczego słowa ‘monstrualna żydowska kurwa’ pojawiły sie w tłumaczeniu McGowana, zastepując Zydówkę, która była po prostu ‘okropna’? Wygląda na to, ze nikt nie ma zamiaru odpowiedziec na pytanie. Kazimierz – Pan, rozumiem, nie moze bronic sie nieznajomoscią angielskiego. Zgodzimy sie za tem ze ‘whore’ McGowana to nie ‘prostytutka’ – zawód, ale jak slusznie Pan napisal w polskojezycznej wersji McGowana – ‘kurwa’ – obelga. Kieruje moje oryginalne pytnie do Pana – człowieka wrazliwego na prawde i poete: 1) Czy tłumaczenie McGowana jest uczciwe; 2) Czy zmany, ktore wprowadził pozostają w granicach przyzwoitiości? Wystaczy 1) Tak/Nie; 2) Tak/Nie. Bez komentarza.
Drogi Panie JBP, przepraszam, ze sie wtracam, ale wydaje mi sie, ze na Panskie pytanie mozna odpowiedziec i tak i nie, w zaleznosci od wrazliwosci i intencji. Kurwa i prostytutka czesto sa uzywane wymiennie, a jak wynika z francuskiego oryginalu z pewnoscia chodzilo tu o kobiete sprzedajna/do kupienia. Jest to wiec ze strony tlumacza wybor drastyczny, ale dajacy sie obronic bez oskarzania go o antysemityzm. Co prawda ani kurwa ani prostytutka nie zostaly uzyte jako slowa w oryginale, to pozostawalo w domysle, wiec tlumaczenie idzie tu na skroty. Na koniec, ‘monstrualna zydowska kurwa’ brzmi znacznie bardziej dosadniej i obelzywiej po polsku niz ‘monstrous Jewish whore’ po angielsku. Mysle tez, ze takie tlumaczenia nie sa dobra miara przyzwoitosci czlowieka, tlumacza czy poety. Moga byc za to miernikiem dobrego smaku, a jak wiadomo ‘de gustibus…’ i tak dalej. Samo tlumaczenie McGowana zas jest bardzo szkolne, nalega na poprawnosc i dokladnosc rymow, na regularnosc metryczna i to jest tutaj pulapka.
Dzięki Panie Januszu, że Pan tutaj ocenił pracę translatorską McGowana. Wam, Polakom mieszkającym w krajach anglojęzycznych o wiele łatwiej wyczuć intencje i wieloznaczność słów angielskich. Ja tylko próbuję spolszczać, droga odwrotna jest dla mnie zamknięta.
Ton Pana Jacka jest prokuratorski, takie narzędzia w sztuce są nieprzydatne. Nieprzydatne, co pokazała historia literatury. Z jedenastu utworów „Fleurs du Mal” wydanych w 1870 roku w Brukseli sześć było napiętnowanych wyrokiem sądowym z 1857 w Paryżu.
Innym problemem jest zrzynanie, kradzież od innego artysty, a innym kontynuacja jego drogi, czy przerabianie własnym językiem jego drogi twórczej i odkryć. Artysta hochsztapler idąc na skróty, czyli na odgapienie, na pewno będzie wygrany, bo nie będzie zmęczony. Ale przecież twórczość artystyczna to przygoda duszy, to radosne wchodzenie w poszczególne komnaty, tereny odkrywane tylko swoją jednostkową przygodą.
To, co piszesz o Schulzu i Ślewińskim, to przecież jedność świata. Nawet kropla wody nie znika tej planety i tak jak jest z materią, tak jest z artefaktami. To są wieczne metamorfozy i naczynia połączone. Ludzki egoizm dąży do dominacji, do pożerania. Ale przecież zazwyczaj zostaje z tego tygla garstka. I tak garstka, jak się prześledzi ich twórczość, to był tak zawsze ogromny wysiłek samotnej, bezkompromisowej drogi, dzieła innych artystów tak samo działające, jak przyroda. Ja jestem za schopenhauerowską wizją świata, za bezpośrednią rolą natury w twórczości, dlatego tak afirmująco napisałam o Twoim poemacie „Prawie piękne”, ponieważ jego idea jest mi twórczo bliska. Taki właśnie mam pogląd na dzisiejszą sztukę: powrót do natury, nie w sensie Rousseau, antagonizmu i alienacji, przeciwstawienia, ale właśnie przyzwolenia i akceptacji, z całą jej grozą i przerażeniem.
Powolanie sie na Schopenhauera w kontekscie “Prawie Piekne” to jest ciekawa sciezka, czy watek. Przyroda rzeczywiscie spelnia centralna role w jego filozofii. Wyrazem tej roli jest rola jaka on przypisuje “woli” czy “woli zycia”. To przez “wole zycia” czlowiek jest zwiazany – integralnie- z cala przyroda z jej energia. Ludzie sa motywowani “wola zycia”, z ktora wiaza sie rozne ich pragnienia czy popedy. Ta sama wole zycia dostrzega on w innych stworzeniach. W tym sensie przyroda stanowi jednosc, z czlowiekiem tylko jak jego czastka. Poniewaz przyroda jest roznorodna tak samo sa ludzie. Kierowani przez wlasne instynkty ludzie zachowuja sie czesto nielogicznie, badz kaprysnie, czy chorobliwie. Nie moga sie tez zblizyc w plaszczyznie rozumowej czy tez kulturowej. . To wyklucza pojecie – kategorie – kolektywu. Nie ma kolektywnego bytu, czyli zbiorowosci ktora mysli i dziala w te sam sposob. Dzialajac instyktownie ludzie skazani sa na niezaspokojenie swoich dazen. Podobno w tym wyraza sie pesymizm Schopenhauera. Ale to jest oczywiste, ze on ma racje. Nie jest mozliwa taka pelna realizacja. Mowienie, ze jest nie jest przejawem optymizmu tylko raczej przejawem naiwnosci – idealizmu. Tak jak u Hegla, ktorego ponoc Schopenhauer nie trawil a ktory wierzyl w kolektywny rozum i “oswiecenie” ludzkosci. Bo tworzyl jakies idealne byty – bez pokrycia. Optymizm przejawia sie w tym, ze akceptuje sie czlowieka jakim jest a nie jego wymyslona wizje /jak u takiego heglisty jak Marks/. Z tych wizji latwo bierze sie nieszczescie. Pesymizm jest negacja realnosci czlowieka – z jego wielkoscia i jego maloscia, wzniesieniami i upadkami. W ramach optymizmu, w wizji czlowieka – oraz przyrody — pojawia sie nieodzownie uznanie moralnosci jako innej centralnej kategorii. I rozumiem, ze on utozsamial moralnosc z dobrocia, a egoizm i msciwosc za przejawy upadku. Rozumiem tez, ze jego zdaniem czynnikiem lagadzacym ludzkie “wystepki” jest sztuka. I, ze najwyzsza forma sztuki jest muzyka – ze wgledu na brak wyraznej “tresci”. Czy to dlatego najlepsza poezja jest ta, ktora ma swoja wewnetrzna muzyke. Tak wiec, obcujac z nia wchlania sie muzyke a nie sledzi slowa.
Drogi RobinSonie, przekonał mnie Pan. Dodam tylko, że nazywanie kurwą kochanki Baudelaira, kobiety, o ktorej możemy tylko snuć domysły, wymaga dość dużej odwagi.
Tak mi się nasunął Arthur Schopenhauer, bo wczoraj ukończyłam czytać wielką biografię Arthura Schopenhauera, współczesnego filozofa Rüdigera Safranskiego i tak mnie te analogie, o których piszesz, pasowały do Twojej filozofii w poezji, jaką uprawisz.
Ja się Panie Jacku nie znam, nie jestem mężczyzną, jak zwał tak zwał, ale ja to zawsze robię różnicę między kochanką, a prostytutką. Nie każda kochanka jest prostytutką i nie każda prostytutka jest kochanką. Wiemy z biografii Baudelaire, że jego kochanką była Mulatka. Ale wie Pan, to są wszystko sprawy indywidualne. Znałam mężczyzn, dla których każda kobieta była kurwą.
Ja nie znam francuskiego, jedynie angielski (i jak widać polski), ale czy w oryginale Baudelaire nie napisał, że kobieta była płatną miłością? A więc, fakt, kurwą. Po polsku jest to ujęte: ‘Marzyłem obok tego kupionego ciała”. Poza tym, może się zdarzyć, że kurwa jest kochanką, jedno nie wyklucza drugiego. Polecam film Soderbergha “Girlfriend Experience”, ładnie ten temat poruszający.
Przekład (nie wiem niestety czyj):
Pewnej nocy ze straszną Żydówką spędzonej
– Niczym trup obok trupa tak przy mnie leżała –
Marzyłem obok tego kupionego ciała
O pięknej odtrąconej, chociaż upragnionej.
Wyobrażałem sobie jej wdzięki wrodzone,
Wzrok, w którym się odbija majestat i siła,
Koronę bujną włosów, którą mnie olśniła
I na wspomnienie której zawsze cały płonę.
Ach, jak żarliwie mógłbym całować twe ciało
I od twoich stóp chłodnych do czarnych warkoczy
Skarby pieszczot płomiennych i czułych roztoczyć,
Gdyby raz się udało poruszyć cię całą
I gdyby kiedyś, moja okrutna królowo,
Łza zaćmiła twych oczu wspaniałość surową.
Dzięki Haniu, a ja nie potrafiłam znaleźć polskiego przekładu. Ten tutaj to przekład Marii Leśniewskiej.
Ale chodzi tutaj o podmianę. Facet nasyca się seksualnie jedna kobietą (Żydówką), a myśli o innej. Trudno więc, by ta płatna miłość miała coś wspólnego z kochaniem.
Natomiast ten filmowy przykład (filmu nie widziałam, ale czytam na FilmWebie, że rzecz dotyczy 2008 roku) mówi o czasach dzisiejszych. Trzeba rozróżnić twórczość Baudelaire, giganta epoki, który przerażony skutkami uprzemysłowienia i przeobrażeń miasta, szczególne Paryża, który stał się wielką, biblijną nierządnicą, starał się to wszystko zrozumieć, a nawet zaakceptować, od dzisiejszych problemów cywilizacji, które są zupełnie innej natury. Jeśli sztuka jest uniwersalna i nieśmiertelna to nie dlatego, że upomina się o moralność tylko dlatego, że upomina się o najwłaściwszy sposób widzenia świata. Baudelaire jest pilnym obserwatorem tych przemian i „Kwiaty zła” są dowodem tych obserwacji, niczym więcej. A cała fabuła, jaka tam się wytwarza, ta sensacyjna otoczka, jest w sumie bez znaczenia.
Szkoda, że Baudelaire pojawił się w wątku o poezji Kazimierza Poznańskiego, bo Poznański jest bliższy Celanowi, niż Baudelaire’owi. Celan jest pełen niedopowiedzeń i właściwie ta translatorska kontrowersja by była niemożliwa, ponieważ Celan nie jest ani drastyczny, ani krzykliwy. To poezja półtonów. I tą właśnie granicą, o której pisał Adorno jest holocaust. I faktycznie, nie da się już pisać tak jak Baudelaire dzisiaj, bo staje się to naiwne.