Nikt na świecie nie wie, że się kocham w Ewie

Jest w pięknej prozie Leo Lipskiego taki fragment, gdy Ewa przechodzi przez miasto, idzie na przystań i się topi:

Poszła powoli wzdłuż przystani, jak ślepa, po omacku, instynktem miejsc nieznanych, znalazła jedną łódkę, która nie była przywiązana. Z daleka zawył holownik, a ona, leżąc pod wielkim niebem, dawała się unosić prądowi, pomału, bo rzeka przy ujściu zmęczona jest przebyciem dalekiej drogi, wyrzeźbione między ziemią a niebem, przesuwały się cienie kutrów rybackich i duchy żaglówek, skały nadbrzeżne schodziły do morza i kąpały się, strażnicy trąbili, trąbili na nią mało gorliwie, bo morze, rozedrgane lekko, jak pokryta łuskami skóra jaszczurki, było spokojne, morze ciemnogranatowe, po którym ciągnęły się i błyszczały, jak białe szosy w nocy, pasma zupełnego spokoju.
Patrzyła nic i wszystko widzącymi oczami na molo portowe i oświetlone okręty i chciała, by wyły i odjeżdżały, patrzyła na niebo, wstępujące po dra¬binie Jakubowej, na księżyc nierzeczywisty i gwiazdy fioletowo kryształowe, czerwonawe, i jeszcze raz poczuła, jak płynie przez nią prąd życia, podobny do wiatru między nadmorskimi krzakami, jak ją łamie, rozdziera, aż przestaje pomału istnieć, aż nic z niej nie pozostaje, tylko strzęp, unoszony i targany przez wiatr.
W górze i w dole słychać było szelest gwiazd.
Księżyc, czarodziejski, kamień, z którego powodu wyją psy, wrzeszczą koty, nawiedzeni wychodzą z pokojów, Murzyni tańczą, a na ludzi schodzi cisza lub dziwny niepokój — pływał po wodzie.
Czyjaś matka zasłaniała okno w dziecinnym pokoju, była dziewczyna, która suszyła sobie włosy, nieznani chorzy umierali po szpitalach, lampa naftowa, którą staruszek zapomniał zgasić, syczała i kopciła, i był pies, czarny i duży jak cielę, pozostawiony samotnie na brzegu.
Niesłychana tęsknota za księżycem, pragnienie, by go mieć… A już dawno wiedziała, że jest wszechmogąca.
Więc pochyliła się, wzięła go w ręce, i woda rozstąpiła się łagodnie pod ciężarem jej ciała i zamknęła się ponad nią. Święty Franciszek chodził po falach. Ona powinna móc leżeć na powierzchni wód.
Kilka baniek powietrza z płuc. Mięśnie wyczerpały się szybko. Trzy razy wypływała, nim zaczęła tonąć. Opadała powoli. Przechodziły przez nią jeszcze gwałtowne drgania: głowę odrzuciła do tyłu, prężyła się, kurczyła i wyprostowywała nogi. W końcu wszystko ustało.
Ryby o smutnych twarzach przepływały koło niej. Mijała, opadając, meduzy, które wyglądały jak kwiaty o mięsistych płatkach.
Zdenerwowane ruchem, świeciły fioletowo i zielono. Świecąca kropla oczu, zawieszony w wodzie przezroczysty Cestus Veneris, potem rybki latarnie, latające mięczaki koloru ciemnego złota, kręgo tuste ryby, kałamarnica o bladych światłach…
Wśród wodorostów, już na samym dnie, siedziała z podwiniętymi nogami, jak Budda, i ciążyły jej złote powieki.
A pod niebem był wielki wiatr i porywał gwiazdy, jak liście.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na Nikt na świecie nie wie, że się kocham w Ewie

  1. buk pisze:

    13 września 13:25, przez buk
    Piękne. Skąd pochodzi ta wodna śmierć?

  2. Ewa pisze:

    13 września 14:00, przez Ewa
    Dobrze, że jesteś, bo jestem w strasznym stresie. Fragment jest z książki „Śmierć i dziewczyna” Leo Lipskiego. A pierwotnie z autobiograficznej „Niespokojni”. Mało jest Lipskiego, ale czytam na okrągło teraz, bo to mnie uspokaja.

