Lata sześćdziesiąte. Andrzej (2)

Z nadejściem brzydkiej pogody Andrzej po szkole przesiadywał w domu, najczęściej na podłodze, przywiązując sznurki do framugi drzwi z przedpokoju do pokoju ojca. Rudek wstępujący w pośpiechu na obiad i idący potem na kursy w ogóle ich nie zauważał. Zresztą ciężarki z plasteliny, haczyki ze spinaczy biurowych Andrzej szybko demontował i nawet swoimi odkryciami nie chwalił się Ewie. Żmudnie przerabiał jakąś znalezioną w domu pół magiczną książkę o zjawiskach przyrodniczych, o Saharze, o zaćmieniu słońca, fatamorganie, a i też prostych doświadczeniach fizycznych, które można wykonać samemu w domu. Dzięki dużej lornetce po dziadku Franciszku z wykręcanymi okularami, a także lampie do naświetleń promieniami ultrafioletowymi w archaicznej walizce, gdzie w wyposażeniu były trzy pary czarnych okularów, Andrzej przeprowadzał sobie wiadome eksperymenty w chwilach wolnych od telewizora.
Telewizor oglądał coraz bliżej i nikt, ani w szkole, ani w domu nie zorientował się, że wzrok mu się szybko pogarsza. Był w szkole w dalszym ciągu najniższym z chłopców, jadł niewiele i toczył z Krystyną nieustanne boje o nie jedzenie w domu jak i nie zjadanie kanapek w szkole. Zresztą, szkoła przestała go całkowicie interesować, odbębniał rytuały szkolne mimochodem, Tomsia nie mogąc bardziej się na nim mścić za Ewę, dawała mu asekuranckie czwórki i tylko z jej przedmiotów nie był uczniem bardzo dobrym.
Na imieniny Mai we wrześniu poszedł z Ewą z nakazu Krystyny, ani się nie opierając, ani też nie będąc zachwyconym. Kinderbal u Mai urodzonej w roku między Andrzejem i Ewą, odbywał się w dużym pokoju przy asyście jedynie Józka, gdyż Zosia, by nie przeszkadzał im w zabawie młodszy brat Mai Olek, bawiła go w małym pokoju. Ojciec Mai Józek postanowił swoją osobą urozmaicić imprezę i nastawił na gramofonie płytę z grą na pile austriackich górali, co w Andrzeju wzbudziło tylko niesmak. Próbował też przekonać ich o wyższości Misia z Okienka nad Wujciem Adasiem z Kajtusiem, podczas gdy nikt się nie upierał przy żadnym, gdyż oba programy telewizyjne dla dzieci były jednakowo średnie, oglądali je, bo nie było innych. Przy stole, kiedy jedli imieninowy tort, dołączyła z kwiatami i bombonierką sąsiadka Jola, jak się okazało, klasowa koleżanka Ewy.
Grali potem wszyscy w gry planszowe, do których Józek też się nieustannie wtrącał i w końcu wrócili do domu bardzo zmęczeni.
Już na jesieni Krystyna zaczęła wyrzucać spod drzwi Krzysztofa. Krzysztof nie był kolegą szkolnym Andrzeja i w ogóle nie wiadomo było czyim był synem. Andrzej miał też do niego indyferentny stosunek, i nie bardzo walczył o niego, kiedy Krystynie udało się ubiec Andrzeja i otworzyć drzwi wejściowe. Krystyna wiedziała, że ma zły wpływ na Andrzeja i wiedziała to dzięki swojemu szóstemu zmysłowi, zniechęcając Krzysztofa, jak mogła. Ale on niezmiennie jak bumerang przychodził zdając się zakochany w Andrzeju i jak pies zjawiał się na wycieraczce, i pukał. Krzysztof ubierał się tak, jak niebieskie ptaki piętnowane przez kroniki filmowe. Krystyna nie miała pojęcia, jakim sposobem Krzysztof ubrany jest w tak modne rzeczy, których nawet nie było na ciuchach w Przemyślu. Przede wszystkim miał na nogach modne lakierki z długimi nosami, które można było kupić jedynie w ukrytych w podwórkach maleńkich sklepikach prywaciarzy, za bajońskie pieniądze. Krystyna bezskutecznie marzyła, by mieć płaszcz z ortalionu i kupić Rudkowi koszulę non iron, by nie musiała jej prasować. A Krzysztof to wszystko w swoim dziecięcym rozmiarze miał na sobie!
Nowy rok 1961 nadchodził z nieustanną groźbą, że coś w nim będzie na opak i by to zilustrować, pokazano w telewizji planszę, z wypisanym rokiem, gdzie jedynki zapisano kreskami, dzięki czemu po odwróceniu planszy do góry nogami ponownie pojawił się rok 1961. Jakiś dziennikarz demonstrował tę magiczną sztuczkę jako wielkie objawienie i odkrycie, jakby nikt oprócz niego na świecie tej graficznej właściwości czterech cyfr nie spostrzegł.
Jednak początek roku kalendarzowego niczego właściwie nie zmienił. Nawet nie było wiadomo do końca, czy stojąca już na brzegu Diabliny „Pawilonówka” tak jak obiecano wreszcie zostanie oddana dzieciom, by te które mieszkają najbliżej, mogły do niej uczęszczać, co dla Andrzeja było zbawienne. Andrzej nie lubił zmienionej w bieżącym roku szkolnym kolejnej swojej wychowawczyni, pani Grzegorczyk i właściwie przeczekiwał już i liczył czas do końca roku szkolnego. Jego klasa szósta była wprawdzie klasą zgraną, jednak ponieważ nie należał do ważnych dla życia szkoły organizacji, jak PCK, SKO, Koła Dzieci Świeckich, Koła Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, Koła Miłośników Przyrody, Samorządu Klasowego, a tym bardziej Szkolnego, Andrzej był w szkole nikim. Nie zapisał się nawet do harcerstwa, gdyż Krystyna odmówiła kupienia mu mundurka harcerskiego, tłumacząc się brakiem pieniędzy. Faktycznie, bluza z metalowymi guzikami z lilijkami kosztowała majątek, a przecież trzeba było jeszcze dokupić skórzany pas z okrągłą klamrą, finkę, czapkę, chustkę i sznur. Andrzej jakoś bez specjalnego żalu zrezygnował z pomysłu bycia harcerzem i pogrążył się ze zdwojoną pasją w badaniach naukowych.
Film „Krzyżacy”, o którym wszyscy trąbili od ubiegłego lata dla Andrzeja stawał się już jakąś mało ciekawą przeszłością. Wprawdzie starał się Ewie jak najdokładniej przedstawić scenę oślepienia Juranda ze Spychowa, gdyż z racji wieku Ewę na film nie wpuszczono, to jednak czasy świetności „Krzyżaków” były dla niego nie tylko minione, ale także zupełnie zohydzone. Okrągła rocznica zwycięstwa Polski nad Niemcami w postaci tak odległego momentu patriotycznego, akcentowana była na każdym kroku, na każdej akademii szkolnej i w każdym programie telewizyjnym. Całe szczęście, że 550 rocznica zwycięstwa Polaków nad zakonem krzyżackim obchodzona była w lipcu, kiedy Andrzej nie miał dostępu do telewizora i nie młotkowała o tym szkoła. Jednak to zamierzchłe zwycięstwo było nieustannie wykorzystywane propagandowo do szczucia przeciw Niemcom, wzywano do czujności i oporu wobec przebiegłego wroga, który miał się czaić wszędzie, co widowiskowa bitwa pod Grunwaldem miała uzmysłowić i zmusić Andrzeja do mentalnej walki z współczesnymi Krzyżakami.
15 lutego w środę Andrzej obserwował na pierwszej lekcji, na parapecie najwyższego piętra szkoły, gdzie mieściły się klasy szóste i siódme, zaćmienie słońca przez okopcone nad ogniem kuchenki gazowej przyniesione z domu szkiełko z rozbitej butelki na mleko. Pogoda była łagodna i ciepła, jak na środek zimy, jednak niebo zasnuwały chmury. Przyniósł ze sobą lornetkę dziadka, którą wszyscy w klasie sobie wyrywali z rąk. Z początku nic nie było widać, chmury zasłaniały przezierające przez nie Słońce. Dopiero o wpół do dziewiątej nagle przejaśniło się, chmury zniknęły, co zasygnalizowano radosnym okrzykiem całej klasy. Po zaćmieniu, Słońce nagle radośnie ruszyło w dalszą drogę po niebie i uczniowie wrócili do ławek.
W kwietniu Andrzej jakby przestał interesować się niebem i wszystko co się wydarzyło w związku z powrotem Jurija Gagarina z Kosmosu, docierało do niego na tyle na ile to było konieczne i wymagane. Samemu nie trzeba było poszukiwać wiadomości o locie pierwszego człowieka w Kosmos. Szkoła dbała by nikt tego nie zapomniał przy pomocy zadań domowych i pogadanek w sali gimnastycznej o zwycięstwie Związku Radzieckiego w podboju kosmosu, a więc i całego Wszechświata, właśnie od momentu, kiedy Jurij Gagarin się tam znalazł i niepodzielnie go zawłaszczył.
Na lekcji języka rosyjskiego rozdano adresy uczniów w Związku Radzieckim z zaleceniem, by uczniowie natychmiast napisali gratulacje do radzieckich kolegów. Andrzej napisał do Saszy z Azerbejdżanu i po miesiącu dostał wykaligrafowany list z podziękowaniem i pocztówką z uśmiechniętym Gagarinem w czapce wojskowej. Korespondencji, mimo zaleceń nauczycielki, nie kontynuował.
Z rozdaniem świadectw uczniowie dowiadywali się gdzie będą chodzić we wrześniu do szkoły. Klasę Andrzeja szczęśliwie przeniesiono w całości do szkoły Tysiąclecia, czyli „Pawilonówki”. Prasa rozpisywała się entuzjastycznie na temat dwóch członów budynku nowoczesnej szkoły jednokondygnacyjnej „Pawilonówki”, która wg prasy nie tylko wyglądała nowocześnie i posiadała rzekome walory artystyczne zaklęte w awangardowej architekturze niespotykane nigdzie dotąd, ale jeszcze, zgodnie z wdrożoną uchwałą Ministerstwa Oświaty wzbogacono ją o pracownie i gabinety przedmiotowe, w których można było przeprowadzać doświadczenia. W jednej części nowej szkoły nr 57 łączącej 13 izb lekcyjnych ulokowano Liceum Ogólnokształcące dla młodzieży całej Koszutki, oraz jeden ciąg klas podstawowych z dawnej szkoły nr 59 i nr 36. Rejonizacja pominięta została świadomie, nie wybierano uczniów wg adresów zamieszkania, ale przenoszono całe klasy, aby nie rozbijać zespołów. Szkoła podstawowa posiadała w konsekwencji tylko 5 klas, gdyż 10 pozostałych oddano Wyższej Szkole Pedagogicznej. 21 stycznia 1961 roku na VII Plenum KC PZPR uchwalono główne kierunki nowej reformy szkolnictwa. Polska znajdowała się w okresie rozbudowy socjalizmu i rozwijającej się gospodarki, co stawiało przed oświatą nowe zadania. By sprostać zarządzeniom ustawy o oświacie zwiększono liczbę placówek kształcących nauczycieli, powiększono Studia Nauczycielskie, licea pedagogiczne i Wyższe Uczelnie Pedagogiczne przygotowując się do przedłużenia pobytu uczniów w szkołach podstawowych o jeden rok motywując tym, że czternastoletni obywatel Polski Ludowej nie jest dostatecznie przygotowany do pracy. 15 lipca 1961 roku Sejm PRL wydał Ustawę o rozwoju systemu oświaty i wychowania w Polsce Ludowej.
Ewę z Marzenką i całą jej klasą przeniesiono do starego budynku szkoły 59. Zluzowane tak klasy w budynku szkoły 36 mogły już pomieścić całą szkołę i oddać gmach przedszkolny przedszkolu. Część nauczycielek przeszła do szkoły 59. W szkole 36 została ku uciesze Ewy, Tomsia.
Rodzice Mai wraz z rodzicami niemal całej Koszutki szturmowali Inspektorat Oświaty w Katowicach, domagając się miejsca dla swojego dziecka w Szkole Pomniku Tysiąclecia nowej „Pawilonówce”. Maja została do „Pawilonówki” przyjęta do klasy szóstej. Andrzej od września miał uczyć się tam w klasie siódmej i na podstawie świadectwa przejść do klasy ósmej Liceum Ogólnokształcącego. Automatycznie miał się tam podnieść poziom nauczania podstawowego, gdyż wiele przedmiotów klas wyższych uczyli profesorowie licealni. Na mocy lipcowej ustawy rozszerzono kurs nauki języka rosyjskiego z trzech do czterech lat. Wprowadzono do klas VII i VIII nowy przedmiot ”wychowanie obywatelskie”.
Ostatniego dnia szkoły Krystyna wsiadła do rannego pociągu pośpiesznego relacji Szczecin-Przemyśl z dwójką swoich dzieci, obładowana walizami. Babcia Wandzia pisała, że w Przemyślu trwają Dni Przemyśla i obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego. Po ulicach miasta mają odbyć się barwne pochody aktorów teatru Fredreum na koniach w strojach piastowskich królów i taką to obietnicą licznych atrakcji zachęcała do jak najszybszego przybycia do niej na wakacje.
Tymczasem w Katowicach trwały przygotowania do centralnych obchodów 22 Lipca, które w 1961 roku okazały się rocznicą okrągłą, a zatem niezwykle uroczystą. Pierwszy kosmonauta mjr Jurij Gagarin miał przyjechać do Katowic pociągiem i uświetnić państwowe uroczystości na centralnej akademii, jaka miała odbyć się na katowickim Torkacie przy udziale najwyższych władz państwowych i partyjnych katowickich i warszawskich oraz ambasady ZSRR.
Krystyna cieszyła się, że 22 lipca przypada na lipiec, na wakacje i na nieobecność ich dzieci na tej imprezie.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Lata sześćdziesiąte. Andrzej (2)

  1. Robert Mrówczyński pisze:

    Te Twoje opowiadania dokumentalne przypominają dowcip rysunkowy, gdzie na kilkunastu rysunkach widać tę samą przeponurą gębę, ale w coraz to innym, wymyślniejszym kapeluszu. Komizm w tym właśnie, że z taką gębą nie ma znaczenia co się ubierze, zawsze się wygląda równie nieciekawie. Tak też się sprawy mają z Twoimi kolejnymi “kapeluszami” które wkładasz na “łeb” tej siermiężnej rzeczywistości gomułkowskiej. Efekt komiczny jest świetny.
    Bardzo mnie zafrapowały sznurki z ciężarkami plastelinowymi na haczykach ze spinaczy, które Andrzej rozwieszał w ramach swoich badań naukowych. Myślałem, że ta scenka znajdzie jakieś rozwinięcie, nawiąże do czegoś później, przedmiot badań zostanie odkryty. Ale nie, Twoja metoda tego nie przewiduje, nic takiego się nie dzieje, w tym teatrze absurdu ludzie uczą się życie imitować jedynie, wiedząc, że niczego innego się od nich nie oczekuje i nic od nich nie zależy, że prawdziwa aktywność nie jest potrzebna i nie będzie nagrodzona.

    • Ewa pisze:

      Szkoły nie miały pracowni z prawdziwego zdarzenia, i jak piszesz imitowano pracownie, na lekcjach przenoszono się do nich, by w statystykach szkolnych inspektorzy mogli odnotować ich istnienie. Nikogo nie obchodziło, że są jedynie papierową fikcją. Chciałabym napisać o zmarnowaniu tego potencjału uczniów, którzy chcieli się czegoś dowiedzieć, a nie było skąd, bo była blokada zewnętrzna, alienacja szkolnictwa z nauki, postawa imitacji infekowała pokolenia od pierwszej klasy szkoły podstawowej wsparte jeszcze hurra optymizmem w prasie i telewizji, gdzie np. nawoływano do zwiększenia ilości sklepów wmawiając, że ich brak jest przyczyną kolejek, a nie brak towarów rzucanych od czasu do czasu do tych sklepów. Ten proces jak widzę zapoczątkował jednak rząd Gomułki wprowadzając obowiązkowe państwowe kłamstwo. Bo za Bieruta można było jeszcze zwalać wszystko na wojnę, na zniszczenia, teraz Wielkiego Zmarnowania nie dawało się ukryć.
      Tego minimum wyposażenia pracowni w prawdziwe pomoce naukowe nawet szkołom nie dano. Pieniądze szły na propagandę, czyli w dym, bo przecież to pokolenie, które rosło, to pokolenie „Solidarności”.

Skomentuj Robert Mrówczyński Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *