W posłowi do tej gigantycznej (ponad sześćset stron formatu A4) antologii wierszy, obejmującej trzydzieści lat polskiej poezji współczesnej, Marian Stala, po buchalteryjnej segregacji autorów w pęczki, ścieżki i grupki napisał z rezygnacją:
„(…)Czy tak tylko można czytać i rozumieć tę antologię? Oh, można ją czytać zupełnie inaczej… i znajdować w niej odmienne sensy i porządki. I opatrywać te sensy szczegółowymi komentarzami. Sprawdzenie tej oczywistości pozostawiam Czytelnikom.(…)”
Ale w tej przecież niedawnej diagnozie sytuacji polskiej poezji, jaką jest ta antologia, wydanej przez “Słowo/obraz Terytoria” raptem cztery lata temu, nie lisie posłowie Mariana Stali, by nikogo broń Boże nie obrazić jest ważne, ale podsumowujący aneks krytyczny oraz wybór poetów, którzy ten stan reprezentują.
Aneks krytyczny to druga część antologii, złożony właściwie tylko z dokumentów epoki, czyli z przedruków dyskusji na temat czasów, w których poezja była tworzona, i w jakich do publicznej wiadomości się przedostała.
Ze względu na ogrom zawartego tam materiału ograniczę się do kilku uwag nasuwających mi się, nie powiem, po bardzo interesującej mnie lekturze, bo zazwyczaj w „Aneksie krytycznym” występują te same osoby, które biorą też udział w części pierwszej, czyli zbiorze wierszy 135 autorów.
I, jak poeta Tadeusz Dąbrowski, autor antologii donosi o gigantycznej pracy własnej: „Lektura ponad tysiąca książek poetyckich, w większości po prostu książek z wierszami, ich wybierania do tego zbioru” to jako matka syna w wieku Redaktora Dąbrowskiego przejęłam się bardzo, jaki to ciężar wielki na jednego poetę spadł, podobny do przerzucenia przez Marię Skłodowską ton rudy uranowej, by wydobyć gram polonu!
Ale przyjrzawszy się tej piekielnej robocie segregacyjnej mającej wyłonić reprezentatywną reprezentację poetów 30 lat, a czytamy, że wiersze wybrano najpiękniejsze – nie bardzo widzę, by Tadeusz Dąbrowski aż tak bardzo się namęczył.
Recepta według której działał jest prosta i bynajmniej nie męcząca:
Bierzemy trochę kobiet, nie za dużo, ot 17 sztuk. Kilka żon poetów (np. Anna Janko, Agnieszka Wolny Hamkało), musowo te co dostały Nagrodę Kościelskich, bo zaraz mamy za kobietami tę kategorię: dwie kobiety z Nagrodą Kościelskich (Marzanna Bogumiła Kielar, Jolanta Stefko) i kilka redaktorek, najchętniej Naczelnych (Joanna Mueller, Krystyna Lars). Poetki nie nalezą do kategorii teologów, nie pobrano żadnej zakonnicy ani osoby przynależnej innej religii, gdzie płeć nie ma znaczenia. W kategorii teologów mamy więc tylko mężczyzn, trzech księży, ale tylko katolickich: Janusza Stanisława Pasierba, Wacława Oszajcę, Jerzego Szymika. W kategorii redaktorów (najczęściej Naczelnych), jest aż 28 sztuk: Zbigniew Joachimiak, Władysław Zawistowski, Piotr Sommer, Kazimierz Brakoniecki, Wacław Oszajca, Krzysztof Kuczkowski, Piotr Mitzner, Jan Polkowski, Antoni Pawlak, Jerzy Jarniewicz, Janusz Drzewucki, Konstanty Puzyna, Marcin Baran, Andrzej Niewiadomski, Andrzej Sosnowski, Robert Tekieli, Darek Foks, Mariusz Grzebalski, Michał Kaczyński, Dariusz Sośnicki, Wojciech Bonowicz, Stanisław Dłuski, Roman Honet, Wojciech Boros, Jarosław Lipszyc, Tadeusz Dąbrowski, Michał Piotrowski, Paweł Lekszycki.
Laureatów Nagrody Fundacji im. Kościelskich mężczyzn mamy 15: Jacek Dehnel, Tadeusz Dąbrowski, Adam Wiedemann, Wojciech Wencel, Andrzej Stasiuk, Marcin Świetlicki, Andrzej Sosnowski, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Maciej Niemiec, Jacek Podsiadło, Marek Wojdyło, Antoni Pawlak, Jan Polkowski, Grzegorz Musiał.
Jak widać wiele nazwisk mieści się w tych dwóch kategoriach, a jest jeszcze kilku poetów patriotów, do których zaliczyłabym barda Jacka Kaczmarskiego i męczennika, Grzegorza Przemyka. Jest jeden rektor wyższej uczelni, Tadeusz Sławek i dwaj poeci, mężowie żon posiadających wydawnictwa: Andrzej Stasiuk i Karol Maliszewski. Reszta, która się znalazła w antologii nie wiadomo dlaczego jest naprawdę ilością śladową, jak w każdej recepcie ilość przeznaczona na rozkurz. By nie obrażać tych, którzy zostali zakwalifikowani przez Redaktora Dąbrowskiego z niewiadomych przyczyn, można dywagować i konfabulować. Np., być może, że poeta Wojciech Kass Dyrektor Muzeum K. I. Gałczyńskiego w Praniu, czy Janusz Szuber, wypromowany przez Zbigniewa Herberta, znaleźli się poprzez wprowadzenie ich przez poetów wielkich. Albo Ryszard Kapuściński, za przyczyną międzynarodowej sławy.
Przeczytałam kilkakrotnie wszystkie wiersze 135 poetów antologii, co nie jest trudne, ani czasochłonne, bo reprezentanci uwidaczniają się w zaledwie trzech, czterech wierszach, a np. redaktor bruLionu, wierszami niezwykle oszczędnymi, pozbawionymi nawet, pewnie dla oszczędności i skromności, wielu liter w słowach.
Ponieważ tak podany autor nie może być w żaden sposób zapoznany bez całej jego twórczości, te zwiastuny zaledwie, te jaskółki poezji nie czynią, ani jej nie negują. Czasy były trudne.
I o tych właśnie czasach marnych, w które poetów polskich zły los wrzucił, mówi „Aneks krytyczny”.
I gdyby był to zwykły, kuchenny aneks, w którym poczulibyśmy się po domowemu, gdzie gawędzi się krojąc cebulę i miesi ciasto, może dałoby się rzecz poezji polskiej rozwikłać. Ale nie. Aneks przypomina gromadę polityków, którzy od lat siedzą w polityce, zmieniają tylko partie i ugrupowania, i cały czas, jak się spotkają na jakiejś spektakularnej politycznej biesiadzie telewizyjnej, narzekają na złe ustawy. Ponieważ oni je ustanawiają, więc trudno szukać gdzieś winnych. Podobnie mamy w tym „Aneksie”: kilkudziesięciu autorów artykułów krytycznych, które pojawiły się na przestrzeni tych 30 lat w „Nowym wyrazie”, „Życiu Literackim”, „Tygodniku Powszechnym”, „Odrze”, i innych, liczących się pismach literackich, o niczym innym nie piszą tylko właśnie o tym, że polska poezja nie wykorzystuje swojego potencjału. Albo zmieniające się grupy trzymające poetycką władzę idą za modą, stadnie czytają Kępińskiego i Canettiego, albo wieszają się epigońsko na Zagajewskim i powielają jego estetykę, albo są zbyt prywatni i nie łączą się z absolutem, lub są zbyt religijni, by Boga nie zsyłać na ziemię (głos księży krytyków).
Najwięcej poświęcono kontestacji „bruLionu”, chwaląc w konsekwencji nawrócenie religijne Tekielego, ale i doceniając bunt poetów nareszcie wyszukanych spoza układu.
Trudno jednak nie dostrzec wsobności głosów, które z taką troską i poświęceniem ubolewają nad upadkiem polskiej poezji. Bo, cokolwiek by nie wyczytać z tej minorowej polifonii, nie ma tam ani zachwytów, ani nadziei na pojawienie się Wielkiego Polskiego Poety. I słusznie, bo wiersze trzydziestu lat polskiej poezji są zapisem poprawności języka polskiego, a nie doświadczeniem ducha, który w ani jednym wierszu konsekwentnie nie zagościł.
* * *
wiersz o polsce
jeszcze nie przyszedł
czekają na niego
coraz bardziej zniecierpliwieni
polscy poecipolscy poeci
poeci z krakowa z warszawy z Wrocławia
z gdańska z kozich wólek
polscy poeci z getyngi z paryża
z chicago kapsztadu sydney
ze lwowa wilna
wiersz o polsce
podobno widziano go nad bałtyckim morzem
na plaży w ustce pod wieczór
nagi wszedł do wody i popłynął(…)”
[Piotr Cielesz fragment ***]
E tam, że polska poezja upada i lada chwila się rozbije o planetarną skorupę, słyszę i czytam odkąd zacząłem się interesować rodzimą literaturą współczesną, co – przyznaję ze wstydem – nastąpiło dość późno. I tak lecąc przez kosmiczną pustkę produkuje tyle wierszy, że nie sposób tego wszystkiego ogarnąć. A im bliżej katastrofy, tym tego produktu jakby więcej.
Ja bym to nazwał raczej nie upadaniem, co oraniem w miejscu, przerzucaniem się utartymi myślami, przesiadaniem ze stołka na stołek. Zaś czekanie na Wielkiego Poetę wydaje mi się tak pocieszne, że aż słodkie. Ten Wielki, jeśli nawet przyjdzie albo już się narodził, nie dorwie się do trybuny.
Co jak co, ale nasze środowisko poetyckie – zapewne z racji swej kulturowej marginalności – jest spętane kunktatorstwem i ma strukturę prawie, ośmielę się zauważyć, mafijną.
trzeba się bardzo napracować, by za pomocą Wikipedii dociec, kim są poeci zawarci w Antologii. Faktycznie wygląda to na mafijność, ale i na nieżyczliwość i tendencyjność Ewy Bieńczyckiej, której Marian Stala jako czytelniczce w posłowiu pozostawił całkowitą dowolność odczytania. Żadna polonistka tak nie uczyni. Da po prostu zły stopień, albo do matury nie dopuści. Po to są antologie, porządek w Państwie musi być.
Na szczęście tu nie ma polonistek 🙂 Ja tych poetów kojarzę, bo parę lat temu dość mocno się poezją interesowałem. Mafijność środowiskowa, o której piszę, wynika z chęci utrzymania gatunkowego status quo, co wobec zepchnięcia poezji na totalny margines kulturowego obiegu i publicznego dyskursu jest w jakimś sensie zrozumiałe. Tak więc trudno się tu jakiemuś nowemu – być może faktycznie wybitnemu – głosowi przebić. Mimo, że antologii nie miałem jeszcze w rękach, nie dziwi mnie uwaga Ewy o nienatrudzeniu się Dąbrowskiego w doborze.
Przecież tam poeci bez bicia przyznają się, że poetami nie są, że nimi nie byli i nie będą. Ale niech by się tam im pojawił prawdziwy poeta! I niech by to powiedział ktoś nieuprawniony! (taki, jak ja) Bo być poetą to wydać zdaje się trzy książki, taka jest zasada przyjmowania do ZLP, a do sieciowego http://www.literackie.pl zdaje się wystarczy tylko jedna, ale bez niej nie przyjmą. Nic właściwie się nie zmieniło od czasów Josifa Brodskiego, jak go spytano przed wysłaniem do lagru, kim to wy jesteście Brodski? A bumaga ze Związku jest? Nie ma? I wy nazywacie siebie poetą?
Oto wiersz bardzo cenionego w „Aneksie” poety, chyba kokieteryjny. Bo przecież takie samobiczowanie kładzie całą „Antologię”:
* * *
nie odtrącajcie nas
słabych poetów
to prawda
piszemy kiepskie wiersze
ale może i one
są potrzebne
ludzie czytają arcydzieła
ale czytają
i nasze kalekie strofy
jeżeli poezja jest
rzeczywiście potrzebna
to przecież i tak
nikt nie pozna jej tajemnicy
[Antoni Pawlak 1984]
Wiecie, to jest jak paranoiczny świat bankowości i korporacji w „Zeitgeist”. Tylko, jeśli tam Peter Joseph przepowiada bankructwo Ameryki, to przynajmniej wskazuje na jakieś drogi ocalenia. I tam pierwszym punktem, jakiego trzeba przestrzegać, jest Internet. Chuchać i dmuchać na wolność w Internecie. Wykorzystać jej niesłychaną teraz możliwość wolnościową, póki nie zostanie, jak i wszystko na świecie, sieć zawłaszczona i zmanipulowana.
Nie wiedziałam Marcinie, że w Polsce poezja zepchnięta jest na margines. Swego czasu oglądałam witrynę Gil -Gillinga, z obfitości imprez wynikało, że jest wręcz przeciwnie. Być może, to była kolejna manipulacja marketingowa i już o wolności i przejrzystości Internetu nie ma co w Polsce marzyć, skoro programami graficznymi multyplikuje się poetów i robi z nich sfory na masówkach, a jak Ewa tu pisała o „Sajgonie” Maliszewskiego, na spotkania przychodzą trzy osoby. I jak tu dociec prawdy, już nie artystycznej, bo o tej mowy być nie może, ale jakiejś właśnie urzędowej?
Ten wiersz, który cytujesz, jest strasznie post-różewiczowski. No ale o ile Różewiczowi jako prekursorowi lamentowanie nad nicością poezji wychodziło, o tyle jego epigonom już nie za bardzo. Co do ZLP (nawet nie wiedziałem, że trzeba mieć trzy wydane książki, by dostać ich legitkę), to dziś chyba już nikt z szykujących się do Wejścia W Literaturę tam nie aspiruje. Są z tego właściwie jakieś wymierne korzyści? Stypendia, coś takiego?
Albo popatrzcie, o czym piszą nasi poeci. O innych poetach piszą. Piszesz Marcinie, że Kapuściński, o zgrozo miał kochanki. Chyba jednak faktycznie, jego biograf to powymyślał. Jest to niemożliwe, by je miał. I po co poecie polskiemu kochanki? Szkoda pięknych kobiet dla polskiego poety. Polski poeta kocha tylko w drugim człowieku jego sukces. Bo co to za piękno w dwóch idących ulicą staruchach?
Podam tutaj jeszcze za chwilę (tylko policzę) ile razy 135 polskich poetów w tej antologii użyło słowa „ptaki”. Oprócz kotów, to umiłowane tematy zastępcze.
Dwaj poeci
Jakie piękne wiersze pisali
ci dwaj starsi panowie
pan Jarosław Iwaszkiewicz
i pan Adam Ważyk
jeszcze ich widzę
idą ulicą Wiejską
pan Jarosław podpiera się laską
pan Adam wpół zgięty
ptaki śpiewają
w sąsiednim parku
Ryszard Kapuściński z tomu “Prawa natury” 2006
Może to chodziło o to, że są to ”Prawa natury”, może tu chodzi o homoseksualizm, a kochanki Kapuścińskiego byli chłopcami? Stąd to zainteresowanie poezją Iwaszkiewicza, a właśnie jego ciałem, nie najpiękniejszym na starość. Dlatego Arturowi Domosławskiemu nie chciało wydać książki Wydawnictwo Znak? Że zmienił płeć i napisał nieprawdę? Bo to wydawnictwo zawsze stało na straży PRAWDY. Niestety, też nie mam ani książki „Kapuściński non-fiction”, ani tej omawianej tu Antologii.
Musisz Ewo sama tę dyskusję prowadzić, bo nikt z nas tu dzisiaj pojawiających się, nie czytał.
Ogrom imprez niczego nie przesądza. Nie chodzi też o żaden marketing. Zepchnięcie polega na tym, że poeci już właściwie nie mają nic ogółowi do powiedzenia. Dziś poezja stała się rodzajem zabawy towarzyskiej z nader silnie rozbudowanymi rytuałami.
A wolność… hm – być może rzeczywiście tkwi w Internecie i w ogóle w nowych technologiach. Słyszałyście kiedyś o ruchu Inependent Writers w skrócie zwanym Indies? Zajrzyjcie sobie np. tu: http://www.passwordincorrect.com/2010/02/14/pisarzu-zostan-indie-1-wstep/
Nie wiem na ile może to stanowić alternatywę dla obecnego obiegu literackiego w Polsce, ale sama idea wydaje mi się ciekawa.
W “non-fiction” jest opinia Julii Hartwig o poezji Kapuścińskiego. Mówi ona tam – przepraszam, nie chce mi się teraz szukać dokładnego cytatu – mniej więcej coś takiego, że te wiersze, jakkolwiek poprawne, nic w niej nie poruszają. Muszę się z nią niestety zgodzić. Wolę jednak, gdy pisał o Angoli – nawet jeśli tu i tam ponaciągał.
Nie wiem Marcinie jak jest teraz, bo ja jestem malarzem, a za moich czasów poza strukturami Związku Artystów Plastyków przy tak urzędniczym państwie było nie sposób funkcjonować. Natomiast teraz nie trzeba, a wszystko się odtwarza, nie mam pojęcia, dlaczego. Przykładem niech będzie nieszuflada i te wszystkie blogi nieszufladowej czołówki poetów. Blog ma poeta Kleszcz, poetka Gałkowska, poeta Wiśniewski. Wejdź na blogi tych poetów, tam jest tak, jak w jakimś Związku, w jakimś Biurze.
Tak też wyglądają portale. Tak flaczeją niedoczytania, a dzięki poecie Łośce dowiedziałam się, że jest tam na dodatek prawdziwa, bolszewicka cenzura.
W Antologii są cztery wiersze Kapuścińskiego. Nie mam pojęcia, do czego Kapuścińskiemu potrzebne było jeszcze, przy takich splendorach i nagrodach międzynarodowych, bycie poetą. Chyba, że jak piszesz, zrobił to, by dostać stypendium. Pisze coś o tym Artur Domosławski? Bo to chyba bardziej tajemnicza sprawa, niż płeć kochanek Kapuścińskiego. Julia Hartwig dla mnie niestety nie jest żadnym koneserem poezji.
Tak jak nie mam pojęcia, dlaczego rektor naszego uniwersytetu, Uniwersytetu Śląskiego, potrzebuje zajmować miejsce w tej Antologii. I dlaczego poeta Tadeusz Dąbrowski ich tam wpuszcza. A ktoś, kto namaści nie poetę na poetę, poetą być przestaje. To tak, jak człowiek, jak zje ludzkie ciało lub wypije jego krew, staje się wampirem, a potem wilkołakiem. O tym zresztą pisała przecież Janion, znawczyni tych spraw. Też się tu, w „Aneksie krytycznym”, wypowiada, ale oczywiście nie o tym.
Wracam liczyć ptaki.
Muszę Cię rozczarować. Wygląda na to, że Kapuściński poezję rzeczywiście uprawiał z potrzeby serca. Domosławski cytuje sporo jego młodzieńczych kawałków pisanych na użytek Nowego Porządku, któremu podczas studiów gorliwie służył. Te późne są o niebo lepsze, choć i tak wywołują przede wszystkim odczucie chłodu.
Nie uwierzysz, ale czułem, że napiszesz o Hartwig mniej więcej to, co napisałaś. Chyba zaczynam Cię rozgryzać 🙂
Natomiast bardzo zaciekawił mnie nurt metafizyczny i jego reprezentanci z koloratkami pod szyją. Nie ma tam Wojciecha Wencla? Kiedy studiowałem, przyjmowało się uważać, że to on spośród młodych liryków jest najbliżej Nieba. Księża piszą jak piszą z wiadomych przyczyn.
Nie, no Wecel w Antologii jest obowiązkowo. Ma aż 6 wierszy. Ale ten nurt religijny tu jest bardzo silny i ja się tego nie czepiam, bo tak to było, jak trwoga to do Boga, a była trwoga, bo wejdą, nie wejdą. Był strach przed stanem wojennym większy niż w trakcie i to oddanie się boskiej opiece jest na miejscu i szczere, zresztą Dąbrowski ustalił, ze nie będzie dawał narodowowyzwoleńczego kiczu i to jest jakby w zamian.
Naliczyłam tylko trzech księży, nie mam pojęcia dlaczego nie ma księdza Twardowskiego. Nie lubię jego poezji tak, jak Juli Hartwig, ale nic gorsi są przecież. To jest wszystko wymienne, bo nie ma to właściwie nigdzie takiej charakterystycznej frazy porywającej, wiersza, który by za Tobą chodził. Antologia jest konsekwentnie nijaka.
A popatrz na taki wiersz nawróconego Tekielego. Co to jest?
* * *
Ojcze nasz któryś jest w nie
święć się imię Twoje
przyjdź
bądź T oja
ja w niebie tak na ziemi
Chleba ego ego
nam dzisiaj
ja i my odpuszczamy naszym winowajcom
Rober Tekieli “Nibyt” 1993
To jest zapis niejednoznaczności religijnej. Człowiek tworzy tu Boga na swój obraz i podobieństwo. Chce się z Bogiem zjednoczyć, ale na swoich warunkach, siebie stawia wyżej. Bóg ma śpiewać tak jak mu Człowiek zagra. W tym sensie – na ile znam Tekielego – nie jest to wiersz konfesyjny, a raczej krytyka religijnego pozoranctwa. Nie pamiętam teraz dokładnie kulis jego nawrócenia, ale jeśli “Nibyt” ukazał się jeszcze przed iluminacją, która była naprawdę silna i radykalna jak wszyscy diabli (tak silna, że aż Świetlicki się przeląkł), może to też być atak na wiarę w ogóle.
Co do Wencla, to pamiętam takie zdanie z książki Śliwińskiego i Czaplińskiego “Literatura polska 1978 – 1998”, że pytanie o poezję lat ’90 jest pytaniem o Wencla właśnie. Coś chyba jest na rzeczy – Wencel, jakkolwiek oceniać jego światopogląd, usiłował wprowadzić do poezji nową, bardziej wzniosła dykcję, wydobyć pisarstwo z jajcarstwa i nihilistycznej ironii, w którą – jak udowadniał w wywiadzie z Duninem-Wąsowiczem – popadło po ’89 roku.
A ks. Twardowskiego Dąbrowski może nie umieścił, bo uznał, że jego twórczość to raczej produkt, niż coś reprezentatywnego. Sam nie wiem.
Dopiero teraz uaktywniłam Twój link Marcinie o udostępnianiu własnych książek w necie i ich nie drukowaniu. Muszę to w spokoju poczytać. Bardzo lubię ogromne biblioteki publiczne, uwielbiam ich atmosferę, tyle przesiedziałam w Bibliotece Ossolińskich we Wrocławiu, że naprawdę, żal jest odchodzących książek
Cóż poradzić? Duch Czasu. Ale pomyśl, że kiedyś żal było pamięci, a dreszcz tudzież sprzeciw budził pomysł zapisywania zamiast przekazywania ustnie. Ta rewolucja się dokona – to kwestia dekady, dwóch. Przeczytaj sobie “No future book” Łukasza Gołębiewskiego.
Dąbrowski przedrukowuje tu dużo bredni, szkoda mi miejsca na blogu, by o tym wszystkim pisać
Słowa Wojciecha Wencla:
„(…)W dawnym „bruLionie” nie było miejsca na poznawczą powściągliwość. Właśnie to najbardziej oddalało go od chrześcijaństwa. Kościół zawsze przykładał wagę do walki ze zgorszeniem, „bruLion” działał w imię bezgranicznej wolności oraz fałszywie pojętego „doświadczenia” i – podobnie jak inne głośne nurty współczesnej kultury – gardził
dziewictwem. […] Na szczęście dziś „bruLion” nie należy już do „cywilizacji śmierci ” . Droga Roberta Tekielego, która tak irytuje publicystę „Gazety Wyborczej” [Krzysztofa Vargę – przyp. T. D.], zaprowadziła go do
głębokiego nawrócenia. […]Po nawróceniu Robert Tekieli potrzebował czasu, żeby do końca
pojąć to, co zrobił. Pięknie opowiadał o swoim doświadczeniu Boga (na przykład w telewizyjnych „Oknach” Wojciecha Eichelbergera)…(…)”
Aż wstyd, że współczesny intelektualista wypowiada się tak głupio i to na łamach papierowych czasopism, co, jak widać, w bibliotekach już pozostanie na zawsze. BruLion to była chyba jedyna rzecz, która się tym ponurym czasom udała.
I jeszcze głos Marcina Wieczorka:
„(…)W jednym z numerów „Frondy” przeczytałem, że Robert Tekieli stwierdził kiedyś, iż dziś twórcą literatury jest Redaktor. Zgadzam się z tym. Brakuje wyraźnie ludzi, którzy mogliby takiemu zadaniu podołać, gdyż literatura staje
się coraz bardziej domeną poetów drugorzędnych.
[Marcin Wieczorek, Nadprodukcja próżni, „Kresy” 1997, nr 2.]
Wieczorek chciał powiedzieć, że Redaktor ma stać na straży wartości. Ale okazuje się, że to Redaktorzy mają sobie sami napisać, wydać w swoich pismach! I to zupełnie bezkrytycznie, bo kto podskoczy Naczelnemu!
I ten samobój Tekielego: sam pisał wiersze nie będąc poetą. To już lepiej, nich idzie w te programy telewizyjne i niech prawi o cudach! Cudem jest to, że w porę się Naczelny wycofał zamykając bruLion, a reszta tkwi na swoich toksycznych posterunkach.
Dziękuję Marcinie za link, właśnie czytam i jak przeczytam to napiszę o tym.
zwróciłam za to uwagę na jednego poetę, który już zmarł. Nazywał się Marek Jodłowski. Nie policzyłam jeszcze ptaków, bo wiersze też obfitują w mnóstwo nazwisk, dedykacji, to tez zaczęłam więc liczyć, tak, jakby poeci nie byli w stanie bez wsparcia jakiejś innej duchowości napisać wiersza w obawie, że się zaraz przewrócą. Marek Jodłowski dedykuje wprawdzie wiersz Tadeuszowi Kantorowi, ale to jest bardzo dobry i bardzo piękny wiersz. Nie chcę za dużo cytować, nie wiem czy wolno, ale tutaj nie mogę się powstrzymać i go przepisuję, tak pragnę jednak afirmacji tego, co czytam:
Papierowa armata
Tadeuszowi Kantorowi – dziś twórcy
„Umarłej klasy”, niegdyś- realizatorowi
„Powrotu Odysa”
Kto nazwał ów czas nocą okupacji, skoro
nawet krzyż nie rzucał wtedy cienia, w którym
można by się skryć przed rentgenowskim okiem okupanta?
Zatem w obnażającym świetle dnia kilku mężczyzn
niosło ulicami miasta
tekturową lufę armaty
do prywatnego mieszkania jednej z artystek, tych kruchych kobiet
co to palą papierosa tuż po zakończeniu wspinaczki
na górę orgazmu.
„Powrót Odysa” – tak nazywał się spektakl,
w którym lufa grała główną rolę. Trzeba przyznać – plastycznie:
w mieszkaniu było ciasno, łączył się oddech z oddechem,
widzieliśmy Circe, jak próbowała wargami
wtargnąć w świat mężczyzn – i tego, który w zakrwawionym szynelu
leżał w przydrożnym rowie, i tego, który szedł
przez las; oddech się łączył z oddechem.
Tak-tak, sztuka jest zabawą. Tak-tak.
Lecz jakże mocny jest papier, skoro trafia w serce
skuteczniej niźli ołów,
bo ołów raz zabija, a papier wskrzesza
ciągle.
[Marek Jodłowski “Dowód osobisty” 1978]
Mimo gloryfikacji papieru w wierszu, to Ty Ewo wycofaj się z Tego wydawnictwa, które Cię chce wydać i poczytaj to, co tu Marcin przysłał. To jest przyszłość dla Ciebie. Bloga już masz.
Papier służy tylko do tego, by robić z niego armaty.
No, spokojnie… bycie indie wbrew pozorom wcale nie jest takie łatwe. Trzeba się nieźle nachodzić wokół swoich spraw, jeśli się chce zaistnieć. W zwykłym obiegu większość załatwia za ciebie wydawca, tu you’re on your own, babe.
„Aneksowi krytycznemu”, drugiej części antologii wierszy zebranych przez Dąbrowskiego przyświeca tylko jedna myśl, ta sama Marcinie, która jest w projekcie „Indie”: by zaistnieć. Nie doczytałam wszystkiego, ale o ile w Sieci największym zagrożeniem są plugawe posunięcia, czyli kradzież cudzej własności intelektualnej, bogacenie się na cudzej pracy bez żadnych skrupułów zabieranie jej, nie, jak w piractwie, by zaoszczędzić swoje pieniądze, ale by zarobić na jakimś niewolniku, to jest to kolejna pułapka. Sieć to życie i niczemu nie daje się zapobiec.
Czytając „Aneks” i perypetie poetów łączących się w grupy, w sidłach cenzury, Drugiego Obiegu, skandalu bruLionu, Poeci właściwie nie wahali się przed niczym. To, że nie żył już Stalin, to nie znaczy, że nie pisano panegiryków. Nie wiem, czy moda na opisywanie swoich dzieci, moda na prywatność, na kontestowanie czasów pogardy, czasów reżimu, nie jest też podobną ucieczką w panegiryk, by zaistnieć. Lizusostwo ma wiele twarzy i wiele form przybiera. Co z tego, że nie Stalin, tylko Redaktor Naczelny.
W projekcie indie jest też, jak piszesz wiele pracochłonnych ruchów, które wolnemu artyście są nie po drodze. Przypomina trochę sprzedaż Amwaya. No nie wiem. Nic nie wiem.
Czy jestem indie? Właśnie podpisałam umowę z wydawnictwem internetowym Radwan na druk, a właściwie permanentny dodruk książki
Piszę tekst o „Samotnym seksie” i nie mam kiedy tych stron sieciowych przeglądać. Musiałabyś wszystko o indie przeczytać, a tego jest sporo. Mąż mi trochę streścił w trakcie jedzenia obiadu, tam chodzi o to, by do końca być ze swoją książką na dobre i na złe. Coś tak, jak rodzic, który nie tylko rodzi, ale i przyjmuje poród, i swój płód doprowadza do samodzielności, nie podrzuca go żadnym dietdomom.
Z tego wydawnictwa, z którym podpisałaś umowę wynika, że Twoja rola ogranicza się do pozostawienia im rękopisu i wpłacenia wadium, które obiecują, że się zwróci. Jakbyś tu napisała szczerze, jak to wszystko będzie wyglądało dalej, twoje doświadczenie posłużyło by innym, przestrogą, lub wręcz przeciwnie. Takie oddolne inicjatywy złamałyby monopol.
Właśnie pocztą dostałam kolejną porcję książek do zrecenzowania. Internauta zaklinał się, że to jest wydawane w drugim obiegu, że offowe, a tu widzę dwudziestu sponsorów na okładce i to tych, co zawsze. Więc ja, ledwo zipiąca, mam jeszcze obsługiwać oficjalny ruch wydawniczy udający nieoficjalny!
Mnie się marzy coś takiego jak robił to William Blake. Nikomu nie powierzałbym oprawy graficznej mojej książki. Wszystko, od początku do końca, musi być moje, własne.
Zaprojektowalam okładkę.Właściwie jest to moje bardzo stare, zniszczone zdjęcie, pasujace do treści. Chętnie podzielę się doświadczeniem.
Dobrze było by podnieść rangę takich wydawnictw, bo łaszenie się do krewnych i znajomych, prośby o protekcję u mnie wywołuja mdłości
Ja tylko na chwilę przed Żakowskim.
Ruch indie to taki rodzaj literackiej partyzantki i rzeczywiście jest dla ludzi bardzo przedsiębiorczych, którzy umieją podzielić sobie życie na fazę tworzenia i fazę promocji. Ja w każdym razie tego nie umiem, jestem też może zbyt leniwy. Ale cóż, taka jest cena niezależności.
Nie WS, chyba nie jesteś indie, skoro wpłacasz tylko wadium, a wydawca robi resztę. No chyba, że wydrukują, a potem zostawią Cię samą z całym tym majdanem promocyjnym.
Pani Ewo
Już od jakiegoś czasu żyję w przekonaniu, że Polacy piszący wiersze (poeci?) piszą swoje wiersze tylko dla i innych piszących wiersze Polaków (poetów?). Bo tak naprawdę nikt inny wierszy w Polsce nie czyta. No, może Wisławę Szymborską czyta krakówek i warszawka, chcąca uchodzić za polską kulturalną elitę, a że robi się to bez większego wysiłku., to można parę chwil na to poświęcić. Bo pewnie żaden już normalny obywatel wierszy polskich poetów nie czyta. No bo i po co. Od paru dni byłem wielokrotnie na FL, bo jakoś mi się zachciało napisać cztery vilanelle i jedną tam zamieściłem, by popatrzeć, co się będzie działo. Przy okazji trochę poczytałem wierszy i napisałem kilka uwag pod nimi. I przypadkiem wpadłem na wiersz określony jako poemat Duch cz. III.. Myślałem, ze facet żartuje i w swoich komentarzach odautorskich i w samym wierszu. Ale opinie o poemacie były, że jest ciekawy, interesujący itp. I długo się napracowałem, zanim przekonałem parę osób, że to jest po prostu bełkot. Nie wiem, czy tak można, ale dam próbkę tego – dla mnie – kuriozum
Autor: BogdanLichy
W części trzeciej poematu Duch, idealizm w doświadczeniu intencji lirycznej staje się „obowiązkiem wobec „ albo inaczej fenomenem uczestnictwa który tworzy iluzje przyczyny i celu czyli iluzje syntezy aksjologicznej.
Synteza aksjologiczna to ta część naszej podświadomości która sugeruje, że istnieje akt, zgodny z naturą prawdy dzięki któremu i w którym zawiera się jadro istoty rzeczy w jedności tajemnicy sensu i istnienia
Z kolei intencja liryczna powiada że rzeczywistość ujęta dialogiem szansy i konieczności nie zmierza ku konstytucji jedności aksjologicznej ontycznej i epistemicznej w przewodnictwie objawionego autorytetu, lecz jest odsłonięciem wyroku niewiedzy „jądra ciemności” będąc otwartym dialogiem związkiem lęku i odwagi gdzie intencja liryczna nie ma charakteru autorytetu ale narzędzia tworząc prawo do samodzielności.
Samodzielność nie jest faktem ale lirycznym legitymizmem pytania o samodzielność w hipotezie przeżyciowej i nie tworzy samodzielności apriori lecz stanowi dialog z nierzeczywistością nieokreślonego nieujęcia, z absurdem. Jestem definicji konstytuuje ciekawość bezpojecia – metaforę liryczną.
Bogdan Lichy
Duch cześć III
Cisza. Bezgłos szorstki po zbieżnych liniałach
maca w trawie wiersza poszczególne zwrotki
i dyszy spuścizną leksykalność ciała
słowem co jak polne zakwitło stokrotki.
A stokrotne wonie zwiewnych aromatów
przez bezkres unosi wianek czarodziejki
intencją liryczną, która pośród kwiatów
niczym panna młoda leje wróżb andrzejki.
Głosów głos w przestworzach łamie się i kruszy
z uniesienia zmierza prosto do banału
srebrnym migotaniem dno wyściela duszy
od tynkując wewnątrz równo i pomału.
Czas rodzi poetę, tymczasem czas zwinny
zawinięty w kłębek futrem do środka
w nostalgii tożsamy a przeżyciem inny
w gorzkiej masie trzewi płynie mowa słodka.
Przez miodne nektary ,kadzielnice znaczeń
bandaże pocieszeń, chłosty dumne pręgi
świadkowie bezsiły, błędów i wypaczeń
zaklęć i pomówień niestałej przysięgi.
Kochanki i wiedźmy syczą młodość błogą
wiotki chichot mioteł przydusił gromnice
powstały kolumny wypełnione trwogą
jak cnota, gdy modlitwą pieści ladacznice.
Dla ciebie kociołku śpiewaniem oliwny
niech się więcej grono mądrości nie zmienia
Bądź na pochwalony i zawsze uczynny
demonie przekleństwa mocy dziękczynienia.
W tobie bowiem droga wszystkich i niczyja
wiedza głębsza miarą, kiedy serca leczy
mózg goryczy z zemsty, żywym krew wypija
świętość i nikczemność trucizny i świecy.
Widziałem ich wodza straszne miał oblicze
cieniem skrzydeł bitwie kreślił granic pole,
gdzie podłość zakamarki plądruje dziewicze
beztroski i nędzy mieszając swawole.
Wtem podeszły do mnie dwie postacie jasne
jak wodospad tęczy zamknięty w krysztale
wskazały abym zajął miejsce faktu własne
na murach poezji przy logiki dziale.
A tam w dole mrowie wciąż świecą i dymią
gotowi przekształcić każdą rzecz gdy znaczy
i z małej uczynić nad wyraz olbrzymią
sypiąc na redutę lotkami z kartaczy.
Mocno mnie zdziwiło to zobowiązanie.
gdyż znając sam siebie w harcach bym się widział
rubieży nieznanej idąc na spotkanie
prędzej niż przyjmując wyznaczony przydział.
Co więcej okopy wąski głaz niedoli ,
która jak meteor spadły niedopałkiem
płoną był od dawna, lecz teraz powoli
gasł i pruchno słowa sypał z wnętrza miałkie.
Nawet wieża w centrum na alarm nie dzwoni
gdyż miasto zgliszczami od wieków już dymi
wznosząc miecz z napisem nie ważne co broni
a tylko obrona bez względu na wynik.
Na zapalonych światłach migoczących latarń
na światłach latarni zapalonych w migot
między tam i tutaj wnikają do świata
światy w których dziwo przeradza się w żywot.
Chciało by się stanąć, znaleźć wyjaśnienie
każdy włos opisać funkcją i liczeniem
lecz licząc wielkością przenikam w liczenie
wyjaśniając wartość znikam wyjaśnieniem
I nie ma niczego być w tym tu i teraz,
a tylko formuła pax in terra złotą,
która jednych dusi a innych rozpiera
niemocą w niechęci jak w woli ochotą.
A kury na grzędzie drabiny logosu
dachem w skos opartej po drodze na komin
wróżb ziarna rzucają zapytaniem losu
o imię kucharza co garnkiem ich goni.
I w związku kok-kodak emocji w euforii
każdego dziobnięcia znaczenie wyrażą
z hipotezą wiary utkwioną na dachu
przez bocianie gniazdo w garnek wchodzą z twarzą
Ale tam logika gotuje i soli,
której absurd nie da odmierzyć się zupie,
wiec kolejny szczebel wyobraźni roli
rzędem przeskakują przez trupy po trupie.
Na pieńku z toporem linie biegną styczne
z dymem co prostotą wychodzi z komina
rzutując się cienieniem w formuły logiczne
światłem wyobraźni, który dzień przecina
I na osi grzędnej znaczą wyrażenie
aktem dobrej woli w symbolach i w znaku,
z których kurzą łapą wygrzebią nasienie
trzepot zagrzebując skrzydłem w korcu maku.
Ale licho nie śpi ostry kontur dachu
tnie gwiazdy w plasterki i goni po niebie
dodając do ziarna dwie łupiny strachu
z której jedna dla mnie, a druga dla ciebie.
W ten sposób się jajko kreśli nieboskłonem
po wierzchu skorupy twarda obwoluta,
a w środku lęki dźwiękiem przełożone
raz rzędem gdakania dwa pianiem koguta
W różnicy podobieństw, przemiennie na przemian
konieczność zagląda przez dziurkę i szparę,
tam gdzie w woli z woli przechodzi duch ziemian
nietknięty przez wody gotującej parę
A drób i podroby gdyż na ziemi mieszka
urzędem w ziemiaństwie od dziada pradziada
i szczęściem w nieszczęściu raz orzeł raz reszka
gdzie kura z kogutem z wyobraźnią gada.
Chodzi dziad Wyobraz z babą Obraźnicą
z lampą na zagonie i wiatrem na szelkach
i w dusze przezsenna zaglądając świcą
gdzie się axis z mundii suszy lniana belka
Z tej utkanej belki piski się wyciska
a każdy bez mała wszechświaty podpiera
filarem nostalgii, którą widać z bliska
gdy dusza się śmieje jak głupi do sera
Frunie pejzaż frunie po polach i lasach
zapowiedzią ślubu koguta i kury,
już kura pazurem chodzi na obcasach
mierząc grzędy format z góry i od góry
A kogut tymczasem uwija się w dole
rozwijając pianie w bezkształt wielosieci
by noc w gwiazdy łapać oczkiem na rosole
zanim sen zgubiony z za chmury wyleci
Lecz nawet i wtedy gdy nie tak się dzieje
i słowo przez miarę nici nie przeplata
z drabiny pod dachem wierzbą hymny pieje
garbate sonety w tłe babiego lata
Patrząc w obraz nie widzi naturą zajęty
jak żywioł odwieczny zajmuje mu ciało
zdając się w przypadek, bolączki i pięty
wbija róg do ziemi byle echo grało
Na nic nam po prawdzie ani też po błędzie
los ducha duch losy postrzega bez reguł
i jak zawsze było tak i zawsze będzie
gdyż co się ma zdarzyć, wydarzy się w biegu
A bieg biegunami pleciony przemocą
kiedy obce sobie, na dwóch końcach stoją
w dzień zaciekle walczą kochają się nocą
ze strachu ofiarne z odwagi się boją
Tak matkę w bojaźni i ojca w postawie
łączy ich wyrocznia choć niewiedzą jaka
co ponad świętością kreską księgi w prawie
kapie stearyną na głowę rodaka.
I Pytia respodit – biorąc się pod boki
nie w tym rzecz w istocie jakim mierzysz wzrokiem
wyrocznie przez miarę, ziemie przez obłoki
lecz w samym zmierzaniu z nieznanym wyrokiem
Los odmieńcem bywa , kaprysem i chwilą
i na ducha wcale uwagi nie zwraca
brukiem przeznaczenia wciąż mu kroki mylą
liczby, nazwy, sensy , prawda, trud, i praca
Los bywa jak bywa, któż to wiedzieć może
stąd prawda przez liczby i prawdy zawiłość
przez głębin zastępy przyzywa w pokorze
absurd i logikę , nienawiść i miłość
Próżno się komora mości matecznika
ojcowizna torsy i mięśnie utrwala
język ani mowa mroku nie przenika
podobnie jak wola światła nie zapala
I tak nam zostaje pytać o demona.
gdy świat w dłoniach mierząc wyrok będzie trzymał
z niewiedzy powstając i w niewiedzy kona
wiążąc w jednej liczbę a drugiej nominał
W nim naród nasieniem rzuconym na drogę,
której nić w ciemności nieznany los przędzie
dzwonem szansy w ziemi bijącym na trwogę
losem konieczności będąc, jest i będzie.
Choć w motku bawełny rozpacz i posucha
i marność kwitnąca pod cieniem olbrzyma
on zabrania klękać przed obrazem ducha
ani też się wspierać na lasce pielgrzyma
Tworząc bowiem związek odwagi z obawą
w którego tchórzostwem prowokacja miota
jest powyżej prawa i w tym ma on prawo
sam uznać istotę oraz w czym istota
W dali las na polu mgłę rozsiewa siną
przez domy gdzie cegieł murowana renta
tam rzędem korali w oknach jarzębiną
skrzy wieczorne guzy czerwień uśmiechnięta
Dzień zachodzi w głowę i schodzi na dziady
pluszcze się widokiem stawu z tatarakiem
rybią łuską mydląc byle jakie sprawy
by zwrotką wrażenie tulić byle jakie.
A dzieła stoją wobec wieczności zachwytu
w mądrej tajemnicy natchnieniem idioty
przyszpilone gwoździem w jednoznaczność bytu
skąd ranek wyjmuje blask monstrancji złoty.
Czy można się dziwić, ze nikt takich tworów nie chce czytać? I nawet jeśli , zarówno na FL jak i innych portalach poetyckich pojawiają się ciekawe wiersze i zdolni piszący, to są oni doceniani prawie wyłącznie w gronie kilkudziesięciu osób, a część zdolnych jest jeszcze zatrzymana na filtrze znajomości, uprzedzeń, fobii itp. a taki filtr ma prawie każdy portal
Pozdrawiam Panią
Naprawdę Panie Andrzeju, nie wiem, czy czytają, czy nie. Ja czytam. Jestem zafascynowana przemianami cywilizacyjnymi i wpływem na sztukę. Czytam właśnie najnowszą literaturę, pasjami czytam, szukam poetów na nieszufladzie, na rynsztoku, jeśli kogoś znajduję, to śledzę jego działalność. Na razie spotkałam tylko Feliksa Lokatora, który zniknął. Ten nurt kontynuuje teraz Naćpana Światem, nie wiem, czy to nie jest przypadkiem ta sama osoba.
Z tego przykładu który Pan podał, to zdaje się, że autor, Bogdan Lichy, jest młody. Faktycznie, to wprowadzenie w swoją twórczość jest fatalne, ale sam wiersz jest młodopolski, przegadany i o niczym, nie ma w nim ducha ani duszka, ale czyta się płynnie. A to już jest duża wartość, bo wie Pan, najważniejsza według mnie jest jednak wewnętrzna melodia wiersza. Dlatego tak sobie dla treningu piszę do portugalskiego fado, bo ja tu w blokowisku nie mam żadnych inspiracji. Pejzaż o tej porze roku jest obezwładniający w zamkniętym osiedlu betonowym, gdzie jeszcze nic nie kwitnie, nie ma trawy, są tylko śmiecie i kupy psie, i ludzkie, bo nasze osiedle ma wewnętrzne jeszcze osiedle mieszkańców, którzy mieszkają w rurach kanalizacyjnych i oni muszą raz dziennie, jak psy, też oddawać stolec. Po prostu mieszkam w zasranym osiedlu.
Wracając do Lichego, to skoro młody, to może się rozwinie, przesieje te niepotrzebne egzaltacje i napawania, może podąży drogą prostoty. Tak to zazwyczaj jest w twórczości, że jest strach przed pustym miejscem, wtedy poeta wstawia ornamenty. I nie ma nic do przekazania. Może coś wreszcie przeżyje i będzie już miał.
A też i myślę, że pisane na haju. Raz napisałam w dobrej wierze, że Monika Mosiewicz napisała swoje względnie dobre wiersze na haju, to okazało się, że zrobiłam z niej narkomankę, więc już cicho siedzę.
Marzę dla mnie o jakiś narkotykach, ale nie mam na to pieniędzy. I tak zazdroszczę tym, co mają i pomstuję, że mają je ci, którym szkodzą. Znam tylko alkohol, bo papierosów nie paliłam nigdy. Wie Pan, że jak jestem pijana, to ja jestem Aniołem? Napisałabym takie święte wiersze wtedy, w transie.
Pani Ewo. Ja też doceniłem w tym wierszu, to, co i Pani zauważyła, jego rytmiczność, dość ładne rymy, płynność. Natomiast byłem porażony pustotą, poplątaniem przekazu wiersza i komentarza, zadęciem, udawaniem mądrości, tak gdzie była głupota, ubrana w ładne słowa. I tym, że recenzenci tego nie dostrzegli, a nawet kłócili się, że jest inaczej.
No cóż, ja wiersze czasem jednak czytuję. Sam piszę je tak rzadko, że chyba trudno mnie uznać za poetę, więc wariant poeta-czyta-poetów u mnie odpada.
Dobrym naturalnym narkotykiem jest np. zmęczenie albo niedospanie. Jak jeździłem na studia, to jako zdeklarowana sowa nie dosypiałem notorycznie i siedząc rano w autobusie miewałem takie olśnienia, że klękajcie narody. Niestety nie było warunków do ich błyskawicznego zanotowania, toteż gdy wysiadałem na Nowym Świecie, wszystko pierzchało.
> Ewa – z Żakowskim zwycięstwo. Dzięki za trzymanie kciuków 🙂
Ta antologia ułożona jest tak że przedstawia co się w świecie poetyckim przez trzydzieści lat, czyli od przyjścia na świat do osiągnięcia stadium dojrzałości osobników urodzonych w latach siedemdziesiątych, działo; kto się po roku siedemdziesiątym pojawił, debiutował. Oczywiście najistotniejsze wydarzenie to bruLion. I oczywiście najsłabsza część antologii to prezentacja poetów urodzonych w latach siedemdziesiątych.
Samo hasło “roczniki siedemdziesiąte” to tak dla autorów jak i promotorów tego typu przedsięwzięć pojęcie robocze. Żadna taka formacja nigdy nie istniała, a jeśli istniała to przez brak istnienia. To hasło pojawia się tylko jako zjawisko medialno-rynkowe, coś w stylu tego czym kiedyś była etykieta zastępcza, coś w co z braku konkretu trzeba zapakować produkt żeby go sprzedać. (Tak było w początkach mijającej dekady przy okazji “Tekstyliów” i tak jest w jej końcach przy okazji “Solistek” gdzie mówi się o “głosie kobiecym”.)
Redaktor Dąbrowski zdaje sobie z tego sprawę; polemizuje w tej strategicznej części z Janem Sową, rzecznikiem pokoleniowego trzystopniowego wtajemniczenia: nadzieja – euforia – frustracja. Jest to polemika ideowa, klasyczny spór o wartości, z którego to sporu wyłania się równie klasyczny podział na niedobrych nihilistow oraz dobrych obrońców tzw. tradycji. Wiele słuszności jest w spojrzeniu Sowy Jana takoż wiele w spojrzeniu Dąbrowskiego redaktora.
Przy okazji lektury naszła mnie taka refleksja, że tak to się jakoś w Polsce – kraju postkomunistycznym i katolickim – układa dialektycznie, z jednej strony Ewangelia z drugiej apokryfy marksowskie; że tu chyba zawsze będzie jakaś wyższa konieczność, fatum, wpisywania tak ludzkich jednostek jak ogólnoludzkich wartości w konteksty lewaków lub katolików, perspektywy KP albo TP. Jak między Scyllą a Charybdą… A poezja to sprawa bardziej taktyki, praktyki, rzeczy nie idei, to trzeba umieć przepłynąć między tymi dwoma, wysnuwać z samego płynięcia opowieść, i żeby ona była wartościowa. A już sam tytuł “Poza słowa” wskazuje na niewiarę w moc tych opowieści, w całą tą trzydziestoletnią odyseję na niby albo w nicość.
Czytałem tą antologię jak się ukazała i teraz, i za każdym razem z tej trzeciej części (bo ona najbardziej interesuje, bo jest “współczesna”) zapamiętuję jeden wiersz: Dyska(psychozabawa) Zawady, ale to też jako zjawisko bardziej charakterystyczne, niż poetyckie.
To się cieszę, chociaż Żakowskiego już od kilku lat nie lubię. Napisz o tym na blogu, chętnie się dowiem, a co trzymałam!
Bardzo dobrze to Jaromirze podsumowałeś, w końcu Tadeusz Dąbrowski, autor „Antologii” jest przedstawicielem, tak jak Ty, roczników siedemdziesiąt, czyli formacji nieistniejącej. Wiersz Filipa Zawady ma strukturę gry komputerowej zastosowanej w życiu. Dąbrowski wybrał dla swojej antologii taki właśnie wariant, ale mógł wybrać inny, np. wariant 4: poszukać poetów w Sieci, a nie tylko wśród redaktorów pism papierowych, notabli, profesorów, ludzi uznanych i wywyższonych z zupełnie innych przyczyn, jakimi się rządzi Prawdziwa Poezja. Zapisałby się w rocznikach siedemdziesiąt jakąś zasługą, jak zrobiło to pokolenie roczników sześćdziesiąt „bruLionem”. On mógł „Antologią”. Wybrał wariant Mariana Stali. Wybrał Poza Słowem, Poza Poezją.
Na razie wstrzymam się z pisaniem o Żakowskim, bo może uda się zamieścić materiał filmowy. Ale to jeszcze kwestia kilku dni.
To czekam na relację filmową na Twoim blogu!
Do Pana Marcina
To, co napisałem, zapewne nie sprawdza się w 100% przypadków, ale czy naprawdę aż tak bardzo przesadziłem? Może Wy, Państwo, obracacie się w innym środowisku, może w nim czyta się wiersze,ja bywam – jeśli chodzi o ludzi wykształconych – wśród inżynierów, ekonomistów, lekarzy, a moje znajome nauczycielki (historia i informatyka) też poezji nie czytają. Ale nie warto się o to sprzeczać. To moje odczucia, nie dane statystyczne.
Chciałem Pana prosić – bo dowiedziałem się o tym z wpisu powyżej – o adres Pana bloga.
Pozdrawiam
Panie Andrzeju, Marcin linkuje tu swój blog i jeśli link dotyczy spraw literackich, to ja takich linków nie usuwam. wystarczy nacisnąć słowo Marcin i wejdzie Pan do bloga „Człowiek wśród luster”, który jest w dziale moich linkowanych blogów. Pan to też może tu robić. Pańskiego bloga nie linkuję w słupku linków, bo jest publicystyczny. Marcin Królik też ma jeszcze jednego bloga o tematyce publicystycznej i tego bloga ja mu nie linkuję. Po prostu nie chciałabym, byśmy tu, dla przejrzystości, mówili o wszystkim, bo ten blog nakierowany jest na sztuki piękne. Proszę się nie gniewać. I jak zwykle serdecznie Pana tu zapraszam i pozdrawiam.
W czwartek będziemy tu z Wandą dyskutować o „Lacrimosie” Radosława Kobierskiego. Miał być Paweł Konio Konak i jego „Król festynów”, ale ze względu na żałobę, musiałam zrezygnować. Zrezygnowałam też z recenzowania książki „Samotny seks”, bo chyba w ten tydzień onanizm wśród obywateli jest zakazany. Wybrałam smutną książkę o szkole „Latawce” Wioletty Sobieraj. Szkoła to najsmutniejszy temat pod słońcem.
Nie gniewam się ani odrobinę. Ja zresztą piszę przede wszystkim dla mielczan. Reszta czytelników to widzimisię Onetu
Pozdrawiam Panią
To ja może jeszcze przedstawię pewne sprawy związane z pokoleniami, bo mam wrażenie że Ty Ewo naprawdę myślisz że się bawiłem pokemonami, a przecież to zupełnie inna historia.
Po tej polemice Dąbrowskiego z Sową jest fragment wypowiedzi Artura Nowaczewskiego (rocznik 78) w której stwierdza: “We wszystkich tekstach o ‘rocznikach siedemdziesiątych’ akcentuje się brak przeżycia pokoleniowego. Oto mamy czasy całkiem niehistoryczne, brakuje istotnych wydarzeń, mających wpływ na twórczość młodych poetów; ci z nikim nie walczą, zatarł się nawet konflikt pokoleń. Młodzi dystansują się względem wszelkich idei, chcą się tylko sprzedać – taki obraz lansują na przykład Tekstylia Mareckiego, Stokfiszewskiego i Witkowskiego. […] Tymczasem pokolenie dwudziestolatków ma na swoim koncie przeżycie pokoleniowe: nie jest to pojedyncze zdarzenie, broń Boże
polityczny przełom roku 1989, autorzy ci byli wówczas za młodzi, by miało to na nich jakiś istotny wpływ. Ważniejsze okazały się zmiany w życiu codziennym związane z nastaniem III RP.”
Lata 88-89 przypadały na koniec podstawówki. Mój kolega miał wycięty z twardej plastikowej okładki szablon z logo Solidarności, od którego to szablonu odrysowywałem kształt na kartkach, następnie kolorowałem i przybijaliśmy to tajniacko na gazetkach szkolnych. W tym czasie T. Dąbrowski czy A. Nowaczewski mieli około dziesięciu lat i byli jeszcze w nauczaniu początkowym. Kiedy na błoniach i stadionach odbywały się pierwsze wiece przedwyborcze i poruszaliśmy się rowerami typu wigry albo jubilat, oni nie mógli jeszcze jeździć na składakach. Potem już oficjalnie dostawaliśmy plakaty z urzędu i obklejali nimi słupy i mury. Z jednej strony roku 89 jest wiek gimnazjalny z drugiej maturalny. I ten przełom był wydarzeniem w którym zupełnie świadomie uczestniczyli tak gówniarze jak i młodzież.
W tym czasie ukazał się na przykład też komiks “Szninkiel”, którego dziesięciolatek nie był w stanie przyswoić, a nawet pojąć na samym chociażby poziomie obrazkowym, bo kluczowe ze scen nie wchodziły wtedy jeszcze w zakres jego zainteresowań.
Te nieistniejące “roczniki siedemdziesiąte” zaczynają się w okolicach 69 roku a kończą w okolicach 77. Dalej jest już trochę inna rzeczywistość. Dzisiaj te różnice się zatarły, ale przed dwudziestym rokiem życia każdy rok jest jak epoka.
Dąbrowski mówiąc o przechodzeniu z mcdonaldsa do greenwaya mówi o rzeczywistości do której stosuje się zasada wyboru między jednym a drugim, między jednym drugim a trzecim itd. Tymczasem moje pokolenie ukształtowała nie zasada wyboru, ale zasada walki. I to nie jest pokolenie pierwszych obywateli, tylko ostatnich wojowników, ostatnich ludzi tamtej epoki, wieku, idei, być może ostatnich romantyków.
Natomiast Sowa mówiąc o dezercji ze świata konsumpcji uprawia typowe oszołomstwo, bo przecież w Polsce nie istnieje żadna konsumpcja, co najwyżej różne rodzaje snobizmu; wynalazki takie jak hipermarkety to są miejsca słuszne i zbawienne dla społeczeństwa które bez nich nie związałoby końca z końcem. Przede wszystkim nie da się zdezerterować z własnego doświadczenia. Chociaż można żyć – w jakimś bezpiecznie odgrodzonym, nieźle urządzonym na modłę rewolucyjną czy tradycyjną miejscu – ucieczką z życia. I stamtąd można pisać, można dyskutować na tematy literackie czy światopoglądowe, układać antologie.
Dąbrowski moim zdaniem to obiecująca postać, ale pokolenia następnego. Ale tak, ta antologia właściwie niczego nowego nie wnosi. Ona jest bardzo przemyślana, ale jednocześnie bradzo zachowawcza. Można było wykonać jakieś szarady, przeformować trochę szeregi tych pionków i innych figur poetyckich. A tak to są wszystko takie reedycje i najbardziej chwytliwa jest okładka.
Dobre są tam wiersze Michała Piotrowskiego, tyle że utrzymane w trochę przebrzmiałej poetyce.
Albo ten Agnieszki Kuciak:
* * *
Czy to ja mieszkam w wierszu,
czy on wynajmuje
mój niepokój,
nie umiem
powiedzieć,
kto drzwiami umysłu tak trzaska,
jaki dziki lokator pali długo w noc
bruliony światła –
No ale tak, to wiersz do czytania raczej dla innych poetów, nie czytelników. Ale czy wśród czytelników poezji są tacy, którzy na jakimś etapie swojego życia sami nie próbowali pisać? Nie wiem, wydaje mi się że nie.
Co jeszcze… Spór o wartości, cały aparat krytycznoliteracki jest zupełnie drugorzędny. Pierwszorzędna jest zawsze wartość artystyczna utworu. Pisze Dąbrowski tak: “Zapomnijmy o tanich przeciwstawieniach, usypiających do reszty nasze czytelnicze intuicje, każdy dojrzały utwór poetycki zawiera instrukcję obsługi samego siebie, zadaniem krytyka i czytelnika jest znaleźć ów kod dostępu, a nie – jak się to zwykle dzieje – od razu załatwiać sprawę łomem. Badacz literatury ma obowiązek pertraktować z wierszem, układać się z nim, choć oczywiście nie za wszelką cenę. Pierwsze rozpoznania to domena intuicji, jedynym zaś nadrzędnym kryterium wstępnej oceny powinien być zachwyt. Za nim pójść musi język na tyle giętki, by ten zachwyt „udowodnić”, krytyk tym się bowiem różni od zwykłego czytelnika, że ze swojego zachwytu (bądź rozczarowania) publicznie się tłumaczy.”
Żaden dojrzały utwór poetycki nie zawiera kodu dostępu i nie trzeba go rozbrajać – jest dokładnie na odwrót: to utwór uderza w czytelnika, to wiersz jest kodem który rozbraja albo łomem który rozbija (jak u Cioriana: czymże jest język który nie gruchocze szczęk). Krytyk nie udowodni zachwytu nad wierszem samym giętkim językiem, bo to można zrobić tylko pokazując jak zostało się sponiewieranym.
No i jak poezja jest dobra (zachwyt) to człowieka sponiewiera, a jak niedobra (rozczarowanie) to znów się w niej człowiek poniewiera, i tak to wygląda.
Pani Ewo, ja nie szukam, jak Pani, poetów, ale czasami, gdy drogowskaz wskazuje, idę śladami. I poszedłem do Naćpanej Światem. Akurat znalazłem coś na czasie, a śmierć Prezydenta jest dla mnie zdarzeniem milowym.
Panie Boże czy reformujesz swój rząd?
Czy brak Ci tam do pracy ludzkich rąk?
Musiałeś zabrać nam polskie kwiaty?
Czy brakuje Ci Marii by wiązała krawaty?
Jedną Marie przecież już obok siebie masz,
A Prezydent to był przecież nasz!
Co to za Polska teraz bez prezydenta?
Co to za Pałac bez królewskiej pary?
Jak teraz żyć skoro łzy Polskę zalały?
Jak straszny znowu będzie […]
Jeśli prawdę jest, że ta osoba ma 15 lat, to jest to ciekawe, ale już raz nabrałem się na młodą wspaniała poetkę.
Ja nie umiem oceniać wierszy jak Pani. Ja je oceniam tak jak książki, które zdarza mi się czytać, czy są ciekawe i dają mi wiedzę, przeżycie, i czy ew. są piękne razem lub osobno z mądrością. I ważne jest dla mnie, czy coś z tego wiersza zostanie po latach – choć to akurat najtrudniej określić, to jednak jestem taki bezczelny w swej małej wiedzy, że próbuję. Eksperymenty są pewnie ważne, one odkrywają nowe, dla mnie jednak są drugorzędne. I bardzo ważne jest dla mnie, czy wiersze są czytelne i przyswajalne dla ludzi, nie będących poetami, ale czujących piękno, potrzebujących wzruszenia, zadumy. Nadal pozostaje ważnym zdanie Mickiewicza o książkach, które mają trafiać pod strzechy. Na cóż komu taka poezja, której prawie nikt nie czyta?
Panie Andrzeju, proszę tak nie pisać, bo to się nazywa kokieteria. Nikt nie pisze sobie, a Muzom, nikt z założenia się nie zwęża. Internet to głos publiczny i jak Pan słusznie zauważa, pisze Pan też dla Onetu i i dla takich jak ja. Nie komentuję u Pana, bo Pan ma bardziej tematy dotyczące przeciętnych mielczan, a nie wybranych grup, np. artystycznych, to jednak czytam hurtowo po kilka notek na raz, bo czytam blogi i uwielbiam to robić. I naprawdę Pana blog dobrze się czyta. Dałam Panu ten fragment z Hessego, by jednak uświadomić, że felieton się wyjaławia, jeśli nie będzie czerpał energii ze sztuki uduchowionej, czyli wartościowej, wysokiej. Więc warto czytać i Tokarczuk. Pisałam chyba tutaj o wszystkich książkach Olgi Tokarczuk, nie trawię jej twórczości, ale czytam, bo czytanie to nie tylko przyjemność, ale też penetracja rzeczy nieprzyjemnych. Jak sekcja zwłok. A Tokarczuk jest naszą częścią, czy nam się to podoba, czy nie, to jest część polskiej literatury.
Panie Andrzeju, Naćpana Światem to religijna prowokacja. To jest bardzo zły wiersz, Jacek Dehnel na NS to zresztą napisał.
Czemu Pan ciągle powtarza, że nikt nie czyta wierszy? Przecież czytamy: Marcin Królik, Jaromir Bury, Rysiek listonosz, W. S. Przechodzień nie czyta, ale ja czytam. No i jak Pan widzi, czyta nawet Jacek Dehnel: Naćpaną. Mało Panu?
Wiersz Naćpanej to prowokacja napisana specjalnie dla Pana Jacka. Jak Pan pisze, że się znam na tym, to się znam.
Jaromirze, jesteś w wieku mojego starszego syna, ja piszę cały czas dziennik, mam udokumentowane te lata. “Szninkiel” walał się gdzieś po domu i ja udawałam, że go nie widzę, nie znosiłam tych komiksów, uważałam za szkodliwe, ale komiksy kupowała teściowa i chłopcy czekali na nie, bo zdaje się też trudno było je kupić. Ale w późnych latach osiemdziesiątych nikt w każdym razie tu na Śląsku żadnej akcji plakatowej nie przeprowadzał, nikt w szkole podstawowej o nic innego nie walczył powyżej „mamby”, resoraka, Atari i gier nagrywanych na kasety magnetofonowe i tych komiksów. Pokemony mieliście w wcześniej, w łóżeczkach, jak matki szły do kolejek. Coś sobie chyba, roczniki siedemdziesiąt, dorabiacie działalność opozycyjną. Być może byliście z kolegą jakimś wyjątkiem. Plakaty wyborcze to już praca zarobkowa.
Może i pokolenie roczników siedemdziesiąt nie istnieje, ale rządzi. Przypatrz się, kto zabiera w tym „Aneksie” głos, oprócz szefującego Dąbrowskiego: Nowacki, Lorkowski, Sowa, Marecki, Stokfiszewski, Wiśniewski… tak wymieniam z przypomnienia. Może nie istnieje bo rządzi i o to walczy, by rządzić, co jest pewnie też twórczością, a raczej jej substytutem. Ja tam właściwie oprócz ogromnej troski o wartość poezji nie wyczytałam niczego innego oprócz opisów sposobu formowania sie kół literackich i które pokolenie będzie bardziej dokopywać odchodzącym. Więc nie tylko pokolenie nieistniejące roczników siedemdziesiąt walczy, ale przez te trzydzieści lat walczyło się tam Tylko po to, by móc walczyć. Wynika z tego że każdy polski poeta który wywalczył sobie zaistnienie to stuprocentowy romantyk. Myślę, że poezja jest tylko pretekstem, walka zawsze jest destrukcją i burzeniem, więc raczej tam poezji nie uświadczysz. Prawdziwemu poecie nie przyjdzie do głowy wybierać, z kogo ma zrzynać, na kim się wzorować, jaki teren penetrować, jaką formę wybrać. Prawdziwy poeta jest wewnętrznie zdeterminowany, poezja jest w nim i on stara się tylko połączyć z zewnętrznością. Spekulacje są w tej materii niepojęte. I nie wiem, po co ciągle ta troska, by poezja była. Jak jej nie ma, to nie ma i już.
„(…)Bezpieczniejsze wydawało się swoiste kwakierstwo, tak zgubne dla wstępującej generacji. Stąd tyle naśladownictw i plagiatów. Wystarczy przejrzeć numery „Zeszytów Literackich”, aby stwierdzić, jak młodzi udatnie przepisują Zagajewskiego (choćby Krzysztof Koehler:” Lwów”, „ Niemcy. Bawaria”; Grażyna Brakoniecka: „Do przyjaciela, brązowych wież złota godzina”; Rafał Kies: „Śmierć jeśli istnieje”; Marzena Broda: „Motyw z Brodskiego”, „Czarodziejskie miasto płaczu”; Mirosław Tarasewicz: „Zostaje kilka przeżartych chorobę kopert” etc) . Nagminnie kopiuje się także Polkowskiego (Marcin Sendecki czy Artur Szlosarek) i Maja (niektóre wiersze Macieja Niemca).
[Julian Ko[Julian Kornhauser, Dekada naśladowców, „Tygodnik Literacki” 1991, nr 1.] (…)”rnhauser, Dekada naśladowców, „Tygodnik Literacki” 1991, nr 1.] (…)”
Ty nie lubisz fantastyki to Ci “Szninkiel” nie przypasuje, ale ten komiks mówi o istocie powołania, o konieczności wyzwolenia i niemożliwości jaką jest miłość, o buncie, zjednoczeniu i zapomnieniu. To jest dzieło w swoim gatunku genialne. Oczywiście wtedy nie rozumiało się tego tylko przeczuwało.
Nie chodzi mi o jakąś walkę narodowowyzwoleńczą, ani mitologię, tylko o zwyczajną przygodę. Przygoda-walka-wolność tak to się zawsze nakładało. Żadne Pany Samochodziki, tylko Złoto Gór Czarnych, przy której to trylogii Winnetou był zwykłym kiczem. To się wyczuwało instynktownie jeśli ktoś czytał. I równie instynktownie jak lekturę wyczuwało się nie do końca rozumiejąc pewne idee.
W dzieciństwie politykę traktowało się całkiem serio. Wtedy była możliwość zmiany na inne, teraz jest możliwość wyboru – pozornie między jednym a drugim, a w istocie między jednym i tym samym. Jedyną możliwością dzisiaj są przemiany w strukturach władzy, przejmowanie władzy lub uczestnictwo we władzy na jakimś jej szczeblu. I to się dzieje, jak widzisz, w kulturze.
Dlatego w rzeczywistości wolnej politycznie i rynkowo jedyną walką jaką można prowadzić tak z władzą, jak i o władzę, o wolność, o “inne” – jest pytanie o duchowość, bo żadna kultura bez ducha nie ma szans przetrwać. Ani żadna poezja powstać.
To nie jest tak jak chciałby Dąbrowski: odwołać się do wartości tradycyjnych, tylko to jest np. pytanie czy chrześcijaństwo ma przyszłość, i jaką.
A jeśli chodzi o środowiska które nadają ton i to co uznaje się za głos pokolenia, to nie wiem, ten głos nie mówi raczej w moim imieniu i ja się w nim nie odnajduję. A też przecież chciałbym żeby we mnie czyjaś poezja trafiła.
To idę do Kobierskiego.
Powodem, że nie potrafię się porozumieć z pokoleniem roczników siedemdziesiąt jest chyba właśnie “Szninkiel”. Jesteście do niego tak przywiązani, jak Jacek Dehnel do swojej babci. Ale przecież mnie nie wypada się spierać o pewne pokoleniowe uwikłania, chociaż uważam, że w moim pokoleniu też takie były i ja nie uległam. „Timur i jego drużyna” Arkadego Gajdara, tłumaczone genialnie przez Aleksandra Wata, ilustrowane przekonywująco przez Mieczysława Kościelniaka, to Jaromirze naprawdę dzieło wartościowe. Nie tam jakieś chrześcijańskie popłuczyny, jak w Szninklu, tylko naprawdę coś, co można powtórzyć na każdym podwórku i przeżyć niezapomniane dreszcze.
Myślę, że pokolenie Kobierskiego nosi w dalszym ciągu spodnie Tytusa i łapie się za Lacrimosę. I takie są potem efekty. Nie da się Jaromirze pewnych rzeczy przeskoczyć i z infantylizmu komiksów, ze świata spłyconego i uproszczonego wejść w świat wartości.
Jaka tam była polityka. Ulegaliśmy wszyscy jednej wielkiej manipulacji. Całą pracownię ceramiczną, kosztowny piec wbudowany, czyli nie dający się sprzedać, musiałam wyrzucać na śmietnik, bo nie dali mi żadnego kredytu. A wtedy uwłaszczano nomenklaturę. Jaka Jaromirze polityka, kto tu miał z prostych obywateli wpływ na cokolwiek. Wszyscyśmy przecież głosowaliśmy na Wałęsę, bo to było szlachetne. Można było, owszem, nie kupować Szninkla, czego nie zrobiłam, ale kupiła zaraz teściowa, by moje dzieci od szkolnej głupoty nie odstawały, bo by się źle czuły. Toż to przecież nic innego dla mnie, jak Rosemary’s Baby.
No bo Ty to tak ustawiasz na jednym poziomie. Geniusz Beatlesów i geniusz Mozarta to dwie różne sprawy. Timur i te jego gwiazdy czerwone to była jedna z pierwszych książek które mi się podobały, a z Czuka i Heka do dziś pamiętam klimat. Szninkiel to zupełnie inna dziedzina.
Infantylny to jest lęk przed Teletubisiami.