  3. buk pisze:

    14 września 00:25 przez buk
    Koniecznie sięgnij po Hildegardę albo – też cenne doświadczenie – wędrującego po Hiszpanii Cees`a Nooteboom (“Drogi do Santiago”). Stoi nad XIII wiecznym grobowcu rycerza: “Jest nie mniej martwy niż my będziemy pewnego dnia, lecz smutek po nim trwa już siedem wieków z niezmienną, wykutą w kamieniu intensywnością”. Myślę ciągle o Hildegardzie… Vuarnet szedł do bibliotek i czerpał z jej łaciny ile zapragnął, czytywał Baruziego, Orsa… Miał łatwy wgląd w wizje i uniesienia, godny zazdrości.

  4. Ewa pisze:

    14 września 01:27, przez Ewa
    Nie uważasz, że Hildegardę zużyłeś już do cna, jak i Vuarneta? Nic nie zostało. Pora czerpać nie z bibliotek, a z żywych ludzi.

  5. buk pisze:

    14 września 01:43 przez buk
    Muzyka – mam 7 płyt z dziełami Hildegardy – jest niewyczerpywalna. Gdyby zamknięto ciebie na 3 tygodnie w celi wypełnionej wyłącznie jej muzyką, wyszłabyś lepsza. Gdyby to był jakiś Led Zeppelin czy Rolling Stones, dopisałabyś może do Ciorana jeszcze jeden rozdział o samobójstwie. Może także ziołolecznictwo, migreny, wizje, też mają swoją moc, zobaczę to u Flanagan. Kobiety spoza :Wysokich obcasów”, to jest mój cel. Vuarnet to tylko migająca lampka, czy może spławik, który rusza się lekko mówiąc ci: tutaj masz łowić. I lekko sperweryzowany tymi bataillowskimi lekturami, które nie wiedzieć po co włącza w korpus wiedzy o mistykach. Marzy o dotknięciu pończoch mniszek. I chodzi między nimi jak po falach. Szanuję to urzeczenie tak jak respekt Badiou dla Pawła, choć rodzi się z tego podejrzany Paweł-bez-Kościoła.

  6. Ewa pisze:

    14 września 04:35, przez Ewa
    Myślę, że odbierasz mnie schematycznie. Góruję nad Jean-Noël Vuarnetetem tym, że przeżywszy jego wiek, nie muszę wyskakiwać jeszcze z balkonu.
    Byłam zamknięta w celi od urodzenia, urodziłam się w niewoli Państwa. Nie chcę słuchać już żadnych syren w zamknięciu. Tacy jak Ty chętnie zlizują śmietankę z udręczenia Hildegardy.
    Każda anomalia jest trująca. I „Wysokich obcasów” i więziennej hodowli mistyków.
    Tak mi żal, że nie wiesz, kim ja jestem.

  7. buk pisze:

    14 września 06:05 przez buk
    Być może skok Vuarneta był najszczęśliwszym momentem jego życia ( zakładając, że cierpiał wcześnie psychiczne katusze). Obawiałbym się mówić, że ktoś ma prawo górować nad nim dlatego, że przekroczył ten moment jego szczęścia. Z Hildegardy zlizuję tylko i wyłącznie radość i czystość jej muzyki ( o udrękach Hildegardy jeszcze nic nie wiem). W kwestii mojego poznania Ciebie, nie masz czego żałować. Nie mam tej empatii, żaru co Remigiusz Grzela, on z miłości kobiet zgarnia wszystko…

  8. Ewa pisze:

    14 września 07:23, przez Ewa
    Nie bądź nieprzyjemny. Wiadomo, że Remek jest pragmatykiem. Nigdy nie sięgnęłabym koniuszków palców jego adoracji. Ja jestem z nizin. Z nizin społecznych. Gdzie mnie do salonu, do parnasu. Mnie tylko wodne bagno.
    Nie bądź nieprzyjemny. Tu się mówi o duszy. Tak mi żal, że nie wiesz, kim jestem.

  9. Ewa pisze:

    14 września 07:55, przez Ewa
    A zresztą przed chwilą podpisałam w blogu GW listę przeciwko karze śmierci. Zamach na własne ciało też jest wykonaniem wyroku i automatycznie nie wchodzi w grę.
    Więc się nie wysilaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *