Valentine’s Day II

Valentine’s Day II

Nie wiedziała jak długo tu przebywa, ale nigdy nie czuła się tak dobrze. Po euforycznym przebudzeniu, po dawce narkotyku śniły jej się ogrody pełne hortensji i poziomek, których smak i zapach czuła jeszcze po przebudzeniu. Po korytarzu snuły się w szlafrokach kobiety w parach, milcząco, co jakiś czas spoglądające na nią w prostokącie otwartych drzwi ośmioosobowej sali. Leżała jednak sama, cały szpital żył i przebywał gdzieś indziej.
Gdy jej towarzyszki wracały, opowiadały o sobie urwanymi głosami i w kulminujących opowiadaniu momentach głos im się załamywał. Wtedy milkły i już nigdy nie wracały do rozpoczętych zwierzeń.
Ta otyła, ciepła i macierzyńska rozpoczynała  wtedy miarową wędrówkę po pokoju ze zwieszoną głową, a druga, odwracała się do ściany i jadła.
Ale ona wstawała tylko jak rozlegał się głos chłopaka zwanego dyrektorem.
– Morfina, kokaina, LSD! – krzyczał na korytarzu, a wszyscy jak zjawy sunęli do dyżurki, by milcząco ustawić się w kolejce i otrzymać, jak komunię, garść pastylek.
Szpitalni pacjenci pracowali w kuchni, myli naczynia i rozstawiali posiłki. Natychmiast po zjedzeniu zupy wracała do łóżka, gdzie salowa przyniosła jej brystol i farby i gdzie polecono jej malować obraz do świetlicy. Widocznie dane komputerowe ujawniły kim jest i co potrafi, a w szpitalu starano się zagospodarować wszystkich. Często jednak przychodzili w ciągu dnia do niej pacjenci z konieczności, albo z wyboru. Kilkunastoletnia Justynka, która chodziła po pokojach zabierając ludziom swetry i tuląc je do piersi wybuchała przeraźliwym płaczem w czasie brutalnego wyszarpywania ich, gdy właściciel swetra ją dogonił. Czasami Justynka wpadała we wściekłość krzycząc ze smutkiem – jesteście fałszywi! –  i tylko szybka interwencja pielęgniarek powodowała jej powrót do swojego pokoju. Pojawiali się zaciekawieni jurni symulanci, znudzeni oddanym tu czasem przerwanych studiów i niechęcią do wojska. To oni stanowili trzon bywalców sali telewizyjnej, zadymionej, rozgadanej i pulsującej towarzyskim życiem. Zniechęceni wywabieniem jej do tej sali, nie ponawiali prób, natomiast przyszedł Tomek.
– Ja też tak potrafię, a nawet lepiej.
Był chyba w jej wieku, całymi dniami i nocami siedział w korytarzu na podłodze malując z wielką precyzją twarze polityków, reklamy benzyny lub twarze kobiet otoczone kwiatami z jej snów. Wszystko, co wyprodukował – a rozległe inspiracje pismami kolorowymi ze świetlicy były widoczne – przynosił do niej, a ona, zawstydzona, skrupulatnie je chwaląc, chowała.
– To naprawdę dla mnie? Tyle pracy! Ależ bardzo dziękuję, bardzo się cieszę!
Tomek miał ruchy powolne i trudności w mówieniu. Przed opuszczeniem jej pokoju zawsze stawał przed lustrem i gładził się. Jego skóra łuszczyła się, a spieczone wargi nie goiły.
Zabrali go z domu osiem miesięcy temu. Odwiedzał go, jak mówił, ojciec. Ale nikt go tutaj nigdy nie widział. Miał nadzieję, że za tydzień ojciec przybędzie i zabierze go na wolność.
– Tu mnie palą – mówił ściszonym głosem.
– Dają mi nikotynę.
– W tych pastylkach – szeptał – to nikotyna. Włożyłem do słoika i spaliłem. To jest zrobione z nikotyny.
Jego głos brzmiał pewnie i niepodważalnie.
– Chcą mi zrobić zawał…, Ale ja się nie dam…!
Mówił triumfalnie, mówił jak wygrany, jak ktoś, kto już przejrzał strategię wroga i samo jego przejrzenie jest przewagą. Malował na poziomie twórczego rozwoju pięciolatka, ale poprzez brak egocentryzmu, charakterystycznego dla dzieci w tym wieku, rysunki Tomka były dramatyczne i zawierały jakąś mistyczną formę ornamentów pierwotnych ludów. Nawet coś z azteckich wzorów, a przecież Tomek pochodził z robotniczych slumsów.

Na drugi dzień Tomek przyprowadził ją by zobaczyła jego najnowsze dzieło. Na ścianie wisiał plakat wielki metr na metr i przedstawiał twarz kobiety przedzieloną na dwie części pionowo. Lewa strona stanowiła żałośnie podartą i pokrzywioną połówkę rysowaną węglem i cieniowaną, natomiast prawa uśmiechniętą i kolorową. Na kresce oddzielającej obie połówki w okolicy ust przylepiony był prawdziwy niedopałek papierosa. Czerwony, dramatyczny napis donosił o skutkach palenia tytoniu.
– Robiłem to całą noc – powiedział z dumą Tomek.
Plakat, poprzez swą nieudolność, a zarazem zamkniętym w nim autentycznym lękiem przed nikotyną robił niesamowite wrażenie.
– Wzorowałem się na twarzy pani – powiedział nieśmiało i spuścił oczy.

– To pani, malowała, ten plakat?
Podniosła głowę z ukończonego już prawie kartonu, który miał zaraz zawisnąć w świetlicy szpitala. Nad nią stał chłopak zwany dyrektorem i uśmiechał się do niej cynicznie.
– Nie – wystękała –  to Tomek.
– No, myślałem, że pani. Wszyscy przecież wiemy, jak Tomek maluje, a ta twarz taka realistyczna…
Ale rozmowa zgasła i chłopak wycofał się zmieszany.

Mimo wszystko, podobało jej się tu bardzo.
Noce były pełne cierpienia, gdy z wypadków samochodowych przywozili mężczyzn silnych i  rosłych, którzy jak zwierzęta, w ciasno związanych pasach skórzanych, mimo środków i zastrzyków godzinami wydobywali z siebie, jak na torturach, nie dające się zidentyfikować, człowiecze wykrzykiwania.
Najgorsze dla pacjentów były odwiedziny rodzin, obładowanych siatkami z żywnością, którzy z wielką ostrożnością zbliżali się do swoich krewnych jak do dzikich zwierząt i traktowali te niezidentyfikowane obiekty psychiatryczne zawsze ze znakiem zapytania w oczach, formalnie i z obowiązku. Tylko tutaj na oddziale wytwarzał się klimat zupełnego braku odpowiedzialności za swoje słowa, wygląd i postępowanie, co działało wyraźnie na pacjentów uspokajająco. Gdy na puste miejsce obok jej łóżka, które traktowała jak fortecę i nie wychodziła, oprócz koniecznych posiłków w jadalni i rytualnego pobierania pastylek przywieziono piersistą, ładną brunetkę, zaniepokoiła się o swoją samotność nie na żarty.
Ale szybko sala zaroiła się od mężczyzn, by natychmiast młodą kobietę zabrać do świetlicy jak wszystko, co się tu dawało, zagospodarować.

(c.d.n.)

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2008, donosy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *